Wszystkie moje sekrety - Czaplarska Weronika - ebook + audiobook + książka

Wszystkie moje sekrety ebook i audiobook

Czaplarska Weronika

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pragnienie zemsty może sprawić, że ominie cię coś naprawdę pięknego

Pojawienie się Mary Grey w sennym miasteczku Greenmory na szkockiej wyspie Mull wywołuje nie lada sensację – w końcu nikt rozsądny nie przyjeżdża tu poza sezonem. Mary ma jednak swoje powody, o których nie chce mówić. Na razie bacznie obserwuje życie mieszkańców, z każdym dniem coraz bardziej zagrzewając miejsce wśród lokalnej społeczności. Kiedy niespodziewanie u jej boku zjawia się Fraser, przystojny posiadacz intensywnie zielonych oczu i kasztanowych loków, dla Mary zaczynają się kłopoty. Jej tajemnica w każdej chwili może wyjść na jaw… Czy misterny plan zostanie zniweczony za sprawą uczucia, które staje się coraz trudniejsze do ukrycia?

Między nami nastała martwa cisza. Fia przestępowała z nogi na nogę. Z jej miny mogłam wyczytać, że biła się z myślami, czy powinna mnie o coś zapytać.
Powiadają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Fio MacLean. Czyżbyś i ty kiedyś jej pożałowała?
– Wie już pani, na jak długo zamierza tu zostać? – Przechyliła delikatnie głowę i zmrużyła oczy, jakby porażona przez promienie słoneczne, choć nie byłam pewna, kiedy ostatnio je widziała. Blada cera zdradzała, że minęło od tego trochę czasu. Przyglądała mi się, wywołując nieprzyjemne uczucie w żołądku. Czułam się jak zwierzę w klatce.
– Jakiś czas – odpowiedziałam wymijająco. Widziałam, że nie jest usatysfakcjonowana, więc po chwili namysłu dodałam: – Kilka tygodni. Może kilka miesięcy… Nie potrafię teraz odpowiedzieć. Czy to jakiś problem? Mogę poszukać innej kwatery.
– Nie, nie… Wie pani, jak to jest u nas. Żadnych turystów, a jeśli już, to tylko na kilka dni… – Wzruszyła ramionami, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku.
Na pewno była w jakimś stopniu zadowolona, że ktoś postanowił zostać na dłużej. To bardziej niż pewne. W końcu to dla niej kilka dodatkowych funtów. Kto o zdrowych zmysłach zostawał w tej dziurze dłużej niż kilka godzin?


Weronika Czaplarska
Urodziła się w 2000 roku w małej miejscowości w Wielkopolsce. Pisanie zawsze było obecne w jej życiu, jednak dopiero pod koniec 2019 roku postanowiła podzielić się swoją twórczością z większym gronem na platformie Wattpad. Prywatnie jest nieuleczalną romantyczką, która potrafi spędzić długie godziny z nosem w książce i kubkiem parującej herbaty waniliowej. Inspirację na fabułę historii często czerpie ze snów.

„Wszystkie moje sekrety” jest jej debiutancką powieścią.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 454

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 53 min

Lektor: Anna Rusiecka
Oceny
4,4 (37 ocen)
20
11
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
martyna_pam

Nie oderwiesz się od lektury

Od kilku minut wpatruję się w ekran telefonu, próbując napisać, co czuję po przeczytaniu tej książki.... i chociaż najlepszym opisującym sytuację uczuciem byłby dogłębny smutek, tak naprawdę wypełnia mnie radość z możliwości zapoznania się z tak dobrym i wyjątkowym debiutem! Mary, przyjeżdża do małego, deszczowego i wietrznego miasteczka w Szkocji, wynajmuje niewielkie mieszkanko i małymi kroczkami nawiązuje nić porozumienia z mieszkańcami. Gdzieś, między wierszami, czytamy, że dziewczyna zmaga się z kilkoma sekretami, a jej życie toczy się według konkretnego, szczegółowo zaplanowanego scenariusza. Poznaje na miejscu cudownych ludzi! Takich wiecie, że ma się ochotę zadzwonić do autorki i zapytać, czy oni istnieją naprawdę i kiedy można ich odwiedzić. W tym niewielkim tłumie jeden mężczyzna wyjątkowo skupia na sobie jej uwagę - Fraser. Właściciel baru, zielonych oczu i rozbrajającego uśmiechu. Całość toczy się w idealnym, obyczajowym tempie. Relacje między poszczególnymi bohaterami ...
30
coffeessimo

Nie oderwiesz się od lektury

O kurczę, to było naprawdę dobre! Polubiłam postać Mary i jej relację z Fraserem. Całą książkę główkowałam o co może chodzić z ich tajemnicami. Nie domyśliłam się sekretu Mary aż do pojawienia się postaci Aidena, chociaż po przeczytaniu całej książki powód pojawienia się głównej bohaterki w Greenmory wydawał mi się banalnie prosty do rozgryzienia. Otwarte zakończenie jednak mnie nie usatysfakcjonowało.
20
alabomba

Całkiem niezła

Nawet fajna , ale strasznie mi się ciągła .
10
FannyBrawne

Dobrze spędzony czas

Z pozoru typowy romans, ale zakończenie zwala z nóg. Bohaterów da się lubić, a Szkocja jest bosko opisana.
10
washingtoniene

Dobrze spędzony czas

Prawda, nieważne jak bardzo bolesna, zawsze jest lepsza niż kłamstwo, które tylko złudnie ukoi myśli. Przenieśmy się dziś do malowniczego, jednak deszczowego miasteczka w Szkocji. Nigdy tam nie byłam, jednak za sprawą autorki i jej słów przelanych na karty powieści, mogłam odbyć swoją podróż do tej przepięknej krainy. Lekkość w przekazie i obrazowość każdego ze zdań sprawia, iż mamy wrażenie jakbyśmy tam byli i wiedzieli o czym, w danej chwili jest mowa. Ale nie wszystko jest tak piękne, jak możemy przypuszczać. Już w pierwszych rozdziałach możemy zauważyć, że tajemnicza atmosfera tego miejsca i piętrzące się sekrety sprawia, że będziemy z nieskrywana ciekawością śledzić fabułę, aby wszystkie karty zostały odkryte. Autorka do samego końca trzyma nas w niepewności. Dodatkowo książka zawiera w sobie sporo emocji, które jako czytelnik będziemy chłonąć, gdyż rozdziały pisane oczyma głównej bohaterki, aż kipią od tych wszystkich odczuć. Troszkę zdziwił mnie fakt, że książka jest debiute...
10

Popularność



Podobne


Tym, którzy dla miłości zrobiliby wszystko.

Prolog

Birmingham, Anglia

piętnaście lat wcześniej

Wypływające z radiomagnetofonu dźwięki odcinały mnie od rzeczywistości. Niewidzialna gitara elektryczna wirowała wraz ze mną po całym pokoju niczym płatki śniegu za oknem. Podskakiwałam, wymachując rękoma na wszystkie strony świata, a z piersi wyrywały się głośne słowa piosenki:

I bet that you look good on the dancefloor, I don’t know if you’re looking for romance or I don’t know what you’re looking for![1]

Odgarnęłam pasmo włosów z lepiącego się od potu czoła. Przysiadłam na łóżku, by złapać oddech, który zgubiłam gdzieś wraz z tekstem utworu. Z zamkniętymi oczami łapczywie nabierałam powietrza, relaksując się przy ściszonej już muzyce. Nagle, ni stąd, ni zowąd, usłyszałam przerażająco głośne trzaśnięcie drzwiami. Tak potrafił tylko mój ojciec. Rodzice pewnie znów się pokłócili, to nic szczególnego. Czasami miałam wrażenie, że konkurowali ze sobą, kto głośniej się wydrze. Teraz wygrywała mama. Niezaprzeczalnie.

Ciężki głos ojca, tym razem, o dziwo spokojny, oraz matki, histerycznie wykrzykującej słowa, niósł się echem po całym domu. Ciekawość urosła we mnie do granic możliwości, choć wiedziałam, że podsłuchiwanie ich kłótni na ogół kończyło się dla mnie karą. Postanowiłam jednak zaryzykować, nawet jeśli oznaczałoby to zakaz wyjść na dwór przez tydzień. To było czwarte trzaśnięcie drzwiami w ciągu ostatniej godziny, najwyższa pora na interwencję.

Podeszłam na paluszkach pod drzwi i uchyliłam je ostrożnie. Nie chciałam narobić niepotrzebnego hałasu. Byłam absolutnie pewna, że jeśli usłyszą choć jeden podejrzany dźwięk, natychmiast skończą rozmowę i zjawią się w moim pokoju, dając mi wykład na temat bycia wścibską i wtykania nosa w nie swoje sprawy. Naprawdę myśleli, że nie słyszę ich krzyków?

Nadstawiłam ucho, próbując wyłapać wszystko jak najdokładniej, jednak docierały do mnie tylko pojedyncze słowa matki. Mimo rosnących w sercu obaw postanowiłam wyjść z pokoju i przystanąć przy drewnianej balustradzie schodów; rodzice byli na dole, więc nie powinni mnie stamtąd zobaczyć. Stawiałam powolne kroki po sosnowych panelach, bojąc się, że któryś z nich spłata mi figla i zaskrzypi pod stopą w najmniej oczekiwanym momencie. Przykucnęłam przy stopniach, schowana za wysoką palmą koralową; mamusia miała obsesję na ich punkcie i porozstawiane były niemalże po całym domu. Świetny punkt strategiczny. Rozsunęłam delikatnie liście, tak że mogłam zobaczyć rodziców.

Mama siedziała na fotelu z głową ukrytą w dłoniach. Trzęsła się niemiłosiernie, wydając z siebie pełne rozpaczy dźwięki. Powtarzała cały czas, że nie może uwierzyć. Nie lubiłam patrzeć, jak płacze, choć ostatnio robiła to bardzo często.

Zawsze gdy pytałam, co się stało, odpowiadała mi, że miała zły dzień. No ale ile tych złych dni mogła mieć? Chyba istniał jakiś limit…

Tata stał nad nią z torbą przewieszoną przez ramię; wystające z niej niezgrabnie włożone koszulki zdradzały, że tym razem spakował się sam. Mama nigdy by tego tak nie zrobiła – dbała, żeby wszystko wyglądało schludnie i ładnie. Znowu gdzieś jechał? Często podróżował przez swoją pracę, niekiedy zostawiał nas nawet na całe długie miesiące. Trochę się tego wstydziłam, ale gdy wyjeżdżał, jakaś część mnie się cieszyła. Może to dlatego, że był dla mnie niemiły, gdy za długo przebywał w domu? Przez pierwsze kilka dni po przyjeździe grał ze mną w gry, słuchał muzyki i nazywał „perełką”, ale po jakimś czasie chyba mu się to nudziło i przestawał. Gdy pytałam mamę, czy jestem taka okropna, że nawet tata mnie nie lubi, kręciła tylko głową i mówiła, że ze mną wszystko jest okej. A co, jeśli dla taty okej to niewystarczająco? Nie wiedziałam, czy był taki niemiły tylko dla swojej rodziny, czy dla innych ludzi również.

– Masz córkę, zapomniałeś już o tym?! – Mama podniosła głowę, rzucając mu pełne wściekłości spojrzenie; jej szare oczy zostały teraz rozpalone przez ogień tak żywy, jakby pochodził prosto z piekła. Ciskała płomieniami w tatę, ale on zdawał się tego nie zauważyć, bo patrzył na nią beznamiętnie. Chyba już nie robiło to na nim żadnego wrażenia. – Co z nią, Peter? Co z nią?!

– Jessica, to nasza sprawa. Nie mieszajmy w to małej. To wystarczająco trudne i bez jej udziału.

Mama prychnęła pod nosem, a łzy płynęły jej strumieniami po policzkach. Wyglądała trochę jak wodospad Niagara, którego zdjęcie pani Hopper pokazywała nam w piątek na geografii.

– Jak mogłeś mi to zrobić?! – Nagle wstała z fotela i pociągnęła tatę za rękę. Wstrzymałam oddech, a serce biło mi jak oszalałe. Kłócili się dużo, to prawda, ale… nie w taki sposób. Nie, jakby się nienawidzili. Mama złapała tatę za brodę i podniosła ją, bo on cały czas miał wzrok utkwiony w podłodze. Widziałam, jak smukłe, białe palce zaciskają się na jego twarzy. Mimo wszystko nie chciałam, żeby go bolało, nieważne, co jej zrobił. – Patrz na mnie, jak do ciebie mówię!

– Przestań – powiedział tak cicho, że ledwo usłyszałam.

– Jak mam przestać? Peter, gdzie ty masz mózg?! Do jasnej cholery, czy było warto? Odpowiedz mi! – krzyczała coraz głośniej. Zaczęło mi piszczeć w uszach i nie potrafiłam stwierdzić, czy to przez jej ton głosu, czy strach buzujący w żyłach.

Tata spojrzał na nią, jakby zaraz wszystko, co się w nim nagromadziło, miało wybuchnąć. Jego twarz przybrała kolor purpury, a dłonie zaciskał w pięści, gotów do walki, choć przed nim nie stał żaden godny przeciwnik.

– Tak, Jess. Było warto! – syknął. – To chcesz usłyszeć?!

Otworzyła usta, a jej żuchwa zaczęła drżeć. Próbowała coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wydostały się z gardła. Zupełnie, jakby nie musiała już nic mówić, bo wszystko było jasne.

– Czyli co? Po prostu znikniesz? Weźmiesz małą od czasu do czasu do siebie i przedstawisz nową mamę? Na litość boską, ona jest tylko sześć lat starsza! Mogłaby być jej siostrą! – mówiła, kręcąc z niedowierzaniem głową. Po chwili dodała, prychając: – A twoją córką.

Tata ściągnął usta w tak wąską linię, że wyglądał jak postać z kreskówki, ale nie było mi do śmiechu. Usłyszałam, jak ciężko wzdycha.

– Nie twój interes, co z kim robię – powiedział przez zaciśnięte zęby.

– Och, to był mój interes przez ostatnie dwadzieścia lat, Peter! – wrzasnęła, ponownie opadając żałośnie na fotel. Jej buzia była taka biała… Wyglądała, jakby zaraz miała upaść na podłogę.

Odwróciłam głowę w drugą stronę, czując, że palące łzy zgromadziły mi się pod powiekami. Nie chciałam pozwolić im stamtąd uciec, bo Jessie z klasy zawsze mówiła, że tylko małe dzieci płaczą, a ja już przecież miałam dwanaście lat. Jednak tym razem chyba mogłam to zrobić. Moje policzki w kilka sekund zrobiły się mokre od słonych kropelek, spadających na podłogę.

– W najbliższym czasie dostarczę ci papiery rozwodowe – powiedział beznamiętnie tata. Nawet nie spojrzał w stronę mamy, jakby w ogóle jej tam nie było.

Nie wiedziałam, kiedy moje stopy znalazły się na schodach, wiodąc mnie na dół. Stawiałam pełne wściekłości kroki, tupiąc nogami jak stado koni. Stanęłam za tatą, z szeroko otwartymi oczami i zmarszczonymi brwiami. Pięści zacisnęłam walecznie, choć sięgałam mu tylko do łokcia. To nie byłaby wyrównana walka, choć czułam, że mogłabym ją wygrać.

To mama pierwsza mnie zauważyła. Patrzyła przerażona w moje oczy, ale nie wstała z miejsca; zastygła w bezruchu, jakby coś ją sparaliżowało. Tata odwrócił się i natychmiast przykucnął obok mnie, zrzucając z ramienia torbę. Echo uderzenia plastikowej klamry o drewniany parkiet przerwało martwą ciszę. Złapał mnie za rękę i uśmiechnął się promiennie, ale wiedziałam, że udawał, bo oczy miał ciągle przepełnione złością i smutkiem.

– Perełko! A co ty tu robisz? – zapytał, próbując brzmieć wesoło, ale wyszło dość żałośnie.

– Wszystko słyszałam. – Wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku. Uniosłam brodę i drżącym głosem zapytałam: – Dlaczego nas zostawiasz? Już nas nie kochasz? Nie chcesz?

Tata przełknął głośno ślinę i spojrzał ponownie na mamę, która zalała się łzami. Jej ciałem wstrząsały dreszcze. Trochę się bałam, że już nigdy się jej nie polepszy.

– Oczy… Oczywiście, że was nadal kocham – szepnął. Jego głos trząsł się jak struny gitary, wydając tylko ciche brzdąknięcia. – Po prostu… muszę z mamą trochę pobyć oddzielnie. Odpocząć, wiesz? Dorośli czasami muszą odpocząć od siebie.

– Nieprawda. Nie jestem już dzieckiem. Wiem, że znalazłeś sobie kogoś innego. Dlaczego mnie okłamujesz?

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Patrzył tylko na mnie brązowymi oczami, których spojówki zaczerwieniły się przerażająco. Odwróciłam od niego głowę. Nie chciałam już patrzeć na jego kłamliwą twarz.

– Perełko, ja… – zaczął.

– Już nie jestem twoją perełką. Idź sobie, skoro i tak to postanowiłeś. Ty chyba nigdy nie byłeś wart mamy – rzuciłam wściekle, nawet na niego nie patrząc. Odepchnąwszy go, pobiegłam do fotela, klękając u nóg matki.

Tata odwrócił się i popatrzył na nas dużo dłużej, niż miał to w zwyczaju. Podniósł wzrok ku sufitowi i przełknąwszy głośno ślinę, wyszedł. Otworzywszy drzwi, wpuścił do środka lodowate, grudniowe powietrze. Atmosfera w domu była tak chłodna, że nawet zimowy podmuch zdawał się ocieplać ziąb, jaki unosił się nad nami.

Mama wstała z fotela i pobiegła w miejsce, w którym jeszcze kilka sekund wcześniej stał jej mąż. Upadła na podłogę. Zaczęła krzyczeć głośno i płakać, uderzając pięścią w panele. Szlochała tak donośnie, że bałam się, iż nigdy nie przestanie. Popatrzyła w moim kierunku pochmurna i ciemna jak noc, z czarnymi strużkami pod oczami. Że też akurat dziś nie pomalowała rzęs wodoodpornym tuszem! Przywołała mnie do siebie gestem dłoni. Podeszłam powoli, nieśmiało, jak do kotka na ulicy, którego nie chciałam spłoszyć. Uklękłam obok niej i zaczęłam głaskać po splątanych włosach. Mama położyła mi głowę na kolanach. Poprosiła, żebym zaśpiewała jakieś piosenki, więc nuciłam wszystko, co mi ślina na język przyniosła. Siedziałyśmy tak chyba w nieskończoność, dopóki mama nie zasnęła. Położyłam jej pod głowę poduszkę i okryłam ją kocem. Od tamtego czasu już nigdy nie była taka sama. Chyba tata zabrał ją ze sobą, a mnie zostawił tylko bezsilne ciało.

[1] Arctic Monkeys, I Bet You Look Good on the Dancefloor, sł. Alex Turner.

Rozdział pierwszy

Witamy w Greenmory, panno Grey!

Greenmory, Szkocja

obecnie

Wsłuchiwałam się przez dłuższą chwilę w dźwięk kropel deszczu rozbijających się o szybę. Porywisty wiatr, za sprawą którego wody Sound of Mull falowały niespokojnie, próbował swą siłą zmieść cały budynek z powierzchni ziemi. Właścicielka mieszkania, Fia MacLean, zapewniała mnie, że ściany tej budowli były świadkami większych wichur, więc i z tą nie będzie żadnego problemu, lecz ja, szczerze mówiąc, nie byłam tego taka pewna. Świst, który towarzyszył wiatrowi przemykającemu do środka przez każdą możliwą szczelinę, przyprawiał mnie o gęsią skórkę.

Odwróciłam się w stronę kobiety, która przyglądała mi się ze strapioną miną. Najpewniej obawiała się mojej reakcji na niewysoki standard pokoju, choć doskonale zdawałam sobie wcześniej sprawę z tego, jak wyglądał. Przydałby się tu spory remont, ale mogło być gorzej.

Rude, gęste włosy upięła w wysoki kok, niemalże na czubku głowy. Spojrzałam i szybko doszłam do wniosku, że nie mógł być to naturalny kolor. Która kobieta w wieku, jak przypuszczałam, sześćdziesięciu kilku lat mogła pochwalić się tak ognistym, niefarbowanym odcieniem? Zresztą, kto wie? U Szkotów wszystko wydawało się możliwe…

– Nie jest to nic specjalnego, ale… – zaczęła, drapiąc się nerwowo za uchem. Zatrzymała wzrok na mnie, urywając wypowiedź.

Odłożyłam torbę na podłogę, tuż obok malutkiego stolika, i z wymuszonym uśmiechem odwróciłam się w stronę kobiety, mówiąc przez zaciśnięte zęby:

– Jest idealnie.

Wytrzeszczyła zdumione oczy, aby już po chwili na jej twarzy wymalowało się coś pomiędzy ulgą a radością. Momentalnie zaczęła grzebać w głębokiej kieszeni płaszcza, z której wyjęła duży, srebrny klucz z zawieszką w kształcie jednorożca[2]. Robiła to tak pospiesznie, jakby za wszelką cenę chciała się go pozbyć, zanim zmienię zdanie. Ponownie na mnie spojrzała. Chyba się bała, że się obrażę. Skwitowałam to pobłażliwym uśmiechem, na co kobieta głośno wypuściła powietrze przez usta. Pewnie dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech przez kilka sekund.

Między nami nastała martwa cisza. Fia przestępowała z nogi na nogę. Z jej miny mogłam wyczytać, że biła się z myślami, czy powinna mnie o coś zapytać.

Powiadają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Fio MacLean. Czyżbyś i ty kiedyś jej pożałowała?

– Wie już pani, na jak długo zamierza tu zostać? – Przechyliła delikatnie głowę i zmrużyła oczy, jakby porażona przez promienie słoneczne, choć nie byłam pewna, kiedy ostatnio je widziała. Blada cera zdradzała, że minęło od tego trochę czasu. Przyglądała mi się, wywołując nieprzyjemne uczucie w żołądku. Czułam się jak zwierzę w klatce.

– Jakiś czas – odpowiedziałam wymijająco. Widziałam, że nie jest usatysfakcjonowana, więc po chwili namysłu dodałam: – Kilka tygodni. Może kilka miesięcy… Nie potrafię teraz odpowiedzieć. Czy to jakiś problem? Mogę poszukać innej kwatery.

– Nie, nie… Wie pani, jak to jest u nas. Żadnych turystów, a jeśli już, to tylko na kilka dni… – Wzruszyła ramionami, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku.

Na pewno była w jakimś stopniu zadowolona, że ktoś postanowił zostać na dłużej. To bardziej niż pewne. W końcu to dla niej kilka dodatkowych funtów. Kto o zdrowych zmysłach zostawał w tej dziurze dłużej niż kilka godzin? I to w chyba najzimniejszej i najbardziej deszczowej porze? Słyszałam, że na początku roku słupek rtęci na termometrze spadał, wskazując jeszcze niższe temperatury, i padało bez końca, ale nie potrafiłam sobie tego nawet wyobrazić. To tak, jakby Greenmory znajdowało się w basenie z lodowatą wodą. Nie dziwiłam się, że nie była to częsta destynacja wakacyjna spragnionych słońca turystów.

– Muszę trochę odpocząć od zgiełku Londynu… Każdemu czasami przyda się chwila wytchnienia, prawda? – Uniosłam brew. Nie byłam pewna, czy rozumiała, co miałam na myśli. Zapewne całe życie spędziła tutaj, więc o mieszkaniu w mieście i hałasie z tym związanym wiedziała raczej niewiele.

– Aye[3] – przytaknęła, wbijając wzrok w ścianę za mną. – Co do płatności ustaliła pani wszystko z Charlesem?

Kiwnęłam głową, a Fia uśmiechnęła się promiennie.

– Czy to już wszystko? – zapytałam niezbyt grzecznie. Miałam nadzieję, że wybaczy mi tę chwilę nieuprzejmości. – Wyczerpała mnie podróż tutaj.

– Oczywiście. Ja i tak już miałam wracać do swoich obowiązków… Tyle tej pracy, że nie wiem, w co ręce włożyć… – wyjaśniła, kierując powolne kroki w stronę dużych, dębowych drzwi. Stanęła przed nimi i odwróciła się na pięcie, dodając radośnie: – O mały włos bym zapomniała! Mam nadzieję, że nie ma pani żadnych planów na jutrzejszy wieczór?

Zaskoczona uniosłam brwi. Co niby miałabym sobie zaplanować tutaj? Kobieta, widząc moją zdezorientowaną minę, zaczęła paplać tak szybko i z tak silnym szkockim akcentem, że ledwo mogłam ją zrozumieć:

– Och, no przecież jutro jest Dzień Świetego Andrzeja[4]! Nie może pani tego przegapić! – tłumaczyła, jakby była to najbardziej oczywista i najważniejsza rzecz na świecie.

Zaśmiałam się delikatnie i natychmiast pokręciłam głową, mówiąc:

– Miło z pani strony, ale nie wydaje mi się, abym była w… imprezowym nastroju. Poza tym nikogo tu nie znam.

– No to jutro będzie najlepsza okazja, żeby wszystkich poznać! – Machnęła ręką, cała rozentuzjazmowana. – Przyjdę po panią o trzeciej i wybierzemy się razem. – Już miałam zaprzeczyć, ale ledwie otworzyłam usta, a Fia wyciągnęła palec wskazujący w moją stronę i ze śmiechem, lecz i nutką groźby, dodała: – I nie przyjmuję słowa „nie”!

Nie byłam przekonana co do tego pomysłu. Szczerze mówiąc, w ogóle nie miałam ochoty nigdzie iść ani czegokolwiek robić. Jednakże jaki był cel w nieustannym siedzeniu samej w malutkim, niezdrowo wilgotnym pokoju? Z jednej strony może to i lepiej, gdybym nie poszła. Nie chciałam widzieć innych ludzi, gdyż wiedziałam, że wiązało się to będzie z mnóstwem pytań i ciekawskich spojrzeń. Natomiast z drugiej… Przyjechałam tu, by coś zmienić, a zmiany nie mają w zwyczaju przychodzić same.

– W porządku… – Wywróciłam oczami z uśmiechem. – Pod jednym warunkiem… – powiedziałam śmiertelnie poważnie. – Nie zmusi mnie pani do spróbowania haggisu[5].

Fia zacisnęła usta w wąską linię, a jej zmęczone wiekiem lico przybrało kamienny wyraz. Po chwili kiwnęła zrezygnowana głową, wiedząc, że przegrała tę bitwę.

– Niech będzie… Ale zobaczy pani sama, że będzie prosić o podwójną porcję, gdy poczuje pani ten niesamowity aromat. Nie da się uciec przed jego urokiem!

Zrobiłam minę w stylu „jasne, jasne” i założyłam ręce na biodrach. Pani MacLean uśmiechnęła się w taki sposób, że zrobiło mi się trochę cieplej na duszy.

– Zatem do jutra – rzuciłam śmiało.

Pomachała mi na pożegnanie i zamknęła za sobą ciemne drzwi.

Przyjrzałam się bacznie pomieszczeniu. Podłoga oraz ściany wyłożone zostały drewnem, niezbyt wysokiej jakości, jeśli miałabym być uszczypliwa. W pokoju nie znajdowało się za wiele mebli, tylko te najpotrzebniejsze: łóżko, etażerka, komoda i stolik z dwoma krzesłami. W samym centrum, na podłodze leżał czerwono-żółty dywan. Moje nowe, malutkie mieszkanko emanowało niesamowicie depresyjną aurą, choć nie aż tak przytłaczającą jak pogoda za oknem. Wnętrze pachniało tanim odświeżaczem powietrza, jeśli nos mnie nie mylił, o zapachu morza. Zupełnie jakby w całym Greenmory w powietrzu nie unosił się naturalny, morski aromat.

Westchnęłam ciężko i opadłam na łóżko. Wiedziałam, że początki okażą się ciężkie. Zawsze są. Opuściłam Anglię ze stuprocentową świadomością, że nie miałam tu nikogo, że impulsywny wyjazd z dnia na dzień zawsze, prędzej czy później, obudzi wątpliwości i pytanie: „Co by było, gdybym została?”. Cóż, przybyłam tutaj, zabierając ze sobą wszystko, co miało dla mnie jakąkolwiek wartość. Nie było już odwrotu. Ani Londynu. Tylko ja, Szkocja i pieprzony haggis, którego nigdy, przenigdy nie spróbuję.

Rozpakowanie się zajęło mi mniej czasu, niż początkowo zakładałam. Ubrania nie wypełniły całkowicie nawet jednej z czterech szuflad starej komody. Przyjechałam tu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że będę musiała wydać dodatkowe pieniądze na ciepłe swetry czy bluzy, choć miałam ich w Anglii wystarczająco dużo, ale dokładnie o to w tym chodziło – im mniej wzięłam ze sobą z Londynu, tym mniej rzeczy trzymało tam moje myśli. Ze starego mieszkania zabrałam tylko kilka ulubionych drobiazgów.

Sporządziłam krótką listę przedmiotów, które chciałam kupić, by choć trochę ożywić to miejsce; rośliny nigdy nie były złym pomysłem, choć bałam się, że przez zupełny brak słońca i wszechobecną wilgoć nic nie zostanie tu przy życiu zbyt długo. Z tego powodu zaczęłam nawet rozważać sztuczne kwiaty, których szczerze nienawidziłam.

Wyjrzałam nieśmiało przez okno. Pogoda ani trochę się nie uspokoiła. Szczerze mówiąc, miałam wrażenie, że wiało jeszcze bardziej. Mimo to mieszkańcy Greenmory wychodzili na zewnątrz, zupełnie nie przejmując się ulewnym deszczem. Mieli na sobie kolorowe przeciwdeszczowe płaszcze, które tak bardzo kontrastowały z ich bladymi twarzami i kasztanowymi czuprynami.

Ciężko było mi przemóc swoją chęć pozostania w ciepłym pokoju, ale koniec końców ja również nasunęłam ciepłą czapkę na uszy, zapięłam płaszcz pod samą szyję i z parasolem w dłoni opuściłam mieszkanie. Musiałam choć trochę poznać miejsce, w którym miałam spędzić najbliższe miesiące.

Od razu uderzył mnie przeszywający chłód. Chłód, który nigdy nie dotarł do Londynu, choć miałam wrażenie, że było to najzimniejsze miasto na świecie. Nie tylko biorąc pod uwagę pogodę, ale też ludzi i lodowate spojrzenia, którymi obdarzali innych.

Uliczka, przy której mieściło się mieszkanie, była niesamowicie kolorowa. Znajdowała się zaraz przy zatoczce, a każdy z domów miał inny kolor; na tle szarego nieba wyglądało to zjawiskowo. Ktoś chyba rzucił klątwę na całe miasteczko, zabierając z niego wszelkie barwy, jednak ta uliczka okazała się odporna na złe uroki. Nad tęczowymi domkami, jak zaczęłam je nazywać już kilka minut po przyjeździe, rozciągało się wzgórze pełne wysokich, majestatycznych drzew i sporych budynków. Choć wybiła dopiero piąta, na zewnątrz nocne niebo już zdążyło rozlać swe mroczne spojrzenie. Lubiłam wieczory znacznie bardziej niż dnie. Gdy na niebie górował księżyc, łatwiej przychodziło mi mówienie tego, co naprawdę myślałam i czułam; rzeczy, których nigdy nie powiedziałabym ze słońcem nad głową.

Wiatr rozwiewał włosy na wszystkie strony. Muskał policzki zimnymi biczami, na co skóra reagowała bólem. Bałam się nawet pomyśleć o tym, jak wyglądałam. Ze strachu przed tym, że wichura połamie parasol, nawet go nie otworzyłam. Byłam przemoczona do suchej nitki, choć wyszłam na zewnątrz kilka minut temu, a lodowate podmuchy szeptały mi do ucha, że jutro obudzę się z gorączką. Może to i lepiej? Przynajmniej nie musiałabym iść na ten głupi festyn.

Dotarłam do drewnianego pomostu i pomimo mojego przekonania, że pokonałam już co najmniej milę[6] czy dwie, okazało się, że przeszłam zaledwie kilka jardów[7].

Pogoda nie sprzyjała spacerom i moim zdolnościom orientacji w terenie, choć te drugie nigdy nie były dobre.

Rozejrzałam się dookoła. Moje spojrzenie przykuł agresywnie czerwony neon z napisem Greenmory’s Bar. Uśmiechnęłam się lekko i bez większego zastanowienia przebiegłam przez ulicę. Nie byłam w stanie wytrzymać dłużej na zewnątrz. Sprawnym ruchem pociągnęłam ciężkie drzwi i wpadłam do środka jak burza. Pachniało tam dymem papierosowym i alkoholem. Z małych głośników wydobywała się muzyka, która nie bardzo trafiała w moje gusta. Szczerze mówiąc, w pewien sposób mnie irytowała. Coś pomiędzy elektro a rockiem? Nie byłam pewna, czy ludzie słuchali tego z własnej woli, czy za karę.

W barze nie zauważyłam nikogo oprócz parki siedzącej przy stoliku w kącie i dwóch mężczyzn za barem. Młody chłopak z bujną, brązową czupryną zerknął w stronę drzwi, uśmiechnął się do mnie serdecznie i wrócił do polerowania szklanek, które już teraz błyszczały czystością.

Westchnęłam ciężko i z zaciśniętymi w kieszeniach płaszcza pięściami podeszłam do baru. Wyciągając dłoń po kartę drinków, przełknęłam głośno ślinę. Czułam się tak, jakby każdy mnie obserwował, choć pomieszczenie było niemalże puste. Czy to już paranoja? Serce drgało mi w piersi jak po najdłuższym maratonie.

– Co dla ciebie? – powiedział szatyn zza lady. Nie zaszczycił mnie nawet najkrótszym spojrzeniem, które miał cały czas utkwione w ekranie telefonu ukrytego pod blatem. Myślał, że tego nie widać?

Rozdrażniona przewróciłam oczami. Nic mnie tak nie irytowało, jak brak jakichkolwiek manier czy życzliwości. Nikt przecież nie zmuszał go, by tu pracował. Nie musiał stać jak za karę.

– Mówisz do mnie czy do swojego smartfona? – Uniosłam brew. Skrzyżowałam zadziornie ręce na piersi, czekając na reakcję młodzika.

Podniósł ciemnoniebieskie oczy i zmrużył je, walecznie wpatrując się w moją twarz. Toczyliśmy wzrokowy pojedynek przez kilka sekund, gdy w końcu za moimi plecami ktoś przemówił ciepłym, wręcz szlacheckim głosem:

– Pani chyba należą się przeprosiny za tak niski poziom obsługi, Luke?

Szatyn mruknął coś pod nosem przez zaciśnięte zęby. Powiedzmy, że było to „wybacz za bycie totalnym burakiem, pierwszy drink na mój koszt”. Zawsze mogłam zrzucić to na szkocki akcent, który nie do końca rozumiałam. Uśmiechnęłam się triumfalnie i odwróciłam głowę, by podziękować mężczyźnie, jednak za mną już nikt nie stał. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła, ale nie zauważyłam nikogo oprócz obściskującej się przy stoliku pary. Spojrzałam z powrotem na Luke’a i powiedziałam dumnie:

– Duży lager. I od razu mówię: nie napluj do mojego piwa. Mam cię na oku.

Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu i z miną męczennika odwrócił się, by zdjąć z wysokiej półki szklankę.

Po chwili przed moim nosem pojawiło się piwo z idealną ilością piany; wypolerowany kufel ze złocistym trunkiem, w którym bąbelki tańczyły kusząco.

Barman postawił je z takim oburzeniem, że piana niemalże wylała się z naczynia. Zadziornie uniosłam kąciki ust i zanurzyłam je w złotej cieczy. Chłód rozlał się po moim całym przełyku, powodując przyjemne uczucie w żołądku. Potrzebowałam alkoholu chyba nawet bardziej, niż myślałam.

Wyciągnęłam z kieszeni płaszcza komórkę i zaczęłam bezmyślnie przeglądać tablicę na Facebooku. To był pierwszy rok, w którym nie leciałam z moimi przyjaciółmi na Fuerteventurę. Widząc ich posty o zbliżającym się wyjeździe na lotnisko, poczułam lekkie ukłucie zazdrości w środku. Czasami jesteśmy gotowi na konsekwencje naszych decyzji do momentu, gdy się one nie pojawią. Żałowałam, że nie siedziałam z nimi w samolocie, wyczekując ciepłych wakacji. Mogłabym wylegiwać się na plaży, popijać piña coladę i obserwować, jak Eric znów spada z deski prosto do wody. Gdybym tylko nie musiała…

– Nie widziałem tu pani wcześniej.

Podskoczyłam jak oparzona. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że dwa krzesła dalej ktoś siedział. Mężczyzna w popielatej kurtce, z szyją skrzętnie otuloną szalem w kratę. Okulary z ciemnymi oprawkami kontrastowały z jego białą jak śnieg twarzą. Na blacie rozłożył mały stosik papierów, nad którymi się pochylał. Polizał opuszki palców i zaczął wertować kartki, jedna po drugiej. Szukał czegoś. Nie przerywając czynności, spojrzał na mnie wyczekująco, jakbym zwlekała z odpowiedzią na pytanie, choć jego wypowiedź nawet nim nie była. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na sekundę, po czym znów poświęcił całą uwagę swojemu zajęciu.

– Nie miał pan możliwości mnie tu wcześniej zobaczyć, bo dopiero dzisiaj przyjechałam – mruknęłam, po raz kolejny zatapiając usta w piwie. Chciałam uniknąć tej rozmowy, więc chwyciłam się ostatniej deski ratunku.

Mężczyzna pokiwał głową i uśmiechnął się pod nosem. Zdezorientowana jego dziwnym zachowaniem, postanowiłam je zignorować i ponownie wzięłam do ręki smartfon.

– Och, niechże się pani opamięta! Kilka minut temu zwróciła pani uwagę barmanowi za używanie telefonu w trakcie rozmowy, a teraz sama to robi? – zapytał z lekką kpiną.

Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że to ten sam człowiek, który upomniał Luke’a. Delikatnie zawstydzona wsunęłam urządzenie do kieszeni. Położywszy łokieć na blacie, podparłam głowę dłonią i zwróciłam się do mężczyzny:

– Przepraszam, nie wiedziałam, że jesteśmy w trakcie rozmowy. Rozproszyły mnie te – wskazałam palcem na stosik przed nim – papiery.

Zastygł na chwilę w bezruchu, po czym wziął do ręki wszystkie kartki, wyrównał ich krawędzie i odłożył na bok. Odwrócił krzesło w taki sposób, że siedział przodem, a nie bokiem do mnie. Pochylił się lekko, a mnie od razu omiótł zapach jego perfum. Mężczyzna zmrużył oczy i powiedział cicho, prawie szeptem, z lekkim uśmiechem:

– Zatem jaka jest pani tajemnica?

Potrząsnęłam głową, nie rozumiejąc, co miał na myśli. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Polizałam wargę i przełknąwszy nerwowo ślinę, chciałam coś powiedzieć, ale uprzedził mnie:

– Nie jest pani Szkotką. Nie musiała pani nawet otwierać ust, bym to wiedział. Widać to na pierwszy rzut oka. Greenmory nie jest najlepszym kierunkiem wakacyjnym, zwłaszcza w listopadzie, chyba że lubi pani deszcz, ale domyślam się, że tam, skąd pani pochodzi, jest go pod dostatkiem. Anemiczna cera, podkrążone oczy, blade usta… Czyżby Anglia? Może Skandynawia? Jeśli nie jest pani rodowitą Brytyjką, z pewnością mieszkała tu pani od lat – mówił z nieskrywaną przyjemnością. – Co zatem panią tu sprowadza?

Prychnęłam pod nosem, wywołując tym samym lekki uśmiech na twarzy rozmówcy. Był obserwatorem, może nawet maniakiem kontroli? Chciał wszystko wiedzieć. Niestety i ja musiałam zdobyć informacje. Byłam czujna jak nigdy.

– Muszę pana zaskoczyć, jestem tu na wakacjach. – Uniosłam brodę i lekko wydęłam usta.

Pokiwał głową, powtarzając moje ostatnie słowa z niedowierzaniem. Uderzył kilka razy palcem w blat i ponownie na mnie spojrzał.

– Gdzie zatem się pani zatrzymuje?

– Zadaje pan dużo pytań. Nowi klienci zawsze są tu tak traktowani? – rzuciłam zaczepnie.

Zaśmiał się i drapiąc się po karku, powiedział beztrosko:

– Taki już jestem. Lubię wiedzieć różne rzeczy.

Nie spuszczając z niego wzroku, wzięłam do ręki kufel i przechyliłam go, wlewając piwo prosto do gardła. Postawiłam z impetem szkło na blacie i wytarłam usta rękawem.

– Dziękuję, Luke! – Pomachałam do zbitego z tropu chłopaka za barem.

Wstałam z krzesła i strzepałam widoczny tylko dla mnie kurz z czarnego płaszcza. Dygnęłam delikatnie w kierunku mężczyzny i obróciłam się na pięcie w stronę drzwi.

– Niech pani poczeka! – Usłyszałam za sobą rozbawiony głos mężczyzny. – Chciałbym chociaż wiedzieć, jak się pani nazywa.

Nadal stojąc do niego plecami, przygryzłam delikatnie wargę. Wahałam się przez chwilę, po czym obróciwszy lekko głowę, rzuciłam:

– Mary Grey.

Położyłam dłoń na klamce i nacisnęłam ją. Wiatr był tak silny, że drzwi prawie wgniotły mnie w ścianę.

– Witamy w Greenmory, panno Grey. Mam nadzieję, że pani osobowość jest bardziej kolorowa niż nazwisko![8]

Pokręciłam litościwie głową i z tłumionym śmiechem opuściłam bar.

Cel namierzony. Czas najwyższy, by zatopić ten statek.

Rozdział drugi

Nocne wróżby

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty

Wszystkie moje sekrety

ISBN: 978-83-8313-066-8

© Weronika Czaplarska i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Wioletta Cyrulik

Korekta: Marta Grochowska

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek