Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zbiór czterech doskonałych opowiadań Valerii Parrelli, w których Neapol to tętniące życiem miasto, wypełnione chaosem, przemocą i szaleństwem. Jego mieszkańcy są skonfliktowani i buntowniczo nastawieni wobec siebie i rzeczywistości, w jakiej przyszło im żyć. Dziedzictwo tradycyjnych wielopokoleniowych rodzin zastąpione zostaje samotnością jednostek desperacko walczących o życie, miłość i szczęście. Portret Neapolu uwodzi i czaruje, jednak to intymne historie bohaterów, a w szczególności bohaterek, z pasją dążących do realizacji własnych pragnień, wzruszają nas najbardziej. Świat kurierów narkotykowych, eleganckich galerii sztuki, tajnych drukarń oglądamy oczami pozbawionych perspektyw ludzi, rozczarowanych, świadomych swoich błędów i usiłujących za wszelką cenę wydostać się z dusznej atmosfery zdeprawowanego miasta. Mamy wrażenie, że znajdujemy się w centrum wydarzeń, doświadczamy rozpaczy, ale również niebywałej witalności i odwagi tych pełnokrwistych postaci.
„Parrella jest jedną z naszych najlepszych pisarek. Jej twórczość to wyjątkowy przykład intelektualnej dojrzałości i uczciwości.”
– „Il Giornale”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 126
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału Per grazia ricevuta
Przekład Katarzyna Skórska
Redakcja Ewa Pawłowska
Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek
Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski
PER GRAZIA RICEVUTA
Copyright © Valeria Parrella, 2005
Published by arrangement with Agenzia Letteraria Santachiara
© minimum fax, 2005, 2016
Published by arrangement with SAS Lester Literary Agency & Associates
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Katarzyna Skórska, 2021
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2021
Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Riccardo Siano
Skład i łamanie Dariusz Ziach
ISBN 978-83-961899-1-2 (EPUB); 978-83-961899-1-2 (MOBI)
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2021
Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Pauza
ul. Meksykańska 8 m. 151,
03-948 Warszawa
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dla Tonina, za bransoletkę
Ilekroć przechodzę przez tę ulicę, zawsze wybieram to samo miejsce: idę trochę na ukos z wysepki między dwoma pasami ruchu albo prosto przed siebie po przejściu dla pieszych, bez rozglądania się na boki, jakby samochody się zatrzymywały, by mnie przepuścić. A kiedy wysiadam z tramwaju bez parasola, biegnę, żeby skryć się pod daszkiem apteki. Zawsze jednak przechodzę przez via Marina w tym miejscu, nie robię tego celowo, to znaczy robię to celowo, ale bezwiednie. I wtedy go sobie wyobrażam. Wytężam wyobraźnię i prawie go widzę: Mario szedł chodnikiem. Nie przeszedł na drugą stronę ulicy: było tak gorąco, że ciało domagało się cienia. Szedł energicznym krokiem, po lewej, przemykając pod oknami szpitala Loreto, a po prawej mając ulicę biegnącą w stronę morza. Na tle zatoki widać koszary, biuro pośrednictwa pracy i portowe żurawie. Szedł prędko, jak ten mężczyzna, który wypłacił pieniądze z bankomatu kilka chwil wcześniej, właśnie wtedy, gdy Mario przechodził obok banku, przy sklepach Divani & Divani i Chateau d’Ax. Mężczyzna od bankomatu był o krok za nim i miał minę kogoś, kto wypłaca pieniądze w mieście, któremu nie ufa. Mario nie miał żadnej miny, naprawdę żadnej. Szedł pospiesznie, omijał korzenie drzew, które wybrzuszyły chodnik, omijał je z prawej, od strony ulicy. Ten od bankomatu omijał je z lewej, od strony szpitala, jakby idąc po wewnętrznej, chciał uniknąć kradzieży, jakby krawężnik mógł stanowić przeszkodę dla skutera, którego się obawiał.
Cień rozciągał się pod nielicznymi drzewami. Ich korzenie od spodu rozłupywały asfalt: ostatnie było olbrzymie, zostawiało tylko wąski przesmyk między pniem a murem. Mario prześlizgnął się tamtędy, ocierając się o korę, po czym drzewa się skończyły. Zrobił więc trzy kroki w skwarze, spojrzał na daszek apteki, pod którym odnalazłby cień. Zszedł z chodnika w spokojnym miejscu: przy wejściu na izbę przyjęć przeprowadzano remont, samochody tamtędy nie jeździły, nie trzeba było się rozglądać w prawo i lewo, żeby przejść przez ulicę. Trzy kroki Maria to niewiele więcej niż sekunda. Mężczyzna od bankomatu usłyszał silnik, poczuł podmuch wiatru i wyciągniętą rękę, gdy odwracał się za siebie. Z przerażenia zamarł, zaciskając dłoń na kieszeni spodni, motor go wyminął, a pasażer w kasku wbił piętnastocentymetrowe ostrze między łopatki Maria. Następnie, jakby go obejmując, by odprowadzić do baru, przeszukał go całego, wyciągnął coś z kieszeni i wsiadł z powrotem na motor, który z całkowitym spokojem ruszył w stronę Sant’Erasmo.
Nóż to dziwna broń. Luisa opowiadała mi, że nie zadaje bólu, gdy wnika w ciało, „nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy” – kiedy to mówiła, dotykała prawego uda: na całej długości widać było dwadzieścia siedem szwów i białą bruzdę. No właśnie, nóż to broń odpowiednia do zadawania ciosów w nogę, a nie w plecy. Jego zadaniem jest zranić, a nie zabić. Można umrzeć od ciosu nożem tylko w wyniku błędu, gdy w bójce przypadkiem trafi się w tętnicę. Na stadionie czy poza obrębem Mergelliny w sylwestra, kiedy dawka kokainy kosztuje dziesięć euro i mogą sobie na nią pozwolić nawet najwięksi frajerzy. Śmiertelnej rany w plecy Mario spodziewałby się raczej z pistoletu.
Kiedy sobie to wyobrażam, mięśnie moich pleców sztywnieją, a szyja boli mnie jeszcze przez pół dnia.
Przy wejściu na izbę przyjęć był remont: naprawiano tamtejsze schody. Wysłano karetkę, choć można było podprowadzić Maria do środka pod rękę. Mężczyzna od bankomatu usiadł na ziemi, ale nie obok Maria: był oddalony o ten krok, o który pozostał w tyle, siedział na krawężniku, metr za Mariem. Opierał się o drzewo i w końcu zobaczył, jak sanitariusze zanoszą Maria do karetki. Później bocznym wejściem dostał się na izbę przyjęć.
To on był pierwszą osobą, jaką zobaczyłam po przybyciu na miejsce: siedział na ławce, z głową i plecami opartymi o ścianę.
– Nie mogę go wpuścić, jest za mały.
– Niech pan nie wygaduje głupstw – warknęłam, odpychając pielęgniarza na bok. – Gdzie niby mam go zostawić?
– Wchodzić mogą tylko dzieci powyżej dwunastego roku życia.
– To niby mam czekać, aż skończy dwanaście lat?
Ten uśmiech był jego ostatnią szansą, inaczej przewróciłabym łóżko stojące po lewej stronie pod ścianą.
Mężczyzna od bankomatu wstał z ławki.
– Pani jest od tego człowieka, co dostał nożem?
– Tak.
– Ja popilnuję dziecka, niech pani idzie.
Tonino był już cały spocony.
– Tylko żeby nie psocił.
Następnie spojrzałam na pielęgniarza.
– Przypilnuje pan tego pana. Zostawiam z nim dziecko na pańską odpowiedzialność.
Na OIOM-ie niewiele da się zdziałać, wpuszczają cię tylko po to, by pokazać, że oddycha, że cię nie nabrali, gdy mówili, że żyje. Ale Mario z tym bezwładnym ciałem nie miał już nic wspólnego.
Wychodząc stamtąd, wiedziałam tyle: Mario żyje, a rokowania są niepewne. Tonino wyciągnął się na ławce i zasnął z głową na kolanach mężczyzny.
– Pani jest żoną?
Odruchowo przytaknęłam, równocześnie przesuwając oczko pierścionka do wewnętrznej strony dłoni.
– Mogę panią odwieźć do domu, zostawiłem samochód pod apteką.
– Dobrze, tylko że mieszkam na Ponticelli.
Mężczyzna od bankomatu pierwszy się czegoś dowiedział, lekarze przekazali mu zawartość kieszeni Maria, później zabrali z powrotem. Policjanci kazali mu się nie oddalać, sprawdzili dokumenty, spisali zeznania, nazajutrz miał się stawić na komisariacie przy via Cosenz. Mężczyzna od bankomatu usiadł na ławce, zapomniał, że jest palaczem, a gdy zobaczył mnie w głębi korytarza, wyglądał jak kasjerka czekająca na zmianę. Wreszcie, gdy Tonino zasnął mu na kolanach, trochę się uspokoił, jego oddech zgrał się z oddechem dziecka, aż w końcu wrócił do normy.
Musiał mi wszystko wyjaśnić.
Tylko dlatego wsiadłam z nim do samochodu. Nie potrzebuję podwózek, nigdy nie potrzebowałam: z Toninem w brzuchu i ze spuchniętymi nogami czekałam na ulicy, aż skończą się korki, a w tramwaju rozdawałam kuksańce chłopakom, żeby usiąść.
Przecież nie mógł tak po prostu zostawić mnie pod domem, nie odezwawszy się w samochodzie ani słowem.
– Niech pan do mnie wstąpi.
– Nie, dziękuję.
– Ja pana wcale nie proszę, jest mi pan winien wyjaśnienia.
– Ja? To p a n i jest mi winna wyjaśnienia.
– Przepraszam, pan sobie ze mnie żartuje? Mój mąż leży w szpitalu... Co jeszcze mam panu powiedzieć? Co takiego się wydarzyło?
– Proszę o trochę cierpliwości. Może po prostu jestem w szoku...
– To pana dźgnęli nożem?
– Nie...
– To proszę ze mną.
Zdjęłam buty. Odkąd skończyłam czternaście lat, nigdy nie kupiłam butów z obcasem niższym niż sześć centymetrów. Wydaje mi się, że gdybym nosiła obcasy poniżej sześciu centymetrów, ludzie nie traktowaliby mnie serio. A jeśli ludzie mają nadstawić pachwinę czy pachę, żebyś wyrwał im włosy, to zaufanie jest podstawą.
Wtedy jednak zdjęłam buty, chcąc coś zrozumieć.
– Przygotuję makaron dla dziecka... Zje pan coś?
– Nie mogę, mam ściśnięty żołądek.
– Dobra, jak pan uważa, dziecku muszę dać jeść, jak pan zgłodnieje, to pan zje.
Stałam odwrócona do niego plecami, a on opowiadał, po czym zapytał:
– Czym się zajmuje pani mąż?
– Jezu, skąd się pan urwał? Jest przewoźnikiem... A pan co robi?
– Mam sklep z parasolami przy via Toledo.
– No to robi pan w handlu, powinien pan wiedzieć o pewnych sprawach.
– Proszę pani, jedna sprawa to wiedzieć, a inna to robić... Jest przewoźnikiem pieniędzy?
– To znaczy?
– Czy pani mąż przewozi pieniądze?
– Matko Boska, wozi, co trzeba rozwieźć. Nie handluje narkotykami. Eskortuje transport towaru, sprawdza, co się z nim dzieje.
– A wozi pieniądze?
– Ale o co chodzi?
– To czego szukali?
– Towaru.
– Ale dlaczego go dźgnęli? To ćpuny?
– Miałam nadzieję, że pan mi to powie. Nie wiem. Ale prędzej czy później się okaże.
Mężczyzna od bankomatu przychodził do szpitala codziennie o trzeciej, w porze wizyt. Czekał na mnie na schodach przeciwpożarowych, palił z pielęgniarzami, gdy ja stałam bezczynnie pod drzwiami OIOM-u. O czwartej piętnaście wpuszczali mnie na dwadzieścia minut, on czekał na mnie przy samochodzie, a ja stałam bezczynnie w sali OIOM-u. Później odwoził mnie z powrotem. Kiedy nie zdołałam zostawić Tonina u sąsiadki, zabierałam go z sobą i byłam spokojna, że gdy czekam, oni we dwóch chodzą popatrzeć na most kolejowy i przejeżdżające pociągi.
Pewnego razu po szpitalu zabrał nas na pizzę przy piazza Carità.
– Pójdźmy kawałek dalej, pokażę wam, gdzie mam sklep.
– Nie, naprawdę, już późno, jutro Tonino ma ostatni dzień przedszkola. Był pan taki miły...
– Anno, widujemy się codziennie, przejdźmy na „ty”.
– Mamo, mogę nie iść do przedszkola.
– Tonino, nie wygaduj głupstw. I pan też, bardzo proszę, niech nie wygaduje pan głupstw.
Chodzenie do szpitala było stratą czasu. Lekarze nie rozmawiali ze mną nie tylko dlatego, że nie byłam jego żoną. Uznali, że powiedzieli mi wszystko, co mogłam zrozumieć. Zresztą nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wyłudzamy troskę, którą można by okazać komuś innemu: szkoda było tego całego tlenu dla kogoś, kogo dźgnięto nożem w plecy.
Zaczęłam tracić klientki: gdy kosmetyczka przestaje pracować w okresie letnim, traci wszystko. A ja od trzeciej wystawałam pod OIOM-em i wychodziłam dopiero wtedy, gdy mi go pokazali.
– Po co pani przychodzi tak wcześnie? Przed czwartą piętnaście i tak pani nie wpuścimy.
– Teraz to niby wy decydujecie, czym j a mam się zajmować po południu? No proszę...
Pewnego dnia powietrze znów zaczęło mu wystarczać i Mario się obudził. Miał sine oczy.
Nikt nie zadbał, by mnie powiadomić. Jak zwykle przyszłam do szpitala, a pielęgniarz powiedział, że przenieśli Maria na oddział. Gdy jednak go zobaczyłam, od razu zrozumiałam, że już nie jest sobą, poznałam to po sposobie, w jaki na mnie patrzył, bo nigdy nie byłam taka piękna jak wtedy, gdy Mario na mnie patrzył. Odtąd naprawdę mogłam coś dla niego zrobić – przynosiłam omlet w menażce, kawę w buteleczkach po soku, opróżniałam kaczkę, gdy odzyskał panowanie nad swoim ciałem, smarowałam mu boki oliwką Johnsona, by zapobiec odleżynom, bo leżąc na wznak, nie mógł oddychać.
Odkąd Mario się obudził, mężczyzna od bankomatu zniknął. Tymczasem Capisante posłał kogoś po mnie. Przede wszystkim zaczął wypytywać o stan jego zdrowia. Zapytał, czy ten mężczyzna, który tak często się u nas pokazywał, coś wie, czy ja coś wiem, czy Mario mi coś zostawił. Odparłam, że mężczyzna się do mnie zaleca, a Mario zostawił mnie bez grosza przy duszy. Dopiero wtedy Capisante powiedział, że wie, kto dźgnął Maria: to ludzie z boku układu, którzy próbowali przejść na swoje. Przechwytywali niewielkie partie transportu w oczekiwaniu na coś większego. Zapytałam go tylko o coś, co nie dawało mi spokoju:
– Dlaczego on nie strzelił?
– Bo nie miał pistoletu.
Capisante, widząc, że nie jestem w stanie przypalić sobie papierosa, przytrzymał mi rękę.
– W czasach pokoju nikt nie chodzi uzbrojony poza terenem dzielnicy. A gdy cię zatrzymają do kontroli? Czy to się opłaca?
– A gdyby go zabili?
– Annarè, przecież wiedzieli, że nie jest uzbrojony. Dlatego zaatakowali nożem. W każdym razie już się nimi zajęliśmy.
Na pożegnanie kazał mnie odwieźć do domu – chłopak wyciągnął z bagażnika kosz i zaniósł go na górę. W koszu były makaron, ser, cukier i kawa. I osiemset tysięcy lirów w kopercie. Wszystko, co mogłam mu powiedzieć, Capisante już wiedział. I ta cała historia, że Maria pomszczono: zapewne Capisante zdusił bunt, ale zemsta była czymś równie drugorzędnym, co ja i Mario. Sprawiło mi jednak przyjemność, że mnie wezwał: bycie matką jego dziecka coś zatem znaczyło.
Także na oddziale Mario zachowywał się, jakby był w śpiączce: mówił do mnie mało, pozwalał robić wokół siebie wszystko i nikt nie wiedział ani się nie zastanawiał, czy kiedykolwiek da radę wyjść ze szpitala na własnych nogach. Pewnego dnia mężczyzna od bankomatu znów zaczął się do mnie odzywać, poszliśmy na kawę do baru Loreto.
– Gorącą? – spytał barman.
I wtedy zdałam sobie sprawę, że to już październik: przegapiłam zmianę pory roku i nie zapisałam Tonina do szkoły.
– Jak mi pani napisze upoważnienie, to pójdę. Ale gdy mi już je pani napisze, to się okaże, że dziecko nosi pani nazwisko, a pani nie jest mężatką.
Nie musiałam mu nic tłumaczyć: sam dobrze wiedział, że wracając na Ponticelli z trzydziestką na karku i facetem, który nie wiadomo, ile pożyje, mogłam tylko wkładać najwyższe szpilki, jakie miałam, nadwyrężać kostki i powtarzać w kółko, że jestem mężatką.
– Robè, kto panu o tym powiedział?
– Sędzia. Wczoraj wezwali mnie w związku ze śledztwem, przyszedłem, żeby pani o tym powiedzieć.
– Mnie też przesłuchali. Ale nie sędzia.
– Capisante?
– No.
– Czegoś od pani chciał?
– Czego niby miałby ode mnie chcieć?
– Niczego, o co pani chodzi? Pytam, bo sam nie wiem, jak to wszystko działa.
Ja też tak naprawdę nie miałam na ten temat szczegółowej wiedzy, ale byłam coraz bardziej pewna, że Roberto coś przede mną ukrywa. Wiedziałam zarazem, że jedyne, co mogłam zrobić, by przetrwać, to komuś zaufać. A ja tak bardzo chciałam zaufać, by trochę odpocząć.
– Miałabym prośbę, ale nie wiem, czy pan może ją spełnić.
– Anno, dopóki mi pani nie powie, w czym rzecz, to też nie będę wiedział...
– Może pan porozmawiać z lekarzami? Mnie niczego nie chcą wyjaśnić.
– Dlaczego mieliby coś powiedzieć mnie?
– Bo pan będzie umiał zapytać.
W ten sposób się dowiedziałam, że to tylko kwestia miejsca: trzeba było zadecydować, gdzie umrze. Mario nie miał rodziny, poza żoną, którą zostawił dla mnie dwa miesiące po ślubie, zresztą teraz nie było wiadomo, gdzie tamta kobieta się podziewała. Zaangażowałam Capisantego, ktoś coś podpisał i Mario wrócił do własnego łóżka, w którym, jak zgodnie stwierdzono, powinien umrzeć.
[...]
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
Za otrzymane łaski to trzydziesta ósma książka
Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Edouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Edouard Louis
Wcześniej ukazały się:
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren
Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård
Pełnia miłości – Sigrid Nunez
Przejście – Pajtim Statovci
Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros
Dziennik upadku – Michel Laub
2021
Halibut na Księżycu – David Vann
Zabierz mnie do domu – Marie Aubert
Utonęła – Therese Bohman
Koniec dnia – Bill Clegg
Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez
Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh
Ostatnie stadium – Nina Lykke
Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell
Wyznanie – Domenico Starnone