10,99 zł
Grecki potentat Nicodemus Stathis przez dziesięć lat marzył o pięknej Mattie Whitaker. Po śmierci ojca Mattie jej rodzinna firma znajduje się na skraju bankructwa i tylko Nicodemus może temu zaradzić. Obiecuje fuzję firm, ale pod warunkiem, że Mattie zostanie jego żoną. W podróż poślubną zabiera ją na cudowną grecką wyspę i wierzy, że zdoła ją w sobie rozkochać. Oboje jednak ukrywają przeżycia z przeszłości, które pchają ich do kłamstw i niedomówień…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 145
Tłumaczenie:
Mattie Whitaker stała bez ruchu. Bała się, że jeśli mrugnie albo nabierze powietrza, przypieczętuje swój los. Dlatego zastygła niczym kamienny posąg i czekała, aż słowa jej brata Chase’a przebrzmią, a ona będzie mogła udawać, że nigdy ich nie usłyszała.
Za oknami starej rezydencji wzniesionej nad rzeką Hudson, na północ od Manhattanu, zacinał lodowaty deszcz. Ogołocone z liści drzewa wyginały się pod dyktando listopadowego wiatru, a strzeliste sosny zdawały się uginać pod ciężarem burzowych chmur.
Milczący Chase siedział za biurkiem ich świętej pamięci ojca. Chociaż od śmierci seniora rodu minęło wiele miesięcy, Mattie nadal traktowała ten gabinet jak jego świątynię. Zawsze, gdy tutaj wchodziła, łudziła się, że ujrzy go na swoim zwykłym miejscu. Tymczasem zajmował je znacznie młodszy mężczyzna o zatroskanej twarzy, która zdradzała, że nie ma dla Mattie ratunku.
– Chyba się przesłyszałam – odezwała się w końcu.
– Oboje wiemy, że to nieprawda.
Zamiast zwykłego uprzejmego dystansu Chase oferował jej współczucie. Wydawał się równie rozdarty i nieszczęśliwy jak ona, ale to w żaden sposób nie poprawiało jej sytuacji.
– W takim razie wyjaśnij mi wszystko jeszcze raz. – Przycisnęła palce do szyby i poczuła, jak przenika ją ziąb. Nie było sensu ronić łez w obliczu tego, co nieuniknione.
Kiedy Chase westchnął, Mattie pomyślała, że jeśli się odwróci, ujrzy jego bladą twarz ze sztucznym uśmiechem, który tak często widywała na pierwszych stronach brukowców, które okrzyknęły go jednym z najbardziej pożądanych kawalerów Londynu. Cztery miesiące, które upłynęły, odkąd pożegnali ojca, były dla niego bardzo trudne. Nie zamierzała mu jednak niczego ułatwiać.
Nie chciała na niego patrzeć. Stała więc odwrócona do niego plecami, jakby w ten sposób mogła uniknąć konfrontacji z rzeczywistością. Zdawała sobie jednak sprawę, że odwlekanie egzekucji niczego nie zmieni. Bez względu na to, jak długo będzie jej unikać, ostatecznie zostanie rzucona lwom na pożarcie, a właściwie jednemu lwu.
– Obiecałaś mi, że zrobimy to razem – powiedział cicho Chase, wspominając słowa, które wypowiedziała nad grobem ojca. – Zostaliśmy tylko ty i ja, Mats.
Od dawna jej tak nie nazywał.
– Chyba chciałeś powiedzieć: ty, ja i mój nowy mąż, któremu sprzedajesz mnie niczym dobrze utuczoną krowę – poprawiła go Mattie lodowatym głosem. Wolała ten chłód od goryczy, paniki i strachu, które ją wypełniały. – Nie miałam pojęcia, że żyjemy w średniowieczu.
– Ojciec zawsze twierdził, że odpowiednio skojarzone małżeństwa gwarantują lepsze praktyki biznesowe – rzucił ironicznie, zyskując jej uwagę. Jego ciemnoniebieskie oczy nie wyrażały żadnych uczuć. – Tkwimy w tym razem. Amos Elliott ma mnie na celowniku od pogrzebu ojca. Jeśli ożenię się z jedną z jego córek, znacznie łatwiej będzie mi kierować radą nadzorczą. Witaj w średniowieczu, Mattie.
Roześmiała się gorzko.
– To ma mi poprawić humor?
– Potrzebujemy pieniędzy i wsparcia, jeśli nie chcemy pożegnać się z firmą – dodał Chase ponuro, krzyżując ręce na piersi. – Udziałowcy się buntują. Amos Elliott i rada nadzorcza wróżą mój upadek. Lada moment możemy stracić całe nasze dziedzictwo.
Chciała zapytać: „A co z nami?”. Nie zrobiła tego jednak.
– Ale to ogromne poświęcenie, mówiąc oględnie – zauważyła, przyjmując pozę beztroskiej, rozpieszczonej pannicy, którą odgrywała na oczach całego świata. – Poza tym to dla mnie szansa, żeby zacząć wszystko od nowa. Mogę odejść, nie oglądając się za siebie. Zresztą ty też masz taką możliwość.
– Istotnie – przyznał Chase chłodnym tonem. – Ale wtedy musielibyśmy przyznać, że ojciec nie mylił się co do nas, kiedy powtarzał, że jesteśmy bezużyteczni. Nie mógłbym żyć z tą świadomością i wiem, że ty także nie byłabyś do tego zdolna. Właściwie podejrzewam, że jeszcze zanim tutaj przyszłaś, postanowiłaś udowodnić staruszkowi swoją wartość.
Mattie zacisnęła pięści. Nie mogła kłócić się z Chase’em, ponieważ każde jego słowo było zgodne z prawdą. Z trudem dźwigała ciężar odpowiedzialności za wydarzenia sprzed dwudziestu lat, dręczona wyrzutami sumienia. Gdyby teraz przyłożyła rękę do upadku rodzinnego imperium – czy raczej tego, co z niego zostało – byłaby skończona. Dlatego jedyne, co mogła zrobić, to pomóc uratować sytuację.
– Kiedy wróciłeś z Londynu? – zapytała kąśliwie, wyładowując złość na jedynym krewnym, który jej został.
Brat przyjrzał jej się uważnie.
– Tydzień temu.
– Ale zadzwoniłeś do mnie dopiero wtedy, gdy uznałeś, że trzeba mnie sprzedać? Jestem wzruszona.
– Rób, jak chcesz – odparł Chase szorstko, przeczesując włosy palcami. – Traktuj mnie jak wroga. To i tak niczego nie zmieni.
– Raczej nie – przyznała, zawstydzona własnym zachowaniem. – Poza tym wiedziałam, co planujesz, zanim tutaj przyszłam. Co nie znaczy, że zachwyca mnie myśl o wkroczeniu w mrok spowijający Nicodemusa Stathisa.
Chase wykrzywił usta w gorzkim uśmiechu. Żadne z nich nie miało wyboru.
– Sama mu to powiedz. Na pewno ubawi się setnie.
– Nicodemus zawsze uważał mnie za niezwykle zabawną – skłamała, prężąc się niczym struna. Starannie wygładziła przód swojej czarnej sukienki, zanim ponownie spojrzała na brata. – Jestem pewna, że między innymi właśnie z tego powodu od dawna nalegał na to małżeństwo. Oczywiście nie możemy zapominać, że dzięki tej transakcji spełni swoje największe marzenie o połączeniu dwóch biznesowych potęg i stworzeniu mocarstwa, w którym to on zasiądzie na tronie i będzie się pysznił największym, najgrubszym… – Nagle przypomniała sobie, że rozmawia z Chase’em, więc opanowała się w porę. Uśmiechnęła się blado, zanim dodała: – pakietem kontrolnym.
– Tak właśnie myślałem, że to miałaś na myśli – odparł szorstko Chase, chociaż z jego oczu wyzierał szczery smutek.
W rzeczywistości miał związane ręce. Za życia Bart Whitaker był prawdziwą instytucją i wydawało się, że będzie trwał wiecznie. W efekcie jego śmierć ogromnie wszystkich zaskoczyła. Także Chase nie zdążył się przygotować na ten cios. Z dnia na dzień musiał porzucić efektowną rolę londyńskiego celebryty i zająć stanowisko prezesa oraz dyrektora naczelnego Whitaker Industries. Nie wiedział, jak rozwiać obawy członków rady nadzorczej i głównych udziałowców, którzy znali go jedynie z artykułów w brukowcach.
Ich ojciec kochał swoją firmę, która rosła w siłę głównie dzięki uporowi Whitakerów. Od śmierci żony praca stała się dla niego wszystkim, a z dziećmi łączyły go skomplikowane relacje. Mimo wszystko Mattie i Chase bardzo go kochali i dlatego każde z nich było gotowe na wszystko, żeby uratować rodzinne imperium.
Mattie nie zamierzała więc udawać, że zostawiono jej wybór. Jej los został przypieczętowany i nie było dla niej ratunku. Wkrótce miała zostać żoną Nicodemusa Stathisa, człowieka, który ją przerażał i onieśmielał. Jako jedyny znany jej mężczyzna sprawiał, że zapominała o całym świecie, w tym także o sobie.
– On już tu jest, prawda? – zapytała po chwili, gdy uznała, że nie ma sensu odwlekać tego co nieuniknione. Oczywiście mogłaby prowadzić tę grę przez cały dzień, ale to by niczego nie zmieniło.
Chase spojrzał jej prosto w oczy.
– Powiedział, że zaczeka na ciebie w bibliotece.
Omiotła wzrokiem lśniące biurko z drewna wiśniowego i poczuła, jak bardzo tęskni za ojcem. Brakowało jej widoku jego pokrytej bruzdami twarzy, dźwięku jego dudniącego głosu. Ale Bart Whitaker odszedł na zawsze, więc Chase i Mattie musieli stawić czoło światu bez jego pomocy.
Niestety nie byli sobie bliscy. Po śmierci matki ich drogi się rozeszły. Uczyli się w różnych szkołach z internatem, studiowali w różnych krajach, a potem żyli na różnych kontynentach, rozdzieleni przez Ocean Atlantycki. Mattie wiedziała, że to wszystko jej wina. Dlatego zamierzała przyjąć swój wyrok, chociaż może nie tak pokornie, jak powinna.
– No cóż – rzuciła pogodnie, ruszając do drzwi – mam nadzieję, że przyjdziesz na nasz ślub. Poznasz mnie po kajdanach, w które zakują mnie przed ołtarzem. Odegram rolę dziewicy rzuconej na pożarcie smokowi. Obiecuję, że nie będę krzyczeć zbyt głośno, jeśli postanowią spalić mnie żywcem i takie tam.
Chase westchnął.
– Wiesz, że gdybym mógł cokolwiek zmienić, zrobiłbym to.
Mattie nie była pewna, co konkretnie miał na myśli jej brat. Wiedziała tylko tyle, że lada moment ocali rodzinną firmę, i nic innego nie miało znaczenia. Nicodemus Stathis był zmorą w jej życiu, odkąd sięgała pamięcią. Zwodziła go latami, ale teraz musiała się z nim zmierzyć. Uniosła więc dumnie głowę i energicznym krokiem ruszyła na spotkanie z przeznaczeniem.
Najgorsze było to, że Nicodemus Stathis wyglądał jak młody bóg. Kiedy Mattie patrzyła na jego piękną twarz, czując narastające pożądanie i niezrozumiałą panikę, zapominała, jak wielkie stwarzał zagrożenie.
Stał przy drzwiach balkonowych w głębi biblioteki, spoglądając na szary, skąpany w deszczu świat na zewnątrz. Chociaż sprawiał wrażenie niezwykle szykownego, opanowanego i dystyngowanego mężczyzny, Mattie wiedziała, jak bardzo potrafił być bezwzględny i nieustępliwy. Nie odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, ale dobrze wiedziała, że usłyszał jej kroki.
– Mam nadzieję, że nie chełpisz się zwycięstwem, Nicodemusie – rzuciła zjadliwie, ponieważ nie potrafiła spokojnie czekać, aż zwróci w jej stronę te ciemne oczy przyprawiające ją o zawrót głowy. – To takie nieeleganckie.
– Jeśli zamierzasz się dalej pogrążać, to proszę bardzo – odparł niskim głosem, zabarwionym ledwie słyszalnym greckim akcentem.
– Oto jestem – powiedziała pogodnie. – Kozioł ofiarny melduje się na rozkaz. To musi być dla ciebie niezwykle szczęśliwy dzień.
Mężczyzna wolno odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Wyglądał równie wspaniale jak zawsze. Mógł się pochwalić tym samym szczupłym, umięśnionym ciałem, które było jego chlubą, kiedy miał dwadzieścia lat i pracował na budowie. Przed dwudziestymi szóstymi urodzinami zarządzał już potężną korporacją wartą dziesiątki milionów dolarów. Ale pomimo upływu czasu nie stracił nic ze swojej młodzieńczej nonszalancji.
Jak zwykle nie musiała długo czekać na reakcję swojego ciała. Włosy zjeżyły jej się na karku i poczuła uderzenie gorąca. Jakby tego było mało, Nicodemus się do niej uśmiechał. Wtedy pomyślała, że jest zgubiona. Przez ostatnie dziesięć lat robiła wszystko co w jej mocy, żeby jej nie dopadł. Ale tym razem znalazła się w pułapce bez wyjścia.
– Ty naprawdę triumfujesz – dodała. Zrobiła nadąsaną minę i uważnie przyjrzała się jego zbyt radosnej twarzy. – Właściwie nie powinno mnie to dziwić.
– Nie jestem pewien, czy użyłbym dokładnie tego określenia – odparł po namyśle, nie odrywając od niej oczu. – Tak czy inaczej, musisz przyznać, że osiągnąłem dawno wyznaczony cel. Ile miałaś lat, kiedy pierwszy raz poprosiłem cię o rękę? Dwadzieścia?
– Osiemnaście – poprawiła go Mattie. Nie poruszyła się, kiedy zaczął się zbliżać, chociaż myślała tylko o tym, żeby pobiec na górę i zamknąć się w swoim pokoju z czasów dzieciństwa. – Zrujnowałeś mój bal debiutantek.
Nicodemus uśmiechnął się drwiąco, a Mattie poczuła, że się czerwieni. Doskonale pamiętała tamtego walca, którego musiała mu podarować zgodnie z życzeniem swojego ojca. Trzymał ją wtedy mocno przy swoim muskularnym ciele i wpatrywał się w nią tak jak dzisiaj.
– Wyjdź za mnie – powiedział tak, jakby rzucał na nią urok.
– Słucham? – odparła cicho, z trudem wytrzymując jego spojrzenie. Zwykle w takich sytuacjach wznosiła się na wyżyny sarkazmu i arogancji. Zachowywała się bezczelnie zwłaszcza wtedy, gdy chciała zyskać uwagę ojca. Ale tym razem przerażenie odebrało jej pewność siebie. – Nie chcę wychodzić za ciebie ani za kogokolwiek innego.
Roześmiał się tak, jakby sprawiła mu przyjemność.
– Ale to zrobisz.
– Nigdy nie zechcę zostać twoją żoną – dodała zajadle. Mimo młodego wieku doskonale zdawała sobie sprawę, co różniło Nicodemusa od chłopców, z którymi zwykle się umawiała. Był prawdziwym mężczyzną, który dobrze wiedział, czego chce, i egzekwował to bez względu na okoliczności.
– Zostaniesz moją żoną, księżniczko – zapewnił ją z uśmiechem, jakby potrafił wróżyć z fusów i od dawna znał jej przyszłość. – Możesz być tego pewna.
Teraz wydawał się nawet jeszcze bardziej rozbawiony niż wtedy na sali balowej. Podszedł do niej leniwym krokiem. Mattie znała go wystarczająco dobrze, żeby nie dać się zwieść tej pozornej ospałości. Obserwowała go więc czujnie, kiedy przystanął kilka centymetrów od niej.
– Nie mogłeś znaleźć sobie kobiety w swoim wieku?
Nicodemus zignorował tę zaczepkę. Zamiast tego przeczesał palcami jej długie ciemne włosy, po czym okręcił je sobie wokół nadgarstka i pociągnął delikatnie. Nie sprawił jej bólu, a jedynie niewysłowioną rozkosz. I mimo że chciała go odepchnąć, nie mogła się ruszyć.
– Robisz mi krzywdę – syknęła.
– Nieprawda – odparł spokojnym, zdecydowanym głosem.
– Wiem, że zostałam sprzedana – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Ale to nadal są moje włosy. I wiem, co czuję, kiedy ktoś za nie ciągnie.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Jak zwykle kłamiesz, Mattie – mruknął, pochylając się nad nią. – Obiecałem ci kiedyś, że ten dzień nadejdzie.
– A ja obiecałam tobie, że nie zmienię zdania – odparła, z trudem panując nad emocjami. – I nie zmieniłam. Chyba nie wierzysz, że z powodu tego groteskowego szantażu z radością wpadnę ci w ramiona?
– Nie obchodzi mnie, jak trafiłaś w moje ręce – powiedział niskim tonem, który rozniecił w niej płomień pożądania. – Źle mnie oceniłaś, Mattie. Apelujesz do mojej przyzwoitości, a ja nie jestem dobrym człowiekiem.
Te słowa przywołały wspomnienia o pewnej kolacji w Muzeum Historii Naturalnej na Manhattanie, podczas której musiała siedzieć obok Nicodemusa. Znosiła jego towarzystwo ze względu na ojca, który zwyczajnie ją do tego zmusił. Nie omieszkał przy tym dodać, że Nicodemus jest dla niego jak syn, w dodatku znacznie lepiej wychowany od dwójki jego prawdziwych dzieci. Mattie miała wtedy dwadzieścia lat, a komentarz ojca podziałał na nią jak płachta na byka.
– Nie próbuję przekonać cię do zmiany zdania, księżniczko – szepnął wtedy Nicodemus, pochylając się w jej stronę. – Ale oboje wiemy, jak to się skończy. Twój ojciec będzie pobłażliwy jeszcze przez pewien czas, aż pewnego dnia przestanie, a ty zderzysz się z rzeczywistością. A im dłużej będziesz mi kazała czekać, tym gorsza spotka cię kara. Zrobię wszystko, żebyś znalazła się tam, gdzie twoje miejsce. Pod moim dachem. – Zamilkł, zanim dodał z drwiącym uśmieszkiem: – W moim łóżku.
– Masz niezwykle bujną wyobraźnię – skomentowała Mattie. – Naprawdę nie wiem, co powstrzymuje mnie przed popędzeniem do twojej sypialni.
– Mów, co chcesz. – Wzruszył ramionami, zanim wyprostował się na krześle. – Pamiętaj jednak, że mam doskonałą pamięć. I nie zapomnę żadnej z twoich przewin.
– Najdroższy – syknęła, zanim włożyła wszystkie wysiłki w ignorowanie natrętnego zalotnika.
Niestety taka taktyka nie działała ani wtedy, ani teraz.
– Będziemy wspominać cały dzień? – zapytała znudzonym głosem. – Czy może masz jakiś plan? Nie znam się na szantażach. Musisz mi wszystko wytłumaczyć.
– Możesz odrzucić mnie kolejny raz.
– I stracić firmę ojca?
– Wszystkie decyzje mają swoje konsekwencje, księżniczko. Twój ojciec powiedziałby ci to samo.
Wiedziała, że ma rację, co tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyło.
– Mój ojciec niesłusznie traktował cię jak syna. – Tym razem nawet nie próbowała udawać, że nie kierują nią emocje. – Uwielbiał cię. W pewnych kwestiach cenił cię wyżej niż Chase’a. I jak mu za to odpłacasz?
Sądziła, że to będzie dla niego policzek, ale Nicodemus tylko się roześmiał, po czym puścił jej włosy.
– Twój ojciec uważał, że powinienem był zaciągnąć cię do ołtarza wiele lat temu – powiedział z pełnym przekonaniem, a Mattie wiedziała, że nie kłamie. – Obstawał przy tym zwłaszcza po tym niefortunnym okresie w twoim życiu, jak zwykł go nazywać.
Czując, jak pieką ją policzki, wyobraziła sobie ojca omawiającego z Nicodemusem jej pierwsze dorosłe lata.
– Starałam się, jak mogłam – warknęła, ale nie dodała nic więcej, ponieważ znalazła się zbyt blisko ohydnej prawdy i potwornego poczucie winy, na którym wzniosła swoje życie. Zrobiła krok w tył, ale Nicodemus złapał ją za ramię.
Nie chciała myśleć o jego wielkiej sile, obawiać się jej ani jej ulec.
– Dobrze wiesz, że nie dałaś z siebie absolutnie nic – odparł beznamiętnym głosem. – Zależało ci wyłącznie na tym, żeby przynieść wstyd swojemu ojcu. Oboje z bratem zszargaliście jego nazwisko. Do dzisiaj nie rozumiem, jak taki wspaniały człowiek zdołał wychować dwoje tak bezużytecznych, niewdzięcznych i roszczeniowych dzieci.
Chase miał rację. Jej ojciec zgodziłby się z Nicodemusem we wszystkim, ale Mattie nie zamierzała znosić kolejnych obelg.
– Prawie każdy młody człowiek jest bezużyteczny, niewdzięczny i roszczeniowy – odparła, z trudem wytrzymując jego spojrzenie. – Najważniejsze, żeby z tego wyrosnąć.
– I tu się mylisz, Mattie. Niektórzy od dziecka walczą z przeciwnościami losu z tej prostej przyczyny, że za wszelką cenę próbują przetrwać.
Wolała znosić jego rozbuchane ego niż rozgrzebywanie swojej przeszłości.
– Oczywiście, Nicodemusie – skwitowała z sarkazmem – wszystko zawdzięczasz wyłącznie sobie, co podkreślasz przy każdej nadarzającej się okazji. Niestety nie każdy może być tobą.
Jego uścisk palił żywym ogniem. Mattie nienawidziła swojego ciała za to, że zawsze tak żywo reagowało na bliskość tego niebezpiecznego mężczyzny. Nie chciało słuchać głosu rozsądku i z uporem ignorowało każde ostrzeżenie.
Kolejny raz poprosił ją o rękę, kiedy miała dwadzieścia cztery lata. Czekał na nią na tyłach londyńskiego klubu, w którym przetańczyła tamtej nocy wiele godzin. Specjalnie wybrała na tę okazję wyzywającą kreację składającą się z kilku pasków tkaniny, które ledwie zasłaniały jej niemal nagie ciało.
Nicodemus stał przy wyjściu przeznaczonym wyłącznie dla VIP-ów, obok swojego niedużego sportowego auta. Krzyżując ręce na piersi, mierzył ją wzrokiem.
– Równie dobrze mogłabyś paradować nago – mruknął gniewnie.
– To miłe, że przejmujesz się tym, co noszę – odparła takim tonem, jakby rozmowa z nim ogromnie ją nudziła. Nie pierwszy raz pożałowała, że w rzeczywistości budził w niej całkiem inne emocje.
– Przejmuję się, bo to moja sprawa. Mattie. Ci wszyscy mężczyźni, którym pozwalasz się dotykać. Te wszystkie noce, kiedy obnosisz się ze swoją golizną. Ten paskudny kolczyk w pępku, który prezentujesz z dumą paparazzim, podobnie jak tatuaż, którym się oszpeciłaś. I te paskudne papierosy, którymi się trujesz. To wszystko moja sprawa.
Odepchnął się od maski samochodu i podszedł do niej. Był jednym z nielicznych znanych jej mężczyzn, którzy byli od niej wyżsi, i jedynym, przy którym czuła się spanikowana i zagubiona. Przerażał ją, ponieważ odczuwała silną potrzebę, żeby spełnić każde jego życzenie. Nie wiedziała, dlaczego miał nad nią taką władzę, ale bez względu na wszystko nie zamierzała wyjawić mu prawdy.
– Gdybyś rzeczywiście był taki mądry, jak twierdzisz, już dawno byś się zorientował, że nic mnie nie obchodzi twoje zdanie – powiedziała niespiesznie, lecz stanowczo. – Powinieneś znaleźć sobie inną dziewczynę do nękania. Jestem pewna, że niejedna panienka marzy o zdobyciu serca miliardera. Z taką u boku mógłbyś do woli bawić się w pana na zamku.
Rozciągnął usta w drwiącym uśmiechu.
– Wyjdź za mnie, Mattie. Nie pogarszaj swojej sytuacji jeszcze bardziej.
– Czemu?
– Bo cię pragnę, a zawsze dostaję to, czego chcę.
– Wolałabym udusić się własnym językiem.
– Jesteś bardzo niemądra. – Pokręcił głową. – Ale należysz do mnie.
Po tych słowach pochylił się nad nią i ją pocałował. Mimowolnie zadrżała z rozkoszy i odwzajemniła pocałunek. Bo wbrew wszystkiemu, co mówiła, musiała przyznać, że Nicodemus rozpalał ją do czerwoności. Kusił z wielką mocą i odurzał niczym najwyborniejsze wino.
– Tak jak mówiłem – mruknął, odsuwając się od niej zaledwie o milimetr. – Należysz do mnie. I nic tego nie zmieni. Jak długo zamierzasz z tym walczyć?
Mattie wpatrywała się w niego, nie mogąc wydobyć głosu. I nagle dostrzegła coś, co ją przeraziło. Zaskakująco łagodny uśmiech, który nadawał jego twarzy cudowny wyraz. Przerażona odsunęła się od niego i rzuciła się do ucieczki.
– Możesz kontynuować tę grę, księżniczko – powiedział rozbawionym głosem, kiedy zwiększyła dzielącą ich odległość. – Kiedy do mnie przyjdziesz, dopilnuję, żebyś padła przede mną na kolana.
I Mattie mu wierzyła.
– To prawda – odezwał się ponuro, przywołując ją do rzeczywistości, w której nadal trzymał ją mocno za ramię. – Nie każdy może być mną. Ale mam dla ciebie dobrą informację. Ty też możesz się na coś przydać. Wystarczy, że do perfekcji opanujesz sztukę zaspokajania moich potrzeb.
Mattie zrozumiała, że mogła przestać uciekać. Nicodemus wygrał. Wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak to przepowiedział.
– Nigdy nie byłam pilną uczennicą – odparła przekornie. – Ups. Czyżbym rozczarowała cię kolejny raz? Obawiam się, że będziesz się musiał nauczyć z tym żyć.
Nicodemus powtarzał sobie, że wygrał i nie liczy się nic innego. Ale kiedy patrzył na piękną twarz kobiety, która latami zwodziła go i nawiedzała w snach, wcale nie miał ochoty triumfować. Z jej oczu wyzierał bowiem strach. Bała się go, jakby był jakimś potworem.
Zrobił głęboki wdech, a potem kolejny, ale nie zdołał ukoić nerwów. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie czuje się jak zwycięzca. Zamiast triumfować, ulegał wątpliwościom. Wahał się, zamiast działać.
W końcu niczego nie pragnął bardziej, niż porwać ją w ramiona i zedrzeć z niej ubranie, a potem kochać się z nią do momentu, aż wykrzyczy jego imię. Chciał ją smakować, odkrywać zakamarki jej ciała, żeby zaspokoić potworny głód, który dręczył go przez lata.
Ostatecznie uznał jednak, że na wszystko przyjdzie odpowiedni moment.
– Usiądź – rozkazał, wskazując głową w kierunku dwóch foteli z ciemnobrązowej skóry ustawionych przed kominkiem. – Powiem ci, jak ja to widzę.
– Nie potrafisz zachęcić kobiety do małżeństwa – odparła typowym dla niej, pogardliwym tonem, który tak naprawdę wcale go nie bawił. – Właściwie moim zdaniem cały ten cyrk skończy się bardzo głośnym rozwodem za góra osiemnaście miesięcy albo w chwili, gdy od ciebie ucieknę.
– Nie uciekniesz – zapewnił ją. – Chociaż oczywiście możesz próbować. Z przyjemnością ruszę w pościg.
Chociaż spojrzała na niego gniewnie, zajęła wskazane miejsce. Jak zwykle prezentowała się olśniewająco. Już jako szesnastolatka zachwycała dużymi ciemnoniebieskimi oczami, długimi lśniącymi włosami w kolorze atramentu i pełnymi, nieprzyzwoicie kuszącymi ustami. Chociaż bardzo wydorośla, nie straciła nic ze swego dziewczęcego uroku, a przy tym była nad wiek opanowana i niezwykle elegancka. Zdumiewała go także wyrafinowaniem, które stało w sprzeczności z dzikimi wybrykami, z których słynęła w całym kraju.
Doskonale pamiętał dzień, kiedy ujrzał ją roześmianą, w przepięknej sukni, wirującą po sali balowej. Chociaż z pozoru wyglądała podobnie jak pozostałe rozpieszczone Amerykanki, dla których zorganizowano przyjęcie, jego uwagę przykuło coś więcej poza ładną buzią. Mattie Whitaker promieniała, roztaczając wokół siebie cudowny blask, w którym chciał się pławić.
Nie pierwszy raz zapragnął kobiety tak mocno. Jeszcze zanim opuścił Grecję, pozwolił, żeby inna młoda kobieta zawróciła mu w głowie. Piękna Arista wydawała się spełnieniem marzeń, ale ostatecznie stała się jego przekleństwem. Wzięła jego serce i starła je na proch. Wtedy przysiągł sobie, że nigdy więcej nikomu nie zaufa, a tym bardziej nie da się zwieść urodziwej niewieście.
Ale Mattie zdołała uśpić jego czujność. Wydawała się wyjątkowa, tak inna od wszystkich znanych mu kobiet. Fascynowała go i intrygowała. Kroczyła przez życia, ignorując wszystkie skarby, które oferował jej świat, jakby w ogóle ich nie dostrzegała. Za nic miała drogie szkoły, najlepsze uniwersytety, nieskończony wybór fascynujących ścieżek kariery. Kiedy nie balowała, udawała, że pracuje w kolejnych agencjach reklamowych albo galeriach sztuki.
Nicodemus napotkał jej spojrzenie. Chociaż często postępowała bezmyślnie i dopraszała się uwagi na wszystkie możliwe sposoby, nie mógł jej odmówić inteligencji. Od dawna podejrzewał, że lubiła udawać nawiną trzpiotkę, chociaż nie miał pojęcia dlaczego.
– Najwyższy czas, żebyś mi wyjaśnił, o co w tym tak naprawdę chodzi – powiedziała z taką miną, jaką często widywał u jej ojca. – Bo nie wierzę, że nie byłeś w stanie znaleźć sobie odpowiedniejszej dziedziczki… ładniejszej, zamożniejszej, o zdecydowanie lepszej reputacji. Poza tym, chociaż drażnisz mnie niewyobrażalnie, muszę przyznać, że niezła z ciebie partia. Na pewno niejedna chętnie wyszłaby za ciebie za mąż. Jesteś obrzydliwie bogaty, niezwykle wpływowy i nie przypominasz Quasimodo.
– Jaka cudowna rekomendacja – skwitował drwiąco.
– Więc dlaczego ja?
Co mógł jej powiedzieć? Że kierowało nim coś, czego do tej pory nie potrafił nazwać? Że uległ tajemniczej sile, która popychała go do działania przez ostatnie dziesięć lat? Przecież sam w to nie wierzył.
Odkąd wyznaczył sobie cel w życiu, zawsze dostawał wszystko, czego zapragnął. I właśnie ta niezwykła determinacja pozwoliła mu zapomnieć o Ariście, pogodzić się z prawdą o swoim surowym ojcu i ukoić żal po stracie matki. Pokonywał każdą przeszkodę, nie cofał się przed żadnym wyzwaniem i nigdy się nie poddawał. Dlaczego więc miałby sobie nie poradzić z Mattie? W końcu była tylko kolejnym punktem na jego mapie sukcesu, niemniej niezwykle ważnym punktem. Wiedział, że jeśli ją zdobędzie, osiągnie wszystko, o czym kiedykolwiek marzył.
Zmusił się do uśmiechu.
– Lubię cię i tyle.
– W takim razie masz nie po kolei w głowie.
– Być może. – Wzruszył ramionami. – Czy przez to moje notowania spadają?
– Ujmę to tak: jeśli istotnie darzysz mnie sympatią, nie wróżę ci szczęśliwej przyszłości. Taka żona jak ja może co najwyżej doprowadzić cię do szaleństwa. – Mattie uśmiechnęła się sztucznie.
Mierzyła go wzrokiem z pewną dozą arogancji, jakby to ona rozdawała karty. Jak zwykle grała. Ukrywała się w świecie miraży. Ale Nicodemus przysiągł sobie, że pozna prawdę o tej kobiecie bez względu na wszystko. Bardzo długo na to czekał.
– Pobieramy się za dwa tygodnie – poinformował oficjalnym tonem, uważnie ją obserwując. Chociaż jej ciemne oczy błysnęły gniewnie, nie drgnął ani jeden mięsień jej twarzy. – Ceremonia będzie skromna. Odbędzie się w Grecji. Poza duchownym będzie nam towarzyszył tylko fotograf. Następnie spędzimy dwa tygodnie w mojej willi. Możesz to uznać za skróconą wersję miesiąca miodowego. Potem wrócimy na Manhattan, gdzie twój brat i ja w końcu połączymy nasze firmy zgodnie z życzeniem waszego ojca.
– A co ja mam robić? – zapytała całkowicie obojętnym głosem.
– Oczekuję, że na dobry początek posłusznie przysięgniesz mi miłość i wierność do grobowej deski, może nawet z odrobiną entuzjazmu, a podczas miesiąca miodowego… No cóż, mam kilka interesujących pomysłów. Dziesięć lat to wystarczająco dużo czasu, żeby opracować niejeden ekscytujący scenariusz.
Poruszyła się niespokojnie i uniosła rękę, jakby chciała dotknąć ust, ale zdołała się powstrzymać.
– Chodziło mi o moją rolę po powrocie do Nowego Jorku – sprostowała ze spokojem, który bez wątpienia wiele ją kosztował. – Mam swoje mieszkanie, pracę i nie będzie mi przeszkadzało, jeśli zamieszkamy oddzielnie…
– Zapomnij o tym.
Zamrugała gwałtownie, zanim odzyskała rezon.
– Wątpię, żebyś zamierzał wprowadzić się do mojego dziewczęcego królestwa. Mam tylko dwie sypialnie. Poza tym na pewno nie wyglądałbyś dobrze w różowym.
Wsunęła dłoń do kieszeni sukienki i wyciągnęła papierosa oraz zapalniczkę. Po chwili wypuściła smugę dymu.
– Pal, póki możesz, Mattie – odezwał się beznamiętnym głosem. – Już niedługo zerwiesz z nałogiem.
– Czyżby?
– Doskonale wiem, jak powinna się zachowywać moja żona – wyjaśnił z chłodnym uśmiechem. – Mam względem niej jasno sprecyzowane oczekiwania. Na pewno nie pozwolę jej mieszkać gdzie indziej niż pod moim dachem, pracować ani szargać mojego dobrego imienia.
– Rozumiem. To będzie małżeństwo w średniowiecznym stylu.
– Wiem, jak powinna się ubierać i zachowywać – kontynuował, jakby w ogóle jej nie usłyszał. – I na pewno nie pozwolę, żeby śmierdziała jak popielniczka.
Mattie patrzyła na niego, nonszalancko wymachując papierosem, jakby jego słowa nic dla niej nie znaczyły.
– Rozumiem, że to dla ciebie jedna wielka partia szachów, Nicodemusie. A ja jestem przydatnym pionkiem…
– Określiłbym cię raczej mianem królowej, dość nieprzewidywalnej i swawolnej. Ale gdy tylko zdołam utrzymać cię w ryzach, gra dobiegnie końca.
– Nienawidzę szachów.
– Może więc powinnaś wybrać lepszą metaforę.
– Jestem człowiekiem – syknęła, świdrując go wzrokiem. – Poza tym wcale mnie nie potrzebujesz. Możesz połączyć siły z Chase’em, nawet jeśli się ze mną nie ożenisz.
– Mogę. – Skinął głową. – Ale to nie ja sprzeciwiam się naszemu małżeństwu.
– Chcę się tylko upewnić, że oboje mamy jasność, kto kogo zmusza do takiego rozwiązania.