Zachowaj spokój - Harlan Coben - ebook + audiobook + książka

Zachowaj spokój ebook i audiobook

Harlan Coben

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nie ufaj nikomu. Zwłaszcza własnej rodzinie. 

"Już dawno po wszystkim. Po prostu siedź cicho i wszystko będzie dobrze.”

Mail o takiej treści otrzymuje szesnastoletni Adam Baye, licealista, którego przyjaciel niedawno popełnił samobójstwo. I pewnie nikt by się o tym nie dowiedział, gdyby rodzice, zaniepokojeni jego dziwnym zachowaniem, nie zdecydowali się zainstalować programu szpiegowskiego w komputerze syna.

Czy Adam ukrywa informacje na temat samobójstwa przyjaciela? Czy otrzymana wiadomość ma coś wspólnego z popełnionym na przedmieściach Nowego Jorku brutalnym morderstwem, nad którym pracuje detektyw Loren Muse? Dlaczego rodziną Baye’ów zaczyna interesować się FBI?

Sześcioodcinkowy serial na podstawie powieści już pod koniec kwietnia trafi na platformę Netflix. To druga produkcja zrealizowana w całości przez polską ekipę filmową, w polskich realiach. W rolach głównych wystąpią Magdalena Boczarska i Leszek Lichota.
Współczesny mistrz porywającej fabuły i nieprzewidywalnych zwrotów akcji. 

"Jego książki wciągają od pierwszej strony, by na ostatniej całkowicie zaskoczyć i oszołomić czytelnika."
Dan Brown

"Harlan Coben specjalizuje się w budzeniu potworów czających się w idealnych domach na przedmieściach. To zmusza do refleksji, ale przede wszystkim budzi niesamowite emocje!"
Sunday Telegraph

""Zachowaj spokój” to prawdziwy rollercoaster emocji. Ale przede wszystkim drobiazgowe studium ojcowskich uczuć."
Daily Mail

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 460

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 44 min

Lektor: Wiktor Zborowski

Oceny
4,4 (928 ocen)
533
268
98
25
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bozanka

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniały coben. bardzo fajna książka. warto ją jednak czytać, nie słuchać. albo słuchać z dużą uwagą, bo jak się człowiek pogubi przez rozproszenie myśli, to potem ciężko🙂
20
Monika1963

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawe i zaskakujące jak zawsze u Cobena. Warto przeczytać nawet jeśli obejrzało się serial na Netflixie bo jest on tylko oparty na fabule i nie jest jej wiernym odzwierciedleniem.
10
Maciej161

Nie oderwiesz się od lektury

5***
00
dzewe

Z braku laku…

2⭐
00
newname
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny thriller, polecam.
00

Popularność




NIE UFAJ NIKOMU – ZWŁASZCZA WŁASNEJ RODZINIE.

„Już dawno po wszystkim. Po prostu siedź cicho i wszystko będzie dobrze”.

Mail o takiej treści otrzymuje szesnastoletni Adam Baye, licealista, którego przyjaciel niedawno popełnił samobójstwo. I pewnie nikt by się o tym nie dowiedział, gdyby rodzice, zaniepokojeni jego dziwnym zachowaniem, nie zdecydowali się zainstalować programu szpiegowskiego w komputerze syna. Czy Adam ukrywa informacje na temat samobójstwa? Co to ma wspólnego z brutalnym morderstwem na przedmieściach Nowego Jorku, nad którym pracuje detektyw Loren Muse? I dlaczego rodziną Baye’ów zaczyna interesować się FBI?

POLSKI SERIAL NA PODSTAWIE POWIEŚCI, Z MAGDALENĄ BOCZARSKĄ I LESZKIEM LICHOTĄ W ROLACH GŁÓWNYCH,

NA PLATFORMIE NETFLIX!

HARLAN COBEN

Współczesny amerykański pisarz, który uznanie w kręgu miłośników literatury sensacyjnej zdobył swoją trzecią książką, Bez skrupułów, opublikowaną w 1995 roku. Jako pierwszy współczesny autor otrzymał trzy prestiżowe nagrody literackie przyznawane w kategorii powieści kryminalnej, w tym najważniejszą – Edgar Allan Poe Award. Światowa popularność Cobena zaczęła się w 2001 roku od thrillera Nie mów nikomu, zekranizowanego w 2006 roku. Kolejne powieści, m.in. Wszyscy mamy tajemnice, Tęsknię za tobą, Nieznajomy i Już mnie nie oszukasz, uczyniły go megagwiazdą gatunku i jednym z najchętniej czytanych autorów, także w Polsce.

W 2018 roku platforma Netflix zawarła z Harlanem Cobenem umowę, dzięki której w ciągu kilku najbliższych lat powstanie aż 14 ekranizacji jego powieści! Na platformie Netflix już można obejrzeć seriale Nieznajomy, W głębi lasu (produkcja polska), Niewinny i Bez pożegnania. Wkrótce fani Cobena będą mogli zapoznać się z kolejnymi międzynarodowymi produkcjami filmowymi i serialowymi na podstawie jego powieści.

harlancoben.com

Tego autora

NIE MÓW NIKOMU

BEZ POŻEGNANIA

JEDYNA SZANSA

TYLKO JEDNO SPOJRZENIE

NIEWINNY

W GŁĘBI LASU

ZACHOWAJ SPOKÓJ

MISTYFIKACJA

NA GORĄCYM UCZYNKU

KLINIKA ŚMIERCI

ZOSTAŃ PRZY MNIE

SZEŚĆ LAT PÓŹNIEJ

TĘSKNIĘ ZA TOBĄ

NIEZNAJOMY

JUŻ MNIE NIE OSZUKASZ

NIE ODPUSZCZAJ

O KROK ZA DALEKO

CHŁOPIEC Z LASU

Myron Bolitar

BEZ SKRUPUŁÓW

KRÓTKA PIŁKA

BEZ ŚLADU

BŁĘKITNA KREW

JEDEN FAŁSZYWY RUCH

OSTATNI SZCZEGÓŁ

NAJCZARNIEJSZY STRACH

OBIECAJ MI

ZAGINIONA

WSZYSCY MAMY TAJEMNICE

W DOMU

MÓW MI WIN

Mickey Bolitar

SCHRONIENIE

KILKA SEKUND OD ŚMIERCI

ODNALEZIONY

Jako współautor

AŻ ŚMIERĆ NAS ROZŁĄCZY

NAJLEPSZE AMERYKAŃSKIE OPOWIADANIA KRYMINALNE 2011

Tytuł oryginału:

HOLD TIGHT

Copyright © Harlan Coben 2008

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2022

Polish translation copyright © Zbigniew A. Królicki 2009

Redakcja: Jacek Ring

Plakat na okładce: © Netflix 2022

Opracowanie graficzne okładki filmowej: PLUS 2 Witold Kuśmierczyk

ISBN 978-83-8215-977-6

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros|Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI

Katarzyna Rek

woblink.com

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Podziękowania
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Pamięci czworga ukochanych dziadków naszych dzieci: Carla i Corky Cobenów Jacka i Nancy Armstrongów. Bardzo nam was wszystkich brakuje.

OD AUTORA: Wszystkie technologie wykorzystane w tej książce istnieją naprawdę. Nie tylko są prawdziwe, ale wszelkie opisane programy i urządzenia można nabyć bez większego trudu. Nazwy produktów zostały zmienione, ale tak naprawdę, kogo to powstrzyma?

Podziękowania

Na pomysł napisania tej książki wpadłem, jedząc obiad z moimi przyjaciółmi, Beth i Dennisem McConnell. Dziękuję za uwagę i dyskusję. Widzicie, do czego doprowadziła?

Chcę również podziękować następującym osobom, które pomogły mi w taki lub inny sposób:

Benowi Sevierowi, Brianowi Tartowi, Lisie Johnson, Lisie Erbach Vance, Aaronowi Priestowi, Jonowi Woodowi, Eliane Benisti, Francoise Triffaux, Christopherowi J. Christie, Davidowi Goldowi,

Anne Armstrong-Coben i Charlotte Coben.

Rozdział 1

Marianne ściskała trzeci kieliszek cuervo, podziwiając swoją bezgraniczną zdolność niszczenia wszystkiego co dobre w jej żałosnym życiu, gdy mężczyzna obok niej zawołał:

– Słuchajcie, cukiereczki: kreacjonizm i ewolucja są całkowicie kompatybilne.

Jego ślina wylądowała na jej szyi. Skrzywiła się i obrzuciła go przelotnym spojrzeniem. Miał gęste krzaczaste wąsy, jak aktor pornosa z lat siedemdziesiątych. Siedział po jej prawej stronie. Tą stymulującą odzywką próbował zrobić wrażenie na siedzącej po jej lewej ręce przesadnie tlenionej blondynie ze strzechą sterczących włosów. Marianne trochę przeszkadzała w tym kiepskim podrywie, była niczym plasterek mielonki w kanapce, oddzielający dwie kromki chleba.

Usiłowała ich ignorować. Wpatrzyła się w swój kieliszek, jakby był diamentem, który dobiera do pierścionka zaręczynowego. Miała nadzieję, że dzięki temu Wąsacz i Słomianowłosa znikną. Niestety.

– Jesteś stuknięty – powiedziała Słomianowłosa.

– Wysłuchaj mnie.

– Dobrze, posłucham. Jednak myślę, że jesteś stuknięty.

– Chcecie zamienić się ze mną miejscami – zapytała Marianne – żebyście siedzieli obok siebie?

Wąsacz położył dłoń na jej ramieniu.

– Zaczekaj, młoda damo, chcę, żebyś ty też tego wysłuchała.

Marianne już miała zaprotestować, ale może lepiej było tego nie robić. Znów zajęła się swoim drinkiem.

– W porządku – rzekł Wąsacz. – Wiesz o Adamie i Ewie, prawda?

– Pewnie – odparła Słomianowłosa.

– Kupujesz tę historię?

– To, że on był pierwszym mężczyzną, a ona pierwszą kobietą?

– Właśnie.

– Do diabła, nie. A ty?

– Tak, oczywiście. – Pogładził wąs, jakby to był jakiś mały gryzoń, którego trzeba uspokoić. – Biblia mówi nam, że tak było. Najpierw był Adam, a potem z jego żebra została stworzona Ewa.

Marianne piła. Piła z wielu powodów. Przeważnie dla towarzystwa. Była w zbyt wielu takich miejscach jak to, gdzie szukała przelotnych znajomości, mając nadzieję na coś więcej. Jednak tego wieczoru nie pociągała jej myśl o wyjściu stąd z mężczyzną. Piła dla ukojenia i niech ją szlag, jeśli to nie działało. Słuchanie tej bezsensownej rozmowy pomagało. Łagodziło ból.

Sknociła.

Jak zwykle. Całe jej życie było gwałtowną ucieczką od wszystkiego, co dobre i porządne, poszukiwaniem następnego nieosiągalnego lekarstwa, stanem nieustannego znudzenia przerywanym żałosnymi wzlotami. Marianne zniszczyła coś dobrego i teraz, kiedy próbowała to odzyskać, no cóż, także to spieprzyła.

W przeszłości raniła swoich najbliższych. Miała własny klub emocjonalnie okaleczonych – tych, których najbardziej kochała. Teraz jednak, dzięki swemu ostatniemu popisowi głupoty i egoizmu, do listy ofiar Masakrującej Marianne mogła dodać zupełnie nieznane jej osoby.

Z jakiegoś powodu krzywdzenie obcych osób wydawało się jeszcze gorsze. Przecież wszyscy ranimy tych, których kochamy, prawda? Jednak ranienie niewinnych jest złe.

Marianne zniszczyła czyjeś życie. Może niejedno.

I po co?

Chcąc chronić swoje dziecko. Przynajmniej tak myślała.

Głupia cipa.

– W porządku – powiedział Wąsacz. – Adam dał początek Ewie czy jak tam, do diabła, to nazwać.

– Seksistowski syf – powiedziała Słomianowłosa.

– To Słowo Boże.

– Naukowo udowodniono, że błędne.

– Zaraz, chwileczkę, śliczna damo. Wysłuchaj mnie. – Podniósł prawą dłoń. – Mamy Adama… – Podniósł lewą rękę. – I mamy Ewę. Mamy również raj, zgadza się?

– Zgadza.

– Adam i Ewa mieli dwóch synów, Kaina i Abla. A potem Abel zabił Kaina.

– Kain zabił Abla – poprawiła Słomianowłosa.

– Jesteś pewna? – Zmarszczył brwi w zamyśleniu. Potem zbył to, kręcąc głową. – Obojętnie. Jeden z nich umiera.

– Umiera Abel. Kain go zabija.

– Jesteś pewna?

Słomianowłosa skinęła głową.

– No dobrze, więc zostaje nam Kain. Pytanie, z kim spółkował Kain? Chcę powiedzieć, że jedyną osiągalną kobietą była Ewa, a ta miała już swoje lata. Zatem, w jaki sposób ludzkość zdołała przetrwać?

Wąsacz zamilkł, jakby czekał na oklaski. Marianne przewróciła oczami.

– Dostrzegasz problem?

– Może Ewa miała jeszcze jedno dziecko. Dziewczynkę.

– I Kain uprawiał seks z własną siostrą? – zapytał Wąsacz.

– Jasne. Wtedy wszyscy sypiali ze wszystkimi, no nie? Chcę powiedzieć, że Adam i Ewa byli pierwsi. Musiało dojść do kazirodztwa.

– Nie – rzekł Wąsacz.

– Nie?

– Biblia zakazuje kazirodztwa. Odpowiedź daje nauka. O to właśnie mi chodzi. Nauka i religia istotnie mogą koegzystować. Wszystko opiera się na teorii ewolucji Darwina.

Słomianowłosa sprawiała wrażenie szczerze zaciekawionej.

– Jak to?

– Tylko pomyśl. Według tych wszystkich darwinistów, od kogo pochodzimy?

– Od naczelnych.

– Właśnie, od małp, małpoludów czy innych. Tak więc Kain został wygnany i błąkał się samotnie po tej wspaniałej planecie. Nadążacie?

Wąsacz poklepał Marianne po ramieniu, upewniając sie, że słucha jego wywodu. Powoli odwróciła się do niego. Zgól te wąsy z pornosa, pomyślała, a może coś z ciebie będzie.

Wzruszyła ramionami.

– Nadążam.

– Wspaniale. – Uśmiechnął się i uniósł brew. – A Kain jest mężczyzną, prawda?

Słomianowłosa chciała wrócić do centrum uwagi.

– Prawda.

– O normalnych męskich potrzebach, prawda?

– Prawda.

– No więc tak sobie wędruje. I rozpiera go energia. Ma naturalne potrzeby. I pewnego dnia, spacerując sobie po lesie… – Kolejny uśmiech i głaskanie wąsa. – Kain napotyka atrakcyjną małpę. Gorylicę. A może orangutanicę.

Marianne wytrzeszczyła oczy.

– Żartuje pan, prawda?

– Nie. Tylko pomyśl. Kain zauważa jakąś przedstawicielkę małpiego rodu. Te stworzenia są najbardziej zbliżone do ludzi, prawda? Rzuca się na tę samicę i… no cóż, wiadomo. – Bezgłośnie klasnął w dłonie na wypadek, gdyby nie wiedziała. – I naczelna zachodzi w ciążę.

– To niesmaczne – powiedziała Słomianowłosa.

Marianne zaczęła odwracać się do swojego drinka, ale mężczyzna znów klepnął ją w ramię.

– Nie widzisz, że to ma sens? Naczelna ma dziecko. Pół małpę, pół człowieka. To małpolud, ale powoli, z czasem, ludzkie cechy zaczynają dominować. Widzicie? Voilà! Oto połączenie ewolucji i kreacjonizmu.

Uśmiechnął się, jakby czekał na medal.

– Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam – rzekła Marianne. – Bóg jest przeciwny kazirodztwu, ale popiera sodomię?

Wąsacz protekcjonalnie poklepał ją po ramieniu.

– Ja tylko próbuję wyjaśnić, że wszystkim tym mądralom z ich naukowymi tytułami, uważającym, że religii nie da się pogodzić z nauką, brakuje wyobraźni. W tym problem. Naukowcy jedynie spoglądają w swój mikroskop. Teolodzy tylko patrzą na słowa w księdze. Jedni i drudzy nie widzą drzewa w lesie.

– A ten las… – rzekła Marianne. – Czy to ten sam, w którym była ta atrakcyjna małpa?

Nagle atmosfera uległa zmianie. A może tak tylko jej się wydawało. Wąsacz przestał mówić. Patrzył na nią przez długą chwilę. Marianne nie spodobało się to. Było jakoś inaczej. Nieprzyjemnie. Jego oczy były jak z czarnego matowego szkła, niedbale wepchnięte w oczodoły, zupełnie pozbawione życia. Zamrugał i przysunął się do niej.

Przyglądał się jej.

– Hej, słodka. Płakałaś?

Marianne odwróciła się do Słomianowłosej. Ona też się na nią gapiła.

– Chcę powiedzieć, że masz zaczerwienione oczy – ciągnął. – Nie chcę być wścibski ani nic. Jednak, no wiesz, dobrze się czujesz?

– Świetnie – odparła Marianne. Wydało jej się, że odrobinę rozwlekle. – Chcę tylko napić się w spokoju.

– Jasne, rozumiem. – Podniósł ręce. – Nie chciałem przeszkadzać.

Marianne nie odrywała oczu od płynu w kieliszku. Czekała na ruch mężczyzny będącego na skraju pola widzenia. Nie doczekała się. Wąsacz wciąż tam stał.

Pociągnęła kolejny łyk. Barman czyścił kufel z wprawą człowieka, który robi to od bardzo dawna. Niemal oczekiwała, że zaraz splunie na szkło, jak na starym westernie. W lokalu panował półmrok. Nad barem wisiało standardowe lustro z przydymionego szkła, w którym można było oglądać innych klientów w słabym, a więc korzystnym świetle.

Marianne spojrzała na odbicie mężczyzny.

Mierzył ją groźnym wzrokiem. Wpatrzyła się w te nieruchome oczy w lustrze, nie mogąc się ruszyć.

Groźbę powoli zastąpił uśmiech, który wywołał w niej dreszcz. Marianne zobaczyła, że mężczyzna odwraca się i wychodzi. Gdy to zrobił, odetchnęła z ulgą.

Pokręciła głową. Kain rozmnażający się z małpą – jasne, koleś.

Wyciągnęła rękę i podniosła kieliszek. Trząsł się jej w dłoni. Ta idiotyczna teoria na moment zaabsorbowała ją, lecz jej umysł nie potrafił na długo oderwać się od przykrej rzeczywistości.

Pomyślała o tym, co zrobiła. Czy naprawdę uważała, że to dobry pomysł? Czy naprawdę to przemyślała – cenę tego, konsekwencje dla innych, nieodwracalne zmiany w ich życiu?

Chyba nie.

Krzywda. Niesprawiedliwość. Ślepa furia. Paląca, prymitywna żądza zemsty. I wcale nie biblijna (czy ewolucyjna, do licha) zasada „oko za oko”… Jak nazywali to, co zrobiła?

Okrutny odwet.

Znów zamknęła oczy i potarła powieki. Zaburczało jej w brzuchu. Zapewne stres. Otworzyła oczy. W barze było chyba jeszcze ciemniej. Poczuła zawroty głowy.

Trochę na to za wcześnie.

Ile wypiła?

Przytrzymała się baru, tak jak to robisz w takie wieczory jak ten, kiedy idziesz spać po wypiciu zbyt wielu drinków i łóżko zaczyna wirować, więc musisz trzymać się go z całej siły, żeby siła odśrodkowa nie wyrzuciła cię przez najbliższe okno.

Nasilało się bulgotanie w żołądku. Nagle szeroko otworzyła oczy. Poczuła przeszywający ból w brzuchu. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk – potworny ból ścisnął jej gardło. Marianne zgięła się wpół.

– Dobrze się czujesz?

Głos Słomianowłosej. Wydawał się dobiegać z daleka. Ból był straszny. Najgorszy, jaki czuła, no cóż, od kiedy rodziła. Rodzenie dziecka – sprawdzian Pana Boga. „Och, i wiesz co, z tą istotką, którą masz kochać i zajmować się bardziej niż sobą? Kiedy przyjdzie na świat, sprawi ci fizyczny ból nie do opisania”.

Fajny początek znajomości, nie uważacie?

Ciekawe, co powiedziałby o tym Wąsacz.

Żyletki – bo tak właśnie to czuła – przecinały jej wnętrzności, jakby chciały się wydostać. Straciła umiejętność racjonalnego myślenia. Wszystko pochłaniał ból. Zapomniała nawet o tym, co zrobiła, o szkodach, jakie spowodowała, nie tylko tego dnia, ale przez całe swoje życie. Jej rodzice przygaśli i przedwcześnie się zestarzeli przez jej nastoletni brak rozwagi. Pierwsze małżeństwo zniszczyła jej notoryczna niewierność, drugie – sposób, w jaki traktowała męża, a było jeszcze jej dziecko, nieliczni ludzie, którzy przyjaźnili się z nią dłużej niż kilka dni, mężczyźni, których wykorzystała, zanim oni wykorzystali ją…

Mężczyźni. Może to też był rodzaj zemsty. Zranić ich, zanim oni zranią ciebie.

Była pewna, że zaraz zwymiotuje.

– Toaleta – zdołała wykrztusić.

– Słyszę.

To znów Słomianowłosa.

Marianne poczuła, że spada ze stołka. Silne ręce chwyciły ją pod pachy i podtrzymały. Ktoś – Słomianowłosa – poprowadził ją na tyły lokalu. Chwiejnie szła do toalety. W gardle zupełnie jej zaschło. Ból brzucha nie pozwalał się wyprostować.

Silne ręce ją trzymały. Marianne wpatrywała się w podłogę. Ciemno. Widziała tylko swoje szurające, ledwie poruszające się stopy. Spróbowała unieść głowę, niedaleko zobaczyła drzwi toalety i zaczęła się zastanawiać, czy kiedyś do niej dotrze. Dotarła.

I szła dalej.

Słomianowłosa trzymała ją pod pachy. Skierowała Marianne dalej, mijając drzwi toalety. Marianne próbowała się zatrzymać. Mózg nie usłuchał polecenia. Próbowała zawołać, powiedzieć zbawczyni, że minęły drzwi, ale usta też nie usłuchały.

– Tędy na zewnątrz – szepnęła kobieta. – Będzie lepiej.

Lepiej?

Poczuła, że popchnięto ją na metalową dźwignię drzwi wyjścia awaryjnego. Drzwi ustąpiły. Tylne wyjście. To ma sens, pomyślała Marianne. Po co zanieczyszczać toaletę? Lepiej zrobić to w jakimś zaułku. I odetchnąć świeżym powietrzem. Świeże powietrze może pomóc. Na powietrzu może poczuje się lepiej.

Drzwi otworzyły się na oścież, z łoskotem uderzając o mur. Marianne wytoczyła się na zewnątrz. Na powietrzu istotnie było lepiej. Nie wspaniale. Wciąż czuła ból. Jednak chłód na twarzy był miły.

Wtedy zobaczyła furgonetkę.

Furgonetka była biała, z przyciemnionymi szybami. Tylne drzwi były otwarte niczym paszcza czekająca, by ją połknąć żywcem. A tuż obok tych drzwi stał mężczyzna z bujnymi wąsami, który teraz złapał Marianne i zaczął wpychać do furgonetki.

Marianne próbowała się opierać, ale na próżno.

Wąsacz wrzucił ją do środka jak worek torfu. Z łoskotem wylądowała na podłodze. Wgramolił się do środka, zamknął tylne drzwi i stanął nad nią. Marianne zwinęła się w kłębek. Brzuch wciąż ją bolał, ale teraz górę zaczynał brać strach.

Mężczyzna odkleił wąsy i uśmiechnął się do niej. Samochód ruszył. Widocznie prowadziła go Słomianowłosa.

– Cześć, Marianne – powiedział.

Nie mogła się ruszyć ani oddychać. Usiadł obok niej, zamachnął się i uderzył ją pięścią w brzuch.

Jeśli ból był okropny przedtem, to teraz osiągnął inny wymiar.

– Gdzie jest nagranie? – zapytał mężczyzna.

A potem naprawdę zaczął robić jej krzywdę.

Rozdział 2

– Na pewno chcesz to zrobić?

Czasem spada się z urwiska. Tak jak w jednym z tych filmów rysunkowych, na których Wile E. Coyote pędzi naprawdę szybko i wciąż biegnie, chociaż już minął krawędź urwiska, a potem zatrzymuje się, spogląda w dół i już wie, że zaraz runie i nic nie może zrobić, by temu zapobiec.

Czasem jednak, może najczęściej, nie jest to takie jasne. Jest ciemno, a ty jesteś blisko skraju przepaści, lecz poruszasz się powoli, nie wiedząc, w którą stronę iść. Ostrożnie stawiasz kroki, ale i tak na oślep. Nie zdajesz sobie sprawy, jak blisko jesteś krawędzi, że miękka ziemia może się osunąć, że możesz się poślizgnąć i nagle runąć w mrok.

Właśnie wtedy Mike zrozumiał, że on i Tia znaleźli się na skraju przepaści – gdy ten instalator, młody cwaniaczek z fryzurą jak szczurze gniazdo, chudymi, wytatuowanymi rękami i długimi, brudnymi paznokciami obejrzał się na nich i zadał to przeklęte pytanie głosem zbyt złowrogim jak na jego lata.

„Jesteście pewni, że chcecie to zrobić…?”.

Żadne z nich nie pasowało do tego pomieszczenia. Jasne, Mike i Tia Baye (wymawiać bye jak w good-bye) byli we własnym domu, dwupoziomowej rezydencji na przedmieściach Glen Rock, lecz ta sypialnia stała się dla nich niedostępnym, wrogim terytorium. Mike zauważył, że nadal jest tu zadziwiająco dużo pamiątek z przeszłości. Trofea hokejowe nie zostały schowane, ale podczas gdy kiedyś dominowały w tym pokoju, teraz jakby kryły się z tyłu półki. Plakaty Jaromira Jagra i Chrisa Drury’ego wciąż tam wisiały, lecz wyblakły od słońca i być może z braku zainteresowania.

Mike dał się nieść wspomnieniom. Przypomniał sobie, jak jego syn Adam czytywał Goosebumps oraz książkę Mike’a Lupicy o młodych sportowcach, którzy zwyciężali, choć mieli niewielkie szanse. Studiował sportowe strony niczym rabin Talmud, szczególnie wyniki meczów hokejowych. Pisał do swoich ulubionych graczy, prosząc o autografy, które potem wieszał na ścianach. Kiedy byli w Madison Square Garden, Adam nalegał, by czekać przy wyjściu dla zawodników na Trzydziestej Drugiej Ulicy w pobliżu Ósmej Alei, żeby złożyli mu autografy na krążkach.

Wszystko to odeszło, jeśli nie z tego pokoju, to z życia ich syna.

Adam wyrósł z tego. To normalne. Nie był już dzieckiem, ale nastolatkiem, zbyt usilnie i szybko dążącym do dorosłości. Jednak jego pokój wydawał się z tym ociągać. Mike zastanawiał się, czy dla jego syna była to więź z przeszłością, czy Adam wciąż znajdował pocieszenie w dzieciństwie. Może choć odrobinę tęsknił za tamtymi dniami, kiedy chciał być lekarzem tak jak jego kochany tatuś, gdy Mike był dla syna bohaterem.

Zwyczajne chciejstwo.

Cwaniak-Instalator – Mike nie mógł sobie przypomnieć jego nazwiska, Brett jakiś tam – powtórzył pytanie.

– Jesteście państwo pewni?

Tia trzymała ręce założone na piersi. Jej twarz miała poważny wyraz – i nie zdradzała niczego. Wyglądała na starszą od Mike’a, chociaż niewątpliwie pięknie. W jej głosie nie było wahania, tylko odrobina zniecierpliwienia.

– Tak, jesteśmy.

Mike nic nie powiedział.

W pokoju ich syna było ciemno, paliła się tylko stara lampa biurowa. Rozmawiali szeptem, chociaż nikt nie mógł ich zobaczyć ani usłyszeć. Ich jedenastoletnia córka Jill była w szkole. Adam, szesnastoletni syn, na dwudniowej wycieczce szkolnej pierwszoroczniaków. Oczywiście nie chciał jechać – takie rzeczy były teraz dla niego zbyt lamerskie – ale szkoła traktowała ten wyjazd jako obowiązkowy i nawet najbardziej lajtowi z jego lajtowych przyjaciół wezmą w niej udział, więc będą mogli chórem użalać się nad tym lamerstwem.

– Rozumiecie, jak to działa, prawda?

Tia przytaknęła w tej samej chwili, gdy Mike pokręcił głową.

– Ten program zarejestruje każdy klawisz wciśnięty przez waszego syna – rzekł Brett. – Pod koniec dnia te informacje zostaną spakowane, a raport wysłany do was pocztą elektroniczną. Będzie w nim wszystko – każda odwiedzona witryna, każdy wysłany czy otrzymany list lub SMS. Jeśli Adam używa Powerpointa lub tworzy dokumenty Worda, zobaczycie je również. Wszystko. Możecie obserwować go na żywo, jeśli chcecie. Wystarczy włączyć odpowiednią opcję tutaj.

Wskazał ikonkę z napisem SZPIEG w czerwonym dymku. Mike wodził oczami po pokoju. Trofea hokejowe szydziły z niego. Mike dziwił się, że Adam ich nie pochował. Mike grał w hokeja w Dartmouth. Został zwerbowany przez zespół New York Rangers, przez jeden rok grał w ich zespole Hartford, a nawet wystąpił w dwóch meczach NHL. Swoją miłość do hokeja przekazał Adamowi. Ten zaczął jeździć na łyżwach w wieku trzech lat. Został bramkarzem w juniorach. Zardzewiała bramka wciąż stała na podjeździe, z siatką postrzępioną przez kaprysy pogody. Mike spędził wiele miłych godzin, strzelając bramki synowi. Adam był wspaniały – z pewnością miał szansę na stypendium w college’u – a potem nagle, przed sześcioma miesiącami, zrezygnował.

Tak po prostu. Adam odłożył kij, ochraniacze i maskę, mówiąc, że z tym skończył.

Kiedy to się zaczęło?

Jaki był pierwszy objaw jego upadku, zamknięcia się w sobie? Mike usiłował pogodzić się z decyzją syna, próbował nie być jak wielu apodyktycznych ojców zdających się utożsamiać sport z sukcesem życiowym, ale prawdę mówiąc, bardzo boleśnie odczuł rezygnację syna.

A Tia jeszcze boleśniej.

– Tracimy go – powiedziała.

Mike nie był tego taki pewien. Adam przeżył ogromną tragedię – samobójstwo przyjaciela – i rzeczywiście usiłował uporać się z młodzieńczym niepokojem. Był ponury i milczący. Całymi dniami przesiadywał w tym pokoju, najczęściej przy tym nieszczęsnym komputerze, grając w gry fantasy, wysyłając SMS-y lub robiąc Bóg wie co. Tylko czy nie tak postępowała większość nastolatków? Adam ledwie rozmawiał z rodzicami, odpowiadając jedynie na pytania, a i to głównie pomrukami. Tylko czy i to było takie niezwykłe?

Ta obserwacja to był jego pomysł. Tia pracowała jako adwokat do spraw karnych w kancelarii Burtona i Crimstein na Manhattanie. W jednej ze spraw, którymi się zajmowała, pojawił się facet od prania pieniędzy, niejaki Pete Haley. FBI przygwoździło gościa, dzięki kontroli jego korespondencji internetowej.

Instalator Brett był technikiem w firmie Tii. Mike patrzył na jego brudne paznokcie. Te paznokcie dotykały teraz klawiatury Adama. Właśnie o tym myślał Mike. Facet mający takie obrzydliwe pazury siedział w pokoju ich syna i robił, co chciał z najcenniejszą dla niego zabawką.

– Zaraz skończę – oznajmił Brett.

Mike odwiedził witrynę internetową E-SpyRight i zobaczył pierwsze zachęcające pytania wypisane wielkimi, pogrubionymi literami:

CZY PEDOFILE NAWIĄZUJĄ KONTAKT Z TWOIM DZIECKIEM?

CZY TWOI PRACOWNICY CIĘ OKRADAJĄ?

A potem, jeszcze większymi i grubszymi literami, argument, który przekonał Tię:

MASZ PRAWO WIEDZIEĆ!

Na witrynie były zamieszczone pochwały:

Wasz produkt ocalił moją córkę przed najgorszym koszmarem rodziców – seksualnym drapieżnikiem! Dzięki, E-SpyRight! Bob-Denver, CO

Odkryłem, że mój najbardziej zaufany pracownik okradał naszą firmę. Nie zdołałbym tego dowieść bez waszego programu! Kevin-Boston, MA

Mike się opierał.

– To nasz syn – powiedziała Tia.

– Wiem o tym. Myślisz, że nie wiem?

– Nie przejmujesz się?

– Oczywiście, że się przejmuję. Jest tylko jedno ale.

– Jakie? Jesteśmy jego rodzicami. – I zaraz, jakby ponownie czytała reklamę, powiedziała: – Mamy prawo wiedzieć.

– Mamy prawo naruszać jego prywatność?

– Żeby go chronić? Tak. Jest naszym synem.

Mike pokręcił głową.

– Nie tylko mamy prawo – rzekła Tia, podchodząc do niego. – Mamy taki obowiązek.

– Czy twoi rodzice wiedzieli o wszystkim, co robisz?

– Nie.

– Znali każdą twoją myśl? Treść każdej rozmowy z przyjaciółką?

– Nie.

– Właśnie o tym tu mówimy.

– Pomyśl o rodzicach Spencera Hilla – skontrowała.

To zamknęło mu usta. Popatrzyli na siebie.

– Gdyby mogli cofnąć czas, gdyby Betsy i Ron odzyskali Spencera…

– Tak nie można, Tia.

– Nie, posłuchaj mnie. Gdyby mogli wszystko cofnąć i Spencer byłby żywy, nie sądzisz, że chcieliby go lepiej pilnować?

Spencer Hill, kolega z klasy Adama, popełnił samobójstwo przed czterema miesiącami. To był ciężki cios dla Adama i jego kolegów. Mike przypomniał Tii o tym fakcie.

– Nie sądzisz, że to wyjaśnia zachowanie Adama?

– Samobójstwo Spencera?

– Oczywiście.

– Do pewnego stopnia, owszem. Jednak wiesz, że już wcześniej się zmieniał. To tylko przyspieszyło sprawę.

– Może gdybyśmy dali mu więcej swobody…

– Nie – odparła Tia tonem ucinającym dalszą dyskusję. – Ta tragedia może czyni zachowanie Adama bardziej zrozumiałe, ale nie mniej niebezpieczne. Jeżeli już, to wprost przeciwnie.

Mike się zastanowił.

– Powinniśmy mu powiedzieć – rzekł.

– Co?

– Powiedzieć Adamowi, że monitorujemy jego działanie w sieci.

Skrzywiła się.

– I jaki to miałoby sens?

– To nie jest jak napuszczanie gliniarza, żeby jechał za tobą i pilnował, czy nie przekraczasz szybkości.

– Ależ to dokładnie tak samo!

– Cokolwiek robi, będzie mógł to zrobić w domu przyjaciela, w kawiarence internetowej lub gdziekolwiek.

– A więc? Musisz mu powiedzieć. Adam wpisuje w ten komputer swoje najskrytsze myśli.

Tia zrobiła jeszcze jeden krok i położyła dłoń na jego piersi. Nawet teraz, po tylu latach, jej dotyk na niego działał.

– On ma kłopoty, Mike – powiedziała. – Nie widzisz tego? Twój syn ma kłopoty. Może pije, zażywa narkotyki albo Bóg wie co. Przestań chować głowę w piasek.

– Nie chowam w niczym głowy.

Powiedziała niemal błagalnie:

– Chcesz się wykręcić. Masz nadzieję, że co, że Adam po prostu z tego wyrośnie?

– Niczego takiego nie mówię. Jednak zastanów się. To jest nowa technologia. On umieszcza w tym komputerze wszystkie swoje sekrety i emocje. Czy chciałabyś, żeby twoi rodzice wiedzieli o tobie wszystko?

– Teraz świat jest inny – odparła Tia.

– Jesteś tego pewna?

– Co w tym złego? Jesteśmy jego rodzicami. Chcemy dla niego tego, co najlepsze.

Mike znów pokręcił głową.

– Nie chce się znać każdej myśli innej osoby – rzekł. – Niektóre sprawy powinny pozostać poufne.

Zabrała rękę.

– Mówisz o tajemnicach?

– Tak.

– Chcesz powiedzieć, że każdy ma prawo do sekretów?

– Oczywiście.

Spojrzała na niego z zabawną miną, co niezbyt mu się spodobało.

– Czy ty masz jakieś tajemnice? – zapytała go.

– Nie o tym mówiłem.

– Jednak masz przede mną sekrety? – ponownie zapytała Tia.

– Nie mam. Jednak nie chcę, żebyś znała wszystkie moje myśli.

– A ja nie chcę, żebyś ty znał moje.

Oboje zatrzymali się w tym momencie, zanim ona się wycofała.

– Jednak jeśli mam wybierać pomiędzy chronieniem syna a uszanowaniem jego prywatności, zamierzam go chronić – oświadczyła Tia.

Ta dyskusja – Mike nie chciał zaklasyfikować jej jako kłótni – trwała przez miesiąc. Mike starał się zachęcić syna, żeby do nich wrócił. Zapraszał go na zakupy, do kina, nawet na koncerty. Adam odmawiał. Przychodził do domu, nie zważając na godzinę, o której miał wrócić. Przestał zjawiać się w domu na obiedzie. Otrzymywał coraz gorsze stopnie. Raz poszli po poradę do psychoterapeuty. Ten uważał, że mogą to być objawy depresji. Sugerował leczenie farmakologiczne, ale najpierw chciał zobaczyć się z Adamem, a ten stanowczo odmówił.

Kiedy nalegali, żeby jednak poszedł, Adam na dwa dni uciekł z domu. Nie odbierał telefonów. Mike i Tia szaleli. W końcu okazało się, że ukrywał się w domu kolegi.

– Tracimy go – ponownie argumentowała Tia.

Mike milczał.

– W końcu jesteśmy tylko dozorcami, Mike. Opiekujemy się nimi przez chwilę, a potem oni idą swoją drogą. Ja po prostu chcę, żeby pozostał cały i zdrowy, dopóki go nie puścimy. Reszta będzie zależała od niego.

Mike kiwnął głową.

– No dobrze.

– Jesteś pewny? – spytała.

– Nie.

– Ja też nie. Jednak wciąż myślę o Spencerze Hillu.

Ponownie skinął głową.

– Mike?

Spojrzał na nią. Posłała mu ten łobuzerski uśmiech, ten, który po raz pierwszy ujrzał w zimny jesienny dzień w Dartmouth. Ten uśmiech odcisnął mu się w sercu i już tam pozostał.

– Kocham cię – powiedziała.

– Ja też cię kocham.

I w ten sposób zgodzili się szpiegować swoje najstarsze dziecko.

Rozdział 3

Z początku w wiadomościach SMS ani w e-mailach nie było niczego naprawdę groźnego. Wszystko zmieniło się w trzeci poniedziałek.

Zadzwonił interkom w pokoiku Tii.

– Do mojego gabinetu, już – usłyszała.

Polecenie wydała Hester Crimstein, szefowa wielkiej kancelarii adwokackiej. Hester zawsze osobiście dzwoniła po swoich podwładnych, nigdy nie kazała tego robić swojej asystentce. I zawsze sprawiała wrażenie lekko wkurzonej, jakby każdy powinien wiedzieć, że ona chce go widzieć, i w magiczny sposób materializować się przed nią, nie zmuszając jej do marnowania czasu na rozmowy przez interkom.

Przed sześcioma miesiącami Tia wróciła do pracy jako adwokat w kancelarii Burton i Crimstein. Burton umarł przed laty. Crimstein, sławna i budząca powszechny lęk Hester Crimstein, była jak najbardziej żywa i władcza. Cieszyła się międzynarodową sławą jako ekspert od wszelkich spraw kryminalnych, a nawet prowadziła w Real TV własny program pod sprytnym tytułem Crimstein on Crime.

– Tia? – warknęła przez interkom Hester Crimstein (zawsze warczała).

– Już idę.

Wepchnęła raport E-SpyRight do górnej szuflady biurka i ruszyła przejściem między przeszklonymi pokoikami – słonecznymi pomieszczeniami starszych wspólników z jednej strony i dusznymi pokoikami z drugiej. Firma Burton i Crimstein była społecznością, w której panował system kastowy i jedynowładztwo. Byli starsi wspólnicy, ale Hester Crimstein nie pozwalała, by nazwisko któregoś z nich dodano na tablicy.

Tia dotarła do rozległego biura w narożniku budynku. Asystentka Hester ledwie na nią zerknęła, gdy przechodziła obok niej. Drzwi Hester były otwarte. Jak zwykle. Tia przystanęła i zapukała w ścianę obok drzwi.

Hester chodziła tam i z powrotem. Była niską kobietą, ale nie wyglądała na małą. Raczej na krępą, krzepką i niebezpieczną. Ona nie chodzi, pomyślała Tia, ale kroczy. Emanowała energią i siłą.

– Chcę, żebyś wysłuchała zeznania pod przysięgą w piątek w Bostonie – powiedziała bez żadnych wstępów.

Tia weszła do gabinetu. Hester zawsze miała świeżą trwałą i tlenione włosy. W jakiś sposób sprawiała wrażenie zaaferowanej, a jednocześnie zupełnie pozbieranej. Niektórzy ludzie skupiają na sobie uwagę – Hester Crimstein zdawała się łapać rozmówców za klapy, potrząsać i zmuszać, by patrzyli jej w oczy.

– Jasne, żaden problem – powiedziała Tia. – Czyja to sprawa?

– Becka.

Tia znała ją.

– Tu masz akta. Zabierz ze sobą eksperta od komputerów. Tego faceta o mizernej posturze z koszmarnymi tatuażami.

– Bretta – podpowiedziała Tia.

– Właśnie, jego. Chcę sprawdzić peceta tego gościa.

Hester podała jej akta i znów zaczęła chodzić po pokoju.

Tia zerknęła na teczkę.

– To ten świadek z baru, prawda?

– Tak, to ten. Przesłuchanie jest w piątek. Idź do domu i przejrzyj te akta.

– Dobrze, żaden problem.

Hester zatrzymała się.

– Tia?

Tia już kartkowała akta. Usiłowała skupić się na sprawie, na Becku, przesłuchaniu i okazji wyjazdu do Bostonu. Jednak wciąż przypominał jej się ten cholerny raport E-SpyRight. Spojrzała na swoją szefową.

– Coś ci chodzi po głowie? – zapytała Hester.

– Tylko to przesłuchanie.

Hester zmarszczyła brwi.

– To dobrze. Ponieważ ten facet to kłamliwy wór oślego łajna. Zrozumiałaś?

– Oślego łajna – powtórzyła Tia.

– Dobrze. On zdecydowanie nie widział tego, co mówi, że widział. Nie mógł. Kapujesz?

– I chcesz, żebym to udowodniła?

– Nie.

– Nie?

– W rzeczy samej, wprost przeciwnie.

Tia zmarszczyła brwi.

– Nie nadążam. Nie chcesz, żebym udowodniła, że on jest kłamliwym worem oślego łajna?

– Nie chcę.

Tia wzruszyła ramionami.

– Zechciałabyś rozwinąć temat?

– Z przyjemnością. Chcę, żebyś tam siedziała, słodko kiwała głową i zadała milion pytań. Chcę, żebyś miała na sobie coś obcisłego i może nawet kusego. Chcę, żebyś uśmiechała się do niego, jakbyście byli na pierwszej randce i jakby wszystko, co on mówi, było dla ciebie fascynujące. Ani odrobiny sceptycyzmu w twoim głosie. Każde jego słowo to krynica prawdy.

Tia skinęła głową.

– Chcesz, żeby się rozgadał.

– Tak.

– I chcesz mieć to wszystko zarejestrowane. Całą jego historię.

– Ponownie tak.

– Żebyś mogła przygwoździć go później w sądzie.

Hester uniosła brew.

– Ze słynnym crimsteinowskim ferworem.

– W porządku – powiedziała Tia. – Załapałam.

– Zamierzam podać jego jaja na śniadanie. Twoim zadaniem, kontynuując tę metaforę, jest zrobić zakupy. Poradzisz sobie z tym?

Ten raport z komputera Adama – jak miała sobie z tym poradzić? Po pierwsze, skontaktować się z Mikiem. Usiąść, przedyskutować, obmyślić następny krok…

– Tia?

– Poradzę sobie z tym, tak.

Hester przestała chodzić. Zrobiła krok w kierunku Tii. Była co najmniej dziesięć centymetrów od niej niższa, lecz Tia miała wrażenie, że jest wprost przeciwnie.

– Wiesz, dlaczego wybrałam ciebie do tej roboty?

– Ponieważ jestem absolwentką szkoły prawniczej i piekielnie dobrą adwokatką, a przez sześć miesięcy, jakie tu pracuję, nie dałaś mi do roboty niczego, co przekraczałoby możliwości umysłowe rezusa?

– Nie.

– No to czemu?

– Ponieważ jesteś stara.

Tia popatrzyła na nią.

– Nie w tym sensie. Chcę powiedzieć, że masz ile, czterdzieści parę lat? Ja jestem od ciebie co najmniej o dziesięć starsza. Chodzi mi o to, że pozostali moi młodsi wspólnicy to dzieci. Chcieliby wyjść na bohaterów. Pomyśleliby, że mogą dowieść swojej wartości.

– A ja nie?

Hester wzruszyła ramionami.

– Jeśli spróbujesz, zostaniesz wylana.

Tia nie znalazła na to żadnej odpowiedzi, więc milczała. Spuściła głowę i patrzyła na akta, ale myślami wciąż wracała do syna, jego przeklętego komputera i tego raportu.

Hester odczekała chwilę. Obrzuciła Tię spojrzeniem, które złamało wielu świadków. Tia napotkała jej wzrok, starając się nie pękać.

– Dlaczego wybrałaś tę firmę? – zapytała Hester.

– Chcesz usłyszeć prawdę?

– Wolałabym.

– Z powodu ciebie – powiedziała Tia.

– Powinno mi to pochlebiać?

Tia wzruszyła ramionami.

– Chciałaś znać prawdę. Zatem prawda wygląda tak, że zawsze podziwiałam twoją pracę.

Hester się uśmiechnęła.

– No tak. Tak, jestem niezrównana.

Tia czekała.

– I dlaczego jeszcze?

– To właściwie wszystko – odparła Tia.

Hester pokręciła głową.

– Jest coś jeszcze.

– Nie nadążam.

Hester usiadła za biurkiem. Dała Tii znak, żeby zajęła miejsce na fotelu.

– Znów chcesz, żebym rozwinęła temat?

– Owszem.

– Wybrałaś tę firmę, ponieważ kieruje nią feministka. Pomyślałaś, że zrozumiem, dlaczego wzięłaś kilkuletni urlop na wychowanie dzieci.

Tia milczała.

– Mam rację?

– Do pewnego stopnia.

– Jednak widzisz, w feminizmie nie chodzi o wzajemne pomaganie sobie. Chodzi o równe szanse w grze. O danie kobietom możliwości wyboru, a nie gwarancji.

Tia czekała.

– Ty wybrałaś macierzyństwo. To nie powód, żebyś została za to ukarana. Jednak także nie czyni cię to kimś specjalnym. Straciłaś trzy lata pracy zawodowej. Wypadłaś z obiegu. Nie tak łatwo wrócić. Wszyscy mają równe szanse. Dlatego gdyby jakiś facet wziął urlop na wychowanie dzieci, byłby traktowany tak samo. Rozumiesz?

Tia zrobiła wymijający gest.

– Powiedziałaś, że podziwiasz to, co robię – ciągnęła Hester.

– Tak.

– Zdecydowałam, że nie założę rodziny. Podziwiasz to?

– Nie sądzę, by to była kwestia podziwiania czy nie.

– Właśnie. I to samo dotyczy twojego wyboru. Ja wybrałam karierę. Nie wypadłam z obiegu. Tak więc pod względem kariery prawniczej jestem teraz na szczycie. Jednak po całym dniu pracy nie wracam do przystojnego doktora, domu otoczonego płotem ze sztachet i idealnych dzieci. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?

– Tak.

– Cudownie. – Hester rozdęła nozdrza, podkręcając o jeden stopień swoje słynne przeszywające spojrzenie. – Tak więc kiedy siedzisz w tym gabinecie – w moim gabinecie – myślisz tylko o mnie, jak mnie ucieszyć i zadowolić, a nie co zrobisz na obiad lub czy twój dzieciak spóźni się na trening piłki nożnej. Nadążasz?

Tia chciała zaprotestować, ale ton głosu Hester nie pozostawiał wiele miejsca na dyskusję.

– Nadążam.

– Dobrze.

Zadzwonił telefon. Hester podniosła słuchawkę.

– Co? – Posłuchała. – Ten idiota. Mówiłam mu, żeby zamknął dziób.

Hester obróciła się na fotelu. Tia potraktowała to jako sygnał dla siebie. Wstała i wyszła, cholernie żałując, że nie martwi się czymś tak prozaicznym jak obiad lub trening piłki nożnej.

Na korytarzu przystanęła i wyjęła telefon komórkowy. Wetknęła akta pod pachę i pomimo karcących uwag Hester natychmiast wróciła myślami do wiadomości e-mailowej z raportu E-SpyRight.

Te raporty bywały bardzo długie, gdyż Adam często korzystał z Internetu i odwiedzał tyle witryn oraz tylu „przyjaciół”, z takich miejsc jak MySpace lub FaceBook, że wydruki nierzadko miały absurdalnie dużą objętość. Teraz przeważnie przeglądała je tylko pobieżnie, jakby w ten sposób nie naruszała w dużym stopniu prywatności syna, choć tak naprawdę nie chciała wiedzieć za dużo.

Pospiesznie wróciła za swoje biurko. Stała na nim obowiązkowa fotografia rodzinna. Cała ich czwórka – Mike, Jill, Tia i oczywiście Adam w jednej z nielicznych chwil, jakie zechciał im poświęcić – na frontowym ganku. Wszyscy uśmiechali się jakby z przymusem, a mimo to lubiła patrzeć na to zdjęcie.

Wyjęła raport E-SpyRight i znalazła e-mail, który tak ją zaniepokoił. Przeczytała go ponownie. Nic się nie zmieniło. Zastanowiła się, co robić, i zrozumiała, że decyzja nie należy tylko do niej.

Tia wyjęła telefon komórkowy i wprowadziła numer Mike’a. Potem wystukała i wysłała tekst.

• • •

Mike nadal miał na nogach łyżwy, gdy przyszedł SMS.

– To kajdanki? – zapytał Mo.

Mo już zdjął łyżwy. W szatni okropnie śmierdziało, jak w każdej hokejowej szatni. Problem w tym, że pot dostaje się do każdego ochraniacza. Wielki obrotowy wentylator poruszał się leniwie. To niewiele pomagało. Hokeiści nie zwracali na to uwagi. Postronna osoba wchodząca do pomieszczenia o mało nie mdlała od tego smrodu.

Mike spojrzał na numer telefonu żony.

– Tak.

– Boże, ale z ciebie pantoflarz.

– Jasne – mruknął Mike. – Przysłała mi SMS-a. Okropne pantoflarstwo.

Mo się skrzywił. Mike i Mo przyjaźnili się od czasu studiów w Dartmouth. Grali w drużynie hokejowej – Mike jako rozgrywający lewoskrzydłowy, Mo jako nieustępliwy obrońca. Niemal ćwierć wieku po ukończeniu studiów Mike był chirurgiem transplantologiem, a Mo wykonywał jakąś tajną robotę dla Centralnej Agencji Wywiadowczej, ale nadal grali na tych samych pozycjach.

Inni hokeiści ostrożnie zdejmowali ochraniacze. Wszyscy się starzeli, a hokej to sport dla młodych.

– Przecież wie, że dziś grasz w hokeja, prawda?

– Prawda.

– Zatem nie powinna ci przeszkadzać.

– To tylko SMS, Mo.

– Przez cały tydzień urabiasz się po łokcie w szpitalu – rzekł z tym uśmieszkiem, po którym nigdy nie dało się poznać, czy żartuje, czy nie. – To twój czas na hokej, święta rzecz. Powinna już o tym wiedzieć.

Mo był z nim tamtego mroźnego dnia, kiedy Mike poznał Tię. Właściwie Mo zauważył ją pierwszy. Obaj grali na własnym lodowisku otwierający sezon mecz przeciwko Yale. Mike i Mo byli w juniorach. Tia siedziała na trybunach. Podczas rozgrzewki – kiedy jeździli w kółko po lodowisku i rozciągali mięśnie – Mo trącił go łokciem i ruchem głowy pokazał siedzącą Tię.

– Ładne krągłości pod tym sweterkiem – powiedział.

I tak to się zaczęło.

Mo miał teorię, że wszystkie kobiety polecą na Mike’a, albo… no cóż, na niego. Mo miał te dziewczyny, które lgnęły do niegrzecznych chłopców, a Mike te, które w jego oczach widziały domek z ogródkiem. Tak więc w trzeciej tercji, gdy drużyna Dartmouth pewnie prowadziła, Mo wszczął bójkę i poturbował któregoś zawodnika Yale. Kiedy rozciągnął faceta na lodzie, odwrócił się, mrugnął do Tii i ocenił jej reakcję.

Sędziowie przerwali bójkę. Jadąc na ławkę kar, Mo nachylił się do Mike’a.

– Twoja – szepnął.

Prorocze słowo. Po meczu spotkali się na przyjęciu. Tia przyszła z chłopakiem ze starszego roku, który jej nie interesował. Rozmawiała z Mikiem o przeszłości. Od razu przyznał się do tego, że chce zostać lekarzem, a ona zapytała go, od kiedy to wie.

– Chyba od zawsze – odparł.

Tia nie chciała zaakceptować tej odpowiedzi. Drążyła temat, co, jak szybko odkrył, robiła zawsze. W końcu ku własnemu zaskoczeniu wyjaśnił jej, że był chorowitym dzieckiem i lekarze stali się dla niego bohaterami. Słuchała go tak, jak nikt wcześniej ani później. To był nie tyle początek ich związku, ile gwałtowny wybuch. Jadali razem w kafejce. Uczyli się razem po nocach. Mike przynosił jej do biblioteki wino i świece.

– Masz coś przeciwko temu, że przeczytam ten SMS? – zapytał Mike.

– Ona jest jak wrzód na tyłku.

– No wyduś to z siebie, Mo. Nie krępuj się.

– Gdybyś był w kościele, przysyłałaby ci SMS-y?

– Tia? Zapewne.

– Świetnie, więc czytaj. Potem napisz jej, że właśnie jesteśmy w drodze do naprawdę fajnego baru topless.

– Tak, pewnie, już to robię.

Mike wcisnął klawisz i odczytał wiadomość.

MUSIMY POROZMAWIAĆ. ZNALAZŁAM COŚ W RAPORCIE KOMPUTEROWYM. WRÓĆ PROSTO DO DOMU.

Mo zauważył minę przyjaciela.

– Co jest?

– Nic.

– Dobrze. Zatem jedziemy dziś wieczór do tego baru topless.

– Nigdy nie byliśmy w barze topless.

– Jesteś jednym z tych maminsynków, którzy nazywają je „klubami dla dżentelmenów”?

– Tak czy inaczej, nie mogę.

– Kazała ci wracać do domu?

– Mamy problem.

– Jaki?

Mo nie znał słowa „osobisty”.

– Chodzi o Adama.

– Mojego chrześniaka? Co z nim.

– On nie jest twoim chrześniakiem.

Mo nie został chrzestnym Adama, ponieważ Tia na to nie pozwoliła. Pomimo to Mo uważał, że nim jest. W trakcie chrzcin wyszedł naprzód i stanął obok brata Tii, prawdziwego ojca chrzestnego Adama. Przeszył go groźnym wzrokiem i brat Tii nie odezwał się słowem.

– Co się stało?

– Jeszcze nie wiem.

– Tia jest nadopiekuńcza. Przecież wiesz.

Mike nie skomentował tego.

– Adam przestał grać w hokeja.

Mo zrobił taką minę, jakby Mike oznajmił, że jego syn zaczął oddawać cześć diabłu lub jakiemuś zwierzęcemu bóstwu.

– O.

Mike rozwiązał i zdjął buty.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – zapytał Mo.

Mike sięgnął po osłony łyżew. Rozpiął naramienniki. Kolejni zawodnicy przechodzili obok, żegnając doktora. Większość z nich wiedziała, że Mo należy omijać szerokim łukiem, nawet poza lodowiskiem.

– Przywiozłem cię tutaj – rzekł Mo.

– Co z tego?

– To, że zostawiłeś swój samochód przed szpitalem. Stracilibyśmy czas, wracając tam. Podwiozę cię do domu.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

– Trudno. Chcę zobaczyć mojego chrześniaka. I zorientować się, co, do diabła, robicie źle.

Rozdział 4

Kiedy Mo skręcił w ich ulicę, Mike zobaczył przed domem sąsiadkę, Susan Loriman. Udawała, że robi coś na podwórku – plewi, sadzi czy coś takiego – ale Mike wiedział, o co jej chodzi. Wjechali na podjazd. Mo spojrzał na klęczącą sąsiadkę.

– O, ładny tyłek.

– Zapewne tak uważa jej mąż.

Susan Loriman wstała. Mo rozejrzał się dookoła.

– Taak, ale jej mąż to dupek.

– Dlaczego tak twierdzisz?

Wskazał ruchem brody.

– Te samochody.

Na podjeździe stał pokazowy samochód jej męża, podrasowana czerwona corvette. Jego drugim wozem było czarne jak smoła bmw 550i, a Susan jeździła szarym dodge’em caravanem.

– Co z nimi?

– Są jego?

– Tak.

– Mam przyjaciółkę – rzekł Mo. – Najgorętsza laska, jaką widziałeś. Hiszpańskiego czy latynoskiego pochodzenia. Kiedyś była zawodową zapaśniczką o pseudonimie Pocahontas, może pamiętasz, kiedy na Kanale Jedenastym puszczali rano takie seksowne kawałki?

– Pamiętam.

– No więc ta Pocahontas powiedziała mi o czymś, co robi. Za każdym razem, gdy widzi faceta w takim samochodzie jak ten, który podjeżdża taką wystrzałową bryką, podkręca obroty silnika i mruga do niej, wiesz, co ona mu mówi?

Mike przecząco pokręcił głową.

– „Przykro mi z powodu twojego penisa”.

Mike mimo woli się uśmiechnął.

– „Przykro mi z powodu twojego penisa”. To jest to. Czyż to nie wspaniałe?

– Taak – przyznał Mike. – Powalające.

– Na coś takiego trudno znaleźć ripostę.

– Istotnie.

– No więc twój sąsiad – a jej mąż, tak? – ma dwa takie wózki. Jak sądzisz, co to może oznaczać?

Susan Loriman spojrzała na nich. Mike zawsze uważał ją za niepokojąco atrakcyjną gorącą mamuśkę z sąsiedztwa, czyli MILF*, jak mówią nastolatki, chociaż nie lubił nawet w myślach używać takich wulgarnych skrótów. Nie żeby kiedykolwiek czegoś z nią próbował, ale dopóki oddychasz, zauważasz takie rzeczy. Susan miała długie włosy, tak czarne, że aż niemal niebieskie, i w lecie zawsze nosiła koński ogon, krótkie szorty i modne okulary przeciwsłoneczne, a jej zmysłowych czerwonych warg nie opuszczał łobuzerski uśmiech.

Gdy ich dzieci były młodsze, Mike widywał ją na placu zabaw przy Maple Park. To naprawdę nic takiego, ale lubił na nią patrzeć. Wiedział, że jeden z ojców celowo wybrał jej syna do drużyny małej ligi, żeby Susan Loriman przychodziła na mecze.

Dzisiaj nie nosiła okularów przeciwsłonecznych. Uśmiechała się z przymusem.

– Wygląda na smutną jak diabli – zauważył Mo.

– Tak. Posłuchaj, zaczekaj chwilkę, dobrze?

Mike już miał rzucić jakiś żart, ale zobaczył coś w twarzy tej kobiety.

– Tak. Jasne.

Mike podszedł. Susan próbowała nadal się uśmiechać, ale kąciki ust zaczęły jej opadać.

– Cześć – powiedział.

– Cześć, Mike.

Wiedział, dlaczego była przed domem, udając, że coś robi w ogródku. Nie kazał jej czekać.

– Nie będziemy mieli wyników badań tkanek Lucasa wcześniej niż rano.

Przełknęła ślinę i za szybko kiwnęła głową.

– W porządku.

Mike miał ochotę wyciągnąć rękę i położyć jej na ramieniu. W swoim gabinecie mógłby to zrobić. Lekarze tak robią. Tutaj to nie uchodziło. Zamiast tego rzucił standardowy tekst:

– Doktor Goldfarb i ja zrobimy wszystko, co w naszej mocy.

– Wiem, Mike.

Jej dziesięcioletni syn, Lucas, miał ogniskowe segmentalne stwardnienie kłębków nerkowych – w skrócie FSGS – i rozpaczliwie potrzebował przeszczepu nerki. Mike był jednym z czołowych specjalistów od transplantacji nerek w kraju, ale przekazał ten przypadek swojej wspólniczce, Ilene Goldfarb. Ilene była ordynatorem chirurgii w nowojorskim szpitalu Prezbiterian i najlepszym chirurgiem, jakiego znał.

On i Ilene codziennie mieli do czynienia z takimi osobami jak Susan. Potrafił wygłaszać typowe przemowy o rozstaniu, ale śmierć pacjentów wciąż go dręczyła. Martwi pozostawali z nim. Przychodzili do niego w nocy. Wytykali palcami. Wkurzali go. Śmierć nigdy nie była mile widziana ani akceptowana. Śmierć była jego wrogiem – nieustannym zagrożeniem – i niech go diabli, jeśli odda tego dzieciaka tej starej dziwce.

Oczywiście przypadek Lucasa Lorimana traktował osobiście. Głównie z tego powodu ustąpił pola Ilene. Mike znał Lucasa. Ten chłopak był typem mózgowca, zbyt miłym chłopcem w wiecznie zsuwających mu się z nosa okularach, z włosami, które dało się przygładzić jedynie walcem. Lucas uwielbiał sport, do którego ni cholery się nie nadawał. Kiedy Mike na podjeździe ćwiczył z Adamem odbicia, Lucas przychodził i patrzył. Mike proponował mu kij, lecz Lucas nie chciał spróbować. Zbyt wcześnie zrozumiał, że sport nie jest jego powołaniem, i lubił udawać sprawozdawcę.

– Doktor Baye ma krążek, robi zwód w lewo, strzela w górny róg… wspaniała obrona Adama Baye!

Mike przypomniał to sobie, tego fajnego dzieciaka poprawiającego okulary, i ponownie pomyślał: Niech mnie diabli, jeśli pozwolę mu umrzeć.

– Sypiacie? – zapytał Mike.

Susan Loriman wzruszyła ramionami.

– Chcesz, żebym wam coś przepisał?

– Dante nie wierzy w takie rzeczy.

Dante Loriman był jej mężem. Mike nie chciał przyznać racji Mo, lecz ten trafił w sedno – Dante był dupkiem. Na pozór był miły, dopóki nie zobaczyło się tych zmrużonych oczu. Krążyły plotki, że ma powiązania z mafią, ale pewnie mówiono tak ze względu na jego wygląd. Miał ulizane czarne włosy, nosił podkoszulki damskiego boksera oraz zbyt ostentacyjną biżuterię i używał za dużo wody kolońskiej. Tii się podobał – „miła odmiana w tym morzu elegancików” – ale Mike zawsze wyczuwał, że coś jest nie tak z facetem, który tak bardzo usiłuje być męski, ale bez powodzenia.

– Chcesz, żebym ja z nim porozmawiał? – zapytał Mike.

Pokręciła głową.

– Korzystacie z Drug Aid na Maple Avenue, prawda?

– Tak.

– Zadzwonię i powiem, co wam przepisałem. Będziesz mogła odebrać tam lekarstwa.

– Dzięki, Mike.

– Zobaczymy się rano.

Mike wrócił do samochodu. Mo czekał z rękami założonymi na piersi. Miał na nosie okulary przeciwsłoneczne i starał się wyglądać na wystrzałowego faceta.

– Pacjentka?

Mike przeszedł obok niego. Nie rozmawiał o swoich pacjentach. Mo o tym wiedział.

Przystanął przed domem i przez moment tylko nań patrzył. Zastanawiał się, dlaczego ten dom wydaje się równie nietrwały jak jego pacjenci? Jak okiem sięgnąć, wzdłuż ulicy stały takie domy, należące do małżeństw, które skądś przyjechały i myślały: Tak, to tutaj zamierzam spędzić życie, wychować dzieci oraz bronić wszystkich naszych nadziei i marzeń. Właśnie tutaj. W tym budynku.

Otworzył drzwi.

– Halo?

– Tatuś! Wujek Mo!

To była Jill, jego jedenastoletnia księżniczka, z uśmiechem przyklejonym do buzi. Mike natychmiast poczuł, że robi mu się cieplej na sercu. Kiedy córka w taki sposób uśmiecha się do ojca, ten, niezależnie od swojej pozycji społecznej, nagle jest królem.

– Hej, skarbie.

Jill uściskała Mike’a, a potem Mo, zwinnie przemykając między nimi. Poruszała się z wprawą polityka urabiającego tłum. Za nią, niemal lękliwie, szła jej przyjaciółka Yasmin.

– Cześć, Yasmin – powiedział Mike.

Włosy opadały Yasmin na twarz niemal jak woalka.

– Cześć, doktorze Baye – powiedziała tak cicho, że ledwie ją usłyszał.

– Mieliście dziś lekcję tańca? – zapytał Mike.

Jill posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, zbyt dorosłe jak na jedenastolatkę.

– Tato – szepnęła.

Przypomniał sobie. Yasmin przestała tańczyć. Yasmin właściwie przestała robić cokolwiek. A wszystko przez to, co przed kilkoma miesiącami wydarzyło się w szkole. Ich nauczyciel, pan Lewiston, dość porządny gość, który potrafił posunąć się zbyt daleko, by zainteresować dzieci zajęciami, wygłosił niewłaściwą uwagę na temat owłosienia na twarzy Yasmine. Mike nie znał szczegółów. Lewiston natychmiast przeprosił, lecz już się stało. Koleżanki zaczęły wołać na Yasmine XY, jak w chromosomie, lub po prostu Y, co mogły podawać za skrót od jej imienia, ale w rzeczywistości było rodzajem drwiny.

Dzieci, jak wiemy, potrafią być okrutne.

Jill trwała przy przyjaciółce i jeszcze bardziej starała się jej pomóc. Mike i Tia byli z niej dumni. Yasmin przestała chodzić na lekcje tańca, ale Jill nadal je uwielbiała. Wyglądało na to, że Jill uwielbiała niemal wszystko, co robiła, wkładała w każdą czynność energię i entuzjazm, którymi zarażała otoczenie. Przykład wrodzonych i nabytych cech charakteru. Dwoje dzieci – Adam i Jill – wychowanych przez tych samych rodziców, a o skrajnie odmiennych osobowościach.

Natura zawsze górą.

Jill wyciągnęła rękę i chwyciła dłoń Yasmine.

– Chodź – powiedziała.

Yasmin ruszyła za nią.

– Na razie, tato. Do widzenia, wujku Mo.

– Pa, skarbie – rzekł Mo.

– Dokąd idziecie? – zapytał Mike.

– Mama kazała nam wyjść na powietrze. Pojeździmy na rowerach.

– Nie zapomnijcie kasków.

Jill przewróciła oczami, ale bez urazy.

Chwilę później Tia wyszła z kuchni i zmarszczyła brwi na widok Mo.

– Co on tu robi?

– Słyszałem, że szpiegujecie własnego syna – powiedział Mo. – Ładnie.

Tia przeszyła Mike’a wzrokiem, ale on tylko wzruszył ramionami. Między Mo a Tią trwała nieustająca wojna, lecz ta niechęć była tylko pozorna i oboje oddaliby za siebie życie.

– Uważam, że to w zasadzie dobry pomysł – rzekł Mo.

To ich zaskoczyło. Oboje spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

– No co? Mam coś na twarzy?

– Wydawało mi się, że twoim zdaniem jesteśmy wobec niego nadopiekuńczy.

– Nie, Mike, powiedziałem, że Tia jest nadopiekuńcza.

Tia znów popatrzyła gniewnie na Mike’a. Nagle przypomniał sobie, od kogo Jill nauczyła się uciszać ojca jednym spojrzeniem. Jill była uczennicą, a Tia nauczycielką.

– Jednak w tym wypadku – ciągnął Mo – choć przyznaję to z bólem, miała rację. Jesteście jego rodzicami. Powinniście wszystko wiedzieć.

– Nie sądzisz, że on ma prawo do własnych sekretów?

– Prawo…? – Mo zmarszczył brwi. – To jeszcze głupi dzieciak. Słuchajcie, wszyscy rodzice w jakiś sposób szpiegują swoje dzieci, prawda? Rozmawiacie z jego nauczycielem o tym, co on robi w szkole. Decydujecie, co ma jeść, gdzie mieszkać, o wszystkim. To po prostu jest następny krok.

Tia kiwała głową.

– Macie je wychowywać, nie rozpieszczać. Każdy rodzic decyduje, na ile samodzielności pozwala swojemu dziecku. Wy sprawujecie kontrolę. Powinniście wiedzieć o wszystkim. To nie republika. To rodzina. Nie musicie stosować mikrozarządzania, ale powinniście mieć możliwość interweniowania. Wiedza to władza. Rząd może tego zabraniać, ponieważ nie myśli o tym, co leży w waszym interesie. Wy nie powinniście się tak ograniczać. Oboje jesteście mądrzy. Co to szkodzi?

Mike tylko na niego patrzył.

– Mo? – powiedziała Tia.

– Tak?

– Czy to jedna z tych wiekopomnych chwil?

– Boże, mam nadzieję, że nie. – Mo opadł na stołek przy kuchennym blacie. – No więc co odkryłaś?

– Nie zrozum tego źle – powiedziała Tia – ale sądzę, że powinieneś iść do domu.

– To mój chrześniak. Mnie też leży jego dobro na sercu.

– On nie jest twoim chrześniakiem. A jego dobro nikomu bardziej nie leży na sercu niż jego rodzicom. I choćbyś nie wiem jak bardzo się o niego troszczył, nie zaliczasz się do tej kategorii.

Tylko na nią spojrzał.

– No co?

– Nienawidzę, kiedy masz rację.

– A myślisz, że jak ja się czuję? – odparła Tia. – Byłam pewna, że w szpiegowaniu go nie ma nic złego, dopóki ty tego nie powiedziałeś.

Mike obserwował ją. Tia skubała sobie dolną wargę. Wiedział, że robiła to tylko wtedy, kiedy była przestraszona. Te żarty były zasłoną.

– Mo – powiedział Mike.

– Tak, tak, rozumiem aluzję. Już mnie nie ma. Jeszcze tylko jedno.

– Co?

– Mogę zobaczyć twój telefon komórkowy?

Mike skrzywił się.

– Po co? Twój nie działa?

– Pozwól mi go zobaczyć, dobrze?

Mike wzruszył ramionami. Wręczył Mo aparat.

– Kto jest twoim operatorem? – zapytał Mo.

Mike powiedział mu.

– I wszyscy macie taki sam telefon? Adam również?

– Tak.

Mo jeszcze przez chwilę spoglądał na aparat. Mike spojrzał na Tię. Wzruszyła ramionami. Mo obrócił w dłoni aparat, a potem oddał go Mike’owi.

– O co ci chodziło?

– Powiem ci później – odparł Mo. – Teraz zajmijcie się lepiej synem.

* Mother I’d Like to Fuck.

Rozdział 5

– No i co zobaczyłaś w komputerze Adama? – zapytał Mike.

Siedzieli przy kuchennym stole. Tia zrobiła już kawę. Piła bezkofeinową Breakfast Blend. Mike zwykłą czarną espresso. Pewien jego pacjent pracował w firmie produkującej ciśnieniowe ekspresy do kawy. Podarował jeden Mike’owi po udanym przeszczepie. Urządzenie było bardzo proste: bierzesz ziarna, wsypujesz, a ono robi kawę.

– Dwie rzeczy – odparła Tia.

– Mów.

– Po pierwsze, jest zaproszony na prywatkę do Huffów jutro wieczorem – powiedziała.

– I co?

– To, że Hyffowie wyjeżdżają na weekend. Z treści listu wynika, że młodzież zamierza dać sobie czadu.

– Wódą, prochami, czym?

– Z listu nie wynika. Chcą wymyślić coś, żeby zostać tam na noc i – cytuję – „kompletnie się zaprawić”.

Huffowie. Daniel Huff, ojciec, był kapitanem policji w mieście. Jego syn – nazywany przez wszystkich DJ – był chyba największym rozrabiaką w klasie.

– Co? – zapytała.

– Zastanawiam się.

Tia przełknęła ślinę.

– Kogo my wychowujemy, Mike?

Nic nie odpowiedział.

– Wiem, że nie chcesz patrzeć na te raporty komputerowe, ale…

Zamknęła oczy.

– No co?

– Adam ogląda pornografię na żywo. Wiedziałeś o tym?

Milczał.

– Mike?

– I co chcesz z tym zrobić? – zapytał.

– Nie uważasz, że to jest złe?

– Kiedy miałem szesnaście lat, ukradkiem podczytywałem „Playboya”.

– To co innego.

– Tak? Tylko to wtedy było. Nie mieliśmy Internetu. Gdybyśmy mieli, na pewno bym z niego korzystał – wszystko byle zobaczyć gołą babę. Dzisiaj są wszędzie. Gdziekolwiek spojrzysz, zobaczysz i napatrzysz się do syta. Gdyby szesnastolatek nie interesował się nagimi kobietami, to dopiero byłoby dziwne.

– Zatem aprobujesz to?

– Nie, oczywiście, że nie. Po prostu nie wiem, co z tym robić.

– Porozmawiaj z nim – powiedziała.

– Rozmawiałem – rzekł Mike. – Mówiłem o ptaszkach i pszczółkach. Wyjaśniłem, że seks jest najlepszy, kiedy idzie w parze z miłością. Próbowałem nauczyć go szanować kobiety, a nie widzieć w nich tylko obiekty pożądania.

– To ostatnie do niego nie dotarło – zauważyła Tia.

– Jak do każdego nastoletniego chłopca. Do diabła, nie jestem pewien, czy to dociera do dorosłych mężczyzn.

Tia upiła łyk kawy. Pozwoliła, by niezadane pytanie zawisło w powietrzu.

Zobaczył kurze łapki w kącikach jej oczu. Często przyglądała im się w lustrze. Każda kobieta ma zastrzeżenia do swojego ciała, ale Tia zawsze była zadowolona ze swojego wyglądu. Ostatnio jednak zauważył, że już nie patrzy z satysfakcją na swoje odbicie. Zaczęła siwieć. Dostrzegała zmarszczki, zwiotczenia, i to ją niepokoiło.

– Z dorosłymi mężczyznami jest inaczej – rzuciła.

Chciał powiedzieć coś pocieszającego, ale się rozmyślił.

– Otworzyliśmy puszkę Pandory – kontynuowała Tia.

Miał nadzieję, że nadal mówiła o Adamie.

– Istotnie.

– Chcę wiedzieć. A jednocześnie wzdragam się przed tym.

Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń.

– Co zrobimy z tą prywatką?

– A co proponujesz?

– Nie możemy go puścić.

– Mamy zatrzymać go w domu?

– Chyba tak.

– Powiedział mi, że on i Clark zamierzają pójść do Olivii Burchell. Jeżeli teraz mu zabronimy, będzie wiedział, że coś jest nie tak.

Mike wzruszył ramionami.

– Trudno. Jesteśmy rodzicami. Możemy być irracjonalni.

– W porządku. Zatem powiemy mu, że chcemy, żeby jutro wieczorem był w domu?

– Dobrze.

Przygryzła dolną wargę.

– Przez cały tydzień był grzeczny, odrobił wszystkie zadania domowe. Zwykle w piątkowy wieczór miał wolne.

Czekała ich bitwa. Oboje o tym wiedzieli. Mike był na nią przygotowany, ale czy naprawdę jej chciał? Trzeba mieć dobry powód. Jeśli nie pozwolą mu pójść do domu Olivii Burchell, Adam zacznie coś podejrzewać.

– A może wyznaczymy mu godzinę powrotu? – zapytał.