9,99 zł
Mitchell Cooper jest wziętym chirurgiem plastycznym. Kiedy jego małżeństwo się rozpada, wraz z córeczką przenosi się z Kalifornii do Londynu. Podejmuje nową pracę, planuje nowe życie. Wieczór pod gwiazdami spędzony z Grace, koleżanką z kliniki, sprawia, że zaczyna postrzegać świat w innych barwach. Widzi w nim także miejsce dla Grace jako nowej towarzyszki życia. Jest pewien, że on również ją pociąga, więc jest zdziwiony, kiedy Grace nagle zaczyna go unikać...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 155
Tłumaczenie: Anna Bieńkowska
Grace Turner przesunęła wzrokiem po elegancko urządzonym wnętrzu hotelowego apartamentu: ściany w odcieniu kremowej bieli, beżowa kanapa i klubowy fotel, kilka starannie rozłożonych kolorowych poduszek, na wprost czerwone krzesło stanowiące ciekawy akcent, na niskim stoliku ze szklanym blatem białe kalie w wysokim wazonie. W rogu czereśniowe biureczko z podłączeniem do internetu, w sam raz na jej laptopa.
Naprawdę niczego tu nie brakuje. Tylko dziękować nowemu pracodawcy, że zapewnił jej tak komfortowe warunki. W dodatku mieszkanie jest fantastycznie usytuowane, do Hunter Clinic przy Harley Street 200, gdzie wkrótce zacznie pracę, ma zaledwie dziesięć minut spacerem.
Popatrzyła na sąsiadującą z salonem sypialnię z ogromnym łożem. Nie potrzeba mi aż takiego, wystarczyłoby znacznie mniejsze, uznała w duchu, czując, że ten luksus zaczyna ją przytłaczać. Musi stąd wyjść.
Hotel nastawiony na długoterminowych gości zapewniał kompleksową obsługę, jednak nie miała ochoty zamawiać jedzenia do apartamentu, choć jej lodówka świeciła pustkami. W pobliżu podobno był kameralny deptak, gdzie mogła pooglądać wystawy i zjeść coś na świeżym powietrzu, lecz to też jej nie pociągało. Samotność ciążyła coraz mocniej. Po co kupować nowe ciuchy, skoro nie ma dla kogo ich nosić?
Przeszła się po salonie i popatrzyła na zaproszenie ustawione na kominku. Gdy wczoraj tu przyjechała, już na nią czekało. Dokładnie takie samo dostała kilka miesięcy temu w Stanach, ale zupełnie zapomniała o dzisiejszej imprezie charytatywnej przy London Eye.
Leo Hunter, który osobiście zaproponował jej pracę w klinice, zapowiedział swój udział w wydarzeniu. Miałaby okazję poznać przyszłego szefa na neutralnym gruncie i jednocześnie trochę się rozerwać.
Przeszła do olśniewająco białej kuchni i nastawiła wodę na herbatę. Była zmęczona po długim locie, lecz teraz na pewno nie zaśnie. Trochę kofeiny dobrze jej zrobi, postawi na nogi. Ruszyła do sypialni poszukać odpowiedniego stroju.
Z tym zawsze miała kłopot. Jak ubrać się szykownie, jednocześnie ukrywając blizny? Przerzucała zawartość dwóch walizek. Bluzki, sukienki, spodnie, bielizna… Znalazła czarne koronkowe body z golfem i długimi rękawami. W sam raz pod wydekoltowaną czarną sukienkę z kimonowymi rękawkami, sięgającą kolan i eksponującą nogi, jej największy walor.
Jest maj i wieczorem zrobi się chodno, więc ta podwójna warstwa nikogo nie zdziwi, zwłaszcza że zestaw prezentuje się dość seksownie. Już dawno się przekonała, że cienka czarna koronka najlepiej maskuje blizny.
Godzinę później, starannie umalowana, z włosami spiętymi zabawną ozdobną klamrą i z zaproszeniem w ręce, ruszyła do wyjścia.
Patrząc na wielki diabelski młyn, znowu poczuła się jak dziecko. Kiedy taksówka zatrzymała się przy moście Westminster, Grace nie mogła oderwać wzroku od ogromnego, jaskrawo oświetlonego Oka Londynu. Taksówkarz wskazał jej drogę. Przy bramce podała zaproszenie i po chwili znalazła się w rozbawionym tłumie elegancko ubranych osób w różnym wieku. Panował gwar, kelnerzy w smokingach roznosili drinki i przekąski na srebrnych tacach.
W rodzinnym Scottsdale w Arizonie uchodziła za zamożną, jednak teraz naprawdę była pod wrażeniem. Skosztowała łososia zapiekanego w cieście francuskim, wypiła trochę szampana. Rozglądała się, szukając znajomej twarzy. Właściwie znała tylko Lea Huntera ze słynnej kliniki chirurgii plastycznej. Widziała go, kiedy udzielał wywiadu w telewizji.
Przez dobre pół godziny przechadzała się wśród gości, zerkając na ich twarze, posyłając niezobowiązujące uśmiechy. Z diabelskiego młyna wysiadła para wytwornie ubranych ludzi. Zauważyła ich już wcześniej, gdy wsiadali do kapsuły. To było jakieś pół godziny temu, spojrzała wtedy na zegarek. Hm, skoro nie może znaleźć Lea, to może skusi się na przejażdżkę.
Bardzo możliwe, że już go dziś nie spotka, za to popatrzy z góry na rozświetlony Londyn. Przebiegła wzrokiem informacje na temat London Eye i zaparło jej dech w piersi. Sto trzydzieści pięć metrów. Wprawdzie nie miała lęku wysokości, lecz mimowolnie zawsze się bała, że spadnie. Uważnie przyjrzała się kapsułom. Wyglądały solidnie, stal i szkło. Na wszelki wypadek nie będzie zbliżać się do okien. Podeszła i wraz z grupką osób wsiadła do powoli nadjeżdżającej gondoli.
Mężczyzna, który był w środku, nawet się nie odwrócił. Dwie pary w średnim wieku rozmawiały półgłosem, trzymając się po jednej stronie owalnej kabiny. Grace pozdrowiła ich skinieniem głowy. Odpowiedzieli uśmiechem, lecz byli wyraźnie skupieni na własnym towarzystwie. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie przysiąść na drewnianej ławeczce pośrodku, jednak zmieniła zdanie.
Mężczyzna, który robił powtórne okrążenie, stał po drugiej stronie. Odwrócony, zapatrzony w widok za szybą. Było w nim coś, co ją zaintrygowało. Szerokie bary, smoking, ciemne włosy sięgające kołnierzyka koszuli. Trochę po trzydziestce. Opierał się o barierkę, pochłonięty swoimi myślami. Podeszła krok bliżej, nie ingerując w jego prywatność, lecz wystarczająco blisko, by zerknąć na jego profil.
Ale przystojny! Wysokie czoło, wyraziste brwi, mocno zarysowana szczęka, nos wręcz idealny, gdyby nie uroczy garbek na środku. Zabójczy dołek w podbródku. Jako specjalistka od operacji rekonstrukcyjnych mogła śmiało stwierdzić, że ten człowiek to naturalne dzieło sztuki. Nawet jego małżowina uszna zachwycała.
Zewnętrzny wygląd nigdy na nią nie działał, co poniekąd wynikało z jej profesji. Doskonale wiedziała, jak daleko niektórzy potrafią się posunąć w dążeniu do perfekcji. Jednak uroda tego człowieka nie mogła przejść niezauważona. Poczuła ciarki na plecach i gęsią skórę na ramionach, jakby ten nieznajomy obudził w niej coś dawno zapomnianego.
Powoli zaczerpnęła powietrza. Musi się uspokoić, ochłonąć. Może to świadomość, że z każdą chwilą wznoszą się coraz wyżej, zaraz osiągną wysokość dwa razy większą niż ma Statua Wolności. Już ta myśl wystarczyła, że kolana się pod nią ugięły. Jeszcze raz zerknęła na nieznajomego i położyła rękę na barierce.
Bardzo przystojny, ale to nie wszystko. Jest w nim coś więcej. Może to zamyślenie, posępna zaduma, z jaką zaciskał górną wargę, zaś dolną lekko odymał. Jakby czegoś mu brakowało, jakby miał żal do losu. Na nieszczęście tacy zawsze ją pociągali. Teraz też nie mogła się z tego wyzwolić. I przestać na niego patrzeć.
Sądząc po jego minie, był nieszczęśliwy, i to najmocniej ją poruszało. Czuła, że to ich bardzo zbliża.
– Cześć – powiedziała, sama zaskoczona, że się do niego odezwała. Z drugiej strony kto wie, co ich czeka? Przez pół godziny będą zawieszeni w powietrzu. Co z tego, że do tej pory nikomu nic złego się nie stało? Zawsze jest szansa, że dziś może zdarzyć się nieszczęście. Być może to ostatnie trzydzieści minut jej życia.
Czy nie warto spędzić ich, patrząc w najpiękniejsze oczy, jakie dotąd widziała? Uśmiechnęła się do siebie, uznając w duchu, że zachowuje się jak królowa dramatu. To jak nic wpływ tego przystojnego nieznajomego.
Mitch Cooper najchętniej byłby teraz jak najdalej stąd, jednak nie mógł odmówić prośbie szefa i musiał go dziś zastąpić. Leo i Lizzy wybierali się w podróż poślubną do Paryża i akurat w ten wieczór mieli spotkanie z agentem organizującym wyjazd.
O dzisiejszej imprezie wiadomo było od dawna, to nieoczekiwany ślub pomieszał szyki. Wprawdzie nowożeńcy wstrzymali się z podróżą do lata, jednak czasem szefowi coś wypadało i musiał mieć chwilę na swoje sprawy.
Mitch wolałby być teraz w domu i czytać Mii bajkę na dobranoc. Wprawdzie przy dziecku jest Roberta, jednak żadna niania nie zastąpi kochającego ojca. Ani matki.
Zdawał sobie sprawę, że takie wieczory jak dzisiejszy będą zdarzać się częściej, zwłaszcza że po ślubie Leo chce zwolnić tempo i skupić się na życiu rodzinnym, co oznacza, że współpracownicy będą musieli bardziej zaangażować się w sprawy związane z funkcjonowaniem kliniki. Trzeba zabiegać o bogatych sponsorów i dopieszczać darczyńców, dzięki którym możliwe jest niesienie pomocy potrzebującym. Cóż, skoro chce zacząć w Londynie nowe życie i zabezpieczyć przyszłość Mii, musi zdobyć się na wyrzeczenia.
Dziś już nawet nie liczył, z iloma osobami wymienił kurtuazyjne grzeczności, z iloma się przywitał. Zrobił swoje i wreszcie mógł odetchnąć. Jeszcze jedno okrążenie i wraca do domu. Musi kiedyś przyjść tutaj z Mią. Diabelski młyn na pewno się jej spodoba.
Londyn od razu przypadł mu do serca, a najbardziej podobał mu się nocą. Cieszył się, że zostawił za sobą Hollywood i złe wspomnienia.
Ktoś coś do niego powiedział. Kobieta. Otrząsnął się z ponurych myśli, które zawsze go ogarniały w chwilach ciszy takich jak ta, kiedy powracał pamięcią do byłej żony i najlepszego przyjaciela.
– Cześć – odpowiedział automatycznie. – Podoba ci się tu? – Przywołał się do porządku. Powinien nadal grać rolę gospodarza, więc popatrzył na rozmówczynię.
Czas nagle się zatrzymał. Mitch wpatrywał się w uderzająco piękną kobietę. Wielkie płonące ciekawością oczy, podkreślone ciemnym eyelinerem i ocienione gęstymi rzęsami, patrzyły na niego pytająco. Na pewno nie widział jej wcześniej, pamiętałby tę twarz. Pewnie to bogata donatorka.
Twarz bez śladu botoksu czy ingerencji chirurga. Kiedy kobieta się uśmiechała, na twarzy pojawiały się drobniutkie zmarszczki. Naturalny uśmiech, kształtne usta podkreślone różową szminką. Jak miło na nią patrzeć!
Czy wrodzona uroda aż tak na niego działa? Niestety tak, czego dowodem jest jego małżeństwo. Niczego się nie nauczył?
– Byłaś tu już kiedyś?
Nieznajoma potrząsnęła głową. Ciemne włosy, spięte na czubku głowy błyszczącą spinką, taką w stylu Mii, falami spływały jej na ramiona.
– Dopiero przyjechałam do Londynu.
Pewnie na operację plastyczną, bo na dzisiejszą imprezę mogli wejść tylko zaproszeni goście. Wszystkie znane mu ślicznotki miały słabość do takich zabiegów. Może zniechęci ją do tego kroku. Po co poprawiać naturę bez potrzeby? Oby tylko nie chciała majstrować przy ustach. Są idealne. Klasycznie zarysowana górna warga, dolna podobnie. Większe nie zawsze znaczy lepsze, a poprawiane usta zawsze wyglądają nienaturalnie, nawet jeśli zabieg wykonuje ktoś tak doświadczony jak on.
– Czyli powinienem zachować się jak dżentelmen i wskazać ci najważniejsze obiekty?
Uśmiechnęła się swawolnie.
– Oczywiście. Też jesteś Amerykaninem?
Mitch kiwnął głową.
– Pochodzę z Kalifornii. A ty?
– Z Arizony.
Czy w Scottsdale nie mają świetnej kliniki chirurgii plastycznej? Hm, może Scottsdale jest niewielkim miastem, gdzie wszyscy się znają, zaś nieznajoma woli zachować zabieg w tajemnicy? Może naopowiadała, że jedzie na wakacje, a gdy wróci do domu odmieniona, znajomi uznają, że dobrze wypoczęła. Kto wie?
Zresztą co mu do tego? Może czyta za dużo powieści detektywistycznych i dlatego doszukuje się w kobietach najgorszych rzeczy. Chyba powinien dać sobie z tym spokój. Teraz liczy się chwila i warto przeżyć ją miło z… jak ona się nazywa?
– Jestem Mitchell, a ty?
– Grace. Miło cię poznać.
Grace. Pasuje do niej.
– No więc, Grace, po drugiej stronie Tamizy widać Big Bena, a ten oświetlony gotycki budynek nad rzeką to Parlament.
Z uśmiechem kiwała głową, gdy pokazywał jej kolejne znane miejsca. Ucieszył się, gdy zrobiła krok w jego stronę i poczuł świeży kwiatowy zapach. Była w seksownej czarnej sukience ze śmiałym dekoltem, ale zamiast epatować wdziękami danymi przez Boga – znów założył to z góry, lecz te piersi wyglądały na naturalne, choć nie przesadnie wielkie – osłoniła je kuszącą czarną koronką. Seksownie. I nie fair. Bo to subtelne posunięcie tylko rozbudzało ciekawość. Niektóre kobiety wiedzą, jak przykuć uwagę i sprawić, by facet błagał o więcej. Kapelusze z głów przed tą Grace z Arizony.
Odchrząknął, przywołując się do porządku.
– Patrz, to Opactwo Westminsterskie. Pochyl się jeszcze trochę. Tam.
Wychyliła się odrobinę i skrzywiła, spoglądając w dół.
– Masz lęk wysokości?
– Lęk przed spadaniem.
– Aha. Obiecuję, że cię nie wypchnę i nie będę bujać gondolą. – Grace uśmiechnęła się i czas znów się zatrzymał. Mitch gorączkowo zastanawiał się, co powiedzieć. – Pamiętasz, jak zawsze bujało się gondolami na diabelskim młynie, kiedy byliśmy dziećmi?
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Może to chłopcy się tak bawili. Tak czy inaczej, pokażę ci jeszcze kilka rzeczy…
Chyba był świetnym przewodnikiem, bo Grace nie kryła zachwytu. Może powinien pomyśleć o nowym zawodzie? A może to ją tak łatwo zachwycić…
– Przez te światła wszystko jest jeszcze piękniejsze, prawda? – Jej miły głos działał jak balsam na jego duszę.
Światła miasta odbijały się od szyb kabiny, rozświetlały kolorami twarz Grace. Mitch kiwnął głową – przez te światła wszystko wyglądało piękniej, zwłaszcza ona.
Przyjemnie było z nią rozmawiać; dwójka Amerykanów w Londynie, ciesząca się chwilą. O niebo lepiej niż zadręczać się ponurymi myślami.
Grace śmiała się, gdy starał się być czarujący. To mu się podobało i motywowało do rozmowy. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu, ale dzięki modnym butom Grace była niewiele niższa od niego. To go cieszyło, bo bardzo przyjemnie było patrzeć w jej bystre niebieskie oczy.
Ożywił się, widząc, że lada moment zbliżą się do ziemi. Jeszcze nie chciał żegnać się z tą uroczą kobietą i nagle go olśniło. Wyciągnie ją gdzieś. Czemu nie?
Tylko gdzie? Wyszedł z wprawy, nie miał pojęcia, co może się jej spodobać. Gdzie najchętniej poszłaby jedyna kobieta, która kiedyś była dla niego ważna?
– Miałabyś ochotę pójść na huśtawkę?
– Na huśtawkę? Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz się huśtałam.
Drzwi się otworzyły, Mitch ujął Grace pod rękę.
– Jeśli tak, to znam miejsce niedaleko stąd. Możemy się przejść. A potem wpaść na drinka. – Puścił jej ramię. – Bez zobowiązań.
Popatrzył jej prosto w oczy. Niebieskie.
– Co ty na to?
Czekał z niepokojem, przygotowany na najgorsze. Bał się, że Grace odmówi, jednak nie mógł się oprzeć. Nagle zaczęło mu zależeć, by jeszcze chwilę z nią pobyć.
Oczywiście mogła go wziąć za seryjnego mordercę. On miał stuprocentową pewność, że Grace nie jest morderczynią, lecz uroczą kobietą z przygotowaną „darowizną” dla kliniki.
– Jeszcze nie przestawiłam się z czasu w Arizonie i wszystko mi się miesza, ale dobrze. Czemu nie?
Nie mógł być szczęśliwszy.
Mitch – dobrze, że zna go tylko z imienia, bo gdy zacznie pracę, nie będzie miała czasu na życie prywatne – wziął dwa kieliszki z szampanem i poprowadził ją do wyjścia. Skręcili w lewo i niedługo potem minęli kilku ulicznych artystów czekających na ostatnich turystów. Grace spojrzała na zegarek. Dochodziła dziesiąta.
Pomalowany srebrną farbą mężczyzna stał na pudle, przed którym czekał słoik na datki. Artysta był ogolony do skóry, ubrany w garnitur i czytał książkę. Nieruchomy jak manekin. Inny, w kapeluszu i płaszczu przeciwdeszczowym, od stóp do głów pomalowany na brązowo, skrzyżował ramiona i wysunął jedną nogę. Wyglądał na postać z lat czterdziestych czy pięćdziesiątych.
– Co oni robią, kiedy zaswędzi nos? – zaciekawiła się Grace, pociągając łyk szampana.
Mitch roześmiał się.
– Zapytam. – Podszedł bliżej, wyjął z kieszeni banknot i włożył go do puszki. – Co robisz, gdy swędzi cię nos?
Artysta powoli zaczął budzić się do życia. Otworzył oczy, poruszył nosem, rozłożył ramiona i mechanicznym ruchem podrapał się palcem po nosie. Potem, tak samo automatycznie, powrócił do wcześniejszej pozy.
Grace zaczęła klaskać.
– Pięknie!
Mitch spojrzał na nią dziwnie, wziął pod rękę i pociągnął za sobą. Po chwili dotarli do ogrodzonego placu.
– To mój ulubiony plac zabaw.
Ulubiony plac zabaw? Ma rodzinę, dzieci? Chciała niewinnie się rozerwać, tymczasem niechcący wdziera się w cudze relacje? Zwolniła. Mitch spostrzegł jej wahanie.
– Chyba po prostu jestem dużym dzieckiem.
Powiedział to tak rzeczowo, że wolała dalej nie drążyć. Co więcej chciałaby wiedzieć? Jest dużym dzieckiem, zna place zabaw. Pewnie jest ojcem. Samotnym tatą? Może.
Teraz to bez znaczenia. Nie chciała niczego o nim wiedzieć, wypytywać o rodzinę, upodobania czy problemy. Nie szukała nowych znajomości. Wystarczy jej niewinna rozrywka z przystojnym nieznajomym. Im mniej o nim wie, tym lepiej. Na wszelki wypadek zapamiętała drogę powrotną. W razie czego natychmiast ucieknie.
Kiwnęła głową. Podeszli do wejścia z dużym zielonym napisem „Jubilee Playground”.
– Młodzi poszukiwacze przygód – przeczytał wskazówkę i puścił do Grace oko. – To chyba o nas.
Ogrodzenie było wysokie, brama zamknięta. Ledwie zaczęła się zastanawiać, jak się tam dostaną, gdy Mitch pochwycił ją w pasie i uniósł, jakby nic nie ważyła.
– Ty pierwsza? Czy może ja?
Chciała zapiszczeć, ale tylko wciągnęła powietrze.
– Poczekaj, najpierw zdejmę buty.
Postawił ją na ziemi, odszedł kilka kroków i wskoczył na odgrodzony cementowym brzegiem trawnik. Tam płot był dużo niższy. Podał rękę Grace. Zrzuciła buty i weszła na trawnik. Do diabła z sukienką, całe szczęście, że ma na sobie body!
Popatrzył na nią i oczy mu błysnęły. Przeskoczył przez płot. Tylko jak ona to zrobi? Wrócił i pomógł Grace przejść na drugą stronę. Musiał dobrze znać to miejsce, bo od razu poprowadził ją do huśtawek. Pomógł jej usiąść, a potem rozkołysał. Na pewno jest ojcem. Mężem? Oby nie.
Bujając się w mroku, znów czuła się jak dziecko. Mitch huśtał się tuż obok. Chłodny wiatr rozwiewał im włosy.
– Wspaniale – powiedziała, mocno odpychając się nogą, by wznieść się jeszcze wyżej. – Nie robiłam tego od niepamiętnych czasów.
– Wielka szkoda. Hej, jak na kogoś, kto boi się wysokości, strasznie się rozhuśtałaś.
– Ale mam nad tym kontrolę.
– Aha, kobieta, która lubi mieć sprawy pod kontrolą. Bardzo krzepiące.
Podjęła jego ton. Też lubi się przekomarzać.
– To teraz patrz! – zawołała, zuchwale zeskakując z huśtawki i czując się bardziej jak dzieciak, który chce zaimponować starszemu koledze niż jak trzydziestodwuletnia chirurg.
Przyklasnął jej, a potem tradycyjnym sposobem zatrzymał nogą huśtawkę.
– Masz ochotę na zjeżdżalnię? – Patrzył na nią w ciemności, prowokując.
Grace roześmiała się w głos.
– W tej sukience?
– Przecież przeszłaś przez płot i zeskoczyłaś z huśtawki, prawda?
– Prawda – odparła, otrzepując dłonie – ale nie mam zamiaru zniszczyć sukienki. Ty pewnie masz pożyczony smoking, więc ci nie zależy – dodała, by zachować twarz.
– No to może drabinki?
– Kto tu jest? – rozległ się szorstki głos. Ostre światło latarki uderzyło ich po oczach. Grace zdusiła pokusę, by ukryć się za wspornik huśtawki. – Plac jest zamknięty.
– Właśnie wychodzimy, panie władzo. – Mitch podał jej rękę. Serce Grace waliło w piersi z wysiłku i lęku, że wpadli w tarapaty.
Uśmiechnęła się, chcąc załagodzić sytuację.
– Tak się kończy przygoda z nieznajomym. Teraz pójdę do więzienia, a dopiero przyjechałam. Jestem w Londynie od wczoraj.
Strażnik przesunął wzrokiem po smokingu Mitcha i wieczorowej sukience Grace. Uniósł brwi, podrapał się za uchem.
– To raczej nie są stroje na plac zabaw.
– Nie. Wymknęliśmy się z imprezy dobroczynnej przy London Eye organizowanej przez Hunter Clinic – wyjaśnił Mitch.
Strażnik popatrzył na nich łaskawszym okiem.
– Ta klinika pomogła mojej siostrzenicy, kiedy opaliła sobie buzię nad ogniskiem. To wspaniali specjaliści i świetne miejsce. Jeśli zaraz się stąd wyniesiecie, poprzestanę na surowym ostrzeżeniu.
– Dziękujemy! – zawołała Grace, ruszając do wyjścia.
Strażnik przyglądał się, jak z pomocą Mitcha przeskakuje na drugą stronę płotu. Mitch podał mu rękę na pożegnanie. Strażnik oddalił się w swoją stronę.
– Umieram z głodu, a ty? – zapytał, uśmiechając się jak dzieciak, któremu udało się uniknąć bury.
Poza zapiekanką z łososiem właściwie nic więcej nie jadła, zakupów też nie zrobiła.
– Jak się zastanowić, to ja też.
– Znam dobre miejsce niedaleko stąd. Jakieś dziesięć minut spacerem. Dasz radę przejść w tych butach?
– Przecież doszłam aż tutaj. – Wygładziła dłonią sukienkę. Mogła się tylko domyślać, w jakim stanie są teraz jej włosy.
Mitch uśmiechnął się, w ciemności błysnęły białe zęby. To nie jest fair, że on tak fantastycznie wygląda.
– I o to chodzi.
Piętnaście minut później wylądowali w ekskluzywnej restauracji na drugiej kondygnacji Royal Festival Hall. Panoramiczne okna wychodziły na Tamizę. Widok był oszałamiający. Grace zamówiła cabernet sauvignon i gnocchi, Mitch wziął drinka i stek.
Teraz, kiedy w rzęsiście oświetlonym wnętrzu widziała go z bliska, jego oczy były zielone. Chyba dostrzegł, że mu się przygląda, bo wygiął w uśmiechu kącik ust.
– Jak na mieszkankę słonecznej Arizony masz bardzo jasną karnację – zagadnął.
– Filtry przeciwsłoneczne. – Było jej miło, że to zauważył. Uśmiechnęła się do niego.
Odwzajemnił uśmiech, zaśmiał się cicho. Albo dobrze jej idzie, albo Mitch jest wyjątkowo uprzejmy.
To był naprawdę przyjemny wieczór. Rozmawiali niezobowiązująco tylko o rzeczach niedotyczących ich osobiście. Jakby zawarli milczącą umowę, że pozostaną sobie obcy, choć kilka szczegółów jej nie umknęło. Zauważyła, że Mitch chyba nie lubi cebuli, bo wybrał ją z sałaty. Jego woda po goleniu musiała być dobrej marki, bo nadal czuła jej świeży modny zapach. Miał własny smoking i wiedział, gdzie są dobre place zabaw.
Znów powróciły wcześniejsze pytania. Ma żonę i dzieci? Jeśli tak, to kto nad nimi czuwa, gdy on baluje na imprezach z obcymi kobietami? Może jest jednym z bogatych darczyńców kliniki i stać go na prowadzenie podwójnego życia?
Po co się nad tym zastanawia? Przecież więcej się nie spotkają.
Gnocchi były przepyszne, musiała się hamować, by nie jeść zbyt łapczywie. Czerwone wino rozluźniło ją i musiała przyznać, że to był nadzwyczaj udany wieczór. W najśmielszych snach nie wyobrażała sobie takiego scenariusza. Dzięki, Leo, że mnie zaprosiłeś.
Było już wpół do pierwszej. Nadal nie zadawali sobie żadnych pytań, zamiast tego zastanawiali się, kim są inni goście. Żartując, widzieli w nich międzynarodowych szpiegów i tajnych agentów. Potem przyszła refleksja, jak oni są przez nich oceniani.
– Może myślą, że jesteśmy sławnymi lekarzami, którzy chcą zbawić świat – podsunął Mitch, nieświadomie nawiązując do sytuacji Grace.
– Albo że widzą bogatą amerykańską aktorkę romansującą z najlepszym przyjacielem męża – powiedziała Grace, by skierować uwagę Mitcha na inne tory. Co chyba się udało, bo jego mina zmieniła się w ułamku sekundy. Czyżby trafiła w czułe miejsce?
Cisza się przedłużała. Mitch nie podejmował zabawy. Dopił drinka, spojrzał na zegarek.
– Pora odwieźć cię do domu.
Czyli jednak trafiła w czuły punkt. I zepsuła wieczór.
– Tak – powiedziała. Nagle poczuła się bardzo niezręcznie. – Domyślam się, że ty też chcesz wracać. – Do żony i dzieci, dodała w duchu.
– Jestem rozwiedziony, jeśli to cię ciekawi. – Stał się bardzo rzeczowy, pewnie z powodu jej uwagi. A może czyta w jej myślach?
Gdy dostali rachunek, sięgnął po portfel.
– Mitch, zapłacę za siebie, proszę.
Spojrzał na nią kwaśno, lecz szybko się rozjaśnił.
– Nie ma mowy. Przeze mnie omal nie wpadłaś w kłopoty. Przynajmniej tak mogę się zrehabilitować.
Popatrzyła na wielkie oczko w pończosze.
– To prawda. Zmarnowałam sobie pończochy.
– Strasznie mi przykro. Może postawić ci jeszcze jednego drinka?
– Nie, dzięki. – Wyprostowała się. – Było świetnie. To więcej warte niż pończochy.
– Prawda? – Odliczył pieniądze, dodał hojny napiwek i wstał. – Jesteśmy ludźmi z gondoli, poszukiwaczami przygód. Musimy trzymać się razem.
Pamiętając, że jesteśmy całkowicie sobie obcy.
Wyszli z sali i wsiedli do windy. Mitch był bardziej skupiony niż wcześniej, choć kilka razy widziała utkwione w nią jego oczy. Zastanawiała się, czy poprosi ją o numer telefonu, jednak tego nie zrobił. Na ulicy zatrzymał taksówkę, otworzył drzwi i pomógł Grace wsiąść.
Wsunął głowę do środka.
– Dla mnie to był wspaniały wieczór. Jesteś piękną kobietą i bardzo dziękuję, że spędziłaś ze mną te kilka godzin. – Nabrał powietrza, a Grace czekała na „ale”. – Ale mam wymagającą pracę, a wolnych chwil… cóż, nie mam czasu na randki.
Patrzył na nią z napięciem, jakby prosząc o zrozumienie. Wytrzymała jego wzrok. Milczała. Nie jest w jego typie, a może… Czy zajęci mężczyźni w taki sposób załatwiają sprawę?
– Gdyby to był inny moment mojego życia, gdyby sytuacja była inna. Chodzi o to, że ja nie… to by nie było w porządku.
– Cii – przerwała mu. Usłyszała wystarczająco dużo.
Wyraził się jasno. W jego życiu nie ma miejsca dla innej kobiety. Pewnie mieszka z kimś i chciał się dzisiaj urwać, po prostu. Honorowy facet, który nie chce kręcić i mieć kogoś na boku, co najwyżej niewinnie zabalować z nieznajomymi kobietami.
Zapraszając ją dzisiaj, od razu zastrzegł, że to układ bez zobowiązań. Czego się spodziewała?
Miała w głowie gonitwę myśli, lecz nie mogła poradzić sobie z poczuciem rozczarowania, choć doskonale rozumiała, co to znaczy wymagającą praca, brak czasu na cokolwiek poza nią. Cholera, przecież sama miała wcześniej podobne myśli. Zaczyna pracę w klinice i zamierza całkowicie się jej poświęcić, czyli jest w dokładnie takim samym położeniu jak Mitch.
Jej profesja nie pozostawia czasu na normalne życie. Ujęła go za rękę, uścisnęła.
– Bardzo dziękuję za wyjątkowe pokazanie Londynu. Teraz za każdym razem, kiedy będę patrzeć na diabelski młyn, z uśmiechem pomyślę o moim uroczym poszukiwaczu przygód.
Mitch uśmiechnął się i cmoknął ją w policzek.
– Dzięki, że mnie rozumiesz.
Opuściła powieki, skinęła głową.
– Bardziej niż myślisz.
Popatrzył na nią. W jego oczach malował się żal, gdy milcząco uznali, że to już koniec. Ciężka cisza się przedłużała. Taksówkarz chrząknął.
Była w takim nastroju, że chyba rozmyślnie doszukiwała się żalu w jego oczach. W jej na pewno było go widać. Mitch zamknął drzwi i wręczył taksówkarzowi pieniądze.
– Proszę odwieźć śliczną panią do domu.
Samochód ruszył, w środku jeszcze unosiła się smuga zapachu Mitcha. Grace zerknęła w tylne okno. Mitch odprowadzał ją wzrokiem, stojąc z ręką w kieszeni i lekko przekrzywioną głową, nieruchomo, niemal jak uliczny artysta.
Najbardziej niesamowity facet, jakiego poznała. Na zawsze go zapamięta, choć może to tylko wytwór jej wyobraźni. Popatrzyła na nogi, zatrzymała wzrok na dziurze w pończosze. Nie. Poszukiwacz przygód istniał naprawdę. Westchnęła.
Życie potrafi doświadczyć, i to w najbardziej niespodziewanych momentach. Boleśnie jej przypomnieć, że nie ma nikogo, że może liczyć jedynie na pracę.
Tytuł oryginału: 200 Harley Street: American Surgeon in London
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2014
Redaktor serii: Ewa Godycka
Korekta: Mira Weber
© 2014 by Harlequin Books S.A.
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o. o., Warszawa 2015
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-1588-6
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com