Zawsze chodziło o ciebie - Dominika Aniszewska  - ebook
NOWOŚĆ

Zawsze chodziło o ciebie ebook

Dominika Aniszewska

3,3

62 osoby interesują się tą książką

Opis

Ta historia to opowieść o przyjaźni damsko-męskiej i wystawieniu jej na ciężką próbę. On – typowy bawidamek, nigdy nie ulokował swoich uczuć w jednym sercu dłużej niż kilka sezonów dobrego serialu na Netflixie. Ona – pewna siebie, zabawna, twardo stąpająca po ziemi marzycielka. Tak, tak, te cechy się wykluczają. Tak naprawdę chciałaby być taka, ale w rzeczywistości to krucha i wrażliwa romantyczka pod grubą warstwą skorupy składającej się z ciętego języka i złośliwości, których używa tak często, jak tylko może. Oni razem – przyjaciele na zabój, potrafią stanąć za sobą murem i pójść w ogień. A ta historia zaczyna się w momencie niespodziewanego pytania.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (24 oceny)
7
3
5
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madlenna1

Z braku laku…

Książka o takim samym tytule wydała już Agata Polte, z całym szacunkiem lepiej jej to wyszło.
150
BellaRosa95

Z braku laku…

Sam zamysł książki był w porządku , ale bardzo męczyłam się kiedy w każdym niemal zdaniu pojawiało się imię Wero trochę tego za dużo.
20
AnastasiyaAdryan

Dobrze spędzony czas

Dziś przychodzę do was z debiutem polskiej autorki Dominiki Aniszewskiej, która popełniła lekką i zabawną powieść pt. "Zawsze chodziło o ciebie". Lubicie wątek friends to lovers w książkach? Ja bardzo i właśnie dlatego skusiłam się na tę lekturę. Niby nieskomplikowana fabuła i temat przewałkowany na wszystkie możliwe sposoby, a Dominika znalazła sposób, by zainteresować czytelnika i powiedzieć coś nowego w znanym już temacie. Wierzycie w przyjaźń damsko-męską? Ja nie do końca. Uważam, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał czegoś więcej. Jak to będzie w przypadku bohaterów Dominiki Aniszewskiej? Wero i Oskar przez długi czas uważali się tylko za przyjaciół. Aż do momentu, kiedy chłopak nie zaproponował Weronice zostanie jego dziewczyną na niby, na jedno wyjście na wesele. I od tego wszystko się zaczęło. Zabawne sytuacje i zwroty akcji w momentach, kiedy najmniej się tego spodziewacie to zdecydowanie atuty tej książki, ale największym jest poczucie humoru autorki. Zabawne op...
10
Oczyzwierciadlemduszy

Nie oderwiesz się od lektury

Książka napisana przez Dominikę Aniszewską. (@dbraszka_)to jej debiut literacki. Historia Weroniki i Oskara wciagnie was od samego początku. Książka napisana prostym językiem , z humorem dzięki czemu jest lekka w czytaniu . Cała historia zaczyna się od pytania 😉😊📚 Dwójka głównych bohaterów to kompletne przeciwieństwo charakterow. Jeśli lubicie : intrygę, humor to książka właśnie dla was 😊 CYTAT z książki: ,, - No proszę, Hugo Boss ,Armani, myślałam, że tylko ty się wprowadzasz ,a wygląda na to ,że będę miała mały harem "
10
Bozena_1952

Całkiem niezła

...❤️
10

Popularność



Podobne


Copyright © 2024 Dominika Aniszewska

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.

Redakcja i korekta: Od Słowa do Słowa,

Skład i łamanie: Od Słowa do Słowa

Projekt okładki: Od Słowa do Słowa

Grafki w książce: © Zaharia Levy, © Ipajoel, © Natalia – stock.adobe.com

ISBN EPUB: 978-83-970901-1-8

ISBN MOBI: 978-83-970901-2-5

Wprowadzenie

Ta historia to opowieść o przyjaźni damsko-męskiej i wystawieniu jej na ciężką próbę. On – typowy bawidamek, nigdy nie ulokował swoich uczuć w jednym sercu dłużej niż kilka sezonów dobrego serialu na Netflixie. Ona – pewna siebie, zabawna, twardo stąpająca po ziemi marzycielka. Tak, tak, te cechy się wykluczają. Tak naprawdę chciałaby być taka, ale w rzeczywistości to krucha i wrażliwa romantyczka pod grubą warstwą skorupy składającej się z ciętego języka i złośliwości, których używa tak często, jak tylko może. Oni razem – przyjaciele na zabój, potrafią stanąć za sobą murem i pójść w ogień. A ta historia zaczyna się w momencie niespodziewanego pytania.

Prolog

Wero spędzała ten wieczór w domu. Zaplanowała sobie długą gorącą kąpiel, wypicie lampki ulubionego prosecco w porywach do jednej butelki i seans Pretty Woman. Nie był to jej ulubiony sposób na spędzanie piątkowego wieczoru. Ale czasem potrzebowała chwili tylko dla siebie. Trochę żeby poużalać się nad swoją samotnością, trochę żeby kolejny raz opracować plan, w jaki sposób to zmienić. Choć zawsze te plany brały w łeb, to taki wieczór powtarzała raz na jakiś czas. Systematyczność w życiu Wero była bardzo ważna. Właśnie planowała wejść do wanny, gdy usłyszała dźwięk dzwonka. Nie przypominała sobie, aby kogoś zapraszała. Włożyła jedwabny szlafrok i ruszyła w stronę drzwi. Nie pomyślała, żeby sprawdzić przez wizjer, kogo licho niesie. Otworzyła, a jej oczom ukazał się największy dupek w mieście, który jednocześnie był jej najlepszym przyjacielem. Ten powitał ją słowami: „To dla mnie się tak wystroiłaś? Podoba mi się!”. Po czym wszedł do mieszkania jak do siebie. Wero wtedy jeszcze się nie spodziewała, że to nie koniec głupich pytań tego wieczoru.

Rozdział 1

– Ty chyba na łeb upadłeś! Ja mam udawać twoją dziewczynę?

– A dlaczego nie? – odpowiedział pytaniem na pytanie, czego nie znosiła najbardziej.

– Bo nie! – krzyknęła.

– Bo nie? To ma być argument?

– „Bo nie” to dobry argument na wszystko! Poza tym nikt w to nie uwierzy. Że niby po tylu latach przyjaźni nagle zobaczyłam w tobie księcia na białym koniu czy coś takiego?

– Dokładnie, coś takiego. Czytasz mi w myślach, kochanie. – Jak zwykle pewny siebie, prowokował ją, co było jego ulubionym zajęciem od czasów studiów.

– Nie nazywaj mnie tak. Ta rozmowa nie ma sensu. Odpowiedź brzmi „nie”! I nie wracajmy do tego. Nigdy!

Następnego dnia Wero sama nie rozumiała, dlaczego jechała na ślub znajomego Oskara i dlaczego zdecydowała się udawać jego dziewczynę tylko po to, aby wzbudzić zazdrość w innej. O dziwo przekonały ją argumenty o prawdziwej miłości, bratniej duszy i tym podobne. Trzeba przyznać, że dobrze przygotował się do rozmowy. Wtedy jeszcze nie wiedziała, czy Oskar rzeczywiście kochał Sylwię, czy tylko wymyślił to wszystko na potrzeby tej głupiej zabawy w parę zakochanych przyjaciół. Nie miała czasu i głowy się nad tym zastanawiać. Postanowiła wszystkiemu przyjrzeć się na miejscu.

Droga do kościoła minęła im niezwykle szybko, Wero nie opuszczała myśl, w którym momencie wyskoczyć z samochodu. Ale tego nie zrobiła. W imię czego? W imię głupiej przyjaźni! Tak przynajmniej wtedy uważała. Nagle znaleźli się przed drzwiami kościoła, dokładnie minutę przed rozpoczęciem uroczystości, co też było nowością. Nie lubiła ślubów. Pomimo jej romantycznej duszy przyprawiały ją o smutek, bo sama była daleka od złożenia przysięgi małżeńskiej, bez faceta i realnej szansy na jego pojawienie się w najbliższym czasie. Dlatego starała się pojawiać na ślubach w momencie składania życzeń państwu młodym. No cóż… nie tym razem.

Przed wejściem do kościoła Oskar złapał ją za rękę i rzucił: „Let’s get it started”. Puścił jej przy tym oczko, choć mogłaby przysiąc, że zauważyła też lekkie zdenerwowanie.

Nie odpowiedziała nic, pomyślała tylko: „Jak ja się tu, kurwa, znalazłam?!”.

Całą mszę Oskar uporczywie trzymał Wero za rękę i muskał jej kolano. Nie reagowała. Była jak zaklęta. Wstawała i siadała, wstawała i siadała niczym robot zgodnie z tłumem, w momentach, w których sytuacja tego wymagała. Bez emocji, wpatrzona w ołtarz jak w obrazek. Nie chodzi o to, że zrobił na niej wrażenie, ale z jakiegoś powodu była odrętwiała, osłupiała i kompletnie sparaliżowana. Wydawało się jej, że wszyscy goście im się przyglądają, wydając w myślach litanię opinii na ich temat. Jak, do licha, ma przekonać wszystkich tu zgromadzonych, a szczególnie tę jedyną, o swojej wielkiej miłości do typa, który za chwilę sprawi, że straci czucie w prawej ręce?

Nie wiedzieć kiedy przyszedł czas na przysięgę. Wero spojrzała wtedy na Oskara, a on patrzył… no właśnie, próbowała zlokalizować obiekt, na który patrzył, ale zasłaniała go jakaś figurka świętego. „Nastawiali tu tego jak grzybów po deszczu” – pomyślała. I nagle gdy wychyliła się odrobinę do przodu, jej oczom ukazała się zwyczajna, niczym nieprzykuwająca uwagi, szczupła blondynka. Wiedziała, że to Sylwia, choć spotkały się tylko raz w życiu i w dodatku była wtedy w stanie, w którym miałaby prawo nie zapamiętać jej twarzy. Jednak najdziwniejsze było nie to, że ją pamięta, ale to, że Oskar, jak twierdzi, jest w niej zakochany. Sylwia była inna od tych wszystkich dziewczyn, z którymi do tej pory się spotykał. „A więc może poszedł po rozum do głowy” – jej rozmyślania przerwał dźwięk dzwonów i Oskar, który szarpnął jej dłoń do góry tak, że szybkim ruchem wstała z ławki.

– Co ty, przysnęłaś? – zapytał, zdziwiony.

W odpowiedzi rzuciła mu tylko nerwowy uśmiech. Wyszli z kościoła i nagle znaleźli się naprzeciw pary młodej, gdy Wero usłyszała:

– Mów ty, kochanie!

– Aaa, tak! Przepraszam, wyglądacie tak pięknie, że na chwilę odjęło mi mowę.  – I rzeczywiście mowę jej odjęło, ale wcale nie na widok pary młodej, która w ocenie Wero wyglądała dość przeciętnie. Zmroziło ją na dźwięk słowa „kochanie”. Oskar nie raz i nie dwa tak się do niej zwracał, ale zazwyczaj robił to w charakterystycznym dla siebie, bardzo sarkastycznym stylu, a dzisiaj to „kochanie” było pełne ciepła i delikatności. „Strasznie dziwnie to usłyszeć” – pomyślała.

– Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia! – „Serio tylko na tyle mnie stać?” – pomyślała, przewracając oczami.

– Postarajcie się nigdy nie zapomnieć, że to miłość na całe życie – wtrącił Oskar.

I oboje rzucili się w uściski z parą młodą. „Kurczę… ten to ma gadkę!” – dodała w myślach Wero.

Przekazali prezent i odeszli na bok, cały czas trzymając się za ręce. „Nie można całą dobę trzymać się za ręce, bo drętwieją mięśnie” – pomyślała Wero i subtelnym ruchem uwolniła się ze „szponów potwora”, to znaczy rąk Oskara. Tak sobie przedstawiła to w głowie, aby wyglądało bardziej dramatycznie, a ona bardziej bohatersko. Odetchnęła, ale najbardziej wdzięczna była jej prawa ręka, czerwona, spocona i bez czucia w małym palcu.

Podszedł do nich Mariusz, jak się później okazało, kolega Oskara z pracy.

– Te śluby to taka nuda, umieram z głodu i pragnienia. Nie wiesz, jaka wódka ma być na weselu? – Pytanie skierował ewidentnie do Oskara. Po chwili dodał: – Byle nie ta, co na kawalerskim, do dziś sama myśl przyprawia mnie o cofkę.

– To nie rodzaj alkoholu, a jego ilość ci zaszkodziła, stary!

– Co ty tam wiesz! – odpowiedział Mariusz i obaj wybuchnęli śmiechem.

– Faceci! – powiedziała pod nosem Wero i nie dodała ani nie pomyślała nic więcej, jakby każde słowo i myśl były zbędne w tej żenującej sytuacji.

– Oskar, nie przedstawisz mi swojej pięknej towarzyszki? – rzucił nagle Mariusz.

– A tak. Gdzie moje maniery? – Oskar zaśmiał się pod nosem, spoglądając na Wero. – Weronika, Mariusz, Mariusz, Weronika. Zadowolony?

– Mów mi Wero, proszę – wtrąciła.

– Weronika? No proszę, Oskar sporo o tobie opowiadał na kawalerskim Daniela, miło cię poznać, choć mam wrażenie, jakbyśmy się znali jak łyse konie. – Mówiąc to, nie krył swojego rozbawienia. Choć Wero była piękną brunetką z nogami do nieba, to nie mógł zapomnieć sytuacji, w której Oskar opisywał jej charakter przy którejś kolejnej butelce alkoholu na imprezie ich kumpla.

– Wystarczy, stary! – wtrącił się nagle Oskar, chcąc przerwać ich rozmowę, która, trzeba przyznać, wciągała Wero coraz bardziej.

– Jasne, będzie jeszcze okazja do rozmowy na przyjęciu. – Mariusz puścił oczko w stronę Wero i kiwnął głową na pożegnanie.

Oskar ponownie wziął ją za rękę i zaczął ciągnąć w stronę samochodu. W ciszy. Kiedy wsiedli do środka, oboje zaczęli mówić w tym samym momencie.

– Ty pierwszy! – powiedziała.

– Mariusz to palant, nie słuchaj go!

– A to mnie uspokoiłeś. A można wiedzieć, co takiego opowiadałeś o mnie swoim kolegom?

– Nie pamiętam! Pewnie coś w stylu, że jesteś miłością mojego życia i wkrótce się z tobą ożenię – powiedział to z ironią w głosie.

– Matko, jak ty mnie wkurzasz. – Wiedziała, że tylko się z nią przekomarza, i nie zamierzała dalej w to brnąć, choć rozładowało to lekko napięcie, które odczuwała już dzisiaj od rana. Odkąd się obudziła, nie opuszczało jej poczucie strachu, zdenerwowania, a do tego lekkie mdłości. Nie rozumiała dlaczego. Przecież znała tego gościa jak nikt inny. Niejedno razem przeżyli. Brała udział w niejednym durnym pomyśle Oskara. Tym razem jednak miała złe przeczucia, ale chwilowo postanowiła się ich pozbyć i podjęła decyzję, że postara się odegrać swoją rolę na miarę Oskara albo chociaż Złotego Globu i będzie najlepszą udawaną dziewczyną na tej półkuli.

– Sylwia ładnie wygląda. – Wero postanowiła zmienić temat i odrobinę wybadać Oskara.

– Ładnie – odpowiedział. – Ty też ładnie wyglądasz – dodał po chwili, spoglądając w jej stronę.

No tego się nie spodziewała. Nieprzyzwyczajona do otrzymywania komplementów, nie wiedziała, co odpowiedzieć poza cichym „dzięki”.

On też się tego nie spodziewał. „Wymsknęło mi się” – pomyślał, choć musiał przyznać, że Wero naprawdę ładnie wygląda. Ubrana w długą sukienkę w odcieniu butelkowej zieleni z seksownym wycięciem na plecach, w kościele przyćmiła nawet pannę młodą. Kreacja świetnie podkreślała jej szczupłą sylwetkę i całkiem kształtną pupę. Choć nie znał się na modzie, to pomyślał, że złote dodatki i buty również dobrała perfekcyjnie. Przyznał w duszy, że Weronika zawsze miała dobry gust. Przez cały czas ich znajomości nie zaliczyła żadnej wpadki modowej. Nigdy nie widział jej ubranej w coś, co nie byłoby krzykiem mody. Wcześniej jakoś nie zwracał na to uwagi. Dlaczego pomyślał o tym w tym momencie? Nie zamierzał długo się nad tym zastanawiać.

Rozdział 2

Dalsza podróż do miejsca, gdzie miało się odbyć przyjęcie weselne, przebiegła w ciszy i choć oboje byli tym mocno zdziwieni, bo zazwyczaj, gdy byli razem w towarzystwie, buzie im się nie zamykały, to żadne z nich nie miało śmiałości tego zmienić.

Lokal weselny okazał się piękny. Niejeden pałac mógłby się przy nim schować. Białe kolumny przy wejściu, figurki aniołów. Na bruku mnóstwo lampionów, świec, świeżych kwiatów, płatki czerwonych róż na białym dywanie. Nastrój, jaki trudno sobie wyobrazić. „Ciekawe, kto to wszystko posprząta” – pomyślała Wero. A Oskar powiedział wtedy: – Ciekawe, kto upierze ten dywan. – Jakby czytał jej w myślach. W ogrodzie znajdującym się przy sali stała biała ażurowa altana z pochodniami, otoczona niezliczoną ilością białych róż. Wero wyglądała komicznie, bo zdecydowanie z wrażenia opadła jej szczęka. A trudno było ją czymś zaskoczyć. W swoim życiu obejrzała mnóstwo romantycznych filmów i miała wrażenie, że widziała już wszystko. Jednak efekt na żywo był sto razy lepszy niż na dużym ekranie.

Tym razem, jak gdyby nigdy nic, to ona złapała go za rękę, zauważając przy tym z uśmiechem, że czucie w małym palcu wróciło. Weszli razem pewnie przez wielkie szklane drzwi do sali i przez chwilę wydawało jej się, że jest w raju. Zobaczyła okrągłe stoły kryte białymi obrusami, złotą zastawę, wielkie bukiety kwiatów w najmodniejszych kolorach sezonu, mnóstwo świec i nastrojowe światło. Wyglądało to tak, jakby ktoś wykupił wszystkie kwiaty od Skrzydlewskiej i świece z Ikei. Efekt oszałamiający.

– Czuć pieniądz – podsumował Oskar. – Zaczekaj chwilkę, pójdę nam po szampana – dodał.

Po wypiciu toastu i odśpiewaniu hucznego Sto lat zajęli swoje miejsca przy stole zgodnie z wcześniej ustaloną rozpiską. Przy stole Wero nie znała nikogo oprócz swojego udawanego chłopaka i poznanego przed kościołem Mariusza. Po wystroju sali wywnioskowała, że nie ma co liczyć na tradycyjnego schabowego, za którym wprost przepadała. Była tak głodna, że zjadłaby konia z kopytami, a pierwszy posiłek powitała z niekontrolowanym entuzjazmem, czym wzbudziła śmiech swoich towarzyszy. Jej oczom ukazał się rosół, co już było połową sukcesu, natomiast w smaku w ogóle nie przypominało to tej staropolskiej tłuściutkiej zupy podawanej tradycyjnie z makaronem i leczącej z opresji niejedną osobę na kacu. Była to dla Wero totalna nowość i dziewczyna zastanawiała się, czy kucharz jest tak oryginalny, czy tak odklejony od rzeczywistości, że nigdy w życiu nie jadł domowego babcinego rosołu. Nie chciała tak szybko wydawać werdyktu. Zjadła wszystko, czekając na to, co będzie dalej. A dalej… podano mięso, a raczej chyba część tego mięsa, która powinna zostać podana. To coś wielkości orzeszka nie mogło nasycić jej wilczego głodu. Wero zabrała się do jedzenia, nie zastanawiając się do końca, co ma na talerzu. I musiała przyznać, że smak nie był najgorszy, do czasu, aż ktoś z naprzeciwka rzucił: „Wybornie przyrządzony królik”.

– Królik? – powtórzyła Wero, a jej oczy stały się duże jak pięciozłotówki. Nie miała nic przeciwko jedzeniu krowy czy świni, ale małe, biegające, słodkie króliki to już była przesada. Nagle wszystko stanęło jej w gardle i nerwowo zaczęła się zastanawiać nad swoimi możliwościami. A istniały dwie. Mogła zjeść wszystko z zamkniętymi oczami i zatkanym nosem, wyobrażając sobie, że je coś innego, albo mogła zgrywać niejadka i trochę podłubać widelcem w talerzu do czasu, aż kelner go zabierze. Po przeanalizowaniu, jak głupio wyglądałaby, gdyby zdecydowała się na opcję A, wybór padł na opcję B. I tylko frustracja z powodu nienasyconego głodu rosła. Wero starała się zatem zalać problem. I wlewała w siebie kieliszek po kieliszku ulubionego napoju wyskokowego.

Po trzecim kieliszku przestała zwracać uwagę na ręce Oskara, które pojawiały się raz na jej plecach, raz na kolanie. Nie robiły też na niej wrażenia momenty, w których niebezpiecznie blisko się do niej zbliżał, aby szepnąć jej coś do ucha. Traktowała to naturalnie, skoro postanowiła odegrać swoją rolę oscarowo. I zaczęła odwzajemniać te wszystkie gesty, aby wyglądać wiarygodnie. Mieli zgrywać szaleńczo zakochanych, więc każde wypowiedziane zdanie Wero kończyła romantycznym zwrotem do ukochanego typu „kochanie”.

Po tej wątpliwej jakościowo przygodzie kulinarnej przyszedł czas na pierwszy taniec pary młodej. Wszyscy goście weselni przeszli do części tanecznej i utworzyli coś na kształt koła, trzymając się przy tym za ręce. Na środek wyszły najważniejsze osoby wieczoru i stały tak przez trzydzieści sekund, czekając, aż zabrzmi melodia do ich pierwszego tańca.

„I Will Always Love You – serio?” – pomyślała. Po całej tej otoczce spodziewała się czegoś bardziej wyszukanego, choć piosenka była niezaprzeczalnie piękna. No i ruszyli. Światła zostały przygaszone, tak że całą salę oświetlało jedynie mnóstwo świec. Po krokach, ramie i unoszeniach Wero wywnioskowała, że tańczą walca angielskiego albo wiedeńskiego. Jeden pies dla kogoś, kto nie ma o tym pojęcia.

Po tej tanecznej szopce przyszedł czas na zabawę. Para młoda nie szczędziła grosza, zatrudnili do oprawy muzycznej zarówno DJ-a, jak i orkiestrę, którzy na zmianę mieli zabawiać gości muzyką, tak aby każdy znalazł coś dla siebie. – Sprytnie pomyślane – zauważyła Wero. DJ puścił pierwszą piosenkę i wszyscy ruszyli do tańca. Weronika z Oskarem również. Oskar świetnie tańczył. Ruszał się niczym John Travolta z Gorączki sobotniej nocy. Ona też radziła sobie całkiem nieźle. Wyprawiali na parkiecie takie figury, że dziesiątki nie powstydziłaby się nawet Czarna Mamba z programu Taniec z gwiazdami. Kątem oka Wero widziała, jak wszyscy im się przyglądają. Zwłaszcza panie. I to nie im, a oczywiście Oskarowi. Tańcząc, wyglądał fenomenalnie. Był uśmiechnięty, wyluzowany, pewny siebie. Świetnie ubrany w szary garnitur w kratę, ruszał biodrami idealnie w rytm utworu. Śmiały mu się nie tylko usta, ale i duże piwne oczy. Widać było, że taniec sprawiał mu przyjemność.

Po kilku szybkich utworach przyszedł czas na pierwszego przytulańca. I nagle stanęli tak blisko siebie, że Wero niemal poczuła, jak dotykają się ich twarze. „Jeżeli Oskar twierdzi, że tak tańczą zakochani, to okej” – pomyślała. I całkowicie się temu poddała, choć ciężko jej było złapać oddech. Kołysali się w rytm Love Me Like You Do.

– Rozmawiałeś już może z Sylwią? Widziałam, że zerkała na ciebie – wyszeptała mu do ucha.

– Jeszcze nie – odpowiedział.

– Kim jest ten koleś, z którym przyszła? – zapytała, zaciekawiona. Musiała też przyznać, że facet był niczego sobie.

– To jakiś kutafon! – odpowiedział Oskar z wyraźną zazdrością.

„Zazdrość to pierwszy stopień do piekła” – pomyślała. – „A może to była ciekawość?” – Ciekawość na pewno jej nie opuszczała. Miała przeczucie, że tego wieczora czeka ją jeszcze niejeden zwrot akcji.

– A czy ten kutafon, jak go nazywasz, ma imię? – zapytała Wero.

– Robert czy Norbert – odpowiedział, wzruszając ramionami.

– A nie Tomek? – Wydawało jej się, że takie imię widziała na rozpisce stołów przy imieniu Sylwii.

– Racja, Tomek.

– Widzę, że nawet nie znasz dobrze swojej konkurencji – rzuciła kąśliwie.

Oskar może i nie znał Tomka osobiście, ale potrafił rozpoznać konkurencję. I musiał przyznać, że rywal był mocny. Wysoki, niebieskooki blondyn z lekko kręconymi włosami, dobrze zbudowany, dobrze ubrany, mógł podobać się kobietom. Wyglądał trochę jak surfer. Oczywiście Oskar nawet na moment nie zwątpił w swoje atuty, wiedział, że typ nie dorasta mu do pięt, jednak musiał przyznać, że może nie być tak prosto, jak na początku mu się wydawało.

Nagle Wero poczuła szarpnięcie z tyłu, odwróciła się i zobaczyła Mariusza, krzyczącego: „Odbijany!”.

„Świetnie!” – pomyślała i nagle każda z jej kończyn była wykręcana w inną stronę. Mariusz nie był królem parkietu. Była pewna, że na każdej dyskotece szkolnej raczej podpierał ściany. No cóż, nie pozostało nic innego jak z utęsknieniem wyczekiwać końca piosenki i liczyć na to, że nie straci przy tym ręki.

Gdy utwór się skończył, Wero grzecznie podziękowała za „taniec”, rozejrzała się po sali, ale nigdzie nie mogła zlokalizować Oskara. Mariusz postanowił skorzystać z okazji i zaproponował jej wyjście na świeże powietrze. Nie widząc w tym nic złego, Wero zgodziła się, choć nie wiedzieć czemu nie przepadała za tym gościem. Sprawiał wrażenie zbyt pewnego siebie, w ten denerwujący sposób. Zajęli wolną ławkę przed budynkiem. Ten wrześniowy wieczór był dość ciepły, niebo bezchmurne. Cisza i cała niezwykła otoczka składająca się z niezliczonej ilości świateł spowodowała, że Wero westchnęła z zachwytu.

– Jak się bawisz? – zapytał Mariusz, przerywając jej błogą chwilę ciszy.

– Całkiem nieźle, a ty?

Chłopak nie zareagował na to, rzucił jedynie: 

– Świetnie z Oskarem udajecie!

– Nie rozumiem… Co masz na myśli? – zapytała z lekkim zdziwieniem i niepokojem.

– Wiem, że udajecie parę zakochanych. Co prawda nie wiem, jaki jest tego powód, ale tego też się dowiem – powiedział to z ogromną pewnością siebie.

– Nie wiem, kto ci takich głupot naopowiadał! Dobrze, że Oskar tego nie słyszy. – Wero nie kryła swojego oburzenia.

– Nie martw się, nikomu nie powiem, że ściemniacie. – Mariusz zaczął ją uspokajać. – Ale gdybyś miała ochotę przeżyć prawdziwą przygodę z kimś innym, to mogę być zainteresowany.

– Że co, proszę!? – Wstała z ławki, mało co się przy tym nie krztusząc.

– Zapewnię ci lepszą rozrywkę niż Oskar. – Mariusz nonszalancko oparł się łokciami o ławkę, rozsiadając się niczym żaba na liściu.

– Nie muszę tego słuchać! – Wero wstała z ławki i już miała odejść, gdy nagle poczuła, że Mariusz łapie ją za rękę i przyciąga do siebie. W tej samej chwili jej druga ręka chwyciła za jego przyrodzenie. 

– Lepiej mnie puść, bo zrobię ci takie gwiezdne, kurwa, wojny, że brak mózgu będzie twoim najmniejszym problemem. Za sekundę pozbawię cię bez wątpienia najcenniejszej dla ciebie rzeczy – wysyczała, zaciskając szczękę.

– Puszczamy na trzy! – usłyszała.

„Serio? Co za dziecinada!” – pomyślała. Oboje uwolnili swoje dłonie na trzy. Wero odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku sali. Chciała jak najszybciej odnaleźć Oskara i powiedzieć mu o tym, co przed chwilą się wydarzyło. Zastanawiała się, czy Oskar wyjawił koledze prawdę, czy to Mariusz wbrew pozorom jest na tyle bystry, że sam wszystko rozszyfrował. Tylko jak? Przecież odgrywali swoje role perfekcyjnie. Tak czy inaczej, ich plan wisiał na włosku i trzeba było to szybko omówić.

Mariusz stał na zewnątrz w pozycji, w której Wero go zostawiła, zaskoczony, że nie uległa jego nieodpartemu urokowi i nie skusiła się na tę, bez wątpienia, ciekawą propozycję. „To jeszcze nie koniec” – pomyślał.

Rozdział 3

Wero wróciła na salę, ale nie mogła nigdzie zlokalizować Oskara. Zajęła miejsce przy swoim stole, który akurat był zupełnie pusty. Obsługa wysprzątała wszystko, zostawiając jedynie napoje i alkohol. Pojawiła się też nowa zastawa i czyste sztućce. Zabawa weselna trwała w najlepsze. Para młoda była rozchwytywana. Wero przyglądała się, jak panna młoda męczyła się w tańcu ze wszystkimi podstarzałymi wujkami o wątpliwych umiejętnościach tanecznych. Jej mina wskazywała na stan daleki od zadowolenia. Wero z jednej strony bardzo jej współczuła, z drugiej wydawało jej się to całkiem zabawne, a w głębi duszy jej tego zazdrościła. Panna młoda była najważniejszą osobą na sali. I choć wyglądała, jak wyglądała, to i tak wszyscy patrzyli tylko na nią. Wszyscy, zwłaszcza mężczyźni na tej sali, chcieli spędzić z nią choć chwilę. Kobiety nie przestawały się nią zachwycać. Nie wiadomo, ile z tych komplementów było szczerych, a ile wymuszonych na potrzeby rozmowy, ale to było najmniej ważne. To był jej dzień, jej święto. Weronika chciała kiedyś się tak poczuć. Minuty mijały, piosenki się zmieniały, partnerzy pary młodej również, a ona nudziła się jak mops, aż w końcu usłyszała kawałek, który poderwał ją z krzesła.

„Raz się żyje” – pomyślała i ruszyła przez środek sali w stronę Daniela, by poprosić go o taniec. Pan młody na własnym weselu nie może odmówić tańca żadnej kobiecie, a gdy zobaczył Wero, nawet nie chciał. Oczywiście uważał swoją żonę za najpiękniejszą na świecie, ale Wero bezkonkurencyjnie zajmowała drugie miejsce spośród wszystkich pań na weselu. Daniel od początku zastanawiał się, kim jest ta piękność obok Oskara. Wiedział, że jego kumpel zawsze miał najlepsze laski w mieście, ale tym razem wygrał los na loterii. Taniec obojgu upłynął bardzo przyjemnie. Szybko złapali wspólny vibe. Co jakiś czas rzucali w swoją stronę jakieś śmieszne uwagi dotyczące innych osób. Oczywiście nikogo nie obrażając, to nie leżało w naturze Wero. Potrafiła być złośliwa, ale jeśli nikt nie zaszedł jej za skórę, nie chciała nikomu sprawić przykrości. Weronika podziękowała swojemu partnerowi, obiecując, że zatańczy z nim ponownie, i postanowiła zostać na parkiecie i przyłączyć się do wspólnej zabawy z gośćmi.

Oskar jeszcze w trakcie trwania piosenki podziękował za taniec partnerce, którą przyprowadził mu Mariusz, i ruszył w stronę toalety. Po drodze spotkał Sylwię. Pomyślał, że wykorzysta moment, kiedy są sam na sam, i spróbuje wybadać teren.

– Cześć. Nie było okazji wcześniej się przywitać – rzucił, ruszając w jej stronę.

– Pewnie dlatego, że twoja partnerka nie odstępuje cię na krok – zauważyła.

– Jesteś zazdrosna? – Oskar pomyślał, że ma ją w garści.

– Skąd!? Weronika sprawia wrażenie świetnej dziewczyny. W dodatku jest bardzo ładna. Już kiedyś ci mówiłam, że jesteście dla siebie stworzeni. Pamiętasz? – Oskar wiele opowiadał Sylwii o Wero trakcie trwania ich krótkiego, ale jednak związku. Sylwia miała wrażenie, że mogłaby się z nią zaprzyjaźnić. Czasem nawet wydawało jej się, że Oskar czulej się o niej wypowiadał niż o Sylwii, ale jakimś dziwnym sposobem nie była o nią zazdrosna. W końcu mamy XXI wiek i przyjaźń damsko-męska nikogo już nie powinna ­dziwić.

„Fakt! Mówiła” – pomyślał i szybko spróbował zmienić temat. Nie chciał rozmawiać o Weronice, ale o nim i Sylwii. – A co u ciebie, jak tam znajomość z Tomkiem?

– To na razie nic poważnego, znamy się krótko, ale jest miło. Zobaczymy, co z tego będzie. – Wzruszyła ramionami. – Dobrze się przy nim czuję, ale nie będę cię zanudzać.

– Nie zanudzasz! – odpowiedział Oskar, choć rzeczywistość była inna. Nie lubił słuchać tych ckliwych historyjek o miłości, związkach i innych bzdetach. Chciał za to za wszelką cenę dowiedzieć się, czy Sylwia nadal jest nim zainteresowana i czy jest szansa na to, by do siebie wrócili. – Może wyjdziemy na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza? – zaproponował.

– Czemu nie? Przejdźmy się. –Sylwia rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu Tomka. Ten akurat tańczył z kimś na parkiecie, więc mog­ła wyjść na zewnątrz bez wyrzutów sumienia, że zostawia go samego.

Spacerowali przez moment w ciszy, chłonąc piękno otoczenia. Oboje, tak jak wcześniej zresztą Wero, zauważyli granatowe bezchmurne niebo i lekką mgłę unoszącą się nad ziemią. Mgła okazała się sztucznym dymem, który puszczany był na zewnątrz, ale to nie miało znaczenia. Wokół panowała jakaś magia.

– Zachowałem się wtedy jak kretyn – zaczął znienacka Oskar.

– Nie wracajmy do tego, było, minęło. Ja nie jestem pamiętliwa.

– Mimo wszystko jeszcze cię nie przeprosiłem. Nie chcę między nami żadnych nieporozumień. Chcę też, żebyś wiedziała, że to tylko i wyłącznie moja wina. To ja się wycofałem z naszego związku i zapomniałem cię o tym poinformować. Ale dopiero po pewnym czasie człowiek rozumie swoje błędy i to, co stracił – zakończył nostalgicznie.

– To miłe, ale nie miej wyrzutów. Naprawdę między nami jest okej. Przyjmuję przeprosiny. Zresztą chyba dobrze się stało. Oboje w końcu jesteśmy szczęśliwi, prawda?

Wtedy uświadomił sobie, że Sylwia to naprawdę wyjątkowa kobieta. Taka, jakiej dotąd nie spotkał. Zastanawiał się, co wtedy nie zagrało, co takiego się stało, że zachował się jak kompletny dupek. Nie odbierał telefonów, nie odpisywał na SMS-y. Przez ostatni miesiąc często sięgał pamięcią do tamtego dnia, kiedy mu odbiło. Jak zwykle szybko poszli na pierwszą randkę, szybko się pocałowali i równie szybko wylądowali w łóżku. I nie wiedzieć czemu tym razem nie zachował się jak zwykle. Standardowo nie kontaktował się z kobietą, którą bzyknął ostatniej nocy, wyznawał bowiem zasadę nieumawiania się z tą samą osobą dwa razy z rzędu. Co innego po miesięcznej przerwie. Tym razem złamał tę zasadę. Następnego dnia ponownie zadzwonił do Sylwii. Trochę wbrew sobie, a może na przekór. Sylwia była taka niewinna, taka skromna, grzeczna, że szybko zrozumiał, że nie może jej wykorzystać. To nie była dziewczyna na „jednorazowe tournée”. Nie chciał jej skrzywdzić. Pomyślał, że przy niej mógłby stać się lepszą osobą. Chciał się przekonać, czy byłby zdolny do głębszego uczucia, i gdy okazało się, że jest, to wtedy zapaliła mu się czerwona lampka. Zaczęły go nachodzić wątpliwości. Nie był pewien, czy chce się ustatkować. Czy chce porzucić dawny tryb życia tak szybko? A co, jeśli za tym zatęskni? Co, jeśli nie będzie w stanie dochować jej wierności? Sylwia snuła plany o ich wspólnym mieszkaniu, a jemu dobrze mieszkało się samemu. Namawiała go na kupno wspólnego psa, a on zwierzęta lubił, owszem, ale z pewnej odległości i cudze. Zauważył sporo różnic, które nagle zaczęły mu przeszkadzać. Podjął szybką i męską decyzję. Zerwał kontakt z Sylwią z dnia na dzień i bez wyjaśnienia.

– I oboje układamy sobie życie na nowo – przerwała jego zamyślenie.

– To znaczy, że w ogóle za mną nie tęsknisz? – zapytał, trochę się z nią przekomarzając.

– Tego nie powiedziałam. Chociaż nie wiem… pewnie to tylko sentyment. Ale bez obaw mam go do każdego swojego byłego. Więc nie myśl sobie, że to cokolwiek znaczy – podkreśliła Sylwia.

Zaśmiał się. Choć do śmiechu wcale mu nie było. Nie tego się spodziewał.

Od jakiegoś czasu Oskar był pewien tego, że kocha Sylwię. Po ich zerwaniu powrócił do swoich dawnych nawyków: imprez, alkoholu, kolegów, dziewczyn, przypadkowego seksu i tak w kółko. Ale zauważył, że imprezy nie cieszą go jak dawniej, seks nie daje spełnienia, kumple go wkurzają, a po alkoholu miewał ogromnego kaca. Początkowo o wszystkie te niepowodzenia obwiniał swój wiek. Organizm po trzydziestce nie jest już taki jak dziesięć lat wcześniej. Regeneruje się wolniej. Na wiele rzeczy nie miał już ochoty. Wtedy pomyślał, że może niewłaściwie postąpił wobec Sylwii, że to życie, które ona im układała, może i było trochę nudne, ale jakieś. Był pewien, że Sylwia również darzy go uczuciem. W końcu wszystkie laski prędzej czy później się w nim zakochiwały. I nagle perspektywa życia z Sylwią okazała się nie taka zła. Jego plany powrotu do dawnej dziewczyny pokrzyżowała mu jednak ona sama, wiążąc się w międzyczasie z kimś innym.

***

Oskar dobrze pamiętał dzień, w którym się poznali. Byli na imprezie swojej wspólnej znajomej. Wieczór był dość drętwy i żeby go rozkręcić, Oskar zaproponował grę „Nigdy w życiu” o tematyce erotycznej. Zabawa polegała na tym, że dana osoba mówiła, czego nigdy w życiu nie robiła, a wszystkie inne osoby, które to robiły, musiały wypić shota. Pozostali goście przyjęli propozycję z entuzjazmem. Grę rozpoczął Oskar.

– Nigdy w życiu nie uprawiałem seksu w trójkącie! – zaczął z grubej rury. Ku jego zdziwieniu pozostali uczestnicy imprezy również nie, bo nikt nie podniósł kieliszka. – Damn it! – Wtedy zrozumiał, że musi kłamać. Ponieważ oprócz trójkąta spróbował już chyba wszystkiego, jeśli chodzi o sprawy łóżkowe, ale chciał, żeby ta zgraja się upiła i wreszcie trochę rozkręciła.

Przeleciała następna kolejka, podczas której Oskar wypił dziesięć shotów. Na szczęście inni gracze też pili i atmosfera zaczęła się rozluźniać. Wszyscy świetnie się bawili. Oskar zauważył, że zaimponował niektórym laskom. Wyraźnie były zaciekawione i podekscytowane niektórymi jego ekscesami seksualnymi. Kiedyś jemu też to imponowało, czuł coś w rodzaju dumy. Ale ostatnio przestał się tym ekscytować. W całym tym zamieszaniu zauważył, że jest jedna osoba na imprezie, która nie zwraca na niego uwagi, a wręcz przeciwnie – sprawia wrażenie zdegustowanej, gdy słyszy coraz to lepsze rewelacje z Oskarem w roli głównej. Nie zastanawiając się długo, postanowił dowiedzieć się, o co chodzi. Potraktował to jak wyzwanie.

Spotkali się z Sylwią przy stole, który podczas tej imprezy spełniał funkcję barku. Dziewczyna nalała sobie kieliszek czerwonego wina, on whisky z lodem bez coli, rzecz jasna. Przyjrzał jej się z bliska. Musiał przyznać, że była przeciętnej urody, z makijażem typu no make-up sprawiała wrażenie bardzo naturalnej. Ubrana była w małą czarną. „Klasycznie, choć wieje nudą” – pomyślał.

– Przyszłaś tu na kółko różańcowe? – rzucił uszczypliwie.

– Kółko różańcowe mamy w czwartki, za to w piątki śpiewamy psalmy i palimy niewiernych mężów na stosie. Zapraszam, wstęp wolny.

– Cicha woda, a taka wyszczekana.

– Cicha woda? A ty jesteś mistrzem w ocenianiu ludzi po okładce? To może ja spróbuję? Don Juan z warszawki, w dodatku słoik. Zaliczyłeś tyle lasek, że nazwanie cię męską dziwką uraziłoby niejedną prostytutkę. Mam nadzieję, że regularnie się badasz, bo wiesz, jak mówią: HIV, kiła i mogiła.

– Wow! Zaimponowałaś mi! – Oskar bił brawo.

– Nie taki był mój zamiar. Może już się odczepisz i sobie pójdziesz? – W myślach błagała, żeby dał jej święty spokój. Oskar jednak się nie ruszył. – No dobrze… to ja sobie pójdę. Do zobaczenia nigdy! – pożegnała go ozięble i zostawiła na barze kieliszek wina.

Następnego dnia, a raczej wieczora, kiedy Oskar wytrzeźwiał i przestał wyglądać jak siedem nieszczęść, sprawdził telefon, miał dziesięć nieodebranych połączeń od Wero i kilka SMS-ów, których treści lepiej nie ujawniać, zresztą pomijając wszystkie bluźnierstwa i wyzwiska, które się w nich znalazły, ich treść nie miała kompletnie sensu. Wero po każdej imprezie Oskara niczym niańka sprawdzała, czy ten żyje i czy wrócił do mieszkania. Czy sam, czy z jakąś nową zdobyczą – nie miało już znaczenia. Oskar jak zawsze zignorował wszystkie SMS-y i połączenia od Wero. Ona i tak już pewnie wiedziała, że jak zwykle się nachlał i cały boży dzień wracał do żywych, ale jest bezpieczny i zdrowy.

Oskar z kolei, odkąd się obudził, nie mógł przestać myśleć o Sylwii. Z jakiegoś powodu ta dziewczyna go ciekawiła. Nie czekając zbyt długo i działając trochę impulsywnie, skontaktował się z Magdą – organizatorką wczorajszej imprezy, z prośbą o numer do Sylwii. Zdobycie go nie było trudne. Magda lubiła Oskara i bez problemu oraz zbędnych pytań spełniła jego prośbę. Oskar zastanawiał się, czy napisać SMS-a, czy zadzwonić, ale wiedząc, że ma dobrą gadkę, wybrał drugą opcję.

– Halo? – Sylwia odebrała telefon już po drugim sygnale.

– Cześć, mała.

– Mała? To chyba jakaś pomyłka. Z kim rozmawiam?

– Z tej strony spełnienie twoich najskrytszych pragnień.

– Że co proszę? – wybuchnęła śmiechem. – Nie mam czasu na głupie gierki. Żegnam!

– Nie! Czekaj! Tutaj Oskar.

– Oskar? Jaki znowu Oska…? Aaa! Oskar, ten dupek z wczorajszej imprezy?

– Dokładnie ten sam.

– Świetnie. Czego chcesz? – Sylwia była zaskoczona telefonem od kogoś, kogo miała nadzieję nigdy więcej nie spotkać. – Jeśli coś zgubiłeś, to zły adres, u mnie tego nie ma, jeśli z kolei szukasz laski, z którą wczoraj spałeś, to tym bardziej zły adres. Zatem, jeśli to wszystko, to cześć!

– Nie, nie, zaczekaj. Nie tak szybko. Zacznijmy od tego, skąd wiesz, czy wczoraj z kimś spałem. Do domu wróciłem sam.

– Co? Nie obchodzi mnie to! I nie wiem, czy z kimś spałeś, ale znając ciebie dwadzieścia cztery godziny i wszystkie twoje erotyczne historie, zdziwiłabym się, gdybyś tego nie zrobił.

– Aha, okej, okej. Już się bałem, że urwał mi się wczoraj film. – Co niestety zdarzało mu się dosyć często. – Dzwonię, żeby cię przeprosić. Źle zaczęliśmy wczoraj naszą znajomość. Może dałabyś się zaprosić na drinka, żarcie, spacer czy co tam lubisz?

– Ja chyba śnię! – Sylwia myślała, że się przesłyszała.

– No dalej, nie daj się prosić! Chciałbym, żebyś poznała mnie z drugiej, tej lepszej strony. Zdaje się, że taką też mam.

– Na razie o nic nie poprosiłeś – zaznaczyła kąśliwie Sylwia.

– Słuszna uwaga. A zatem dasz się zaprosić na drinka, proszę?! Dodam tylko, że nie zdarza mi się to często.

– Ale co? Picie drinka? – zaczepiła.

– Ktoś tu jest złośliwy. Podoba mi się to. Nieczęsto zdarza mi się prosić kobietę o spotkanie, zazwyczaj nie muszę tego robić. One mnie w tym wyręczają, jak się pewnie domyślasz.

– Jesteś bardzo pewny siebie! – zauważyła.

„Ameryki nie odkryła” – pomyślał. – To co? Dasz się skusić? – Oskar czekał na decyzję po drugiej stronie słuchawki. Trwało to wieczność.

– Sama nie wierzę, że to mówię, niech będzie. Kiedy i gdzie mam być?

– Rozumiem, że nie mogę po ciebie przyjechać?

– Wolałabym, żebyś nie wiedział, gdzie mieszkam, później się od ciebie nie uwolnię. A zatem kiedy i gdzie?

– Jutro? Dziewiętnasta? Las Palmas? Kojarzysz, gdzie to jest?

– Owszem. Do zobaczenia. – Po tych słowach odłożyła słuchawkę i powoli zaczęło do niej docierać, co najlepszego zrobiła. Umówiła się na drinka z facetem, którego nie chciała już nigdy więcej widzieć. Pytanie „dlaczego?” towarzyszyło jej aż do spotkania.

Przygotowania Sylwia rozpoczęła już dwie godziny przed randką. Nerwowo przeglądała swoją szafę w poszukiwaniu czegokolwiek, w czym nie wyglądałaby jak zakonnica. Niczego takiego nie znalazła. Chwilę później pomyślała, że w sumie to dobrze, bo po co miałaby udawać kogoś, kim nie jest, w dodatku przed kimś, kto nie jest wart jej uwagi. Chciała odbębnić spotkanie i szybko o nim zapomnieć. Założyła dżinsy, biały T-shirt i czarną ramoneskę. Włosy spięła w kucyk, a na twarz nałożyła jedynie trochę różu, żeby nie wyglądać jak śmierć. Zamówiła taksówkę i na miejsce dotarła o 18:55. Była jak zwykle przed czasem. Nie lubiła się spóźniać. O dziwo chwilę później zjawił się Oskar. Ubrany w dżinsy, mokasyny, białą koszulę, skórzany pasek, skórzaną kurtkę. „Czuć pieniądz” – pomyślała. Podszedł do niej i przywitał ją buziakiem w policzek. W ręku trzymał mały bukiet, były to chyba stokrotki. Sam nie wiedział, co kupował. Nie znał się na kwiatkach. Ale pomyślał, że takie małe, skromne coś zrobi wrażenie na równie skromnej osobie. Sylwia spojrzała na to, co trzymał w ręce.

– To dla mnie?

– A tak, proszę. Szedłem już na miejsce i zobaczyłem taki mały bukiet, pomyślałem, że ci się spodoba. Trochę w twoim stylu.

– Nic nie wiesz o moim stylu!

– Tak, tak, zrozumiałem, że źle oceniłem okładkę. Chcę to teraz naprawić. Mogę?

– Proszę, próbuj.

Usiedli w najbardziej kameralnym miejscu, jakie było dostępne w barze. Oskar zamówił dla nich drinki. Pozwoliła mu je wybrać samemu. Siedzieli, rozmawiali, pili. Spotkanie przebiegało w przyjaznej atmosferze, której trudno się było spodziewać. Sylwia opowiadała o swojej pracy w korporacji. Oskar nie tylko potrafił słuchać, ale zadawał też sporo pytań. Sprawiał wrażenie zaciekawionego jej osobą. Sam też chętnie dzielił się swoim życiorysem. Wiedział, że akurat jej nie zaimponuje dobrą posadą, drogim zegarkiem czy luksusowym samochodem. Nie wspominał też, że wywodzi się z majętnego domu i w dzieciństwie nie musiał nawet kiwnąć palcem, by mieć regularne kieszonkowe. Starał się za to podkreślić bliską relację ze swoimi rodzicami. Ciepło i czule się o nich wypowiadał. Opisywał rodzinne coroczne wyjazdy na narty. Tak naprawdę Oskar za nimi nie przepadał, ale matka co roku nalegała, aby we trójkę spędzili trochę czasu. Wyglądało to tak, że Oskar całymi dniami jeździł na desce snowboardowej, popisując się swoimi umiejętnościami przed tłumem wpatrzonych w niego dziewczyn, a rodzice spędzali czas we dwoje. Poza posiłkami, podczas których Oskar do nich dołączał. Jednak Sylwia nie musiała znać całej prawdy. A poukładane relacje z rodzicami na pewno dodały mu kilku plusów w jej oczach. Godziny spotkania mijały, a oni zrobili się głodni. Postanowili zmienić lokal. Oskar zabrał swoją towarzyszkę do włoskiej knajpy. Pomyślał, że włoska kuchnia to taka, którą każdy lubi. I tym razem też się nie pomylił. Zamówili makaron i kolejne drinki. Czuli się w swoim towarzystwie tak swobodnie, że jedli nawzajem ze swoich talerzy. W pewnej chwili sielankę przerwał kelner, informując, że restauracja za piętnaście minut zostanie zamknięta. To oznaczało, że zegar wybił godzinę pierwszą. Oskar zapłacił rachunek, nie zapomniał o pokaźnym napiwku, tym razem nie po to, żeby pieniędzmi zaimponować drugiej osobie. Nawet przez moment o tym nie pomyślał. Po wyjściu z knajpy Oskar zaproponował kolejnego drinka, tym razem u siebie w mieszkaniu. Szczęście, że mieszkał blisko centrum i mogli udać się do niego spacerem. Kiedy doszli do celu, Sylwię zaczęły nachodzić wątpliwości.

– Wiesz, nie wiem, czy to dobry pomysł. Chyba jednak powinnam pójść do siebie. Jest już późno.

– Późno? Chyba raczej wcześnie.

Oskar zbliżył się do Sylwii, objął ją w talii, przyciągnął do siebie i delikatnie pocałował. Następnie złapał ją za rękę i zaprowadził do swojego mieszkania. Wbrew pozorom nie od razu po przekroczeniu progu poszli ze sobą do łóżka. Na początek poczęstował ją ciepłą herbatą, potem czerwonym winem. Rozmawiali, siedząc na kanapie i patrząc sobie głęboko w oczy. I jakoś nagle sytuacja rozwinęła się tak, że rano Sylwia obudziła się w łóżku Oskara zupełnie naga. Zanim doszła do siebie i połączyła wszystkie kropki, w sypialni pojawił się Oskar i zaproponował jajecznicę na śniadanie. I tak oto rozpoczęła się ich historia.

Rozdział 4

Oskar wrócił na salę. Wero akurat siedziała przy stole.

– Hej, przepraszam, że musiałaś na mnie czekać. – Pocałował ją w czoło i usiadł przy niej.

– Wcale na ciebie nie czekałam. Świetnie się bawiłam na parkiecie – dodała, dumnie odrzucając włosy do tyłu.

– Bawiłaś się świetnie beze mnie? Kochanie, przecież to się wyklucza.

– A jednak! Nie jesteś taki niezastąpiony, jak się może wydawać. – Wero już chciała zacząć mówić, jakimi rewelacjami zaskoczył ją Mariusz, ale zobaczyła posępną minę Oskara i w ostatniej chwili się wycofała. – A gdzie byłeś tyle czasu? Jeśli można wiedzieć.

– Tu i tam, ale głównie rozmawiałem z Sylwią.

– I co? Bo minę masz nietęgą – zauważyła.

– Pstro! Można powiedzieć, że dostałem subtelnego kosza.

– Mówisz poważnie? – zapytała, wyraźnie zaskoczona. Patrząc na zasmuconego Oskara, nie oczekiwała jednak odpowiedzi. – Nie martw się, jeszcze zrozumie swój błąd. Już ja się o to postaram! – Wero złapała Oskara za rękę, chcąc dać mu odrobinę wsparcia.

– Dzięki, kotek! – Ponownie pocałował ją w czoło. – Pójdę nam po jakieś ciasto na osłodę.

– Zaczekaj, pójdę z tobą. – Wero złapała Oskara za rękę i poszli razem do stołu ze słodkościami.

Wybór był ogromny i na nic nie mogli się zdecydować. Zaczęli więc próbować wszystkiego po kolei w nadziei, że nie zemdli ich od nadmiaru cukru. Wero poczęstowała Oskara babeczką owocową. Musiała przyznać, że to miłe uczucie, gdy facet je ci z ręki. Oskar z kolei dał jej spróbować eklerka, a później rurki z kremem, tak że połowa bitej śmietany znalazła się na jej twarzy. Oskar bez problemu wszystko z niej zlizał i oboje wybuchnęli gromkim śmiechem. Niespodziewanie świetnie zaczęli się ze sobą bawić. Oskar zapomniał o niezbyt udanej rozmowie z byłą dziewczyną. Wszystko to z boku obserwowała Sylwia z lekką zazdrością, która sama ją zdziwiła.

Gdy już zaspokoili głód słodyczy, postanowili trochę potańczyć. Byli bliżej siebie niż kiedykolwiek dotąd. Najwyraźniej po „subtelnym” koszu Oskar potrzebował odrobiny bliskości. Patrzyli sobie głęboko w oczy, co jakiś czas szepcząc sobie coś do ucha. Śmiali się, wygłupiali na parkiecie, jak na zakochanych przystało. Wszyscy wpatrywali się w nich jak w obrazek. Orkiestra dobrze grała jak na weselną kapelę. Nie brakowało rytmów disco polo, co najwyraźniej nie przeszkadzało nikomu z gości. Oskarowi i Wero też nie. Przez kilkadziesiąt minut nie schodzili z parkietu. Przyszedł czas na święte: „A teraz idziemy na jednego”, i cały parkiet ruszył tłumnie do stolików. Wero z Oskarem przysiedli się do jego znajomych. Oskar raz jeszcze dla porządku przedstawił Wero swoim przyjaciołom, oczywiście w swoim stylu: 

– Wero, to są wszyscy! Wszyscy, to jest Wero!

Wero usiadła obok znajomej Oskara, której imienia nie znała, bo też nikt ich sobie nie przedstawił, ale wydawała się bardzo sympatyczna. Rozmawiały o wszystkim i o niczym, zaczynając od mody, kosmetyków, a na facetach kończąc. Wokół panował gwar. Wszyscy o czymś dyskutowali. Oskar cały czas trzymał Wero za rękę, zdawała się tego nie zauważać, choć ogarnęło ją miłe uczucie, gdy zrobił to od razu, kiedy usiedli. Po kilkudziesięciu minutach rozmowy z Kają, jak się okazało, obie zgodnie stwierdziły, że koniecznie muszą się spotkać w bardziej intymnym gronie, aby lepiej się poznać i spędzić miło czas.

– Oskar, zapraszamy was z Wero do nas za dwa tygodnie! Koniecznie musicie obejrzeć nasze nowe mieszkanie, a my będziemy miały okazję trochę poplotkować, co wy na to?

– Jasne, wpadniemy! – odpowiedział jak gdyby nigdy nic, jakby zapominając, że Wero jest jego dziewczyną tylko przez jeden weekend.

– Świetnie, to ustalone! Nawiasem mówiąc, ona jest ekstra, nie rozumiem, jak mogłeś tak długo ją przed nami ukrywać. – Kaja nachyliła się, szepcząc coś Oskarowi do ucha, jednak ze względu na panujący dookoła hałas powiedziała to na tyle głośno, że i Wero to usłyszała i uśmiechnęła się pod nosem.

Oskar obserwował, jak Wero bez najmniejszego problemu nawiązuje kontakt z każdym jego znajomym. Jednym dała się zaczepić, innym coś odpyskowała, jeszcze z innymi wdała się w całkiem ciekawą dyskusję na temat, o którym sam nie miał zbyt dużego pojęcia, jeszcze z innymi żartowała i śmiała się do łez. Był to bardzo miły widok. Każdego kupiła. Co właściwie go nie dziwiło, wiedział, jaka jest niezwykła. W końcu znali się dobrych kilka lat. Wydawało mu się, że nic, co dotyczy Wero, go nie zaskoczy, a jednak cała ta sytuacja go zaskoczyła. Pozytywnie rzecz jasna.

Przyszedł czas na kolejne ciepłe danie. Wszyscy goście zajęli swoje miejsca w oczekiwaniu, czym teraz zaskoczy ich szef kuchni.

– Tym razem chyba się najesz. Barszcz czerwony z krokietami, pierogami i sajgonkami powinien zaspokoić twój wilczy apetyt – zauważył Oskar.

– To się okaże. – Wero zabrała się do jedzenia. Do tej pory nie była świadoma, ile czasu minęło od pierwszego ciepłego posiłku, ale gdy na widok jedzenia zaburczało jej w brzuchu, miała wrażenie, że minęła cała wieczność. „Matko! Jaka ta miłość jest wykańczająca” – pomyślała. Te wszystkie uściski, buziaki i czułe słówka przyspieszały metabolizm i kosztowały ją bardzo dużo energii. Co prawda nie dalej jak pół godziny temu zjadła ze stołu słodkiego połowę jego zawartości. Jednak Wero była dziewczyną z krwi i kości i nic jej tak nie syciło jak solidny kawałek mięsa. Ze wszystkich słodyczy na świecie Wero najbardziej lubiła ­schabowego.

Zauważyła, że Oskar jej się dziwnie przygląda. Patrzy tak, jakby chciał coś powiedzieć, tylko nie wie, jak ugryźć temat. „A może patrzy jak zakochany?” – pomyślała. To znaczy, jakby udawał zakochanego. Nie wiedziała, jak dokładnie powinno wyglądać takie spojrzenie. Nigdy nikt się w niej nie zakochał na zabój. Często zastanawiała się, co jest z nią nie tak. Czy jest jakimś wadliwym modelem wśród wszystkich kobiet? Czy po prostu po przeczytaniu tony książek Jane Austen ma zbyt wygórowane wymagania? Bo przecież ilu na świecie jest panów Darcych? Nie ma żadnego! To była ta smutna rzeczywistość. Idealny facet istnieje tylko w książkach. Powoli oswajała się z tą myślą. Ale to nie znaczy też, żeby brać od razu byle co. I tak oto była sama jak palec. Z wyboru.

Oczywiście wokół Weroniki kręcili się różni mężczyźni. Z kilkoma nawet wybrała się na pierwszą randkę, ale do drugiej nigdy nie doszło. Wszyscy okazywali się totalnymi dupkami skupionymi tylko i wyłącznie na sobie. Zdarzało się, że podczas randki koleś nawet nie dopuścił jej do głosu. Zaletą tych wszystkich spotkań było to, że większość z nich odbywała się w restauracjach, więc Wero mogła chociaż dobrze zjeść. Znudzona kolejnymi niepowodzeniami, odpuściła poszukiwania swojego księcia, godząc się z prawdą, że on po prostu się jeszcze nie urodził. Co również nie napawało jej optymizmem, bo prawdopodobnie, kiedy wreszcie się spotkają, ona będzie stara jak piernik.

Jej rozmyślania przerwała orkiestra śpiewająca: „Mili goście tort weselny kroić czas…”, i nagle na środek sali wjechał trzypiętrowy biało-złoty tort z dwoma figurkami. Dookoła tortu płonęły race, robiąc tyle dymu, że jeszcze chwila i trzeba by wzywać straż pożarną. Para młoda stanęła obok tortu, czekając, aż orkiestra przestanie śpiewać i będzie można przystąpić do krojenia. Pozostali goście stanęli w literkę U. Wero czekała na coś spektakularnego i chociaż nie życzyła tego nikomu, pomyślała, że zabawnie by wyszło, gdyby tort niespodziewanie wylądował na podłodze, a potem ktoś z obsługi by się na nim poślizgnął. Ten obraz w jej głowie wywołał uśmiech na twarzy. Szybko jednak przywołała swoje myśli do porządku. Nie wiedziała, skąd się wzięły, bo zupełnie do niej nie pasowały. Cóż, ogarnęła swój mózg i zajęła się tortem. Już po pierwszym kęsie wybrzmiało z jej ust: „Mmm pychota!”. Słodycz białej czekolady została przełamana kwaśną maliną, dało się również wyczuć obecność jakichś ciasteczek, które zostawały w uzębieniu. 

– Niebo w gębie! – rzuciła do Oskara, który właśnie otrzymał swój kawałek. – Daj jeszcze trochę. Wero pochłonęła swoją część tortu z prędkością światła i miała ochotę na więcej.

Oskar jak na „kochanego chłopaka” przystało, nakarmił swoją wygłodniałą dziewczynę, niewiele zostawiając dla siebie.

Po tej przyjemnej dla podniebienia uczcie przyszedł czas na kolejny obowiązkowy punkt każdego polskiego wesela, mianowicie podziękowania dla rodziców. I to również odbyło się bez większego zaskoczenia. Z głośników wybrzmiała wszystkim znana piosenka Cudownych rodziców mam. Państwo młodzi tańczyli z rodzicami w kółku, które goście spontanicznie utworzyli. Polały się łzy radości, pojawiły się brawa. „Niby nic takiego, a cieszy oko” – pomyślała Wero.

Ciepłe danie, a potem tort, sprawiły, że goście zapragnęli pozbyć się świeżo nabytych kalorii, bo licznie ruszyli na parkiet do tańca. Orkiestra nie odpuszczała nawet na moment. Nie robili długich przerw i nie usypiali wolnymi kawałkami. Goście chcieli wylewać siódme poty, więc oni zapewniali rytmiczne utwory. Orkiestra i goście idealnie ze sobą współgrali.

Wero po kilku utworach złapała lekką zadyszkę i usiadła na sofie, znajdującej się w holu łączącym salę taneczną z szatnią. Szklane drzwi były otwarte, więc gdy rozsiadła się wygodnie, miała doskonały widok na parkiet, którego królem był Oskar, tańczący właśnie z jakąś starszą panią. Widok był komiczny, bo oboje ruszali się jak muchy w smole do utworu, który wymagał od tancerzy wręcz podskoków, ale Oskar musiał dostosować tempo do swojej partnerki. Wero przez chwilę zaczęła wyobrażać sobie, jak wyglądałoby jej wesele. Nigdy dotąd tego nie robiła. Była pewna, że byłoby to skromne przyjęcie, w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół, pomijając ciotki i wujków w koligacji piąta woda po kisielu. Salę weselną zamieniłaby na jakąś stodołę bądź szklarnię. Okrągłe stoły, białe obrusy, białe kwiaty. Orkiestra grająca spokojne utwory, sprzyjające przytulańcom. Sukienkę miałaby prostą, skromną, bez falbanek, koronek, welonu, tylko wianek na głowie. A pan młody…

Z tej myśli wyrwała ją orkiestra, zachęcająca wszystkich gości do udziału w oczepinach. Ten nudny jak flaki z olejem moment wesela ciągnął się zazwyczaj przez dobre dwie godziny. Część gości zazwyczaj uczestniczyła w durnych konkursach, część przysypiała przy stołach, jeszcze inni odwiedzali stół wiejski, by posmakować bimbru robionego przez wujka Mirka, część wychodziła zaczerpnąć świeżego powietrza, a pozostali zawijali się do domu. Tutaj sytuacja wyglądała podobnie. Wero z Oskarem byli w grupie gapiów biorących udział w durnych konkursach. Oboje stanęli z Oskarem z grupką znajomych na środku sali. Weronika z przodu, Oskar za nią, obejmując ją rękoma w pasie i przytulając do siebie. Wero poczuła miłe ciepło i jakieś mrowienie w brzuchu. Rozluźniona w jego ramionach, czekała na pierwsze popisowe numery.