Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
34 osoby interesują się tą książką
Cathriona Ramirez wraca do domu Callaghanów po śmierci brata. Chociaż od tego wydarzenia minęło dużo czasu, ona nadal ma problemy z napadami paniki. Na dodatek na jej drodze pojawia się irytujący Lukas Smit. Mimo że denerwuje go lekkomyślne podejście do życia Cathriony, to niejednokrotnie wybawia ją z opresji. Kobieta czerpie z życia garściami, ponieważ ultimatum, które postawił jej surowy ojciec, wkrótce ma się ziścić.
Biorąc pod uwagę dobro swoich przyjaciół, oboje postanawiają się tolerować. A nawet pójść krok dalej. Nawiązują niezobowiązujący romans, tłumacząc sobie, że w ten sposób łatwiej ze sobą wytrzymają. Co w tym planie mogło pójść nie tak?
Unikający zobowiązań wieczny kawaler nie potrafi odwrócić wzroku od zwariowanej blondynki, a ona odnajduje spokój tylko przy mężczyźnie, za którym nigdy by się nie obejrzała. Jak na złość, nic nie idzie po ich myśli. Zbliżenia stają się intensywniejsze. Dotyk bardziej czuły. Słowa głębsze, niosące ukojenie. Im częściej zapewniają się o wzajemnej nienawiści, tym silniej los udowadnia im, że są w błędzie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 349
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROKSANA ZALEWSKA
ZBUNTOWANA KSIĘŻNICZKA
Dla wszystkich mężczyzn, którzy się nie poddali
– Myślałeś, że rozłożę przed tobą nogi? Że jak swobodnie zagadasz, obrzucisz mnie kilkoma powłóczystymi spojrzeniami, to ci ulegnę?
Mężczyzna przede mną stał jak posąg. Nie ukrywał zaskoczenia, widać je było na jego twarzy. Na pewno liczył na moją uległość. Chciał zaspokoić swoje męskie ego. Znałam takich jak on. Ba! Nienawidziłam ich, bo bywali przeważnie niezwykle groźni. Upatrywali sobie ofiarę, nad którą zataczali coraz mniejsze koło. Uwodzili, zasypywali komplementami, przy okazji świetnie wyglądając. Sprawiali, że kobieta w ich towarzystwie czuła się wyjątkowa i pożądana. Dlatego w tym samczym świecie to ja musiałam być sprytniejsza. Zawsze o krok przed przeciwnikiem.
– Daj spokój. – Rozmówca rozejrzał się dookoła, czy aby na pewno nikt mnie nie słyszał. – Przesadzasz, Cathriono. Zaproponowałem ci tylko drinka.
– W altanie? Poza murami budynku? Z daleka od gości weselnych? – Uniosłam ironicznie brew. – Nie mam szesnastu lat. Nie jestem naiwną dziewczynką, której wciśniesz każdy kit.
– Dobrze. Skoro stawiasz sprawę jasno… – Zmrużył oczy, które od początku mnie fascynowały. – Masz rację. Przejrzałaś mnie. To była tylko nieudolna próba poderwania panienki, którą najchętniej zaliczyłbym w jedną noc, a potem o niej zapomniał.
Zaśmiałam się. Szczere rozmowy bywały czasem inspirujące.
– Nie mogłeś tak od razu? – Zrobiłam krok w jego stronę i chwyciłam go za rękę. Okazała się ciepła i gładka. Wypielęgnowana. Niespracowana. – Darujmy sobie drinka. – Popatrzyłam mu w oczy, a gdy nie zareagował, pociągnęłam go w stronę drzwi balkonowych.
– Nie rozumiem. Dokąd mnie prowadzisz?
– Chcę pozwiedzać ogród – prychnęłam chamsko, ale go nie puściłam.
Nie zaprotestował. Szedł za mną potulnie, zapewne zastanawiając się, co chodzi mi po głowie.
– Zawsze powtarzałem Gabrielowi, że jesteś nienormalna.
– Dziękuję. Uznam to za komplement.
– Cathriono, jesteś pewna, że…
Pchnęłam drewniane drzwiczki altany, po czym weszliśmy do środka. Panował tam przyjemny półmrok, ale dzięki prześwitom w ścianach docierały do nas blade smugi oświetlenia ogrodowego. Dolatywała do nas również muzyka, co tworzyło lepszy klimat.
– Nie rozłożę przed tobą nóg, bo na to musiałbyś sobie zasłużyć – oznajmiłam, odwracając się do niego. – Ale zrobię coś, na co zapewne oboje od dawna mamy ochotę.
Uklękłam, a potem dorwałam sprzączkę od jego paska. Nie zatrzymując mnie, obserwował, jak sprawnie zsuwam mu spodnie do kostek, a bieliznę do kolan.
– Nie mam zamiaru się odwdzięczyć – mruknął niby niedbale, ale zdradził go podniecony głos, nad którym nie zapanował.
– Nie potrzebuję, Lukasie. Takich kutasów jak ty, chcących mnie zaspokoić, mam na pęczki.
Rozchyliłam usta i przyjęłam go najgłębiej, jak tylko potrafiłam. A potrafiłam znakomicie.
Dwa lata później
Pilne wezwanie Gabriela nie było mi na rękę. Planowałem wyskoczyć do fryzjera, by przyciąć włosy, które ostatnio trochę zaniedbałem. Należałem do pedantycznych mężczyzn i nawet centymetr zbędnego bagażu działał mi na nerwy. Dokończyłem śniadanie, nie zwracając wielkiej uwagi na dzieci mojego jedynego przyjaciela. Lore rosła w zastraszającym tempie. Od małego wyróżniała ją niezwykła uroda. Byłem wręcz pewny, że w przyszłości wraz z jej ojcem oraz zbyt odpowiedzialnym bratem będziemy musieli jej mocno pilnować. Czarne loczki, które okalały pyzate policzki, oraz duże, zielone oczy przyciągały wzrok niczym magnes. Nawet teraz, gdy miała buźkę umorusaną kremem czekoladowym.
Przeniosłem spojrzenie na Noaha zajętego scrollowaniem telefonu. Tak, z niego byłem nadzwyczaj dumny. Chłopak skończył zaledwie dziesięć lat, a już odznaczał się wyjątkowym talentem, który odkryłem w tajemnicy przed Larą. Kłamiąc, że chodzimy na zajęcia taekwondo, raz w tygodniu kończyliśmy na strzelnicy. Czując moje zainteresowanie, uniósł powoli brew.
– Dlaczego tak patrzysz? – Nie opuścił wzroku mimo moich mocno wnikliwych oczu.
– Zastanawiałem się nad czymś – poinformowałem go i przeżułem ostatni kęs. Sięgnąłem po kawę, którą też dokończyłem. – Twój ojciec mnie wzywa. Muszę iść.
Odsunąłem się z krzesłem i wstałem. Młody wrócił do przewijania stron w internecie.
– Lepiej się pośpiesz. Ciocia Cathriona jest już w drodze.
Prawie się zachłysnąłem.
– Nie rozumiem. A co ja mam do tego?
Liczyłem, że zaszczyci mnie choćby najmniejszym zainteresowaniem, ale najwidoczniej to, co miał w tym małym urządzeniu, okazywało się ciekawsze. Sapnąłem pod nosem, uzbrajając się w cierpliwość.
– Słyszałem, jak mama prosiła tatę, żebyś odebrał ją z lotniska. – Wzruszył ramionami. – Chyba że chodzi o coś innego.
Zagotowałem się w środku. Nie mogłem tego pokazać przy dzieciach oraz opiekunce, chociaż i tak nie zwracała na mnie uwagi. Opuszczając jadalnię, pocałowałem jeszcze Lorę w główkę, a w zamian otrzymałem najpiękniejszy uśmiech na świecie. Ta mała ze wszystkimi robiła, co chciała, a ja nie byłem wyjątkiem.
Idąc w stronę gabinetu Gabriela, układałem w głowie naszą rozmowę. Nie miałem zamiaru bawić się w nianię, ponieważ w tym domu istniał już taki etat. Poza tym Cathriona była ostatnią osobą na ziemi, z którą chciałbym zostać sam na sam. Zbyt dobrze pojęła tajniki kobiecych sztuczek, które mogła wykorzystywać na mało odpornych mężczyznach. Do takich właśnie należałem. Nawet teraz, przywołując wspomnienie jednej intymnej chwili na weselu Lary i Gabriela, poczułem ekscytację, której tym razem nie zamierzałem ulec. Panna Ramirez była złem wcielonym. Diablicą w ciele pięknej kobiety. Grzechem, który chciałoby się popełnić. Zakazanym owocem, tak bardzo kuszącym. Niestety, raz już go skosztowałem i to był największy błąd, jaki do tej pory popełniłem.
Uchyliłem pewnie drzwi. Zostałem zmiażdżony przez srogą minę nachylającej się nad mężem pani domu. Przy niej zawsze wyostrzały mi się wszystkie zmysły. Nigdy nie wiedziałem, kiedy mnie zaatakuje. Tolerowaliśmy się. Obrzucaliśmy uszczypliwościami. Ale tak naprawdę, w głębi duszy, dałbym się pokroić za całą ich rodzinę. Za tę wredną czarnulę też.
– Zostawię was. – Pocałowała męża w policzek, a ten wlepił w nią zakochane ślepia, od których czasami mnie mdliło. Powoli rozsiadłem się w fotelu naprzeciw i czekałem, aż wyjdzie. – Witaj, Lukasie. Mógłbyś się nauczyć zamykać za sobą drzwi. To wcale nie jest takie trudne.
– Przepraszam za brak kultury. – Posłałem w jej kierunku ciepły, ale ironiczny uśmiech. – Moi rodzice od małego mieli mnie w dupie, więc… czy możemy to zrzucić na zaniedbanie w wychowaniu?
– Lukas – upomniał mnie Gabriel, jak zwykle stając za swoją żoną.
Przełknąłem gorycz, która zalewała mnie w chwilach, gdy mój przyjaciel udowadniał, jak bardzo stracił jaja. Podniosłem tylko ręce w geście poddania. Nie zamierzałem wchodzić z nimi w polemikę.
Poczekaliśmy, aż ta niewysoka potwora opuści pokój, powietrze stanie się czystsze, a umysł sprawniejszy. Nareszcie mogłem nabrać powietrze pełną piersią.
– Wzywałeś. O co chodzi? Bo chyba nie o przywiezienie tutaj siostry Ramirez? – wymieniając ich nazwisko, skrzywiłem się. – Wiesz, że nie czujemy do siebie zbyt wielkiej sympatii.
– Noah ci doniósł? – Gabriela zaskoczyła moja wiedza.
Zerknąłem na niego z drwiną. Już dawno powinien uważać na to, co przy nim mówi. Junior Callaghan zbyt wcześnie dorósł i niepotrzebnie rozumiał rzeczy, które powinien pojąć dopiero za parę lat.
– Po co ja w ogóle pytam – westchnął ciężko, opierając plecy o fotel. – Nie chcę, żeby Lara się kręciła po mieście. W tym stanie powinna teraz siedzieć w domu. Nigdy nie wiadomo, co się nagle wydarzy, a ja wolałbym mieć ją na oku.
– Chyba trochę przesadzasz – mruknąłem, przewracając oczami. Ciągle nie rozumiałem, jak można tak bardzo oszaleć na punkcie drugiej osoby. Na pewno nie zamierzałem robić z siebie błazna. Uwielbiałem kobiety, ale nie na tyle, żeby urządzały mi życie.
– Nie dyskutujmy o tym. – Uciął. – Ja nie mogę pojechać, bo za pół godziny mam spotkanie ze Swanem. Więc proszę, abyś schował swoje dziwne uprzedzenia do tej niewinnej dziewczyny i ruszył szanowny tyłek.
– Nie możesz wysłać po nią Tima? Albo Mattea? – Krzesło gniotło mnie w cztery litery zawsze, kiedy tylko poruszany był jej temat. Tym razem nie było inaczej.
– Oni mają co innego do roboty. – Przekręcił głowę w drugą stronę i zamilkł.
Poprawiłem się jeszcze raz, bo jego zachowanie niosło ze sobą coś niemiłego.
– No, co? – burknąłem, unosząc wysoko brodę.
– Dlaczego jej nie lubisz?
– Bo jest szalona. – To było chyba najlepsze określenie, które akurat przyszło mi do głowy.
– Co ci zrobiła? – dociekał natarczywie, a ja nie wiedziałem, jak się nie zdradzić.
– Nic. – Uciekłem wzrokiem, a zaraz potem szybko tego pożałowałem. Właśnie upewniłem go, że „coś” było na rzeczy.
– Co ci zrobiła? – powtórzył twardo pytanie. – Dała ci kosza? Dogadywała przy chłopakach?
Parsknąłem. Lubiłem się z nim droczyć, więc odpowiedź przyszła mi łatwo:
– Loda.
– Lo… co?! – Aż się wyprostował.
Z zadowoleniem założyłem nogę na nogę i czekałem na moment, gdy nabierze tlenu. Niejednokrotnie się już przekonałem, że szczerość potrafiła zabić.
– Nie wiesz, co to lodzik? Twoja żona cię tak nie obsługuje? – zapytałem zaczepnie.
– Wiem, co to… ty… jesteś pojebany! – Pokręcił głową, z trudem mi wierząc. Pewnie nie do końca ufał słowom, które usłyszał, ale znał mnie i brał to pod uwagę.
– Zaskocz mnie w końcu jakimś nowym przezwiskiem, bo to się mi już przejadło. – Udając znudzonego, popatrzyłem na swoje paznokcie. – Nie lubię jej, ale nie mogę zaprzeczyć, że dziewczyna ma głębokie gardło.
– Przestań! Nie chcę i nie będę tego słuchał. Twoje podboje erotyczne mnie nie interesują. Ale nie rozumiem dlaczego? Przecież wy nie możecie na siebie patrzeć, a co dopiero… – Powoli odzyskiwał naturalne kolory. Sięgnął po telefon i spojrzał na godzinę.
– Nie patrzyliśmy sobie wtedy w oczy – skłamałem, bo jej lubieżny wzrok do dzisiaj potrafił się mi przyśnić.
Zmroziło go. Przeczesał włosy palcami i westchnął, zapewne szukając cierpliwości. Dobrze się bawiłem, naprawdę.
– Jedź po nią – rozkazał. – Dokładne informacje prześlę ci wiadomością – dodał tonem srogiego szefa.
– Czasami cię nienawidzę – syknąłem, wstając.
– Odbierz to jako przysługę. Może Cathriona znowu… ci obciągnie.
Dla odmiany się zaśmiał, bo dobrze wiedział, że teraz będę myśleć tylko o tym. Z pomieszczenia wyszedłem z hukiem, w towarzystwie głośnego rechotu. Kochałem go jak brata, a czasami nienawidziłem jak najgorszego wroga. Wszystko po trochu, dla utrzymania odpowiedniego balansu.
***
Było gorąco. Rozpiąłem dwa guziki pod szyją i spojrzałem krytycznie na karoserię. Na szczęście nie mogłem się do niczego przyczepić, bo auto lśniło, a swoim ekskluzywnym wyglądem łechtało moje serce. Klimatyzacja niewiele mi pomogła, po kilku kilometrach moje dłonie się spociły. Dobrze wiedziałem, że to nie przez temperaturę, a stres, który mnie powoli obezwładniał. Po cichu liczyłem jeszcze, że panna Ramirez przez te dwa lata, kiedy jej nie widziałem, roztyła się lub zbrzydła. Mogła też wyjść za mąż, co było mało prawdopodobne, bo raczej bym o tym wiedział. Może zaręczyła się z kimś ważnym i to byłby dobry argument, żebym w ogóle nie patrzył w jej stronę.
Po zaparkowaniu przed wejściem na lotnisko położyłem czoło na kierownicy. Najbliższa godzina drogi miała być dla mnie utrapieniem. Nie pomagał mi w tym rozochocony w spodniach kolega. Ignorowałem jego pulsowanie, ale faktu podniecenia nie byłem w stanie wyprzeć.
Opuściłem samochód, gdy wybiła jedenasta. Oparłem się o maskę i założyłem okulary od Versace. Dzięki nim mogłem ukryć targające mną emocje. Nie czułem nawet prażenia słońca, bo od początku było mi gorąco. Hormony buzowały w moim ciele, a winiłem to postem, który ostatnio sobie narzuciłem. Zapragnąłem zmienić styl życia i nie pieprzyć każdej kobiety, jaka mi się nawinie. Nawet zrobiłem badania w kierunku chorób wenerycznych. Wszystko przez Larę, która wyliczyła mi, ile takich paskudztw mogą roznosić sprawiedliwe panny. Sprawiedliwe, bo dające wszystkim po równo. Wstrząsnęło mną, gdy o tym pomyślałem. Miałem szczęście, byłem czysty.
Pannę Ramirez zobaczyłem z ładnych kilkunastu metrów. Nie dało się jej nie zauważyć. Wysoka, zgrabna, z długimi, rozpuszczonymi blond włosami, sunęła z lekkością na kilkunastocentymetrowych szpilkach. Jej neonowo różowa spódnica kołysała się wraz z ruchem bioder. Z klasą torowała sobie przejście, dzielnie nie ustępując nikomu po drodze. To ją mężczyźni przepuszczali, by się potem odwrócić i jeszcze przez chwilę nacieszyć oko. Kobiety robiły podobnie, ale nie były już tak zadowolone. Prawdopodobnie przemawiała przez nie zazdrość. Nawet się lekko uśmiechnąłem, a potem zawiesiłem na mocno pomalowanych ustach.
– Nie! – Stanęła nagle, przyglądając się. Kokieteryjnie zsunęła ogromne okulary zasłaniające połowę twarzy. – Wszyscy, ale nie ty! – Wyrzuciła w moją stronę wskazujący palec.
Podszedłem do niej, lecz zachowałem stosowny dystans.
– Nie myśl, że zgłosiłem się na ochotnika. – Byłem poważny i niedostępny. Właśnie taki, jak sobie zaplanowałem. – Wsiadaj, nie mam czasu.
Odwróciłem się i czując jej wzrok na plecach, wróciłem w stronę mercedesa. Z kultury, której brak wypomniała mi Lara, uchyliłem tylne drzwi w zapraszającym geście. Kobiety działały na mnie różnorako. Jedne denerwowały swym byciem. Coś jak żona Gabriela. Dopóki się nie odzywała, w moich oczach była nadzwyczaj atrakcyjna. Drugie zaś mnie intrygowały. Niosły za sobą obietnicę czegoś nieokiełznanego, dzikiego. Trzecich w ogóle nie zauważałem. Zwykłe szare myszy mnie nie kręciły.
– Nie pojadę z tobą – usłyszałem, więc wolno obróciłem się w jej kierunku. – Wolę pomęczyć się w taksówce.
– Tej ostatniej, która właśnie odjechała? – Wskazałem z satysfakcją brodą na oddalający się pojazd.
– Cholera – jęknęła, a potem przygryzła wargi, a ja znowu mimowolnie przywołałem obraz z altany, kiedy ciasno mnie nimi oplatała.
– Wsiadaj – warknąłem zły sam na siebie. O dziwo, tym razem bez zbędnej dyskusji podprowadziła mi dużą walizkę i ulokowała się w środku.
Zamknąłem drzwi, żeby przypadkiem nimi nie trzasnęła. Miałem alergię, kiedy ktoś za nie szarpał. To był mój ulubiony samochód. Mój gadżet. Jedni ludzie kolekcjonują supernowoczesne zegarki lub telefony, inni najnowsze telewizory czy jeszcze jakieś elektroniczne sprzęty, ja miałem mercedesa AMG w limitowanej wersji, dostępnej tylko w matowym grafitowym kolorze. Na tę chwilę był to szczyt moich marzeń.
Włożyłem walizkę do bagażnika. Nie zamierzałem rozmawiać czy spoufalać się z Cathrioną. Wycofałem i ruszyliśmy. Z początku słuchałem elektronicznej muzyki. Celowo przechyliłem lusterko wsteczne, żeby nie musieć patrzeć na tę śliczną twarzyczkę. Po dwudziestu minutach nie wytrzymałem i przyciszyłem. Nosiło mnie, a te dźwięki tylko potęgowały rozchwiane uczucia.
– Mógłbyś jeszcze zwiększyć temperaturę? Zimno mi – poskarżyła się.
Przestawiłem lusterko na właściwą pozycję. Dzięki temu pierwszy raz, bez okularów, spojrzeliśmy sobie w oczy. Ścisnęło mnie w gardle, ale bardzo szybko wytłumaczyłem to sobie wydarzeniami sprzed dwóch lat. Widocznie z wiekiem stawałem się sentymentalny.
– Mnie jest dobrze. – Celowo ustawiłem nawiew niżej, bo liczyłem, że włoży skórzaną kurtkę, którą miała w rękach. Na moje nieszczęście świeciła mi przed oczami biustem w białej podkoszulce. Jeszcze większy pech, że z chłodu stanęły jej sutki, więc już w zasadzie nie wiedziałem, gdzie podziać oczy, które ciągle uciekały w to jedno miejsce. Rozwścieczony wyłączyłem całkowicie klimę. Wolałem się spocić, niż przyglądać ciału, które pewnie w nocy obróci się w moje mokre marzenie.
– Nie wiem, dlaczego jesteś niemiły. – Buntując się, założyła ręce na brzuchu, a jej piersi podskoczyły. Zastanowiłem się, czy nie robi tego celowo. – Czy ja cię czymś uraziłam?
Tak, pojawiłaś się, przemknęło mi przez myśl.
– Jestem taki dla wszystkich. Nie widzę powodu, dla którego miałbym cię traktować inaczej.
– Och! – Przyłożyła rękę do ust. – Wybacz, nie pomyślałam – odrzekła cierpkim tonem.
Nawet teraz, po latach przerwy, rozmowa się nam nie kleiła. Głośno odsapnąłem i zmobilizowałem się, żeby zabrzmieć obojętnie, lecz grzecznie:
– Jak twoja podróż?
– Spokojna. – Nie patrzyła na mnie, obserwowała krajobraz za szybą.
– Na długo przyjechałaś? – Nie rozumiałem, po co w ogóle wróciła.
– Nie wiem. Mam pewne plany, ale nie jestem pewna, czy poradzę sobie z ich realizacją. Lara obiecała mi trochę pomóc.
– A z jakiego powodu miałabyś sobie nie poradzić? Czego się boisz? – Wyczułem drugie dno tych odpowiedzi.
– Wspomnień, Lukasie. Powrotu przeszłości i… – Pociągnęła nosem, więc chyba nasza rozmowa nie poszła w tę stronę, co powinna.
– I?
– I grobu mojego brata – dodała cicho, a ze mnie opadły wszelkie emocje.
Spontanicznie chciałem ją pocieszyć. Powiedzieć coś, po czym się zaśmieje. Albo chociaż zapomni o sprawie, która w domu Callaghanów była tematem tabu.
Wyjęłam lusterko i szminkę z torebki, żeby poprawić usta, które zaciskałam od kilku chwil. Nie tylko przez poruszony temat. Obecność Smita nie ułatwiła mi powrotu do dawnego życia. Liczyłam, że jego widok nie zrobi na mnie wrażenia. Moje nadzieje szybko okazały się płonne. Pierwsze sekundy w jego towarzystwie sprawiły, że z rąk nie schodziła mi gęsia skórka.
Poczułam na sobie wzrok. Ten, który zapamiętałam, na którego wspomnienie zawsze miękły mi kolana.
– Co cię tak bawi? – Jak zwykle zadbałam o to, żeby mój ton wydawał się obojętny lub pogardliwy. Tak najprościej było mi kontrolować emocje.
– Babskie malowanki. Gdyby natura obdarzyła was wyjątkowym wyglądem, jakim się w kółko szczycicie, nie musiałybyście nic w sobie poprawiać.
– I mówi to mężczyzna, który zamiast spodni w moro nosi wytarte dżinsy z dziurami? – Chłodna odpowiedź przyszła szybko.
W rzeczywistości nie przeszkadzało mi to, a powiedziałabym, że nawet podobało. Lukas ładnie pachniał, świetnie wyglądał i… wyśmienicie smakował.
– Jeżeli myślisz, że mi teraz dogryzłaś, to wybacz. Ochłoń, przeanalizuj, co powiedziałaś, i stwierdź, że to było słabe.
Ewidentnie udawał, że nie ruszył go przytyk. Mnie jednak nie oszukał. Posiadałam dar i widziałam rzeczy, których nie dostrzegali inni.
Celowo przeciągnęłam językiem po dolnej wardze. Musiał to zauważyć, bo ścisnął kierownicę, aż zbielały mu knykcie. To było szalenie miłe! Zyskałam pewność, że pamięta naszą małą przygodę nie gorzej niż ja. Poza tym zmieniłam tok jego myślenia, co było mi bardzo na rękę.
– Skoro już przywitaliśmy się serdecznie, powiedz może, co u ciebie? – Szukałam nowych, bezpiecznych tematów, którymi moglibyśmy się wymienić. – Ożeniłeś się? Zmieniłeś profesję? Wydoroślałeś?
– Lara ci nie doniosła? – Skręcił raptownie w lewo, aż musiałam przytrzymać się fotela przede mną. Zmrużyłam oczy, bo domyśliłam się, że zrobił to celowo, aby wyprowadzić mnie z równowagi.
– Nie rozmawiałam z nią o tobie. Wybacz, lecz mamy pilniejsze sprawy do omawiania.
– Depczesz moje wysokie mniemanie o sobie. Mogłabyś chociaż skłamać – podsumował na luzie.
Zaśmiałam się. Nie wymieniliśmy nigdy zbyt wielu zdań, ale zawsze gdy do tego dochodziło, okazywały się one ciekawe. W swoim towarzystwie mogliśmy sobie pozwolić na zupełną szczerość, okraszoną ponadprzeciętnym sarkazmem. Nawet jeżeli dotyczyło to nas samych.
– Przykro mi. Naprawdę miałam na głowie inne sprawy. – Zareagowałam lekkim uniesieniem kącika ust.
– Tak? Może mi o nich opowiesz? – spytał ze szczerą ciekawością.
Nie przypuszczałam, że zainteresuje go moja osoba. Nie wydawał się już oficjalny. Przełamaliśmy pierwsze bariery.
– Nie jestem pewna, czy chcesz tego słuchać. – Starałam się marnie poprowadzić konwersację w inną stronę. Im bardziej się opierałam, tym bardziej on nalegał. Zaczęło mnie ściskać w krtani, przez co mój oddech przyspieszył.
– Przed nami jeszcze czterdzieści minut drogi. Mamy czas, a ja i tak się nudzę. Chętnie posłucham o twoim skomplikowanym życiu. – Trochę zadrwił, lecz nie miałam mu tego za złe, bo tak naprawdę nie wiedział, w jak patowej sytuacji się znajduję.
Wetchnęłam. Z nerwów złożyłam dłonie na kolanach, splatając ze sobą palce. Zaraz po tym je rozsunęłam i ułożyłam z boku ud. Lukas dawał mi czas na zebranie myśli, ale to i tak sprawiało, że denerwowałam się coraz bardziej. Nie mogłam z nim rozmawiać o przeszłości. Bałam się jego reakcji, tego, co sobie pomyśli. Tylko najbliższym ufałam, chociaż było ich niewielu.
– Moje życie po śmierci Fabia uległo diametralnej zmianie. Wcześniej byłam pod ochroną brata, który nie ingerował zbytnio w to, jak je prowadzę. Gdy go zabrakło, opiekę nade mną przejął ojciec. To dlatego musiałam powrócić w rodzinne strony – wydusiłam z siebie ogólniki. – Poza tym… – Zrobiło mi się strasznie smutno. – Poza tym wszyscy czuliśmy ogromną pustkę. Niespełnione ambicje. Zabrakło ważnej osoby w naszym życiu i to mocno bolało. Boli do dziś. Niezmiennie od kilku lat.
– Rozumiem. To był dla was silny cios. Ale co się teraz zmieniło? Dlaczego zmieniasz swoje życie? Źle ci tam było?
Podniosłam na niego nieszczęśliwy wzrok, gdy pytania za mocno uderzyły w moją prywatność. Nie byłam pewna, czy chcę się dzielić takimi sprawami z mężczyzną, który zawsze niósł za sobą pasma problemów.
– Potrzebowałam wytchnienia. – Pragnęłam zaprzestać rozmowy, bo źle na mnie wpływała.
– I nagle otrzymałaś pozwolenie na powrót? Sem Ramirez zamknął cię na dwa lata, a teraz pozwolił opuścić złotą klatkę? – Lukas wysunął rozsądne argumenty. – Czegoś mi nie mówisz, Cathriono?
Poczułam, jak przyspiesza mi puls. Jedyną osobą, której zwierzałam się ze wszystkiego, była Lara. Wątpiłam, by wydała mu moją tajemnicę, którą ostatnio mocno żyłam. To było niemożliwe, a jednak ziarno niepewności zagościło w moim żołądku, powodując kłucie.
– Nie jestem niewolnicą swojego ojca, Lukasie. – Przyjęłam bojową postawę. Nie umknęły mu nerwy, niestety nie dałam rady ich ukryć. – Nikt mnie nie zniewoli, nawet on – powiedziałam gorliwie, głęboko wierząc w wypowiedziane słowa. – Przestań się mnie czepiać.
– Ale próbował… i próbuje nadal, prawda? – Prawidłowo wyciągnął wnioski.
Zacisnęłam szczęki i pięści. Byłam zła, bo bardzo szybko wpadł na trop. Traciłam grunt pod nogami, a łzy cisnęły się mi do oczu. Ponadto zaczynałam mieć problem ze skupieniem. Spociłam się. Temat mojego ojca był dla mnie ciężki i wyzwalał same nieprzyjemne następstwa.
– Zatrzymaj się – szepnęłam, czując, że zaraz oszaleję. Wnętrze samochodu zaczynało przypominać mi puszkę, w której ktoś mnie zamknął.
– Co? – Albo nie zrozumiał, albo nie uwierzył.
– Zatrzymaj ten cholerny samochód! – krzyknęłam histerycznie.
Nie panując nad sobą, uderzyłam dłonią w jego zagłówek. Po chwili stanęliśmy na poboczu jednokierunkowej drogi. Wysiadłam na drżących nogach. Złapałam się za szyję i próbowałam wziąć głęboki wdech. Płuca mnie paliły, a spojówki szczypały. Cała się trzęsłam.
– Co się dzieje? – Przerażony Lukas złapał mnie za ramię, kiedy stałam tak pochylona. Z tego wszystkiego musiałam się podeprzeć o karoserię. – Chcesz wody? Zawieźć cię do szpitala?
Popłoch w jego głosie pozwolił mi włączyć tryb myślenia. Podniosłam się i oparłam pośladkami o mercedesa, a Lukas się lekko odsunął. Na sekundę przymknęłam powieki.
– Przepraszam – usprawiedliwiłam się słabo. – Po śmierci Fabia zdarzają się mi napady paniki. Walczę z tym, ale czasami jest to silniejsze ode mnie. Nie zawsze potrafię się powstrzymać. Niestety musiałeś być tego świadkiem. – Popatrzyłam mu ze wstydem w oczy.
– Nie powinienem był na ciebie naciskać – przyznał szczerze. – To moja wina. – Zrobił krok i stanął naprzeciw mnie. Wyciągnął w moim kierunku rękę, a potem palcami uniósł moją brodę. Przyglądał się ze zmartwieniem. – Na pewno już wszystko w porządku?
– Tak. Potrzebowałam chwili na oczyszczenie umysłu.
Było mi głupio. Nikt ze znajomych nie wiedział o moich problemach, a jak na złość jedyną osobą, która zobaczyła je na własne oczy, był właśnie on. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię.
– Może chcesz się przejść? – W końcu zabrał rękę i się cofnął. Palcem wskazał polną drogę. – Możemy też zahaczyć o kawiarnię – proponował dalej. – A jeśli jesteś głodna, to o restaurację.
Pokręciłam głową.
– Nie lituj się nade mną. Nie znoszę tego. Wolę cię w pakiecie ze zgryźliwością, Lukasie. – Poczułam, że odzyskałam siły. Znowu byłam pewną siebie Cathrioną. Przynajmniej do czasu kolejnego upadku.
– Aha… czyli powróciła nadęta, rozpieszczona i oschła panna Ramirez.
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
– Mogę usiąść z przodu?
Nie umknęła mu moja nadzieja. Kiwnął głową.
– Proszę. – Ruszył zaraz za mną. – Otworzę ci. – Zaoferował się, ubiegając mnie w pociągnięciu za klamkę.
Usiadłam i od razu sięgnęłam po pas. Poczekałam, aż wróci za kierownicę.
– Domyślam się, że na co dzień nie jesteś taki szarmancki, nie otwierasz i nie zamykasz drzwi każdej kobiecie, którą wozisz.
Zerknął na moje złożone na kolanach ręce.
– Przeraża mnie długość twoich paznokci – wyznał uczciwie, a ja zachichotałam.
– Przecież nie porysuję nimi lakieru – zapewniłam, przyglądając się im z bliska. Były długie, świeżo zrobione i mocno różowe.
– Wolę nie ryzykować – mruknął, włączając się do ruchu.
Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Wymyślałam, jak wybrnąć z niekorzystnej dla mnie sytuacji, ale nic rozsądnego nie przychodziło mi do głowy. Nie mogłam się przyznać, że w ostatnich miesiącach moje życie to istna katastrofa. Że byłam wiecznie kontrolowana i sprawdzana, a wiadomość, którą niedawno przekazali mi rodzice, doszczętnie mnie zniszczyła. Już raz w czymś takim uczestniczyłam i skończyło się to tragicznie.
Wjeżdżając na posesję Callaghanów, zaryzykowałam:
– Mógłbyś nikomu nie mówić o tym… małym incydencie? – poprosiłam grzecznie, uważając, by brzmieć naturalnie.
Lukas stanął na rogu niedużego parkingu, a następnie obrócił się w moją stronę. Miał nieodgadnioną minę, więc nie byłam w stanie przewidzieć odpowiedzi.
– Chcesz to ukrywać?
Sposępniałam. Liczyłam, że przytaknie i się rozejdziemy, a cała sprawa pójdzie w zapomnienie.
– Tak. Lara nie potrzebuje kolejnych zmartwień. – Wbiłam w niego poważny wzrok. – To przecież nic wielkiego. Chwilowy brak mocy.
– Byłaś z tym u lekarza? – dopytywał dalej, aż zaczynał mnie irytować.
– Martwisz się o mnie czy tylko tak dobrze udajesz? – sarknęłam, mechanicznie skubiąc dół spódnicy. – Posłuchaj: jestem dorosła. Każdy z nas mierzy się z jakimiś demonami, a ja nie jestem wyjątkiem. Nie chcę tylko, żeby ludzie się nade mną litowali, tak jak robisz to teraz ty. Zapomnij o sprawie i nie dokładaj problemów naszym przyjaciołom, bo naprawdę nikomu się to nie przysłuży.
– Zrozumiałem – przytaknął w końcu. – Możesz liczyć na moją dyskrecję.
– Dzięki. – Odwdzięczyłam się bladym uśmiechem, który ledwo z siebie wykrzesałam. Kątem oka zauważyłam ruch. Z domu wyszła Lara i podążała w naszym kierunku. Odpięłam pas.
Opuściłam Smita i na tyle, na ile umożliwiały mi szpilki, pobiegłam w jej stronę. Z piskiem rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Łzy wzruszenia zalały nasze policzki. To było wspaniałe. Nasza wzajemna tęsknota w końcu mogła nas opuścić.
– Jak mi ciebie brakowało! Mam ci tyle do opowiedzenia! – rzuciłam z radością.
– Mnie wcale nie mniej! Tak się cieszę, że cię widzę na żywo!
Ostatnio już obie miałyśmy dość pogawędek przez kamerkę. To nie to samo, co spotkanie twarzą w twarz. Kiedy uwolniłyśmy się z uścisków, rozejrzałam się dookoła. Nagle żołądek podszedł mi do gardła. Od śmierci Fabia moja noga stanęła tu tylko raz. Na jej ślubie. Powrót do przeszłości wcale nie był przyjemny, mimo że pozwalał spotkać się z przyjaciółmi. Lekkie szturchnięcie w ramię pozwoliło się mi otrząsnąć.
– Twoja walizka – powiedział Lukas, przyciągając ją za sobą. – Naprawdę wzięłaś ze sobą tylko jedną sztukę?
– Nie. Resztę przyślą kurierem – oświadczyłam nieskromnie. – Dziękuję za pomoc.
Przejęłam od niego rączkę. Byłam wyzwoloną kobietą i nie potrzebowałam mężczyzn do wyręczania mnie na każdym kroku. Bagaż mogłam wnieść sobie sama.
– Jak ci minęła droga? Lot okazał się spokojny? – Lara wzięła mnie pod ramię i ruszyłyśmy do przodu.
– Tak. Na pewno spokojniejszy niż przyjazd bezpośrednio tutaj. – Mrugnęłam do niej, sugerując gorącą znajomość z Lukasem, w której wszyscy węszyli czystą nienawiść.
– Przepraszam! – Larę niepotrzebnie ruszyły wyrzuty sumienia. – Nie chciałam wysyłać po ciebie byle kogo. Mnie by Gabriel nie puścił, a sam zaszył się w gabinecie z Matteem i Timem. Mają jakieś ważne spotkanie. Pomyślałam sobie, że… – Zerknęła znacząco na niewinnego przyjaciela domu. – …że wyślemy po ciebie Lukasa, bo dwa lata twojej nieobecności na pewno wystarczyły, byście przestali się nie znosić.
– A kto powiedział, że się nie znosimy? – burknął w odpowiedzi mężczyzna.
W duchu przyznałam mu rację. Choć z boku mogło to tak wyglądać.
– A ty jak się czujesz, kochana? – Znacząco popatrzyłam na jej rosnący brzuch.
Wyglądała promiennie. Tryskała z niej energia oraz ciepło, przy których mnie również robiło się lepiej. Każda ciąża służyła Larze, czego mocno jej zazdrościłam. A potem zamiast zbędnych kilogramów po porodzie zyskiwała kobiecą, kuszącą figurę.
– Nawet mi nie przypominaj.
Weszłyśmy do holu. Lukas otworzył nam drzwi, a potem je za nami zamknął. Omiotłam go szybkim spojrzeniem, które nie uszło jego uwadze.
– Z Noahem miałam znacznie lżej. Robiłam, co chciałam, w granicach rozsądku oczywiście. Z Lore też było trochę inaczej, bo naszym głównym zmartwieniem było łączenie rodzin, ale teraz… – Pogłaskała się po krągłej piłeczce. – Gabriel oszalał. Zabrania mi wychodzić samej z domu. Prowadzić samochód. W zasadzie to zabrania mi wszystkiego. Najlepiej by było, gdybym tylko leżała i jadła.
– Aż ciężko mi sobie ciebie taką wyobrazić – wyznałam cicho, pamiętając, że pani Collins-Callaghan od zawsze emanowała energią i pełnią życia.
– A mam inny wybór? – jęknęła, a Lukas parsknął. Jednocześnie zmierzyłyśmy go z góry na dół. – Reasumując, więcej się na to nie piszę. Przysięgam, że to nasze ostatnie dziecko.
– No nie wiem. – Znowu usłyszałyśmy mruknięcie za plecami.
Lara stanęła, by zmierzyć się z dziwnym zachowaniem Lukasa. Podparła ręce na biodrach. Obserwowałam ich z ciekawością. Nawet ja zwęszyłam podstęp.
– Co? – zapytał zdezorientowany.
– Ty coś wiesz. – Wcisnęła mu palec w żebro, aż się skrzywił. – Mów wszystko. Szybciutko.
Desperacko wciągnął powietrze. Ale zaraz po tym, na przekór, uśmiechnął się przebiegle i nas ominął.
– Nie mam zamiaru wtrącać się w wasze sprawy – odrzekł łaskawym tonem, gdy nie ruszyłyśmy się nawet o centymetr.
– Nie wypuszczę cię.
Chciał odejść, lecz Lara złapała go za rękaw. Przystanął, być może dlatego, że czuł do niej szacunek. Ale ja zauważyłam, jak niebezpiecznie poruszyła się mu grdyka.
– Gabriel marzy o gromadce dzieci. Skoro ja o tym wiem, to ty pewnie też. Zastanów się, czy trójka małych Callaghanów mu wystarczy, bo na moje oko, wcale nie.
Z otwartymi ustami pozostawił nas na środku korytarza.
– Słyszałaś? – pisnęła Lara.
– No, słyszałam – przytaknęłam zmieszana. – I albo zmienisz zdanie i zrobicie sobie słodkie stadko, albo dla pewności zaczniesz się zabezpieczać na własną rękę. Po takich słowach nie zaufałabym już Callaghanom nawet w najmniejszym procencie.
– Tak chyba zrobię. – Pomyślała na głos. – Ostatnio nawet prezerwatywy nam nie pomogły. Kiedyś powiedziałaś, że Gabriel ma superspermę, pamiętasz?
Uśmiechnęłam się na wspomnienie beztroskich chwil z Texel. Dużo się od tamtego czasu zmieniło. Jedne rzeczy na lepsze, inne na gorsze. Kto by pomyślał, że tak się potoczą nasze losy.
– Może je przebił? – podzieliłam się od razu myślą, która mnie naszła.
– Chyba nie mówisz tego poważnie? – Lara przytknęła dłoń do ust i zrobiła wielkie oczy. – Przecież by nie… – Nie dokończyła, bo zaczęła pojmować wagę sytuacji.
– Dlaczego nie? Oboje jesteście w tych sprawach specyficzni. Najpierw ty wykorzystałaś jego i zaszłaś w ciążę z Noahem. Potem on skłamał, że nie może mieć dzieci, i bach! Mamy malutką królewnę Lorę, a teraz… mówisz, że zawiodły prezerwatywy, a mnie się w to jakoś nie chce wierzyć. W szczególności po słowach Smita.
– Boże, nie wzięłam tego pod uwagę. – Przymknęła oczy.
Pociągnęłam ją za rękę. Walizkę zostawiłam przy ścianie. Nie miałam zamiaru targać jej wszędzie ze sobą. Weszłyśmy do salonu.
– Dostanę świeżo wyciśnięty sok z dużą ilością lodu? Jak zaraz nie wypiję czegoś lodowatego, to umrę. W samolocie częstowali tylko kawą, wodą lub ciepłymi soczkami.
– Tak. Przepraszam, gdzie moje maniery – zreflektowała się. – Rozgość się w salonie, a ja zlecę to Meriel i zaraz wracam.
– Dziękuję, kochana!
Usiadłam na kanapie, z ulgą wyciągając nogi przed siebie. Półtorej godziny w tym mieście, a już się tyle wydarzyło. W rodzinie Collinsów zawsze dużo się działo, a w rodzinie Collins-Callaghan chyba nie mniej. Z jednej strony cieszyłam się, że tygodnie przede mną nie będą nudne i na chwilę zapomnę o własnych kłopotach. Z drugiej nawet tutaj nie miałam możliwości głęboko odetchnąć czy spokojnie pomyśleć.
– Jestem. – Lara przysiadła na jednym z trzech wolnych foteli. Położyła ręce na brzuchu, by z czułością go zaraz pogłaskać. – Kazałam przygotować też coś do jedzenia. Na pewno jesteś zmęczona. Przyszykowaliśmy ci jeden z pokoi gościnnych od strony ogrodu. Będziesz miała ładny widok.
– Dziękuję. I masz rację. Chętnie bym odpoczęła, a najlepiej to wzięła orzeźwiający prysznic. Wszystko się do mnie klei. – Dla potwierdzenia słów naciągnęłam koszulkę na brzuchu.
– W takim razie zaprowadzę cię tam, jak tylko zaspokoimy pragnienie. Mnie też się chce pić od tego upału.
Utkwiłam wzrok w stoliku kawowym. Musiałam w końcu powiedzieć coś, co należało. Ile można było udawać, że mój przyjazd to tylko zwykłe odwiedziny.
– Laro. – Ściągnęłam jej wzrok. – Dziękuję, że mogłam tu przyjechać. Mój tato nie puściłby mnie w inne miejsce, a ja potrzebowałam pilnie wyrwać się z domu. To dla mnie bardzo ważne.
– Jest aż tak źle? – Całkowicie spoważniała.
– Sama wiesz. Nie jestem fanką tego rodzaju… rozwiązań.
– Pamiętam… – Westchnęła ciężko. – Naprawdę nie wiem, co ci poradzić. Rozmawiałam z Semem, ale nic do niego nie dociera. Uparł się. Nie bierze nawet innej możliwości pod uwagę. Wiedz jednak, że będę go urabiać.
– A może… może zapomnijmy o tym na jakiś czas, co? Przynajmniej na te trzy miesiące, podczas których mogę robić, co chcę, gdzie chcę i z kim chcę. Mam dość trudnych rozmów, podejmowania decyzji na całe życie i powagi. Chcę się zabawić. Poczuć beztrosko!
– Sugerujesz, by potraktować te odwiedziny jak wakacje?
– Tak – przytaknęłam ochoczo. – Właśnie taki mam zamiar. Wakacje, a potem powrót do brutalnej rzeczywistości.
– Stoi. – Skinęła wolno. – Kocham cię, wiesz?
– Wiem, Laro. Ja ciebie też. Jeszcze raz dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
– Zbyt wiele tego nie ma.
– A więc doceniam i tyle. – Przytuliłam ją.
Uśmiechnęłyśmy się porozumiewawczo. Meriel przyniosła nam świeżo wyciskane napoje, które wypiłyśmy duszkiem. Tak bardzo miałam na nie ochotę, że nie potrafiłam delektować się małymi łykami. W całym przełyku czułam orzeźwiający chłód soku.
Po pół godzinie zostałam odprowadzona pod drzwi tymczasowego pokoju. Zdziwiłam się, że moja walizka stoi już w środku. Nie zauważyłam, żeby podczas naszej rozmowy ktoś kręcił się po korytarzu. Poniekąd było to miłe zaskoczenie.
– Daj znać, gdy odpoczniesz. Na razie utrzymałam dzieciaki z daleka od ciebie, ale długo to nie potrwa. Noah odliczał godziny do twojego przyjazdu. Lore też jest podekscytowana. Od rana nie może usiedzieć na miejscu i zadaje mi mnóstwo pytań.
– Ja też ich chętnie wyściskam. – Okręciłam się na pięcie na środku pokoju. – Mam świetną propozycję. Spotkajmy się za godzinę przy basenie. Potrzebuję chwili dla siebie, a potem możemy spędzić kilka godzin w ogrodzie. Pośmiejemy się, powygłupiamy. Co ty na to?
– Jestem za. Ostatnio doskwiera mi kręgosłup i dostałam zalecenie, aby trzy razy w tygodniu pływać. – Podparła rękę z tyłu biodra.
– Idealnie. – Klasnęłam w dłonie. – W takim razie zbiórka za godzinę.
Zamknęłam za Larą drzwi. Sypialnia nie była zbyt wielka, ale wystarczająca, żeby nie czuć się jak w klitce. Oglądając jej ciepły wystrój, wyczuwałam uzdolnione paluszki Lary. Dałabym się pokroić, że każdy detal w tym domu został przez nią gruntownie przemyślany. Na wstępie się rozpakowałam, a dopiero potem wzięłam odprężający prysznic. Mając na uwadze najbliższe plany, wybrałam jednoczęściowy strój kąpielowy. Włosy związałam wysoko w kok, a żeby nikogo nie peszyć skąpym wyglądem, włożyłam na siebie kolorową, ażurową narzutkę. Pamiętałam, że ten dom gości w sobie wielu mężczyzn. I choć przeważnie podobało się mi zainteresowanie płci męskiej, nie chciałam się aż tak ostentacyjnie tu panoszyć.
***
Miałam jeszcze dwadzieścia minut, ale wyszłam z pokoju, ponieważ chciałam się trochę rozejrzeć. Przemierzając korytarze, oglądałam rodzinne zdjęcia, które zdobiły ściany. Lara miała szczęście. Mimo że utraciła najlepszego przyjaciela, zyskała kochającego męża oraz piękne dzieci. Uważałam, że życie odpłaciło się jej z nawiązką za cierpienia, których przysporzył jej Lars Collins.
– Gdyby nie twoja uśmiechnięta buzia, pomyślałbym, że się zgubiłaś.
Lukas stał na wprost mnie. Gdy przemilczałam zaczepkę, podszedł bliżej. Spięłam się, czując jego perfumy. Nie znałam ich, ale bardzo przypadły mi do gustu.
– Zwiedzam – poinformowałam, przenosząc uwagę na kolejne zdjęcie. – Nawet ty zawisłeś na pamiątkowej ściance Collinsów. – Nawiązywałam do jego fotografii z Noahem.
– Callaghanów – poprawił, co mnie rozbawiło.
– Dla mnie Lara zawsze zostanie głową rodziny Collins.
– A Gabriel Callaghanem.
– Stoimy po dwóch stronach barykady. Nawet w chwili, kiedy jej teoretycznie nie ma.
– Nie tak łatwo połączyć rodziny, które latami robiły sobie na przekór.
– Domyślam się. Sama jeszcze na nazwisko Callaghan czuję nieprzyjemne ciarki na plecach. Tego się nie da ot tak zignorować, na pstryknięcie palcem.
– To samo czuję, gdy wymawiam twoje nazwisko. – zwierzył się, czym mnie zaskoczył. – Ramirezowie od lat utrudniali nam interesy. Na czele z twoim bratem.
– Jego już nie ma – wyszeptałam, czując przykre uczucie pustki.
– Ale pozostały wspomnienia. Dla mnie nie zawsze te dobre.
– Ten jeden raz muszę ci przyznać rację.
Opuściłam go, czując na sobie wnikliwe spojrzenie. Wiedziałam, że nie patrzy na moje plecy, a na nagie pośladki przyodziane w skąpy kostium. Uśmiechnęłam się pod nosem. A nawet zapragnęłam zrobić ojcu na przekór i wdać się w mały romans. Nie miałam nic do stracenia. Mogłam jedynie odbić sobie ostatnie lata i zaszaleć, nim założę na palec obrączkę.
© Roksana Zalewska
© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2023
ISBN 978-83-68216-30-1
Wydanie pierwsze
Redakcja
Justyna Szymkiewicz
Korekta
Kinga Dąbrowicz
Magda Adamska
Danuta Perszewska
Paulina Wójcik
Skład i łamanie
Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl
Projekt okładki
Melody M. – Graphics Designer
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.