Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niezwykła historia rozgrywająca się w Jukon w Kanadzie podczas tak zwanej Gorączki Złota. Głównym bohaterem opowieści jest pies o imieniu Buck, mieszaniec bernardyna i owczarka szkockiego. Wszystko rozpoczyna się na ranczu w Santa Clara Valley w Kalifornii, kiedy Buck zostaje wykradziony ze swojego domu i sprzedany jako pies zaprzęgowy na Alaskę. W surowym środowisku staje się coraz bardziej dziki, jest zmuszony do walki o przetrwanie i dominację nad innymi psami. Na swojej drodze spotka ludzi dobrych i złych, musi sprostać niezwykłym wyzwaniom. W końcu zrzuca z siebie powłokę cywilizacji i opierając się na pierwotnym instynkcie i doświadczeniu, staje się przywódcą w dziczy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 128
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jack London, 1900 r.
Tęsknota za dalą, za cudem wędrówki
zerwała codzienność i wszystkie jej pęta,
ze snu odrętwienia przebudził się instynkt:
żądza krwi, wraz z życiem na ziemi poczęta.
ROZDZIAŁ I
KU TWARDEJ PIERWOTNOŚCI
Buck nie czytywał gazet, nie mógł się więc zorientować w wielkim niebezpieczeństwie, które zaczęło zagrażać i jemu, i wszystkim jego towarzyszom: kudłatym, muskularnym psom, żyjącym w obrębie między Puget Sound a San Diego. Ludzie, węszący wśród polarnych ciemności, natknęli się bowiem na żółty metal, a parowce i towarzystwa transportowe, rozniósłszy to odkrycie, spowodowały istną wędrówkę ku dalekiej Północy. Każdy z tych podróżników potrzebował jednak psów, i to psów nie byle jakich. Silnych, muskularnych, nadających się do mitręgi i pokrytych futerkiem chroniącym ich od mrozów.
Dom, w którym przebywał Buck, należał od lat do sędziego Millera i zaliczał się do największych w Dolinie św. Klary. Pogodny i słoneczny, znajdował się przy szosie, cofnięty nieco w głąb i ukryty między drzewami, przez które przezierała okalająca go weranda. Wiodły doń małe, schludne, żwirowane dróżki, wijące się skromnie wśród rozległych trawników i ocienione gałęziami wysmukłych topoli. W tyle domu, od strony podwórka, było więcej rzeczy rzucających się w oczy. Widniały tam obszerne stajnie, które kilkunastu parobków utrzymywało w porządku, dalej winem obrosłe domki dla służby, w końcu zaś cały szereg budynków dworskich, za którymi ciągnęły się winnice, pastwiska i ogrody warzywne. Znajdowała się wśród tego znakomicie urządzona artezyjska studnia oraz duża, cementowana cysterna z wodą, w której synowie sędziego kąpali się co rano i chłodzili swe ciała w gorące południa.
Nad całym tym obszarem panował Buck. Tu się urodził, tu spędził cztery lata życia. Żyły tam co prawda i inne psy. Trudno przecież pomyśleć, by nie było ich więcej na tak dużej przestrzeni, ale nie liczyły się. Przybywały i gubiły się, część ich zaciągała się do zwyczajnej sfory, inne królowały w zaciszu pokojów, tak jak Toots na przykład, mopsik japoński, albo bezwłosa Ysabel, malutka meksykanka – osobliwe stworzenia, prawie nigdy niewysuwające nosa za drzwi i tylko rzadko stawiające swe łapki na ziemi. Były też poza tym przeróżne foksy, teriery, żyło ich ze dwadzieścia w tym ogromnym domostwie i niejednokrotnie odgrażały się Tootsowi i Ysabel, które spoglądały na nie z okien strzeżone przez legion uzbrojonych pokojówek.
Buck wprawdzie nie był psem pokojowym, ale nie zaliczał się również do sfory podwórzowej. Panował niepodzielnie na całym obszarze domostwa. Kąpał się w cysternie i chodził na polowanie z synami sędziego; eskortował Mollie i Alice, córki sędziego, podczas przechadzek o zmroku lub o wczesnym poranku; w wieczory zimowe leżał zazwyczaj u stóp swego pana, wygrzewając się w ogniu płonącego kominka; wnuków sędziego dźwigał na grzbiecie, przewracał się z nimi na rozległym trawniku albo pilnował ich kroków podczas obfitych w przygody wędrówek po podwórzu, a nieraz nawet dalej, bo i do stajen zachodzili, i do ogrodów owocowych. Między sforą terierów poruszał się jak król, a Tootsa i Ysabel po prostu ignorował; czuł się tu władcą, niepodzielnym władcą na obejściu sędziego – panem wszystkiego, co chodziło, biegało, pełzało czy latało – nie wyłączając oczywiście żyjących tam ludzi.
Ojciec jego, olbrzymi Bernard, zaliczał się niegdyś do nieodstępnych towarzyszy sędziego Millera, Buck zaś zapowiadał, że nie pogardzi przykładem przekazanym mu przez ojca. Nie był taki duży – ważył zaledwie sto czterdzieści funtów[1] – gdyż matka jego, Shep, wywodziła się z rodziny szkockich owczarków. Mimo wszystko jednak te sto czterdzieści funtów, obciążonych dumą i godnością, tak łatwo rodzącą się z dostatków i poważania, umożliwiły Buckowi przyswojenie sobie nawyków, które w niczym nie ustępowały manierom królewskim. Podczas tych czterech lat – wliczając w to oczywiście okres szczenięctwa – żył w dostatku jak urodzony arystokrata. Dumę miał wielką, nie opuszczała go nigdy, poza tym zaś wykazywał objawy egoizmu, jak to nieraz się zdarza i poważnym dżentelmenom, którzy zamieszkawszy na wsi, ulegają wrażeniu, że osiedli na wyspie. Nie uważał się jednak za wychuchanego pieszczotami psa domowego; od tego się uchronił. Udział w polowaniach i podobne im rozkosze wędrówek poza domem ściągnęły z niego tłuszcz i zahartowały mu mięśnie; zimna woda zaś, którą lubił i cenił jak pies spod bieguna, krzepiła jego siły i utrzymywała w zdrowiu.
Taki oto mniej więcej pędził żywot pies Buck pod koniec roku 1847, kiedy na wieść o skarbach Klondike ludzie całego świata rzucili się niczym szarańcza ku dalekiej Północy. Buck jednak nie czytywał gazet i nie wiedział również, że Manuel, jeden z ogrodników zajętych w gospodarstwie, nie zaliczał się do ludzi budzących zaufanie. Człowiek ten przede wszystkim nawiedzony był manią; pozwolił się opętać demonowi gry i grywał namiętnie w chińską loterię. Sposób jego gry odznaczał się poza tym jakąś nałogową grzesznością; posiadł pewien system i ufał mu ślepo. Doprowadziło go to w końcu do nieuchronnej zguby. Każda bowiem gra, zwłaszcza zaś z systemem, zawsze domaga się odpowiedniej gotówki – zaś pensja ogrodnika z trudem tylko wystarczała na utrzymanie żony i kilkorga dzieci.
Pamiętnego wieczoru, kiedy Manuel dopuścił się haniebnej zdrady, sędzia był obecny na zebraniu Towarzystwa Plantatorów Winogron, chłopcy zaś zajęli się sprawami atletyki i organizacją klubu. Nikt nie widział, jak Manuel i Buck przekradali się przez sad, pies zaś wyobrażał sobie, że zanosi się jak zawsze na zwyczajną przechadzkę. Nikt z wyjątkiem jednego, samotnego człowieka nie widział również, jak przybyli na małą, niepozorną stacyjkę kolejową, znaną ogólnie pod nazwą College Park. Człowiek ów wdał się z Manuelem w ożywioną rozmowę, niedługo zaś po tym brzęknęły pieniądze.
– Mógłbyś obwiązać swój towar, zanim odstawisz go na miejsce – ozwał się nieznajomy, zaś Manuel po tych słowach owinął szyję Bucka grubym powrozem i związał go tuż pod obrożą.
– Jeśli silniej pociągniesz, zadusisz go na miejscu – ozwał się do obcego, tamten zaś odmruknął, jakby potwierdzając, że rozumie.
Buck przyjął powróz z godnością i spokojem. Nie ulegało wątpliwości, że zanosiło się teraz na rzecz niecodzienną. Nauczył się jednak, że ludziom, których się zna, należy ufać i obdarzać ich wiarą, gdyż mądrość ich przewyższała jego psie pojmowanie. Ale gdy końce powrozu znalazły się wreszcie w rękach nieznajomego, Buck podskoczył i warknął groźnie. Nie okazał przez to więcej niż zaledwie niezadowolenie, ufał jednak w swej dumie, że równa się to prawie wydaniu rozkazu. Lecz ku wielkiemu jego zdumieniu powróz zacisnął się jeszcze mocniej na szyi, pozbawiając go prawie możliwości oddychania. W przystępie wściekłości podskoczył ku obcemu, ten jednak uprzedziwszy go, chwycił go za gardziel i nieoczekiwanym ruchem obalił na grzbiet. Powróz w tej chwili zacisnął się niemiłosiernie, Buck zaś zmagał się jak w ataku furii, wywiesiwszy język i na darmo próbując zaczerpnąć oddechu. Nigdy do tej pory nie potraktowano go tak strasznie i jeszcze nigdy nie zionął tak gwałtownym gniewem. Lecz siły opuściły go, oczy przysłoniły się mgłą wyczerpania. Nie zdawał sobie sprawy, kiedy pojawił się pociąg i kiedy wrzucono go do wagonu towarowego.
PRZYPISY