Zew krwi - Jack London - ebook + książka

Zew krwi ebook

Jack London

4,5

Opis

Niezwykła historia rozgrywająca się w Jukon w Kanadzie podczas tak zwanej Gorączki Złota. Głównym bohaterem opowieści jest pies o imieniu Buck, mieszaniec bernardyna i owczarka szkockiego. Wszystko rozpoczyna się na ranczu w Santa Clara Valley w Kalifornii, kiedy Buck zostaje wykradziony ze swojego domu i sprzedany jako pies zaprzęgowy na Alaskę. W surowym środowisku staje się coraz bardziej dziki, jest zmuszony do walki o przetrwanie i dominację nad innymi psami. Na swojej drodze spotka ludzi dobrych i złych, musi sprostać niezwykłym wyzwaniom. W końcu zrzuca z siebie powłokę cywilizacji i opierając się na pierwotnym instynkcie i doświadczeniu, staje się przywódcą w dziczy.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 128

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bibliotekafeniksa2

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wiem, czemu przez całe życie uważałam, że „Zew krwi” należy do literatury dziecięcej. Nie mogłam się bardziej mylić, co uświadomiło mi już kilka pierwszych stron. Książka Jacka Londona to klasyka powieści przygodowej. Była wznawiana i tłumaczona bardzo wiele razy, ale dopiero teraz trafiła ona w moje ręce. Okazała się dość brutalną, mroczną historią pewnego psa o niezłomnym harcie ducha. Nieraz łamało mi się serce, podczas czytania. Przepełniały mnie gniew, smutek i bezsilność. Jednocześnie jednak książka była dla mnie lekcją, której na pewno długo nie zapomnę. Powieść opowiada o pokonywaniu przeciwności losu, chęci bycia wolnym oraz poszukiwaniu własnego miejsca na świecie. Co prawda bohaterem tej książki jest pies, ale z łatwością można przełożyć jego problemy i dylematy na ludzkie. Świat, w którym żyjemy, bardzo nas ogranicza. Choćbyśmy chcieli zaznać prawdziwej wolności, ciagle coś będzie nas powstrzymywać: zwyczaje, przywiązanie do innych ludzi, prawo. Często los rzuca nas ...
00

Popularność




Jack Lon­don, 1900 r.

.

Tę­sk­nota za dalą, za cu­dem wę­drówki

ze­rwała co­dzien­ność i wszyst­kie jej pęta,

ze snu odrę­twie­nia prze­bu­dził się in­stynkt:

żą­dza krwi, wraz z ży­ciem na ziemi po­częta.

ROZ­DZIAŁ I

KU TWAR­DEJ PIER­WOT­NO­ŚCI

.

Buck nie czy­ty­wał ga­zet, nie mógł się więc zo­rien­to­wać w wiel­kim nie­bez­pie­czeń­stwie, które za­częło za­gra­żać i jemu, i wszyst­kim jego to­wa­rzy­szom: ku­dła­tym, mu­sku­lar­nym psom, ży­ją­cym w ob­rę­bie mię­dzy Pu­get So­und a San Diego. Lu­dzie, wę­szący wśród po­lar­nych ciem­no­ści, na­tknęli się bo­wiem na żółty me­tal, a pa­rowce i to­wa­rzy­stwa trans­por­towe, roz­nió­sł­szy to od­kry­cie, spo­wo­do­wały istną wę­drówkę ku da­le­kiej Pół­nocy. Każdy z tych po­dróż­ni­ków po­trze­bo­wał jed­nak psów, i to psów nie byle ja­kich. Sil­nych, mu­sku­lar­nych, na­da­ją­cych się do mi­tręgi i po­kry­tych fu­ter­kiem chro­nią­cym ich od mro­zów.

Dom, w któ­rym prze­by­wał Buck, na­le­żał od lat do sę­dziego Mil­lera i za­li­czał się do naj­więk­szych w Do­li­nie św. Klary. Po­godny i sło­neczny, znaj­do­wał się przy szo­sie, cof­nięty nieco w głąb i ukryty mię­dzy drze­wami, przez które prze­zie­rała oka­la­jąca go we­randa. Wio­dły doń małe, schludne, żwi­ro­wane dróżki, wi­jące się skrom­nie wśród roz­le­głych traw­ni­ków i ocie­nione ga­łę­ziami wy­smu­kłych to­poli. W tyle domu, od strony po­dwórka, było wię­cej rze­czy rzu­ca­ją­cych się w oczy. Wid­niały tam ob­szerne staj­nie, które kil­ku­na­stu pa­rob­ków utrzy­my­wało w po­rządku, da­lej wi­nem ob­ro­słe domki dla służby, w końcu zaś cały sze­reg bu­dyn­ków dwor­skich, za któ­rymi cią­gnęły się win­nice, pa­stwi­ska i ogrody wa­rzywne. Znaj­do­wała się wśród tego zna­ko­mi­cie urzą­dzona ar­te­zyj­ska stud­nia oraz duża, ce­men­to­wana cy­sterna z wodą, w któ­rej sy­no­wie sę­dziego ką­pali się co rano i chło­dzili swe ciała w go­rące po­łu­dnia.

Nad ca­łym tym ob­sza­rem pa­no­wał Buck. Tu się uro­dził, tu spę­dził cztery lata ży­cia. Żyły tam co prawda i inne psy. Trudno prze­cież po­my­śleć, by nie było ich wię­cej na tak du­żej prze­strzeni, ale nie li­czyły się. Przy­by­wały i gu­biły się, część ich za­cią­gała się do zwy­czaj­nej sfory, inne kró­lo­wały w za­ci­szu po­ko­jów, tak jak To­ots na przy­kład, mop­sik ja­poń­ski, albo bez­włosa Ysa­bel, ma­lutka mek­sy­kanka – oso­bliwe stwo­rze­nia, pra­wie ni­gdy nie­wy­su­wa­jące nosa za drzwi i tylko rzadko sta­wia­jące swe łapki na ziemi. Były też poza tym prze­różne foksy, te­riery, żyło ich ze dwa­dzie­ścia w tym ogrom­nym do­mo­stwie i nie­jed­no­krot­nie od­gra­żały się To­ot­sowi i Ysa­bel, które spo­glą­dały na nie z okien strze­żone przez le­gion uzbro­jo­nych po­ko­jó­wek.

Buck wpraw­dzie nie był psem po­ko­jo­wym, ale nie za­li­czał się rów­nież do sfory po­dwó­rzo­wej. Pa­no­wał nie­po­dziel­nie na ca­łym ob­sza­rze do­mo­stwa. Ką­pał się w cy­ster­nie i cho­dził na po­lo­wa­nie z sy­nami sę­dziego; eskor­to­wał Mol­lie i Alice, córki sę­dziego, pod­czas prze­cha­dzek o zmroku lub o wcze­snym po­ranku; w wie­czory zi­mowe le­żał za­zwy­czaj u stóp swego pana, wy­grze­wa­jąc się w ogniu pło­ną­cego ko­minka; wnu­ków sę­dziego dźwi­gał na grzbie­cie, prze­wra­cał się z nimi na roz­le­głym traw­niku albo pil­no­wał ich kro­ków pod­czas ob­fi­tych w przy­gody wę­dró­wek po po­dwó­rzu, a nie­raz na­wet da­lej, bo i do sta­jen za­cho­dzili, i do ogro­dów owo­co­wych. Mię­dzy sforą te­rie­rów po­ru­szał się jak król, a To­otsa i Ysa­bel po pro­stu igno­ro­wał; czuł się tu władcą, nie­po­dziel­nym władcą na obej­ściu sę­dziego – pa­nem wszyst­kiego, co cho­dziło, bie­gało, peł­zało czy la­tało – nie wy­łą­cza­jąc oczy­wi­ście ży­ją­cych tam lu­dzi.

Oj­ciec jego, ol­brzymi Ber­nard, za­li­czał się nie­gdyś do nie­od­stęp­nych to­wa­rzy­szy sę­dziego Mil­lera, Buck zaś za­po­wia­dał, że nie po­gar­dzi przy­kła­dem prze­ka­za­nym mu przez ojca. Nie był taki duży – wa­żył za­le­d­wie sto czter­dzie­ści fun­tów[1] – gdyż matka jego, Shep, wy­wo­dziła się z ro­dziny szkoc­kich owczar­ków. Mimo wszystko jed­nak te sto czter­dzie­ści fun­tów, ob­cią­żo­nych dumą i god­no­ścią, tak ła­two ro­dzącą się z do­stat­ków i po­wa­ża­nia, umoż­li­wiły Buc­kowi przy­swo­je­nie so­bie na­wy­ków, które w ni­czym nie ustę­po­wały ma­nie­rom kró­lew­skim. Pod­czas tych czte­rech lat – wli­cza­jąc w to oczy­wi­ście okres szcze­nięc­twa – żył w do­statku jak uro­dzony ary­sto­krata. Dumę miał wielką, nie opusz­czała go ni­gdy, poza tym zaś wy­ka­zy­wał ob­jawy ego­izmu, jak to nie­raz się zda­rza i po­waż­nym dżen­tel­me­nom, któ­rzy za­miesz­kaw­szy na wsi, ule­gają wra­że­niu, że osie­dli na wy­spie. Nie uwa­żał się jed­nak za wy­chu­cha­nego piesz­czo­tami psa do­mo­wego; od tego się uchro­nił. Udział w po­lo­wa­niach i po­dobne im roz­ko­sze wę­dró­wek poza do­mem ścią­gnęły z niego tłuszcz i za­har­to­wały mu mię­śnie; zimna woda zaś, którą lu­bił i ce­nił jak pies spod bie­guna, krze­piła jego siły i utrzy­my­wała w zdro­wiu.

Taki oto mniej wię­cej pę­dził ży­wot pies Buck pod ko­niec roku 1847, kiedy na wieść o skar­bach Klon­dike lu­dzie ca­łego świata rzu­cili się ni­czym sza­rań­cza ku da­le­kiej Pół­nocy. Buck jed­nak nie czy­ty­wał ga­zet i nie wie­dział rów­nież, że Ma­nuel, je­den z ogrod­ni­ków za­ję­tych w go­spo­dar­stwie, nie za­li­czał się do lu­dzi bu­dzą­cych za­ufa­nie. Czło­wiek ten przede wszyst­kim na­wie­dzony był ma­nią; po­zwo­lił się opę­tać de­mo­nowi gry i gry­wał na­mięt­nie w chiń­ską lo­te­rię. Spo­sób jego gry od­zna­czał się poza tym ja­kąś na­ło­gową grzesz­no­ścią; po­siadł pe­wien sys­tem i ufał mu ślepo. Do­pro­wa­dziło go to w końcu do nie­uchron­nej zguby. Każda bo­wiem gra, zwłasz­cza zaś z sys­te­mem, za­wsze do­maga się od­po­wied­niej go­tówki – zaś pen­sja ogrod­nika z tru­dem tylko wy­star­czała na utrzy­ma­nie żony i kil­korga dzieci.

Pa­mięt­nego wie­czoru, kiedy Ma­nuel do­pu­ścił się ha­nieb­nej zdrady, sę­dzia był obecny na ze­bra­niu To­wa­rzy­stwa Plan­ta­to­rów Wi­no­gron, chłopcy zaś za­jęli się spra­wami atle­tyki i or­ga­ni­za­cją klubu. Nikt nie wi­dział, jak Ma­nuel i Buck prze­kra­dali się przez sad, pies zaś wy­obra­żał so­bie, że za­nosi się jak za­wsze na zwy­czajną prze­chadzkę. Nikt z wy­jąt­kiem jed­nego, sa­mot­nego czło­wieka nie wi­dział rów­nież, jak przy­byli na małą, nie­po­zorną sta­cyjkę ko­le­jową, znaną ogól­nie pod na­zwą Col­lege Park. Czło­wiek ów wdał się z Ma­nu­elem w oży­wioną roz­mowę, nie­długo zaś po tym brzęk­nęły pie­nią­dze.

– Mógł­byś ob­wią­zać swój to­war, za­nim od­sta­wisz go na miej­sce – ozwał się nie­zna­jomy, zaś Ma­nuel po tych sło­wach owi­nął szyję Bucka gru­bym po­wro­zem i zwią­zał go tuż pod ob­rożą.

– Je­śli sil­niej po­cią­gniesz, za­du­sisz go na miej­scu – ozwał się do ob­cego, tam­ten zaś od­mruk­nął, jakby po­twier­dza­jąc, że ro­zu­mie.

Buck przy­jął po­wróz z god­no­ścią i spo­ko­jem. Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że za­no­siło się te­raz na rzecz nie­co­dzienną. Na­uczył się jed­nak, że lu­dziom, któ­rych się zna, na­leży ufać i ob­da­rzać ich wiarą, gdyż mą­drość ich prze­wyż­szała jego psie poj­mo­wa­nie. Ale gdy końce po­wrozu zna­la­zły się wresz­cie w rę­kach nie­zna­jo­mego, Buck pod­sko­czył i wark­nął groź­nie. Nie oka­zał przez to wię­cej niż za­le­d­wie nie­za­do­wo­le­nie, ufał jed­nak w swej du­mie, że równa się to pra­wie wy­da­niu roz­kazu. Lecz ku wiel­kiemu jego zdu­mie­niu po­wróz za­ci­snął się jesz­cze moc­niej na szyi, po­zba­wia­jąc go pra­wie moż­li­wo­ści od­dy­cha­nia. W przy­stę­pie wście­kło­ści pod­sko­czył ku ob­cemu, ten jed­nak uprze­dziw­szy go, chwy­cił go za gar­dziel i nie­ocze­ki­wa­nym ru­chem oba­lił na grzbiet. Po­wróz w tej chwili za­ci­snął się nie­mi­ło­sier­nie, Buck zaś zma­gał się jak w ataku fu­rii, wy­wie­siw­szy ję­zyk i na darmo pró­bu­jąc za­czerp­nąć od­de­chu. Ni­gdy do tej pory nie po­trak­to­wano go tak strasz­nie i jesz­cze ni­gdy nie zio­nął tak gwał­tow­nym gnie­wem. Lecz siły opu­ściły go, oczy przy­sło­niły się mgłą wy­czer­pa­nia. Nie zda­wał so­bie sprawy, kiedy po­ja­wił się po­ciąg i kiedy wrzu­cono go do wa­gonu to­wa­ro­wego.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] ok. 63,5 kg
Ty­tuł ory­gi­nału: The Call of the Wild
Co­py­ri­ght © 2023, MG
Bi­blio­teka Na­ro­dowa, Po­lona 88805227. Do­mena pu­bliczna.
Pro­jekt okładki, wy­bór ilu­stra­cji oraz skład książki: Zu­zanna Ma­li­now­ska Stu­dio
Opra­co­wa­nie: MG, Do­rota Ring
Au­to­rzy ilu­stra­cji: Phi­lip R. Go­odwin, Char­les Li­ving­ston Bull i Chas. Edw. Ho­oper
ISBN 978-83-7779-941-3
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera