Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Akropolis” to dramat Stanisława Wyspiańskiego. Wydarzenia dramatu rozpoczynają się o północy, po zakończeniu nabożeństwa rezurekcyjnego w katedrze wawelskiej, i trwają do świtu pierwszego dnia Wielkanocy.
Dramat „Akropolis” był efektem fascynacji Wyspiańskiego Wawelem jako miejscem symbolicznym, skupiającym w sobie nie tylko istotę polskiej historii i kultury, ale też cywilizacji europejskiej, miejscem łączącym tradycje biblijne i antyczne. Akropolis nie jest dramatem we właściwym tego słowa znaczeniu, lecz poematem scenicznym o paru wątkach, zbiegających się w całość wysoce nowatorską i prekursorską.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 77
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydawnictwo Avia Artis
2018
Akropolis
Rzecz dzieje się na Wawelu w Noc Wielką Zmartwychwstania
Poszli i na kościele ostawili dymu
powłoczną chmurę; — oplotła kolumny.
Pieśniarze, co śpiewali pieśni Rzymu,
pokłony bijąc u ołtarza-trumny.
Wonne obłoki rozpletły się w mroku,
pajęczą chustą wiążąc w sieć filary.
Przychodzą tutaj na ten dzień Ofiary
raz tylko jeden do roku.
Przychodzą jeden raz tylko do roku,
Ofiarę pełniąc świętą, tajemnicę,
i płoną wszystkie na menzach gromnice.
Czytane są Słowa wyroku.
Jako rzeczono przed tysiącem laty,
tej nocy ma się duch przetworzyć;
przybyć ma Ten, co zbawiać wyrzekł światy
i powstać z martwych i ożyć.
Poszli, — i dymu snują się obręcze
i mrok coraz gęsty pada
i ciemność padła na głazów przełęcze,
aż pełna noc już włada.
Cichość się stała i weszło milczenie
i objęło owe mroki i cienie.
I stał się moment wielki czaru,
gdy zadrgały młoty zegaru
i północ ozwała się z wieży.
Wtedy ci, co w srebrnej odzieży,
na rąk wzniesionych podporze,
dźwigali straszydło-boże,
trumnę, — jarzmo z bark zdjęli
i unieśli nieco i dźwignęli
i umocnili samą na ołtarzu.
Słychać było: — opadł ciężar święty,
umocnion menzą kamienną
a oni się chwycili rączęty,
by odgonić precz larwę trumienną.
Ocknęli się ze snu i patrzą:
ciemno. —
Wtedy jeden młody śrebrzysty
ucałował stułę, którą związan,
podjął ręką strój szerokofałdzisty
i zestąpił.
Czyli sam jestem? O gdzież to bracia moi?
Ugięły się i drgają kamienie u mych stóp.
Cyt. Czyjeś łzy? Ktoś płacze. — Tam ktoś stoi?
O ręce! — Kędy stąpię grób.
Cyt! — Bracie, czy to ty? — To ty!
wszedł
O! Jakże ręce, ręce bolą,
dźwigać we wiecznej męce
trumnisko straszne. Dolo!!
O ręce, ach, jak bolą.
Ach, a, swobodo!
Siłę poznaję młodą.
Siła we mnie wstępuje.
Ach, a, ramiona! — —
Trumna?
Tam porzucona,
na ołtarzu ostała cicha.
Cyt! — Słyszysz? — Szemrze....
Wzdycha.
To tam wiatr biegł u wrót
i zaświsnął u progów bramy.
O bracie, jako my się kochamy.
Wiesz luby bracie? Myśl mą znasz.
Jak męka twoją zżarła twarz.
Wielki ten ciężar, wielki głaz.
Ramiona rozprzeć! — Jeszcze raz!
Ach, a, swobodo! — Idzie. Cyt.
To on?
Nasz brat.
wszedł
Pójdziem na spyt?
Pójdziemy.
Czy przyjdzie jeszcze
nasz inny brat?
Dążcie słuchem ot tam, za szelestem...
Pod kolumną przyklęknął. — Stąpił.
O! Jak strudzony!
wszedł
Jestem.
Oto my czterej wieszcze.
Ach, a, swobodo!
Postać my mamy młodą!
Ręce rozprzężcie się!
Rozpostrzeć skrzydła!!
— O! Jakże mi ta trumna obrzydła.
Ach! A! Swobodo!
Trudu nam nie poskąpił
nasz PAN.
Stwórca i kat.
Ach ileż bo to lat!
Dźwigamy całe dnie,
wstrzymując dech,
by nie poznał kto z ludzi
i tylko ledwo nocą,
co możem spocząć chwilę.
Lat tych ile?
Nie pomnę.
Przeznaczenie to nasze
i wyroki te nasze niezłomne.
O bracie! Ty, jak ptaszę
znękane, bólem drgasz.
O bracie! Męką zżarta twarz.
— Pójdziemy je budzić śpiące?
Pójdziemy.
Podajcie dłonie!
powiódł ich ku kropielnicy
Wodą zmyjemy świętą skronie.
W Imię Ojca i Syna i Ducha.
Godzina nasza. Świat słucha!
Wodą zmyjemy świętą skronie.
Podawajcie wzajemnie dłonie.
W Imię Ojca i Syna i Ducha.
przystanęli
przeżegnali się
milczą
Widziałeś Go w ciernistej koronie,
jak głowę pochylił,
głowę w lokach czarnych, gdzie zasłona.
Nie śmiem tam pójść, — On kona.
Straszliwe Jego westchnienia
i krew ciecze z rąk i stóp i twarzy
na ołtarz, — gdzie zwisło strzemię.
Kiedyż się Jego męka skończy?
Jak piersią smutnie dyszy...
Czy On słyszy, — jak my mówimy,
czy On swoje tylko jęki słyszy?
Czujesz? — — jeszcze kadzideł dymy
ostały woniącą mgłą,
i snują się, jak pajęcza sieć — ?
Ach, świece! Sądziłem, że zaduszą.
Płonąłem w tym ogniu łuny,
słabnący pod ciężarem truny;
w twarz mi świecono.
Oczy ich twoje nie zmuszą
drgnąć?
Ha! Gdyby byli z duszą! — —
O słysz, — znów Ten z koroną
jęczy. — — Te mgły ku Niemu
idą...
Nie chodźmy.
Czemu?
Nie, nie, nie mogę.
Pierś Jego czarna, sina,
twarz czarna, posiniała
i krew!, o we krwi cała.
Za czarną tą zasłoną
okrutnie dyszący, — — Nie!
Na śmierć Jego patrzeć co dnia.
O ta nad zbrodnie zbrodnia,
co dnia tu męką święcona!
Nie pójdę!! — On tam kona,
z koroną, mrze z koroną! —
Trwożysz się?
Wstręt mnie zrywa.
Drżysz. — — Zapomnij!!!
Ha.
To nasza jedyna żywa
godzina!!
Godzina nasza żywa!!!!
przystanęli
milczą
Cóż myśli nasze struło?
Żegnaliśmy się wodą święconą. — —
Znaczmy się raz drugi i trzeci
a złe i trwoga odleci.
stąpił ku kropielnicy
Jedna nasza żywa godzina.
W Imię Ojca i Syna...
Noc głucha.
W Imię Ojca i Syna i Ducha.
przeżegnali się
przystanęli
milczą
Czujesz już w rękach moc — — ?
Że w srebro ciała płynie krew — ?
Czuję, jak płynie — —
Mam wolę; — rosnę jako lew.
Wskrzeszę ducha w godzinie.
Krew płynie. — Siła, — siła!
Noc przyszła, — wyzwoliła.
Jestem jako spiż i żywy;
na lot, przez jednę noc
szczęśliwy.
Zbyliśmy jarzma, bracie,
ach, o swobodo, — — —
Wiecie, co czynić macie!?
Wyciągają wedłuż ramion skrzydła,
których pióra dźwięczą i szeleszczą;
w ruchach rosną brzęczące straszydła
a pióra głaszczą i pieszczą.
Co ku sobie oczy jasne zwrócą,
jako gwiazdy mają te oczy,
to ku dawnym ruchom zwolna wrócą,
w skrzydeł kryjąc się dźwięcznej otoczy.
I znów naraz ku sobie stąpili,
strzęśli włosów uloczone grzywy,
znów się jeden przed drugim pochyli.
Złomy pomruk wydały straszliwy.
Przystanęli. — Słuchają. — Już idą,
kędy, skryty za złomów filarem,
grób przygasłej Ankwicza pamięci:
Amor ze zgaszonym ogarem
u stóp stupa, — w sen głazu ujęci. —
Przystanęli. — I rąk wzniesień czarem
napierśnic zatrzęśli egidą.
Kamień naraz oto stał się żywy.
O strato!
O strzaskana kolumno!
O trumno,
czyliżeś wszystko szczęście skryła?
O lato!
O skoszone zboże;
któż to cię wiąże w snopy
i rzuca snopy na wicher?
Skąd ten wicher dmie — co porywa?
O burzo — zawiejo straszliwa,
zabijasz; Na śmiertelne łoże
rzuciłaś pełń młodzieńczych lat!
O śmierci, — gdzieżeśkolwiek przeszła,
pustość ostawiasz chat
O łzy wy moje — ukropy.
O żalu, żalu,...
Cicho — — ...
Czego ty płaczesz?
do Aniołów
Cyt.
ku niewieście
Zbudź się, — ty śnisz —
Kto wy?
Idziem na spyt. —
Czego ty płaczesz? — Kogo?
Płacz ten we mnie zaklęto
i uznano mnie świętą
w płaczu i moim żalu.
Rozdziej się z tego szalu.
Odchyl włosów, rozpogódź lico.
Oczy twoje się świecą.
Oczy me błyskawicą.
Poznaj we mnie zwiastuna:
Wstań!
Tu pode mną truna.
Zejdź, zestąp, — zapominaj.
Co? — Skąd ten głos? — Ta mowa?
Nie płacz i nie przeklinaj.
O słyszę, sierpy dźwięczą.
To koszą pszeniczny łan?
Nie, to włosy me brzęczą
srebrzystych splotów zwojem,
z moim się plącząc strojem,
co naszyty srebrną liliją,
mieniącą połysku tęczą.
Ja mam zapomnieć trun?
Zapomnieć. —
Zapominać?! — —
Nie łkać i nie przeklinać.
Nie płakać? Nie narzekać?
Nie wyrzekać, — nie szlochać.
Nie wspominać nic — ?
Kochać!
Kochać? — Kochać —
Miłować.
Miłować —
Sercem rość.
Na przyjęcie się Jego gotować.
On przyjdzie?
Świątyni gość.
Przyjdzie?! On miły, luby!!
Przybędzie oblubieniec.
Dla Niego miłość serca,
dla Niego młodość, wieniec.
Młoda, w krasie rumieńca,
ty Jemu podasz wieniec.
Przybędzie Oblubieniec!!!
O jak ty piękna, zrumieniona,
ty się uśmiechasz, czulisz.
Raduję się. —
Stęskniona
ty za wesołością.
Miłością, będę żyć miłością.
Kochaj, — daj ust.
Bierz usta.
Przytul, — osłoni nas chusta,
całun osłoni biały;
Ty mój, ty mój, mój cały.
Daj ust.
Kochanko, dziewo.
Promienny!
Białobrewo!
Czujesz ty płynącą krew?
Czy to noc — ?
Noc!
Noc. — — Mój oddechu śpiew —
oddecham — żyję, żyję.
Kocham — ..... niech całun skryje.
Pójdź — za mną, ze mną, w blask.
To światło — —
Gwiazdy świecą!
Upadają i lecą,
Potok łask.
Strumienie na mnie biją?
Czyją żem to jest? — Czyją?!
Kto ty — ?
Nie pytaj nic.
Nie — ?
Żyję jednę noc
i ty na jedną chwilę
ockniona, — masz tej chwili moc.
Ja żyję!!
Pójdź w ramiona!
Ktoś szepce — — ?
Inne duchy.
Duchy? —
To inni żywi.
Szczęśliwi. — Czy szczęśliwi?
Cóżem to przepomniała?
Ktoś był ze mną.
Ja z tobą.
Był ktoś, co przed moją żałobą,
gdym jeszcze była smutna,
pochylił pochodnię gasnącą
i dłoń podnosił z pociechą.
Ktoś mówi — ? Kto to mówi — ?
Echo.
Zapomnieć? — Zapomniałam. —
A przecie byłam z kimś, gdy stałam
na onym piedestale
i teraz nie pomnę wcale.
Drasnąłeś mnie miłości grotem.