Wyzwolenie
Rzecz napisana w roku 1902. Dzieje się na scenie teatru
krakowskiego.
Gdzieś przed siódmą wieczorem,
Kościół kończył nieszporem,
bram teatru ledwo uchylono:
DEKORACJA
Wielka scena otworem,
przestrzeń wokół ogromna;
jeszcze gazu i ramp nie świecono.
Kto ci ludzie pod ścianą?
Cóż tu czynić im dano?
Czy to rzesza biedaków bezdomna?
Głowy wsparli strudzone,
cóż ich twarze zmarszczone?
Przecież pracę ich dzienną płacono.
Scena wielka otwarta:
Kościół Boga czy Czarta,
czym się stanie ta sztuki gontyna?
Choć kurtyny zaklęte,
widowisko zaczęte:
oto wszedł ktoś, — puściła go warta.
wszedł Konrad
Weszedł, — uszedł baczności. —
Czy raz pierwszy tu gości,
bo się dziwno rozgląda i bada.
Ci, co siedzą pod ścianą,
gdzie kulisy składano,
nasłuchują; on rozpowiada.
Słów słuchają zdziwieni,
czyli duchem pojęni,
skąd to idą te myśli Konrada?
Czarny płaszcz go okrywa,
ręce wiążą ogniwa,
na rękach ma kajdany.
To powolny, to rzutny,
to zapalny, to smutny,
w mowę własną dziwnie zasłuchany:
KONRAD
Idę z daleka, nie wiem z raju czyli z piekła.
Błyskawic gradem
drży ziemia, z której pochodzę,
we krwi brodzę,
nazywam się Konradem.
Rozpacz za mną się wlekła
głową wężów, okropnym widziadłem,
wyjąc: ZEMSTA.
Byłem gwiazdą,
gwiazdą stałą, niebios niewolnicą.
Tam hen, ujęty łańcuchem,
z wyprężonymi ramiony,
uwięzgłem duchem,
gdzie gwiazd iskrzące skorpiony
świecą
w przestrzeni wieczystych głusz,
gdzie gniazda bogów i dusz —
i spadłem.
Tę ziemię ukochałem
szałem
i w żądzy palącej posiadłem
ciałem! —
Jestem w każdym człowieku, żyję w każdym sercu.
Po kwietnym łąk kobiercu,
po skalnych paściach, krzesanicach
jestem niesion skrzydłami
z płomieniem w licach.
Ogień, płomienie w piersi! —
Przyszedłem, — wy najpierwsi —
wyciąga ręce ku tym, co siedzą w uboczach i mrocznych zakątach
sceny
Przyszedłem — — — cyt — — przychodzę
Myśli zmąciłem w drodze…
CHÓR
Czego żądasz?
KONRAD
Służby jedynej godziny.
CHÓR
Czego żądasz?
KONRAD
Przychodzę wprząc was do dzieła.
CHÓR
Czego żądasz —?
KONRAD
Na was myśl moja spoczęła.
jakby przypomnieć chciał rzecz, z dawna już jemu znaną
Tam, kędyś trzeba dojść i wniść
a mocą rozprzeć wrota, — —
nie patrzeć pozad…
Nim zwiędnie kwiatu świeży liść,
zanim ptacy zaświergocą swój świt
nad śmiertelną mogiłą,
nim pojmie ich martwota
i wznieść pochodnię ponad! —
Tam kędyś trzeba dojść i wniść
siłą!!
patrzy się po otaczających go robotnikach
Siła to wy.
CHÓR
Czego żądasz?
KONRAD
Poznałem w was siłę.
CHÓR
Czego żądasz —?
KONRAD
Wiem: kościół, zamek, mogiłę.
Te postawię i zburzę.
zrywając ręce w silnym ruchu, poszarpnął kajdan
Zejmijcie mi kajdany.
CHÓR
U rąk je dźwigasz, u nóg;
drogą ty spracowany.
KONRAD
Przeszedłem ciemnie dróg. —
Zejmijcie z prawej ręki.
CHÓR
Znaki więzień i męki.
KONRAD
Zejmijcie z rąk i stóp.
CHÓR
Krwią ubroczone stopy.
KONRAD
Przeszedłem ognie prób;
czoło poorał cierń.
CHÓR
Jesteś wolny.
KONRAD
Kto wy jesteście —?
CHÓR
Chłopy.
KONRAD
Kto wy jesteście —?
CHÓR
Czerń.
ROBOTNIK
Śród parcia ludu onego na ostrza bagnetów, padła mi u stóp siostra
moja, a krew chlusnęła na moją pierś, — chlusnęła ku oczom. Nic już
nie widziałem dalej, jeno krew i krew siostrzaną.
KONRAD
Synu zemsty, — dzieła dokonam z wami i na czyn twój patrzeć będę.
Tu będą się bawić, a wy będziecie patrzeć, aż przyjdzie godzina
zemsty.
ROBOTNIK
Czekamy takiej godziny.
KONRAD
Oto usiądźcie tam w kątach i uboczach, aż zawezwę was, abyście
wystąpili z czynem.
ROBOTNIK
Co rozkażesz —?
KONRAD
Będziecie czynić, co czynicie co wieczór w tym oto gmachu.
ROBOTNIK
I zwykłą dostaniemy zapłatę.
KONRAD
I zwykłą dostaniecie zapłatę.
ROBOTNIK
Dalej nic nie myślę.
KONRAD
Będziecie budować i burzyć.
ROBOTNIK
Tak upływa nam życie nasze. Synowie nasi zburzą, co my budujemy.
Burzymy, co zbudowali ojcowie nasi.
KONRAD
Będziecie budować i burzyć w milczeniu i cokolwiek byście obaczyli,
ktobykolwiek był na waszej drodze, przystąpcie nieubłagalni i
podporę wyrwiecie, o którą wsparty i bel weźmiecie, którym się
ogrodzą i otoczą, — i rzućcie precz, jako odrzuca się i odciska
rumowisko, śmieć i łachy a rupiecie stargane. I ani pojrzycie, co
czynić wam przyjdzie.
ROBOTNIK
Tacy jesteśmy.
KONRAD
Takich was widzę i tacy będziecie.
ROBOTNIK
Ujrzysz nas.
KONRAD
A teraz idźcie wypoczywać i czekajcie znaku:
ROBOTNIK
Kto nam da znak?
KONRAD
— — Zapadnie jakoby smuga mroku i cieniem przesłoni wszystko, co
przed waszymi oczami.
ROBOTNIK
Oczy nasze nawykły do mroku.
INNY ROBOTNIK
Mrok mnie miły i łagodny.
ROBOTNIK
Noc upragniona i jedyna.
KONRAD
Po czynach waszych przyjdzie NOC.
CHÓR
Noc upragniona i jedyna.
KONRAD
Odejdźcie.
/ Oddalają się. Wchodzi Reżyser. /
REŻYSER
A! witam pana, witam, witam!
Ho, czasów tyle, kopę lat!
Mamy tu scenę, — właśnie czytam
o Romantyzmie, — przerósł świat.
Romantyzm sobie buja, wodzi,
coraz to wyżej, nie dba nic
a światek coraz niżej schodzi.
Cóż tam? Jest jaka sztuka?
KONRAD
Nic.
REŻYSER
Nic!? A my mamy wielką scenę:
dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż.
Przecież to miejsce dość obszerne,
by w nim myśl polską zamknąć już,
by się te iskry ducho-żerne,
co u rozstajnych siedzą dróg,
zeszły tu wszystkie za nasz próg
w światło kinkietów, — zacząć ruch.
Talenta bowiem są niezmierne,
lecz trzeba, by w mnie wstąpił duch.
To są syntezy pierwsze rzuty,
lecz wymagają dysputy.
/ Usuwa się z pierwszego planu. Wchodzi Muza. /
KONRAD
O tajemnicza, piękna, którą
uwielbiam, pozwól,
że nazwę cię: »Literaturą«.
Kimkolwiek jesteś, Muzo boska,
cóż chmurzy czoło twoje?
MUZA
Troska.
KONRAD
Grasz —?
MUZA
Będę dzisiaj w grze cudowną,
bo będę w grze kapryśną.
KONRAD
Nawet kaprysy są rutyną
u ciebie, — boska. — Wiedziesz chór
wybranek?
MUZA
Wieniec cór.
We złotej konsze tu nadpłyną.
Są eteryczne.
KONRAD
Polki?!
MUZA
Słyną!
KONRAD
Ta pierwsza?
MUZA
To harfiarka Lila,
z rodu Wenedów.
KONRAD
Zmartwychwstała.
MUZA
W tym deszczu włosów, w rąk rzuceniu,
w przegięciu, smętku, zaniedbaniu,
w arfy miłosnym kołysaniu:
Lila żebraczka.
KONRAD
A ta druga?
MUZA
To najmłodsza córa Popiela:
Zosia, co wszędy kogoś ściga
i goni zamyślona.
KONRAD
To fryga
narodowa. — A tamte?
MUZA
Dziewki od pługa.
Postacie, o których mowa, właśnie płyną w głębi we złotej konsze na
kółkach i wysiadają na scenę.
Ja w teatrzykach amatorskich
grywam markizy i hrabianki;
za guwernantkę mnie półpanki
biorą do swoich dworów;
jestem gwiazdą doktorów
przewodnią; — tyś bohater, słuchaj,
tyś powinien był tu przyjść z pochodnią, —
jak ja z gałązką wawrzynu.
A jakież sobie miano przybrałeś?
KONRAD
Wziąłem to Imię — zgadniesz z czynu:
Czym będę, zgadniesz czym jestem;
chcę działać.
MUZA
Wiem, rozumiem: gestem.
KONRAD
Czynem!
MUZA
Gestem!
Czegóż to chcesz?
KONRAD
Wyzwolin.
MUZA
Z czego? — Czy chcesz ducha
wyzwolić, — alboż duch ma pęta;
czy myśl, — myśl tak daleko biega
wolna: — czy sercu co dolega —?
Wyznaj, — ułożę rzecz na sceny,
i MELANKOLIĘ zagram sama:
ja, jako rola, wielka dama…
a cały teatr mnie posłucha.
KONRAD
Kochanka moja zwie się: wola!
MUZA
Wola?! Być może. — Jakież dane?
By zacząć sztukę, stworzyć dzieło,
potrzeba męki, trudu, pasji,
bólu, skarg, żalu, smętku, lęku,
grozy, litości.
KONRAD
Teatr stary.
MUZA
Silne ma podstawy budowy.
Chcesz tworzyć…?
KONRAD
Tworzę.
MUZA
Teatr?!
KONRAD
Nowy.
MUZA
Inny?
KONRAD
Zobaczysz. — Patrz i uważ.
MUZA
Wiem, zamiast pełnym latać lotem,
nieledwie jako dziecko fruwasz;
dopiero ja dać władzę mogę,
dopiero ja cię wyprowadzę
w świat…
KONRAD
Idę, by walić młotem!
MUZA
Czy tu potrzebna nowa forma,
czy konieczna?
Pewno jaka sprawa odwieczna; —
by zeszła tylko Duze czy Sorma
i kurtynę wznieść można.
Sarah czy Modrzejewska…
Oto jak myślę, sztukę,
tragedię wprowadza artystka.
W grze jej i w każdym geście
tu będzie czaru lubystka,
że wszyscy, jak tu jesteście,
pod jej urokiem w błędzie,
w złudzeniu…
KONRAD
Że wszystko więc polega na…
MUZA
Wypowiedzeniu.
KONRAD
MUZO, chcę naród przedstawić.
MUZA
A, to musi odbywać się tak,
by naród mógł się bawić:
Trzeba dekoracje ustawić,
pamiętać o każdym sprzęcie,
umieścić w budce suflera,
jeśli kto tekstu nie spamięta, —
za kulisami reżysera
i inspicjenta
i dać im skrócony szemat.
A gdy już wszystko gotowe,
rozkazać grać na rozpoczęcie
poloneza, jeśli polski temat,
i rzucić, jako pierwszą kartę,
wielkie Słowo.
KONRAD
Chcesz, by wszystko było za umową.
MUZA
Tekst dowolny, komedia del'arte.
KONRAD
Strójcie mi, strójcie narodową scenę,
niechajże ujrzę, jak dusza wam płonie;
niechaj zobaczę dziś bogactwo całe
i ogień rzucę ten, co pali w łonie
i waszą zwołam Sławę!
Teatr, świątynia sztuki, — o duszo przybywaj!
Hej! Tu stawcie kolumny te, tutaj posągi.
Dalej, przynieście ścianę, — ty mi śpiewaj
hymnus tryumfu, a ty pieśń żałoby.
Dalej! Ustawić bohaterów groby,
pomniki: Boratyński-rycerz, rycerz-Kmita!
Umocujcie je silnie, poprzystawiać drągi,
przyśrubować, — ha Sołtyk, — a tutaj część sali,
jakby sala sejmowa — stół do kart, gra w kości,
Stroić, prędzej się stroić; dom stawiam piękności!
Ledwo powiedział co, a już się stało:
Już dekorację znoszą całą;
już ustawiają, piętrzą, ładzą.
Aktorzy rzeszą się gromadzą,
kostiumy na się nawdziewają
te, w których potem role grają.
Teatr narodu, sztuka, polska sztuka!
Chcemy go stroić, chcemy go malować,
chcemy w teatrze tym Polskę budować!
Żupany bierzcie, delije, kontusze;
znoście mi lite pasy, krzywce, karabele,
chłopskie gunie, sukmany, trzosy. Tłum w kościele!
Niech w oczy biją kolory jaskrawe,
niechaj rażą jak słońce. — Wstąg, wstążek, okrasy!
Niechaj ich ujrzę razem, jakby w złote czasy.
Razem, razem wy wszyscy, magnat, chłop i miasto.
Siermiężni wy przystańcie około Pasyjki.
Dalej wy, wy husaria, — wy z hrabią Henrykiem
na czele, niedobitki — Sztandar ten z Maryjką.
Szaraczki, wy artyści, fantazjusze, mnichy.
Wy wszyscy! — Strójcie, strójcie się w ornaty,
w ornamenta, złotogłów, we świąteczne szaty
i zacznijcie bój myśli i szermierkę słowa —
a ty im Muzo podaj ton.
MUZA
Ja już gotowa.
KONRAD
Oto ich widzę! Stoją około mnie żywi:
ci, kunsztem sztuki pozwani do życia.
Grajcie — a z pełnej duszy. Dobądźcie z ukrycia,
co w was tajne, nie kryjcie. — A ty bądź przewodnia.
REŻYSER
Hej światła!!
MUZA
A w czyim ręku pochodnia?!
KONRAD
Polska współczesna!
MUZA
Tłumaczysz się jasno.
REŻYSER
Światła niech błysną szerzej!
KONRAD
Tu mnie ciasno.
REŻYSER
Szerzej, wy razem, — rozstąpić się! Pozy!
Przybierzcie pozy:
litość, zmęczenie, gorycz, moment grozy.
MUZA
Polskę współczesną twórzcie.
REŻYSER
Sercem szczerem.
Tak, jak ją widzim współcześnie dokoła.
KONRAD
Zarwijcie waszych serc — —
MUZA
Będzie bohaterem:
kto wejdzie z wieńcem u czoła!
„Tam-tam” nazywa się narzędzie
w orkiestrze, które dzwon udaje.
Jak mówią teatralne zwyczaje,
używa się mniej więcej wszędzie,
gdzie się do sztuki dzwon dodaje.
A więc w Kościuszce do przysięgi,
z dna wód w Zaczarowanym kole;
raz się z nim w górne idzie sprzęgi,
raz się znów staje z nim na dole.
Jest „tam-tam” rzeczą właśnie taką,
że zawsze się w nią tłucze jednako.
Wrażenie, jakie wywołuje,
jest tym, co w sobie kto poczuje.
„Tam-tam” jest w stanie dzwon Zygmuntów
z przedziwną oddać dokładnością,
waży zaś ledwo kilka funtów
i każdy dźwignie go z łatwością,
co uprzystępnia szerszej masie
w teatrze drżeć przy tym hałasie,
imitującym nastrój dzwonu
z przedziwną subtelnością tonu.
O Zygmuncie! słyszałem ciebie
i natychmiast poznam, gdy usłyszę.
Niech ino się twój głos zakolebie
i przenikliwy wżre się w ciszę,
w ciszę półgwarną, półszemrzącą,
niech ino wpadną pierwsze tony,
tą melodyją dźwięku rwącą,
już wiem: żeś Ty jest w ruch puszczony,
że wołasz, wołasz: PÓJDŹCIE ZE MNĄ,
i wołasz wiek już nadaremno.
Oni się, co najwyżej, zasłuchają
i oczy mgłą im łez napłyną.
A gdy ty wołasz: WZNIJDŹ POTĘGO,
wrażenia u nich pierwsze miną.
A gdy ty wołasz: DZIEJÓW KSIĘGO,
ROZEWRZYJ KARTY NAD NARODEM.
NARODZIE, WRÓŻĘ, ZMARTWYCHWSTANIESZ,
choć stoją jeszcze, choć czekają,
czekają: kiedy brzmieć przestaniesz
i ton ostatni twój zawarczy…
Gdy więc za tobą pójść niegodni,
a częstych wrażeń tęsknią głodni,
na ten użytek „tam-tam” starczy.
Wie o tym dobrze i pamięta
REŻYSER (sztukę dziś prowadzi),
więc Konradowi „tam-tam” radzi:
REŻYSER
A gdy się ozwie „tam-tam”: dzwon,
ty wejdź.
MUZA
I bierz najwyższy ton!
KONRAD
I nawet się nie spytasz, jaka słów będzie treść?
MUZA
Chcę akcji, działaj, dajęć pole.
Zagraj, jak zechcesz, twoją rolę,
a możesz ich, gdzie zechcesz, wieść!
KONRAD
A tamci?
MUZA
Tamci będą grać
za siebie też, — jak kogo stać.
/ Konrad schodzi ze sceny, która zapełnia się tłumem aktorów i
statystów. /
REŻYSER
Role rozdane! — kto zaczyna?
Na miejsca! — Wznosi się kurtyna! —
To rzekł i klasnął tu trzy razy.
Rampa się nagle rozświetliła;
podnosi się zasłona z gazy,
która dotychczas wszystko kryła.
Gdy się już uporano z gazą,
Muza, której grę rozpocząć wypada,
suknię poprawia i układa,
wreszcie rozpoczyna z emfazą:
MUZA
Niebianką zstąpiłam do tych bram
i Sztukę, której tajnie znam,
przed wami głoszę!
Serca w górę! Do góry głowy! Dumne czoła!
REŻYSER
Czego pani tak woła?
MUZA
W purpurę i złotogłów przyodziani:
oto moi męże wybrani,
a tamci w zgrzebnej koszuli,
a tamci w wiecznej żałobie…
REŻYSER
Daj spokój garderobie.
MUZA
Pieśń moja wybieży przede mną
na wasze spotkanie.
O Pieśni, czyli ty nie będziesz daremną?
O Pieśni, co się z tobą stanie?
Będzieszli ulgą siostrze, bratu?
REŻYSER
Widocznie brak ci tematu.
MUZA
Przestworza! Hej, wy gromolice,
co nosicie w płachtach błyskawice,
wy, o których słyszałam w baśni,
przydajcie siły słowom moim!
REŻYSER
/ do Maszynisty, któremu daje za kulisy znak /
…Trzaśnij!
— — — — — — — — —
/ Daje się słyszeć jakoby dalekie uderzenie piorunu, — przesypano
bowiem kilka ołowianych kul przez blaszaną rynnę, ukrytą w
kulisach. Po czym słychać przeciągłe huczenie i dudnienie gromu,
coraz zanikającego w oddali, — bo oto bardzo wprawnie bito w bęben,
głuche uderzenia wydający, a wysoko na górnym pomoście sceny
ukryty. /
MUZA
Ktokolwiek żyjesz w polskiej ziemi
I smucisz się, i czoło kryjesz,
z rękoma w krzyż załamanemi,
biadasz, — przybywaj tu, — odżyjesz!
W Przestrzeń rzucimy wielkie słowa,
tragiczną je ubierzem maską.
Ktokolwiek wiesz, co znaczy polska mowa,
przybywaj tu, — odżyjesz Słowa łaską.
Wyzwolin doczekacie się dnia,
przybywamy tu z zapowiedzią, —
tragiczną będzie nasza gra,
wyrzutem będzie i spowiedzią.
Uderzymy górne, wysokie tony,
jak z wieżyc bijące dzwony.
Przybywamy tu z zapowiedzią.
Tragiczną będzie nasza gra:
skarżeniem, chłostą i spowiedzią.
Wyzwolin ten doczeka się dnia,
Kto własną wolą wyzwolony!!