Droga do powrotu - Tomasz Łukaszewski - ebook

Droga do powrotu ebook

Tomasz Łukaszewski

5,0
31,50 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Droga do powrotu opowiada przygody Michała. Michał to bardzo wysoki trzydziestolatek, z zawodu inżynier mechaniki precyzyjnej. Często lubi grać z przyjacielem w tenisa. Po jednym ze spotkań na korcie znienacka, gdy przechodził przez zwyczajne drzwi, wpadł do innego świata, który wygląda jak ziemia sprzed około 2 tysięcy lat. Ponieważ okazało się, że został za pomocą czarów sprowadzony do tamtego świata przez Maga Ilitira. Przybył tam, aby pomóc okrążonemu wojsku w wyjściu z zagrożenia. Michał wpadł na pomysł jak można z tej zasadzki się wyrwać, ale zanim pomysł został zrealizowany, niestety cały oddział wpadł w ręce elfów.

Mag Ilitir obiecał Michałowi powrót na Ziemię, lecz nie zna odpowiedniego czaru. Michał musi dotrzeć do jednego z dwóch magów w tej krainie, którzy taki czar mogą znać. Musi to być czar wzmocniony magicznym przedmiotem – łuską smoka. Michał wyruszył w drogę, aby znaleźć możliwość powrotu na Ziemię – Szuka drogi do powrotu. Niewątpliwie z pomocą elfa Kolona i człowieka Polsoma udają się w podróż w góry, aby znaleźć maga Amandrona, który zna odpowiedni czar. Drugim magiem znającym taki czar jest Murun Turaz. Ale ten mag żyje na wschodnich dalekich rubieżach kontynentu.

W drodze powrotnej Michał trafia na elfy, smoki, istoty Ślimakopodobne i magię. A czy jego droga zakończy się pomyślnie, dowiecie się z kart książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 571

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



      

Droga do Powrotu

     

   

2021

 

Copyright © by Tomasz Łukaszewski 2021 Copyright © by Wydawnictwo Witanet 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Projekt okładki: Urszula Kupis

Skład tekstu, kodowanie: Ryszard Maksym

 

ISBN: 978-83-66149-76-2

 

Kontakt z Autorem możliwy przez e-maila: Kontakt

 

Wydawca:

Wydawnictwo WITANET

tel.: #48 601 35 66 [email protected]

 

 

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

 

Skład wersji elektronicznej:

1.

PRZEJŚCIE

 

 

Słoneczny, lipcowy poranek, choć nie było jeszcze godziny dziewiątej, już zapowiadał nadchodzący w południe upał. Jak to w lipcu o tej porze, słońce stało wysoko i mocno grzało, a brak jakiegokolwiek powiewu potęgował kumulujące się nad kortem ciepło. Po południu pewnie nie dałoby się grać, ale teraz kończyli już mecz i Michał miał pierwszą swoją szansę. Pierwszą na zakończenie meczu, ale i pierwszą w ogóle. Zaczęli ze sobą grywać w tym klubie już ponad trzy lata temu, zawsze jednak wygrywał Adam. Zresztą nie było w tym nic dziwnego, ponieważ ten śniady, o wyglądzie Hiszpana, szczupły chłopak, jeszcze kilka lat temu zbierał nawet punkty do rankingu ATP najlepszych światowych tenisistów. Zdarzało mu się grać i wygrywać ze znanymi w tenisowym świecie „rakietami” i może gdyby w pewnym momencie nie postawił na naukę, pracę i życie rodzinne, zaszedłby w sporcie wysoko. W szczycie swojej kariery miał prywatnego menadżera, a światek sportowy dostrzegał jego talent. Los jednak pokierował karierą Adama inaczej i teraz, jako ceniony pracownik znanej firmy informatycznej, dla przyjemności ogrywał przyjaciela.

Dzisiaj jednak Michał miał wyjątkowy fart i już zwietrzył swoją szansę. Owszem, w większości elementów gry nie mógł się równać z Adamem, ale gdy zaangażowaniu pomagało szczęście, stawał się trudnym przeciwnikiem. Był jednak jeden element rozgrywki, w którym Michał bił Adama na głowę, to serwis. Umiał posłać piłkę z ogromną szybkością i jeśli tylko trafił w wyznaczony na korcie prostokąt – jego podanie było praktycznie nie do obrony. I dzisiaj szczęście sprzyjało Michałowi ewidentnie, trafiał i trafiał. Wygrał już pierwszego seta, w drugim udało mu się przełamać serwis Adama i z niezaprzeczalnym szczęściem, regularnie posyłał w ostatnim gemie swoje bomby pod nogi przeciwnika. Teraz stał przed niepowtarzalną szansą – jedna wygrana piłka i to z jego serwisu dzieliła go od wygrania drugiego seta, a w efekcie całego meczu.

Musiał się skupić, ale sama nadzieja i szansa wygranej wywoływała lekki uśmiech. Niewielkie drżenie z emocji, a przecież nie mógł zepsuć uderzenia. Wiedział, że jeśli nie trafi, będzie musiał powtórzyć serwis i tym razem uderzyć lżej. A już Adam sobie z returnem lekkich serwisów umie poradzić perfekcyjnie.

Odbijał przez chwilę piłkę o kort, stojąc tuż przed linią serwisową. Był znacznie wyższy od Adama, miał prawie dwa metry wzrostu, mocną budowę i wyćwiczone ciało, ale to postać Adama po drugiej stronie kortu wydawała się gigantyczna. Jakby zakrywał sobą i swoją ogromną rakietą cały kort, każde miejsce, w które może upaść piłka. Michał przestał się uśmiechać, ściągnął usta w wąską kreskę i wyrzucił piłkę w górę. Szare oczy wypatrzyły lecący żółty obiekt, oceniając najlepszy moment uderzenia. Lekko, jak zwykle przy serwie, wspiął się na palce i wykonując mocny zamach uderzył piłkę. Z ogromną prędkością przeleciała nad siatką i wybiła delikatny różowy dymek z ceglanej nawierzchni kortu tuż poza linią kortu.

– Drugi serwis! – Z nieukrywaną radością krzyknął Adam.

Michał ponownie stanął przed linią serwisu. Zamyślił się na moment i jego przystojna, choć szczupła i lekko pociągła twarz o niewielkim nosie, ale wyraźnym uśmiechu, przez chwilę zastygła w bezruchu. Tak, to ostatnia piłka i ostatnia szansa – ale nie mógł zaserwować lekko. Adam już na pewno na to liczył i na to czekał, ale lekki serwis nie dawał Michałowi większych szans. Tylko iluzoryczne. Natomiast ponowny ostatni „serw szybki” – jak je nazywał – to jego największa broń. Wzruszył ramionami i podrzucił piłkę. Raz kozie śmierć – pomyślał, wspiął się na palce i strzelił rakietą w piłkę z siłą największą, na jaką w tej chwili było go stać. Piłka z jeszcze większą prędkością przemknęła nad siatką i z miejsca uderzenia o ziemię, wybiła delikatny różowo–biały dymek. Adam wykonał ruch do piłki, lecz nie zdążył trafić jej rakietą

–As! – Krzyknął Michał i wyrzucił w górę ręce w geście zwycięstwa – Gem, set i mecz! – Przez chwilę stał z uniesionymi rękoma udając pomnik zwycięzcy, tyle że ubrany w czerwone szorty i granatowy T–shirt, po czym puścił się biegiem do siatki, przy której już czekał na niego Adam z wyciągniętą dłonią do gratulacji.

– Masz trzydzieści pięć lat, a zachowujesz się jak młodzik. Tak cię to ucieszyło? – Zdziwił się Adam.

– To przecież moja pierwsza wygrana z tobą, a to znaczy, że się rozwijam – odparł Michał z uśmiechem – No i miałem dzisiaj zabijający serwis.

– No i fart – podchwycił Adam – ale trzeba przyznać, że serwujesz niesamowicie. Z różnymi mistrzami grałem, a tak silnych podań nie widziałem. Gdybyś tak trafił rakietą zamiast w piłkę to w czyjąś głowę – chyba byś ją urwał.

– W każdym razie wieczorem po pracy pozwolę ci postawić sobie piwo – drwił Michał.

– Należy ci się. Faktycznie dobry dzisiaj mecz, ale lecimy pod prysznic, bo muszę zdążyć do pracy.

Michał chciał się jeszcze delektować zwycięstwem, ale rozumiał przyjaciela. Sam był szefem swojej firmy a pierwsze spotkanie biznesowe miał dopiero w południe i z prezentacją był już gotowy. Po cichu obiecał sobie skutecznie uczcić zwycięstwo wieczorem przy piwie. Obaj wzięli prysznic i przebrali się w służbowe ubrania. Adam włożył jasnobeżowy garnitur podkreślający jego śniadą karnację, a Michał wbił się w granatowy i jedynym odstępstwem na rzecz nadchodzących upałów była w jego przypadku rezygnacja z krawata do białej koszuli. W garniturze, który nazywał „mundurem zawodowym”, wyglądał poważnie i statecznie. Krótkie ciemnoblond włosy dokładnie uczesał, lecz pozostał w adidasach, bo czarne mokasyny zostawił w aucie. W szatni nie byli już sami, inni gracze przebierali się do walki na kortach, więc już tylko umówili się na wieczór i Adam szybkim krokiem udał się na parking.

Michałowi nie spieszyło się specjalnie. Bez pośpiechu spakował do torby sportowe ubranie, przybory toaletowe i rakietę. Przejrzał się w lustrze, przeczesał palcami włosy i udał się do drzwi wyjściowych. Zwykłym ruchem nacisnął klamkę, pchnął lekko skrzydło ramieniem i wyszedł na zewnątrz. W chwili, gdy drugą nogą dotknął chodnika zgasło światło.

Tak to w pierwszej chwili ocenił, zjawisko jednak bardziej odczuł tak, jakby go nagle zaatakowała i otoczyła całkowita ciemność. Nie widział absolutnie nic. Nie było znaczenia czy zamknął oczy, czy otworzył, otaczała go aksamitna prawie dotykalna ciemność. Co więcej, nie miał już świadomości, że stoi na chodniku. Stopy nie czuły ciężaru ciała, ale też nie zwisały. Nie czuł góry ani dołu. Nie rozpoznawał czy stoi, czy leży, czy się porusza, czy trwa w jakimś niebycie. Nawet w pewnej chwili był pewien, że dryfuje w pozycji poziomej. Po prostu nie wyczuwał grawitacji. Nawet ramiona lekko powędrowały na boki, jakby nieściągane siłą ciężkości w dół. Nie wiedział ile czasu to trwało, może kilkanaście sekund, gdy nagle poczuł, że jakaś siła go wsysa, ciągnie w konkretną stronę, jakby na powrót zapanowały nad jego ciałem siły ciążenia. Gdy siłę tę odczuł, zorientował się, że ciało unosi się jednak w pozycji poziomej i że spada. Wyciągnął przed siebie w geście obronnym ręce i pomimo w dalszym ciągu panującej pełnej ciemności, wyczuł dłońmi, że spada na jakieś gałęzie. Jakby na kępę krzewów. Automatycznie zamknął oczy i poczuł, że faktycznie spadł w jakąś kępę krzaków uginającą się pod jego ciężarem. Ciało rozpoznało, że osuwa się w prawą stronę, więc spróbował się przetoczyć w tym kierunku i gruchnął o ziemię. Otworzył oczy.

Leżał plecami na czymś, co przypominało w dotyku żwir. Znajdował się jakby na dużej polanie wielkości może czterech stadionów, ale ze wszystkich stron otaczały ją niewiarygodnie wysokie skalne ściany. Bezchmurne niebo było ciemnoniebieskie z różowym zabarwieniem, jakby właśnie zachodziło gdzieś daleko słońce. Na polanie rosło kilka drzew, jednak ich korony nie sięgały nawet ćwierci wysokości ścian. Kilka kroków od Michała paliło się ognisko i wyraźnie widział, że siedziały przy nim cztery postacie. Z drugiej strony była kępa jakichś gęstych krzewów wysokości człowieka, z których pewnie się stoczył, a za nimi już skała. Dużo dalej, pod przeciwległą ścianą otaczającą polanę paliło się jeszcze kilka ognisk i stali przy nich jacyś osobnicy. Wszyscy patrzyli w jego kierunku, choć pewnie z daleka niewiele widzieli. Natomiast czwórka przy najbliższym ognisku z ogromną uwagą, a zdawało się, że i z napięciem, wpatrywała się w twarz Michała.

Podciągnął nogi i usiadł, zwracając się przodem do najbliższego ogniska. Z czterech osób dwie wyglądały na żołnierzy, ale z armii hmm… Jakiegoś rzymskiego cesarza. Byli szerocy w ramionach, nosili lekkie zbroje ze stalowych, łączonych skórami elementów, w których odbijało się światło ogniska. Obaj mieli krótkie czarne włosy, okrągłe twarze i ciemne oczy. Na tym kończyły się ich podobieństwa, bo twarze zdecydowanie wykazywały różne rysy. Ten z lewej, starszy, miał rysy z gruba ciosane z dużymi wargami i grubymi czarnymi brwiami nad kartoflanym nosem. Był mężczyzną w sile wieku. Natomiast drugi musiał być młodzieńcem, o delikatnych rysach i szczupłej twarzy. Pośrodku siedział mężczyzna odziany tylko w coś przypominającego zdobioną w złotą nitkę czerwoną tunikę. Twarz około trzydziestoletniego mężczyzny przypominała bardziej klasyczne greckie rysy z dużym ostrym nosem i jak u pozostałych ciemnymi oczami. Miał wysokie czoło, długie opadające na ramiona czarne włosy i od postawy tego człowieka bił majestat. Najdziwniejsze indywiduum siedziało po prawej stronie. Niewielki, o pomarszczonej twarzy człowieczek z siwymi długimi włosami ujętymi jakąś błękitną opaską przesłaniającą wysokie czoło. Nad rzadką, ale długą, skrywającą całą szyję, siwą brodą tkwił pokaźnych rozmiarów nos. Na pierwszy rzut oka nosił się jak starzec, ale oblicze, choć pomarszczone, miał czerstwe. Odziany był w jakiś długi, brązowy strój przewiązany w pasie szeroką, błękitną szarfą w kolorze opaski. Przy jego nogach leżał pokaźnych rozmiarów kostur. Pozostali mieli w pogotowiu w dłoniach krótkie miecze o szerokich ostrzach. Było ciepło i słychać było ćwierkanie jakichś owadów lub niewielkich ptaszków, sądząc po wysokich tonach dźwięków.

Michał patrzył na nich, a tych czterech facetów w spódniczkach patrzyło na niego. Oglądał owszem kilka filmów o przenoszeniu się w czasie lub do jakichś innych wymiarów, ale przecież to były tylko fantazje. Filmy dla młodzieży. A tu nagle wyszedł z klubu tenisowego i siedział na polanie wewnątrz jakiegoś wielkiego parowu. Wciągnął głęboko nosem powietrze. Było realne i pachniało jakby łąką. Było realne… chociaż może we śnie też by było realne.

– Przecież to człowiek. Coś schrzaniłeś Ilitirze – odezwał się starszy z żołnierzy.

– Nie, gdybym zrobił coś źle, nie przybyłaby żadna Istota – odparł siwy jegomość z długą brodą – czar się udał.

– Nie udał się, to człowiek, duży, ale człowiek, miała być Istota, która ich pokona, tego oczekiwaliśmy. To właśnie nam obiecywałeś, zawiodłem się na tobie. Zresztą nie pierwszy raz, – stwierdził dostojnik w tunice – chyba że… – zwrócił wzrok bezpośrednio na Michała – chyba że… ty, do ciebie mówię! Chyba że ty jesteś jakimś wielkim wojownikiem. Hej! – Ponaglił Michała – odpowiadaj! Jesteś wojownikiem?!

To dziwne, ale Michał rozumiał, co do niego mówią. Ich języka nie znał, ale go całkowicie rozumiał. I wiedział w dodatku, że może swobodnie w tym języku odpowiedzieć… Nie to na pewno jest sen – pomyślał. Podniósł się i otrzepał marynarkę.

– Nie, nie jestem żadnym wojownikiem, jestem inżynierem mechaniki precyzyjnej. A wy? – Zapytał.

– Jesteś inży… co? Nie ważne, umiesz walczyć? – Dopytał starszy żołnierz – Jak możesz nam pomóc?

– Nie umiem walczyć, umiem strzelać, ale wy chyba nie macie tego, z czego ja umiem strzelać. Nie wiem, czy mogę Wam pomóc. Nawet nie wiem, kim jesteście.

– Mamy łuki, jesteś mistrzem w strzelaniu?

– Z łuku nie. W dalszym ciągu nie wiem, o co tu chodzi, co jest grane?

– Nie gramy – odpowiedział Ilitir.

– To o co chodzi? Kim jesteście? Gdzie ja jestem i skąd się tu wziąłem? – Zwrócił się do Ilitira – Ty chyba wiesz najwięcej, wygląda na to, że za twoją sprawą tu się znalazłem, tak?

Ilitir wstał i w kilku krokach zbliżył się do Michała. Sięgał mu do ramienia.

– Tak, to ja ciebie tu sprowadziłem czarem „Przywołanie”, ale miało zjawić się Coś innego. Przed tobą siedzi Książę Marwil, z boku dowódca jego Gwardii Generał Kaltas, a dalej dowódca Oddziału Reprezentacyjnego Trewas. Ja jestem magiem, ale to już słyszałeś. Jesteśmy okrążeni, po trzech dniach ucieczki wąwozem rzeki Białej. Dotarliśmy do jej źródeł i nie mamy wielkich szans na ucieczkę i przeżycie. Ostatnią szansą było wezwanie potężnej Istoty, która mogłaby nas ocalić. Ale niestety zjawiłeś się ty. – mówiąc to odwrócił się do Księcia – Może jest człowiekiem, ale strasznie wielkim, – stwierdził z dumą.

– Ilitirze. – odparł Książę. – Wielki, ale tylko człowiek i nie wojownik. Zmarnowałeś łuskę mocy. Ostatnią. A właściwie jedyną. I teraz z nami koniec. Chyba że wymyślisz sposób jak wspiąć się na te skały, ale my już szukaliśmy jakiejś ścieżki i nic z tego. Nie wiem, czy doczekamy kolejnego zachodu słońca. Wracam do namiotu, a wy wracajcie do swoich oddziałów i gotujcie się na bitwę. Może to już jutro. – Książę wstał i udał się w głąb polany.

– A ty zrób z tą swoją „Istotą” coś. Przebierz go i wymyśl coś, żeby był przydatny w bitwie. – Nakazał Kaltas Ilitirowi i też wstał wraz z młodszym kolegą. Oddalili się za Księciem. Michał zauważył, że wszyscy byli bardzo niscy. Wzrost żadnego z nich nie przekraczał półtora metra, choć byli harmonijnie i mocno zbudowani. U boku dowódców zwisały szerokie miecze.

Ilitir zwrócił się do Michała.

– Usiądź przy ognisku, porozmawiamy, pewnie masz kilka pytań.

– Kilka setek pytań – odpowiedział Michał. – Przede wszystkim muszę ustalić, czy cofnąłem się w czasie, czy znalazłem w innej krainie? Jak tu trafiłem i gdzie jestem? No i jak mam wrócić?

– Wiem tylko, że wrócić chyba nie możesz. – Odparł Ilitir. – W każdym razie ja tego nie potrafię. To prawie niemożliwe. O czasie nie wiem, mamy rok trzy tysiące trzydziesty piąty od Pierwszego Poczęcia. I nie wiem też, z jakiej krainy pochodzisz. Jesteśmy w kraju Granoru, na północy jest Państwo Trzech Równin i właśnie wojownicy króla Bergasa, który nim włada, nas dopadli. A właściwie to miejsce, w którym jesteśmy to już granica zachodnia Granoru i Kraju Górali. Znasz te krainy?

– Nie, nie znam, a jaka to planeta?

– Co to jest planeta? – Zapytał Ilitir.

– No tak, to wpadłem, czyli właściwie muszę przyjąć, że jestem w ogóle na innej planecie niż Ziemia i wśród narodu rozwiniętego jak starożytni Rzymianie czy Grecy.

– Nie znam tych nazw, więc chyba jesteś daleko od domu. Jak masz na imię? Bo „inżynier” to chyba nazwa twojego zawodu albo umiejętności? – Ilitir jak widać był bardziej ciekawy niż żołnierze i Książę.

– Mam na imię Michał. I tak, chyba jestem daleko od domu i chyba bardziej w przestrzeni niż w czasie, ale jak, do diabła, się tu znalazłem??

– Przywołałem cię. Zaklęciem „Przywołania” wzmocnionym spaleniem łuski mocy. Czar miał przywołać potężną Istotę. Ale coś nie wyszło… chyba że nas ocalisz…

– Nie znam się na walce mieczami i średnio jeżdżę na koniu, a widzę tu konie. Ciekawe, dlaczego padło na mnie. Na razie czegoś bym się napił, bo niedawno skończyłem wyczerpujący mecz. Cholera, jeszcze mam słabe ramiona po grze a teraz jestem gdzieś w jakimś Kraju Górali przy ognisku i rozmawiam z magiem o czarach. Ilitirze, – zwrócił się już nie do siebie tylko do Maga – przecież czary nie istnieją!

Ilitir spojrzał rozbawionym wzrokiem na Michała.

– A mnie widzisz Michale? – Zapytał z uśmiechem. – A byłeś tu jeszcze godzinę temu?

– Niby nie, ale jakoś to pewnie można racjonalnie wytłumaczyć. Zdziwiła mnie ta „godzina” – dzieli się na minuty i sekundy?

– Tak, godzina ma sześćdziesiąt minut, myślisz, że jesteśmy prymitywami? – Lekko obruszył się Ilitir – Ale sekund to nie mamy, każda minuta ma trzydzieści chwil.

– Dobra, będę się musiał zapoznać z waszymi chwilami i minutami. To za ile chwil przyniesiesz mi coś do picia?

– Za pięć minut – uśmiechnął się Mag i oddalił się do niewielkiego niebieskiego namiociku stojącego w głębi polany.

Michał wstał, zdjął marynarkę, podwinął rękawy białej koszuli i rozejrzał się po polanie. Właściwie można powiedzieć po dolinie. Faktycznie, miejsce wyglądało trochę w tej sytuacji jak pułapka. Dolina od strony wschodniej, w której się znajdował, obrośnięta była rzadkimi krzewami, a w miejscu, w które spadł była ich spora kępa. Z południowej ściany, na wysokości około osiemdziesięciu metrów z szerokiej pieczary spływał niewielki wodospad delikatnie z tej odległości słyszalny. Wpadał do jeziorka wielkości basenu olimpijskiego, może dwóch, z którego jednak wystawały miejscami ostre głazy. Jeziorko też obrośnięte było od północnej strony krzewami, a pomiędzy nimi rosło kilka drzew wyglądających na wysokie i liściaste. Ściana zachodnia była najdalej i jej ostre szczyty pięły się najwyżej, grubo ponad sto pięćdziesiąt metrów. Pod nimi właśnie pomiędzy krzewami rozstawionych było osiem namiotów, a wśród nich płonęły trzy ogniska. Krzątali się tam jacyś ludzie, a nad paleniskami opiekały się jakieś mięsiwa. Chyba też Michał dostrzegał ryby nadziane na drewniane ruszty. Północna ściana miała na środku jakby pękniecie, którego dołem odpływał strumień. Zapewne to on wyrzeźbił w skałach wąwóz, którym nadeszli tu jego obecni towarzysze. Pomiędzy ścianą wschodnią a północną wśród krzewów stały jeszcze dwa małe namioty. Jeden z nich był niebieski i do niego udał się Ilitir. Drugi szary, oznaczony był jakimś symbolem drzewa, a pod nim płynącej wody, namalowanym na płótnie. Przed tym namiotem siedzieli na kłodzie Książę z Kaltasem i o czymś zawzięcie dyskutowali. Dno doliny było płaskie. Spomiędzy żwiru wyzierały miejscami place piaszczystej ziemi, a z niej wyrastały kępy trawy. Gdzieniegdzie leżały większe ostre głazy prawdopodobnie pozostałości po oderwanych od ścian większych fragmentach, które rozbiły się uderzając o ziemię.

Było ciepło pomimo szybko zapadającego zmroku. Na niebie pokazały się już pierwsze gwiazdy. Gdyby nie zagrożenie, o którym mówił Ilitir – można by powiedzieć, że Michał jest na egzotycznych wakacjach.

Usiadł na kamieniu przy ognisku, gdzie wcześniej siedział Książę, widząc zmierzającego już w jego kierunku Ilitira z jakimś workiem. Ilitir też przysiadł na płaskim głazie i podał Michałowi skórzany bukłak, w którym chlupotała woda.

– Proszę, woda ze strumienia – podał Michałowi worek. Michał wyciągnął skórzany korek i się napił. – Odpowiem na twoje pytania, bo w dalszym ciągu mam nadzieję, że czar się udał i jesteś kimś ważnym. Zresztą… I tak wraz z nami będziesz musiał stanąć do walki.

– Wy jesteście ci lepsi czy ci gorsi? – zażartował Michał – Bo nie wiem na razie, po której stronie stanąć.

– Tu nie ma lepszych ani gorszych. – Wyjaśnił Ilitir. – Chronimy w tej chwili Księcia. Był wiele lat pokój pomiędzy naszym Granorem a Równinami, chcieliśmy go przedłużyć i nasz Król wysłał swojego syna wraz ze świtą, jako poselstwo. Zaproponowaliśmy przedłużenie pokoju. Ale zgody nie było, a na dowód mieliśmy być zgładzeni. Uciekliśmy, ale w pogoń ruszyła elitarna jednostka Króla Bergasa. Tak znaleźliśmy się w tym miejscu i nadszedł dzień chyba ostatni. No może jeszcze nie ostatni, bo żołnierze Bergasa są bardzo zmęczeni i może zaatakują nas pojutrze. Mamy więc noc i może dzień, aby znaleźć sposób wyrwania się z tego miejsca. Ale pytaj, pewnie chcesz się wiele dowiedzieć. – Zachęcił Mag.

– Musiałbym wypytać się o wszystko, nawet o nazwę tych drzew przy wodospadzie. Ale wiesz, tak sobie myślę, że przede wszystkim, to ja chcę żyć. A już trzy razy zorientowałem się z tego, co mówisz i z waszych rozmów, że nasze bezpieczeństwo jest zagrożone. Więc zacznijmy od tego zagrożenia. Powiedz, jak wygląda sytuacja, jakie są nasze siły i kto nas właściwie atakuje. I po co? – zapytał Michał – Acha! – Przypomniał sobie – I dlaczego mając Maga, nie możemy wygrać?

– Nie wiem, co wiesz o magii, ale magia w naszych krainach nie zabija, kiedyś ci zresztą o czarach opowiem, ale nie czas na to. Przedstawię ci sytuację. – Mag usadowił się lepiej na kamieniu i rozpoczął wyjaśnienia. – Otóż nasza drużyna składa się w tej chwili z sześciu żołnierzy Gwardii przybocznej, Księcia, Kaltasa ich dowódcy, a także dziewiętnastu lekko zbrojnych z Oddziału Reprezentacyjnego Trewasa. Uciekamy w sumie już od czterech dni, a od ostatnich trzech w górę strumienia wzdłuż wąwozu. Trzy dni temu, w miejscu dużego zwężenia, zastawiliśmy pułapkę, lecz zginęło naszych jedenastu lekkozbrojnych i czterech z gwardii. Przegraliśmy to starcie, a mamy za sobą w tej chwili około pięćdziesięciu ciężkozbrojnych doskonale wyćwiczonych żołnierzy. Dobrze niestety dowodzonych i wyposażonych. Nasze uzbrojenie jest różne – gwardziści mają miecze i włócznie, topory oraz pełne zbroje i mogą się mierzyć z napastnikami nawet dwóch na jednego. Ale pozostali, to Oddział Reprezentacyjny, mają tylko lekkie błyszczące napierśniki, łuki i krótkie miecze. Nie stanowią dla żołnierzy Bergasa zagrożenia. Jedyne, co osiągnęliśmy w zasadzce, to wybicie większości koni ich żołnierzom. Dlatego jeszcze żyjemy i mieliśmy pół dnia przewagi. W tej chwili nasi zwiadowcy z Oddziału Reprezentacyjnego cały czas obserwują oddział Bergasa i wiemy gdzie są i co robią. Rozłożyli się obozem prawie godzinę marszu stąd w podobnej tylko mniejszej dolinie, którą wcześniej mijaliśmy i odpoczywają. Nasze zagrożenie jednak stanowią nie tylko oni, ale też i Górale. Dolina, w której się zatrzymaliśmy leży na ich granicy. W tej chwili mamy tylko nadzieję, że o tym nie wiedzą, bo atak z góry byłby zabójczy.

– Czy Oddział Reprezentacyjny jest tylko na pokaz, czy może umieją walczyć?

– To świetni żołnierze, doskonale wyszkoleni. To oddział Reprezentacyjny nie dlatego, że są najpiękniejsi, ale dlatego, że umieją pokazać cały kunszt lekkozbrojnego wojownika. Świetnie strzelają z łuku nawet w czasie jazdy na koniu, znają perfekcyjnie szermierkę, walkę wręcz i różnymi rodzajami broni. Oni urządzają pokazy sztuki walki i dlatego, aby zorganizować taki pokaz, wysłani zostali z poselstwem do Króla Bergasa. Można na nich polegać w boju. – Z dumą potwierdził Ilitir. – Ale pancerze mają liche. Piękne, lecz lekkie i delikatne.

– Każdy z nich ma łuk i strzały? – dopytał Michał.

– Nawet jeśli nie mają, to łuki i strzały mogę akurat wyczarować. – pochwalił się Mag.

– A ciężką zbroję?

– Też, owszem, ale oni nie umieją w niej walczyć i mają lekkie konie, nie zda się to na nic.

Michał podniósł leżący obok patyk i pogrzebał chwilę w ognisku.

– O czym myślisz? – Zaciekawił się Ilitir.

– Nie znam się na sposobie waszej walki. W moim świecie jeden AK 47 i kilka magazynków naboi rozwiązałoby problem, ale tutaj… nie wiem. Czy żołnierze śpią w zbrojach?

– Spróbuj spać w pełnej metalowej zbroi – zaśmiał się Mag – wstałbyś bardziej zmęczony niż przed snem. A co to te aka?

– Nieważne, tu tego nie ma. – zamyślił się na chwilę Michał. Właściwie świtał mu pomysł, ale tak oczywisty, że aż bał się zapytać, aby się nie ośmieszyć. Jednak się odważył, „raz kozie śmierć”.

– A nie myśleliście o tym, aby trochę wyrównać szanse teraz w nocy?

– Wyrównać szanse? O czym ty mówisz? W jaki sposób? – Zdziwił się Ilitir. Brwi podjechały mu do góry w szczerym zdziwieniu.

– Powiedz mi, kto tu właściwie dowodzi Książę czy ten Kaltas. I jakie macie plany?

– Widzę, że masz jakiś pomysł, zawołam Kaltasa, może jednak przydasz się do czegoś. – Mag wstał i spiesznie oddalił się w stronę namiotu Księcia.

Michał układał sobie w głowie pewien plan, ale wiedział, że może to być tylko fantazja. Nie znał przecież obecnych sposobów walki. Nie wiedział też, jakie są możliwości obronne, ani w jakim stanie ciała i ducha są jego sprzymierzeńcy. Pomysł był oczywisty, ale też ryzykowny. Czy mógł spowodować zwycięstwo? Może nie, ale zachwiać morale wroga, a przede wszystkim, chociaż trochę osłabić, na pewno tak. Oddalić chociaż ostateczne starcie i może zwiększyć szansę na równorzędną walkę. A może udaną ucieczkę z tej matni. Zawsze jest nadzieja. A odczuł, że teraz w obozie jej chyba za wiele nie było. Skoro nawet najwyżsi przywódcy liczyli się bardziej ze śmiercią niż z przeżyciem. Ilitir chwilę rozmawiał z Księciem i Kaltasem i za chwilę całą trójką podeszli do ogniska, przy którym siedział Michał.

– Właściwie nawet nie wiem jak mamy cię traktować. – zaczął Kaltas – Nie jesteś żołnierzem, ani niewolnikiem, owszem jesteś pod ochroną Maga, ale to nie znaczy, że możesz tu sobie rozkazywać albo nas pouczać.

– Nie mam absolutnie zamiaru nikogo pouczać, ale jak powiedziałeś generale, nie jestem żołnierzem, a chcę przeżyć. Natomiast nawet jeśli nie będę walczył, może pomogę radą. Gdybyś myślał, że mogę być szpiegiem – to i tak nikomu waszych planów powiedzieć nie mogę. Moim celem jest przeżyć, a potem wrócić skąd mnie przyniosło.

Ilitir pokręcił głową

– To prawie niemożliwe.

– Powiedziałeś „prawie” już drugi raz, więc tego będę się trzymał – i zwracając się ponownie do generała – więc proszę o informację, jakie wy macie plany, jak chcecie zwyciężyć, czy chociaż przetrwać aż nadejdzie pomoc.

– Pomoc nie wie, że ma nadejść. – przyznał Książę i opuścił głowę – Chcemy się bronić jak najdłużej. Generale, powiedz, jaki mamy plan.

Kaltas wstał i zaczął wolno okrążać siedzących. Mówił niespiesznie i robił przerwy między zdaniami. Widać było, że waży słowa i nie do końca wszystko chce powiedzieć. Siedzący wpatrywali się w niego, gdy mówił i krążył między zebranymi mocno gestykulując.

– To nie do końca prawda, że nie możemy liczyć na pomoc. Na granicy stacjonuje, czekając na nasz powrót, mój zastępca Doran Stork, mądry i doświadczony żołnierz z setką doborowych gwardzistów. On już teraz wie, że coś się dzieje, bo już powinniśmy wrócić. Na pewno podejmie najpierw działania wywiadowcze i dowie się, że nasz oddział jest ścigany i dokąd się udał. Nie wiem, ile to będzie trwało, ale gdybym ja był na jego miejscu, już bym przekroczył granicę i już bym rozpytywał ludzi. Tydzień. Może pięć dni i powinniśmy się go spodziewać. – Kaltas stanął na moment w kręgu światła rzucanego przez ognisko. – Ale przede wszystkim musimy do tego czasu przetrwać. – Znowu ruszył wokół ogniska. – A właściwie ochronić Księcia. Wiem co ty, obcy, masz na myśli. Chciałbyś się przebić, to prosty pomysł, ale niewykonalny. To tak jakbyśmy zderzyli się ze ścianą. Nasze dwa oddziały, lekkozbrojny Trewasa i moja Gwardia to ludzie doskonale wyszkoleni i zaprawieni w boju, ale ustępujemy wrogowi pod względem uzbrojenia i liczebnie. Nie damy rady, a co najważniejsze, oni nie muszą nas pokonać. Chcą zabić Księcia i jeśli na tym się skupią, przegramy. Rzucić się na nich to szaleństwo. Przede wszystkim ich zbroje i wielkie tarcze są nie do pokonania naszą bronią. – Zrobił chwilę przerwy. Kopnął ze złością jakiś kamień i ciągnął dalej. – Pytasz się, jaki mamy plan. Powiem ci, przetrwać aż nadejdzie pomoc. Mogą próbować wziąć nas głodem, ale wytrzymamy długo, a wodę mamy i to my nad nią w tej chwili panujemy. Wyjście z doliny jest wąskie, może przecisną się cztery osoby, na koniach dwie nie więcej. Więc możemy się długo bronić. Planujemy utworzyć z kilku głazów na wylocie jaru wyspę, na której postawimy kładkę. Staną na niej łucznicy, będą wyżej od nadjeżdżających i broniących i mimo zbroi, którą mają wrogowie, nasi znajdą w niej szczeliny. Nacierający będą padać i sami zatkają swoimi zwłokami albo, chociaż rannymi możliwość wdarcia się na polanę. Przetrwamy długo. I uratujemy Księcia aż nadejdzie pomoc.

Książę kiwnął głową potwierdzając wersję Kaltasa. Wszyscy przez chwilę rozważali relację dowódcy Gwardii. Kaltas usiadł na powrót obok Księcia i rozłożył ręce jakby mówił „macie wszystko, co chcieliście”. Tym razem wstał Michał. I też zaczął się przechadzać krążąc wokół ogniska.

– Pozwól Generale, że zadam kilka pytań. Po pierwsze, pewnie nie powiedziałeś wszystkiego. Zapewne na przykład Ilitir wyczaruje czy jak on to mówi „przywoła” trochę jakiejś łatwopalnej substancji, może oliwy, aby rzucać kule ognia? – Kaltas tylko wzruszył ramionami, jakby potwierdzając przypuszczenia. – Ale co ważne, przewaga dotycząca broni miotanej może być chwilowa. Napastnicy zaczną rzucać w łuczników kamieniami i ich postrącają. Szybko się zorientują jak tę przewagę wyeliminować. Czy masz pewność, więc, że tych stu gwardzistów ma szansę nas odnaleźć?

– Tak, mam pewność i ludzie Bergasa będą wzięci w dwa ognie.

– Pod warunkiem, że do tego czasu jeszcze będziemy stanowili znaczącą siłę. Nasi ludzie w przeciągu tygodnia walki mogą być bardzo wycieńczeni i może być ich już niewielu. Jak skoordynujecie walkę z dwóch stron?

– Gwardziści sami sobie poradzą – odparł dumnie Kaltas.

– Czyli cały plan opieracie na nadziei, że ktoś się zorientuje w sytuacji, przyjdzie z pomocą i zdąży na czas, a nie mamy z nim kontaktu, czy tak?

– To niepotrzebne czarnowidztwo, jeśli tak mamy rozmawiać, to ja skończyłem! – Kaltas wstał, ale Książę gestem go usadził.

– Masz lepszą radę, obcy przybyszu? – Zapytał Książę.

– Plan Kaltasa nie jest zły. Być może mamy szansę przetrwać aż nadejdzie pomoc, jeśli ona w ogóle ruszy, Książę. – Michał stanął naprzeciwko Kaltasa – Ale czy mamy jakąś wiedzę, co się dzieje? A może oddział stojący na granicy został zaatakowany? Może rozbity?

Nikt nic nie odpowiedział. To była dla generała i Księcia nadzieja, której się trzymali. Której zawierzyli swoje plany. Ale gdy Michał to wypowiedział, obaj zrozumieli jak bardzo jest to płonna nadzieja. Jak wiele zależy od tego, czego się spodziewają i w co wierzą, ale jak bardzo mogą się mylić.

– I powiem jeszcze jedno – Michał wskazał palcem na dowódcę Gwardii – skąd wiesz, że dowódca naszych wrogów jest na tyle głupi, że będzie ciągle przez siedem albo choć pięć dni atakował tak samo i ponosił tę samą porażkę dzień za dniem? Próbowałeś postawić się w jego sytuacji? Czy ty byś umiał nas dosięgać, będąc na jego miejscu? Umiałbyś?

Kaltas myślał przez chwilę.

– Tak chyba bym umiał, ale my też będziemy zmieniali sposób obrony.

– Nasze możliwości są ograniczone, wiele tu się nie wymyśli. – Z kwaśnym uśmiechem stwierdził Michał i wrócił na miejsce. – Nie wiecie jak przeżyć, nie wiecie jak obronić Księcia. Macie tylko nadzieję. Nadzieja to dużo. Ale jeśli jej nie pomożecie, nic z tego nie będzie.

To rozwścieczyło Kaltasa. Porwał się na nogi i przyskoczył do Michała z obnażonym mieczem. – Jak śmiesz przybłędo krytykować plan?! Żaden z ciebie pożytek, nawet walczyć nie umiesz, a wygłaszasz takie obelżywe słowa. Robimy wszystko, aby chronić Księcia! – Krzyknął piskliwym głosem.

Michał spojrzał spokojnie na Generała.

– Chyba nie wszystko. – Odpowiedział. – Siadaj Generale, porozmawiajmy spokojnie.

– Usiądź Generale, posłuchajmy obcego – nakazał Książę.

Wzburzony Dowódca Gwardii opadł na kamień przy ognisku, z którego wcześniej wstał. Żachnął się i chciał coś powiedzieć, ale tylko odwrócił się bokiem do Michała.

– Tak, mam pewien pomysł Książę, ale poproszę, aby towarzyszył nam Trewas, bo bym musiał to dwa razy powtarzać, a nie chcę tracić czasu. – Odparł Michał.

– Generale…– Książę spojrzał na Kaltasa. Ten wstał i krzyknął głośno w stronę ognisk po drugiej stronie strumienia wołając Trewasa. Nikt mu nie odpowiedział, więc odszedł kilkanaście kroków i znowu usłyszeli, jak wzywa dowódcę Oddziału Reprezentacyjnego.

– A mówiłeś, że nie jesteś żołnierzem. – Zagaił Ilitir.

– Bo nie jestem, Ale czytałem wiele książek o…hmm… różnych wojnach. Czasem nawet tylko fantastycznych. Jest tam jednak opisanych wiele walk i potyczek, a mimo że nie mam doświadczenia, mam trochę wiedzy. Staram się podpowiedzieć pewne rozwiązania. Ale wszystkiego dokładnie nie zaplanuję. Dlatego chcę, aby obaj dowódcy to usłyszeli. – Wyjaśnił Michał. – A z tobą, Ilitirze, jak to się skończy, porozmawiam o powrocie. Bo owszem, macie tu piękną dolinę i trochę się czuję jak na obozie sztuki przeżycia, ale chcę wrócić.

– Ja takiego czaru nie znam, – odparł Ilitir – ale wiem, że taki czart istnieje. No i musi być wzmocniony, a ja już łuski mocy nie mam.

Wrócił Kaltas prowadząc Trewasa i po gestykulacji widać było, że próbuje wprowadzić go w temat ostatniej rozmowy. Trewas usiadł przy ognisku naprzeciwko Michała.

– Podobno jestem potrzebny, Panie – zwrócił się do Księcia.

– Tak, posłuchajmy naszego przybysza. Mówi, że ma plan działania, który nas wyrwie z tej zasadzki. – Wyjaśnił władca.

– Dziękuję, Panie, że zgodziłeś się wysłuchać propozycji kogoś obcego. – Michał już zrozumiał jak zwracać się do Księcia. – Plan założony przez Kaltasa jest sensowny, ale za dużo w nim samej wiary i niepewności. Spróbowałem więc pomyśleć, tak jak może myśleć dowódca oddziału, który nas doścignął. Czego on najbardziej może się obawiać? – Popatrzył na siedzących w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Może ataku? – Spróbował Generał.

– A no właśnie. I to nie tylko ataku, ale wręcz próby przedarcia się z Księciem przez jego oddział. Bo jesteśmy teraz jak ranne, osaczone zwierzę, bez szans, a więc najgroźniejsi. I na to na pewno jest przygotowany. A co najbardziej mu się spodoba i uśpi jego czujność? – Znowu Michał rozejrzał się po siedzących, ale nikt nie odpowiedział. Ilitir pokręcił tylko głową pokazując, że nie wie, a książę pomachał ręką, aby mówca kontynuował.

– Jestem przekonany, – ciągnął więc Michał – że najszczęśliwszy by był, gdyby nasz atak nastąpił, i gdyby nam się nie powiódł. – Michał z uśmiechem zwrócił się do Kaltasa. – I na tym polega moja propozycja. Powinniśmy zaatakować tak, jakbyśmy chcieli się przebić. Dzięki temu zobaczymy, jak są przygotowani, rozstawieni i w jaki sposób zaplanować prawdziwe przebicie się naszego małego oddziału przez jego armię. Czyli zaatakować, upozorować chęć przebicia się. Gdy nas odepchną, będą pewni wygranej i przede wszystkim będą sądzić, że mogą odpocząć. Pozdejmować zbroje, zmniejszyć posterunki i może nawet położyć się spać. A my za… Powiedzmy dwie godziny po pierwszym ataku, zupełnie nagle, przelecimy przez nich jak burza. A co ważne, myślę że nasz pierwszy atak powinien przede wszystkim polegać nie na przebiciu się, a na zasypaniu ich gradem strzał tak, aby ich jak najbardziej osłabić. Próbować wyrównać szanse. Do momentu, w którym nasi żołnierze nie dojdą do zwarcia i tylko strzelają z jakiejś odległości, to my mamy przewagę. Nie podpowiem wszystkich szczegółów, bo to Kaltas i Trewas je najlepiej obmyślą, ale zasada, moim zdaniem, powinna być taka jak przedstawiłem. Bo będzie to dla wrogów absolutne zaskoczenie. Będą już myśleli, że mają nas całkiem załamanych i w garści. A powinniśmy ich do tego przekonać. I najlepiej, nie stracić przy tym ludzi. – Skończył przemowę i usiadł na swoim miejscu.

– Generale, co ty na to? – Książę zwrócił się do dowódcy Gwardii – To ty masz naczelne dowództwo nad oddziałami. Czy to może zaskoczyć przeciwnika?

– Podwójne uderzenie… ciekawy pomysł. – Przyznał Kaltas. – I myślę, że nasz obcy może mieć wiele racji. Choć pomysł jest lekko szaleńczy i niebezpieczny, będzie pełnym zaskoczeniem. Takiego manewru jeszcze nie widziałem, więc mam nadzieję, że dowódca żołnierzy Bergasa też nie. Tylko Książę, będziesz przez pewien czas w niebezpieczeństwie.

– Mogę przywołać gęstą mgłę. – Włączył się w rozmowę Ilitir.

– Nie, nagła mgła w piękną gwieździstą noc utrzyma ich czujność, a chyba wiedzą, że z nami jest Mag. Nie, oni muszą być pewni, że zwyciężyli. – Zaoponował Michał.

– Co sądzisz Trewasie, bo nic jak dotąd nie mówiłeś? – Książę wyrwał do odpowiedzi drugiego dowódcę.

– Tak, pomysł jest nowy i odważny. Owszem, zaskoczymy ich. Ale ja patrzę na to z innej strony. Przede wszystkim pierwszy atak, ten pozorowany, będą musieli wykonać moi ludzie. I będą straty. Jak pamiętacie, bo przejeżdżaliśmy przez nią, tamta dolina jest mniejsza. A ich jest więcej, więc będą gęściej koło siebie. Odległości pomiędzy tymi, którzy wjadą do doliny, a tymi, którzy jej bronią będą małe. Strzelać można, ale udać próbę przejazdu przez dolinę… trzeba się poświęcić.

– Nie Trewasie, musisz tak rozplanować atak, aby straty były jak najmniejsze. To liczbę wrogów musimy zmniejszyć, a nie naszą. – Zaoponował Michał. – Mam propozycję, może byś przedyskutował to ze swoimi najlepszymi ludźmi? Aha jeszcze jedno. Mamy ich obóz na obserwacji, tak?

– Cały czas. – Odpowiedział Trewas.

– No to przecież już wiecie, jak są rozstawieni. Doświadczeni wojownicy sami podpowiedzą jak ich ugryźć, nie mam racji?

Trewas wstał.

– Panie, jeśli taka twoja wola, porozmawiam z ludźmi, a potem wrócę i przedyskutuję wszystko z dowódcą Gwardii. Potem nasz plan przedstawimy tobie. – Pochylił z uszanowaniem głowę przed majestatem.

– Tak, to jest jakiś pomysł na wyrwanie się z tej pułapki. Zobaczmy czy uda nam się znaleźć sposób, aby go wcielić w życie. Może ty, Generale, porozmawiaj ze swoimi ludźmi i coś jeszcze do planu dołożycie.

– Tak Panie. – Odparł Generał i obaj wojskowi odeszli do swoich oddziałów.

Teraz książę wstał i wolno krążył wokół ogniska rozmawiając z Michałem.

– Powiedz, przybyszu, skąd właściwie jesteś?

– To trudne pytanie. W skrócie powiem, że z miejsca, które nazywa się Ziemią. Może kiedyś będzie czas, to wyjaśnię jak odległe mogą być nasze krainy. – Michał już od pewnego czasu zastanawiał się jak im wyjaśnić, co to jest w ogóle „planeta”, bo wyjaśnienia tego słowa w tutejszym języku nie znajdował.

– A kto u was rządzi?

– Dwie osoby właściwie. Ktoś, kogo się nazywa Premierem i ktoś o nazwie Prezydent. Premier zarządza gospodarką, skarbem i polityką zagraniczną, a prezydent jest naczelnym wodzem sił zbrojnych.

– Ooo! To Prezydent jest silniejszy! Nie chce mieć całej władzy? – Książę był szczerze zaskoczony.

– Może by i chciał. Problem polega na tym, że prawo zostało spisane i zagwarantowane wszystkim ludziom i władcom obecnym i późniejszym przy takim właśnie podziale.

– Dziwne – odparł Książę, – u nas szybko doszłoby do jakiegoś konfliktu. A macie jeszcze niewolnictwo? Bo nasz kraj się rozwija, jest coraz lepiej rządzony i Król, mój ojciec, zniósł już niewolnictwo. Jeszcze gdzieniegdzie ludzie się nie dostosowali, ale powoli kraj się z tej niesprawiedliwości oczyszcza.

– A u nas nie ma też już niewolnictwa. Ale mówisz Panie, że w tym kraju już tak jest i Król wasz jest mądry, czy to znaczy, że są kraje gdzie jest niewolnictwo?

– Hahaha! – Zaśmiał się Książę nieco sztucznie, okazując dumę – Nawet teraz jesteśmy na granicy Kraju Górali, a tu jest niewolnictwo. No i w królestwie Bergasa jest. W krainach daleko za naszymi wschodnimi granicami zniesiono niewolnictwo, ale kilka lat po moim ojcu. – Książę się przechadzał niespiesznie i oglądał Michała. – Wiesz co przybyszu? Musisz chyba się przebrać. Albo coś zrobić ze swoim ubraniem. Tak dużych spodni nie mamy, ale może obetniesz sobie nogawice, bo i tak ci się zniszczą, a w dzień będzie ci raczej gorąco. Ale wystarczy tej rozmowy. Pójdę do siebie. Gdy Trewas wróci niech się u mnie zamelduje, zobaczymy, co dalej. – Wzruszył ramionami i odszedł w stronę swojego namiotu.

– Tak Książę – pochylił lekko głowę Ilitir. Popatrzył na Michała. – Faktycznie i rękawy chyba też trzeba obciąć, a tę kurtkę…może przykrywaj się tylko nią do snu, bo nosić nie będziesz. Za gorąco w dzień.

– Cały rok na okrągło macie tu tak ciepło?

– Tak, mniej więcej tak. – przytaknął Mag – Tu jest trochę chłodniej, bo jesteśmy w głębokim jarze, ale w takich grubych odzieniach to tylko wysoko w górach się chodzi. No i może ludzie z dalekiej północy takie coś zakładają.

– A nie możesz mi wyczarować ubrania? – Michał chciał być wygodny.

– Mógłbym, ale nie widzę potrzeby marnowania mocy. Utnij nogawki i rękawy i będzie dobrze. Ale buty to masz całkiem dziwne. Zakrywają całą stopę, dobrze ją chronią. Ciekawe, czy długo wytrzymają.

– Mają jeszcze półtora roku gwarancji – roześmiał się Michał – Na razie o to akurat nie będę się martwił. Ale powiedz Magu, co to znaczy, że mój powrót jest prawie niemożliwy? To znaczy jest możliwy, czy w ogóle nie?

– Istnieje zaklęcie odwracające. Musi być bardzo wzmocnione dodatkowym artefaktem. Ale zaklęcia odwracające są niezwykle niebezpieczne, a ja i tak go nie znam. Wiem o dwóch czarodziejach, którzy te zaklęcie mogą znać. Jeden mieszka w tych górach, choć dotarcie do niego z tego miejsca jest niemożliwe. Drugi Murun Turaz mieszka w miejscu niedostępnym, za wschodnią granicą. To kilka tygodni podróży przez nasz kraj. Ale jeszcze musiałbyś ich przekonać, aby taki czar użyli… Hehe, a to nie będzie łatwe. Czarodziej ma wszystko, więc co mógłby od ciebie dostać w zamian? – Uśmiechnął się trochę krzywo i pogładził brodę.

– Najważniejsze abym do takiego dotarł, to już coś się znajdzie. Ale wkurzyłeś mnie Magu. Bo to znaczy, że wezwałeś mnie zupełnie w ciemno. Nie wiedziałeś, kto przybędzie, ale wiedziałeś, że tego kogoś wyrwiesz z jego świata i wrzucisz tu bez szansy na powrót.

– To było konieczne. – Mag spuścił głowę. – To była nasza ostatnia szansa. A to jest właśnie przykład, że czarów nie każdy może używać.

– I właśnie dlaczego nie możesz nas czarami przenieść albo wyczarować jakichś wielkich ptaków, które by nas przeniosły?

Mag znowu się uśmiechnął, ale jakby w zamyśleniu i rozmarzeniu.

– Chciałbym, aby czarami można było zrobić wszystko. Ludzie naszych krain wiedzą, że magia tak nie działa. Jesteś nowy, to ci powiem w skrócie. Magia ma 3 poziomy, które co prawda się przenikają, ale jednak zawsze są ograniczone. Jest poziom przywoływania, naśladownictwa i tworzenia. Mogę przywołać tylko to, co istnieje naprawdę i w dodatku sam to widziałem i znam odpowiednie zaklęcie. No i mam taką moc w danej chwili. Nie mogę przywołać ptaka wielkiego jak koń, bo takiego nie ma, nie widziałem też go i nie mogę stworzyć jego obrazu w myślach. Tak samo jest z magią naśladownictwa – ale to jest naśladowanie przedmiotów martwych. – Skierował palec na but Michała – mogę stworzyć taki but, z tym, że będzie tak samo wyglądał, ale musiałbym dokładnie wiedzieć, z czego jest, jeśli ze skóry, stworzę taki ze skóry. Zaklęciem dla tworzenia butów. I mogę to zrobić i może spróbuję, gdy zobaczę, że się sprawdzają na twoich nogach – zażartował. – No i jest magia tworzenia. Tylko już dla bardzo zaawansowanych czarodziejów. Bo znając odpowiednie zaklęcie, można stworzyć coś, co się wymyśli całkowicie w głowie, ale trzeba tego przedmiotu znać wszystkie szczegóły i tajemnice, aby się do czegoś nadał. Znam kilka takich zaklęć, jednak to jest bardzo trudne. Osobnym rozdziałem jest magia leczenia, ale tej nie studiowałem. Może nią władać tylko człowiek, który ma dar. Ja nie mam. Bo to jest trochę dawanie siebie. Rozłożył ręce na całą szerokość, jakby chciał objąć całą dolinę. – Dlatego nie mogę magią nas stąd wyciągnąć, ale jak mówiłem, strzały mogę stworzyć. – Przypomniał i ponownie się uśmiechnął. Michał zrozumiał, że ten mały zasuszony czarodziej jest wesołym i optymistycznie nastawionym człowiekiem. Od razu przecież mu zaufał i w dodatku chyba nadal wierzył, że jego czar się udał i to Michał ich uratuje. Może nawet to, że Michał znalazł sposób wyrwania ich z matni, trochę świadczył na korzyść tego przekonania i utwierdziło w nim Maga. Nie łatwo godził się z niepowodzeniem. Był doskonałym fachowcem, znał magię od urodzenia i na tyle ją rozumiał, że wiedział, czy czar się powiódł. Może po prostu chwilowo nie rozumie działania ukrytej mocy.

– Zdrzemnij się zanim nie ustalą nasi wojskowi ostatecznych planów, bo w nocy chyba spać nie będziemy.

– Nie wiesz tego, ale wyrwałeś mnie z mojego świata około dziesiątej rano, więc ja spać to będę chciał za kilka godzin dopiero. Niemniej, gdyby trafiło się coś do jedzenia, chętnie skorzystam – odparł Michał.

Mag wyciągnął spomiędzy szat sztylet o głowni długości dwóch dłoni, co zdziwiło Michała. Gdzie on to chował? – pomyślał. – Proszę, obetnij w swoim ubraniu co potrzeba, a ja się rozejrzę za posiłkiem, bo czas na kolację.

– Wyczaruj! – krzyknął za nim zaczepnie Michał.

– Nie czaruję smacznie, wolę coś upolować! – Odkrzyknął i zniknął w ciemności poza kręgiem światła rzucanym przez ognisko. Chwilami tylko jego sylwetka przesłaniała ogniska widoczne w oddali, gdy ku nim wędrował.

Michał przestał go obserwować i przystąpił do cięcia nogawek. Sztylet był wyjątkowo ostry. Obcięcie nogawek nie tyle stało się łatwe ile niebezpieczne, bo ostrze śmigało po materiale bez zatrzymań. Obciął nogawki, robiąc z drogich spodni garniturowych krótkie spodenki do pół uda. Rzucił materiał do ogniska, ale zaczął się tylko kurczyć i topić, więc wyjął patykiem i odrzucił dalej. No tak, wszystko sztuczne w tym naszym świecie. Ale z drugiej strony jak to się stało, że tak natychmiast wciągnęły mnie te sprawy? No tak, zagrożenie życia – pomyślał. Próbował wytłumaczyć swoje zaangażowanie, ale rzeczywiście, jakoś nagle pogodził się z faktem życia na innej planecie, prymitywnej planecie… będzie mi brakowało papieru toaletowego jak cholera, już to widzę… Dołożył trochę do ognia, bo obok leżało kilka polan, a ogień lekko zaczął przygasać. Ciekawe, że ja się tu całkiem swobodnie poruszam. Nawet troszkę lżej niż na Ziemi. A zatem musi być to planeta o podobnym ciążeniu. I swobodnie oddycham, a nawet łatwiej. Czyli ma może więcej tlenu w powietrzu. Ale nie aż tyle abym był oszołomiony. Jakbym złapał wdech leku na astmę. Spojrzał w niebo. I tak nie znał się na gwiazdach widocznych z Ziemi, ale Księżyc był tu zdecydowanie inny. Owszem okrągły, ale świecił dużo jaśniej i był większy. Najciekawsza jest wiara Maga, że ja mam być niby jakimś zbawcą. Jeśli magia się pomyliła, to ok, zdarza się. Ale jeśli nie, to ja się obawiam, że tu nie chodzi o taki planik ucieczki. Bo mogli wezwać Napoleona na przykład i jeszcze lepiej by to rozplanował i to ze szczegółami. Albo Leonidasa – z czymś podobnym sobie radził i był wojownikiem ze Sparty. Pewnie sam by ich pokonał. Coś tu innego jest grane. Mam nadzieję, że dowiem się co – a więc, że jeszcze pożyję. Wstał i przeciągnął się. Powinien się trochę przejść, obejrzeć odzienie i uzbrojenie ludzi, obejrzeć konie. Dałoby mu to pogląd jak zbieżne są obecne jego losy z historią Ziemi. Bo na razie określił wojowników, jako starożytnych Greków lub Rzymian, ale może to już średniowiecze? Sztylet, który dostał od Ilitira był stalowy, takie oglądał w muzeum w dziale średniowiecza. Ale na pierwszy rzut oka sposób noszenia lekkiej zbroi i tuniki przypominał starożytnych Rzymian. A może i to i to? Przecież nie musi być idealnej relacji w rozwoju tych dwóch planet. Bo tak jakoś był pewien, że jest na zupełnie innej planecie. Nie w żadnym świecie równoległym, wymyślonym na potrzeby filmów dla młodzieży. Był w normalnych trzech wymiarach – ale na innej planecie. No i te czary. Jakoś przeszedł nad istnieniem czarów do porządku dziennego, ale przecież kłóciło się to z jego wiedzą. Czary – jednak na przykład mogli go przywołać nagle z innej planety. Takie rzeczy przecież na bazie obecnej wiedzy wydają się być niemożliwe… A tak się stało. Chyba że zaraz się obudzę – pomyślał z nadzieją i rozciągnął się przy ognisku. Musi być jakieś logiczne wytłumaczenie tych czarów, dowiem się – pomyślał. Pod głowę położył zwiniętą marynarkę. Straciła już dla niego swoją wartość. Zapadł zmrok, ale ziemia była ciepła. No, skoro tu ciągle taki klimat, nic dziwnego – pomyślał – To by oznaczało, że jesteśmy gdzieś w strefie zwrotnikowej, a odległość między zwrotnikami jest mała. Sięgnął pod głowę i z kieszeni marynarki wyciągnął smartfona. Pokazywał, że jest godzina druga po południu, ale w tej sytuacji i godzina i upływ czasu były nierealne. Wyłączył urządzenie. Może jeszcze się kiedyś przyda. Może parę fajnych zdjęć będzie mógł zrobić. Nie wątpił w to, że wróci. Oby tylko stąd się wyrwać, to potem postawi sobie jeden cel – znaleźć czarownika z gór, albo tego Muruna Turaza. No i przekonać go jakoś do pomocy. A to się musi udać. Musi. Nie zamierzał tu utknąć do końca swoich dni. Czekała na niego kariera a przede wszystkim gotowa prezentacja nowego projektu. Musi się udać, wróci i zapomni o mieczach i czarach.

Nadszedł Ilitir niosąc nadziane na patyk dwie duże upieczone nad ogniskiem ryby.

– Powiedziałeś, że jesteś z innego świata. Czy w tym świecie macie ryby? – Zapytał i wyciągnął przed siebie dwie pieczenie.

– Mamy, mamy, ale chętnie spróbuję waszych. – Michał odebrał jeden kij z nadzianą rybą wyglądającą na ponad pół kilogramowego okonia.

Ilitir wyciągnął zza pazuchy dwa spore liście i położył na jednym swoją rybkę, a drugi oddał Michałowi. Michał przyglądał się i naśladował ruchy Maga. Ten zsunął rybę z patyka na liść i wyjął długi kolec z jej brzucha, którym był spięty. Ryba była wypatroszona a do środka włożono jakieś zioła, po czym brzuch ryby spięto kolcem jakiejś rośliny, aby nic nie wypadło ze środka. Ilitir wyjął palcami zioła i rzucił je do ogniska, skąd zaraz rozszedł się wonny zapach jakby rozmarynu. Następnie zaczął palcami skubać rybę. Michał powtórzył jego ruchy i już pierwszy kęs go ucieszył. Ryba była smaczna i miała bardzo mało drobnych ości. Mięso łatwo odchodziło od kręgosłupa i czuć było wyraźnie przyjemny aromat ziół pasujących do ryby. Chwilę jedli w milczeniu, a pozostałości po uczcie wrzucili do ogniska. Czarodziej oblizał palce i wytarł je w pobliską kępkę trawy. Michał z kieszeni spodni wyciągnął paczkę chusteczek jednorazowych i wytarł ręce. Toalety Ilitira nie chciał na razie naśladować, ale miał świadomość, że ten dzień nadejdzie i to pewnie prędko.

Ilitir wstał.

– Widzę, że dowódcy już rozmawiają z Księciem – chyba mamy jakieś decyzje. Idę i się dowiem, co postanowili – i odszedł do namiotu syna władcy.

Michał śledził wzrokiem, jak się oddala, a następnie chwilę rozmawia z Księciem i dowódcami oddziałów. Potem odwrócił się, wszedł głębiej w krąg światła ogniska, aby był lepiej widoczny i zamachał do Michała, aby podszedł.

– Dopracowali dowódcy kilka ruchów tak, aby jak najlepiej zrealizować twój plan i rozpoczynamy działanie. Kaltasie, wyjaśnisz? – Zapytał Czarodziej.

– Książę zostanie na razie tu z dwoma Gwardzistami. Trewas poprowadzi swoją drużynę, ja będę pomagał w dowodzeniu. Bez problemów zdejmiemy straże, ale faktycznie okazuje się, że tamta polana jest węższa, a namioty są rozbite mniej więcej na środku. Wywiadowca mówi, że siedzą w zbrojach i mają broń w pogotowiu. Wyjedziemy nagle z mroku i pokażemy, że chcemy się przebijać. Moi Gwardziści będą stali widoczni przed polaną, jakby czekali na dobry moment, aby przejechać z Księciem. Drużyna Trewasa będzie siała strzałami we wszystkich kierunkach, a część z nich, może pięciu wjedzie w głąb doliny i będą celowali w dowódców. Zobaczymy, kto dowodzi i gdzie się rozłożył obozem. Trewas da sygnał do odwrotu, gdy się okaże, że oddział atakujący dotrze mniej więcej do połowy doliny, bo już powinniśmy wszystko wiedzieć, a atak będzie wyglądał na porażkę. Parę jeszcze szczegółów opracowaliśmy oraz kilka niespodzianek, ale to już nasza sprawa.

– Świetnie, o to mi chodziło. – Pochwalił Michał. – Potem trzeba na miejscu zostawić obserwatora, bo musimy wiedzieć, kiedy zdejmą zbroje i zaczną odpoczywać.

– Tak, to oczywiste. Najpierw spodziewam się, że nas trochę pogonią, ale strzały ich zatrzymają. – Dodał Generał.

– A mam jeszcze pewien pomysł. Przytaknąłeś, że Mag może wyczarować jakiś olej łatwopalny – czy to prawda? – Michał spojrzał na Ilitira.

– Tak, mogę, bardzo łatwy do zapalenia olej – przyznał Mag.

– Dobrze by było, jakbyś je wyczarował w małych glinianych flaszeczkach, które łatwo się tłuką. Takich wielkości pięści. Ludzie mogliby nimi obrzucić uzbrojonych żołnierzy od razu przy wjeździe. Gdyby udało się ostrzelać ich strzałami zapalonymi, to zamiast was atakować zajęliby się sami swoim problemem, aby się ugasić – uśmiechnął się – hmm… czy umiecie szybko zapalić ogień, aby podpalić takie strzały?

– Ja mogę w jednym momencie podpalić kilka strzał, bez problemów – podchwycił pomysł Mag.

– Ale Mag miał zostać przy mnie – wtrącił się Książę.

Wszyscy ucichli. Wojskowi i Ilitir zrozumieli w lot, że to dobry pomysł, ale faktycznie, gdyby coś się nie udało, dzięki czarom Ilitir mógł stanowić ostatnią rubież obronną dla Księcia. Michał zapomniał, że w tym świecie nie jest ważne życie wszystkich, tylko władcy.

– Ale dobrze, – Książę się zgodził, – tylko po podpaleniu strzał, Ilitir ma natychmiast wracać. Nie czekać, co się stanie tylko na koń i do obozu.

– Tak, Panie. – Ilitir się ucieszył i od razu przyjął warunek Księcia.

– No to do dzieła, Panowie – rozkazał Książę. – Przybysz zostaje ze mną. Będzie moim doradcą, bo i my musimy się przygotowywać do prawdziwego ataku i ucieczki. Dajcie mu jakiś duży miecz i niech któryś z Gwardzistów, którzy zostają, z nim poćwiczy. Przy jego wzroście może być dobrym obrońcą.

Wojskowi wraz z Magiem oddalili się i rozpoczęli przygotowania. Jeden z Gwardzistów o imieniu Semon dał Michałowi miecz i poszli poćwiczyć do ogniska, przy którym Ziemianin się zjawił na tej polanie.

Miecz był trochę dłuższy niż rakieta tenisowa, ale dla żołnierzy o wzroście metr pięćdziesiąt można było go uznać za długi. Znacznie natomiast był cięższy od nowoczesnej rakiety tenisowej i już po kilku minutach Michał czuł jego wagę w dłoni. Semon pokazał mu kilka ruchów obronnych oraz pchnięć i ataków i ćwiczyli to w różnych układach. Musieli czasem chwilę odpocząć po dłuższym ćwiczeniu, bo Michał jednak odczuwał ciężar broni. W tym czasie namioty po drugiej stronie polany opustoszały, gdyż żołnierze udali się na akcję. Po ponad godzinie ćwiczeń Michał poprosił o dłuższą przerwę i udał się do Księcia. Zastał go siedzącego przed przygasającym ogniskiem. Widać było, że jest w dużym napięciu. Nerwowo skubał dół czerwonej tuniki.

– Książę, mam prośbę. – Zagaił. – Chyba zapomnieliśmy o komunikacji. Proszę mi pozwolić sprawdzić, co się dzieje. Pobiegnę, rzucę okiem i natychmiast wracam.

Książę był tak zdenerwowany brakiem informacji, że energicznie skinął głową, jakby czekał na taką właśnie propozycję

– Biegiem i od razu tu do mnie!

Michał puścił się biegiem. Była noc, ale dużo jaśniejsza niż na Ziemi. Na niebie świeciła cała masa jasnych gwiazd a księżyc… tak, właśnie zauważył… drugi księżyc mniejszy, ale też bardzo jasny, tworzył wraz z pierwszym srebrzystą poświatę. Świat stracił kolory, wszystko było blade w świetle gwiazd i księżyców, ale wyraźnie widoczne. Można było biec, nawet w wąwozie widząc przeszkody. Michał biegł jak w trakcie codziennego joggingu ani szybko, ani wolno tak, aby się nie zmęczyć. Ale te kilka kilometrów musiał przebiec po ciężkim terenie. Trudno mu było utrzymać stałe tempo biegu, bo musiał omijać głazy i uważać, aby nie wbiec do strumienia. A przede wszystkim udawało mu się utrzymywać w miarę stałe tętno i oddech. Po około 15 minutach usłyszał dalekie odgłosy walki, które jednak szybko ucichły. Zwolnił bieg. Do jego uszu dotarł nagle stukot kopyt, lecz koń nie gnał, raczej poruszał się kłusem. Do niego dołączyły następne, aż dźwięk zlał się w jeden tętent. Michał stanął i ukrył się za dużym głazem leżącym przy prawej ścianie. Wysunął głowę i spoglądał w głąb jaru. W pewnej chwili wyłonił się jeździec, za nim następnych trzech, a potem kolejna grupka. Jechali spokojnie i uważnie, ale dość szybko. Pierwszym jeźdźcem był Ilitir. Michał wyskoczył zza głazu.

– I co? – Krzyknął.

Ilitir podjechał do niego i zatrzymał konia, pozostali też zwolnili i stanęli. Nie było ciemno, ale wyraz twarzy Maga w tym świetle był nieodgadniony.

– Pełen sukces! – Ilitirowi drżał głos. – Mamy jednego zabitego i dwóch rannych, ale oni stracili kilkudziesięciu, a wielu jest poparzonych i ciężko rannych! Sam widziałem co najmniej dwunastu zabitych i nawet dowódca jest ranny. Trewas poprowadził wszystkich jak wielki mistrz. Złudzenie naszej przegranej było doskonałe. Jeśli druga część twojego planu też się tak powiedzie, to się wyrwiemy. Bardzo ich uszkodziliśmy, ale mają poczucie odparcia mocnego ataku. Trzeba powiadomić Księcia. Wsiadaj za mną.

Tak, wsiadaj, ale jak? – Pomyślał Michał. Podszedł do konia. Ilitir wyjął swoja nogę ze strzemienia i złapał Michała za przedramię. Michał wybił się w górę i poczuł, że starzec ma silny uścisk. Mocno pociągnął Ziemianina do góry. Ten przełożył nogę nad końskim zadem i opadł za siodłem.

– A czego mam się trzymać?

– Ha! Nie macie tam u was koni, co? Mnie się trzymaj. W drogę! – Krzyknął Mag i ruszył z kopyta.

Koń o wiele szybciej pokonał drogę, którą przebiegł Michał. Słyszał za sobą coraz więcej kopyt stukających o kamienie, więc zorientował się, że dołącza do nich reszta oddziału. Po chwili dotarli do przewężenia tuż przy wylocie wąwozu na polanę i Ilitir skierował konia w stronę namiotu Księcia. Michał słyszał, że jeźdźcy za nim odłączyli się do miejsca obozowania oddziału Trewasa i już przygotowywał się na rozmowę z Księciem, gdy Ilitir nagle spiął konia i stanął. Pod przeciwległą ścianą doliny też wybuchły jakieś krzyki i kilka koni powstrzymanych w biegu zarżało. Nie dojechali do namiotu Księcia, a już z tej odległości widzieli, że nie jest sam. Otaczało go kilkunastu zbrojnych. Michał się odwrócił i spojrzał na przeciwległą ścianę. Tamten oddział był otoczony, przez co najmniej trzydzieści wysokich postaci, których prawie pełne zbroje połyskiwały w świetle księżyców jakby pokryte złotem. Mieli wysokie hełmy, dzidy i miecze w dłoniach, a przez plecy przewieszone łuki.

Jedna z postaci, z którą rozmawiał Książę odwróciła się do nich i dała znak Ilitirowi, aby podjechał. Ilitir ruszył wolno. Oglądał się za siebie, sprawdzając, co się dzieje i analizując sytuację. Michał był zupełnie zaskoczony, czyżby wróg był przebieglejszy? Ale jak ich zaatakował? Podjechali do ogniska, a dowódca, który ich przywołał, nakazał gestem, aby zsiedli.

Teraz Michał mógł się dokładniej przyjrzeć nowym wrogom. Byli znacznie wyżsi niż Książę. Mieli ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, pociągłe jasne twarze i byli bardzo do siebie podobni. Mieli dumne rysy, jakby zamyślone twarze, a długie jasne włosy spływały im na ramiona spod wysokich spiczastych hełmów. Mieli zbroje na ramionach, piersiach i łydkach z jakiegoś lekko złotawego metalu. Zbroje były ozdobione wizerunkami różnych zwierząt lub dziwnych znaków tłoczonych w metalu. Michał i Ilitir zsiedli. Podszedł do nich dowódca przeciwników.

– Nazywam się Darrel i dowodzę naszym oddziałem, a wy jesteście na naszej ziemi bez naszego pozwolenia. – Zwrócił się do Maga, a Michała ze zdziwieniem zmierzył wzrokiem, oceniając jego wzrost.

– Górale? – Zapytał Czarodziej.

Cholera jasna, elfy? – Pomyślał Michał widząc ich długie i spiczasto zakończone uszy.

– Wy nas tak nazywacie, ale wiecie, że nie jesteśmy ludźmi. Należymy do Górskich Elfów. – Odparł dumnie Darrel.

– A macie tu krasnoludów? – Wyrwało się Michałowi.

Darrel podszedł bliżej do Michała.

– Ani nie jesteś zwykłym żołnierzem, ani dowódcą, ani nie nosisz szat czarodzieja. Kim ty jesteś?

– A co z krasnoludami? – Michał nie pozwolił się zdominować. – Jestem przybyszem z dalekiej Ziemi, nie słyszałeś elfie o takiej krainie.

– Duma cię zgubi, uważaj do kogo mówisz, jesteś w naszych rękach. – Odpowiedział Darrel, ale ciągnął dalej – Nie wiem, co to Krasnoludy, więc pewnie ich nie mamy, a o twojej krainie nie słyszałem. Ale to bez znaczenia. – Zwrócił się do Księcia. – Tak jak mówiliśmy, jesteście naszymi więźniami i zapłacicie za wtargnięcie na nasz teren. W skalnej ścianie jest ścieżka, pójdziecie pod naszą eskorta w górę do naszej wioski i tam Rada Starszych Wioski zdecyduje o waszym losie. Ale nie chciałbym być na waszym miejscu. Zabijaliście się w naszej Krainie, a to zasługuje na karę.

2.

W NIEWOLI

Biała koszula Michała przestała być biała. Najpierw w ciszy wspinali się wąską górską percią ukrytą we wschodniej ścianie, a potem wydeptaną ścieżką prowadzącą po graniach, na których chyba nawet kozice miewały zawroty głowy. Konie niestety musieli zostawić na dole. Do wioski eskortowało ich sześćdziesięciu elfów, ale i tak nie mieli gdzie uciekać. Zresztą całą broń musieli oddać Darrelowi jeszcze na dole. Do wioski dotarli, gdy zaczynało już świtać i z braku snu nawet Michał czuł zmęczenie.