Dusza miecza - Julie Kagawa - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Dusza miecza ebook i audiobook

Kagawa Julie

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

41 osób interesuje się tą książką

Opis

"Znajdź Świątynię Stalowego Pióra. Stań do walki z Hakaimono, zamknij go na powrót w mieczu i zwróć wolność Tatsumiemu. Przekaż swój fragment zwoju czekającym na niego strażnikom. I to będzie koniec."

Nic prostszego, prawda?

Wyścig do bram Światyni Stalowego Pióra trwa.

Yumeko, młodziutka zmiennokształtna kitsune, niesie do świątyni bezcenny fragment Zwoju Tysiąca Modlitw, by uchronić świat przed powrotem potężnego, niosącego zagładę smoka.

Demon Hakaimono pragnie zwoju, by uwolnić się po tysiącach lat niewoli i...siać zagładę. Zamknięty w ciele młodego Tatsumiego, nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel.

Gdy ścieżki Yumeko i opętanego Tatsumiego przetną się ponownie, w cesarstwie zapanuje chaos.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 574

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 17 godz. 25 min

Lektor: Agnieszka Baranowska

Oceny
4,5 (8 ocen)
4
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izabelafiedler

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała
00

Popularność




Sensei Misie za pomoc, jakiej mi udzieliła.

Przed tysiącem lat

Gardło miał zdarte do cna, bardzo już długo co sił w płucach wykrzykiwał modlitwy na wiatr.

Wokół szalała burza. Wichura wściekle napierała na urwiska i podrywała z oceanu bijące o skały tumany mokrej piany. Noc była czarna jak smoła. Przemoknięte do suchej nitki ubranie ziębiło go niczym lód, a wyjący wiatr i porykujące morze pospołu sprawiały, że ledwie słyszał sam siebie. Niemniej nie przestawał śpiewnie recytować kolejnych wersetów. Zwój ściskał mocno drżącymi palcami, u stóp tańczył mu dziko płomyk latarni. Słona mgiełka i łzy mąciły wzrok, lecz głos go nie zawodził; wykrzykiwał kolejne spisane na pomiętym pergaminie słowa, jakby chciał w ten sposób rzucić wyzwanie samym bogom.

Wreszcie przebrzmiała ostatnia modlitwa. Wiatr porwał mu ją wprost z warg i cisnął w fale. Osunął się na kolana, pod którymi poczuł twarde kamienie. Zdyszany skłonił głowę, ramiona zwisły mu bezwładnie do boków, rozwinięty zwój łopotał w dłoni.

Przez kilka chwil po prostu klęczał. Trwał nieruchomo ogarnięty coraz silniejszą desperacją, licząc donośne uderzenia własnego serca. Burza huczała, siekąc i drapiąc świat pienistymi szponami. Jego rany, obrażenia, które wyniósł ze starcia z hordą strzegących tego miejsca demonów, pulsowały bólem. Krew ciekła z wolna po piersi i ramionach, skapywała na pergamin, pozostawiając na karcie różowe plamy.

Wtem w pewnej odległości od brzegu morze gwałtownie ożyło. Fale nabrzmiały, wezbrały i cała powierzchnia zaczęła się wybrzuszać, ukazując ukryty dotąd potworny zarys.

Trysnęła wilgotna mgła, woda strzeliła ku górze wysoką fontanną, a wraz z nią poniósł się skowyt bóstwa i z głębiny wynurzył się gigantyczny ciemny kształt. Światło błyskawicy wyłowiło z mroku wijące się wężowo cielsko, potężne rogi, kły i połyskliwe łuski barwy oceanicznej toni. Po grzbiecie potężnej istoty spływała grzywa, a wiatr targał długimi niczym okręty wąsami. Smok zdawał się sięgać aż pod samo niebo, to niknął, to wynurzał się zza chmur. Para ślepi, wielkich niczym dwa jaśniejące księżyce, skupiła się na klęczącej poniżej drobnej postaci. Dokładnie pośrodku czoła kami jak gwiazda mieniła się opalizująca, idealnie kulista perła. Kiedy przemówił, jego słowa zadudniły z siłą nadciągającego tsunami:

– Kto mnie przyzywa?

Mężczyzna zacisnął zęby i wzniósł oczy. Serce trzepotało mu w piersi, przepełnione świadomością, że nie powinien tak śmiało i butnie wpatrywać się w starożytne bóstwo, w samego Zwiastuna Zmiany, lecz rozpacz i zakorzeniona głęboko w duszy nienawiść przeważyły wszelkie inne emocje.

Nie zważając na ból nadwerężonego gardła, odpowiedział:

– Jestem Kage Hirotaka, syn Kage Shigetomo. To ja jestem śmiertelnikiem, który skorzystał z mocy smoczej modlitwy. – Porywy wiatru głuszyły słabe, ochrypłe słowa, lecz olbrzymia istota pochyliła łeb na bok. Słuchała. Nieludzkie oczy, niosące w sobie mądrość wieczności, pochwyciły wzrok mężczyzny i ten poczuł się nagle, jakby runął w bezdenną otchłań.

Wojownik złożył dłonie płasko na ziemi i nisko się pokłonił. Wciąż czując na grzbiecie spojrzenie Smoka, przywarł czołem do kamiennego podłoża.

– Wielki Kami – podjął szeptem – korzystając z mocy należnej posiadaczowi zwoju, dzisiejszej nocy, w tysiąc lat od dnia, kiedy Kage Hanako zwierzyła ci się z własnego pragnienia, proszę, byś tym razem spełnił moje życzenie.

– Ponownie przyzywa mnie Kage. – Dudniący jak grzmot, surowy głos nie zdradzał zdziwienia. – Klan Cienia po raz kolejny igra z ciemnością i ujmuje w swe dłonie los całej krainy. Niechże i tak będzie. – Jeszcze jedna błyskawica rozcięła noc, grom rozkołysał chmury. Słowa Wielkiego Smoka przyćmiły jednak wszelkie odgłosy burzy. – Kage Hirotako, synu Kage Shigetomo, powierniku Zwoju Tysiąca Modlitw, powiedz, co skrywa twe serce? Jakie życzenie winienem spełnić?

– Chcę zemsty. – Odpowiedź była ledwie słyszalna na wietrze, lecz kiedy padła, powietrze jakby zamarło. – Demon wymordował moją rodzinę – ciągnął wojownik, z wolna prostując plecy. – Zgładził wszystkich. Ciała moich martwych krewniaków i sług leżały w całym domu. Żona... dzieci... Nie zostawił mi po nich nic, co mógłbym złożyć do grobu. – Zacisnął oczy, dygotał z żalu i gniewu. – Nie mogłem ich ocalić – wyszeptał. – Wróciłem, kiedy masakra już się dokonała.

Majaczący wysoko nad nim, zimny i obojętny Smok nie skomentował tych słów. Ręka wojownika sięgnęła do wsuniętego za pas miecza, palce zamknęły się na pochwie.

– Nie chcę śmierci demona – wychrypiał, dławiąc się nienawiścią. – To byłoby zbyt proste. Zabiję potwora osobiście, przeszyję jego czarne serce swym mieczem i pomszczę klan, rodzinę, żonę. – Głos mu zadrżał, knykcie ściskającej broń dłoni zbielały. – Chcę jednak, by jego duch nie uleciał do Jigoku. Chcę uwięzić go tutaj, w tym świecie. Chcę, by posmakował bólu, gniewu i bezradności. By wiedział, że ulga nie nadejdzie, że nigdy już nie powróci jako demon, jakim był dawniej. – Wojownik wyszczerzył zęby. – Chcę, by cierpiał. Przez wieczność. Tak brzmi moje życzenie.

Wielki Kami spojrzał w dół poprzez skłębione, burzowe chmury. Blask wyładowań zagrał na czarnoniebieskich łuskach.

– Kiedy życzenie zostanie wypowiedziane – zadudnił wyzutym z emocji tonem – nie sposób go cofnąć. – Odchylił masywny łeb; nieskończenie długie, cienkie wąsy zafurkotały na wietrze. – Czy jesteś pewien, że tego właśnie łaknie twe serce, śmiertelniku?

– Tak.

Nad urwiskiem przetoczył się grzmot. Wicher przybrał na sile, z wyciem smagając człowieka i skałę. Zdawało się, iż Smok zlewa się z burzą w jedno, po chwili w ciemności widać było już tylko jaśniejące ślepia i świetlisty klejnot. Wreszcie czerń pochłonęła i te iskry, a gęste chmury zawirowały, tworząc ogromny lej.

Wtem spod nieba trysnął oślepiająco biały snop światła. Uderzył w sam środek skały, ledwie kilka stóp od klęczącego wciąż człowieka. Samuraj drgnął i osłonił twarz przed rozcinającymi powietrze okruchami kamieni, które w kilku miejscach rozorały mu skórę. Kiedy porażająca biel przygasła, wojownik uniósł głowę i wytężył wzrok, starając się dostrzec cokolwiek poprzez zalewające mu oczy strugi wody i krwi. Przez chwilę widział w mroku jedynie nikłe światełko. Nagle jednak otworzył oczy szeroko, zdumiony i zafascynowany przedmiotem, który pozostawiła po sobie błyskawica.

W niecce dymiącego krateru sterczał wbity w podłoże, połyskujący w ciemności miecz. Klingę otaczała aura wygłodniałej mocy, stal pulsowała energią, jakby przepełniona własnym, wewnętrznym życiem.

Kage w jednej chwili zapomniał o ranach i bólu. Wstał i na drżących nogach podszedł do lśniącego wśród nocy ostrza.

– Oto się dokonało! – W dudniących słowach potężnego kami zabrzmiała ostateczność śmierci, stali odbierającej cielesnej istocie iskrę życia. Mimo że Smok ponownie stał się już niemal legendą, to jego głos wciąż słychać było wyraźnie. – Niech będzie wiadomym, że Życzenie tej ery zostało wypowiedziane, a wiatr zmiany zmienił kierunek. Niech żaden śmiertelnik nie powołuje się na moc zwoju, dopóki nie minie kolejne tysiąc lat. Jeśli ta kraina przetrwa to, co nadchodzi.

– Zaczekaj! Wielki Kami, jak mam go nazywać? – Wojownik wyciągnął rękę, a kiedy musnął rękojeść miecza, wibracja przemknęła mu przez całe ramię. – Czy nosi jakieś imię?

Czuł, że Smok wymyka się już ze świata niczym węgorz, który wyślizguje się przez oka rybackiej sieci, by powrócić do swego królestwa w podmorskiej głębinie. Nad falami przewalił się grzmot i wiatr przyniósł echo ostatniego słowa bóstwa:

– Kamigoroshi.

Kage Hirotaka stanął samotnie na szczycie ponurego, skalnego urwiska. Wiatr i drobinki wody wciąż siekły go ze wszystkich stron, lecz na jego twarz wypłynął dziki uśmiech. Kamigoroshi.

Zabójca Bogów.

Yumeko

Mistrz Jiro umilkł i zapadła cisza. Opowieść dobiegła końca.

– Ten demon... – odezwałam się, gdy kapłan sięgnął po czekającą przy ogniu drewnianą fajkę. – Demon, który wymordował rodzinę Hirotaki. Czy to był...

Mistrz Jiro skinął głową i wsunął cybuch do ust.

– Hakaimono.

Zadrżałam. Na twarzach wszystkich siedzących wokół ogniska towarzyszy malowała się głęboka powaga. Schronienie znaleźliśmy nad szemrzącym strumykiem, otoczeni przez łysiejące sosny i majestatyczne sekwoje. Naznaczone delikatną sugestią przymrozka powiewy niosły woń żywicy. Wciąż znajdowaliśmy się u podnóża gór wznoszących się na granicy ziem Klanu Nieba. Lato miało się ku końcowi i w miarę jak zbliżała się jesień, powietrze stygło z każdym kolejnym dniem.

Okame siedział pod omszałym pniem sekwoi. Z opartą o korzeń stopą wpatrywał się w ciemność. Zalewający go blask płomieni uwypuklał szczupłość sylwetki, rudobrązową barwę spiętych w kucyk włosów i odciśnięty na wąskiej twarzy ponury grymas. Zazwyczaj wesoły, rozgadany ronin był w tej chwili nietypowo milczący, a w jego muskających fale strumienia oczach tańczyły cienie.

– Zatem Kamigoroshi powstał z mocy smoczego Życzenia – podjął z namysłem Taiyo Daisuke. Wywodzący się z Klanu Słońca arystokrata siedział ze skrzyżowanymi nogami przy powalonym pniaku, a jego oblicze tchnęło niezmąconym spokojem. Reika rzuciła mu ponad płomieniami zniecierpliwione spojrzenie. Ramiona Daisuke owinięte były bandażami, a spod szaty wyglądały splamione krwią pasma opatrunków, pamiątki po naszej ostatniej, straszliwej bitwie. Nieco wcześniej miko głośno go skarciła. Nie powinien siedzieć, złorzeczyła, powinien leżeć i odpoczywać, bo inaczej gotów jeszcze otworzyć sobie wszystkie rany, na których zszycie poświęciła całą noc. Daisuke jednak uparł się, że nic mu nie grozi. Nawet teraz, kiedy piękne niegdyś kimono zwisało z niego brudnymi strzępami, kiedy policzki pokrywała mu bladość, a długie, srebrzystobiałe włosy opadały smętnie na plecy, biła od niego aura elegancji i opanowania.

– Nie inaczej – potwierdził mistrz Jiro. – Hirotaka chciał zemścić się na oni, który zabił jego rodzinę i ukochaną kobietę. Pragnął demona nie tylko zniszczyć, lecz także sprawić, by cierpiał, by poznał, czym jest ból i bezsilny gniew. A jego życzenie zostało spełnione. Niedługo po nocy przyzwania Kage Hirotaka spotkał się z Hakaimono na polu bitwy i po okrutnym starciu, w którym zniszczeniu uległa niemal cała wioska, zdołał zgładzić demona. Kamigoroshi jednak, zamiast odesłać oni do Jigoku, zamknął jego duszę w swym ostrzu, skazując potwora na wieczne więzienie. Niestety – ciągnął kapłan – od tego momentu rozpoczął się upadek Kage. Demon doprowadził Hirotakę do obłędu. Nie opętał go, być może dlatego, że był wówczas zbyt słaby, a może po prostu nie wiedział, że jest w stanie coś takiego uczynić. Niemniej, krok po kroku, złamał determinację Hirotaki, wykorzystując przeciwko wojownikowi resztki jego własnego gniewu i żalu. Ostatecznie pewnej nocy Hirotaka postradał zmysły na dobre i zmienił los Kage na zawsze.

– Masakra na zamku Hakumei. – Daisuke drgnął, a na jego twarzy zagościł wyraz zrozumienia. – Zerwane pertraktacje klanów Hino i Kage.

– Jak widzę, mamy w swym gronie uczonego historyka. – Kapłan przytaknął z aprobatą. – Owszem, Taiyo-san, nie mylisz się. Następnej wiosny odbyło się spotkanie przywódców klanów Ognia i Cienia, którzy mieli omówić warunki łączącego oba rody małżeństwa. Rywalizacja między Hino i Kage wymykała się wtedy spod kontroli i było jasne, że jeśli nie uda się dojść do porozumienia, wybuchnie wojna. Do podpisania traktatu nie doszło. W sali pełnej nieuzbrojonych dworzan i dyplomatów, do wtóru wyjącego na zewnątrz tajfunu, pojawił się Kage Hirotaka i zasiekł wszystkich wysłanników Klanu Ognia. Tej nocy nie przeżył ani jeden Hino.

– W ten sposób rozpętała się druga wielka wojna – wtrącił Daisuke. – Po masakrze na zamku Hakumei Hino poprzysięgli, że doprowadzą Kage do zagłady, i zwerbowali do pomocy klany Ziemi i Wiatru. Kage z kolei zwrócili się o wsparcie do klanów Wody, Nieba i Księżyca. W rezultacie krwawy konflikt trwał przez bez mała dwieście lat.

– A Kage rzeczywiście niemal w jego trakcie wyginęli. – Mistrz Jiro ponownie pokiwał głową. – Tylko dlatego, że jeden człowiek z sercem pełnym nienawiści wypowiedział w obecności Smoka życzenie, a następnie mimowolnie zaprosił do swej duszy demona. Oto właśnie historia Kamigoroshi i smoczej modlitwy. – Kapłan wypuścił z ust obłok dymu, który wydłużył się w powietrzu i przepłynął mi nad głową. – Teraz wiecie już, jak ten miecz powstał, i rozumiecie, że smocze Życzenie, nawet jeśli motywowane szlachetnymi zamiarami, może sprowadzić na cesarstwo niewyobrażalne nieszczęścia i zniszczenie.

– Właśnie dlatego smoczy zwój został podzielony – dodała Reika. Świątynna dziewica również siedziała przy ogniu ze skrzyżowanymi nogami. Szerokie rękawy jej białej bluzy haori spoczywały na piersi. Chu i Ko, dwa niewielkie psy, będące w rzeczywistości komainu, strażnikami kaplicy, leżały zwinięte przy swej pani, drzemiąc z łbami na jej czerwonych spodniach hakama. – Szczegółów nie zna nikt, ale powiada się, że w środku wojny zebrała się rada, złożona z kami, yokai i ludzkiego zakonu mnichów, która miała wspólnie zdecydować o losie smoczej modlitwy. Wspólnie postanowiono podzielić zwój i ukryć jego fragmenty w odległych zakątkach Iwagoto, aby podobnie niszczycielski konflikt nie wybuchł już nigdy. – Usta młodej kapłanki zmieniły się w cienką linię. – To był słuszny wybór. Ten zwój jest dalece zbyt potężny, by można go powierzyć tylko jednej osobie. Pomyślcie, ile chaosu i koszmarów wywołał już w naszej erze, a przecież Smok nawet nie został jeszcze przyzwany.

Siedzący po drugiej stronie ogniska Okame głośno prychnął.

– No to może, skoro ten pergamin jest taki niebezpieczny, po prostu go zniszczmy? – rzucił, wzruszając ramionami. – Moim zdaniem to łatwe i proste wyjście. Wrzućmy cholerstwo w ogień i będzie z głowy.

– Aż takie proste to nie jest – odparła Reika. – Zresztą tego rozwiązania też próbowano. Smoczy zwój jest świętym przedmiotem. Darem lub klątwą, w zależności jak na sprawę spojrzeć, pochodzącym od samego Zwiastuna Zmiany. Podobnie jak w przypadku Kamigoroshi, jeżeli zniszczyłbyś ten pergamin, po prostu powróci natychmiast na świat. I to w miejscu, w którym nie tylko zostałby odnaleziony, lecz gdzie dostałby się w ręce człowieka gotowego przyzwać Smoka i wypowiedzieć życzenie. – Miko zmrużyła oczy. – Ten zwój chce, by ludzie go znajdowali, Okame-san. Właśnie z tego powodu jest tak groźny. Gdybyśmy go zniszczyli, mógłby trafić do tych samych ludzi, przed którymi staramy się go ochronić.

– I właśnie dlatego – burknął Okame – nigdy w życiu nie zaufam magii. Martwe przedmioty w rodzaju mieczy i starych papierzysk nie powinny chcieć, by je znajdowano. – Oparł się plecami o drzewo. – W ogóle nie powinny niczego chcieć. Pomyślcie, jakie to byłoby irytujące, gdyby na przykład moje sandały uznały, że już nie chcą mnie nosić, i postanowiły wędrować po lasach samopas. – Urwał i zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem czarnych oczu. – Nie, Yumeko-chan, nawet o tym nie myśl.

Wyobraziłam sobie opisaną przez ronina scenkę i zachichotałam. Szybko jednak spoważniałam.

– A co się stało z Hirotaką? – zainteresowałam się, patrząc na mistrza Jiro. – Czy udało mu się w końcu odzyskać kontrolę nad Hakaimono?

– Nie. – Kapłan pokręcił głową. – Kage Hirotaka został pojmany i stracony przez własny klan. Na długo przed końcem wojny. Jego obłęd sięgnął zbyt głęboko, a popełnione przez niego zbrodnie były zbyt straszliwe, by można było mieć nadzieję na odkupienie. Kamigoroshi, zwany od tamtej pory Przeklętym Mieczem Kage, został ukryty i zniknął z kart historii na sześć stuleci. Tego rodzaju artefaktów zła nie sposób jednak ukryć na zawsze. Przed czterema wiekami miecz pojawił się wraz z Genno, Władcą Demonów, kiedy Hakaimono uciekł z miecza i opętał jego właściciela. Nie jest do końca jasne, czy to Genno pomógł demonowi odzyskać wolność, czy Hakaimono po prostu wykorzystał towarzyszący rebelii zamęt. Tak czy inaczej, Kamigoroshi ponownie zostawił swój krwawy ślad w dziejach i szerzył zniszczenie, dopóki mag krwi wraz z całym swym powstaniem nie został pokonany. Po śmierci Genno – mówił dalej duchowny – armia służących mu demonów i yokai rozpierzchła się na cztery wiatry, lecz chaos trwał nadal. Kamigoroshi znów na pewien czas zniknął, ale potem pojawił się pierwszy zabójca demonów Kage, człowiek zdolny posługiwać się Przeklętym Mieczem i nie paść przy tym ofiarą Hakaimono. – Mistrz Jiro pokręcił głową i wydmuchał z ust obłoczek białego dymu. – Nikt nie ma pojęcia, w jaki sposób Klan Cienia szkoli wojowników, by potrafili oprzeć się wpływowi demona, lecz Kage zawsze stąpali na samym skraju ciemności, w pełni świadomi, że flirtują z katastrofą. Katastrofą, która właśnie wydarzyła się ponownie. Hakaimono wyrwał się na wolność, a cesarstwo nie będzie bezpiecznym miejscem, dopóki Kage Tatsumi nie zostanie zabity, dzięki czemu demon trafi z powrotem do miecza.

Wyprostowałam się i czując silny skręt kiszek, spojrzałam ponad płomieniami w oczy kapłana.

– Zabity? – powtórzyłam. – Ale... ale... Tatsumi... Jestem pewna, że on cały czas walczy. Czy naprawdę nie ma sposobu, by go uratować? Sprowadzić z powrotem?

Zrobiło mi się niedobrze. Zupełnie jakby ktoś położył mi na brzuchu młyński kamień. Zimnego, wyzutego z emocji zabójcę demonów poznałam, kiedy horda demonów dowodzona przez straszliwego oni Yaburamę napadła mój dom, Świątynię Milczącego Wiatru. Doszło wówczas do masakry, z której ocalałam jedynie ja. Przekonałam Tatsumiego, by towarzyszył mi w drodze do stolicy, gdzie miałam odszukać mistrza Jiro, jedyną osobę na świecie znającą położenie ukrytej Świątyni Stalowego Pióra, w której znajdował się jeden z fragmentów poszukiwanego przez wszystkich artefaktu.

Smoczy zwój. Narzędzie pozwalające przyzwać Wielkiego Kami, bóstwo spełniające dowolne życzenie posiadacza pergaminu. Przedmiot stanowiący obiekt pożądania wielu ludzi, gotowych w jego imię posunąć się do zabójstwa. Także Tatsumi go szukał. Misję tę wyznaczyli mu klanowi przywódcy i było jasne, że aby ją zrealizować, nie cofnie się przed niczym.

W dniu spotkania z zabójcą demonów uciekłam się do niewinnego kłamstewka: powiedziałam, że nie mam co prawda zwoju, ale mogę go zaprowadzić do miejsca ukrycia jednej z jego części – właśnie Świątyni Stalowego Pióra. Tatsumi nie miał pojęcia, że inny fragment pergaminu mam przy sobie, schowany w chuście furoshiki. Może rzeczywiście wykazałam się nielichą przebiegłością, lecz gdyby Tatsumi dowiedział się wtedy, że jestem w posiadaniu choćby skrawka zwoju, zabiłby mnie bez chwili wahania i zaniósł pergamin swojej daimyo. A przecież przyrzekłam mistrzowi Isao, że za wszelką cenę ten zwój ochronię. To właśnie była moja największa tajemnica... No, może poza faktem, że jestem w połowie kitsune.

Okazało się jednak, że i Kage Tatsumi skrywa pewne sekrety. Najpilniej strzeżonym był Hakaimono, oni mieszkający w mieczu zabójcy demonów i nieustannie próbujący go opętać. W trakcie finałowej bitwy z Yaburamą demon z miecza ostatecznie przełamał opór Tatsumiego, który przestał być milkliwym, wiecznie nachmurzonym wojownikiem, jakiego poznałam w podróży. Zniknął nieustraszony i pragmatyczny chłopak, pozbawiony poczucia własnego ja, całkowicie oddany służbie na rzecz klanu. Chłopak oziębły, nieprzyjemny i szorstki w obejściu, co można było zrozumieć dopiero, wiedząc, że unikał ludzi dlatego, iż taki obowiązek ciąży na każdym powierniku Kamigoroshi. Musiał być taki, musiał bezustannie panować nad sobą i swymi uczuciami, gdyż w przeciwnym wypadku opętałby go demon.

Co właśnie się stało. Kage Tatsumi uległ przewadze straszliwego, przesiąkniętego złem Hakaimono, a ja nie miałam pojęcia, w jaki sposób mogę sprowadzić go z powrotem.

– Musi istnieć jakaś inna metoda – odparłam z naciskiem. – Może jakiś rytuał? Egzorcyzm? Jesteś przecież kapłanem, prawda? Nie mógłbyś jakoś Hakaimono prześwięcić? Zmusić, by zostawił Tatsumiego w spokoju?

– Przykro mi, Yumeko-chan. – Duchowny pokręcił głową. – Gdybyśmy mieli do czynienia ze zwyczajnym demonem, yurei lub nawet tanuki, egzorcyzm byłby wykonalny. Lecz Hakaimono nie jest demonem, jakich wiele. To jeden z Czterech Wielkich Generałów armii Jigoku, jeden z najpotężniejszych oni, jakie kiedykolwiek wypełzły na świat. Gdyby uwolnienie powiernika miecza było w ogóle możliwe, klan Kage dawno już znalazłby na to sposób, a ja jestem tylko samotnym kapłanem. – Zrezygnowany starzec machnął pomarszczoną ręką. – W przeszłości pokonanie Hakaimono wymagało od ludzi poświęcenia całych armii, a i tak zanim wreszcie został ujarzmiony, zdążył zostawić po sobie długi szlak trupów i zniszczenia.

– Nie wolno nam teraz kłopotać się zabójcą demonów – stwierdziła z determinacją w głosie Reika. – Przede wszystkim musimy zanieść twój fragment zwoju do Świątyni Stalowego Pióra. Niech o los Kage-sana zatroszczą się jego ludzie. – Dziewczyna zauważyła majaczące w moim spojrzeniu przerażenie i wyraz jej oczu złagodniał, lecz w tonie wciąż brzmiała nieprzejednana nuta. – Przykro mi, Yumeko. Wiem, że wspólna wędrówka bardzo was zbliżyła, ale nie możemy trwonić czasu na pościg za oni. Naszym najważniejszym zadaniem jest ochronić smoczą modlitwę – oświadczyła, wskazując palcem moją chustę. – Wszystkie siły, które się przeciwko nam sprzysięgły: Hakaimono, Kamigoroshi, demony, wiedźma krwi, opętany Kage, starają się zdobyć właśnie ten zwój. To ten przeklęty świstek jest przyczyną naszych kłopotów. Oraz fakt, że ludzie nieraz już dowiedli, iż nie wolno im powierzać przedmiotu, którego moc jest w stanie nieodwracalnie zmienić cały świat. Musimy dostarczyć pergamin do świątyni, ponieważ tylko w ten sposób zyskamy pewność, że w naszej erze nikt nie przyzwie Smoka. Poza tym nie liczy się nic.

– Chwila, moment. – Okame wyprostował się i zmarszczył czoło. – Przyznaję, że nasz zabójca demonów zachowuje się często jak potępieniec, jest gburowaty, zdarzyło się, że groził mi śmiercią, a do tego wszystkiego posiada osobowość naburmuszonego głazu... – Reika rzuciła mu ostre spojrzenie, które wyraźnie kazało skrócić przemowę. – Ale to chyba jeszcze nie znaczy, że dobrze postąpimy, porzucając człowieka, który ramię w ramię z nami bił się z wiedźmą krwi i całą armią demonów. Skąd właściwie pewność, że nie można go ocalić?

– Cóż więc proponujesz, roninie? – syknęła miko. – Mamy tropić Hakaimono? Ruszyć jego śladem na drugi koniec cesarstwa? Nie wiemy nawet, w którym kierunku się udał, a pamiętaj, że po świecie krążą też inne istoty poszukujące smoczego zwoju. Zresztą nawet gdybyśmy go znaleźli, co wtedy? Spróbować egzorcyzmu? Jeszcze nigdy w dziejach żaden śmiertelnik nie przegnał Hakaimono, jeśli ten zdążył już przejąć pełną kontrolę nad ofiarą.

– Ach, no tak, wszystko jasne – żachnął się Okame. – Rozumiem, że ty proponujesz po prostu zignorować szwendającego się na wolności, niesamowicie potężnego generała oni i mieć nadzieję, że zajmie się nim ktoś inny?

– Nie, Okame-san. Reika... Reika ma rację – wykrztusiłam, a łzy zmąciły mi wzrok. Miałam wrażenie, że ktoś rozbił w mojej duszy zwierciadło i jego okruchy kaleczą mnie od wewnątrz. Przełknęłam głośno ślinę. – Musimy zanieść zwój do świątyni – przyznałam szeptem, choć w głębi serca pragnęłam powiedzieć coś zupełnie innego. – Smocza modlitwa została mi powierzona w najwyższym zaufaniu, a żeby ją ochronić, oddali życie wszyscy mnisi z mojej świątyni. Muszę wypełnić zadanie. Przyrzekłam to mistrzowi Isao. Ale – podjęłam, kiedy wokół ogniska zapadła głucha, posępna cisza – z tego wcale nie wynika, że mam zamiar zapomnieć o Tatsumim. Kiedy już zrobimy, co trzeba, gdy dotrzemy do Świątyni Stalowego Pióra i zostawimy tam zwój, wytropię Hakaimono i własnoręcznie wsadzę go z powrotem do tego miecza.

– Nani? – rzuciła z niedowierzaniem świątynna dziewica. – Sama? Yumeko, przecież Hakaimono jest od ciebie niewyobrażalnie silniejszy. Nie masz szans.

– Wiem. – Oczyma duszy ujrzałam majaczącą przede mną przerażającą sylwetkę demona. Chwilę, w której zajrzałam głęboko w jego szkarłatne oczy i nie dostrzegłam tam nawet śladu Tatsumiego. Przebiegł mnie dreszcz. – Ale Tatsumi też jest silny – dodałam, spoglądając w wątpiącą twarz kapłanki. – Przecież zmagał się z Hakaimono niemal przez całe życie. Nie oddam go temu potworowi. Muszę spróbować go ocalić.

– Wybacz mi, Yumeko-san – odezwał się Taiyo Daisuke – lecz jedna sprawa wciąż wymyka się mojemu zrozumieniu. – Zmienił pozycję i zmierzył mnie bystrym, inteligentnym wzrokiem. – Jesteś wszak kitsune – podjął i chociaż nie wyczułam w jego tonie niechęci ani złej woli, odniosłam wrażenie, że jakaś lodowata włócznia przeszywa mi trzewia. – Dlaczego właściwie tak bardzo przejmujesz się losem zabójcy demonów?

Ponownie z trudem przełknęłam ślinę. W czasie starcia z demonami Satomi moja prawdziwa natura wyszła na jaw; wszyscy dowiedzieli się, że połowa krążącej w mych żyłach krwi pochodzi od yokai. Reika wiedziała o tym wcześniej, lecz Okame i Daisuke przeżyli niemały wstrząs, gdy ukazałam się im znienacka z lisimi uszami i ogonem. Biorąc pod uwagę, że moi pełnokrwiści pobratymcy są notorycznymi oszustami i mąciwodami oraz że yokai w ogóle nie cieszą się wśród ludzi najlepszą opinią, towarzysze przyjęli prawdę zadziwiająco łagodnie. Niemniej rzeczywiście byłam kitsune i choć zrozumieli, iż nie jestem groźna, to byłam yokai, istotą dla nich niezrozumiałą. Nie miałam im za złe, że dziwili się moim motywacjom. Wiedziałam, że muszę po prostu bardziej się przyłożyć i przekonać ich, że nadal, także z lisim ogonem i innymi akcesoriami, jestem tą samą Yumeko, którą poznali.

– Tatsumi uratował mi życie – odpowiedziałam arystokracie. – Oboje coś sobie obiecaliśmy. Nie rozumiesz, nie słyszałeś Hakaimono... – Głos uwiązł mi w gardle. Przypomniałam sobie szydercze słowa demona, sadystyczną wesołość, z jaką rzucił mi w twarz, że Tatsumi widzi i słyszy wszystko, co się dzieje. – Tatsumi cierpi – wyszeptałam. – Nie mogę dopuścić, by Hakaimono zwyciężył. Kiedy zaniosę już zwój do świątyni, odnajdę Tatsumiego i Pierwszego Oni. Nikt z was nie musi mi towarzyszyć – dodałam, tocząc spojrzeniem wokół ogniska. – Wiem, że o ratowaniu Tatsumiego nie było dotąd mowy. Nie taki był plan. Tak więc kiedy smocza modlitwa będzie już bezpieczna, wszyscy możecie ruszyć w swoją stronę.

Z ust siedzącego naprzeciwko ronina wypłynęło przeciągłe westchnienie. Przeczesał palcami włosy.

– No nie, tak się bawić nie będziemy – oświadczył. – Jeśli zamierzasz z pieśnią na ustach pognać za zabójcą demonów, to powinnaś rozumieć, że pójdę z tobą. Nie jestem może największym wielbicielem tego chłopaka, ale przyznaję, że dobrze mu szło rąbanie stworów, które próbowały nas pożreć. – Uśmiechnął się szeroko i wzruszył ramionami. – Poza tym, odkąd zniknął, nie mam komu działać na nerwy. Taiyo-san to nie to samo. Tylko Tatsumi potrafi tak przekonująco powiedzieć jednym spojrzeniem „zasiekę cię jak psa”.

– Arigatou, Okame-san. – Rozciągnęłam usta w uśmiechu, fala ulgi rozgrzała mnie od środka niczym wypita w mroźną noc czarka herbaty.

Daisuke utkwił spojrzenie w leżącym mu na kolanach mieczu i ściągnął brwi.

– Nie zdołałem ochronić Kage-sana, kiedy walczył z Yaburamą – powiedział, muskając dłonią pochwę. – Poprzysiągłem, że zachowam powiernika Kamigoroshi przy życiu, by stanąć z nim do honorowej walki, gdy Yumeko-san wypełni już swoje zadanie. Zawiodłem, a jeśli Kage Tatsumi zginie, o naszym pojedynku nie będzie mowy. – Podniósł na mnie wzrok i zmrużył oczy. – Mój miecz pozostaje do twoich usług, Yumeko-san. Odkupię wcześniejszą porażkę, a kiedy demon znajdzie się na powrót w klindze, Kage-san będzie mógł spełnić obietnicę i zetrzeć się ze mną w boju.

– Baka – prychnęła Reika z przekąsem, a drzemiące na jej udach psy uniosły łebki. – Każde z was z osobna. Wszyscy rozprawiacie o ocaleniu zabójcy demonów, tak jakby walka z generałem oni była czymś łatwym, prostym i przyjemnym. Nie pamiętacie już Yaburamy? Zapomnieliście, że mało brakowało, a zabiłby was wszystkich? Więc Hakaimono jest dalece bardziej niebezpieczny. A co ważniejsze... – Dziewczyna zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem, w jej oczach błysnęły iskry. – Nawet jeżeli rzeczywiście znajdziesz Hakaimono, a on nie rozszarpie cię w pierwszej minucie spotkania, w jaki sposób zamierzasz ocalić swojego zabójcę demonów, droga kitsune? Jesteś może kapłanką? Potrafisz odprawić egzorcyzm? Dysponujesz na tyle silną magią, by nie tylko przepędzić Hakaimono z ciała Tatsumiego, ale też by go obezwładnić i utrzymać w miejscu na czas pozwalający dopełnić rytuału? Bo jeśli nie, jeżeli nie ujarzmisz tego demona zawczasu, zamorduje cię, zanim zdołasz powiedzieć choć słowo. Zastanowiłaś się nad tym? – Ponure oczy miko zmieniły się w wąskie szparki. – Czy masz w ogóle pojęcie o egzorcyzmowaniu demonów? A może sądzisz, że tanie sztuczki i magia kitsune pozwolą pokonać tak starożytnego oni jak Hakaimono?

– Dlaczego na mnie krzyczysz, Reika-san? – Słysząc zawarte w surowych słowach dziewczyny wzburzenie, aż położyłam uszy po sobie. – Nie ruszę na pomoc Tatsumiemu, zanim nie zaniosę modlitwy do Świątyni Stalowego Pióra. Na tym ci przecież zależy, prawda?

– Tak, oczywiście! Rzecz w tym... – Zniecierpliwiona świątynna dziewica głęboko odetchnęła. – Nie możesz po prostu rzucić się na oślep w pogoń za Hakaimono i mieć nadzieję, że jakoś to będzie, kitsune. Zwłaszcza że nie masz na tego demona żadnego sposobu. Jeśli zrealizujesz swój plan, po prostu zginiesz, a twoja śmierć pójdzie na marne, co niekoniecznie musi się podobać tym z nas, którzy jak dotąd robili wszystko, by cię ochronić!

– Reika-chan. – Miękki głos mistrza Jiro niósł w sobie łagodną reprymendę. Miko zwiesiła nieco ramiona, choć w jej wpatrzonych we mnie oczach wciąż pełgały mroczne ogniki. Sędziwy kapłan westchnął, odłożył fajkę i zwrócił się do mnie. – Yumeko-chan – podjął tym samym spokojnym tonem. – Trzeba ci wiedzieć, że przedsięwzięcie, jakie proponujesz, jest nie tylko bardzo niebezpieczne. Czegoś takiego nie dokonał jeszcze nikt. Wypędzenie oni, zwłaszcza tak silnego jak Hakaimono, w niczym nie przypomina egzorcyzmowania złośliwego ducha tanuki czy kitsune. To nie to samo co uwolnienie człowieka spod władzy kitsune-tsuki. Zakładam, że wiesz, o czym mówię.

Potaknęłam skinieniem. Mianem kitsune-tsuki określano lisią odmianę opętania, zdolność, którą szczycili się i z której skrzętnie korzystali nogitsune, najbardziej złośliwi i nieżyczliwi z moich pełnokrwistych kuzynów. Ich duch potrafił przeniknąć do ludzkiego ciała, opanować je i kontrolować poczynania ofiary od wewnątrz. Postępki, do których owi mimowolni gospodarze byli zmuszani, zależały wyłącznie od chwilowego kaprysu nogitsune, lecz zazwyczaj były to czyny niemoralne i występne, przyprawiające serca rozradowanych lisów o zachwyt. Denga, odpowiedzialny w Świątyni Milczącego Wiatru za moją edukację, cały wieczór poświęcił kiedyś na opowieści o kitsune-tsuki i pamiętam, że następną noc spędziłam, doznając na zmianę mdłości i ataków paniki.

Coś mi mówi, że taki był rzeczywisty cel wykładu.

Mistrz Jiro postukał główką fajki o płaski kamień, popiół posypał się na ziemię.

– Hakaimono nie jest duchem kitsune, Yumeko-chan – rzekł. – Nie jest w ogóle duchem, ani tanuki, ani żadną z istot, jakie można egzorcyzmować za pomocą słów, bólu czy też siłą ludzkiej woli. Nasz przeciwnik jest oni, niewykluczone, że najpotężniejszym oni, jaki kiedykolwiek wyrodził się z Jigoku. Cokolwiek zostało z duszy zabójcy demonów, uwięzione jest obecnie głęboko we wnętrzu Hakaimono, a woli Pierwszego Oni nie przełamał jeszcze żaden kapłan ani mag krwi w dziejach Iwagoto. Jeśli postanowisz rzucić mu wyzwanie, jest wielce prawdopodobne, że zarówno ty, jak i wszyscy twoi towarzysze przypłacicie to śmiercią.

Głośno przełknęłam ślinę. Poczułam w żołądku silny skurcz.

– Rozumiem, mistrzu Jiro – zapewniłam. – Nic nie szkodzi. Ani ty, ani Reika nie musicie ze mną iść.

– Nie to chciałem powiedzieć, Yumeko-chan. – Kapłan westchnął i schował fajkę za pas obi. – Przegnanie ducha z ciała opętanego jest zadaniem ogromnie wymagającym i niebezpiecznym – dodał. – Zarówno dla strony odprawiającej egzorcyzm, jak i dla samej ofiary opętania. Aby mieć przynajmniej szansę w starciu z tak silnym oni, musimy być jednomyślni. Jestem gotów przystać na ryzyko...

– Mistrzu Jiro... – wtrąciła wyraźnie przerażona Reika, lecz starzec uciszył ją wymownym gestem.

– Jestem gotów – powtórzył – ale zanim spróbujemy przeprowadzić egzorcyzm, będziemy najpierw musieli zniewolić demona, tak by nie mógł uciec i wymordować uczestników rytuału. – Popatrzył z powagą ponad ogniskiem, kolejno na mnie, Reikę, Daisuke i Okame. – Pierwszego Oni pod żadnym pozorem nie wolno lekceważyć. Nie wątpcie nawet przez chwilę, że jeśli nam się nie uda, jeśli zawiedziemy, Hakaimono zgładzi nas wszystkich. Dlatego więc musi między nami panować zgoda. Czy jest to ścieżka, na którą naprawdę chcecie wejść?

Oczy towarzyszy zwróciły się ku mnie, jakby moja odpowiedź miała wpłynąć na decyzję każdego z pozostałych. Zawahałam się, ponieważ doniosłość chwili opadła na mnie i przytłoczyła niczym gruba, zimowa pierzyna. Czy naprawdę robię dobrze? Tak, chcieli mi pomóc, lecz za jaką cenę? Zdaniem mistrza Jiro egzorcyzm mógł się okazać niewykonalny. Jeżeli wybierzemy się w pogoń za Tatsumim, narażę wszystkich przyjaciół. Ze starcia z Hakaimono możemy nie wyjść żywi.

Zaraz potem przypomniałam sobie jednak noc, kiedy wystąpiłam przed obliczem cesarza Iwagoto. Przypomniałam sobie oczy Tatsumiego, pełne wówczas niepokoju i desperacji. Bał się, że zostanę okrzyknięta szarlatanką i stracona. Przypomniałam sobie moment, w którym niemal mnie dotknął, chwilę, gdy tylko oddech dzielił jego dłoń od mojej twarzy. A przecież do tamtego dnia wzdragał się przed wszelką formą fizycznego kontaktu, jakby bał się, iż przyniesie mu jedynie ból. Zrozumiałam, że po prostu nie mogę zostawić go bezradnego w pułapce potwora, tym bardziej że nadal słyszałam słowa Hakaimono, który chełpił się, że Tatsumi widzi i słyszy wszystko, co się wokół niego dzieje.

– Ja jestem pewna – powiedziałam z naciskiem, ignorując westchnienie sfrustrowanej miko. – Nawet jeżeli to niemożliwe, nawet jeśli Hakaimono miałby mnie zabić... Muszę przynajmniej spróbować. Przepraszam, Reika-san, zdaję sobie sprawę, że to niebezpieczne, lecz nie mogę pozwolić mu cierpieć. Skoro istnieje choćby maleńka szansa na uratowanie Tatsumiego, muszę zaryzykować. Ale przysięgam, że najpierw zaniosę zwój do świątyni. Tym się nie kłopocz.

Zrezygnowana dziewczyna przeciągnęła dłonią po czole.

– Co też nie będzie proste. – Z jej ust popłynęło kolejne westchnienie.

– No dobra, w takim razie postanowione. – Okame podniósł się i rozprostował długie, patykowate ramiona, jakby cała dyskusja porządnie go znużyła i potrzebował się ruszyć. – Jutro rano zaniesiemy smoczy zwój do Świątyni Stalowego Pióra, tym samym ratując cesarstwo przed plagą zła i ciemności. A później ruszymy tropem Hakaimono, by ocalić zabójcę demonów i ponownie uchronić cesarstwo przed plagą zła i ciemności. – Prychnął i pokręcił głową. – Sporo przed nami tego zła i ciemności. Założę się, że potem będziemy się do końca życia śmiertelnie nudzić.

– Śmiem wątpić – mruknęła Reika pod nosem. – Trupy się nie nudzą.

Ronin puścił uwagę mimo uszu.

– Wezmę pierwszą wachtę – obwieścił i zwinnie wskoczył na zwieszającą się z drzewa gałąź. – Odpocznijcie w spokoju. I nie martwcie się: jeśli zobaczę bandytów, zginą, zanim się obejrzą.

– Nie bądź zachłanny, Okame-san – odezwał się Daisuke, przez co ronin przystanął z ręką na następnym konarze. – Jeżeli zauważysz, że jakieś nikczemne psy skradają się do obozu, daj mi, proszę, sygnał, bym mógł im zgotować stosowne powitanie. A gdybyś zobaczył samego Hakaimono, pamiętaj, że Kage-san obiecał mi pojedynek. Upraszam więc, byś nie odebrał mi zaszczytu stoczenia tak wspaniałej walki.

– Och, nie lękaj się, Taiyo-san. Jeżeli zobaczę, że skrada się ku nam przepotężny oni, usłyszy mnie cały las.

Ronin rzucił nam pożegnalny uśmiech, po czym zniknął w koronie drzewa. Arystokrata z powrotem oparł się o pień, a Reika schroniła dłonie w szerokich rękawach swojej haori. Rozejrzałam się za dobrym miejscem na legowisko. Nie miałam koca ani poduszki, a choć wciąż trwało późne lato, noce w okolicach gór Klanu Nieba były już zimne. Na szczęście materiał, z którego uszyto mój biało-czerwony płaszcz onmyoji, był ciężki i przyjemnie ciepły. Zwinęłam się na stercie suchych liści i zasłuchałam w pohukiwanie sowy oraz szelesty przemykających w pobliżu zwierzątek. O Hakaimono starałam się nie myśleć. O tym, jak jest silny. I o tym, że nie mam pojęcia, w jaki sposób nasza piątka mogłaby pokonać starożytnego generała oni i wypędzić go z ciała Tatsumiego. Usiłowałam też nie myśleć o tym, że w głębi ducha – choć, po prawdzie, wcale nie bardzo głęboko – myśl o ponownym spotkaniu z demonem potwornie mnie przerażała.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

COPYRIGHT © 2019 BY Julie Kagawa COPYRIGHT © 2024 BY Fabryka Słów sp. z o.o.

WYDANIE I

ISBN 978-83-67949-15-6

TYTUŁ ORYGINAŁU Soul of the Sword

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka została opublikowana w porozumieniu z Garlequin Enterprises ULC

To jest fikcja literacka. Imiona, postacie, miejsca i zdarzenia są albo wytworem wyobraźni autora, albo zostały użyte fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, żyjących lub zmarłych, firm, wydarzeń lub lokalizacji jest całkowicie przypadkowe.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski Robert Łakuta

TŁUMACZENIE Grzegorz Komerski

ILUSTRACJE Przemysław Truściński

MAPA, GRAFIKA NA OKŁADCE ORAZ PROJEKT Szymon Wójciak

REDAKCJA Mirosław Ruszkiewicz

KOREKTA Agnieszka Pawlikowska

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]

WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowieckiwww.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow