Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko gdzieś ma swój początek. Zaprzestanie picia nie oznacza jeszcze życia na trzeźwo, tak jak nowy związek nie oznacza jeszcze szczęśliwego życia. Wszystko jest w nas i wszystko się od nas zaczyna, a żyć trzeźwo, zaczyna się, gdy uzdrowi się relację z samym sobą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 83
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
KorektorKatarzyna T.
© Autor znany redakcji, 2020
Nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko gdzieś ma swój początek. Zaprzestanie picia nie oznacza jeszcze życia na trzeźwo, tak jak nowy związek nie oznacza jeszcze szczęśliwego życia. Wszystko jest w nas i wszystko się od nas zaczyna, a żyć trzeźwo, zaczyna się, gdy uzdrowi się relację z samym sobą.
ISBN 978-83-8221-731-5
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
By móc się odbić, potrzebne jest dno. Punkt odniesienia, do którego nie chce się już człowiekowi wracać. Nie da się w górę wzbić, gdy nie ma się od czego odbić i tu prawa fizyki przeplatają się z moralnością życia. Dla każdego dno jest inne i nie sposób zdobyć jednej recepty na wieczne szczęście. Każdy indywidualnie, tak jak ja sam, musi znaleźć to, czego się wystraszy, przerazi, co go zmotywuje do tego, by zrozumieć, w jakim stanie się znajduje. W tej całej bezradności i bezsilności wobec nałogu oraz pochłaniającej apatii życia, do której człowiek się doprowadza, potrzebne jest coś, co przywoła świadomość, tego co się dzieje i pobudzi go to do działania. Właśnie świadomość jest w tym wszystkim najważniejsza, zrozumienie, że nie ma już nic za następną granicą poza większą rozpaczą.
Samo bycie trzeźwym nie oznacza jeszcze trzeźwego życia. Nie działa to tak, że, jak przestanę pić, to wszystko się zmieni. Nic się nie zmieni, dopóki zmiana nie nastąpi we mnie. Dopóki to, co było, nie umrze, nie pęknie jak bańka mydlana i nie odda ostatniego tchnienia.
Zrozumiałem to, gdy stanąłem przed samym sobą. Obdarty ze złudzeń i upokorzony, odnalazłem w sobie, z czym naprawdę się zmagam. Odkryłem, co we mnie jest nie tak i dlaczego wciąż popełniam te same błędy. Dlaczego klocki, które układam, bezlitośnie przewracają się, rujnując wszystko, co do tej pory zbudowałem. Co we mnie nie działa prawidłowo i dlaczego wciąż, mimo porażek, powtarzam tę samą błędną sekwencję, która nie chce grać.
Przecież alkoholizm u mnie nie wziął się z niczego, nie powstał z dobrobytu emocjonalnego, lecz stał się owocem ucieczki przed bezradnością i odpowiedzialnością za własne życie.
To, co odnalazłem, tkwiło w moim niedojrzałym i mocno już przegniłym ego. W składni, która w ogóle była nieposkładana i zatrzymała się w rozwoju emocjonalnym na poziomie małego dziecka. To wszystko, co nie dojrzało, nie radziło sobie z tym, z czym przychodziło mi się mierzyć w życiu. Byłem jak przerażony mały chłopiec próbujący ogarnąć dorosły świat.
Ucieczka stała się moim schronieniem, moim bezpiecznym azylem. Chowałem się wciąż za maskami uśmiechu, nie mając go ani trochę dla samego siebie. Z niskim poczuciem własnej wartości coraz bardziej szedłem w narcyzm, pychę, egocentryzm. Stworzyłem własny świat, w którym czułem się bezpieczny, nie dopuszczając do niego nikogo, kto mógłby podarować mi miłość. Bałem się prawdziwego uczucia przyzwyczajony do tego, że mam tylko dawać, a nie wolno mi niczego wziąć dla siebie. Bojąc się, że mogę być szczęśliwy, wmawiałem sobie, że nie zasługuję na szczęście. Stworzyłem własną strefę komfortu opartą na poniżeniu, bólu, byciu wykorzystywanym. Każda decyzja życiowa, którą podejmowałem, wiązała się z osobami, które mogły mi tego dostarczyć.
Lata mijały, a ja nie dojrzewałem, tkwiłem w tym cały czas, nie wiedząc, co jest słuszne. Z jednej strony nie chciałem nic zmieniać, a z drugiej nie potrafiłem już tego znieść.
Z roku na rok, coraz śmielej, szedłem w alkohol. Uśmierzałem emocjonalny ból, by choć na chwilę o wszystkim zapomnieć. Nie zdawałem sobie sprawy, jednak, że cena, którą przychodzi za to zapłacić, jest bardzo wysoka.
Zapłaciłem. Spłukałem się do dna. Nagi, obdarty, rozdarty, poniżony przed samym sobą, a jednocześnie wolny od wszystkiego. Tracąc wszystko, odzyskałem możliwość ubrania się w nowe przyzwyczajenia. Zbudowania wszystkiego od podstaw, dzień po dniu, godzina po godzinie. Akceptując własne towarzystwo, dojrzałem do tego, że jedyną osobą, którą potrzebuję w życiu, jestem ja sam. Nikt poza mną nie jest w stanie nauczyć mnie prawidłowości życia. Dlaczego? Dlatego, że to będzie jego życie, a nie moje, jego naleciałości, a nie moje doświadczenia.
Im bardziej poznawałem siebie, tym bardziej nabierałem szacunku dla innych. Im więcej dochodziło do mnie, że to ja decyduję o własnym życiu, tym łatwiej przychodziło mi pojąć, że każdy ma prawo do własnego. Nie mam możliwości ingerencji w to, co zrobią inni, ale mam wpływ, co ja z tym zrobię. A jeśli zdarzy się coś, co mi nie służy to mam pełne prawo i niemal obowiązek wobec siebie, aby się z tym nie zgodzić. Sam dla siebie przecież stanowię najwyższą wartość, sam dla siebie jestem najważniejszy. Choć brzmi to egoistycznie, to tylko przy takiej postawie mogę być też dla innych. Dać coś od siebie mogę tylko wtedy, kiedy ja sam stanowię pełną wartość. Tylko w taki sposób mogę tworzyć z kimś relację, nie uzależniając swojego życia od drugiej osoby i nie obarczając jej własnymi błędami.
Bardziej rozumny, bardziej świadomy, coraz to bogatszy. Odrzuciłem wszystko, co zbędne i nie pozostało mi już nic, co mnie przytłaczało. Nie potrzebuje już mierzyć swojej atrakcyjności miarą przedmiotów mnie otaczających. Pozostawiłem za sobą cały ten obowiązek udowadniania światu swojej atrakcyjności bycia najlepszym. Wszystko, czego do życia potrzebuje mam, więc sam dla siebie, jestem w pełni spełniony.
I właśnie o tym jest ta książka, historia, którą spisałem, by dzielić się własnym doświadczeniem. Krok po kroku, kartka po kartce od błędów, porażek, doświadczeń po dzień dzisiejszy.
Zapraszam, wejdź, rozgość się, podzielę się z Tobą tym, co dobrze znam.
Odwieczny dylemat trzeźwiejącego alkoholika, pytanie, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi: „Który okres trzeźwienia jest najtrudniejszy?”.
Dla mnie osobiście każdy, który jeszcze jest przede mną. Ten, do którego jeszcze nie dojrzałem, nie dorosłem lub ten, z którym jeszcze nie przyszło mi się zmierzyć. Nie miałem i nie mam takich momentów w trzeźwieniu, w których mógłbym czuć się całkowicie bezpieczny. Dlatego żyję rozważnie z dnia na dzień w świetle własnych doświadczeń, po to, by móc być szczęśliwym bez stawiania sobie progów -trudny/łatwy/prosty/dam radę.
Jest jednak pewien etap trzeźwienia, w którym trzeba szczególnie uważać. To czas, w którym wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie i każdy nowy dzień jest bardziej zwodniczy od poprzedniego. Nie mam na tyle kompetencji, by rozpisywać się szczegółowo na jego temat, ile trwa i jak dokładnie przebiega, jestem za to w stanie przybliżyć go na własnym przykładzie, tak jak go sam przeżywałem. Mam tutaj na myśli, pierwsze trzy miesiące trzeźwienia, gdzie stawia się jeszcze małe kroki, ale już w siedmiomilowych butach. To miodowy miesiąc i wielki mur — etapy, które przechodziłem aż trzy razy, w tym dwa razy potykając się na nich.
Mlekiem płynący beztroski czas, w którym cała wewnętrzna siła krzyczy światu, jakim jestem wspaniałym, trzeźwiejącym alkoholikiem, a może nawet wcale nim nie jestem. Okres nadmiernego udowadniania samemu sobie, że mogę wszystko, kiedy ciało jeszcze nie nadaje się do niczego. To czas, w którym roi się od głodów, ukrytych tak skrzętnie pomiędzy wszystkimi euforiami, że wygrywając z jednym, powoli człowiek pakuje się w następne. Lekkomyślny okres życia trzeźwo i poznawania wszystkich wspaniałości, płynących z tej okoliczności. Wiwaty, pochwały, dobre słowa na każdym kroku i poczucie wielkiej siły, jaka drzemie, przykrywając wszystkie słabości. Czas złudny, oszukańczy, pozbawiony skrupułów, by oślepić, omamić i wykorzystać po to, by pijany umysł dostał to, co chce. Wszystko dzieje się tak, że, zamiast odkrywać w sobie cechy charakteru wymagające poprawy, jeszcze bardziej je pogłębiać.
Przypominając sobie pierwsze mitingi w tym okresie, pamiętam, jak szybko stałem się na nich dla siebie bohaterem, jak sprytnie potrafiłem omamić publiczność swoją wspaniałością, zapominając, że służą one poznawaniu siebie, a nie uzyskiwaniu poklasku. Czułem się na nich wielki i wyjątkowy. Oto ja, wielki wojownik, który pokonał chorobę, wiedząc już o niej wszystko i niepotrzebujący już niczego. Poczułem przynależność do nowej subkultury zwanej alkoholikami i to wystarczyło mi na tyle, by sztandarowo iść przez życie. Nie rozumiałem wtedy jeszcze niczego i nie wiedziałem jeszcze nic na temat samego siebie, na temat jak żyć trzeźwo, na czym polega służba i czy jestem gotowy na cokolwiek, myśląc, że mogę wszystko.
Pierwszym, podstawowym błędem, który popełniłem, była usilna zmiana spędzania wolnego czasu na aktywność sportową. Nie liczyłem się z tym, że mój organizm nie jest jeszcze gotowy, że moje ciało wyniszczone alkoholem nie jest w stanie zregenerować się w ciągu jednego dnia. Chciałem nadrobić stracony czas picia, a zgubiłem tylko siły do trzeźwego myślenia. Zamiast zająć się sobą od środka, zajmowałem się tym, co na zewnątrz, intensywnie przykrywając cały bałagan, który tkwił we mnie. Katując swoje ciało przemęczeniem, karmiłem rozszalałe jeszcze emocje, narażając się na coraz to ekscentryczniejsze głody. Nie potrafiłem jeszcze zrozumieć, że podczas picia pogłębiałem w sobie pychę, egocentryzm i narcyzm. I właśnie te cechy mojego charakteru pijany umysł skrzętnie wykorzystuje, aby nawrócić mnie na drogę picia. Tym bardziej trzeba uważać w pierwszych momentach po zaprzestaniu, kiedy ma na to największe szanse. Mając tego świadomość, by nie dać się zwieść, przed każdą decyzją, z jaką przychodziło mi się mierzyć w tym czasie, zadawałem sobie pytanie, ”Po co?”, odpowiadając jednocześnie, co się stanie, jak to zrobię.
Przykładowo: Wpadam na pomysł pomalowania ścian w domu. Zadaję, więc sobie pytania:
Czy moje ściany wymagają tego?
Czy mam na to czas?
Czy mam na to pieniądze?
Kiedy już odpowiem na wszystkie pytania, dochodzi do mnie, co tak naprawdę się kryje za takim pomysłem.
Pycha — która każe mi pokazać, że jestem najlepszy i nawet ledwo stojący na nogach potrafię coś zrobić.
Egocentryzm — który skupia uwagę na mnie i tylko na mnie, ponieważ ja mam teraz pomysł.
Ego — które nie liczy się z nikim, ponieważ ja jestem najważniejszy.
A co się stanie, jak pomaluje ściany? Przyjdzie przemęczenie, zdenerwowanie, osłabienie i wiele, wiele innych powodów usprawiedliwiających mnie do zapicia.
Tak właśnie działa pijany umysł, ciągle szuka słabych punktów, ponieważ potrzebuje usilnie kolejnej dawki alkoholu.
Jak sobie z tym radzić? Przede wszystkim nie robić niczego, co prowadzi do przemęczenia i niepotrzebnych emocji. Osobiście nawet nie brałem na siebie żadnych zobowiązań, w obawie, że jeśli się z nich nie wywiąże, to będę miał poczucie winy, które nie jest mi do niczego potrzebne. Zamiast głupich pomysłów podbijania świata, regenerowałem swój organizm. Zacząłem się zdrowo odżywiać, dostarczać sobie witamin, normować dzień. Odpoczywałem, medytowałem, uczęszczałem codziennie na mitingi i słuchałem tych, którzy mieli większe doświadczenie ode mnie. Uczyłem się pokory, skruchy, braku rozmów z samym sobą i tworzenia kolejnych filmów. Tworzyłem instynkt samozachowawczy na wypadek występowania głodu, taką akcję- reakcję, pojawia się głód, to chwytam za telefon i dzwonię do innego trzeźwego alkoholika. To jest ważne, a nie naprawianie tego, co się popsuło. Zawalone sprawy nie ucierpią, nawet jeśli trochę poczekają na realizację. Świat sobie beze mnie poradzi, a ja bez trzeźwości nie. Jak będę trzeźwy, to mogę wszystko, a jak wrócę do nałogu, to nie mam nic. Dlatego w tym pierwszym okresie pomimo całej euforii trzeba szczególnie uważać na siebie i nie pozwalać sobie na trzeźwienie w samotności. Nie udawać, że wie się wszystko lepiej, tylko czerpać wiedzę z doświadczenia innych. Wiedzę, którą można wyczytać w literaturze AA, zdobyć na mitingach czy choćby na terapii.
Drugi okres wcale nie jest lepszy, gdyż z nagłej euforii trzeźwienia przechodzi się w zakłamany obraz jej bezsensowności. Następuje iluzja, że już twardo stoi się na ziemi i nie ma sensu, by świat brać na trzeźwo. Tym bardziej że wyłania się szara, podstępna rzeczywistość, która pozbawiona kolorów potrafi przygnieść swoim ciężarem. Łatwo popaść w apatię i zniechęcenie do wszystkiego, co zaczynało powstawać.
Jedną z najbardziej zwodniczych myśli, jaka mi się pojawiała w tym okresie, to wyobrażenie, że przecież i tak będę musiał się napić. Przecież idą święta, mam spotkania z klientami, a na horyzoncie są jeszcze jakieś urodziny, imieniny i Bóg wie co jeszcze. Dziś mogę się z tego się śmiać, ale wtedy wyłapać takie głosy i uzmysłowić sobie, że są one tylko głodami, wcale nie było takie proste.
Przekonanie o tym, że mogę pić kontrolowanie i całe to trzeźwienie nie ma sensu, to całkowicie naturalny przebieg tej choroby. To normalne, że gdy ciało, choć trochę się wzmocni, człowiekowi wydaje się, że nic się nie stało. Nic się w końcu nie wydarzyło i żaden problem nie istnieje, a już tym bardziej problem alkoholowy. Umysł szuka i pociąga za te sznureczki w umyśle i emocjach, które doprowadzą go ponownie do wodopoju. Tak naprawdę nie ma w tym nic nadzwyczajnego, dzieje się tak, ponieważ podświadomość ma jeden cel, zrobić wszystko, by człowiek przeżył. Wszelakie, pierwotne instynkty, komplet zachowań, który pomaga nam przetrwać, jest w niej zapisany. Jeśli doszło w umyśle do zakłamania, w którym picie alkoholu stało się elementem potrzebnym do życia i bez którego organizm nie potrafi sobie poradzić, to zrobi on wszystko, by do niego dotrzeć. Wykorzysta te emocje i zachowania, które nas wcześniej do niego doprowadzały.
Pijane Ja walczyło ze mną za pomocą zmęczenia, nerwobóli, apatii, stawiając wciąż przede mną butelkę, jako złoty środek na wszystko. Miałem za sobą już doświadczenie z tego okresu trzeźwienia, więc wiedziałem, jak się to zakończy. Doskonaliłem się, w wykrywaniu genialnych myśli mojej chorej części, a ona, nie pozostawała mi dłużna i wymyślała coraz to nowsze. Muszę przyznać, że pijany umysł potrafi zaskoczyć kreatywnością. Najbardziej chyba bałem się złudzeń o piciu kontrolowanym, tego, że mózg przekona mnie, że będę mógł pić normalnie. Tworzyły się we mnie lęki przed tym, że już się nie napije, tak jakbym się niemal bał tego, że odetną mi rękę. Jakby miano mi zabrać coś, bez czego nie mogę żyć, a prawda jest taka, że żyć mogę tylko dzięki temu, że tego już właśnie w moim życiu nie będzie.
Jak przetrwać ten czas? Jak sobie z nim poradzić? Nie posiadam złotej recepty. Ja, za każdym razem, kiedy wpadałem na jakąś genialną myśl, zadawałem sobie pytania:, „Co mi to da?”, ”Co się stanie?”, ”Dlaczego akurat to?”, im więcej było pytań, tym jaśniejsza była odpowiedź. To dobry czas, by nauczyć się siebie, własnych zachowań i reakcji. Na pewno nie jest to moment na żadne nowe związki, zmianę pracy, czy też inne bodźce, które mogą narazić trzeźwość. Na żadne kompulsywne zachowania. Za to w tym czasie można doskonalić medytację, sztukę odprężenia, dużo czytać i robić wszystko, co daje nam spokój wewnętrzny.
To dobra chwila, by posadzić sobie roślinkę, tak, dokładnie roślinkę, która jakby na to nie popatrzeć, najlepiej uczy cierpliwości. Uczy, że nic nie dzieje się z dnia na dzień i na wszystko przychodzi odpowiedni czas.
Jeśli ktoś zapyta mnie jeszcze raz i jeszcze raz, który okres jest najtrudniejszy, odpowiem znów, że pierwsze trzy miesiące i każde kolejne, w których pojawiają się jakiekolwiek daty. Wszędzie tam, gdzie zaznacza się okresy, wyznacza terminy, gdzie trzeźwieje się dla kogoś, dla czegoś, po coś, na coś, tam trzeźwieje się krótko. Pierwszych trzech nie da się uniknąć, natomiast każde kolejne zależą już tylko ode mnie i dlatego jedyny mój termin trzeźwienia zamyka się zawsze w 24h, co dnia.
Alkoholizm jest chorobą bardzo przebiegłą, nieposiadającą symptomów fizycznych, które mogłyby codziennie o niej przypominać. Bardzo łatwo, więc nie zauważyć w sobie zachowań, które świadczą o głodzie alkoholowym. Tym bardziej, jeśli nie są na tyle odczuwalne, by zwróciły na siebie uwagę. Dmucham, zatem na zimne, nie prowokując swojego pijanego umysłu do żadnych fantazji na temat braku problemu z alkoholem. Mam problem i dlatego właśnie jestem alkoholikiem.