Los pokonanych - Kel Kade - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Los pokonanych ebook i audiobook

Kade Kel

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

159 osób interesuje się tą książką

Opis

Nowa seria autorki Kronik Mroku

Każda dobra opowieść zaczyna się w chwili, gdy Wybraniec, dotychczas nieświadomy ciążącej na nim odpowiedzialności, odkrywa swoje przeznaczenie. Nasz wybraniec, zwany w przepowiedniach Zgubą Światłości, przeżył 26 lat w zapadłej wiosce na krańcu świata, czujnie strzeżony przez arcyczarodziejkę. Przepowiednie zostały odczytane, a jego los przypieczętowany - oto wyruszy w drogę, by uratować świat przed nadciągającą Zagładą, stawi czoła magom, potworom z innych światów a nawet bogom. I zwycięży. Ale co się stanie, jeśli nasz dzielny bohater padnie martwy w pierwszej zasadzce, pierwszego dnia swojej wędrówki? Co z losami świata i zagładą całej ludzkości? O tym, niestety, przepowiednie milczą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 548

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 17 min

Lektor: Maciej Kowalik

Oceny
4,3 (29 ocen)
18
6
2
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Obserwator

Całkiem niezła

Mam problem z tą powieścią. Z jednej strony doceniam bogaty świat, a właściwie dwa przenikające się światy. Jeden ludzi i drugi w którym jest cały panteon bogów. Jednakże nie potrafiłem do tego świata wniknąć i przejmować się niebezpieczeństwami czyhającymi na bohaterów. Zupełnie jakbym oglądał wszystko przez niezniszczalną szybę samemu będąc w bezpiecznym miejscu. Jeśli chodzi o bohaterów to widzę w ich budowie krok wstecz w stosunku do serii Kroniki Mroku tej samej autorki. Dawno nie widziałem tak płaskich postaci a jest to jeszcze bardziej widoczne jak sobie przypomnę jak zostali przedstawieni bohaterowie w Szeptach Ciemności. A jakby tego było mało powieść wydaje się przegadana. Nawet jak już sceny akcji się pojawiają to nie ma ich tyle by przykryć bardzo dużą ilość rozmów, zwłaszcza w panteonie. Aby nie było, że tylko narzekam rozumiem skąd takie a nie inne nastawienie i pewnie znajdą się osoby którym będzie to odpowiadać. Ba, widzę oczami wyobraźni iż gdyby zekranizować Los Pokon...
30
Shellmovsky

Z braku laku…

Słabizna.
21
biegunka

Nie oderwiesz się od lektury

czekam na ciąg dalszy
10
ferun1977

Nie oderwiesz się od lektury

Zajefajna 🙂
00
Cahir2e

Dobrze spędzony czas

chcę złożyć chołd największemu bohaterowi tej historii wielkiemu koniowi ,Ciołek jesteś super. Pozostali uczestnicy podróży Andrea też mnie czasem rozśmieszyli , chociaż dopiero pod koniec książki zaczołem się rzeczywiscie wciągać ps ramię potwora jest zaskakujące . chyba miałem zbyt duże oczekiwania po Rezkinie i na początku uwazałem że to słabsza książka,ale potem zaczeła mnie przekonywać zwłaszcza pod koniec. ogólnie polecam jest to fajna książka,mogła być lepsza zwłaszcza ta żniwiarka była nudna
00

Popularność




Na pewno wszyscy słyszeliście o czasach, gdy po ziemi nie chodzili jeszcze umarli.

Twarzyczki zebranych słuchaczy jaśniały w złotawym blasku ognia z paleniska. Dzieci poważnie pokiwały głowami zlęknione lub zatroskane. Mimo to słuchały jak zaklęte, jak co wieczór o tej porze, siedząc na podłodze, otoczone dorosłymi, którzy zajmowali krzesła lub opierali się o ściany.

Popatrzyłem w okno. Zaciekawione dzieci zrobiły to samo. W srebrzystej poświacie księżyca widać było wałęsających się szwendaczy. Ich zamglone oczy spoglądały w dal, przepatrując okolicę. Jasna skóra w księżycowym blasku zdawała się zimnoniebieska, lodowata niczym późnojesienna noc. Wszyscy drgnęli, gdy drzwi frontowe zatrzęsły się z łomotem. Zamki trzymały, a szwendacz ruszył dalej. Przechodząc pod oknem, nie zajrzał do środka. Siedzący obok mnie Corin złapał starszego brata za rękę.

– Nie lubię o tym myśleć. – Skrzywił się.

Zmierzwiłem czuprynę malucha.

– Nie możemy ignorować prawdy tylko dlatego, że nam się nie podoba. To ważne, żeby zrozumieć, jak świat stał się taki, jaki jest. Dzięki temu możemy się uczyć i rozwijać. Przetrwanie nie jest pewnikiem. Wprost przeciwnie.

Corin zerknął na brata, a potem znów na mnie. Skinął głową.

Rozsiadłem się wygodnie i sięgnąłem pamięcią wstecz, przypominając sobie słowa wypowiadane przez matkę – te same, które powtarzał po swym ojcu jej ojciec.

– Dawno temu po ziemi chodzili tylko żywi ludzie. Uprawiali ziemię, hodowali zwierzęta, by wyżywić siebie i swoje rodziny. Budowali domy i pałace. Żeglowali po morzach, odkrywali dalekie lądy i dzielili się swoimi marzeniami za pomocą sztuki i hipnotyzujących inscenizacji. Czarodzieje, wiedźmy, magowie i czarnoksiężnicy i inni mędrcy za pomocą swojej magii dokonywali wielkich i małych cudów, ułatwiając nam, sekularom, życie. W tamtych czasach, gdy czyjś żywot dobiegł końca, jego czy jej dusza wędrowała do innego świata, ciało zaś składano w grobie, pod ziemią, by obróciło się w proch. – Pochyliłem się, spoglądając w zadumane oczy moich słuchaczy. – Tak wyglądał świat, zanim rozpętała się Wojna Mogiłowa, zanim Król Umarłych skradł moc boga. – Kilkoro młodszych dzieci aż jęknęło, a starsi, którzy znali już tę opowieść, uśmiechali się, podekscytowani. – Rozejrzyjcie się – zatoczyłem ręką wokół – i pilnie słuchajcie, bo może pewnego dnia to wy będziecie opowiadać tę historię. Przez wiele wieków życiem ludzi rządziły przepowiednie, ale co się stanie, gdy ścieżka dobra, triumf światła nad mrokiem, jedyna droga do zbawienia... zawiedzie?

Ta historia ma swój początek w lesie...

Czemu? – Mathias wpatrywał się z góry w potylicę najlepszego przyjaciela.

Aaslo przyklepał żyzną ziemię wokół sadzonki, a potem wstał.

– Co: czemu?

Wiatr szarpał koronami drzew, szeleszcząc zielonymi i złotymi liśćmi. Omal nie wyrwał Mathiasowi z rąk brudnego gałgana, który przyjaciel mu podawał.

– Czemu nie chcesz iść z Elaneą na tańce? Ona o tym marzy.

Aaslo wziął ścierkę i wytarł w nią utytłane ręce, ale Mathias nie był pewien, czy przez to nie ubrudziły się jeszcze bardziej. Jego towarzysz prawdopodobnie nic nie zauważył, a nawet jeśli, nie przejął się tym. Leśnik wydawał się najszczęśliwszy oblepiony ziemią i liśćmi. Nie odpowiedział od razu na pytanie. Jak zwykle. Mathias czekał, wiedząc, że Aaslo musi rozważyć każdą możliwą odpowiedź, zanim wybierze jedną. Inni mogliby uznać to za irytujące, jednak Mathiasowi odpowiadało, że cokolwiek usłyszy w końcu od przyjaciela, będzie to dobrze przemyślane. Dawno już przestały go drażnić dziwactwa leśnika. Aaslo patrzył na świat na swój własny osobliwy sposób.

Leśnik skrzywił z zakłopotaniem usta, a potem podniósł wzrok na Mathiasa. Miał ciemne oczy o barwie głębokiej zieleni starej kniei kryjącej niesamowite tajemnice. Podrapał się po niedogolonej żuchwie, zostawiając na skórze brudne smugi.

– Wiesz, że idę z Reylą – burknął w końcu.

– Zaprosiłeś ją? – zapytał Mathias, dobrze znając odpowiedź.

Wargi Aaslo wygięły się w łuk w znajomym wstępie do posępnego grymasu.

– Po co? Przecież zawsze chodzimy razem.

Mathias wzruszył ramionami i odgarnął z oczu złoty kędzior.

– Tak tylko pytam. No bo jeśli jej nie zaprosisz, skąd będziesz wiedział, czy w ogóle planuje z tobą iść? To, że byliście razem ostatnio, nie znaczy...

– I przedostatnim – przerwał mu Aaslo. – I sześć razy z kolei.

– Hm, no tak. Ale to i tak nie znaczy, że pójdzie z tobą tym razem.

Aaslo sapnął, naburmuszony, i zaczął ocierać błoto z buta o jeden z pniaków, którymi usiany był las po wizycie drwali.

– Bzdura. Przecież wie, że prawie kończę budować dom. Wczoraj osadzaliśmy z tatą belki. Za parę miesięcy będę się mógł wprowadzić, a wtedy się z nią ożenię. Nie ma powodu, żeby szła na tańce z kimś innym.

Mathias wzniósł oczy na czubki sosen, przyginanych siłą wiatru. Potem znów spojrzał na przyjaciela.

– To prawda, ale i tak uważam, że powinieneś ją zaprosić. No wiesz, kobiety lubią takie rzeczy.

Aaslo sprawdził narzędzia, a potem zarzucił sobie na ramię torbę z leśniczymi bambetlami. Mathias, zadowolony, że nie musi dźwigać takiego potwornego wora, który wyglądał, jakby był cięższy od noszącego go chłopaka, zabrał niewielki chlebak z butelką wody i drugim śniadaniem i podążył za Aaslo. Nie martwił się, że się zgubią. Nie miał wątpliwości, że Aaslo potrafiłby znaleźć w lesie drogę nawet z zawiązanymi oczyma i podczas zamieci śnieżnej.

Przez jakiś czas szli w milczeniu, które przerwał leśnik:

– A ty kogo zapraszasz?

Mathias wyszczerzył się w uśmiechu, wyobrażając sobie reakcję Neasey... albo może Arielle? – kiedy którąś z nich zaprosi. A potem przypomniał sobie, co obiecał na poprzednich tańcach.

– Chyba muszę zaprosić Jessi. Ostatnio porządnie się zdenerwowała, kiedy poszedłem z Laney. Stwierdziła, że to ją powinienem zabrać pierwszą, skoro „j” jest przed „l”.

Aaslo zerknął na niego przez ramię.

– Zapraszasz je w kolejności alfabetycznej?

Śmiech Mathiasa utonął w trzeszczeniu wyginanych sosen i szeleście liści poruszonych kolejnym porywem wiatru.

– Nie tak to sobie zaplanowałem, ale w sumie pomysł dobry, jak każdy inny.

Jęknął, bo towarzysz zatrzymał się, wskazując na gromadkę grzybów rosnących na pniu.

– Te.

– Nie rozumiem, po co mi to. Nie jestem leśnikiem.

Aaslo spiorunował go wzrokiem, zacisnął szczęki i zaplótł umięśnione ramiona na piersi. Wpatrywał się groźnie w przyjaciela, a wiatr mierzwił mu niesforne brązowe kosmyki. Choć niższy, był dużo silniejszy, co wypracował sobie latami targania ciężkiego sprzętu i sadzenia drzew oraz prac pielęgnacyjnych w Puszczy Efestryjskiej. Ale Mathias wiedział, że w razie czego i tak zdołałby go pokonać – wygrywał dwa na trzy sparingi z przyjacielem. Teraz czekał cierpliwie, aż Aaslo coś powie. I wreszcie się doczekał.

– Skoro ja mam się uczyć liter, cyfr, historii i teorii przyrody...

– Daj spokój! – Mathias wyrzucił ręce w górę. – To co innego!

– ...czytania map, języków obcych, kultur i walki...

– Aas...

– ...to ty możesz się uczyć lasu.

– No dobra, dobra – westchnął ciężko Mathias. – Ale grzyby? Po co mi to? Nawet ich nie lubię. A to, czego uczymy się z babcią, jest przydatne.

– Hmf... A po co mi wiedzieć, że oficjalnym językiem w Mouvilanie jest akyelek? To na drugim końcu świata. Nigdy tam nie dotrę. I pewnie nigdy nie spotkam też Mouvilańczyka.

Mathias wskoczył na jeden z pieńków i rozpostarł ramiona.

– Świat jest wielki i pełen tajemnic! Gdzie twoja żądza przygód, Aaslo?

Chłopak spojrzał na niego wrogo.

– Nie warto tracić słów na mówienie rzeczy oczywistych.

– Brzmisz jak swój własny ojciec – zaśmiał się Mathias.

– Bo to jego słowa – potwierdził Aaslo.

– Wiesz chyba, że nie ma przydziału słów na jednego człowieka? Nie wyczerpie ci się.

– Tak mu zawsze odpowiadam – uśmiechnął się Aaslo. No może nie był to pełnoprawny uśmiech, raczej uśmieszek, ale Mathias nie widział dotąd u przyjaciela nic bliższego uśmiechowi.

– Ale akurat w tym wypadku miałby rację – rzekł Aaslo, znów kwaśniejąc. – Wiesz dobrze, że nie mam zamiaru opuszczać tego lasu, ani w ogóle Złotoboru. Nigdy. Tam, poza lasem, nie ma niczego prócz kłopotów, a wszystko, co ważne, można znaleźć tutaj, na miejscu.

– Wszystko, co ważne, jak na przykład grzyby? – Mathias uniósł brew.

– Na przykład. – Aaslo przytaknął oszczędnym skinieniem. – Bo grzyb jest tu, przed nami, a o istnieniu Mouvilanu nawet byśmy nie wiedzieli, gdyby nie twoja babka.

Mathias jak zwykle musiał przyznać rację przyjacielowi, choć jego prostoduszny sposób myślenia jednocześnie go rozbawił. Westchnąwszy, popatrzył na kępę grzybów.

– Laetiporus?

– Dobrze. Ale to było proste.

Mathias uśmiechnął się, gdy Aaslo zawrócił na ścieżkę, widoczną tylko dla niego. Cieszył się, że leśnicy ograniczali podszyt do minimum, inaczej wędrówka byłaby trudniejsza, a Aaslo miałby dużo więcej rodzajów liści na podorędziu, żeby go odpytywać z nazw roślin. Choć przyjaciel nigdy by się do tego nie przyznał, Mathias wiedział, że lubi uczyć go o lesie. Ogarnął go psotny nastrój.

– No już przestań się tak nadymać. Dobrze wiesz, że po południu na dziedzińcu wygarbuję ci skórę.

– Całkiem możliwe – przyznał Aaslo, nie odwracając się – ale i ja postaram się upiększyć cię odpowiednio dla Jessi. Fioletowe limo i rozbita warga będą doskonale pasowały do tych śmiesznych romantycznych słówek, którymi sypiesz jak z rękawa.

– Jessi? Tak powiedziałem? Chyba miałem jednak na myśli Reylę...

Ostra maczeta świsnęła w powietrzu, odcinając kapelusz muchomora.

– Żartuj sobie z tego, a nie będziesz zaraz miał czym myśleć.

Mathias poczuł satysfakcję, że udało mu się przebić przez grubą skórę leśnika.

– Aha, możesz sobie próbować, ale Cromley nauczył mnie nowego układu. Miałem to sobie zachować na później i zrobić ci niespodziankę, ale wolę popatrzeć, jak trzęsiesz portkami.

– Kapitan nie powinien zapewniać nikomu przewagi, a jeśli już, to mnie – mruknął Aaslo, rozcinając pędy winorośli przegradzające ścieżkę. – Nawet jeśli wygrywam, mam więcej siniaków niż ty.

– Fakt – zgodził się Mathias. – Ale nie chodzi o siniaki.

– A o co?

– Oczywiście, żeby cię pokonać. – Mathias wyszczerzył zęby.

Aaslo pokręcił głową, po czym wrócił do przeglądu terenu trzeciego ostępu, nasadzania, przesadzania, nawożenia, przycinania i leczenia drzew oraz innych roślin ważnych dla ekosystemu leśnego. Mathias nie przepadał za tą pracą, ale wyprawy do lasu były jedynymi przygodami, na jakie zgadzała się babka, i to tylko pod warunkiem, że szedł w towarzystwie Aaslo albo Ielo. Nigdy nie był w Mierwyl, gdzie mieszkańcy Złotoboru sprzedawali większość swoich zbiorów. Konno wycieczka do miasta trwałaby tylko trzy dni, ale do tego, rzecz jasna, trzeba było mieć konia. Którego nie miał. Babka posiadała konia, ale dałaby mu popalić, gdyby wziął go bez pozwolenia. Tak więc pozostało mu brodzenie w gnijących liściach i strzepywanie tych, które leciały na niego z drzew przy każdym porywie wiatru. Aaslo skończył inspekcję młodych drzewek, jeszcze zanim słońce zaczęło się zniżać. Droga powrotna do wioski była krótsza, ale prowadziła po stromiźnie. Ku uciesze Aaslo przyjaciel w trakcie schodzenia zdołał się tak utytłać, że miał na sobie prawie tyle błota, co on. Po nieplanowanym zjeździe ze stoku pokrytego błockiem i luźnymi kamieniami Mathias pozbierał się z ziemi udręczony.

– Nie mam pojęcia, czemu z tobą poszedłem – powiedział do czekającego cierpliwie u podnóża przyjaciela, z grubsza otrzepując z tyłka mokrą ziemię i liście.

– Żywisz głęboko skrywaną słabość do lasu – odparł Aaslo.

– Nieprawda – zaprotestował Mathias ponuro. – Lubię być poza domem, a to nie to samo. Wiesz, że babka prawie mnie nie wypuszcza. Tyle co na trening czy do pracy.

– To właśnie jest praca.

Mathias podziękował w duchu losowi, kiedy już bez dodatkowych atrakcji błotnych dotarł na sam dół.

– Twoja praca to co innego. Poza tym w domu musiałbym tkwić z nosem w tych starych, zbutwiałych tomiszczach. Nie myśl sobie, że nie lubię się uczyć, ale czasem odnoszę wrażenie, że babka chce wtłoczyć we mnie całą wiedzę tego świata, a na co mi to? Nie zabiera mnie nawet w te swoje podróże. Przecież mógłbym pomagać naszemu mistrzowi kupieckiemu przewozić towar do Mierwyl, albo pojechać z tobą za górę, ale nie, babka upiera się, żebym siedział w domu. To kiedy niby mam zwiedzać świat? Pewnie nigdy.

– Hm... – Aaslo znów podrapał się po szczeciniastym podbródku. – Wszyscy mówią, że zostaniesz kiedyś burmistrzem. A burmistrz musi być mądry. No i wtedy będziesz mógł jeździć na spotkania z innymi zarządcami w okolicy.

Skręcili w ścieżkę prowadzącą do domu Mathiasa, zbudowanego na obrzeżach wioski leżącej jakieś sto metrów dalej na otwartej przestrzeni, w miejscu niegdysiejszej polany. Skalista przestrzeń wokół zabudowań została oczyszczona z drzew i krzewów, aby w razie pożaru lasu zapobiec spaleniu całego Złotoboru. Brnąc przez dróżkę z tłucznia, którym dokładnie wysypano pas ochronny, by rośliny nie mogły odrastać, Mathias rozważał słowa przyjaciela.

– Nie wiem, Aaslo. Burmistrz Toca nie wydaje się szczególnie wykształcony. Nawet nie wie, kim była Parshia.

– Nikt tego nie wie poza tobą, mną i twoją babką.

– Ej, mieszkańcy Lodenonu wiedzą.

– Uhm, ale nikt tu nawet nie wie, że istnieje jakiś tam Lodenon, więc Parshia też dla nich nie istnieje. Dlatego burmistrz Toca nie musi nic o niej wiedzieć.

– No właśnie, więc po co mnie ta wiedza?

Przez chwilę obaj milczeli. Z wolna szum lasu, tonący w chrzęście drobnych kamieni pod stopami chłopców, ustąpił zbliżającym się odgłosom miasteczka.

– Rozumiem – skwitował Aaslo, kiedy dochodzili do pierwszych zabudowań.

Mathias popatrzył na towarzysza, który szedł obok ze ściągniętymi w zadumie brwiami.

– A jeśli chodzi o to, co mówiłeś rano, to wiesz, wcale nie musisz się ze mną uczyć.

Aaslo poderwał głowę i obrócił się gwałtownie, zmuszając Mathiasa do nagłego zatrzymania się. Spojrzał na towarzysza, jakby ten stracił rozum.

– Oczywiście, że muszę! – warknął. Twarz mu pociemniała, a w oczach zapłonął gniew. Mathias natychmiast pożałował, że poruszył ten temat, a Aaslo dokończył: – Przecież sam powtarzasz „bracia we wszystkim”. – Wskazał głową na zbocze. – Przecież dlatego ty chodzisz ze mną do lasu, chociaż nie masz z tego frajdy. Przestań już gadać głupoty. – Nie czekając na reakcję towarzysza, obrócił się i skierował ku osadzie.

Tego popołudnia w Złotoborze sporo się działo, choć wicher skutecznie zniechęcał wielu mieszkańców do wychodzenia dalej niż na ganek. Na tej zrobionej ludzkimi rękami przestrzeni wiatr poczynał sobie swobodnie, strącając z głów kapelusze, czochrając włosy i zdzierając pranie ze sznurów. Mimo to mieszkańcy uśmiechali się i pozdrawiali wesoło młodzieńców idących środkiem wioski. Większość dróg w osadzie była paskami twardej ziemi, ubitej przez lata stopami mieszkańców, jedynie gdzieniegdzie poznaczonymi koleinami. W bardziej znaczących miejscach drewniane chodniki zapobiegały tragicznej utracie butów podczas deszczowych miesięcy. Naprawiali je i dbali o nie miejscowi drwale oraz stolarze, czyli prawie wszyscy. W samym centrum osady stały drewniane budynki o pomalowanych na jasne kolory fasadach, kontrastujących z ciemną ścianą niedalekiej puszczy.

Mathias spojrzał przez ramię na przyjaciela, który teraz szedł z tyłu. Jak zawsze w chwili wejścia do osady leśnik puszczał przyjaciela przodem. Sam szedł zgarbiony, ze zwieszoną głową, prawie nie podnosząc wzroku na mijanych ludzi, którzy popatrywali na niego z uznaniem. Aaslo należał do nielicznych leśników, którzy przychodzili do miasta częściej niż parę razy do roku, i większość mieszkańców wiedziała już, że nie należy go nagabywać.

Mathias odwrócił głowę i stanął jak wryty.

– Witaj, Mathiasie! – zawołał pan Greenly, wyłaniając się z biura. Poprawił okulary na nosie, zostawiając na jego czubku ciemną plamkę tuszu. – Wracacie z lasu, chłopcy? Jak na mój gust trochę dziś zbyt wietrznie na pracę poza domem.

– Aż dziw, że w ogóle wie o istnieniu jakiegoś „poza domem” – wymamrotał pod nosem Aaslo.

Mathias zdawał sobie sprawę, że staruszek nie mógł słyszeć komentarza, ale i tak skrzywił się do przyjaciela z wyrzutem. Aaslo tylko wzruszył ramionami i wrócił do wodzenia czubkiem buta po krawędziach desek.

Mathias odwrócił się z uśmiechem do starego buchaltera.

– Dzień dobry, panie Greenly. W lesie nie wiało aż tak strasznie. Mieliśmy szczęście.

– Jakie szczęście? – mamrotał Aaslo. – Jakbyś nie wiedział, drzewa przydają się do czegoś poza ścinaniem i łupaniem na kawałki.

– Co tam mówisz, chłopcze? – Pan Greenly nachylił głowę w stronę leśnika. – Nie dosłyszałem.

Aaslo zerknął na przyjaciela spod zmarszczonych brwi, niezadowolony, że ściągnął na siebie uwagę starca.

– Mówiłem, że las dba o tych, którzy dbają o niego.

– To prawda! – Pan Greenly z uśmiechem pokiwał głową. – Mówisz jak prawdziwy leśnik. Ta osada dawno już by zginęła, gdyby nie wy, dobrzy leśni ludzie. Dziadek opowiadał mi o czasach przed wami, kiedy drzewa zniknęły, a całe wioski wymarły. Ludzie musieli zabrać dobytek i opuścić domy, rozstać się z przyjaciółmi, a wszystko dlatego, że ścinali drzewa bez opamiętania, niszcząc całe lasy. – Staruszek przymrużył powieki, patrząc na czubki drzew. – Teraz wydaje się, że jest ich tak wiele. Aż trudno sobie wyobrazić, że mogłyby się skończyć. – Buchalter zwrócił się do Aaslo: – Wiedz, że wszyscy doceniamy wasze poświęcenie, naprawdę. Pewnie niełatwo wieść żywot z dala od innych, sadzić drzewa i zajmować się nimi... tylko po to, żebyśmy znów mogli je ścinać.

Aaslo poprawił brzemię na plecach i skinął niezobowiązująco głową, ale pan Greenly zdawał się usatysfakcjonowany tym gestem. Mathias z kolei wiedział, że dla Aaslo większym poświęceniem było każdorazowe opuszczanie lasu.

Odchrząknął, by zwrócić uwagę pana Greenly’ego. Po chwili zrobił to znowu. Staruszek nadal wpatrywał się w leśnika, a Mathias dobrze wiedział, że przyjaciel nie lubi, gdy ktoś obdarza go takim zainteresowaniem.

– Proszę nam wybaczyć, panie Greenly – odezwał się w końcu, podnosząc głos – ale musimy już iść. Kapitan Cromley na nas czeka. Miło było pana spotkać.

Staruszek zamrugał, jakby ocknął się z drzemki.

– Co, co...? Ach tak, oczywiście, Mathiasie. Przekaż, proszę, babce, że z przyjemnością ugościlibyśmy was z Eleonorą kolacją. Ciebie i twojego ojca również zapraszamy, panie leśniku – zwrócił się do Aaslo.

Leśny chłopak skinął głową z wyuczoną grzecznością.

– Dziękuję za zaproszenie, panie Greenly, ale z całym szacunkiem, muszę odmówić.

Staruszek pokiwał głową ze zrozumieniem, a potem wrócił do swojego biura, schodząc im z drogi i pozwalając dokończyć wędrówkę do domu Mathiasa.

– Ile razy jeszcze będziemy wysłuchiwać o „czasach przed leśnikami”? – marudził Aaslo.

Mathias uśmiechnął się wesoło do przyjaciela i zszedł z drewnianego chodnika, by przeciąć plac.

– Tyle razy, ile go spotkamy. – Zatrzymał się w połowie drogi na kamiennym bruku okalającym fontannę. Wiatr szumiał mu w uszach, tłumiąc dźwięki, ale był prawie pewien, że niósł ze sobą jego imię. Kątem oka dojrzał mignięcie kolorowej plamy w chwili, gdy jego towarzysz jęknął.

– Mathias!

Tym razem głos był wyraźny, bez wątpienia kobiecy. Mathias zaśmiał się i klepnął przyjaciela w plecy.

– No, masz okazję, bracie. Twoja ukochana nadciąga.

Reyla, Jessi i Mirana podążały w ich stronę, a za nimi szło stadko młodziutkich dziewcząt. Mathias pomyślał przelotnie, że w mieście pewnie kobiety nie spędzałyby czasu w towarzystwie młodych dziewcząt, ale tutaj, w Złotoborze, miały niewielkie grono znajomych, tym bardziej że większość ich rówieśnic była już w ciąży lub nawet miała małe dzieci.

– Cześć, Reylo – powitał dziewczynę Aaslo.

Reyla uśmiechnęła się uroczo, odgarniając z czoła pasemko włosów, które nawiał wiatr.

– Cześć, Aaslo. Jak było w lesie?

– Nie tak, jak gdybyś była tam ze mną. Byłem przy naszym drzewie. Urosło, jest już prawie dwa razy wyższe ode mnie. To dobry znak.

Mathias dostrzegł, że uśmiech Reyli nieco rzednie, a błysk w oku przygasa. Nie po raz pierwszy widział u niej taką reakcję, ale przyjaciel zdawał się tego nie zauważać.

– O. To miłe – rzekła i popatrzyła na drugiego chłopca. Przekrzywiła głowę i zaczęła nawijać na palec niesforny loczek. – To jak, Mathiasie, zdecydowałeś już, kogo zaprosisz na tańce?

Mathias z udawanym zakłopotaniem zerknął na Jessi i Miranę.

– Tańce? Jakie tańce? – zdziwił się, rozkładając ręce. – Och, muszę pędzić do domu. Babcia zmyje mi głowę za spóźnienie. – Odwrócił się do przyjaciela i wskazał na drugi koniec placu. – Aaslo, poczekam na ciebie tam, przy drzewach, a ty sobie porozmawiaj z Reylą.

Jessi i Mirana wymieniły psotne spojrzenia.

– Czekaj, pójdziemy z tobą – powiedziała Jessi pospiesznie.

– Tak, tak, niech sobie Reyla i leśnik Aaslo porozmawiają w spokoju.

Obie panny uśmiechnęły się do Reyli, która podziękowała wyraźnie bez zachwytu.

– Och, jesteście takie kochane.

Na uśmieszek Aaslo Mathias odpowiedział dwornym ukłonem, dając się pociągnąć uwieszonym u jego ramion kobietom.

Aaslo spojrzał na Reylę odprowadzającą wzrokiem przyjaciół. Jej długa szyja o alabastrowej skórze przypominała mu smukłe osiki o jasnej, gładkiej korze, które porastały zbocze góry. Fala mahoniowych włosów opadająca kaskadą na plecy przywodziła mu na myśl kołysane wietrzykiem delikatne gałązki wierzby. Zwróciła na niego szare oczy, w odcieniu nieba po burzy. Uśmiechnęła się pełnymi ustami koloru płatków kwitnącej wiśni. Spojrzała wyczekująco, choć zdawało się, że już wie, jakie słowa zaraz padną. No oczywiście, że wie, pomyślał Aaslo. Niemądry Mathias, niepotrzebnie podsunął mu ten pomysł.

Odchrząknął i zmusił się do wypowiedzenia tych całkiem zbędnych słów.

– Reylo, czy pójdziesz ze mną na tańce?

Przestała się uśmiechać.

– Um... myślałam, że tym razem mnie nie zaprosisz...

– Wcale nie chciałem – mruknął Aaslo. – Po co tracić słowa na coś oczywistego? Przecież zawsze chodzimy razem. Ale Mathias powiedział, że mimo to chciałabyś, żebym cię zaprosił. Twierdzi, że to romantyczne.

Na wargach Reyli igrało rozbawienie, ale nie rozciągnęły się w pełnym uśmiechu.

– Hm, no właśnie, sam mówisz, że zawsze chodzimy razem. Pomyślałam, że w tym roku pójdę z kimś innym.

Aaslo poczuł, jak żołądek ściska mu się, zmieniając w kamień.

– Innym? Ale... dlaczego?

Reyla zebrała włosy z karku, skręciła je i przerzuciła przez ramię. Kiedy wiatr przestał nimi szarpać, powiedziała:

– Na tym polega zabawa. Wszyscy chodzą na tańce z różnymi partnerami, oczywiście prócz małżeństw.

– No właśnie – przytaknął Aaslo zadowolony, że Reyla wreszcie mówi z sensem. – Niedługo skończę budować dla nas dom. Skoro mamy się pobrać, nie ma sensu chodzić na tańce z innymi.

– Umm, jeśli o to chodzi... – Reyla zerknęła tęsknie za towarzyszkami. Aaslo podążył za jej spojrzeniem. Jessi i Mirana bezwstydnie rywalizowały o zainteresowanie Mathiasa, młodsze dziewczęta zaś gapiły się i chichotały. Aaslo jako leśnik również cieszył się zainteresowaniem płci przeciwnej, ale jasno dał wszystkim do zrozumienia, że liczy się dla niego jedynie Reyla.

– O co chodzi?

Reyla niby na niego patrzyła, ale jej wzrok zatrzymał się gdzieś w okolicy jego barków.

– Już od jakiegoś czasu wspominasz o małżeństwie, ale przecież nigdy nic nie ustalaliśmy...

– Jak to? – Aaslo miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi, a krew w jego żyłach wrzała nieprzyjemnie. Rozejrzał się, pewien, że cały świat się na nich gapi, ale nie, oczy przechodniów prześlizgiwały się po nich, a ludzie bardziej zainteresowani byli ucieczką przed wichrem w zacisza sklepów czy domów. Zdawał sobie sprawę, że nawet gdyby cała osada zebrała się na placu, by patrzeć, jak jego świat legł w gruzach, to żadne słowo nie przedarłoby się przez wycie wiatru do uszu widzów. – Ale przecież podobały ci się plany domu i miejsce, które wybrałem.

– Tak – potwierdziła z wolna. – Kiedy zapytałeś mnie o zdanie, owszem, powiedziałam, że mi się podoba... ale dla ciebie.

– Przecież wiedziałaś, o co pytam.

– Nie, nie wiedziałam. Skąd miałam wiedzieć, o czym myślisz?

Aaslo spojrzał na nią z dezaprobatą, wyrażając tym pretensje, których nie mógł ubrać w słowa. Po jej minie widział, że zrozumiała.

– No dobrze, może się domyślałam – ustąpiła. – Ale nigdy mnie o to wprost nie zapytałeś. Myślałam, że zapytasz, a wtedy będę mogła ci powiedzieć prawdę.

– Prawdę? Jaką prawdę? Że nie chcesz za mnie wyjść? – Uderzył w nich podmuch i Aaslo miał wrażenie, że wiatr wyrwał mu słowa z ust tylko po to, by zaraz cisnąć mu je w twarz.

Reyla dotknęła palcami jego piersi i w końcu spojrzała mu w oczy.

– Nie chodzi o ciebie, Aaslo. Jesteś wspaniałym... cudownym mężczyzną. Tylko że po prostu... chcę wyjść za kogoś innego.

– Ale przecież mogę ci dać wszystko, czego pragniesz. Jesteś dla mnie wyjątkowa, Reylo. Zasługujesz na szacunek, którym otacza się żony leśników. To zaszczyt.

Reyla żarliwie potrząsnęła głową.

– Ty i inni leśnicy jesteście go godni, ale ja nie jestem gotowa na takie poświęcenie.

Aaslo ujął jej drżące dłonie i popatrzył prosto w oczy.

– To nie żadne poświęcenie, Reylo. Puszcza to błogosławione miejsce, a my, leśnicy, mamy zaszczyt żyć na jej łonie i pracować na jej chwałę.

Cofnęła ręce i zajęła się kiełznaniem włosów, które burzył nieustępliwy wiatr.

– Nie chcę mieszkać w głuszy. Boję się dziczy i nie chcę żyć z dala od rodziny i przyjaciół.

– Nigdy się nie bałaś... Podczas tych wszystkich spacerów i pikników.

– To dlatego, że byłeś ze mną. Ufam ci. Wiem, że przy tobie nic by mi się nie stało.

– Zawsze będę chronił swoją żonę.

– Ale nie zawsze przy niej będziesz. Musisz chodzić do lasu, a ja w tym czasie siedziałabym uwięziona w domu, bojąc się wyjść za próg.

Aaslo naciągnął kaptur na głowę. Uczucia, o których od bardzo dawna nie myślał, wezbrały w nim, grożąc wylaniem się przez oczy.

– Wiesz, że moja matka czuła to samo. Ty przynajmniej przyznałaś się do tego, zanim się pobraliśmy. – Przełknął gulę w gardle. – Zwlekałaś tak długo. Większość naszych rówieśników już się pozaręczała albo pobrała. Jeśli nie chcesz wyjść za mnie, to za kogo?

Reyla popatrzyła w stronę przyjaciółek, ale Aaslo nie miał wątpliwości, kto tak naprawdę przyciąga jej wzrok. Wrząca krew stężała mu w żyłach, jakby całe życie w jego ciele nagle zamarło. Dziewczyna zwróciła na niego oczy pełne łez.

– Wybacz mi, Aaslo. Poprosiłam już ojca, żeby zwrócił się do pani Brelle z ofertą. Nie patrz tak na mnie. Wiem, co sobie myślisz. Czemu ze wszystkich ludzi wybrałam właśnie jego? Przysięgam, że gdyby nie on, wyszłabym za ciebie. – Mówiła to tak, jakby chciała go pocieszyć, ale zaraz potem zadała mu cios prosto w serce. – Ale wiesz, to przecież Mathias. Jest przystojny, mądry, romantyczny. Kiedyś zostanie burmistrzem. Wszyscy o tym wiedzą. A bardziej mi się podoba pozycja żony burmistrza. Może nawet zabierałby mnie w podróże do Fernvalle czy Dempsy. Wyobrażasz to sobie?

– Wolałbym nie – burknął Aaslo. – Wolałbym nie wyobrażać sobie nic z tego, co powiedziałaś. Mój najlepszy przyjaciel... mój brat!... Z kobietą, którą miałem poślubić. Naprawdę jesteś aż tak okrutna, że każesz mi sobie to wyobrażać?

– Och, Aaslo, przepraszam, nie chciałam...

– Nie – przerwał jej. – To ja przepraszam. Powiedziałem zbyt wiele. – Jego głos był echem głosu ojca, które raniło mu serce. – Słowa, które zrodziły się w burzy emocji, będą w najlepszym razie wzburzone. Gwałtowne wichury łamią konary i przewracają drzewa, a to pogoda i spokój sprzyjają wzrostowi.

Reyla zamrugała, a potem otarła łzy z oczu.

– Nie rozumiem...

– Nic takiego. To mądrość leśników. Jedna z tych, które zbyt rzadko doceniałem. Wezmę sobie ją teraz do serca, dla dobra nas obojga.

Reyla już miała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją, unosząc dłoń. Usłyszał coś. Wśród huku wichru, łoskotu niezabezpieczonych okiennic i trzeszczenia konarów wyłowił odgłos rytmicznych uderzeń. Chwycił Reylę i w tej samej chwili wpadł na niego Mathias. Aaslo przygarnął dziewczynę do siebie i runął na ziemię, pociągając ją za sobą. Zdążył wyciągnąć ręce, żeby zamortyzować upadek i nie zgnieść jej swoim ciężarem. Przez moment wpatrywał się w mrugającą z zaskoczenia Reylę, ale naraz poczuł szarpnięcie za kołnierz. Mathias dźwignął go, stawiając do pionu, a potem pociągnął przez plac. Przez chwilę potykając się o własne nogi, Aaslo dawał się wlec przyjacielowi, który wrzeszczał coś niezrozumiale. W końcu odzyskał równowagę i zdołał się skupić.

– Szybciej, Aaslo! – darł się Mathias. – Musimy go złapać!

Przyjaciel puścił jego kołnierz i zatrzymał się tak gwałtownie, że Aaslo na niego wpadł. Kiedy otrząsnął się z zaskoczenia, zobaczył, co wywołało całe to zamieszanie. Pomiędzy zabudowania wpadł oszalały koń, omal nie tratując jego i Reyli.

Zwierzę dogalopowało do stojącej pośrodku placu fontanny, stanęło dęba i okręciło się tylnych nogach, zamiatając ziemię nieprzytomnym jeźdźcem, którego noga uwięzła w strzemieniu. Wyglądało na to, że klacz wlecze go za sobą już jakiś czas.

Mathias pchnął Aaslo w bok.

– Zajdź ją z lewej, ja pójdę z prawej. Tylko ostrożnie, powoli, żeby jej bardziej nie spłoszyć.

Rozszalały wierzchowiec młócił kopytami i parskał, a przy każdym rzężącym wydechu z jego chrap tryskała posoka. Oczy uciekły mu w głąb czaszki, białka połyskiwały dziko, a kopyta tratowały ciało jeźdźca.

– Spokojnie – Aaslo zaklinał klacz, zbliżając się do niej ostrożnie. – Spokojnie. Nie zrobimy ci krzywdy.

Dopiero teraz zobaczył sterczące z szyi i zadu strzały. Dwie ułamane tkwiły również w plecach jeźdźca. Aaslo wyciągnął rękę i złapał luźny rzemień wodzy. Mathias prawie równocześnie zrobił to samo z drugiej strony. Klacz zarżała przeraźliwie i próbowała się wyrwać, ale przyjaciele przytrzymali ją, poklepując i gruchając do niej łagodnie, dopóki się nie uspokoiła. Mathias przytrzymał wierzchówkę za siodło, a Aaslo zabrał się do uwalniania jeźdźca.

– Co tu się dzieje? – rozległ się chropawy głos.

Mieszkańcy, którzy przyszli na plac zwabieni hałasem, rozstąpili się, przepuszczając kapitana Cromleya, dowódcę tutejszej straży.

– Postrzelono jeźdźca i konia – wyjaśnił Mathias. – A jeździec został do tego stratowany.

Aaslo uwolnił wreszcie nogę nieszczęśnika, ale zauważył przy tym, że but jest dziwnie mały. Gdy przyjaciel odprowadzał konia na bok, przykląkł i odwrócił ofiarę twarzą do góry, potwierdzając swoje podejrzenia.

– To kobieta – oznajmił.

Kapitan Cromley podszedł, gdy Aaslo odgarniał posklejane krwią włosy i ocierał twarz z błota. Kobieta niespodziewanie zaczerpnęła tchu i otworzyła oczy. Na jej wargi wystąpiła czerwona piana, gdy walczyła o oddech. Połamane palce zacisnęła na gorsie koszuli Aaslo. Zęby miała powybijane, a twarz zmasakrowaną tak, że w krwawej miazdze lśniły tylko wpatrzone w niego oczy barwy mchu. Oczy te zaczęły zachodzić mgłą, ale zanim nieznajoma straciła przytomność, zdołała wypowiedzieć jedno słowo:

– Światło...

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Kel Kade mieszka w Teksasie i od czasu do czasu pracuje jako wykładowczyni kontraktowa, by inspirować młode umysły i wprowadzać je w fascynujący oraz niezwykle rzeczywisty świat nauk o Ziemi. Dzięki entuzjastycznej reakcji, z jaką czytelnicy przyjęli cykl „Kroniki Mroku”, Kade może teraz na pełen etat tworzyć wszechświaty rozciągające się w czasie i przestrzeni, konstruować przestępcze imperia, snuć spiski prowadzące do obalenia okrutnych tyranów i zanurzać się w fantastyczne tajemnice.

Dorastając, Kade wiodła wojskowe życie, wciąż podróżowała i mieszkała w nowych miejscach. Doświadczenia z innymi kulturami i lokalizacjami zaszczepiły w niej żądzę wędrówki i otworzyły jej młody umysł na świadomość, że Ziemia jest ogromna i dzika. W pisarstwie Kade widać jej rozległe zainteresowania nauką, historią starożytną, antropologią kulturową, sztuką, muzyką, językami obcymi i duchowością, uwidocznione w różnorodności przedstawionych miejsc i kultur.

COPYRIGHT © 2018 by Dark Rover Publishing L.L.C. COPYRIGHT © 2024 BY Fabryka Słów sp. z o.o.

Tytuł oryginału: Fate of the Fallen

WYDANIE I

ISBN 978-83-67949-41-5

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski Robert Łakuta

TŁUMACZENIE Dominika Schimscheiner

REDAKCJA Ewa Białołęcka

KOREKTA Katarzyna Pawlik

ILUSTRACJA, GRAFIKA NA OKŁADCE ORAZ PROJEKT Szymon Wójciak

MAPA Paweł Zaręba

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]

WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowieckiwww.fabrykaslow.com.pl