Mit normalności. Trauma, choroba i zdrowienie w toksycznej kulturze - Gabor Maté, Daniel Maté - ebook

Mit normalności. Trauma, choroba i zdrowienie w toksycznej kulturze ebook

Gabor Mate, Daniel Maté

4,8

50 osób interesuje się tą książką

Opis

Uznany autor bestsellerów Kiedy ciało mówi nie oraz Bliskie spotkania z uzależnieniem powraca z nową książką.

W tej rewolucyjnej publikacji doktor Gabor Maté analizuje, jak kraje zachodnie, które szczycą się swoimi systemami opieki zdrowotnej, faktycznie odnotowują wzrost liczby chorób przewlekłych i ogólnego złego stanu zdrowia. Prawie 70 procent Amerykanów stosuje co najmniej jeden lek na receptę; ponad połowa bierze dwa. W Kanadzie co piąta osoba ma nadciśnienie tętnicze. W Europie rozpoznaje się je u ponad 30 procent populacji. Wszędzie wzrasta liczba chorób psychicznych nastolatków. Więc co tak naprawdę jest „normalne”, jeśli chodzi o zdrowie?

W ciągu czterdziestu lat doświadczenia klinicznego Maté uznał dominujące rozumienie „normalności” za fałszywe i nieuwzględniające roli, jaką trauma, stres i presja współczesnego życia wywierają na nasze ciała i umysły kosztem dobrego zdrowia. Pomimo całej wiedzy i zaawansowanych technologii zachodnia medycyna często nie traktuje człowieka całościowo, ignorując to, jak toksyczna jest dzisiejsza kultura, która obciąża organizm, układ odpornościowy i osłabia równowagę emocjonalną.

Maté obala powszechne mity na temat tego, co powoduje, że chorujemy, łączy kropki między chorobami jednostek a pogarszającą się kondycją społeczeństwa oraz oferuje pełen współczucia przewodnik po zdrowiu i leczeniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 720

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (10 ocen)
8
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TabAnna

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wartościowa, będę do niej wracać.
00

Popularność




Opinie o książce Mit normalności

„W książce Mit nor­mal­no­ści Gabor Maté zabiera nas w nie­zwy­kłą podróż, w trak­cie któ­rej odkry­wamy, że nasz emo­cjo­nalny dobro­stan i komu­ni­ka­cja spo­łeczna (w skró­cie: to, jak żyjemy) są powią­zane ze zdro­wiem, cho­ro­bami i uza­leż­nie­niami. Prze­wle­kłe scho­rze­nia psy­chiczne i fizyczne mogą nie być odręb­nymi bytami, lecz skom­pli­ko­wa­nymi, wie­lo­aspek­to­wymi pro­ce­sami, które odzwier­cie­dlają (nie)zdol­ność orga­ni­zmu do przy­sto­so­wa­nia się do kon­tek­stu kul­tu­ro­wego, w któ­rym żyjemy, oraz do war­to­ści, jakimi się kie­ru­jemy. Ta pasjo­nu­jąca i zna­ko­mi­cie napi­sana opo­wieść ma dale­ko­siężne impli­ka­cje dla wszyst­kich aspek­tów naszego życia, w tym także dla zdro­wia psy­chicznego i prak­ty­ko­wa­nia medy­cyny”.

dr Bes­sel A. van der Kolk, pre­zes Trauma Rese­arch Foun­da­tion, pro­fe­sor psy­chia­trii na Boston Uni­ver­sity School of Medi­cine, autor best­sel­lera z 1. miej­sca listy „New York Timesa” Strach ucie­le­śniony: Mózg, umysł i ciało w tera­pii traumy

„Pisząc książkę Mit nor­mal­no­ści, Gabor i Daniel Maté opra­co­wali nie­zrów­nane źró­dło wie­dzy dla nas wszyst­kich. To obszerne, prze­ni­kliwe, zna­ko­mi­cie udo­ku­men­to­wane i inspi­ru­jące dzieło pomaga ujrzeć, jak stresy współ­cze­snej kul­tury kształ­tują nasz dobro­stan we wszyst­kich jego prze­ja­wach. Wni­kli­wie przy­glą­da­jąc się zdro­wiu fizycz­nemu i psy­chicz­nemu z sze­ro­kiej per­spek­tywy, auto­rzy rzu­cili wyzwa­nie uprosz­czo­nym poglą­dom na zabu­rze­nia i cho­roby, pro­po­nu­jąc w ich miej­sce peł­niej­szy punkt widze­nia na roz­kwit czło­wieka, który ma bez­po­śred­nie impli­ka­cje dla naszego życia jako jed­no­stek, rodzin i spo­łecz­no­ści. Ta dro­bia­zgowa, inspi­ru­jąca i pły­nąca z serca lek­tura skła­nia do kwe­stio­no­wa­nia utrwa­lo­nych mnie­mań i głę­bo­kiego zasta­no­wie­nia się nad tym, kim jeste­śmy i jak możemy żyć peł­niej i swo­bod­niej, wyko­rzy­stu­jąc moc umy­słu w dąże­niu do uzdra­wia­nia i pełni ist­nie­nia w naszej wspól­nej egzy­sten­cji na tej pla­ne­cie”.

dr Daniel J. Sie­gel, pro­fe­sor kli­niczny na UCLA School of Medi­cine, dyrek­tor wyko­naw­czy Mind­si­ght Insti­tute oraz autor best­sel­lera „New York Timesa” Intra­Con­nec­ted: MWe (Me + We) as the Inte­gra­tion of Self, Iden­tity, and Belon­ging

„Mądra, wyra­fi­no­wana, naukowa i kre­atywna książka, będąca inte­lek­tu­al­nym i peł­nym współ­czu­cia stu­dium tego, kim jeste­śmy i kim możemy się stać. Nie­zbędna lek­tura dla każ­dego, kto ma prze­szłość i przy­szłość”.

Tara Westo­ver, autorka best­sel­lera „New York Timesa” Uwol­niona

„Gabor i Daniel Maté napi­sali książkę, w któ­rej czy­tel­nicy mogą szu­kać wytchnie­nia i pocie­sze­nia w chwi­lach głę­bo­kiego oso­bi­stego i spo­łecz­nego kry­zysu. Mit nor­mal­no­ści jest nie­zbęd­nym kom­pa­sem w dez­orien­tu­ją­cych cza­sach”.

Esther Perel, psy­cho­te­ra­peutka, pisarka i autorka pod­ca­stu Where Sho­uld We Begin?

„Gabor Maté bły­sko­tli­wie, bez ogró­dek i z pasją wyraża to, czego instynk­tow­nie wszy­scy się domy­ślamy, choć w głębi duszy nie chcemy się z tym zmie­rzyć: że cała kon­struk­cja spo­łeczna świata, w któ­rym żyjemy, jest głę­boko wadliwa i tok­syczna na każ­dym pozio­mie. Książka ta nie ogra­ni­cza się do pre­cy­zyj­nego opi­sa­nia ogromu nie­go­dzi­wo­ści, lecz także wska­zuje moż­li­wo­ści jego napra­wie­nia. Pro­wa­dząc nas po zwod­ni­czym lesie naszych umy­słów i spo­łe­czeń­stwa, Maté z jed­nej strony nie pozwala przy­my­kać oczu na zło, z dru­giej zaś poka­zuje świa­tło. Książka Mit nor­mal­no­ści jest dokład­nie tym, czego dziś potrze­bu­jemy”.

Marianne Wil­liam­son, autorka best­sel­lera „New York Timesa” Powrót do miło­ści

„Mit nor­mal­no­ści jest zdu­mie­wa­ją­cym dzie­łem o wiel­kim roz­ma­chu, a zara­zem głę­boko prag­ma­tycz­nym i prak­tycz­nym. Wie­rzę, że otwo­rzy nam ono wrota do nowych cza­sów, w któ­rych wresz­cie zro­zu­miemy, iż nasze emo­cje, kul­tura, ciało i duch nie są odręb­nymi bytami, a dobro­stan może być jedy­nie wyni­kiem potrak­to­wa­nia ich jako spój­nej cało­ści. Będę wra­cać do tej książki po wie­le­kroć”.

V (daw­niej Eve Ensler), autorka ksią­żek Mono­logi waginy oraz Wybacz mi

„Mit nor­mal­no­ści może na zawsze zmie­nić spo­sób, w jaki postrze­gasz swoje życiowe doświad­cze­nia oraz ich for­ma­tywny wpływ na bio­lo­gię ciała. Przede wszyst­kim jed­nak Gabor Maté wska­zuje nam drogę do nie­zwy­kle waż­nego dziś uzdro­wie­nia spo­łecz­no­ści”.

dr Elissa Epel, pro­fe­sorka na Uni­wer­sy­te­cie Kali­for­nij­skim w San Fran­ci­sco i współ­au­torka best­sel­lera Telo­mery i zdro­wie

„W tej zna­ko­mi­tej, fascy­nu­ją­cej i prze­ło­mo­wej książce Gabor Maté zagląda za kulisy spo­łecz­nego transu, który zaśle­pił nas na śmier­telne skutki wszech­obec­nej traumy. Poka­zuje nam, że trauma ta nie jest kwe­stią oso­bi­stą. Jej źró­dłem jest kul­tura, która utrud­nia zaspo­ka­ja­nie naszych pod­sta­wo­wych potrzeb w zakre­sie więzi, auten­tycz­no­ści i sensu ist­nie­nia. Opie­ra­jąc się na dzie­się­cio­le­ciach pracy kli­nicz­nej, fascy­nu­ją­cych zdo­by­czach współ­cze­snej nauki i kon­tem­pla­cyj­nej mądro­ści, Maté wyja­śnia, jak w kry­zy­sie współ­cze­sno­ści kie­ro­wać się jasnym spoj­rze­niem i wiel­kim ser­cem”.

Tara Brach, autorka ksią­żek Radi­cal Accep­tance i Radi­cal Com­pas­sion

„Gabor i Daniel Maté pro­po­nują wyjąt­kową i zaska­ku­jącą, a zara­zem zba­wienną drogę wyj­ścia z tok­sycz­nej ilu­zji »nor­mal­no­ści«. Ta nie­zwy­kła i rewo­lu­cyjna książka wywrze głę­boki wpływ na dobro­stan nas samych, spo­łe­czeń­stwa i całej pla­nety w epoce, w któ­rej mądrość i współ­czu­cie są nie­zbęd­nymi atu­tami w walce o wspólne prze­trwa­nie”.

wie­lebny Joan Jiko Hali­fax, opat Upaya Zen Cen­ter

„W cza­sach, gdy tak wielu z nas boryka się z pro­ble­mami natury cie­le­snej i men­tal­nej, książka Gabora Maté jest ist­nym darem nie­bios, dają­cym mądrość i realną nadzieję. Maté jest wybit­nym myśli­cie­lem i uta­len­to­wa­nym pisa­rzem, któ­rego twór­czość zawsze mnie inspi­ro­wała. Mit nor­mal­no­ści nie sta­nowi pod tym wzglę­dem wyjątku. Nie będzie prze­sadą stwier­dze­nie, że ta prze­ło­mowa książka może pomóc nam w uzdro­wie­niu w wymia­rze indy­wi­du­al­nym, rodzin­nym i spo­łecz­nym”.

David Sheff, autor best­sel­lera „New York Timesa” Cudowny chło­piec

„Gabor Maté doko­nał już bar­dzo wiele, zdej­mu­jąc piętno pato­lo­gii z uza­leż­nień, cho­rób auto­im­mu­no­lo­gicz­nych i ADHD, teraz zaś, w swoim opus magnum, zachęca nas do dal­szego posze­rza­nia hory­zon­tów myślo­wych. W książce Mit nor­mal­no­ści twier­dzi on, że wymie­nione pro­blemy i wiele innych tra­pią­cych nasze spo­łe­czeń­stwo bolą­czek mają zwią­zek nie tylko z trau­mami, jakich doświad­czy­li­śmy, ale są też symp­to­mami tok­sycz­nej istoty naszej mate­ria­li­stycz­nej, izo­lu­ją­cej, patriar­chal­nej i rasi­stow­skiej kul­tury. W tej zna­ko­mi­cie napi­sa­nej książce nie­zwy­kłe jest nie tylko samo to twier­dze­nie, lecz także ogrom wspie­ra­ją­cych jego praw­dzi­wość badań nauko­wych, fascy­nu­ją­cych histo­rii pacjen­tów oraz poru­sza­ją­cych prze­żyć wła­snych autora. Nasza kul­tura rze­czy­wi­ście jest bar­dzo chora, a ja nie znam lep­szego dia­gno­sty i leka­rza niż Gabor Maté. Jego książka sta­nowi receptę na uzdro­wie­nie, jeśli tylko zdo­bę­dziemy się na odwagę, by z niej sko­rzy­stać”.

dr Richard Schwartz, twórca modelu psy­cho­te­ra­peu­tycz­nego Inter­nal Family Sys­tems

„Mit nor­mal­no­ści to książka, która wzbo­gaci każ­dego – mądra, głę­boka i uzdra­wia­jąca praca, będąca zwień­cze­niem wielu lat nazna­czo­nego bólem gro­ma­dze­nia war­to­ścio­wej wie­dzy dr. Maté”.

Johann Hari, autor best­sel­lera „New York Timesa” Zło­dzieje. Co okrada nas z uwagi

„Ta pory­wa­jąca książka opiera się na dwóch waż­nych praw­dach naszych cza­sów – iż wszystko jest ze sobą powią­zane, w tym traumy psy­chiczne i cho­roby fizyczne, oraz że nie są to ano­ma­lie naszego spo­łe­czeń­stwa, ale smutna codzien­ność, a nawet epi­de­mia, którą sami sobie zgo­to­wa­li­śmy. Mit nor­mal­no­ści jest potęż­nym wezwa­niem do zmiany spo­sobu, w jaki żyjemy i kochamy, rozu­miemy, myślimy i trak­tu­jemy sie­bie nawza­jem, ze strony kogoś znaj­du­ją­cego się w zna­ko­mi­tym poło­że­niu, by spo­rzą­dzić mapę tych obsza­rów i dać nam cenne narzę­dzia do poru­sza­nia się po nich”.

Rebecca Sol­nit, autorka książki Męż­czyźni obja­śniają mi świat

„W tej obszer­nej i zna­ko­mi­cie napi­sa­nej książce Gabor Maté i jego syn Daniel sta­wiają nie­zwy­kle trafną dia­gnozę przy­pa­dło­ści naszej kul­tury i przedsta­wiają plan uzdro­wie­nia, dając jed­no­cze­śnie wska­zówki nie­zbędne do stwo­rze­nia bar­dziej gościn­nego i przy­jaź­niej­szego świata dla nas i naszych dzieci”.

dr Tsa­bary She­fali, autorka best­sel­le­rów z listy „New York Timesa” i psy­cho­lożka kli­niczna

„Naj­now­sza książka Gabora Maté to prze­wod­nik po samo­świa­do­mo­ści, spo­łecz­nym wglą­dzie i uzdra­wia­niu, głę­boko oso­bi­sty i zara­zem nie­zwy­kle przy­stępny. Książka ta, napi­sana płynną, nie­ska­zi­telną prozą i nace­cho­wana głę­boką mądro­ścią, świet­nym humo­rem oraz z tru­dem zdo­bytą pokorą, zasłu­guje na to, by stać się Drogą rza­dziej prze­mie­rzaną naszego poko­le­nia. Chcąc pod­su­mo­wać ją w dwóch sło­wach, książka Mit nor­mal­no­ści jest żar­li­wie czuła”.

Wil­liam M. Wat­son, dok­tor teo­lo­gii, Towa­rzy­stwo Jezu­sowe, pre­zes i zało­ży­ciel Sacred Story Insti­tute

„Mit nor­mal­no­ści to szcze­gó­łowe i wszech­stronne spoj­rze­nie na to, co wszy­scy powin­ni­śmy wie­dzieć – choć czę­sto nie potra­fimy postę­po­wać zgod­nie z tą wie­dzą – pod wzglę­dem ludz­kiego zdro­wia, dobro­stanu psy­chicz­nego, doj­rze­wa­nia i szczę­ścia. Jest to rów­nież wni­kliwe bada­nie korzy­ści i suk­ce­sów, ogra­ni­czeń i sła­bych punk­tów naszego sys­temu opieki zdro­wot­nej i psy­chicz­nej”.

Resmaa Mena­kem, autor best­sel­le­rów My Grand­mo­ther’s Hands, The Quaking of Ame­rica oraz Mon­sters in Love

„Mit nor­mal­no­ści to istny maj­stersz­tyk opi­su­jący pełne dyso­nan­sów doświad­cze­nia bycia czło­wie­kiem w naszej anor­mal­nej i tok­sycz­nej współ­cze­snej kul­tu­rze. Zasad­ni­czym celem tego dzieła, zarówno nie­zwy­kle smut­nego, jak i wznio­słego, jest zasy­pa­nie prze­pa­ści oddzie­la­ją­cej dzi­siej­szego czło­wieka od jego auten­tycz­nego ja i ule­cze­nie zbio­ro­wej traumy, która tłumi naszą natu­ralną eks­pre­sję i radość. Jeśli chcesz zdo­być się na odwagę i zary­zy­ko­wać wywró­ce­nie swo­jego życia do góry nogami, podej­mu­jąc wyzwa­nie przyj­rze­nia się praw­dzie o sobie i kul­tu­rze, która dosłow­nie nas zabija – jest to lek­tura dla cie­bie”.

dr Rachel Carl­ton Abrams, lekarka medy­cyny inte­gra­cyj­nej

„Mit nor­mal­no­ści pozwala spoj­rzeć z wyjąt­ko­wej per­spek­tywy na sprawy, które uwa­żamy za »nor­malne«, i pomaga prze­bu­dzić się na to, co w naszym życiu jest praw­dziwe, auten­tyczne. Gabor i Daniel Maté napi­sali fascy­nu­jącą książkę, która pomoże ci zakwe­stio­no­wać dotych­cza­sowe poglądy, by roz­wiać mgłę ilu­zji i ujrzeć, co naprawdę dzieje się w twoim umy­śle i w twoim ciele”.

Sha­ron Sal­zberg, autorka ksią­żek Loving­kind­ness i Real Hap­pi­ness

„Dzięki skru­pu­lat­nym bada­niom i zami­ło­wa­niu do szcze­gó­łów książka cenio­nego leka­rza Gabora Maté jest arcy­dzie­łem poka­zu­ją­cym, jak trauma wpływa nie tylko na nasze indy­wi­du­alne ciała i psy­chikę, ale też na całe spo­łe­czeń­stwa. Mit nor­mal­no­ści wysiewa ziarna, któ­rych owoce pomogą nam zmie­nić to, co uzna­jemy za »nor­malne«, i daje pozwo­le­nie na powie­dze­nie sta­now­czego »nie« spra­wom przy­czy­nia­ją­cym się do mno­że­nia dają­cych się unik­nąć cho­rób”.

dr Lissa Ran­kin, autorka best­sel­le­rów z listy „New York Timesa” Umysł sil­niej­szy od medy­cyny i Sacred Medi­cine

„To naj­wy­bit­niej­sze dotąd dzieło Gabora Maté jest lek­turą obo­wiąz­kową dla nas wszyst­kich. Wybitny pisarz nie owija w bawełnę: poka­zuje, jak począw­szy od wła­snego sys­temu umy­słu i ciała, a na ciele poli­tycz­nym skoń­czyw­szy, zatra­camy wła­sną auten­tycz­ność i jak zbiera to żniwo pod wzglę­dem psy­cho­lo­gicz­nym, fizycz­nym, ducho­wym i spo­łecz­nym”.

dr Julie Hol­land, autorka książki Dobra che­mia. Co nauka mówi o psy­cho­de­li­kach i poczu­ciu połą­cze­nia

„Raz na jakiś czas poja­wia się książka, która kre­śli nową wizję świata i rzuca świa­tło na to, co do tej pory było skryte w cie­niu, choć jest to tak ważne dla naszego zdro­wia i dobrego samo­po­czu­cia jak woda dla ryb, tlen dla czło­wieka i miłość dla duszy. Ta praca jest praw­dzi­wym maj­stersz­ty­kiem, poucza­ją­cym i bły­sko­tli­wym opi­sem warun­ków głę­bo­kiego uzdro­wie­nia”.

dr Jef­frey D. Redi­ger, teo­log, adiunkt na Harvard Medi­cal School, autor książki Cured: Streng­then Your Immune Sys­tem and Heal Your Life

„Gabor Maté jest bły­sko­tliwy i pełen pasji, wraż­liwy i nie­ustra­szony, a jego słowa są nace­cho­wane skła­nia­jącą do dzia­ła­nia szcze­ro­ścią. Wszech­stronne i prze­ni­kliwe ana­lizy autora łączą w sobie głę­boką wie­dzę, ciężko wypra­co­waną mądrość kli­niczną, oso­bi­ste traumy i prak­tyczne suge­stie. To arcy­dzieło czyta się jak inte­li­gentny thril­ler, który suge­styw­nie eks­po­nuje wyzwa­nia, przed jakimi sta­jemy, a zara­zem wska­zuje drogę do ich poko­na­nia. Lek­tura obo­wiąz­kowa dla każ­dego, kto pasjo­nuje się wła­snym umy­słem, sza­leń­stwem współ­cze­snego świata i moż­li­wo­ściami budo­wa­nia lep­szej przy­szło­ści”.

dr Rick Han­son, autor książki Rezy­lien­cja. Jak ukształ­to­wać fun­da­ment spo­koju, siły i szczę­ścia

Naj­droż­szej Rae, mojej part­nerce życio­wej, która ujrzała mnie, zanim ja mogłem ujrzeć sie­bie, i poko­chała mnie całego, na długo przed tym, nim mnie udało się tego doko­nać choć w czę­ści. Gdyby nie ona, nie powsta­łaby żadna moja praca. Dzie­ciom, które razem spło­dzi­li­śmy – Danie­lowi, Aaro­nowi i Han­nah. Roz­świe­tla­cie nasz świat.

Naj­lep­szy lekarz jest jed­no­cze­śnie filo­zo­fem.

Galen

Jeśli medy­cyna naprawdę ma speł­niać swoje wiel­kie zada­nie, musi inge­ro­wać w życie poli­tyczne i spo­łeczne. Musi wska­zy­wać na prze­szkody utrud­nia­jące nor­malne spo­łeczne funk­cjo­no­wa­nie pro­ce­sów życio­wych i sta­rać się je usu­wać.

Rudolf Vir­chow, dzie­więt­na­sto­wieczny lekarz nie­miecki

Pró­bu­jąc prze­żyć, prze­mie­niasz cho­robę w spo­sób radze­nia sobie z pro­ble­mami, a porażkę w kul­turę.

Ste­phen Jen­kin­son

Od autora

W książce tej nie ma postaci fik­cyj­nych ani per­son skon­stru­owa­nych z prze­żyć wielu osób. Każda opo­wie­dziana histo­ria odzwier­cie­dla prze­ży­cia praw­dzi­wego czło­wieka, któ­rego słowa zostały wier­nie odtwo­rzone na pod­sta­wie trans­kryp­cji wywia­dów, jeśli nie liczyć mini­mal­nych inge­ren­cji w treść w celu zacho­wa­nia przej­rzy­sto­ści prze­kazu. Tam, gdzie podane zostało jedy­nie imię, sta­nowi ono pseu­do­nim mający na celu ochronę pry­wat­no­ści, zasto­so­wany na prośbę roz­mówcy. W takich przy­pad­kach nie­znacz­nie zmo­dy­fi­ko­wane zostały też nie­które dane bio­gra­ficzne. Osoby wystę­pu­jące pod peł­nym imie­niem i nazwi­skiem są praw­dziwe.

O ile nie zazna­czono ina­czej, wszyst­kie wyróż­nie­nia pocho­dzą ode mnie.

Kilka słów o autor­stwie. Napi­sa­łem tę książkę wspól­nie z synem, Danie­lem. Taki opis na ogół ozna­cza, że współ­au­tor jest tak zwa­nym gho­stw­ri­te­rem, czyli osobą prze­kła­da­jącą kon­cep­cje głów­nego autora na słowo pisane. W tym przy­padku tak nie było; jestem głów­nym auto­rem więk­szo­ści roz­dzia­łów, a Daniel ści­śle ze mną współ­pra­co­wał, zwra­ca­jąc szcze­gólną uwagę na styl, ton, jasność argu­men­ta­cji oraz przy­stęp­ność wypo­wie­dzi, czę­sto wno­sząc wła­sne prze­my­śle­nia. Zda­rzało się, że gdy utkną­łem w mar­twym punk­cie, przej­mo­wał stery pisa­nia, opra­co­wu­jąc daną sek­cję lub roz­dział na pod­sta­wie zgro­ma­dzo­nego przeze mnie mate­riału. We wszyst­kich takich przy­pad­kach wymie­nia­li­śmy treść roz­dzia­łów w tę i z powro­tem, aż obaj byli­śmy usa­tys­fak­cjo­no­wani ich formą. Struk­tura książki oraz jej tok rów­nież są w dużej mie­rze owo­cem naszej współ­pracy, począw­szy od pro­po­zy­cji, a na osta­tecz­nej wer­sji skoń­czyw­szy.

Choć więc autor­stwo niniej­szej książki nie dzieli się równo na dwie osoby, ponie­waż jej treść w prze­wa­ża­ją­cej czę­ści odzwier­cie­dla moje prace, bada­nia, ana­lizy i doświad­cze­nia, została ona w dużej mie­rze napi­sana wspól­nie. Nie podo­łał­bym temu wyzwa­niu bez ogrom­nego wkładu Daniela.

Gabor Maté

Van­co­uver, Kolum­bia Bry­tyj­ska

Wstęp

Dlaczego normalność jest mitem (i czemu to takie ważne)

Fakt, że miliony ludzi mają te same wady, nie czyni tych wad cno­tami; fakt, że podzie­lają tyle błęd­nych prze­ko­nań, nie czyni tych prze­ko­nań praw­dami; a fakt, że ludzie dzielą pewną formę pato­lo­gii umy­sło­wej z milio­nami innych ludzi, nie czyni ich zdro­wymi.

Erich Fromm, Zdrowe spo­łe­czeń­stwo1

Źle się dzieje w spo­łe­czeń­stwie, które ma nie­spo­ty­kaną wcze­śniej obse­sję na punk­cie zdro­wia.

Zafik­so­wa­li­śmy się na zdro­wiu i dobrym samo­po­czu­ciu. Branże warte wiele miliar­dów dola­rów czer­pią zyski z nie­ustan­nego anga­żo­wa­nia ludzi – men­tal­nego i emo­cjo­nal­nego, by nie wspo­mnieć o finan­so­wym – w nie­usta­jącą pogoń za zdrow­szym odży­wia­niem się, młod­szym wyglą­dem, dłuż­szym życiem, lep­szym samo­po­czu­ciem czy choćby ogra­ni­cze­niem dole­gli­wo­ści. Na okład­kach maga­zy­nów, w wia­do­mo­ściach tele­wi­zyj­nych, rekla­mach i w codzien­nym potoku inter­ne­to­wych tre­ści, które roz­prze­strze­niają się lotem bły­ska­wicy, spo­ty­kamy się z rze­ko­mymi „prze­ło­mami zdro­wot­nymi”, pro­mu­ją­cymi tę czy inną metodę dba­nia o sie­bie. Robimy, co w naszej mocy, by spro­stać wyzwa­niom: bie­rzemy suple­menty, cho­dzimy na zaję­cia jogi, co rusz prze­sta­wiamy się na inną dietę, robimy sobie bada­nia gene­tyczne, pla­nu­jemy metody zapo­bie­ga­nia nowo­two­rom albo demen­cji i szu­kamy porad medycz­nych lub alter­na­tyw­nych tera­pii doty­czą­cych przy­pa­dło­ści ciała, umy­słu i duszy.

Mimo to nasze zbio­rowe zdro­wie się pogar­sza.

Dla­czego tak się dzieje? Jak sobie wytłu­ma­czyć, że we współ­cze­snym świe­cie, w apo­geum geniu­szu i zaawan­so­wa­nia medy­cyny, coraz czę­ściej zapa­damy na prze­wle­kłe cho­roby fizyczne i pogłę­bia się pro­blem cho­rób psy­chicz­nych oraz uza­leż­nień? Co wię­cej, skoro już to zauwa­żamy, dla­czego nie czu­jemy się tym bar­dziej zanie­po­ko­jeni? I jak mamy zna­leźć spo­sób na zapo­bie­ga­nie wielu nęka­ją­cym nas dole­gli­wo­ściom i ich lecze­nie, pomi­ja­jąc nawet tak dotkliwe kata­strofy jak pan­de­mia COVID-19?

Jako leka­rza z ponad­trzy­dzie­sto­let­nim sta­żem i róż­no­rod­nym doświad­cze­niem – od przyj­mo­wa­nia poro­dów do pro­wa­dze­nia oddziału opieki palia­tyw­nej – zawsze ude­rzały mnie zależ­no­ści mię­dzy czło­wie­kiem a spo­łecz­nymi i emo­cjo­nal­nymi kon­tek­stami, w któ­rych toczy się nasze życie i roz­wija zdro­wie lub cho­roba. Ta cie­ka­wość czy raczej fascy­na­cja skło­niła mnie z cza­sem do uważ­nego zapo­zna­nia się z naj­now­szymi zdo­by­czami nauki, które bez­błęd­nie kre­ślą takie powią­za­nia. W moich poprzed­nich książ­kach oma­wia­łem nie­które z tych zależ­no­ści, prze­ja­wia­jące się w okre­ślo­nych przy­pa­dło­ściach, takich jak zespół nad­po­bu­dli­wo­ści psy­cho­ru­cho­wej z defi­cy­tem uwagi (ADHD), nowo­twory i wszel­kiego rodzaju cho­roby auto­im­mu­no­lo­giczne oraz uza­leż­nie­nia. Pisa­łem też o roz­woju czło­wieka w dzie­ciń­stwie, naj­bar­dziej for­ma­tyw­nym okre­sie naszego życiaq1.

W tej książce, Mit nor­mal­no­ści, zają­łem się zagad­nie­niem znacz­nie obszer­niej­szym. Dosze­dłem do wnio­sku, że za epi­de­mią prze­wle­kłych dole­gli­wo­ści psy­chicz­nych i fizycz­nych, jaką nazna­czona jest współ­cze­sność, stoi wada naszej kul­tury, która przy­czy­nia się do wysypu doku­cza­ją­cych nam cho­rób oraz – a nawet przede wszyst­kim – cechuje się ide­olo­gicz­nymi mar­twymi punk­tami, unie­moż­li­wia­ją­cymi nam dokładną ocenę naszej trud­nej sytu­acji i podej­mo­wa­nie dzia­łań na rzecz jej poprawy. Te mar­twe punkty – powszechne w całej kul­tu­rze, lecz w kata­stro­fal­nym stop­niu tra­piące mój zawód – spra­wiają, że nie jeste­śmy świa­domi zależ­no­ści, które wiążą zdro­wie z życiem spo­łeczno-emo­cjo­nal­nym.

Ujmę to ina­czej: prze­wle­kła cho­roba – psy­chiczna lub fizyczna – jest w dużej mie­rze pochodną lub cechą tego, jak się rze­czy mają, a nie usterką; sta­nowi kon­se­kwen­cję naszego życia, a nie tajem­ni­cze wyna­tu­rze­nie.

Nawią­za­nie do tok­sycz­nej kul­tury w pod­ty­tule tej książki może się koja­rzyć z zanie­czysz­cze­niem śro­do­wi­ska, tak powszech­nym od zara­nia ery prze­my­sło­wej i tak nie­przy­ja­znym dla ludz­kiego zdro­wia. Rze­czy­wi­ście nie brak w naszym oto­cze­niu praw­dzi­wych, fizycz­nych tru­cizn, od czą­stek azbe­stu po coraz wyż­sze stę­że­nie dwu­tlenku węgla. „Tok­sycz­ność” można też jed­nak rozu­mieć w bar­dziej współ­cze­snym zna­cze­niu zaczerp­nię­tym z psy­cho­lo­gii popu­lar­nej, pole­ga­ją­cym na sze­rze­niu się nega­tyw­no­ści, nie­uf­no­ści, wro­go­ści i pola­ry­za­cji, nie­wąt­pli­wie cechu­ją­cych obecną sytu­ację socjo­po­li­tyczną. Oba te zna­cze­nia możemy bez­sprzecz­nie włą­czyć do tych roz­wa­żań, ja jed­nak uży­łem ter­minu „tok­syczna kul­tura” w odnie­sie­niu do cze­goś więk­szego i głę­biej zako­rze­nio­nego: całego kon­tek­stu struk­tur spo­łecz­nych, sys­te­mów prze­ko­nań, zało­żeń i war­to­ści, który nas ota­cza i siłą rze­czy prze­nika każdy aspekt naszego życia.

Wpływ jako­ści życia spo­łecz­nego na zdro­wie nie jest nowym odkry­ciem, lecz uświa­do­mie­nie go sobie ni­gdy nie było pil­niej­sze. Postrze­gam go jako naj­do­nio­ślej­szy pro­blem zdro­wotny naszych cza­sów, napę­dzany skut­kami pogłę­bia­ją­cych się nie­rów­no­ści, stresu i widma kata­strofy kli­ma­tycz­nej, by wymie­nić tylko kilka naj­waż­niej­szych czyn­ni­ków. Nasza kon­cep­cja dobro­stanu musi zmie­nić swój wymiar z indy­wi­du­al­nego na glo­balny w każ­dym zna­cze­niu tego słowa. Jest to szcze­gól­nie istotne w epoce zglo­ba­li­zo­wa­nego kapi­ta­li­zmu, który – jak mówi histo­ryk kul­tury Mor­ris Ber­man – stał się „total­nym śro­do­wi­skiem komer­cyj­nym, ota­cza­ją­cym cały świat men­talny”q2. Bio­rąc pod uwagę pod­kre­ślaną w tej książce jed­ność umy­słu i ciała, dodam, że sta­nowi on rów­nież totalne śro­do­wi­sko fizjo­lo­giczne.

Twier­dzę, że nasza kul­tura spo­łeczna i eko­no­miczna z samej swej natury wytwa­rza chro­niczne stre­sory, mające bar­dzo poważny, nega­tywny wpływ na zdro­wie, który na prze­strzeni kil­ku­dzie­się­ciu ostat­nich lat nie­ustan­nie się nasi­lał.

Przy­to­czę przy­datną ana­lo­gię. W kon­tek­ście labo­ra­to­ryj­nym kul­tura jest pre­pa­ra­tem bio­che­micz­nym opra­co­wa­nym tak, by sprzy­jał roz­wo­jowi tego czy innego orga­ni­zmu. Przy zało­że­niu, że wpro­wa­dzo­nym do niej drob­no­ustro­jom nic nie dolega i są w dobrej kon­dy­cji gene­tycz­nej, pra­wi­dłowo utrzy­my­wana kul­tura powinna wspie­rać ich pomyślny, zdrowy wzrost i namna­ża­nie się. Jeśli wśród mikro­or­ga­ni­zmów w bez­pre­ce­den­so­wym tem­pie zaczną ple­nić się pato­lo­gie lub mikroby nie będą się pra­wi­dłowo roz­wi­jać, to zna­czy, że albo kul­tura została ska­żona, albo od samego początku była źle dobrana. Bez względu na powód możemy słusz­nie nazwać ją kul­turą tok­syczną – nie­od­po­wied­nią dla stwo­rzeń, któ­rym miała sprzy­jać, lub co gor­sza, groźną dla ich prze­trwa­nia. Tak samo jest ze spo­łecz­no­ściami ludz­kimi. Jak powie­dział pre­zen­ter radiowy, akty­wi­sta i pisarz Thom Hart­mann: „Kul­tura może być zdrowa lub tok­syczna, opie­kuń­cza lub zabój­cza”q3.

Z per­spek­tywy dobro­stanu nasza obecna kul­tura postrze­gana przez pry­zmat eks­pe­ry­mentu labo­ra­to­ryj­nego jest demon­stra­cją nie­po­wo­dzeń o coraz bar­dziej glo­bal­nym wymia­rze. Pomimo ist­nie­nia spek­ta­ku­lar­nych środ­ków eko­no­micz­nych, tech­no­lo­gicz­nych i medycz­nych obar­cza nie­zli­czone rze­sze ludzi cho­ro­bami zro­dzo­nymi ze stresu, igno­ran­cji, nie­rów­no­ści, degra­da­cji śro­do­wi­ska, zmian kli­ma­tycz­nych, ubó­stwa oraz izo­la­cji spo­łecz­nej. Pozwala milio­nom na przed­wcze­sną śmierć z powodu cho­rób, któ­rym umiemy zapo­bie­gać, lub nie­do­stat­ków, jakie mogli­by­śmy wyeli­mi­no­wać z nad­dat­kiem.

W Sta­nach Zjed­no­czo­nych, naj­bo­gat­szym kraju w dzie­jach i sercu zglo­ba­li­zo­wa­nego sys­temu gospo­dar­czego, 60 pro­cent doro­słych cierpi na jedną z cho­rób prze­wle­kłych, takich jak nad­ci­śnie­nie lub cukrzyca, a ponad 40 pro­cent ma dwa takie scho­rze­nia lub wię­cejq4. Pra­wie 70 pro­cent Ame­ry­ka­nów przyj­muje co naj­mniej jeden lek na receptę; ponad połowa bie­rze dwaq5. Jeśli w moim kraju, Kana­dzie, utrzyma się dotych­cza­sowa ten­den­cja, w ciągu kilku lat nawet połowa wszyst­kich uro­dzo­nych w erze wyżu demo­gra­ficz­nego będzie cier­pieć na nad­ci­śnie­nieq6. U kobiet nie­współ­mier­nie wzro­sła czę­sto­tli­wość wystę­po­wa­nia cho­rób auto­im­mu­no­lo­gicz­nych mają­cych poważne kon­se­kwen­cje, takich jak stward­nie­nie roz­siane (SM)q7. Wśród osób mło­dych zdają się też rosnąć sta­ty­styki zapa­dal­no­ści na nowo­twory nie­zwią­zane z pale­niem tyto­niu. Wskaź­niki oty­ło­ści i wiele zwią­za­nych z nią zagro­żeń dla zdro­wia rosną w wielu kra­jach, w tym Kana­dzie, Austra­lii, a zwłasz­cza w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, gdzie kry­te­ria oty­ło­ści speł­nia ponad 30 pro­cent doro­słych. W tej nie­we­so­łej sta­ty­styce Mek­syk prze­ści­gnął ostat­nio swego pół­noc­nego sąsiada, wsku­tek czego co godzinę stwier­dza się cukrzycę u trzy­dzie­stu ośmiu Mek­sykanów. Za sprawą glo­ba­li­za­cji Azja nie pozo­staje w tyle. „Chiny weszły w erę oty­ło­ści – poin­for­mo­wał pekiń­ski badacz zdro­wia dzieci Ji Chen­gye. – Postę­puje w szo­ku­ją­cym tem­pie”q8.

W całym zachod­nim świe­cie wśród mło­dych, doro­słych i senio­rów stwier­dza się coraz wię­cej zabu­rzeń zdro­wia psy­chicz­nego. W Kana­dzie naj­szyb­ciej rosną sta­ty­styki depre­sji i sta­nów lęko­wych, a w 2019 roku ponad 50 milio­nów Ame­ry­ka­nów – czyli wię­cej niż 20 pro­cent doro­słej popu­la­cji – doświad­czyło epi­zodu cho­roby psy­chicz­nejq9. Z kolei w Euro­pie, według auto­rów nie­daw­nego mię­dzy­na­ro­do­wego bada­nia, zabu­rze­nia psy­chiczne stały się „naj­więk­szym wyzwa­niem zdro­wot­nym XXI wieku”q10. Miliony ame­ry­kań­skich dzieci i mło­dzieży przyj­mują środki pobu­dza­jące, anty­de­pre­syjne, a nawet prze­ciw­p­sy­cho­tyczne, któ­rych dłu­go­trwały wpływ na roz­wi­ja­jący się mózg nie został jesz­cze dogłęb­nie zba­dany: trwa ryzy­kowny eks­pe­ry­ment spo­łeczny w obsza­rze che­micz­nej kon­troli mózgów i zacho­wań mło­dych ludzi. Mro­żący krew w żyłach nagłó­wek, jaki uka­zał się w 2019 roku w inter­ne­to­wym ser­wi­sie infor­ma­cyj­nym Scien­ce­Alert, mówi sam za sie­bie: „Liczba prób samo­bój­czych wśród ame­ry­kań­skich dzieci rośnie w zawrot­nym tem­pie i nikt nie wie dla­czego”q11. W rów­nie czar­nych bar­wach rysuje się sytu­acja w Wiel­kiej Bry­ta­nii, gdzie nie­dawno „Guar­dian” doniósł, że: „W bry­tyj­skich uni­wer­sy­te­tach gwał­tow­nie rośnie liczba przy­pad­ków lęków, zała­mań psy­chicz­nych i depre­sji wśród stu­den­tów”q12. W miarę postę­pów glo­ba­li­za­cji warunki panu­jące dotych­czas w kra­jach „roz­wi­nię­tych” stop­niowo prze­ni­kają do innych rejo­nów świata. Na przy­kład ADHD zyskuje wagę „coraz więk­szego pro­blemu zdro­wia publicz­nego” w Chi­nachq13.

Kata­strofa kli­ma­tyczna, któ­rej skutki już odczu­wamy, stwo­rzyła zupeł­nie nowe źró­dło nie­bez­pie­czeństw dla zdro­wia; stała się – jeśli to w ogóle moż­liwe – jesz­cze groź­niej­szą wer­sją nukle­ar­nego mie­cza Damo­klesa, wiszą­cego nad ludz­ko­ścią od cza­sów Hiro­szimy. „Nie­po­kój doty­czący zmian kli­ma­tycz­nych prze­kłada się wśród mło­dych ludzi na prze­świad­cze­nie, że nie mają przy­szło­ści, a ludz­kość jest ska­zana na zagładę” – donie­śli auto­rzy prze­pro­wa­dzo­nego w 2021 roku bada­nia postaw świa­to­po­glą­do­wych, w któ­rym wzięło udział ponad dzie­sięć tysięcy osób z czter­dzie­stu dwóch kra­jów. W połą­cze­niu z poczu­ciem zdrady i pozo­sta­wie­nia ich wła­snemu losowi przez rządy i doro­słych taka apa­tia i despe­ra­cja „są chro­nicz­nymi stre­so­rami, które będą miały zna­czące, dłu­go­fa­lowe i nara­sta­jące nega­tywne kon­se­kwen­cje dla zdro­wia psy­chicz­nego dzieci i mło­dzieży”q14. Jeśli wyobra­zimy sobie ludz­kość w postaci kolo­nii orga­ni­zmów z labo­ra­to­ryj­nej ana­lo­gii, te i inne wskaź­niki jed­no­znacz­nie potwier­dzą nam tok­sycz­ność kul­tury. Co gor­sza, można mówić o swo­istej akli­ma­ty­za­cji – czy raczej akul­turyzacji – do wielu tra­pią­cych nas pro­ble­mów. Stały się one, z braku lep­szego słowa, nor­malne.

W prak­tyce medycz­nej słowo „nor­mal­ność” odnosi się mię­dzy innymi do stanu, do jakiego dążymy my, leka­rze, wyzna­cza­jąc gra­nicę mię­dzy zdro­wiem a cho­robą. Celem sto­so­wa­nia kura­cji i leków jest osią­gnię­cie „nor­mal­nych pozio­mów” i „nor­mal­nego funk­cjo­no­wa­nia”. Suk­ces lub nie­po­wo­dze­nie oce­niamy rów­nież na pod­sta­wie „norm sta­ty­stycz­nych”; zapew­niamy zanie­po­ko­jo­nych pacjen­tów, że ten czy inny objaw lub sku­tek uboczny jest zupeł­nie nor­malny i „nale­żało się go spo­dzie­wać”. Wszystko to są kon­kretne i uza­sad­nione zasto­so­wa­nia tego ter­minu, które umoż­li­wiają nam reali­styczną ocenę sytu­acji, pozwa­la­jącą na odpo­wied­nie ukie­run­ko­wa­nie wysił­ków.

To nie w tym sen­sie tytuł tej książki odnosi się do nor­mal­no­ści, lecz w zna­cze­niu bar­dziej pod­stęp­nym, które nie tylko nie pomaga nam w dąże­niu do zdrow­szej przy­szło­ści, lecz wręcz tor­pe­duje takie sta­ra­nia.

Jeste­śmy nie­zrów­nani pod wzglę­dem przy­wy­ka­nia do róż­nych rze­czy, co ma swoje dobre i złe strony, zwłasz­cza gdy zmiany są stop­niowe. Nowo­modny cza­sow­nik „nor­ma­li­zo­wać” odnosi się do pro­cesu, dzięki któ­remu coś, co wcze­śniej odbie­gało od normy, staje się na tyle nor­malne, że nie zwra­camy na to uwagi. Na pozio­mie spo­łecz­nym zatem nor­mal­ność czę­sto ozna­cza „nie ma tu nic do oglą­da­nia”; wszyst­kie sys­temy pra­cują tak jak powinny i nie ma sensu roz­trzą­sać tematu.

Prawda widziana moimi oczami jest zupeł­nie inna.

Nie­ży­jący już David Foster Wal­lace, mistrz słowa, pisarz i ese­ista, roz­po­czął kie­dyś prze­mó­wie­nie pod­czas uro­czy­sto­ści ukoń­cze­nia stu­diów zabawną przy­po­wie­ścią, która dobrze ilu­struje pro­blemy z nor­mal­no­ścią. Histo­ria opo­wiada o dwóch rybach, które spo­ty­kają star­szego przed­sta­wi­ciela swego gatunku, ten zaś wita je wesoło: „Cześć, jak tam woda?”. Dwie młode ryby płyną przez chwilę w mil­cze­niu, po czym jedna patrzy na drugą i mówi: „A co to takiego ta woda?”. Spo­strze­że­nie, do któ­rego prze­my­śle­nia Wal­lace chciał zachę­cić słu­cha­czy, pole­gało na tym, że „naj­bar­dziej oczy­wi­ste, wszech­obecne i ważne realia są czę­sto tymi, które naj­trud­niej dostrzec i omó­wić”. Przy­znał, że w pierw­szej chwili może to brzmieć banal­nie, lecz „w codzien­nych oko­pach doro­słej egzy­sten­cji banały mogą decy­do­wać o życiu lub śmierci”.

Trudno o lep­sze uję­cie tezy tej książki. Rze­czy­wi­ście bowiem życie i śmierć poszcze­gól­nych ist­nień ludz­kich – jakość egzy­sten­cji, a w wielu przy­pad­kach czas jej trwa­nia – są ści­śle zwią­zane z tymi aspek­tami współ­cze­snego spo­łe­czeń­stwa, które „naj­trud­niej dostrzec i omó­wić”; zja­wi­skami, które podob­nie jak woda dla ryb są zbyt roz­le­głe i zbyt bli­skie, aby uzmy­sło­wić sobie ich zna­cze­nie. Innymi słowy, te aspekty codzien­nego życia, które zdają się nam teraz nor­malne, w isto­cie naj­gło­śniej doma­gają się wni­kli­wej ana­lizy. To moje zasad­ni­cze stwier­dze­nie. Idąc jego tro­pem, moim głów­nym zamia­rem jest przed­sta­wie­nie nowego spo­sobu widze­nia i oma­wia­nia tych zja­wisk, pozwa­la­ją­cego na prze­nie­sie­nie ich z tła na pierw­szy plan, aby­śmy mogli jak naj­szyb­ciej zna­leźć jakże potrzebne roz­wią­za­nia.

Posta­ram się poka­zać, że wiele z tego, co w naszym spo­łe­czeń­stwie ucho­dzi za nor­malne, nie jest ani natu­ralne, ani zdrowe, a speł­nie­nie kry­te­riów nor­mal­no­ści owego spo­łe­czeń­stwa pod wie­loma wzglę­dami ozna­cza dosto­so­wa­nie się do wyma­gań głę­boko nie­nor­mal­nych w kon­tek­ście naszych natu­ral­nych potrzeb – jest więc nie­zdrowe i krzyw­dzące na pozio­mie fizjo­lo­gicz­nym, men­tal­nym, a nawet ducho­wym.

Gdy­by­śmy zaczęli postrze­gać fakt ist­nie­nia wielu cho­rób nie w cha­rak­te­rze okrut­nego zrzą­dze­nia losu lub wred­nej zagadki, lecz raczej spo­dzie­wa­nej, a zatem nor­mal­nej kon­se­kwen­cji nie­nor­mal­nych, nie­na­tu­ral­nych oko­licz­no­ści, mia­łoby to prze­ło­mowe impli­ka­cje dla naszego podej­ścia do wszyst­kiego, co ma zwią­zek ze zdro­wiem. Chore ciała i umy­sły nie byłyby już trak­to­wane jako prze­jawy indy­wi­du­al­nych pato­lo­gii, lecz żywe sygnały ostrze­gaw­cze każące nam przyj­rzeć się temu, w któ­rym miej­scu nasze spo­łe­czeń­stwo się wyna­tu­rzyło i które z domi­nu­ją­cych pew­ni­ków i zało­żeń doty­czą­cych zdro­wia są w isto­cie fik­cją. Widziane wyraź­nie, mogłyby one udzie­lić nam też wska­zó­wek, co należy zro­bić z myślą o zawró­ce­niu z obra­nego kursu i budo­wie zdrow­szego świata.

Naj­więk­szą prze­szkodą w two­rze­niu owego zdro­wego świata, więk­szą niż nie­do­statki tech­no­lo­gii, nie­wy­star­cza­jące fun­du­sze czy brak nowych odkryć, jest wypa­czona idea nor­mal­no­ści w naszej kul­tu­rze, która powstrzy­muje nas nawet przed tymi dzia­ła­niami, które powinny wyni­kać z już zdo­by­tej wie­dzy. Jej tamu­jący wpływ jest szcze­gól­nie dotkliwy w dzie­dzi­nie, w któ­rej jasność widze­nia jest potrzebna naj­bar­dziej: medy­cy­nie.

Obecny para­dyg­mat medyczny, ze względu na rze­komo naukowy cha­rak­ter, który pod pew­nymi wzglę­dami bar­dziej przy­po­mina ide­olo­gię niż wie­dzę empi­ryczną, jest obar­czony podwój­nym błę­dem. Spro­wa­dza on zło­żone zja­wi­ska do czy­stej bio­lo­gii i oddziela umysł od ciała, zaj­mu­jąc się pra­wie wyłącz­nie jed­nym albo dru­gim, z pomi­nię­ciem ich zasad­ni­czej jed­no­ści. Wada ta nie unie­waż­nia bez­dy­sku­syj­nie nie­zwy­kłych osią­gnięć medy­cyny ani nie kala dobrych inten­cji wielu prak­ty­ku­ją­cych ją osób, lecz poważ­nie ogra­ni­cza moż­li­wo­ści czy­nie­nia dobra przez naukę medyczną.

Jeden z naj­pow­szech­niej­szych i kata­stro­fal­nych błę­dów, na jakie nara­żony jest nasz sys­tem opieki zdro­wot­nej, sta­nowi igno­ran­cja – w rozu­mie­niu nie­wie­dzy albo czyn­nego igno­ro­wa­nia tego, co nauce udało się już usta­lić. Przy­kła­dem są coraz licz­niej­sze dowody na to, że żywych ludzi nie można podzie­lić na odrębne narządy i układy, a nawet na „umy­sły” i „ciała”. Ogól­nie rzecz bio­rąc, świat medyczny nie chciał lub nie potra­fił przy­swoić tych dowo­dów i odpo­wied­nio sko­ry­go­wać metod postę­po­wa­nia. Nowa nauka – w tym wiele kon­cep­cji wcale już nie tak świe­żych – nie wywarła jesz­cze zna­czą­cego wpływu na tok kształ­ce­nia w aka­de­miach medycz­nych, ska­zu­jąc przy­szłych pra­cow­ni­ków służby zdro­wia, choćby tych o naj­lep­szych inten­cjach, na błą­dze­nie po omacku. Wielu z nich musi docho­dzić do wnio­sków samo­dziel­nie.

Dla mnie pro­ces łącze­nia ele­men­tów ukła­danki roz­po­czął się kil­ka­dzie­siąt lat temu, gdy kie­ru­jąc się intu­icją, wysze­dłem poza stan­dar­dowy reper­tuar suchego lekar­skiego kwe­stio­na­riu­sza doty­czą­cego obja­wów i histo­rii medycz­nej, by zapy­tać pacjen­tów o szer­szy kon­tekst cho­roby: ich egzy­sten­cję. Jestem głę­boko wdzięczny za to, czego nauczy­łem się od tych męż­czyzn i kobiet na pod­sta­wie ich życia i umie­ra­nia; ich cier­pie­nia i powrotu do zdro­wia, a także z przy­ta­cza­nych przez nich histo­rii. Sedno tych doświad­czeń, w pełni zgodne z tym, co poka­zuje nauka, jest nastę­pu­jące: zdro­wie i cho­roba nie są przy­pad­ko­wymi sta­nami okre­ślo­nego ciała lub jego czę­ści. Sta­no­wią w isto­cie wyraz całego życia, któ­rego z kolei nie spo­sób pojąć w izo­la­cji, pozo­staje ono bowiem pod wpły­wem splotu oko­licz­no­ści, rela­cji, zda­rzeń i doświad­czeń – lub ujmu­jąc to jesz­cze traf­niej, jest ich skut­kiem.

Mamy rzecz jasna powody do cie­sze­nia się ze zdu­mie­wa­ją­cych postę­pów medy­cyny, jakie doko­nały się w ciągu dwóch ostat­nich stu­leci, oraz z nie­stru­dzo­nego hartu ducha i geniu­szu inte­lek­tu­al­nego tych, któ­rych prace dopro­wa­dziły do gigan­tycz­nego roz­woju w wielu dzie­dzi­nach ludz­kiego zdro­wia. Przy­to­czę tylko jeden przy­kład: zapa­dal­ność na polio – strasz­liwą cho­robę, która jesz­cze dwa czy trzy poko­le­nia wcze­śniej uśmier­cała lub oka­le­czała nie­zli­czone dzieci – według ame­ry­kań­skich Cen­trów Kon­troli i Zapo­bie­ga­nia Cho­ro­bom od 1988 roku spa­dła o ponad 99 pro­cent; więk­szość dzi­siej­szych dzieci praw­do­po­dob­nie ni­gdy o tej cho­ro­bie nie sły­szałaq15. Podob­nie jest w przy­padku nieco bliż­szego naszym cza­som pro­blemu HIV, który sto­sun­kowo szybko z wyroku śmierci stał się moż­liwą do opa­no­wa­nia cho­robą prze­wle­kłą – przy­naj­mniej dla tych, któ­rzy mają dostęp do odpo­wied­nich rodza­jów tera­pii. A choć pan­de­mia COVID-19 miała tra­giczne skutki, bły­ska­wiczny roz­wój szcze­pio­nek można zali­czyć do trium­fów współ­cze­snej nauki i medy­cyny.

Pro­blem z takimi dobrymi wie­ściami – a są to naprawdę zna­ko­mite infor­ma­cje – polega na tym, iż pod­sy­cają one krze­piące prze­ko­na­nie o doko­ny­wa­niu postę­pów ku zdrow­szym stan­dar­dom życia i skła­niają do zwod­ni­czej bier­no­ści. Rze­czy­wi­sty obraz jest zupeł­nie inny. Daleko nam do bycia o krok od roz­wią­za­nia sto­ją­cych przed nami współ­cze­snych pro­ble­mów zdro­wot­nych, a za więk­szo­ścią z nich led­wie udaje się nam nadą­żyć. Czę­sto naj­lep­sze, co umiemy zro­bić, spro­wa­dza się do zła­go­dze­nia obja­wów – chi­rur­gicz­nie, far­ma­ko­lo­gicz­nie bądź na oby­dwa spo­soby. Bez względu na to, jak mile widziane są prze­łomy w medy­cy­nie i jak owocne oka­zują się bada­nia, sed­nem pro­blemu nie jest defi­cyt wie­dzy, tech­no­lo­gii czy metod, lecz ogra­ni­czone, prze­sta­rzałe podej­ście, które nie wyja­śnia obser­wo­wa­nych zja­wisk. Obra­łem sobie za cel przed­sta­wie­nie świe­żego spoj­rze­nia, które moim zda­niem nie­sie ze sobą ogromne moż­li­wo­ści two­rze­nia zdrow­szego para­dyg­matu: nowej wizji nor­mal­no­ści, która pie­lę­gnuje to, co w nas naj­lep­sze.

Wątek tej książki podąża za zazę­bia­ją­cymi się kwe­stiami przy­czyn, powią­zań i kon­se­kwen­cji, które rzu­tują na nasze zdro­wie lub jego brak. Roz­pocznę od wnę­trza na pozio­mie bio­lo­gii czło­wieka, a następ­nie – bada­jąc bli­skie zależ­no­ści, w ramach któ­rych roz­wi­jają się nasze ciała, mózgi i cha­rak­tery – przejdę do kwe­stii zewnętrz­nych, ku naj­bar­dziej glo­bal­nym wymia­rom zbio­ro­wej egzy­sten­cji, a mia­no­wi­cie aspek­tom socjo­eko­no­micz­nym i poli­tycz­nym. Po dro­dze pokażę, jak zdro­wie fizyczne i psy­chiczne jest mister­nie powią­zane z naszymi odczu­ciami lub prze­ko­na­niami na temat sie­bie i świata i jak życie zaspo­kaja nie­zby­walne ludz­kie potrzeby bądź tego nie robi. Ponie­waż trauma we współ­cze­snym życiu sta­nowi pod­sta­wową war­stwę doświad­czeń, w dużej mie­rze igno­ro­waną lub błęd­nie rozu­mianą, zacznę od jej robo­czej defi­ni­cji, która stwo­rzy grunt pod dal­sze roz­wa­ża­nia.

Na każ­dym eta­pie tych roz­wa­żań moim zada­niem będzie zaj­rze­nie za kulisy powszech­nej wie­dzy i prze­ka­zy­wa­nych mądro­ści, z uwzględ­nie­niem tego, co mówi nauka i uważna obser­wa­cja, w celu oba­le­nia mitów, które pod­trzy­mują obecne sta­tus quo. Podob­nie jak w moich poprzed­nich książ­kach, nauka i jej impli­ka­cje dla zdro­wia zostaną przy­bli­żone poprzez wzięte z życia histo­rie i stu­dia przy­pad­ków osób, które wspa­nia­ło­myśl­nie podzie­liły się ze mną swo­imi prze­ży­ciami w zdro­wiu i cho­ro­bie. Są wśród nich rela­cje zale­d­wie tro­chę zaska­ku­jące, jak i naprawdę nie­wia­ry­godne; roz­dzie­ra­jące serce i inspi­ru­jące.

Tak, inspi­ru­jące. Z tych trud­nych opo­wie­ści wyła­nia się bowiem pokrze­pia­jący wnio­sek. Gdy trzeźwo spoj­rzymy na to, co my jako kul­tura uzna­li­śmy za nor­malne na temat zdro­wia oraz cho­roby, i zdamy sobie sprawę, że nie taka powinna być kolej rze­czy i nie jeste­śmy na nią ska­zani, możemy dostrzec moż­li­wość powrotu do tego, co od początku prze­wi­działa dla nas natura. Pro­ces wspo­mnia­nego w pod­ty­tule zdro­wie­nia – w rozu­mie­niu ponow­nego sta­wa­nia się cało­ścią – może się roz­po­cząć dopiero wów­czas, gdy posta­no­wimy jasno ujrzeć, jak się sprawy mają. Stwier­dze­nie to nie sta­nowi obiet­nicy cudow­nego wyle­cze­nia, a po pro­stu nawią­zuje do ist­nie­ją­cych w każ­dym z nas, trud­nych jesz­cze do wyobra­że­nia moż­li­wo­ści dąże­nia do dobro­stanu; moż­li­wo­ści ujaw­nia­ją­cych się dopiero wtedy, gdy sku­tecz­nie sta­wimy czoła mitom2 o nor­mal­no­ści, do któ­rych bier­nie przy­wy­kli­śmy. Jeśli jest to prawdą dla czło­wieka jako jed­nostki, musi być też praw­dziwe dla ludz­ko­ści jako gatunku.

Zdro­wie­nie nie jest pew­ni­kiem, ale realną moż­li­wo­ścią. Nie będzie prze­sadą stwier­dze­nie, że w tym momen­cie dzie­jów jest też czymś koniecz­nym. Wszystko, co przez lata widzia­łem i czego się nauczy­łem, daje mi pew­ność, że mamy w sobie jego moc.

Część I

Natura naczyń połączonych

Ponie­waż myślimy frag­men­ta­rycz­nie, dostrze­gamy frag­menty i ten spo­sób widze­nia pro­wa­dzi nas do praw­dzi­wej frag­men­ta­cji świata.

Susan Grif­fin, A Cho­rus of Sto­nes

Obraz nama­lo­wany przez moją żonę Rae na pod­sta­wie foto­gra­fii z 1944 roku (widocz­nej w lewym gór­nym rogu). Przed­sta­wia on moją matkę Judith, która trzyma trzy­mie­sięcz­nego mnie. Jej żółta gwiazda jest odznaką wstydu, któ­rej nosze­nie obo­wią­zy­wało wszyst­kich węgier­skich Żydów, podob­nie jak Żydów na innych tery­to­riach oku­po­wa­nych przez nazi­stów. Rae dobrze uchwy­ciła znę­kane i wystra­szone spoj­rze­nie dzie­cię­cych oczu. Akryl na płót­nie, 100×75 cm, 1997, *www.raemate.com*.

Roz­dział 1

Ostatnie miejsce, w którym chciałbyś być: oblicza traumy

Trudno wyobra­zić sobie ludz­kie życie bez choćby odro­biny cier­pie­nia, a jed­nak więk­szość z nas nie ma poję­cia, co robić, gdy cier­pimy3.

Mark Epstein, Trauma codzien­no­ści4

Wyobraź sobie nastę­pu­jącą sytu­ację: w krzep­kim wieku sie­dem­dzie­się­ciu jeden lat, sześć lat przed napi­sa­niem tej książki, jej autor wraca do Van­co­uver z pre­lek­cji w Fila­del­fii. Wykłady oka­zały się suk­ce­sem, mia­łem entu­zja­stycz­nie nasta­wioną publicz­ność, a moje prze­sła­nie o wpły­wie uza­leż­nie­nia i traumy na ludz­kie życie zostało cie­pło przy­jęte. Podró­żo­wa­łem z nie­ocze­ki­wa­nymi wygo­dami, dzięki uprzej­mo­ści linii lot­ni­czych Air Canada, które prze­nio­sły mnie do klasy biz­nes. Gdy samo­lot scho­dził nad wspa­niałą pano­ramą Van­co­uver, roz­cią­ga­jącą się od morza do nieba, byłem niczym Mały Jack Hor­ner z dzie­cię­cej rymo­wanki, pro­mie­nie­jący satys­fak­cją z samego sie­bie. Po wylą­do­wa­niu, gdy samo­lot koło­wał do bramy, ekran tele­fonu roz­bły­snął wia­do­mo­ścią od mojej żony Rae: „Prze­pra­szam, jesz­cze nie wyszłam z domu. Na­dal chcesz, żebym po cie­bie przy­je­chała?”. Zesztyw­nia­łem, a satys­fak­cja prze­mie­niła się we wście­kłość. „Nie trzeba” – podyk­to­wa­łem krótko do tele­fonu. Roz­go­ry­czony wysia­dłem, prze­sze­dłem odprawę celną i wró­ci­łem do domu tak­sówką, a jazda trwała rap­tem dwa­dzie­ścia minut. (Jestem prze­ko­nany, że czy­tel­nik wła­śnie kur­czowo ści­ska książkę w empa­tycz­nym obu­rze­niu na jawną znie­wagę doznaną przez autora). Spo­tkaw­szy się z Rae, wark­ną­łem „cześć”, które zabrzmiało bar­dziej jak oskar­że­nie niż powi­ta­nie, i led­wie wymie­ni­łem z nią spoj­rze­nia. Co wię­cej, wła­ści­wie nie nawią­za­łem z nią kon­taktu wzro­ko­wego przez następną dobę. Zwra­ca­łem się do niej lako­nicz­nymi burk­nię­ciami. Odwra­ca­łem wzrok, górną część twa­rzy mia­łem napiętą jak maska i bez prze­rwy zaci­ska­łem szczękę.

Co się ze mną działo? Czy tak wygląda reak­cja doj­rza­łego doro­słego, któ­remu stuk­nął siódmy krzy­żyk? Tylko na pozór. W takich przy­pad­kach doro­słego Gabora jest we mnie bar­dzo mało. Więk­szość tkwi w szpo­nach odle­głej prze­szło­ści, bli­skiej począt­kom mojego życia. Tego rodzaju fizyczno-emo­cjo­nalne zakrzy­wie­nie czasu, unie­moż­li­wia­jące mi cie­sze­nie się chwilą, jest jedną z oznak traumy i moty­wem prze­wod­nim wielu ludzi w naszej kul­tu­rze. W rze­czy­wi­sto­ści tkwi ona w nas cier­niem tak głę­boko, że wiele osób nawet nie zdaje sobie sprawy z jej ist­nie­nia.

Grecki źró­dło­słów słowa trauma ozna­cza „ranę”. Nie­za­leż­nie od tego, czy zda­jemy sobie z tego sprawę, odnie­sione rany – czy też spo­soby, w jaki sobie z nimi radzimy – narzu­cają więk­szość naszych zacho­wań, kształ­tują nawyki spo­łeczne oraz wzorce myśle­nia o świe­cie. Mogą nawet decy­do­wać o tym, czy w ogóle jeste­śmy zdolni do racjo­nal­nego myśle­nia w naj­waż­niej­szych dla życia kwe­stiach. U wielu z nas trauma ujaw­nia się w naj­bliż­szych związ­kach, szko­dząc im na naj­róż­niej­sze spo­soby.

W 1889 roku pio­nier w tej dzie­dzi­nie, fran­cu­ski psy­cho­log Pierre Janet, po raz pierw­szy opi­sał trau­ma­tyczne wspo­mnie­nie jako pod­trzy­my­wane w „odru­cho­wych dzia­ła­niach i reak­cjach, odczu­ciach i posta­wach (…) odtwa­rzane i odgry­wane na nowo w for­mie fizycz­nych doznań”q16. W obec­nym stu­le­ciu jeden z czo­ło­wych psy­cho­lo­gów traumy i uzdro­wi­cieli Peter Levine napi­sał, że wstrzą­sa­jący dla orga­ni­zmu bodziec „może zachwiać bio­lo­giczną, psy­cho­lo­giczną i spo­łeczną rów­no­wagą czło­wieka, a wspo­mnie­nie wyda­rze­nia może przy­ćmić wszyst­kie inne doświad­cze­nia i unie­moż­li­wić doce­nia­nie tego, co dzieje się tu i teraz”q17. Levine nazywa to zja­wi­sko „tyra­nią prze­szło­ści”.

W moim przy­padku wzo­rzec wro­go­ści wobec wia­do­mo­ści przy­sła­nej przez Rae można odna­leźć w pamięt­niku, który pro­wa­dziła w Buda­pesz­cie moja matka nie­mal nie­czy­tel­nym pismem i z dużymi prze­rwami w cza­sie pierw­szych lat mojego życia u kresu dru­giej wojny świa­to­wej i po jej zakoń­cze­niu. Poniż­szy wpis, prze­tłu­ma­czony przeze mnie z węgier­skiego, spo­rzą­dziła 8 kwiet­nia 1945 roku, gdy mia­łem czter­na­ście mie­sięcy:

Mój malutki, dopiero po wielu mie­sią­cach ponow­nie biorę do ręki pióro, aby pokrótce naszki­co­wać dla cie­bie nie­wy­obra­żalną gehennę tych cza­sów, któ­rych szcze­gó­łów wola­ła­bym, abyś nie poznał (…). Dwu­na­stego grud­nia strza­ło­krzy­żowcy zago­nili nas do ogro­dzo­nego getta w Buda­pesz­cie, z któ­rego z nie­sły­cha­nym tru­dem udało się nam wydo­stać, by zna­leźć schro­nie­nie w domu będą­cym pod szwaj­car­ską kura­telą. Stam­tąd po dwóch dniach pobytu wysła­łam cię z zupeł­nie obcą osobą do two­jej cioci Violi, bo wie­dzia­łam, że twój mały orga­nizm nie wytrzyma tru­dów egzy­sten­cji w tym budynku. Zaczęło się wtedy pięć lub sześć naj­strasz­niej­szych tygo­dni mojego życia, gdy nie mogłam cię zoba­czyć.

Prze­ży­łem dzięki życz­li­wo­ści i odwa­dze nie­zna­nej chrze­ści­janki, któ­rej mama powie­rzyła mnie na ulicy, ta zaś prze­ka­zała mnie krew­nym, któ­rzy miesz­kali w ukry­ciu w rela­tyw­nie bez­piecz­nych warun­kach. Gdy woj­ska sowiec­kie roz­gro­miły Niem­ców i wró­ci­łem do matki, przez kilka dni nawet na nią nie spoj­rza­łem.

Wybitny dwu­dzie­sto­wieczny bry­tyj­ski psy­chia­tra i psy­cho­log John Bowlby znał ten rodzaj zacho­wa­nia: nazwał go odłą­cze­niem lub zobo­jęt­nie­niem (ang. detach­ment). W swo­jej kli­nice obser­wo­wał dzie­się­cioro małych dzieci, które ze względu na nie­prze­wi­dziane oko­licz­no­ści musiały na dłuż­szy czas zostać oddzie­lone od rodzi­ców. „Pod­czas pierw­szego spo­tka­nia z matką po dniach albo tygo­dniach roz­łąki każde z dzieci wyka­zy­wało pewien dystans – zauwa­żył Bowlby. – Dwoje zda­wało się nie roz­po­zna­wać matek. Pozo­sta­łych ośmioro odwró­ciło się od nich albo nawet ode­szło. Więk­szość pła­kała lub była bli­ska łez; u kilku na buziach gry­mas pła­czu poja­wiał się na prze­mian ze zobo­jęt­nie­niem”q18. Może się to wyda­wać sprzeczne z intu­icją, lecz odtrą­ce­nie kocha­ją­cej matki jest reak­cją adap­ta­cyjną: „Opusz­cza­jąc mnie, wyrzą­dzi­łaś mi taką krzywdę, że nie chcę nawią­zy­wać z tobą kon­taktu – mówi umysł małego dziecka. – Ni­gdy wię­cej nie chcę czuć takiego bólu”. U wielu dzieci – a ja bez wąt­pie­nia do nich nale­ża­łem – takie wcze­sne reak­cje zako­rze­niają się w ukła­dzie ner­wo­wym, umy­śle i ciele, by siać spu­sto­sze­nie w przy­szłych związ­kach. Poja­wiają się przez całe życie w obli­czu incy­den­tów choćby w nie­wiel­kim stop­niu przy­po­mi­na­ją­cych ich pier­wo­wzór i czę­sto bez świa­do­mo­ści sytu­acji, która je wytwo­rzyła. Moja roz­draż­niona, obronna reak­cja na wia­do­mość od Rae była sygna­łem, że kon­trolę prze­jęły stare, głę­bo­kie obwody emo­cjo­nalne, zapro­gra­mo­wane w dzie­ciń­stwie, pod­czas gdy racjo­nalne, uspo­ka­ja­jące i samo­re­gu­lu­jące się czę­ści mojego mózgu zostały odłą­czone.

„Trauma zawsze jest przed­wer­balna” – napi­sał psy­chia­tra Bes­sel van der Kolkq19. Jego stwier­dze­nie jest w dwój­na­sób praw­dziwe. Po pierw­sze, krzywd psy­chicz­nych dozna­jemy czę­sto, zanim jesz­cze mózg jest w sta­nie sfor­mu­ło­wać jaką­kol­wiek wer­balną nar­ra­cję, tak jak stało się to w moim przy­padku. Po dru­gie, nawet gdy umiemy się już komu­ni­ko­wać za pośred­nic­twem słów, nie­które rany pozo­sta­wiają ślady w obsza­rach układu ner­wo­wego, które nie mają nic wspól­nego z języ­kiem ani poję­ciami; doty­czy to oczy­wi­ście mózgu, lecz także reszty ciała. Poku­tują one w tych czę­ściach nas, do któ­rych nie mają dostępu myśli ani słowa – możemy nawet poku­sić się o nazwa­nie tego poziomu trau­ma­tycz­nego pro­gra­mo­wa­nia „sub­wer­bal­nym”. Jak wyja­śnia Peter Levine, „Świa­doma, jawna pamięć sta­nowi zale­d­wie czu­bek przy­sło­wio­wej góry lodo­wej. Jest jedy­nie wska­zówką pro­wa­dzącą do ukry­tych, pier­wot­nych, nie­jaw­nych doświad­czeń, które kie­rują nami w spo­sób trudny do wyobra­że­nia dla świa­do­mego umy­słu”q20.

Trzeba przy­znać, że moja żona nie pozwala mi wymi­gi­wać się od odpo­wie­dzial­no­ści za sytu­acje takie jak lot­ni­skowy foch przez zrzu­ca­nie całej winy na nazi­stów, faszy­stów i traumy z nie­mow­lęc­twa. Tak, moja histo­ria zasłu­guje na współ­czu­cie i zro­zu­mie­nie – a ona dała mi ich pod dostat­kiem – lecz w pew­nym momen­cie wymówka „to przez Hitlera” już nie przej­dzie. Odpo­wie­dzial­ność można i trzeba brać na sie­bie. Po dwu­dzie­stu czte­rech godzi­nach mojego mil­cze­nia Rae miała dość. „Mógł­byś już sobie odpu­ścić” – powie­działa. Tak też zro­bi­łem – co sta­nowi miarę postępu i względ­nej doj­rza­ło­ści z mojej strony. Daw­niej kilka dni lub dłu­żej zaję­łoby „odpusz­cze­nie sobie”: pusz­cze­nie urazy w nie­pa­mięć, wyzwo­le­nie się z klesz­czy chłodu, roz­luź­nie­nie twa­rzy, zła­go­dze­nie głosu i spoj­rze­nie na swoją życiową part­nerkę z wła­snej woli i z miło­ścią.

„Mój pro­blem polega na tym, że oże­ni­łem się z kimś, kto mnie rozu­mie” – zży­ma­łem się czę­sto tylko na poły żar­to­bli­wie. Tak naprawdę rzecz jasna wiel­kim bło­go­sła­wień­stwem było poślu­bić kogoś, kto ma zdrowe gra­nice, widzi mnie takim, jaki jestem teraz, i nie zamie­rza dźwi­gać cię­żaru moich dłu­gich i nie­prze­wi­dzia­nych wizyt w odle­głej prze­szło­ści.

Czym jest trauma i jak działa

Piętno traumy jest powszech­niej­sze, niż się nam wydaje. Stwier­dze­nie to może dzi­wić o tyle, że „trauma” stała się w naszym spo­łe­czeń­stwie swego rodzaju nośnym hasłem. Zacznijmy od tego, że ter­min ten nabrał wiele potocz­nych odcieni, które wpro­wa­dzają w błąd i roz­my­wają jego zna­cze­nie. Zde­cy­do­wa­nie warto przed­sta­wić je wyczer­pu­jąco i przy­stęp­nie, zwłasz­cza w kon­tek­ście zdro­wia, a ponie­waż wszystko jest ze sobą powią­zane, także w odnie­sie­niu do innych obsza­rów spo­łecz­nych.

Zwy­cza­jowe poj­mo­wa­nie traumy budzi sko­ja­rze­nia z dra­ma­tycz­nymi wyda­rze­niami: hura­ga­nami, znę­ca­niem się, rażą­cym zanie­dba­niem i wojną. Ma to nie­za­mie­rzony i mylący efekt, który polega na rele­go­wa­niu traumy do sfery nie­nor­mal­no­ści, nie­ty­po­wo­ści, incy­den­tal­no­ści. Skoro ist­nieje grupa ludzi, któ­rych nazy­wamy „strau­ma­ty­zo­wa­nymi”, to zna­czy, że więk­szość z nas taka nie jest. Podej­ście to jest w dużej mie­rze nie­tra­fione. Trauma prze­nika naszą kul­turę, od funk­cjo­no­wa­nia na pozio­mie jed­nostki przez rela­cje spo­łeczne, rodzi­ciel­stwo, edu­ka­cję, kul­turę popu­larną i poli­tykę aż po gospo­darkę. Wyjąt­kiem w naszym spo­łe­czeń­stwie byłby raczej ktoś nie­na­zna­czony jej pięt­nem. Zna­leź­li­by­śmy się bli­żej prawdy, pyta­jąc: Gdzie każdy z nas sytu­uje się w sze­ro­kim i zaska­ku­jąco inklu­zyw­nym spek­trum traumy? Które z jej licz­nych blizn każdy z nas nosił przez całe życie (lub jego więk­szość) i jaki był ich wpływ? Jakie zyska­li­by­śmy moż­li­wo­ści, gdy­by­śmy lepiej się z nimi zazna­jo­mili, a może nawet zżyli?

Naj­pierw należy jed­nak odpo­wie­dzieć na bar­dziej pod­sta­wowe pyta­nie: Czym jest trauma? W zna­cze­niu, w jakim uży­wam tego słowa, jest ona wewnętrzną raną; trwa­łym pęk­nię­ciem lub roz­dar­ciem jaźni spo­wo­do­wa­nym trud­nymi lub bole­snymi wyda­rze­niami. Zgod­nie z tą defi­ni­cją trauma jest przede wszyst­kim tym, co dzieje się w kimś wsku­tek trud­nych lub bole­snych wyda­rzeń; nie cho­dzi o same wyda­rze­nia. Ujmuję to nastę­pu­jąco: „Trauma nie jest tym, co ci się przy­da­rza, lecz tym, co dzieje się w tobie”. Wyobraź sobie wypa­dek samo­cho­dowy, w któ­rym ktoś doznaje wstrzą­śnie­nia mózgu: wypa­dek jest wyda­rze­niem, a uraz jego trwa­łym następ­stwem. Na podob­nej zasa­dzie trauma jest ura­zem psy­chicz­nym, osa­dzo­nym w naszym ukła­dzie ner­wo­wym, umy­śle i ciele, który utrzy­muje się długo po zakoń­cze­niu pier­wot­nego incy­dentu (lub incy­den­tów) i może zostać wywo­łany w dowol­nym momen­cie. Sta­nowi ona zbiór cięż­kich życio­wych doświad­czeń, w któ­rego skład wcho­dzi sama krzywda i jej pochodne, czyli cię­żary, jakimi rany te obar­czają nasze ciała i dusze: nie­roz­wią­zane emo­cje, które nas nawie­dzają; narzu­cane przez nie mecha­ni­zmy radze­nia sobie z pro­ble­mami; tra­giczne, melo­dra­ma­tyczne lub neu­ro­tyczne sce­na­riu­sze, które prze­ży­wamy nie­świa­do­mie, lecz nie­uchron­nie, oraz – co rów­nie ważne – żniwo, jakie wszystko to zbiera w naszych cia­łach.

Jeśli rana nie zagoi się sama, może się wyda­rzyć jedno z dwojga: będzie się jątrzyć albo, co jest częst­sze, zosta­nie zastą­piona grubą war­stwą tkanki bli­zno­wa­tej. Otwarta rana jest cią­głym źró­dłem cier­pień i miej­scem nara­żo­nym na ból wsku­tek nawet naj­błah­szego bodźca. Zmu­sza nas do nie­ustan­nej czuj­no­ści – nie­jako do cią­głego jej pie­lę­gno­wa­nia – i ogra­ni­cza zdol­ność do ela­stycz­no­ści i podej­mo­wa­nia sku­tecz­nych dzia­łań zapo­bie­ga­ją­cych dozna­niu ponow­nej krzywdy. Lep­sza jest bli­zna, która zapew­nia ochronę i spaja tkanki, ma ona jed­nak swoje wady: jest sztywna, twarda i nie­ela­styczna, blo­kuje zdrowy wzrost i sta­nowi obszar odrę­twia­łej mar­twoty. Pier­wotna żywa zdrowa tkanka nie rege­ne­ruje się.

Bez względu na to, czy nie­roz­wią­zana trauma jest otwartą raną, czy bli­zną, sta­nowi fizyczną i psy­chiczną barierę. Umniej­sza ona nasze wro­dzone zdol­no­ści i powo­duje trwałe znie­kształ­ce­nie w postrze­ga­niu świata i innych ludzi. Dopóki jej nie prze­pra­cu­jemy, trauma blo­kuje nas w prze­szło­ści i okrada z bogac­twa chwili obec­nej, ogra­ni­cza­jąc nasz poten­cjał. Zmu­sza­jąc nas do wypie­ra­nia zra­nio­nych i nie­chcia­nych aspek­tów psy­chiki, dzieli nasze ja na czę­ści. Dopóki nie zosta­nie zauwa­żona i zro­zu­miana, sta­nowi też hamu­lec dla roz­kwitu. W wielu przy­pad­kach – tak jak w moim – trauma nisz­czy poczu­cie wła­snej war­to­ści, zatruwa związki i odbiera radość z życia. We wcze­snym dzie­ciń­stwie może nawet zakłó­cać zdrowy roz­wój mózgu. Poza tym, o czym wkrótce napi­szę, trauma poprze­dza wszel­kiego rodzaju cho­roby w ciągu całego życia i się do nich przy­czy­nia.

Łącz­nie wpływy te sta­no­wią główną i zasad­ni­czą prze­szkodę w roz­woju dla bar­dzo wielu ludzi. Raz jesz­cze przy­wo­łam słowa Petera Levine’a: „Nie­wy­klu­czone, że trauma jest naj­czę­ściej uni­kaną, igno­ro­waną, baga­te­li­zo­waną, nego­waną, źle poj­mo­waną i nie­le­czoną przy­czyną ludz­kiego cier­pie­nia”q21.

Dwa rodzaje traumy

Zanim przy­stą­pię do dal­szych roz­wa­żań, wpro­wa­dzę roz­róż­nie­nie dwóch form traumy. Pierw­sza – w zna­cze­niu, w jakim kli­ni­cy­ści i eks­perci tacy jak Levine czy van der Kolk zwy­kle uży­wają tego słowa – polega na auto­ma­tycz­nych reak­cjach oraz adap­ta­cjach umy­słu i ciała do kon­kret­nych, moż­li­wych do ziden­ty­fi­ko­wa­nia, bole­snych i przy­tła­cza­ją­cych zda­rzeń, do jakich doszło w dzie­ciń­stwie lub póź­niej. Moja prak­tyka medyczna i obszerne bada­nia dowo­dzą, że cier­pie­nia są udzia­łem wielu dzieci, przy czym może cho­dzić o otwarte znę­ca­nie się lub poważne zanie­dba­nia w rodzi­nie pocho­dze­nia, a także o ubó­stwo, rasizm lub ucisk, które w wielu spo­łe­czeń­stwach są na porządku dzien­nym. Kon­se­kwen­cje bywają strasz­liwe. Urazy tego rodzaju znacz­nie czę­ściej, niż się powszech­nie uważa, pro­wa­dzą do powsta­nia wielu obja­wów i syn­dro­mów oraz sta­nów dia­gno­zo­wa­nych jako pato­lo­gie fizyczne lub psy­chiczne – zależ­ność ta pozo­staje nie­mal nie­do­strze­gana przez medy­cynę i psy­chia­trię głów­nego nurtu, jeśli nie liczyć szcze­gól­nych przy­pad­ków „scho­rzeń”, takich jak zespół stresu poura­zo­wego. Ten rodzaj krzywdy jest przez nie­któ­rych nazy­wany „traumą przez duże T”. Leży ona u pod­staw wielu zja­wisk okre­śla­nych mia­nem cho­rób psy­chicz­nych. Two­rzy ona też sprzy­ja­jące pod­łoże dla cho­rób soma­tycz­nych, wywo­łu­jąc stany zapalne, nasi­la­jąc stres fizjo­lo­giczny i zabu­rza­jąc funk­cjo­no­wa­nie genów, przy czym takich nie­ko­rzyst­nych mecha­ni­zmów jest znacz­nie wię­cej. Pod­su­mo­wu­jąc, do traumy przez duże T docho­dzi wów­czas, gdy ludziom wraż­li­wym przy­da­rzają się rze­czy, które nie powinny mieć miej­sca: dziecko jest mal­tre­to­wane, w rodzi­nie docho­dzi do prze­mocy lub peł­nego wza­jem­nej nie­na­wi­ści roz­wodu, umiera jedno z rodzi­ców. Wszyst­kie te zja­wiska speł­niają kry­te­ria dzie­cię­cych traum w dobrze zna­nych bada­niach nad nega­tyw­nymi doświad­cze­niami z dzie­ciń­stwa (ACE, od ang. adverse chil­dhood expe­rien­ces). Także i w tym przy­padku trau­ma­tyczne wyda­rze­nia same w sobie nie są toż­same z traumą – krzywdą dla wła­snego ja – do któ­rej docho­dzi w czło­wieku dopiero na ich sku­tek.

Ist­nieje jesz­cze inna forma traumy – moim zda­niem nie­mal wszech­obecna w naszej kul­tu­rze – którą nie­kiedy okre­śla się mia­nem „traumy przez małe t”. Czę­sto obser­wo­wa­łem, jak dłu­go­trwałe ślady na psy­chice dzieci mogą pozo­sta­wić pozor­nie zwy­czajne wyda­rze­nia, które pewien wybitny badacz traf­nie nazwał „mniej pamięt­nymi, lecz bole­snymi i znacz­nie powszech­niej­szymi nie­szczę­ściami dzie­ciń­stwa”q22. Mogą one obej­mo­wać zastra­sza­nie ze strony rówie­śni­ków, oka­zjo­nalne i pod­szyte dobrymi inten­cjami, lecz powta­rza­jące się ostre uwagi rodzica, a nawet brak wystar­cza­ją­cego kon­taktu emo­cjo­nal­nego z doro­słymi opie­ku­nami.

Dzieci, zwłasz­cza te bar­dzo wraż­liwe, można zra­nić na wiele spo­so­bów: są wśród nich oczy­wi­ście rze­czy złe, które się wyda­rzyły, lecz także rze­czy dobre, do któ­rych nie doszło, takie jak nie­za­spo­ko­je­nie emo­cjo­nal­nej potrzeby dostro­je­nia lub poczu­cie bycia nie­do­strze­ga­nym i nie­ak­cep­to­wa­nym, nawet przez kocha­ją­cych rodzi­ców. Trauma tego rodzaju nie musi być spo­wo­do­wana jaw­nym cier­pie­niem czy nie­szczę­śli­wymi zrzą­dze­niami losu, o jakich była mowa wcze­śniej, lecz także może pro­wa­dzić do bólu wyni­ka­ją­cego z ode­rwa­nia od samego sie­bie, do któ­rego docho­dzi wsku­tek nie­za­spo­ko­je­nia pod­sta­wo­wych potrzeb. Tego rodzaju defi­cyty bry­tyj­ski pedia­tra D.W. Win­ni­cott nazwał „nie­za­dzia­niem się niczego, gdy mogło się zadziać coś dobrego” – do tego tematu wrócę jesz­cze pod­czas roz­wa­żań o roz­woju czło­wieka. „Traumy życia codzien­nego z łatwo­ścią bowiem wywo­łują w nas uczu­cia podobne do uczuć osie­ro­co­nego dziecka” – napi­sał psy­chia­tra Mark Epsteinq23.

Jeśli pomimo dzie­się­cio­leci gro­ma­dze­nia dowo­dów trauma przez duże T led­wie została odno­to­wana na rada­rze medy­cyny, trudno się dzi­wić, że trauma przez małe t nie wywo­łała na nim naj­mniej­szego bły­sku.

Nawet po doko­na­niu roz­róż­nie­nia traum przez duże T i małe t, bio­rąc pod uwagę kon­ti­nuum i sze­ro­kie spek­trum ludz­kich doświad­czeń, należy mieć na uwa­dze, że w praw­dzi­wym życiu gra­nice są płynne – nie­ła­two je wyty­czyć i nie powinno się ich sztywno prze­strze­gać. Cechę wspólną obu typów zwięźle pod­su­mo­wał Bes­sel van der Kolk: „Trauma ma miej­sce wtedy, gdy się nas nie dostrzega i nie rozu­mie”.

Choć obie formy traumy mogą wpły­wać na życie i funk­cjo­no­wa­nie ludzi na bar­dzo różne spo­soby – przy czym ta przez duże T zasad­ni­czo boli i oka­le­cza znacz­nie moc­niej – pod wie­loma wzglę­dami ich kon­se­kwen­cje się nakła­dają. Jedna i druga repre­zen­tuje roz­łam w jaźni i rela­cji ze świa­tem. Ów roz­łam jest istotą traumy. Jak napi­sał Peter Levine, trauma „to utrata połą­cze­nia – z samym sobą, rodziną i ota­cza­ją­cym świa­tem. Trudno ją dostrzec, bo zacho­dzi powoli, z bie­giem czasu. Adap­tu­jemy się do tych sub­tel­nych zmian, czę­sto zupeł­nie ich nie dostrze­ga­jąc”q24. Utrwa­le­nie tej utraty połą­cze­nia kształ­tuje nasz pogląd na rze­czy­wi­stość: zaczy­namy wie­rzyć w świat, który widzimy przez jej spę­kany pry­zmat. Otrzeź­wia­jące jest uświa­do­mie­nie sobie, że to, za kogo się uwa­żamy, oraz nasze typowe zacho­wa­nia, w tym wiele pozor­nych „skraj­no­ści” – naj­mniej i naj­bar­dziej funk­cjo­nal­nych aspek­tów „nor­mal­nego” ja – czę­sto są po czę­ści kon­se­kwen­cjami trau­ma­tycz­nej straty. Dla odmiany nie­po­ko­jącą dla wielu z nas może być myśl, że choć samym sobie zda­jemy się szczę­śliwi i dobrze przy­sto­so­wani, w isto­cie pla­su­jemy się gdzieś na spek­trum traumy, nawet jeśli miej­sce to znaj­duje się daleko od bie­guna tej przez duże T. Wszel­kie porów­na­nia osta­tecz­nie oka­zują się zawodne. Nie­ważne, czy możemy wska­zać inne osoby, które zdają się bar­dziej strau­ma­ty­zo­wane od nas, bo cier­pień nie da się porów­nać. Nie­wła­ściwe jest też wyko­rzy­sty­wa­nie wła­snej traumy do wywyż­sza­nia się nad innymi („Nie prze­sze­dłeś tego co ja”) ani do zasła­nia­nia się przed uza­sad­nio­nymi pre­ten­sjami innych, gdy zacho­wu­jemy się destruk­cyj­nie. Każdy z nas dźwiga cię­żar ran na swój wła­sny spo­sób; w porów­ny­wa­niu go z innymi nie ma żad­nego sensu ani war­to­ści.

Czym trauma nie jest

Więk­szość z nas zapewne sły­szała – może nawet z wła­snych ust – słowa w rodzaju: „O Boże, po tym wczo­raj­szym dobi­ja­ją­cym fil­mie wysze­dłem z kina z traumą”. Mogli­śmy też prze­czy­tać (zwy­kle napi­saną w lek­ce­wa­żą­cym tonie) histo­rię o stu­den­tach nawo­łu­ją­cych do sto­so­wa­nia „ostrze­żeń doty­czą­cych tre­ści”, bo tre­ści te mogą nara­żać ich na powtórną traumę. We wszyst­kich podob­nych przy­pad­kach zasto­so­wa­nie oma­wia­nego ter­minu jest zro­zu­miałe, lecz nie­wła­ściwe; tak naprawdę bowiem ludzie odno­szą się w nich do stresu fizycz­nego i (lub) emo­cjo­nal­nego. „Wszyst­kie trau­ma­tyczne wyda­rze­nia są oczy­wi­ście stre­su­jące, lecz nie wszyst­kie stre­su­jące wyda­rze­nia są trau­ma­tyczne” – zauwa­żył traf­nie Peter Levineq25.

Wyda­rze­nie jest trau­ma­ty­zu­jące lub retrau­ma­ty­zu­jące tylko wtedy, gdy coś czło­wie­kowi odbiera, przez co rozu­miem pogłę­bie­nie wcze­śniej­szych psy­chicz­nych (lub fizycz­nych) ogra­ni­czeń w spo­sób trwały. Wiele spraw w życiu, w tym w sztuce, w sto­sun­kach spo­łecz­nych lub w poli­tyce, może nie­po­koić, stre­so­wać, a nawet rodzić ból, nie przy­czy­nia­jąc się zara­zem do powsta­wa­nia nowych traum. Nie ozna­cza to, że stare trau­ma­tyczne reak­cje, które nie mają nic wspól­nego z obec­nymi wyda­rze­niami, nie mogą być wywo­łane przez dzi­siej­sze stresy – weźmy na przy­kład pew­nego niżej pod­pi­sa­nego, który wraca z zagra­nicz­nych pre­lek­cji do domu… To nie to samo co ponowna trau­ma­ty­za­cja, chyba że z bie­giem czasu przy­czy­nia się do wspo­mnia­nego pogłę­bie­nia ogra­ni­czeń.

Poniż­sza lista eli­mi­na­cyjna spraw­dza się sto­sun­kowo dobrze. Coś nie jest traumą, jeśli w dłuż­szej per­spek­ty­wie nastę­pu­jące stwier­dze­nia pozo­stają praw­dziwe:

Nie ogra­ni­cza cię, nie krę­puje, nie umniej­sza zdol­no­ści do odczu­wa­nia lub myśle­nia, do ufa­nia sobie lub bro­nie­nia swo­ich praw, doświad­cza­nia cier­pie­nia bez popa­da­nia w despe­ra­cję lub do oka­zy­wa­nia współ­czu­cia w obli­czu czy­je­goś bólu.

Nie unie­moż­li­wia ci doświad­cza­nia bólu, smutku i stra­chu bez poczu­cia przy­tło­cze­nia albo koniecz­no­ści ucie­ka­nia w pracę lub kom­pul­syw­nego uspo­ka­ja­nia się lub sty­mu­lo­wa­nia w dowolny spo­sób.

Nie skła­nia cię ani do wywyż­sza­nia się, ani do usu­wa­nia się w cień w celu uzy­ska­nia akcep­ta­cji lub uspra­wie­dli­wie­nia wła­snej egzy­sten­cji.

Nie umniej­sza zdol­no­ści do odczu­wa­nia wdzięcz­no­ści za piękno i cud życia.

Jeśli dla odmiany dostrze­gasz w sobie te chro­niczne ogra­ni­cze­nia, mogą one repre­zen­to­wać cień, jakim trauma poło­żyła się na two­jej psy­chice, albo obec­ność nie­za­go­jo­nej rany emo­cjo­nal­nej, bez względu na wiel­kość „t”.

Trauma odrywa nas od ciała

„Odkąd ktoś naru­szył twoją prze­strzeń i wnik­nął w cie­bie, twoje ciało prze­stało być twoje” – powie­działa mi V, pisarka znana wcze­śniej jako Eve Ensler, w nawią­za­niu do wyko­rzy­sty­wa­nia sek­su­al­nego przez ojca, gdy była młodą dziew­czyną5. „Staje się ono kra­jo­bra­zem stra­chu, zdrad, smutku i okru­cień­stwa. Twoje ciało jest ostat­nim miej­scem, w któ­rym chciał­byś być. W ten spo­sób zaczy­nasz żyć w swo­jej gło­wie; zaczy­nasz żyć bez moż­li­wo­ści ochrony swo­jego ciała i rozu­mie­nia go. Posłu­chaj, do tego stop­nia byłam ode­rwana od wła­snego ciała, że nie zda­wa­łam sobie sprawy z ist­nie­nia w nim guza wiel­ko­ści awo­kado”. Choć histo­rie moja i V zde­cy­do­wa­nie się róż­nią, wiem, o czym mówi. Przez wiele lat za naj­trud­niej­sze pyta­nie uzna­wa­łem: „Co czu­jesz?”. Zazwy­czaj odpo­wia­da­łem poiry­to­wa­nym: „A skąd mam wie­dzieć?”. Nie mia­łem podob­nego pro­blemu w przy­padku pyta­nia o myśli; w tej kwe­stii zawsze byłem eks­per­tem. Nie­umie­jęt­ność odpo­wie­dzi na pyta­nie, jak lub co się czuje, jest jed­nak wia­ry­godną oznaką odłą­cze­nia się od ciała.

Co pro­wa­dzi do takiego odłą­cze­nia? W moim przy­padku odpo­wiedź nie wymaga głęb­szych docie­kań. Jako nie­mowlę na Węgrzech w cza­sie wojny nie­ustan­nie zno­si­łem głód i dyzen­te­rię, stany sil­nego dys­kom­fortu groźne i nie­po­ko­jące dla doro­słego, nie mówiąc o rocz­nym dziecku. Wchła­nia­łem ponadto lęki i cią­głe cier­pie­nie emo­cjo­nalne mojej matki. Gdy młody czło­wiek nie może liczyć na ulgę, jego natu­ralną reak­cją – a tak naprawdę jedyną – staje się stłu­mie­nie i odcię­cie się od sta­nów uczu­cio­wych sko­ja­rzo­nych z cier­pie­niem. Czło­wiek prze­staje rozu­mieć wła­sne ciało. O dziwo, to wyob­co­wa­nie wzglę­dem samego sie­bie może ujaw­nić się w póź­niej­szym życiu w postaci pozor­nej siły, takiej jak moja zdol­ność do funk­cjo­no­wa­nia na wyso­kich obro­tach pomimo głodu, stresu lub zmę­cze­nia; do nie­stru­dzo­nego par­cia przed sie­bie bez świa­do­mo­ści, że potrze­buję prze­rwy, jedze­nia albo odpo­czynku. Dla odmiany u nie­któ­rych ludzi odłą­cze­nie od ciała obja­wia się nie­wie­dzą, kiedy należy prze­stać jeść lub pić – sygnał „wystar­czy” się do nich nie prze­bija.

Bez względu na formę odłą­cze­nie prze­ja­wia się w doświad­cze­niach życio­wych osób obar­czo­nych traumą i sta­nowi istotny aspekt kon­ste­la­cji cech, które się na nią skła­dają. Podob­nie jak stało się to w przy­padku V, zaczyna się ono jako natu­ralny i nie­odzowny mecha­nizm orga­ni­zmu, umoż­li­wia­jący upo­ra­nie się z pro­ble­mem. Nie prze­ży­łaby kosz­ma­rów dzie­ciń­stwa, gdyby była stale obecna i świa­doma doświad­cza­nia fizycz­nej i emo­cjo­nal­nej udręki, w pełni poj­mu­jąc to, co się jej wyda­rza. Ist­nie­nie mecha­nizmów tego rodzaju jest więc swo­istym bło­go­sła­wień­stwem, ponie­waż na krótką metę ratują nam one życie. Ale jeśli pozo­stawi się je wła­snemu losowi na dłuż­szy czas, odci­skają one swoje piętno na psy­chice i ciele w nie­usu­walny spo­sób, gdy uwa­run­ko­wane reak­cje zako­rze­niają się i prze­kształ­cają w trwałe mecha­nizmy, pomimo swej nie­ade­kwat­no­ści do nowych sytu­acji. Rezul­ta­tem jest chro­niczne cier­pie­nie, a czę­sto – co wkrótce pokażę – nawet cho­roby.

„Nie­zwy­kłym aspek­tem mojego zetknię­cia z rakiem – powie­działa mi V – był pro­ces, jakiego doświad­czy­łam po prze­bu­dze­niu po dzie­wię­cio­go­dzin­nej ope­ra­cji, która pozba­wiła mnie kilku narzą­dów i sie­dem­dzie­się­ciu węzłów chłon­nych. Obu­dzi­łam się wśród wor­ków, rurek i wysta­ją­cych ze mnie innych rze­czy, ale po raz pierw­szy w życiu byłam cia­łem… Tak, czu­łam ból, ale też pod­eks­cy­to­wa­nie. Myśla­łam: »Jestem cia­łem. O Boże, jestem tutaj. Jestem w tym ciele«”. Jej rela­cja o nagłym odna­le­zie­niu się w swym fizycz­nym ja jest cha­rak­te­ry­styczna dla pro­cesu zdro­wie­nia: gdy pęta traumy zaczy­nają się roz­luź­niać, chęt­nie na powrót nawią­zu­jemy kon­takt z odcię­tymi wcze­śniej czę­ściami nas samych.

Trauma zagłu­sza głos intu­icji

Prze­cięt­nej oso­bie, która zna­la­złaby się w daw­nym poło­że­niu V, natura dora­dzi­łaby ucieczkę lub prze­ciw­sta­wie­nie się wyko­rzy­sta­niu cie­le­snemu i ata­kowi na duszę. Szko­puł w tym, że żadne z tych roz­wią­zań nie jest dostępne dla małego dziecka, ponie­waż próba zasto­so­wa­nia dowol­nego z nich ozna­cza­łaby nara­ża­nie się na dal­sze nie­bez­pie­czeń­stwo. Dla­tego natura reali­zuje w takich przy­pad­kach plan C: oba impulsy zostają stłu­mione przez wyci­sze­nie emo­cji, które napę­dzi­łyby takie odru­chy. Stłu­mie­nie to zdaje się podobne do reak­cji zamro­że­nia (ang. fre­eze), wyka­zy­wa­nej przez nie­które stwo­rze­nia w sytu­acji, gdy zarówno walka, jak i ucieczka są nie­moż­liwe. Zasad­ni­cza róż­nica polega na tym, że gdy jastrząb odleci, uda­jący mar­twego opos może zająć się swo­imi spra­wami, ponie­waż jego stra­te­gia prze­trwa­nia oka­zała się sku­teczna. Dla odmiany pod­dany trau­mie układ ner­wowy ni­gdy się nie odmraża.

„Mamy uczu­cia, ponie­waż mówią nam one, co sprzyja naszemu prze­trwa­niu, a co je utrud­nia” – powie­dział kie­dyś nie­ży­jący już neu­ro­bio­log Jaak Pank­sepp. Pod­kre­ślał on, że emo­cje nie płyną z myślą­cego mózgu, lecz z pra­daw­nych struk­tur zwią­za­nych z prze­trwa­niem. Są moto­rami napę­do­wymi oraz gwa­ran­tami życia i roz­woju. Silny gniew wywo­łuje reak­cję walki, prze­możny strach daje asumpt do ucieczki. Dla­tego jeśli oko­licz­no­ści naka­zują stłu­mie­nie tych natu­ral­nych, zdro­wych impul­sów (obrony lub rej­te­rady), budzące je wewnętrzne sygnały – same uczu­cia – rów­nież będą musiały zostać stłu­mione. Nie ma alarmu, nie ma mobi­li­za­cji. Jeśli wydaje się to daremne, to jedy­nie w ogra­ni­czo­nym zna­cze­niu: na pozio­mie egzy­sten­cjal­nym jest to naj­lep­sze z naj­gor­szych wyjść i jedyne, które ogra­ni­cza ryzyko dal­szych krzywd.

Rezul­ta­tem jest stłu­mie­nie świata uczuć, a nie­jed­no­krot­nie także utwar­dze­nie psy­chicz­nej sko­rupy dla dodat­ko­wej ochrony. Żywy przy­kład tego zja­wi­ska podaje pisarka Tara Westo­ver w swoim best­sel­le­ro­wym pamięt­niku Uwol­niona. W poniż­szym frag­men­cie wspo­mina wpływ nad­użyć ze strony rodzeń­stwa, świa­do­mie igno­ro­wa­nych przez jej rodzi­ców:

(…) widzia­łam sie­bie jako nie­złomną, nie­czułą jak kamień. Na początku trudno było mi w to uwie­rzyć, ale pew­nego dnia stało się to prawdą. Wtedy, wie­rząc w to, potra­fi­łam się prze­ko­nać, że to mnie nie dotyka, że on mnie nie dotknął, bo nic nie jest w sta­nie mnie poru­szyć. Nie zda­wa­łam sobie sprawy z tego, że mia­łam rację. Bez reszty wypeł­ni­łam się pustką. Drę­cząc się, roz­my­śla­jąc nad tym, co wynika z tam­tej nocy, nie rozumia­łam tej jed­nej pod­sta­wo­wej prawdy – to, że mnie to nie dotyka, było wła­śnie jej skut­kiemq26.

Trauma ogra­ni­cza ela­stycz­ność reak­cji

Wróćmy do dra­ma­tycz­nej sceny otwie­ra­ją­cej niniej­szy roz­dział, tym razem jed­nak umie­śćmy ją w rów­no­le­głym wszech­świe­cie, w któ­rym nie rzą­dzi piętno mojej traumy: samo­lot ląduje, a na ekra­nie tele­fonu poja­wia się wia­do­mość od Rae. „Ech, nie tego się spo­dzie­wa­łem – mówię do sie­bie. – Ale rozu­miem, pew­nie zatra­ciła się w malo­wa­niu. Nic nowego i nic, co mia­łoby zwią­zek ze mną. Tak naprawdę dobrze ją rozu­miem: ile razy sam byłem tak pochło­nięty pracą, że nie zwra­ca­łem uwagi na zega­rek? Dobra; pojadę tak­sówką”. Mógł­bym poczuć ukłu­cie zawodu i pozwo­lić sobie je prze­żyć, dopóki nie prze­mi­nie; wybrać wraż­li­wość, zamiast czuć się ofiarą. Po powro­cie do domu nie byłoby ner­wów, emo­cjo­nal­nej izo­la­cji ani fochów – może tro­chę deli­kat­nego dro­cze­nia się, ale wszystko w gra­ni­cach peł­nego miło­ści humoru, który nie naru­sza bli­sko­ści.

Oka­zał­bym w ten spo­sób ela­stycz­ność odpo­wie­dzi, czyli zdol­ność do decy­do­wa­nia o tym, jak pod­cho­dzimy do nie­unik­nio­nych życio­wych wzlo­tów i upad­ków, roz­cza­ro­wań, suk­ce­sów i wyzwań. „Ludzka wol­ność wymaga zdol­no­ści do zro­bie­nia prze­rwy mię­dzy bodź­cem i reak­cją. W prze­rwie tej doko­nu­jemy wyboru reak­cji, którą chcie­li­by­śmy z całą mocą reali­zo­wać” – napi­sał psy­cho­log Rollo Mayq27. Trauma nam tę wol­ność odbiera.

Ela­stycz­ność odpo­wie­dzi jest funk­cją środ­kowo-czo­ło­wej czę­ści kory mózgo­wej. Ze zdol­no­ścią tą nie rodzi się żadne nie­mowlę; zacho­wa­niem dzieci rzą­dzą instynkt i odruch, a nie świa­domy wybór. Wol­ność wyboru poja­wia się wraz z roz­wo­jem mózgu. Im cięż­sza i wcze­śniej­sza trauma, tym mniej jest spo­sob­no­ści do zako­do­wa­nia ela­stycz­no­ści reak­cji w odpo­wied­nich obwo­dach mózgu i tym szyb­ciej się ona wyłą­cza. Czło­wiek blo­kuje się w prze­wi­dy­wal­nych, odru­cho­wych odru­chach defen­syw­nych, zwłasz­cza na stre­su­jące bodźce. Pod wzglę­dem emo­cjo­nal­nym i poznaw­czym nasz zakres dzia­łań nie­mal zupeł­nie się usztyw­nia – a im więk­sza trauma, tym dotkliw­sze ogra­ni­cze­nia. Prze­szłość raz po raz przej­muje kon­trolę nad teraź­niej­szo­ścią i ją pochła­nia.

Trauma two­rzy oparty na wsty­dzie wize­ru­nek samego sie­bie

Jeden z naj­smut­niej­szych listów, jakie kie­dy­kol­wiek otrzy­ma­łem, napi­sał do mnie pewien miesz­ka­niec Seat­tle, który prze­czy­tał moją książkę o nało­gach, Bli­skie spo­tka­nia z uza­leż­nie­niem. Poka­zuję w niej, że uza­leż­nie­nie jest skut­kiem – nie jedy­nym moż­li­wym, ale czę­stym – traumy z dzie­ciń­stwa. Pomimo dzie­wię­ciu lat życia w trzeź­wo­ści wciąż wal­czył ze sobą, nie pra­co­wał od dekady i leczył się z powodu zabu­rzeń obse­syjno-kom­pul­syw­nych. Choć książka go zafa­scy­no­wała, napi­sał: „Nie chcę obwi­niać swo­jej matki. Jestem śmie­ciem z wła­snego powodu”. Mogłem jedy­nie wes­tchnąć: samo­bi­czo­wa­nie się wsty­dem łatwo przy­wdziewa szaty oso­bi­stej odpo­wie­dzial­no­ści. Co wię­cej, jego wnio­sek był błędny: w mojej książce nie ma żad­nych prze­sła­nek do obwi­nia­nia rodzi­ców ani zachęt do takiego postę­po­wa­nia. Powiem wię­cej: na kilku stro­nach wyja­śniam w niej, dla­czego zrzu­ca­nie odpo­wie­dzial­no­ści na rodzi­ców jest nie­wła­ściwe, nie­tra­fione i pozba­wione nauko­wych pod­staw. Odru­chowe chro­nie­nie matki przez tego męż­czy­znę nie sta­no­wiło reak­cji obron­nej przed czym­kol­wiek, co napi­sałem lub zasu­ge­ro­wa­łem, lecz przed jego wła­snym nie­uświa­do­mio­nym gnie­wem. Głę­boko skry­wane, zamro­żone emo­cje, nie znaj­du­jąc zdro­wego ujścia, zwró­ciły się prze­ciwko niemu w postaci nie­na­wi­ści do samego sie­bie.

„W doświad­cza­niu wstydu zawiera się dotkliwe poczu­cie bycia czło­wie­kiem z gruntu ułom­nym pod jakimś waż­nym wzglę­dem” – pisze psy­cho­log Ger­shen Kauf­manq28. U nie­mal wszyst­kich osób nazna­czo­nych pięt­nem traumy roz­wija się głę­boki, oparty na wsty­dzie, nega­tywny obraz sie­bie, któ­rego więk­szość z nich jest aż nazbyt świa­doma. Do naj­bar­dziej tok­sycz­nych kon­se­kwen­cji wstydu należy utrata współ­czu­cia do samego sie­bie. Im dotkliw­sza trauma, tym defi­cyt ten jest głęb­szy.

Nega­tywny obraz samego sie­bie nie zawsze prze­nika do świa­do­mo­ści, a nawet może uda­wać wła­sne prze­ci­wień­stwo: wysoką samo­ocenę. Nie­któ­rzy przy­wdzie­wają pan­cerz mega­lo­ma­nii i wypie­rają się wszel­kich wad, by nie odczu­wać wynisz­cza­ją­cego wstydu. To samo­uwiel­bie­nie jest rów­nież pew­nym prze­ja­wem wstrętu do samego sie­bie jak skrajna samo­kry­tyka, choć uważa się je za znacz­nie nor­mal­niej­sze. O sza­leń­stwie naszej kul­tury może świad­czyć fakt, że nie­które jed­nostki, ucie­ka­jące przed wsty­dem w bez­wstydny nar­cyzm, mogą nawet osią­gnąć wysoki sta­tus spo­łeczny, eko­no­miczny i poli­tyczny oraz suk­ces. Tryby naszej kul­tury miaż­dżą więk­szość naj­bar­dziej dotknię­tych traumą, lecz mogą też – w zależ­no­ści od pocho­dze­nia kla­so­wego, środ­ków finan­so­wych, rasy i innych czyn­ni­ków – wynieść nie­któ­rych na naj­wyż­sze pie­de­stały.

Naj­częst­szym prze­ja­wem wstydu w naszej kul­tu­rze jest prze­ko­na­nie o „byciu nie­wy­star­cza­jąco dobrym”. Pisarka Eli­za­beth Wurt­zel, która w 2020 roku zmarła w wieku 52 lat na raka piersi, od naj­młod­szych lat cier­piała na depre­sję. Miała trau­ma­tyczne dzie­ciń­stwo, począw­szy od ukry­wa­nej przed nią tajem­nicy na temat toż­sa­mo­ści jej praw­dzi­wego ojca. „Byłam bar­dzo przy­gnę­biona i mia­łam prze­wle­kłą depre­sję, w którą popa­dłam w wieku mniej wię­cej dzie­się­ciu lat – napi­sała w auto­bio­gra­ficz­nym arty­kule dla cza­so­pi­sma »New York«. – Zamiast jed­nak zabić moją wolę, depre­sja mnie zmo­ty­wo­wała: pomy­śla­łam, że jeśli oka­za­ła­bym się wystar­cza­jąco dobra w czym­kol­wiek, dużym lub małym, może uda­łoby mi się zyskać kilka chwil szczę­ścia”q29. Prze­świad­cze­nie o wła­snej nie­ade­kwat­no­ści było moto­rem napę­do­wym wielu bły­sko­tli­wych karier i tyluż cho­rób, czę­sto u tej samej osoby.

Trauma wypa­cza nasz świa­to­po­gląd

„Umysł poprze­dza wszel­kie myśli. Umysł jest ich zwierzch­ni­kiem; umysł je kształ­tuje”6. Tak zaczyna się Dham­ma­pada, ponad­cza­sowy zbiór myśli Buddyq30. Innymi słowy, świat, w który wie­rzymy, staje się świa­tem, w jakim żyjemy. Jeśli postrze­gam go jako miej­sce wro­gie, w któ­rym mogą pro­spe­ro­wać tylko zwy­cięzcy, rów­nie dobrze mogę się stać agre­sywny, samo­lubny i wynio­sły, aby w nim prze­trwać. W póź­niej­szym życiu będę skła­niać się ku śro­do­wi­skom sprzy­ja­ją­cym rywa­li­za­cji i przed­się­wzię­ciom, które będą umac­niać ten pogląd i potwier­dzać jego słusz­ność. Nasze prze­ko­na­nia nie tylko mają moc samo­speł­nia­ją­cych się wizji; one budują świat.

Pozwolę sobie na śmia­łość dopi­sa­nia tego, co Budda pomi­nął: zanim umysł będzie mógł two­rzyć świat, świat two­rzy nasze umy­sły. Trauma, zwłasz­cza ciężka, narzuca zapa­try­wa­nia nace­cho­wane bólem, stra­chem i podejrz­li­wo­ścią; sta­nowi pry­zmat, który zarówno znie­kształca, jak i deter­mi­nuje nasz pogląd na sprawy. Może on też, poprzez samą siłę wypar­cia, uka­zy­wać nam świat w naiw­nie różo­wych bar­wach, które zaśle­piają nas na rze­czy­wi­ste, bie­żące nie­bez­pie­czeń­stwa – jest niczym kamu­flaż dla lęków, któ­rych nie śmiemy sobie uświa­do­mić. Może też wresz­cie dopro­wa­dzić do odrzu­ce­nia bole­snej rze­czy­wi­sto­ści poprzez nawy­kowe okła­my­wa­nie sie­bie i innych.

Trauma odgra­dza nas od teraź­niej­szo­ści

Jadłem kie­dyś posi­łek w restau­ra­cji w Oslo z nie­miec­kim psy­cho­lo­giem Fran­zem Rup­per­tem. Hałas był przy­tła­cza­jący: z kilku gło­śni­ków dud­niła muzyka pop, a ekrany zamon­to­wane wysoko na ścia­nach jarzyły się róż­nymi pro­gra­mami tele­wi­zyj­nymi. Pomy­śleć, że gdy wielki nor­we­ski dra­ma­turg Hen­rik Ibsen gościł w tym samym lokalu nieco ponad sto lat wcze­śniej, pano­wała tu znacz­nie spo­koj­niej­sza atmos­fera. „Co tu jest grane?” – zawo­ła­łem do mojego towa­rzy­sza, pró­bu­jąc prze­krzy­czeć kako­fo­nię, i z poiry­to­wa­niem pokrę­ci­łem głową. „Trauma” – odparł i wzru­szył ramio­nami. Rup­pert miał na myśli po pro­stu to, że ludzie roz­pacz­li­wie szu­kają ucieczki od samych sie­bie.

Skoro trauma pociąga za sobą ode­rwa­nie od samego sie­bie, słusz­nie byłoby dodać, że jeste­śmy zbio­rowo zale­wani bodź­cami, które wyko­rzy­stują ją i wzmac­niają. Pre­sja w pracy, wie­lo­za­da­nio­wość, media spo­łecz­no­ściowe, potok wia­do­mo­ści, mno­gość źró­deł roz­rywki – wszystko to spra­wia, że zatra­camy się w myślach, gorącz­ko­wych dzia­ła­niach, gadże­tach i bła­hych roz­mo­wach. Jeste­śmy pochło­nięci roz­ma­itymi zaję­ciami, które pocią­gają nas nie dla­tego, że są potrzebne, inspi­ru­jące czy krze­piące albo wzbo­ga­cają nasze życie lub nadają mu sens, ale z tego pro­stego powodu, że uni­ce­stwiają teraź­niej­szość. Jakim absur­dem jest odkła­da­nie pie­nię­dzy na zakup naj­now­szych urzą­dzeń „oszczę­dza­ją­cych czas”, by potem móc ten czas lepiej „zabi­jać”. Świa­do­mość chwili stała się źró­dłem lęków. Późny kapi­ta­lizm jest nie­zrów­nany w pod­sy­ca­niu poczu­cia lęku przed chwilą obecną – tak naprawdę znaczna część jego suk­cesu jest uza­leż­niona od roz­dź­więku mię­dzy nami a teraź­niej­szo­ścią, naszym naj­więk­szym darem, przy czym roz­dź­więk ten staje się coraz szer­szy, mają go zaś wypeł­nić fał­szywe pro­dukty i sztuczne roz­rywki kul­tury kon­sump­cyj­nej.

To, co zostało utra­cone, dobrze opi­suje uro­dzona w Pol­sce pisarka Eva Hof­f­man7 jako: „Nic wię­cej i nic mniej niż doświad­cza­nie samego doświad­cze­nia. Czym to jest? Być może czymś w rodzaju umie­jęt­no­ści do postrze­ga­nia fak­tur lub doznań chwili, swo­body pozwa­la­ją­cej pod­dać się ryt­mowi wyda­rze­nia lub spo­tka­nia, podą­żać za nur­tem uczu­cia lub myśli, nie wie­dząc, dokąd pro­wa­dzi, bądź zatrzy­mać się na czas dosta­tecz­nie długi, by star­czyło go na reflek­sję lub kon­tem­pla­cję”q31. Osta­tecz­nie odwra­camy uwagę od samego życia.

Nie zaczęło się od cie­bie

Jes­sica, sześć­dzie­się­cio­sied­mio­let­nia miesz­kanka Reginy w Saskat­che­wan, opie­kuje się dwoj­giem wnu­cząt, któ­rych ojciec – jej syn – zmarł wsku­tek przedaw­ko­wa­nia. Jej dru­giego syna spo­tkał ten sam los. Gdy prze­pro­wa­dza­łem z nią wywiad, przy­szło mi na myśl, że skoro Jes­sica znała mój pogląd na przy­czyny uza­leż­nień jako mające swe źró­dło w trau­mie z dzie­ciń­stwa, sama chęć dia­logu była z jej strony nie­zwy­kła. „Kiedy patrzę wstecz na życie moich synów, zdaję sobie sprawę z ogromu traumy – wyja­śniła. – Miesz­ka­łam z nimi, byłam więc jej czę­ścią. Wycho­wy­wa­łam ich samot­nie od czasu, gdy mieli dwa i trzy lata, aż do ponow­nego wyj­ścia za mąż, kiedy mieli lat sześć i sie­dem. Mam świa­do­mość, że wpły­wały na nich mój spo­sób życia, moje postę­po­wa­nie, to, co wie­dzia­łam i czego nie wie­dzia­łam”.

Po wcze­snym odej­ściu bio­lo­gicz­nego ojca ojczym znę­cał się nad chłop­cami zarówno fizycz­nie, jak i emo­cjo­nal­nie. „Byłam bar­dzo samotna, wystra­szona i czu­łam się jak w potrza­sku” – wspo­mina Jes­sica. Brak intu­icji, która pozwa­la­łaby jej unik­nąć wybie­ra­nia takich, a nie innych męż­czyzn, nie­zdol­ność do bro­nie­nia sie­bie i chro­nie­nia synów w obli­czu nad­użyć sta­no­wiły kon­se­kwen­cje ran odnie­sio­nych przez Jes­sicę w dzie­ciń­stwie. Choć wie­działa, że jest kochana, została pozo­sta­wiona sama sobie z głę­bo­kim emo­cjo­nal­nym cier­pie­niem, od któ­rego z bie­giem czasu musiała się odciąć. „Jako dziecko bar­dzo wsty­dzi­łam się swo­ich uczuć – wspo­mina. – Byłam bar­dzo wraż­liwa i czę­sto pła­ka­łam”.

W więk­szo­ści przy­pad­ków trauma ma cha­rak­ter wie­lo­po­ko­le­niowy. Prze­cho­dzi z rodzica na dziecko, roz­cią­ga­jąc się z prze­szło­ści w przy­szłość. Prze­ka­zu­jemy potom­stwu to, z czym sami się nie upo­ra­li­śmy. Dom staje się miej­scem, w któ­rym nie­świa­do­mie – tak jak ja to robi­łem – odtwa­rzamy sce­na­riu­sze przy­po­mi­na­jące sytu­acje, w któ­rych zosta­li­śmy zra­nieni w dzie­ciń­stwie. „Traumy doty­czą matek i macie­rzyń­stwa, ojców i ojco­stwa, bycia mężem i żoną – powie­dział mi tera­peuta kon­ste­la­cji rodzin­nych, Mark Wolynn. – Na tym grun­cie traumy mnożą się i powta­rzają, wsku­tek czego ni­gdy nie zostają wyle­czone”. Wolynn jest auto­rem traf­nie zaty­tu­ło­wa­nej książki Nie zaczęło się od cie­bie. Jak dzie­dzi­czona trauma wpływa na to, kim jeste­śmy, i jak zakoń­czyć ten pro­ces. Trauma, o czym wkrótce napi­szę, może nawet wpły­wać na aktyw­ność genów na prze­strzeni poko­leń8.

Nic więc dziw­nego, że star­szy wnuk Jes­siki miał pro­blemy z uży­wa­niem nar­ko­ty­ków i zacho­wa­niem oraz trud­no­ści w nauce. Dzięki wszyst­kiemu, czego się nauczyła, i pomimo nie­wy­obra­żal­nych strat, jest w sta­nie oka­zy­wać mu wię­cej cie­pła i robić to lepiej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej dla wła­snych synów. Warto też zwró­cić uwagę na brak samo­oceny w rela­cji Jes­siki: mówi ona raczej o „świa­do­mo­ści” niż osą­dza­niu sie­bie za to, czego nie rozu­miała, a nawet nie mogła rozu­mieć wcze­śniej. Obwi­nia­nie sie­bie, które stale ciąży ku prze­szło­ści, jedy­nie odcią­gnę­łoby ją od zaj­mo­wa­nia się bli­skimi tu i teraz.

Zro­zu­miaw­szy, jak cier­pie­nie w sys­te­mie rodzin­nym czy nawet w spo­łecz­no­ści ścieli się wstecz przez gene­ra­cje, uznamy winę za poję­cie nie­ma­jące w tym kon­tek­ście zna­cze­nia. „Dostrze­że­nie tego szybko roz­wiewa wszel­kie skłon­no­ści do postrze­ga­nia rodzica jako zło­czyńcy” – napi­sał John Bowlby, bry­tyj­ski psy­chia­tra, który wyka­zał decy­du­jącą rolę rela­cji mię­dzy doro­słym a dziec­kiem w kształ­to­wa­niu psy­che. Bez względu na to, jak daleko spoj­rzymy w prze­szłość na łań­cuch zależ­no­ści – do pra­dziad­ków, przod­ków sprzed ery nowo­żyt­nej, Adama i Ewy, pierw­szej jed­no­ko­mór­ko­wej ameby – nie znaj­dziemy jed­nego win­nego, któ­rego mogli­by­śmy wska­zać oskar­ży­ciel­skim pal­cem. A to powinno przy­nieść ulgę.

To nie koniec dobrych wia­do­mo­ści: postrze­ga­nie traumy jako pro­cesu wewnętrz­nego daje nam jakże potrzebną spraw­czość. Jeśli potrak­tu­jemy traumę jako czyn­nik zewnętrzny, coś, co się nam przy­da­rza lub wokół nas dzieje, sta­nie się ona odpry­skiem histo­rii, któ­rego ni­gdy nie zdo­łamy usu­nąć. Jeżeli zaś dla odmiany uznamy, że do traumy doszło wewnątrz nas w wyniku tego, co się wyda­rzyło – w zna­cze­niu krzywdy lub odłą­cze­nia – uzdro­wie­nie i ponowne połą­cze­nie stają się real­nymi moż­li­wo­ściami. Próba dystan­so­wa­nia się od świa­do­mo­ści traumy ogra­ni­cza naszą zdol­ność wglądu w sie­bie. I na odwrót, kształ­to­wa­nie na jej pod­sta­wie twar­dej jak skała toż­sa­mo­ści – nie­za­leż­nie od tego, czy cho­dzi o postawę obronną, cynizm, czy uża­la­nie się nad sobą – ozna­cza nie­zro­zu­mie­nie i utratę spo­sob­no­ści do uzdro­wie­nia, ponie­waż z defi­ni­cji trauma repre­zen­tuje wypa­cze­nie i ogra­ni­cze­nie naszego poten­cjału. Wyj­ście naprze­ciw trau­mie bez wypie­ra­nia się jej lub prze­sad­nego iden­ty­fi­ko­wa­nia z nią wska­zuje moż­li­wo­ści odzy­ska­nia zdro­wia i rów­no­wagi.

„To prze­ciw­no­ści losu otwie­rają umysł i pod­sy­cają cie­ka­wość skła­nia­jącą do szu­ka­nia nowych spo­so­bów dzia­ła­nia” – powie­dział mi Bes­sel van der Kolk. Potem zaś przy­to­czył Sokra­tesa: „Życie nie­po­znane nie jest warte życia. Dopóki ktoś nie poznaje samego sie­bie, dopóty jest cał­ko­wi­cie uza­leż­niony od tego, do czego został przy­sto­so­wany, lecz gdy uświa­domi sobie moż­li­wość doko­ny­wa­nia wybo­rów, może z niej sko­rzy­stać”. Zauważ, że nie dodał: „Po kilku deka­dach tera­pii”. Póź­niej napi­szę o tym, że wyzwo­le­nie możemy osią­gnąć nawet dzięki umiar­ko­wa­nej dozie wglądu w sie­bie; goto­wo­ści do kwe­stio­no­wa­nia wielu prawd, któ­rych się trzy­mamy, i punk­tów widze­nia, z któ­rych prawdy te wydają się tak realne – że pozwolę sobie spa­ra­fra­zo­wać słowa, jakie duch słyn­nego mistrza Jedi prze­ka­zał przy­gnę­bio­nemu mło­demu pada­wa­nowi w waż­nym momen­cie, w odle­głej galak­tyce9.

* * *

Choć w tym roz­dziale sku­pi­łem się na oso­bi­stym wymia­rze traumy, ist­nieje ona rów­nież w sfe­rze zbio­ro­wej, doty­ka­jąc całe narody i ludy w róż­nych dzie­jo­wych momen­tach. Do dziś ude­rza ona w nie­które grupy z nie­pro­por­cjo­nalną siłą, jak to ma miej­sce w przy­padku rdzen­nych miesz­kań­ców Kanady. Odma­wia­nie im praw i prze­śla­do­wa­nia ze strony kolo­ni­za­to­rów, które cią­gnęły się przez poko­le­nia, zwłasz­cza zaś trwa­jąca sto lat gehenna ich dzieci, upro­wa­dza­nych z rodzin i wycho­wy­wa­nych w pro­wa­dzo­nych przez Kościół szko­łach z inter­na­tem, gdzie sze­rzyły się fizyczne, sek­su­alne i emo­cjo­nalne nad­uży­cia, pozo­sta­wiły ich z tra­gicz­nym dzie­dzic­twem uza­leż­nień, cho­rób psy­chicz­nych i fizycz­nych oraz samo­bójstw. Ich trauma była nie­ustan­nie prze­ka­zy­wana kolej­nym gene­ra­cjom. Innym zna­mien­nym przy­kła­dem jest trau­ma­tyczna spu­ści­zna nie­wol­nic­twa i rasi­zmu w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Sze­rzej na ten bole­sny temat wypo­wie­dzia­łem się w czę­ści IV.