Modlitwa za nieśmiałe korony drzew - Becky Chambers - ebook
NOWOŚĆ

Modlitwa za nieśmiałe korony drzew ebook

Becky Chambers

4,4

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Po „Psalmie dla zbudowanych w dziczy” (Nagroda Hugo) Becky Chambers powraca z piękną opowieścią o nadziei i akceptacji w drugim tomie bestsellerowej serii „Mnich i robot” (Nagroda Locusa).

Po przemierzeniu rolniczych obszarów Pangi siostrat Dex, herbaciany mnich, oraz Mszaczek, robot posłane, by ustalić, czego potrzebuje ludzkość, kierują się do wiosek i miast małego księżyca, który nazywają domem.

Mają nadzieję znaleźć odpowiedź na nurtujące ich pytanie, a przy tym poznają nowych przyjaciół, uczą się nowych pojęć i doświadczają entropijnej natury wszechświata.

Czy w świecie, w którym ludzie mają już to, czego chcą, posiadanie więcej w ogóle ma sens?

Mnich i robot będą musieli o to pytać – i to często.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 135

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (16 ocen)
8
6
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bestia666

Dobrze spędzony czas

Idealna dla wszystkich którzy nie wiedzą gdzie się znajdują w swoim życiu i dalej szukają swojej drogi.🫶
00
erture

Nie oderwiesz się od lektury

niemądra, mądra utopia.vbardzoa ładna
00
AmeliaKotkowa

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Tytuł oryginału A Prayer for The Crown-Shy

Copyright © 2022 by Becky ChambersAll rights reserved

First published in 2022 as a Tordotcom Bookby Tom Doherty Assiociates120 Broadway, New York, NY 10271tor.com

Tor® is a registered trademark of Macmillan Publishing Group, LLC

Redakcja oryginału: Lee Harris

Przekład: Anna Krochmal, Robert Kędzierski

Redakcja: Katarzyna Zegadło-Gałecka, Joanna Rozmus

Korekta: Marek Stankiewicz

Skład: Tomasz Brzozowski

Grafika na okładce: Feifei Ruan

Projekt okładki: Christine Foltzer

Tło z liśćmi herbaty: DarianaArt/depositphotos.com

Konwersja do wersji elektronicznej: Aleksandra Pieńkosz

Copyright © for this editionInsignis Media, Kraków 2024Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN 978-83-68053-03-6

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

x.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)

Dla każdego, kto nie wie, dokąd zmierza.

Chwała Rodzicom.

Chwała Trikillemu, Bogu Nici.

Chwała Grylomowi, Bogu Rzeczy Nieożywionych.

Chwała Boshowi, Bogu Cyklu.

Chwała ich Dzieciom.

Chwała Chalowi, Bogu Konstruktów.

Chwała Samafarowi, Bogu Tajemnic.

Chwała Allalae, Bogu Drobnych Przyjemności.

Nie mówią, a jednak ich znamy.

Nie myślą, jednak nosimy ich w sobie.

Nie są tacy jak my.

Jesteśmy z nich.

Jesteśmy dziełem Rodziców.

Wykonujemy dzieło Dzieci.

Nie używając konstruktów, rozwikłasz niewiele tajemnic.

Jeśli nie znasz tajemnic, twoje konstrukty zawiodą.

Znajdź w sobie siłę, by dążyć do obu,

Bo to jest sens naszych modlitw.

I w tym celu ciesz się przyjemnościami, bo bez nich zabraknie ci sił.

z Wglądów SzóstkiWydanie z Zachodniej Krainy Kozłów

Problem z wypierdalaniem do lasu polega na tym, że jeśli nie jesteś bardzo szczególnym lub bardzo rzadkim typem człowieka, wkrótce zaczynasz rozumieć, dlaczego ludzie opuścili te tereny. Domy wynaleziono z bardzo ważnych powodów, podobnie jak buty, kanalizację, poduszki, grzejniki, pralki, farby, lampy, mydło, lodówkę i wszystkie inne niezliczone rzeczy, bez których ludzie nie potrafią wyobrazić sobie życia. Dla siostrata Dex było ważne – niezwykle ważne – by widzieć świat takim, jaki był bez tychże konstruktów, by zrozumieć na instynktownym poziomie, że w życiu chodzi o coś nieskończenie więcej niż to, co dzieje się w czterech ścianach, że każdy człowiek tak naprawdę jest tylko zwierzęciem w ubraniu, zwierzęciem podlegającym prawom natury i zachciankom przypadku, jak wszystko inne, co kiedykolwiek żyło i umarło we wszechświecie. Jednak gdy tylko Dex wyjechali swoim wozem z dziczy na szlak, poczuli nieopisaną ulgę, powracając na drugą stronę tego równania – stronę, po której ludzie uczynili egzystencję tak wygodną, jak tylko pozwalała na to technologia. Koła elektrycznego roweru nie zahaczały już o spękany asfalt starej drogi. Mocno obładowany dwupoziomowy wóz nie trząsł się tak jak wcześniej, gdy Dex pokonywali nierówną powierzchnię porozrywaną naporem korzeni i osuwającą się ziemią. Nie było tu podstępnych gałęzi zahaczających ubrania, powalonych drzew nastręczających kłopotów czy nieoznakowanych rozstajów, które sprawiały, że zatrzymywali się przerażeni. Zamiast tego była kremowego koloru nawierzchnia, gładka i ciepła jak masło, oraz ustawione przez ludzi znaki, by dać znać innym ludziom, dokąd jechać, jeśli chcą odpocząć, coś zjeść i nie być sami.

Oczywiście siostrat Dex nie byli sami. Obok nich szło Mszaczek, a jego niestrudzone mechaniczne nogi z łatwością dotrzymywały kroku rowerowi.

– To takie… zadbane – powiedziało ze zdumieniem robot, przyglądając się linii łączącej las i drogę. – Wiedziałom, że tak będzie, ale samo jeszcze nigdy tego nie widziałom.

Dex zerknęli na gęste paprocie i pokryte pajęczynami polne kwiaty niemal wdzierające się z pobocza na drogę. Jeśli coś takiego uchodziło za zadbane, to nie potrafili sobie wyobrazić, co Mszaczek powie o – dajmy na to – ogrodzie różanym czy publicznym parku.

– Och, i spójrzcie na to! – Mszaczek wyprzedziło elektryczny rower, pobrzękując z każdym krokiem. Przystanęło przed znakiem drogowym i zaczęło czytać tekst, opierając przegubowe ręce na matowosrebrnych biodrach. – Nigdy wcześniej nie widziałom tak czytelnego znaku! – zawołało. – I jak pięknie lśni!

– Cóż, nie znajdujemy się już w ruinach – odparli Dex, lekko dysząc, bo kończyli właśnie podjeżdżać na łagodne wzniesienie. Zastanawiali się, czy Mszaczek będzie się tak zachowywało na widok każdego zrobionego przez ludzi przedmiotu, jaki napotka. Ale z drugiej strony, może to dobrze, że ktoś doceniał kunszt wykonania takich rzadko używanych szlaków czy znaków drogowych, które drukuje się błyskawicznie. Ich stworzenie wymagało tyle samo pracy i namysłu co wszystko inne, ale rzadko się zdarzało, by ktoś, kto korzystał z nich na co dzień, je chwalił. Może wyrażanie uznania dla takich rzeczy było idealnym zadaniem dla kogoś, kto w ogóle nie był osobą.

Mszaczek odwróciło się do Dex z szerokim uśmiechem, który ledwie mieścił się na jego pudełkowatej metalowej twarzy.

– To naprawdę ładne – powiedziało, wskazując palcem na tekst: PIENIEK 30 KILOMETRÓW. – Bardzo porządne. Ale trochę arbitralne, nie sądzisz?

– Jak to?

– Cóż, to odbiera waszej podróży spontaniczność, prawda? Jeśli skupiacie się na poruszaniu od znaku do znaku, nie ma miejsca na przyjemne niespodzianki. Ale chyba dotąd rzadko miewałom wyraźny cel podróży. W dziczy po prostu chodzę sobie tam, gdzie chcę.

– Większość ludzi nie przemieszcza się pomiędzy miastami bez konkretnego powodu.

– Czemu nie? – spytało Mszaczek.

Dex właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiali. Skierowali rower w stronę wskazywaną przez znak i Mszaczek się z nimi zrównało.

– Jeśli wokół masz wszystko, czego potrzebujesz – powiedzieli Dex – nie ma powodu wyjeżdżać. Przemieszczanie się w inne miejsca wymaga dużo czasu i wysiłku.

Mszaczek wskazało głową na wóz podążający posłusznie za ich rowerem elektrycznym.

– Czy powiedzielibyście, że to zawiera wszystko, czego potrzebujecie?

Uwagę Dex zwrócił dobór słów w tym zdaniu. „Czego potrzebują ludzie?” – to właśnie nieskończenie skomplikowane pytanie zmusiło Mszaczka, by w imieniu robotów wyruszyć z dziczy, i Dex nie mieli pojęcia, czy ich towarzyszowi kiedykolwiek uda się znaleźć satysfakcjonującą odpowiedź. Wiedzieli, że dopóki będą razem podróżować przez terytoria ludzi na Pandze, będą słyszeli to pytanie w kółko, ale najwyraźniej Mszaczek zaczynało z tym już teraz.

– W sumie, pod względem materialnym, tak – odparli Dex, mając na myśli wóz. – Przynajmniej na co dzień.

Robot wyciągnęło szyję, patrząc na przywiązane do dachu pojazdu skrzynie, w których grzechotały kolejne rzeczy.

– Pewnie nie miałobym ochoty za dużo podróżować, gdybym musiało to wszystko zabierać ze sobą.

– Można sobie poradzić, mając mniej, ale musisz wiedzieć, dokąd się wybierasz – odparli Dex. – Musisz wiedzieć, czy tam, dokąd zmierzasz, jest jedzenie i schronienie. I to właśnie dlatego robimy znaki. – Spojrzeli porozumiewawczo na Mszaczka. – W przeciwnym razie kończysz, spędzając noc w jaskini.

Mszaczek ze współczuciem pokiwało głową. Od trudnej wspinaczki na Jelenie Czoło minął już ponad tydzień, ale ciało Dex wciąż to odczuwało i nie robili oni z tego żadnej tajemnicy.

– Skoro już o tym mówimy, siostracie Dex – powiedziało Mszaczek – według tego znaku do Pieńka zostało jeszcze trzydzieści kilometrów i…

– Tak, robi się późno – zgodzili się z nim Dex. Trzydzieści kilometrów to nie było aż tak dużo, ale wciąż byli głęboko w lesie i nie spotkali jeszcze nikogo na drodze. Jedynie niecierpliwość mogła ich zmusić do dalszej drogi po ciemku i choć Dex nie mogli się doczekać, kiedy będą znów w prawdziwym mieście, w tej chwili lepszy wydawał się bezruch i wypoczynek.

Zjechali ze szlaku na zwyczajną polanę stworzoną właśnie do tego celu i rozbili obóz. Jeśli o to chodzi, w ostatnich dniach znaleźli jakiś niepisany rytm. Dex blokowali wszystkie koła, a Mszaczek rozstawiało kuchnię na zewnątrz wozu. Dex przynosili krzesła, Mszaczek rozpalało ogień. Już o tym nie dyskutowali.

Gdy Mszaczek męczyło się z podłączeniem zbiornika biogazu do piecyka, Dex wyjęli swój kieszonkowy komputer i otworzyli skrzynkę pocztową.

– Rany! – mruknęli.

– O co chodzi? – spytało Mszaczek, mocując wąż w metalowym oplocie do zaworu zbiornika na gaz.

Dex przewijali kolejne wiadomości. Jeszcze nigdy w życiu nie dostali tyle poczty.

– Wielu ludzi chce cię poznać – powiedzieli. Nie było to jakoś szczególnie zaskakujące. Po zejściu z góry, gdy Dex odzyskali połączenie z satelitą, rozesłali wiadomości do rad osad, do Straży Dziczy i sieci klasztorów oraz wszystkich innych, którzy przyszli im do głowy. Czuli, że pierwszy robot kontaktujący się z ludźmi od czasów Przebudzenia to nie coś, co trzyma się w tajemnicy lub chowa w zanadrzu jako niespodziankę. Mszaczek przybyło poznać ludzkość jako całość, więc Dex poinformowali każdego, kogo tylko mogli.

W sumie miało to sens, że wszyscy odpisali.

– Mamy dużo zaproszeń z Miasta – powiedzieli Dex. Oparli się o ścianę wozu, przeglądając skrzynkę. – Eee… oczywiście z Uniwersytetu i Miejskiego Muzeum Historycznego i… O cholera! – Unieśli brwi.

Mszaczek przysunęło krzesło do niezapalonego piecyka i usiadło.

– Co?

– Chcą zrobić konwergencję – powiedzieli Dex.

– Co to takiego?

– Uch… Formalne zgromadzenie, podczas którego wszyscy mnisi na kilka dni spotykają się przy Wielkiej Szóstce, żeby… – Dex wykonali niejasny gest. – Wiesz, odbywa się ceremonia, są przemowy i… to wielka sprawa. – Podrapali się po uchu i jeszcze raz przeczytali pełną egzaltacji wiadomość. – Nie robimy tego zbyt często.

– Rozumiem – powiedziało Mszaczek, ale jego głos zdradzał rozkojarzenie. I w ogóle nie patrzyło na Dex. – Nie żeby mnie to nie obchodziło, siostracie Dex, ale…

– Tak. – Dex kiwnęli głową, bo wiedzieli, co się teraz stanie. – Rób swoje.

Mszaczek pochyliło się w stronę piecyka na tyle, na ile to było bezpieczne. Utkwiło spojrzenie błyszczących oczu w urządzeniu. Wcisnęło przycisk na boku piecyka i rozległ się cichy syk płomieni.

– Ha! – zachwyciło się Mszaczek. – Och, to jest cudowne, naprawdę. – Usiadło z powrotem na krześle, oparło ręce na kolanach i obserwowało taniec płomieni. – Wątpię, żeby mi się to kiedykolwiek znudziło.

Pojawienie się ciepła i światła było oczywistym sygnałem, że obozowisko jest wreszcie gotowe, i Dex uznali, że wiadomości mogą poczekać. Odłożyli komputer i w końcu zrobili to, za czym od wielu godzin tęsknili. Zrzucili brudne, przepocone, poplamione od przedzierania się przez las ubrania, rozstawili obozowy prysznic, odkręcili wodę i stanęli w rozpylanej mgiełce.

– O bogowie – jęknęli. Zaschnięta sól i nagromadzony na szlaku kurz dosłownie odpadały od ich ciała i ściekały w brudnych spiralach do ujścia szarych ścieków. Kontakt z czystą wodą wywoływał pieczenie w gojących się zadrapaniach. W licznych miejscach ukąszeń przez owady, które Dex wbrew wysiłkom mimo wszystko drapali, ta sama woda przynosiła ulgę. Ciśnienie było tylko przyzwoite, a temperatura tylko taka, jaką solarna powłoka wozu mogła wyczarować z promieni słonecznych w głębi lasu, ale Dex i tak wydawało się to najwspanialszym luksusem świata. Odchylili głowę do tyłu, pozwalając, by woda spływała im po włosach, i patrzyli się w niebo nad drzewami. Na różowo-niebieskim firmamencie zaczęły pojawiać się gwiazdy, a zakrzywione pasy Motana wisiały wysoko, uśmiechając się uspokajająco do księżyca, który Dex nazywali domem.

Mszaczek wysunęło głowę zza rogu wozu.

– Chcecie, żebym zrobiło jedzenie w czasie, gdy bierzecie prysznic? – spytało.

– Naprawdę nie musisz – odparli Dex. Wciąż zmagali się z poczuciem dyskomfortu, że pozwalają robotowi wykonywać swoje zadania, choć niewiele było rzeczy, które Mszaczek kochałoby bardziej niż uczenie się, jak używać różnych sprzętów.

– Oczywiście, że nie muszę – parsknęło Mszaczek, któremu niechęć Dex w tym względzie najwyraźniej wydawała się absurdalna. Uniosło opakowanie liofilizowanego gulaszu z trzech rodzajów fasoli. – Czy to będzie dobry posiłek? – spytało.

– To… – Dex ustąpili. – To będzie idealne. Dziękuję.

Mszaczek uruchomiło kuchenkę, a siostrat Dex pomodlili się w duchu do boga, któremu się poświęcili. Chwała Allalae za prysznice. Chwała Allalae za słodko pachnące miętowe mydło, którego gęsta piana wyglądała jak beza. Chwała Allalae za tubkę kremu na swędzenie, którym zamierzali się posmarować, gdy już wyschną. Chwała Allalae za…

Zacisnęli usta, bo uświadomili sobie, że idąc pod prysznic, zapomnieli ręcznika. Zerknęli w stronę wieszaka z boku wozu, gdzie powinien wisieć. Ku ich zaskoczeniu ręcznik tam był, dokładnie tak jak powinien. Dex pomyśleli, że to Mszaczek musiało go tam przynieść, gdy szło przeszukiwać spiżarnię.

Dex uśmiechnęli się z wdzięcznością.

– Chwała Allalae za towarzystwo.

Drzewa, wśród których znajdowała się wioska, były zwodniczo młode. Górowały majestatycznie nad drogą, wyższe niż jakikolwiek budynek poza Miastem, a ich układające się warstwami gałęzie przepuszczały drobne smużki promieni słonecznego światła. Jednak wiek keskeńskiej sosny można było poznać nie po jej wysokości, lecz po szerokości pnia. W pierwszych latach młode drzewka wykorzystywały każdą kalorię wyssaną ze światła i gleby, by rosnąć w górę i wydostać się z cienia dolnego piętra lasu. Dopiero po latach przetwarzania niefiltrowanego światła słonecznego na życiodajny cukier zaczynały rozrastać się wszerz i w miarę upływających stuleci przekształcały się w prawdziwe giganty. Według standardów gatunku drzewa w miejscu, w którym znaleźli się Dex i Mszaczek, były dopiero szczupłymi nastolatkami mającymi niecałe dwieście lat.

Tylko jedna rzecz przypominała o olbrzymach, które kiedyś rosły w tej puszczy (i pewnego dnia znów miały w niej rosnąć). Dex zatrzymali wóz i zsiedli z roweru, bo zbliżali się do tego, czemu wioska zawdzięczała swoją nazwę: ogromnego pniaka, szerokiego jak dom. Drzewo ścięto zapewne w początkach Epoki Fabryk, gdy nie zastanawiano się zwykle, że poświęca się dwadzieścia minut, by zabić coś, co rosło przez tysiąc lat. Przed pniakiem wzniesiono ołtarzyk Bosha, kamienny piedestał z wyciosaną kulą u góry. Niezliczeni odwiedzający poprzywiązywali do niego kolorowe wstążki, które z upływem czasu wystrzępiły się i spłowiały. Dex mieli w wozie wstążkę, ale nie cofnęli się po nią. Położyli tylko rękę na omszałym kamieniu i z czcią pochylili głowę na powitanie.

Za plecami Mszaczek podeszło do nich, by ich obserwować.

– Mogę zapytać, czemu to robicie, skoro Bosh tego nie zauważy?

– Ołtarzyk nie jest dla Bosha – odparli siostrat Dex. – Jest dla nas. To znaczy dla ludzi. Bosh istnieje i wykonuje swoje dzieło niezależnie od tego, czy zwracamy na to uwagę. Ale jeśli zwracamy uwagę, możemy się z nim połączyć. A kiedy tak się dzieje, czujemy się… No wiesz. Całością.

Mszaczek kiwnęło głową.

– Czuję się tak ze wszystkim, co obserwuję w dziczy. I chyba dlatego nie rozumiem potrzeby tego… Bez urazy, mam nadzieję.

– Nie ma sprawy – odparli Dex. – Ale wiesz, o jakie uczucie mi chodzi?

– O tak. Czuję… Łączę się po prostu, obserwując wszystko, co podlega Cyklowi. Nie potrzebuję jakiegoś przedmiotu, żeby ułatwiał mi to uczucie.

– My też nie, jeśli pamiętamy o tym, by się zatrzymać i rozejrzeć – wyjaśnili Dex. – Ale właśnie po to są ołtarzyki, wizerunki bóstw czy święta. Bogów to nie obchodzi. Takie rzeczy przypominają nam, żebyśmy przestali się gubić w codziennych bzdurach. Musimy poświęcić chwilę, by zobaczyć wszystko w szerszej perspektywie. Wielu ludziom znacznie łatwiej to powiedzieć niż zrobić, sam zobaczysz. – Przez chwilę milczeli i się zastanawiali. – Wiesz, zabawne, że to powiedziałoś.

– Zabawne, że co powiedziałom? – spytało Mszaczek.

– Że nie potrzebujesz jakiegoś przedmiotu, żeby ułatwiał ci to uczucie. – Dex zaśmiali się cicho. – Samo jesteś przedmiotem ułatwiającym to uczucie. W końcu ono pochodzi od ciebie.

Soczewki Mszaczka się poruszyły i Dex usłyszeli ciche terkotanie w jego głowie.

– Nigdy o tym w ten sposób nie myślałom – stwierdziło Mszaczek. Przyłożyło dłonie do torsu, umilkło i spoważniało.

Dex przyglądali się, jak robot kontempluje siebie przy szczątkach skradzionego drzewa, i też poczuli, jak kiełkuje w nich pewna myśl.

– Wiesz, twój widok może robić na ludziach potężne wrażenie.

– Jak to?

– Słuchać o tym, jaki był kiedyś świat, to jedna rzecz – powiedzieli Dex. – Zobaczyć jego część to coś zupełnie innego. Mamy ruiny i rzeczy takie jak to – wskazali głową na pniak – ale ciebie nie da się w ogóle porównać z kamiennym ołtarzykiem, nie żebyśmy kiedykolwiek wątpili, że Przebudzenie naprawdę się wydarzyło, ale poznanie ciebie uczyniło je realnym w sposób, w jaki nigdy nie zdołałoby tego zrobić żadne muzeum. Myślimy, że da to szerszą perspektywę ludziom, których będziemy spotykać, nawet jeśli tylko gdzieś się przy nich pojawisz.

Mszaczek zastanowiło się nad tym.

– Nie pomyślałom o tym, że to ja mogę im oferować taką szerszą perspektywę – powiedziało. – Samo tego właśnie szukam.

– Zgadza się, ale każda interakcja, nawet najdrobniejsza, prowadzi do wymiany. Wszystko opiera się na zasadzie coś za coś.

– Jednak to, o czym mówicie, to wielka odpowiedzialność. – Mszaczek splotło palce na klatce piersiowej, a jego oczy nawet w intensywnym świetle dnia jasno świeciły. – Co będzie, jeśli coś zepsuję?

– Nie myśl o tym w ten sposób – odparli Dex. – Nie musisz nic robić. Musisz tylko być sobą. Przepraszam, nie chcieliśmy cię zdenerwować.

– Cóż, ale zrobiliście to, siostracie Dex. – Robot załamało ręce, a terkot w jego głowie stał się głośniejszy. – Nigdy nie poznałom żadnych ludzi oprócz was, a wiem, że to właśnie jest sensem mojej obecności tutaj, i zaczyna do mnie docierać cały ogrom tego wszystkiego i… i… Och, muszę się wydawać takim głupcem.

Dex wzruszyli ramionami.

– Szczerze mówiąc, jesteśmy po prostu zaskoczeni, że pomyślałoś o tym dopiero na dziesięć minut przed…

– Dziesięć minut?! – zawołało Mszaczek, łapiąc się za głowę. – O nie! O nie.

– Hej! – Dex położyli dłoń na przedramieniu zaniepokojonej maszyny. Nagie metalowe elementy wydawały się ciepłe w dotyku. – Będzie dobrze. Nic ci się nie stanie. Poradzisz sobie.

Mszaczek spojrzało na nich, a soczewki się rozszerzyły.

– Myślicie, że będą się mnie bać? Albo… że mnie nie polubią? – Zerknęło w dół na siebie. – Czy nie spodoba im się to, o czym im przypominam?

– Być może – odparli Dex z łagodną szczerością. – Ale mocno wątpimy, by wielu z nich tak się czuło, a poza tym nie musisz się tym martwić.

– Dlaczego?

Dex uśmiechnęli się, by dodać mu otuchy.

– Bo przez cały czas z tobą będziemy.

Dziesięć minut później (mniej więcej) Dex i Mszaczek minęli zakręt na drodze i natknęli się na eksplozję ludzkich dekoracji. Z gałęzi zwisał wielki baner oznajmiający: WITAJ, ROBOCIE! Litery wykonano ze skrawków tkanin o różnych wzorach. Poniżej pnie drzew owinięto girlandami kwiatów i solarnymi żarówkami, które wyglądały jak klejnoty. Były tam też wstążki, które falowały w powietrzu, gdy wóz przejeżdżał obok.

– To wszystko dla mnie? – spytało Mszaczek, rozglądając się ze zdumieniem.

– A dla jakiego innego robota miałoby być? – odpowiedzieli pytaniem na pytanie Dex.

Mszaczek przechodząc pod banerem, spojrzało na nich.

– To chyba… przesada.

– Są podekscytowani – wyjaśnili Dex. – Jeszcze nigdy nie widzieli żadnego z was. Chcą zrobić wokół ciebie wielkie zamieszanie.

– Jeszcze nikt nie robił wokół mnie zamieszania – stwierdziło Mszaczek. – Teraz, kiedy się nad tym zastanowić, właściwie nie wiem, co to oznacza.

– Cóż, szybko się dowiesz. Będzie tak w większości miejsc, do których się wybieramy. – Dex skrzywili się, pedałując. Może i dekoracje były radosne, ale strasznie bolały ich łydki i trudno im było skupić się na czymkolwiek innym. Podróż do Pieńka nie była trudna, ale trwała długo, a ich ciało nie było na to gotowe.