Mroczna kołysanka - Polly Ho-Yen - ebook + audiobook

Mroczna kołysanka ebook i audiobook

Ho-Yen Polly

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Do czego się posuniesz, by chronić swoje dziecko?

W świecie dotkniętym kryzysem bezpłodności ostatnie naturalne narodziny zdarzyły się ponad dwadzieścia lat temu. Obecnie jedyną drogą do poczęcia jest przejście bolesnego procesu indukcji. Wszystkie noworodki są ściśle monitorowane, a ich rodzice muszą przestrzegać drobiazgowych reguł, bo jeśli państwo uzna ich za niezdolnych do pełnienia obowiązków rodzicielskich, dziecko zostanie poddane ekstrakcji i umieszczone w jednym ze specjalnych kompleksów.

Kit widziała już wielu rodziców, którzy stoczyli heroiczną walkę: najpierw by spłodzić, a potem zatrzymać potomstwo. Sądziła więc, że nie chce zostać matką. Jednak gdy poznała Thomasa, urodziła im się Mimi. Wkrótce kumulacja drobnych błędów sprawia, że groźba ekstrakcji staje się coraz bardziej realna, a Kit musi zdecydować, jak daleko jest gotowa się posunąć, by nie dopuścić do utraty dziecka i rozpadu rodziny.

„Opowieść podręcznej” w futurystycznych realiach.–Sarah Langan, autorka powieści „Dobrzy sąsiedzi”

Trzymająca w napięciu opowieść o miłości i determinacji.–Deirdre Sullivan, autorka powieści „Perfectly Preventable Deaths”

Doskonale oddaje siłę miłości i wynikający z niej strach.–Dave Rudden, autor serii „Rycerze pożyczonego mroku”

Pełen napięcia thriller, jest w nim wszystko. –Emily Koch, autorka powieści „Czy umrę, nim się zbudzę?”

Mocna i głęboko poruszająca, spadkobierczyni „Nie opuszczaj mnie” Kazuo Ishiguro i „Roku 1984” George’a Orwella.–Tim Major, autor powieści „Hope Island”

Mroczna, piękna i słodko-gorzka. Uwielbiam tę książkę.–Martyn Ford, autor powieści „Every Missing Thing”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 3 min

Lektor: Magdalena Szybińska
Oceny
4,0 (143 oceny)
44
59
36
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
WeronikaTrz

Dobrze spędzony czas

Wydawać by się mogło, że to jeden z najpiękniejszych momentów w życiu - pojawienie się dziecka, które było długo wyczekiwane przez rodziców. Jednak radość z narodzin wkrótce przysłania lęk i nierówna walka z nieubłaganym, monitorującym każdy najmniejszy krok systemem. Jak wiele można poświęcić, ile własnych granic przekroczyć, by chronić swoich najbliższych? Nie będę ukrywać, że nie jest to typ literatury, po jaki sięgam na co dzień. Czasami jednak lubię wyjść poza swoją czytelniczą strefę komfortu, a że książka ta zbierała sporo pozytywnych recenzji, to ostatecznie padło na nią. I zdecydowanie było warto. Polly Ho-Yen przenosi nas do świata, w którym pierwsze skrzypce gra pozbawiony jakichkolwiek skurpółów system, a kobiety zostały zdegradowane praktycznie do jednej podstawowej roli. Roli żywych inkubatorów. To jedna z tych książek, która, chcąc czy nie, wzbudza w czytelniku masę emocji. Poczucie niesprawiedliwości, rozżalenie, bezsilność, ogromną złość. Osobiście jednak najgorsza o...
40
aadrianaa

Całkiem niezła

Ciekawa wizja przyszłości, ale nie rozumiem głównej bohaterki
00
lacerta_

Całkiem niezła

Temat poruszający i trochę aktualny. "Mroczna kołysanka" to powieść, która przenosi czytelnika do świata gdzie słowa "kontrola rodzicielska" przybierają trochę inny wydźwięk. Wizja przerażająca i książka na pewno porusza odpowiednie struny w emocjach czytelnika. Mimowolnie sympatyzowałam z bohaterami i przeżywałam wraz z nimi kolejne zdarzenie. Jednocześnie coś mi nie pasowało w odbiorze. Nie wiem czy to fakt bardzo krótkich rozdziałów i szybkiego skakania między przeszłością, a teraźniejszością. Może też sam temat był dla mnie dość poruszający emocjonalnie. W każdym razie w pewnym momencie lektura zaczęła mi się ciągnąć i coraz mniej miałam ochotę po nią sięgać. Ostatecznie książkę dokończyłam w audiobooku. "Mroczna kołysanka" to bardzo mroczna i trudno książka. Wzbudza wiele emocji, bardzo porusza i jest w jakiś sposób dość niepokojąca i ponura. To nie jest lektura przy której można się zrelaksować, ale też nie sądzę, żeby taki był jej cel.
00
EwelinaEwelinka

Dobrze spędzony czas

Świetny pomysł na fabułę książki. Kilka rzeczy, niestety, pozostaje w sferze donysłów. Ale i tak miło się czyta.
00
bunnySally

Nie oderwiesz się od lektury

wstrząsającą i przerażająca.
00

Popularność




Tytuł oryginału Dark Lullaby

Copyright © Polly Ho-Yen 2021All Rights Reserved

First published in 2021 by Titan BooksA division of Titan Publishing Group Ltd 144 Southwark Street, London SE1 0UP titanbooks.com

PrzekładRobert Kędzierski, Anna Krochmal

Redakcja i korektaPiotr Mocniak, Joanna Rozmus, Pracownia 12A

Skład Tomasz Brzozowski, Bogumiła Łaś

Projekt okładkiNatasha MacKenzie

Grafika na okładce© Shutterstock

Fragment wiersza Johna Donne’a w przekładzie Stanisława Barańczaka

Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz

Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2023Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN 978-83-67710-70-1

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], www.insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

twitter.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)

Danowi

Miłość moja tak czystą już mi się nie zdawa,Jakem ją widział wprzódy,Skoro umie, jak trawa,Przetrwać zmienność pór roku i mijania trudy;Całą zimę snadź łgałem, swą mękę miłosnąZwąc największą — boć przecież zwiększyła się wiosną.

John Donne, Wzrost miłości(fragment)

BSR – Biuro Standardów Rodzicielskich

NSR – Niezadowalający Standard Rodzicielski

Indukcja – proces leczenia niepłodności, któremu poddaje się kobieta w celu poczęcia dziecka

Ekstrakcja – odebranie dziecka jego biologicznemu rodzicowi lub rodzicom, jeśli BSR uzna standard opieki za niezadowalający

Niewidzialna – nieoficjalne określenie kobiety „niebiorącej udziału w programach BSR”

WTEDY

Kiedy ostatni raz widziałam Mimi, miała prawie roczek.

Postanowiliśmy wcześniej wyprawić jej urodziny – tylko Thomas, ja i matka Thomasa, Santa, jedyny rodzic, jaki nam pozostał.

Przygotowałam ciasto, które składało się niemal wyłącznie z czystego owsa, masła i syropu klonowego. U Mimi dopiero co zdiagnozowano nietolerancję glutenu i od czasu, gdy dostałam ostatni NSR, moja czujność w kwestii najmniejszego okruszka, który przeszedł przez jej usta, graniczyła z obsesją.

Zdaje się, że tamtego listopadowego wieczoru, kiedy usiedliśmy przy naszym małym stoliku, myśleliśmy o tym, jak niewiele czasu z nią nam pozostało. Nie rozmawialiśmy o tym. Po prostu zatraciliśmy się w moim żałosnym, niewydarzonym cieście i sterczącej z niego elektrycznej świeczce, kupionej przez Thomasa specjalnie na tę okazję.

Jakaś część mnie już wtedy wiedziała.

Tamtego ranka, kiedy zasnęła, zanurzyłam twarz w delikatnym puszku na czubku jej głowy. „Aureolka Mimi”, mówił Thomas, dotykając jej sprężystych złotych loczków. Wiedziałam, że czasu nie zostało wiele. Była to jednak myśl tak okropna, tak pełna bólu, tak beznadziejna i zionąca pustką jak żadna inna. Nie miałam odwagi, by się z nią zmierzyć. Odepchnęłam ją rozpaczliwie od siebie i wyszeptałam w jedwabiste uszko Mimi:

– Wszystkiego najlepszego, kochana córeczko.

Zaczęliśmy śpiewać Happy Birthday i przysunęliśmy się do siebie, jakby ostre światło elektrycznej świeczki dawało namiastkę ciepła. W naszych głosach słychać było znużenie. Słowa nie niosły już w sobie żadnej obietnicy, wydawały się tylko podkreślać nasze braki. „Wszystkiego najlepszego, kochana Mimi”.

Śpiew Santy rozbrzmiewał głośniej niż Thomasa i mój razem wzięte, fałszywe nuty zagłuszały nasze łamiące się głosy. Kobieta była ubrana w swoim zwykłym stylu: złoto-pomarańczowy szal luźno narzucony na ramiona, spódnica pasująca do jej karminowych ust, zaś ciemne włosy z kilkoma zagubionymi pasemkami siwizny zawiązała do tyłu barwną chustą. W porównaniu z nią zarówno Thomas, jak i ja byliśmy niczym cienie: szarzy, rozmyci, wycofani.

Jej karminowy uśmiech był przeznaczony dla ukochanej jedynej wnuczki. Pamiętam, jak myślałam, że próbuje się nacieszyć tymi ostatnimi chwilami, napełnić je kolorem i światłem, tak jak swoje płótna i życie. Tamtego dnia ubrała się szczególnie starannie, wybierając jaskrawe kolory garderoby, by zrównoważyć przygnębienie, smutek, który zalał nasze życie i pociągnął nas za sobą. Próbowałam przykleić do twarzy uśmiech, ale czułam, że jest jak źle dopasowana maska.

Hap…py Birth…day to… you. Dlaczego melodia tej piosenki zwalnia w miarę śpiewania? Kilka ostatnich nut ciągnęło się nieporadnie, aż Santa zaczęła klaskać, a my dołączyliśmy do niej. Spojrzałam na siedzącą między nami córkę, zastanawiając się nad tym, co spędzało mi sen z powiek: czy stworzyliśmy świat, w którym była szczęśliwa? W którym była bezpieczna?

Mimi siedziała wyprostowana w swoim krzesełku, które przez pierwszy rok jej życia rosło razem z nią. Ten elegancki, inspirowany skandynawskim designem mebelek można było dostosowywać do rozmiarów rosnącego dziecka. Uparłam się, że chcę go mieć, kiedy byłam w ciąży. A zapragnęłam go, wbrew sobie, w jednym z Wzorcowych Domów, które odwiedzaliśmy podczas indukcji.

Zanim wybraliśmy się do Wzorcowych Domów, odbyłam z Thomasem szczerą rozmowę o pieniądzach i o tym, czy posiadanie różnych rzeczy może sprawić, że będziemy lepszymi rodzicami. Uznaliśmy zgodnie, iż najważniejsza jest miłość, a nie otaczanie się przedmiotami. A jednak, gdy tylko zobaczyłam to krzesełko, drewno w kolorze miodu, z którego było wykonane, jego łagodne krzywizny, obiecałam sobie, że je dla naszej córeczki zdobędę. Już wtedy wyobrażałam sobie, jak siedzi w nim podczas obiadu, dopełniając trójkąt. Należało do niej, zanim otworzyła oczy, zanim poczuła oddech świata, na długo przed tym, nim nauczyła się sama siedzieć i jeść.

– Zdmuchnij ją, Mimi! – wykrzyknęła Santa. – Pomyśl życzenie!

Dziewczynka była urzeczona światłem świeczki, ale potem jej spojrzenie powędrowało w moją stronę.

– Zdmuchnij ją, kochanie! – powiedziałam i pochyliłam się nad nią. – Tak się robi w urodziny. – Komicznie wydęłam policzki.

Thomas też do mnie dołączył. W tamtych chwilach, gdy się tak wygłupialiśmy, śmiejąc się i udając, że zdmuchujemy razem świeczkę, chyba zapomnieliśmy. Myślę, że nie pamiętaliśmy wtedy, co doprowadziło do naszego spotkania dwadzieścia dwa dni przed datą jej pierwszych urodzin.

Mimi wpatrywała się w nasze twarze i przez chwilę wydawało się, że naśladując nas, też wydmie swoje podobne do pączków policzki i dmuchnie na plastikową świeczkę.

– Dasz radę, Mimi! – zawołałam.

Powróciło dawne wspomnienie. Siedziałam wtedy na miejscu Mimi, a obok mnie – moja siostra Evie. Przede mną znajdował się tort urodzinowy. Wierzyłam we wszystko, co robiła i mówiła moja siostra. „Pomyśl życzenie! Dasz radę, Kit!” – krzyknęła gorączkowo, tak jak ja do Mimi, zupełnie jakby nie mogła się powstrzymać. Pamiętam, jak pomyślałam, że muszę to zrobić, bo Evie mi kazała, a życzenie musi się spełnić, skoro powiedziała, że tak się stanie. Zdmuchnęłam świeczkę, ale zapomniałam, żeby sobie czegoś życzyć.

Usta Mimi ułożyły się w szeroki uśmiech i wtedy zobaczyłam to w jej oczach.

Czysty zachwyt.

Brązowe oczy Mimi zdawały się rozkwitać, powiększać, a światło świecy tańczyło w jej źrenicach. Choć może było to światło bijące z jej wnętrza? Pozwoliłam sobie rozkoszować się tym i pomyślałam przez chwilę: „Tak. Tak, moja córka jest szczęśliwa. Tak, świat jest taki, jaki powinien być. I nie, nie ma niczego, absolutnie niczego, czego pragnęłabym bardziej niż tej jednej chwili jej szczęścia”.

Mimi pochyliła się nad mrugającą ledową świeczką, jakby naprawdę zrozumiała, że powinna ją zdmuchnąć.

– Wyłącz to – syknęłam.

Żarówka uparcie świeciła chwilę dłużej, niż powinna. Widziałam panikę w oczach siedzącego obok mnie Thomasa, gdy naciskał, a wreszcie uderzał w pilota kontrolującego świeczkę. I nagle światełko zgasło.

Znów przypomniałam sobie świeczkę, którą zdmuchnęłam w tamte urodziny, gdy zapomniałam pomyśleć życzenie. Gdy dmuchnęłam, jej chybotliwy płomyk zadrżał, odchylił się w drugą stronę, aż w końcu zgasł. Z knota uniosła się smużka dymu, a mnie spodobał się ten charakterystyczny zapach, choć był ostry i gryzący. Odsunęłam jednak to wspomnienie od siebie. Nie chciałam ryzykować i umieszczać na torcie prawdziwej świeczki, bez względu na to, jak łagodne rzucała światło.

Wyciągnęłam rękę do Thomasa. Po raz pierwszy tego dnia czułam wzbierającą we mnie falę zadowolenia. Przysunął dłoń do mojej, jakby myślał o tym samym, i nasze palce spotkały się i mocno splotły. Mimi aż promieniała z dumy, szeroko uśmiechnięta, niewinna, z rozdziawioną z podekscytowania buzią.

Właśnie w tym momencie usłyszeliśmy pukanie do drzwi.

TERAZ

Pukanie w szybę samochodu sprawia, że się budzę. Zasnęłam z przekrzywioną głową i teraz czuję bolesny skurcz w karku. Docierają do mnie jaskrawe światła stacji ładowania i cichy szum otoczenia.

Przed sobą widzę twarz Thomasa i pytające spojrzenie jego szeroko otwartych oczu. Ruchem ust pyta mnie przez szybę: „Chcesz coś?”.

Kręcę głową, a on się odwraca. Patrzę, jak szybkim krokiem zmierza do budynku stacji. Nie możemy zatrzymać się tu na długo.

Wciąż nie jestem do końca rozbudzona i na tych kilka chwil zapominam, co zrobiliśmy, dlaczego tu jesteśmy. Potem gwałtownie odwracam się za siebie i patrzę na tylne siedzenie. Wiem, co tam zobaczę, a mimo to wychylam głowę tak bardzo, że czuję ból.

Szare siedzenia są puste; pasy bezpieczeństwa zwisają niepotrzebne.

Przybita tym widokiem znów się odwracam i patrzę przed siebie. Zza wiader z ledwo żywymi kwiatami widzę czubek głowy Thomasa i lśniące sfery, które obracają się powyżej. Przygląda się czemuś na półce, jakby chciał po to sięgnąć, ale zaraz się prostuje, odwraca w stronę toalet i znika z pola widzenia.

Na miejscu obok nas zatrzymuje się jakiś samochód. Prowadzi mężczyzna, kobieta siedzi z tyłu. Wyczuwam między nimi napięcie; on podczas rozmowy splata dłonie i wyłamuje sobie palce, a potem długo i nerwowo pociera skronie. Ona jest przygarbiona, zgięta jak gałąź starego drzewa. W następnej chwili dostrzegam zarys dziecięcego fotelika obok niej. To dlatego siedzi z tyłu.

Wyciągam szyję, żeby zobaczyć dziecko. Nie widzieliśmy żadnego, odkąd wyjechaliśmy z domu, a zdaję sobie sprawę, że łaknę ich widoku. Maleńka buzia pogrążona we śnie, bobas stawiający pierwsze niepewne kroki… Tak bardzo chciałabym zobaczyć jakiś dowód ich istnienia.

Kobieta zauważa moje spojrzenie, więc szybko się odwracam i udaję, że obserwuję sfery, na których właśnie zmienia się obraz. Gdy znów na nią zerkam, nadal się na mnie gapi, podobnie jak mężczyzna. Pewnie się zastanawiają, dlaczego się nimi interesuję. Może podejrzewają, że nie tylko na nich patrzę, ale wręcz ich obserwuję, kontroluję, oceniam.

W następnej chwili odjeżdżają, rezygnując z ładowania baterii swojego auta. Ich samochodem trochę szarpie, pokonują zakręt nieco za ostro i za szybko. Żałuję, że nie mogę im powiedzieć, że nie musieli odjeżdżać, ale jakaś część mnie cieszy się, że są pełni podejrzeń, chciałaby, żeby zawsze mieli się na baczności.

Garbię się, moje plecy sztywnieją po tak długiej podróży. Chcę się pozbyć tego bólu, który czuję w kręgosłupie, ale noszę go ze sobą, stał się częścią mnie.

Sfery znów się obracają. Z cichym trzaskiem pokazują kolejne informacje. Oglądam je, chcąc odwrócić uwagę od myśli, które krążą mi w głowie w niekończącym się cyklu. Głośno ziewam, moje powieki zaczynają opadać.

I wtedy to widzę.

Jestem porażona. Czuję narastający ucisk w piersi, wielką gulę w gardle, która rośnie i rośnie. Wszystko, co wydawało mi się, że wiem, przestaje się liczyć.

Widzę to wciąż i wciąż, nawet po tym, jak sfery znów się zmieniają i zaczynają wyświetlać statystyki.

Widzę to, gdy Thomas wraca do samochodu, a ja zamykam oczy i odchylam głowę do tyłu, jakbym znów zasnęła.

Widzę to, gdy słyszę szelest czegoś, co kupił i co teraz umieszcza w schowku pod deską rozdzielczą.

Przesuwa palcem po moim policzku, wierząc, że znów śpię.

Muska ustami moją skroń.

Słyszę, jak mówi:

– Kocham cię.

Ale nie reaguję. Udaję, że śpię, udaję, że nie żyję.

Jestem w stanie myśleć tylko o tym, co widziałam przed chwilą.

Dla niego nic już we mnie nie zostało.

WTEDY

Poznaliśmy się na ceremonii nadania imienia Jakobowi.

Długi, wąski ogród Evie i Seba zapełnił się rodziną oraz przyjaciółmi. Piliśmy wyjątkowo kwaśną lemoniadę domowej roboty i czekaliśmy na rozpalenie grilla.

Jakob, ubrany w pajacyk w pomarańczowe lwy, całe popołudnie przespał w ramionach Evie. Ilekroć szła z nim przez ogród, Seb krok w krok podążał tuż za nimi, jak cień – goście rozstępowali się, by ich przepuścić, rozmowy milkły i zapadała pełna szacunku cisza. Dodawało to temu nieformalnemu spotkaniu jakiejś dziwnej powagi.

Pajacyk był na Jakoba za duży. Choć chłopiec miał już cztery tygodnie, wciąż wydawał się tak maleńki, że zaczęłam się nawet zastanawiać, dlaczego ceremonię nadania imienia zaplanowali tak szybko po narodzinach. Dopiero później Evie poinformowała mnie, że BSR może wykorzystywać oficjalne uroczystości do oceny, jak radzą sobie nowi rodzice. Wyjaśniła mi, że dla fizycznego zdrowia dziecka należy zachować równowagę między izolacją społeczną a izolacją ochronną.

Lawirowałam wśród gości i zewsząd docierały do mnie najróżniejsze szepty.

– Całkiem nieźle wygląda, prawda? Jeśli wziąć pod uwagę, przez co przeszła…

– To w końcu ile indukcji musieli przejść?

– Słyszałam, że prawie jej się nie udało.

Mogłam usłyszeć tylko piąte przez dziesiąte, nie potrafiłam stwierdzić, czyje to słowa. Pojawiło się za to wspomnienie Evie, bladej i zagubionej, niemal niknącej na szpitalnym łóżku. Potrząsnęłam głową, chcąc się pozbyć tego obrazu.

Jakaś starsza, nieznana mi kobieta wpatrywała się w Jakoba jeszcze długo po tym, jak ją minęli. Nieświadoma wyciągała ręce w stronę dziecka, jakby wyobrażała sobie, że tuli je w ramionach. Ale chwilę później stojący obok niej mężczyzna zaczął głośno rozprawiać ochrypłym głosem i jej ręce opadły wzdłuż boków.

– Kto mógł coś takiego przewidzieć? – powiedział. – Kiedyś martwiliśmy się bronią jądrową, przeludnieniem, zmianami klimatu… ale nie tym. Nie niepłodnością. I wciąż nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tak się stało.

– Słyszałam ostatnio, że to podobno przez zanieczyszczenie środowiska. Pojawiła się jakaś teoria o mikroplastiku – odparła starsza kobieta. Mówiła powoli, jakby znużyło ją samo sformułowanie tego zdania.

– Gdyby faktycznie chodziło o coś takiego, to czy nie powinno już być lepiej? Poziom zanieczyszczenia przecież spadł. A współczynnik niepłodności od lat wynosi 99,98 procent.

– Tak mi się tylko obiło o uszy – odpowiedziała tym samym zmęczonym tonem kobieta.

Tata stał trochę na uboczu i pochylony przyglądał się rabatom. Jedną rękę trzymał w kieszeni, w drugiej niezdarnie ściskał kieliszek. Miał na sobie kurtkę, choć wszyscy wokół byli w T-shirtach i cienkich bawełnianych koszulach. Wiedziałam, że czuje się bardzo nieswojo, kiedy rozmowa schodzi na niepłodność, a to zdarzało się często. W każdej chwili mógł stamtąd uciec. Ruszyłam w jego stronę, ale zatrzymał mnie cichy brzęk kieliszka uderzanego łyżeczką.

Seb stał przed nami z uniesionym drinkiem, gotowy. Skinął głową do kogoś z tyłu – był o wiele wyższy od każdego z gości zebranych w ogrodzie i z łatwością patrzył ponad ich głowami. Miał odrobinę za długie włosy. Domyślałam się, że przed przyjęciem Evie próbowała je jakoś uładzić.

– Powiem tylko parę słów – zaczął. Uśmiechnął się swobodnie, wzruszył ramionami i rozłożył ręce, jakby chciał przez to powiedzieć, że nie potrafi się powstrzymać. – To nie będzie jakaś długa przemowa, obiecałem to Evie.

Wymienili porozumiewawcze spojrzenie. W oczach kobiety błysnęło czułe ostrzeżenie.

– Chciałem tylko powiedzieć, że kiedy Evie i ja postanowiliśmy poddać się indukcji, nie mieliśmy pojęcia, jak to wszystko może się skończyć.

Gdy mówił, mimowolnie skupiłam uwagę na siostrze. Stała trochę sztywno obok niego i tuliła do siebie Jakoba. Gdyby miała wolne ręce, pewnie nerwowo bawiłaby się materiałem sukienki. Nie dało się ukryć, że tak naprawdę wcale nie chce, żeby Seb przemawiał.

Widziałam, jak lekko się wzdrygnęła, gdy wypowiedział słowo „indukcja”, ale cały czas wpatrywała się w Jakoba, jakby mogła zatracić się w jego obliczu. Znaliśmy to słowo od najmłodszych lat, wpajano nam je w szkole; wciąż słyszałam bezosobowy głos lektora z filmów, które nam pokazywano, i potrafiłam dokładnie powtórzyć wypowiadane w nich formułki: „Indukcja jest jedynym sposobem, by zlokalizować to wąskie pasmo wciąż zdolnych do życia komórek jajowych i plemników”. Kręciło mi się w głowie od tych wszystkich diagramów przedstawiających jajniki i embriony, od zwrotów w rodzaju „intensywna procedura pobierania komórek jajowych”, które brzmiały przerażająco już wtedy, jeszcze zanim tak naprawdę zrozumiałam, co oznaczają.

Pamiętam, jak razem z Evie jako nastolatki próbowałyśmy poukładać sobie w głowie te fragmentaryczne informacje. Usiłowałyśmy pojąć coś, co było dla nas wtedy zbyt wielkie i zbyt obce. Dopiero zaczynałam rozumieć, że chodziło o nasze ciała, że te obce diagramy były tak naprawdę częścią nas.

Później, gdy byłyśmy starsze, Evie mówiła o indukcji z coraz większym znawstwem. Kiedy jednak sama przez nią przechodziła, cała ta wiedza na niewiele jej się przydała. „To jak loteria” – rzuciła znużonym głosem, gdy zakończyła kolejny nieudany cykl i niebawem miała próbować znowu. Nie chciała mówić o tym, że łączenie leków, których używano do stymulowania jajników, często wywoływało zbyt silną reakcję, prowadząc do skrzepów, trwałych uszkodzeń narządów, ataków serca. Nie pamiętałam takich szczegółów ze szkoły. Kiedy Evie rozpoczęła indukcję, sprawdziłam to sama, przeczytałam ulotki podawanych jej leków. Te informacje – wydrukowane niewinnym drobnym druczkiem – zmroziły mnie. Nie chciałam wierzyć, że to może być prawda. Ukryłam tę wiedzę gdzieś głęboko w sobie. Od tamtej pory dręczył mnie jednak niepokój. Zmusiłam się, by spojrzeć na Seba, chciałam rozproszyć swoje mroczne myśli.

– Ale zawsze, zawsze… i nie mówiłem o tym nawet Evie… miałem w głowie obraz tego, jak pokazujemy nasze dziecko tym, którzy są dla nas najważniejsi na świecie. Kiedy było naprawdę ciężko, ten obraz pomagał mi wytrzymać. A teraz jestem tutaj, przedstawiam wam Jakoba, naszego pięknego synka, i to jest spełnienie marzeń…

Nagle umilkł, stracił głos.

Z początku wydawało się, że się śmieje. Wyglądało to jak kilka nerwowych chichotów, jego ramiona zaczęły się trząść, twarz się zmarszczyła. Najwyraźniej nie potrafił powstrzymać tego niemego drżenia. Jego ciało zapadło się na naszych oczach, jakby utrzymujące go w pionie sznurki zostały jednym okrutnym cięciem zerwane. Evie dopadła do niego z troską na twarzy i wtedy usłyszeliśmy wyraźne łkanie. Nie brzmiało to jak coś, co mogłoby się wydobyć z gardła tego samego mężczyzny, który jeszcze chwilę temu wznosił toast.

W ogrodzie niczym echo dał się słyszeć zbiorowy jęk, wspólny lament. Brzmiał niemal jak głos rozczarowania, zdawał się mówić, że nie tak to się miało skończyć. Spora grupka podeszła do Seba i Evie, otaczając ich ciasno, zaś reszta niezręcznie trzymała się z tyłu. Próbowaliśmy się nie gapić, ale nie byliśmy w stanie powstrzymać wzroku szukającego zapłakanej twarzy Seba.

– Nic mi nie jest, nic mi nie jest. – Jego słowa niemal zagłuszyły życzliwe głosy próbujących go pocieszyć gości.

Ktoś, teraz już nie pamiętam kto, uniósł kieliszek i krzyknął:

– Za Evie i Seba, i za małego Jakoba!

Ale zebrani wokół uciszyli go.

– Nie teraz! – usłyszałam pełen zniecierpliwienia szept.

Potem wszyscy rozmawiali już ściszonymi głosami, tak jakby cokolwiek głośniejszego od zapobiegliwego szeptu mogło zostać uznane za niestosowne.

Chodziłam od jednej grupki do drugiej, napełniałam kieliszki i proponowałam miseczki z chipsami, których nikt nie chciał. Oficjalna wersja była taka, że Seb tak się cieszył z ojcostwa, że nie panował nad emocjami. A w dodatku noworodek nie pozwalał się im wyspać. Kto byłby w stanie zapanować nad uczuciami, gdyby nie mógł liczyć na więcej niż dwie godziny snu, nim znów będzie musiał się zerwać?

– Jedzenie niedługo będzie gotowe – powiedziała piskliwym głosem Evie, gdy pierwsi goście podeszli do niej, by się pożegnać. Jedyną osobą, której pozwoliła wyjść bez słowa, był tata; zniknął tuż po tym, jak Seb zaczął przemawiać. Łzy zawsze tak na niego działały.

Evie stała przed grillem. W ręku trzymała duży srebrny nóż kuchenny, którym przecinała plastikowe opakowania surowych różowych kiełbasek. Wydawał się on zbyt wielki do tego celu, bardziej pasowałby jako narzędzie zbrodni. Jakoba oddała starszej koleżance z pracy, korpulentnej kobiecie o imieniu Deborah, która siedziała opodal na leżaku. Chłopiec spał teraz nieruchomo na jej piersi, ale spojrzenie Evie nieustannie wędrowało w jego stronę. Podeszłam, by wziąć od niej nóż, ale zanim zdążyłam to zrobić, mężczyzna o bardzo krótkich ciemnych włosach, którego nigdy dotąd nie widziałam, położył rękę na jej dłoni i delikatnie jej go odebrał.

Evie z wdzięcznością pozbyła się noża. Odsunęła się od grilla i rozejrzała po zatłoczonym ogrodzie, bezskutecznie czegoś lub kogoś szukając.

– Wszystko w porządku? – spytałam. – Mogę ci jakoś pomóc?

Dostrzegła mnie i uśmiech zniknął z jej twarzy.

– Wszystko w porządku. Nic mi nie jest. To pewnie nic takiego…

– Powiedz mi – rzuciłam po prostu. Przecież byłam jej siostrą.

– Chodzi o Jakoba. Dostaliśmy ostrzeżenie z BSR. Jeszcze nie NSR, tylko ostrzeżenie. Ale to nami wstrząsnęło. Zwłaszcza Sebem.

– Kiedy? Co się stało?

BSR istniało od czasu wprowadzenia indukcji. Funkcjonariusze BSR monitorowali opiekę nad dziećmi, dbając, by potrzeby każdego rodzącego się dziecka były zaspokajane zgodnie z najwyższym standardem. Opowieści o niegdysiejszych zaniedbaniach i nadużyciach przeszły do historii. Funkcjonariusze BSR mieli znacznie więcej władzy niż dawna opieka społeczna. Teraz wszyscy rodzice żyli w strachu, że funkcjonariusze dadzą im NSR i koniec końców przeprowadzą ekstrakcję, odbierając im opiekę nad dzieckiem.

– To nic poważnego. Właśnie wsadzaliśmy go do samochodu po dzisiejszych zakupach. Seb przygotowywał fotelik, ja trzymałam małego. A kiedy Seb powiedział, że jest gotowy, podałam mu Jakoba… Może przez to, jak Seb stał, jedną nogą w samochodzie, nie trzymał go jak należy… I wtedy to się stało.

– Upuścił go?

– Nie! Nic z tych rzeczy. Po prostu nie podtrzymał mu porządnie główki. Tak powiedziała ta funkcjonariuszka.

– To nic takiego – przyznałam jej rację. – Myślisz, że wszystko będzie w porządku?

– Cóż… – Evie się zawahała. – Tak mi się wydawało. Do momentu, kiedy podbiegła do nas ta funkcjonariuszka i nam tego nie wytknęła. Chyba faktycznie mógł mu lepiej podtrzymywać główkę.

– Zapomnij o tym – powiedziałam. – To się przecież nie powtórzy.

– Mam taką nadzieję – odparła Evie. – Seb się obwinia, ale tak jak mu powiedziałam, ja też tego nie zauważyłam. To była również moja wina. Tak mi powiedziała ta funkcjonariuszka. Że jestem… Jak ona to ujęła?… Współwinna.

– Jaka ona była? Ta funkcjonariuszka.

– Wyglądała jak ktoś, kogo bez mrugnięcia okiem minęłabyś na ulicy. Taka jak wszyscy. Dość krótkie włosy, bez makijażu. Trochę… trochę zaniedbana. Kiedyś wyobrażałam sobie, że wszyscy oni noszą garnitury i ciemne okulary, że widzisz, kiedy są w pobliżu. Ale na ulicy nie zwróciłabyś na nią w ogóle uwagi. Była zupełnie normalna, przeciętna.

– Wyobraź sobie, że wykonujesz taką pracę… – Wzdrygnęłam się. – Dlaczego ktoś chce się tym zajmować?

– W tym właśnie rzecz. Była bardzo dowartościowana całą tą sytuacją. Czułam, że naprawdę jest przekonana, iż nam pomaga, zwracając uwagę, jak Seb trzyma Jakoba. Zupełnie, jakby była zadowolona z siebie, że to zauważyła. Jakby wyświadczała nam przysługę.

– Skoro dała wam tylko ostrzeżenie, to chyba w pewnym sensie tak było. Teraz wiesz, że musisz być wyjątkowo czujna.

– Tak – potwierdziła Evie i uśmiechnęła się smutno. – To będzie trudniejsze, niż sądziłam.

– Poradzisz sobie – zapewniłam ją.

– Może – odparła. – A może nie. – Gwałtownie otarła łzę, która zaczęła spływać po jej policzku.

– Nie myśl tak. Pamiętaj o indukcjach, o wszystkim, czego się nauczyłaś, przez co przeszłaś. Jesteś wspaniałą mamą. I Seb tak cudownie zajmuje się małym. Jakob jest małym szczęściarzem.

Evie przełknęła ślinę. Jej twarz zaróżowiła się od prób powstrzymania płaczu. Na szyi nad obojczykiem widać było pierwsze ślady wysypki.

– Przestań, proszę – powiedziała łagodnie.

– Może pójdziesz poszukać Seba? Ja pomogę z jedzeniem. – Gestem wskazałam na ciemnowłosego mężczyznę, który zabrał jej z ręki nóż. Zdążył wyjąć wszystkie kiełbaski z opakowań i ułożył z nich surową piramidę na talerzu; teraz łamał białą piankę podpałki i rzucał jej kawałki na węgiel drzewny. – Nakarmimy gości. Co to za facet przy grillu?

– Thomas – odparła Evie. – Pracuje z Sebem.

Sprawiała wrażenie, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale potem zrezygnowała i z westchnieniem wypuściła powietrze z płuc, wydobywając z siebie jedynie cichy nieartykułowany dźwięk.

TERAZ

Thomas śpi obok mnie.

Leży na boku, twarzą do pustej białej ściany, której jedyną ozdobą jest oprawiona w ramkę reprodukcja jakiejś rozmytej akwareli przedstawiającej ogród. Gdyby teraz otworzył oczy, obraz ten byłby pierwszą rzeczą, jaką zobaczy.

Kształty na obrazie nakładają się na siebie. Senne zielone krzewy stają się kwiatami, kwiaty zaś człowiekiem – ogrodnikiem w za dużych butach i oklapłym kapeluszu, zasłaniającym jego twarz. Wybrano ten obraz ze względu na jego nijakość, nieszkodliwość, ale jego rozwodnione kolory i falujące linie przeszkadzają mi.

Jakby nakłaniał mnie do postrzegania w ten sposób życia, przez mgłę, z miękkimi krawędziami. Nieostro i bezkształtnie. By zapomnieć o tym, jak potrafi boleć i ranić.

Thomas oddycha miarowo. Jestem przekonana, że śpi głęboko, ale wcześniej też byłam tego pewna, a gdy się poruszyłam, odwrócił się i mnie objął. Jest wczesny ranek, jednak równie dobrze mógłby być środek nocy. Kiedy tu dotarliśmy, była prawie północ. Musiało minąć trochę czasu, nim Thomas się uspokoił. Chciał rozmawiać, a potem długo nie mógł zasnąć, poruszał się niespokojnie, przewracał z boku na bok, kopał nogami kołdrę, wydawało się, że próbuje się spod niej wydostać. Dopiero teraz jestem pewna, że naprawdę śpi.

Opuszczam nogę z łóżka, a gdy Thomas nie reaguje, wypełzam z białej pościeli. Jest trochę szorstka od zbyt częstego prania. Ostrożnie wymykam się z sypialni na schody. Dopiero na dole pozwalam sobie odetchnąć.

Pokoje są dla mnie nowe, ale od czasu, gdy tu dotarliśmy, tyle razy planowałam w głowie tę trasę, że wydaje mi się, iż dobrze je znam. Leżąc cicho w łóżku, w wyobraźni raz za razem skręcałam za róg, schodziłam na palcach po schodach i ostrożnie otwierałam drzwi salonu. Czekałam tylko na właściwy moment, żeby się wymknąć.

Wczoraj, gdy tu przyjechaliśmy, było już ciemno. Thomas, włączając jedno światło za drugim, zbadał każdy zakamarek dwupoziomowego mieszkania. Może myślał, że dzięki temu stanie się ono bardziej przyjazne i znajome. To kolejny bezpieczny dom z listy, którą mamy, i równie bezduszny jak poprzednie. Trochę zbyt schludny, ze sztywną pościelą w łóżku, bez jakichkolwiek śladów życia czy miłości.

Gdybym miała wybór, nie opuściłabym rosnącej sterty pościeli w naszej sypialni w domu. Na firankach widać tam ślady kurzu. W powietrzu latają małe srebrzyste ćmy, które wciąż się gdzieś mnożą. Zadomowiły się w mojej stagnacji.

Ale teraz jesteśmy w tym białym, jasnym miejscu.

Pokoje bez wspomnień.

Ściany bez zdjęć.

Kiedy byłam w ciąży, obwiesiłam ścianę zdjęciami naszych rodzin. Mimi wierciła się we mnie i czkała, a ja borowałam dziury, wieszałam ramki i wygrzebywałam stare, całkiem zapomniane fotografie mamy, taty i Evie. Nie udało mi się znaleźć żadnego zdjęcia Mai, mojej młodszej siostrzyczki, która umarła, gdy była jeszcze małym dzieckiem. Pamiętam, że kiedyś takie widziałam: maleńka, pomarszczona twarzyczka, zawinięta w biały kocyk. Na ścianie znalazło się jedno z nowszych zdjęć Santy i Thomasa. Nie patrzyli w obiektyw i nie mieli pojęcia, że są fotografowani. Śmiali się, a ich głowy pochylały się ku sobie.

Nasza rodzina była niezwykła ze względu na mnie i Evie. Rodzeństwo stanowiło pewną anomalię. Moi rodzice wygrali los na loterii i znaleźli się w bardzo nielicznej grupie ludzi zdolnych począć dziecko w naturalny sposób. Na kilka lat przed urodzeniem Evie współczynnik niepłodności zaczął rosnąć i w czasie, gdy mama była w ciąży z nami, niemal wszyscy, którzy chcieli mieć dzieci, musieli poddawać się indukcji.

Evie i ja byłyśmy więc nietypowe nie tylko dlatego, że byłyśmy dwie; niezwykłe było także to, że zostałyśmy poczęte naturalnie. Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy się o tym dowiedziałam, ale pamiętam, że tata przestrzegł nas, byśmy o tym nie wspominały. Twierdził, że inni ludzie mogliby się czuć skrępowani.

Skrępowani. Pamiętam, jak powtarzałam za nim to słowo jak papuga, każdą sylabę wymawiałam osobno. Nie wiem, ile miałam wtedy lat.

Gdy byłam w ciąży z Mimi, stawałam czasem przy tej ścianie z rodzinnymi zdjęciami i przesuwałam palcem po twarzach matki i ojca. W dniu ślubu, trzymający się za ręce i obsypani konfetti, wyglądali jak każda inna para nowożeńców: niezwykli, a równocześnie zwyczajni w swojej radości. Na podstawie tego zdjęcia nikt by się nie domyślił, że spotka ich coś tak wyjątkowego, że jakimś cudem będą w stanie począć dziecko bez niczyjej pomocy.

Potem przechodziłam do innych zdjęć i opowiadałam Mimi, kogo przedstawiają. Gdy była noworodkiem, stałyśmy przy tej ścianie każdego dnia i śpiewnym tonem, którego nie potrafiłam się pozbyć, powtarzałam w kółko te same informacje.

Teraz, stojąc przed tą nijaką beżową ścianą naszego tymczasowego lokum, wyraźnie widzę w wyobraźni tamte zdjęcia. W ten cudowny sposób potrafię zmienić to bezduszne pomieszczenie w dom, który stworzyliśmy wspólnie z Thomasem. Przywołuję widok z okna w pokoju dziecięcym. W ogrodzie rosła morwa, którą zasadziliśmy zaraz po przeprowadzce. Mimi i ja nieraz przyglądałyśmy się jej cienkim gałęziom, które przypominały długie, chude palce przywołujące nas do siebie. Pamiętam pikowany kocyk z geometrycznym wzorem z kolorowych kwadratów, na którym wspólnie się bawiłyśmy. Leżały na nim porozrzucane zabawki, którymi Mimi najbardziej się interesowała. Był tam też fotel mojego taty, a na ścianach wisiały obrazy namalowane przez Thomasa i Santę. Wszystkie te drobne elementy, które razem tworzyły nasz dom, teraz porzucony.

Tutaj nic, co posiadamy, nie jest na swoim miejscu. Chleb, banany i puszka herbaty, którą Thomas kupił w organizatorskim zapędzie, leżą na lśniącym cętkowanym blacie. Karton mleka stoi pośrodku pustej lodówki, jakby starał się zajmować więcej miejsca tylko dlatego, że może. Mój płaszcz leży na miękkiej wiśniowej sofie, tam, gdzie go rzuciłam. Jest zmięty i na tle mebli wygląda niechlujnie.

Bez zastanowienia sięgam po niego i starannie zapinam; pod spodem mam tylko T-shirt i miękkie, znoszone spodnie od piżamy. Z każdym zapiętym guzikiem trochę bardziej staję się sobą, trochę bardziej przypominam człowieka, który wstał rano, ma przed sobą cały dzień i może zrobić, co zechce.

Gdy ostatni guzik jest już zapięty, jestem osłonięta, chroniona.

Wsuwam bose stopy w buty i biorę kluczyki do samochodu z miejsca, gdzie rzucił je Thomas, koło pustej misy na owoce.

Dzień należy do mnie.

Odchodzę.

WTEDY

Stał lekko zgarbiony, pochylając się w skupieniu nad grillem.

Choć nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy, przyłapałam się na tym, że wyciągam rękę w jego stronę i lekko opieram dłoń na jego ramieniu.

Poczułam pod palcami chłodną bawełnianą koszulę.

– Thomas?

Powoli odwrócił się w moją stronę i przez nienaturalnie długą chwilę staliśmy bez słowa, lustrując wzajemnie swoje twarze niczym godne podziwiania krajobrazy.

– Jestem siostrą Evie – powiedziałam i nagle w absurdalny, niewytłumaczalny sposób poczułam się onieśmielona. – Kit – wydusiłam z trudem, świadoma, jakie wrażenie robi na ludziach słowo „siostra”. „Siostra”, „brat” – słowa, które stopniowo stawały się przestarzałe.

– Kit – powtórzył cicho, starając się chyba zapamiętać moje imię.

– Przyszłam ci pomóc z grillem.

– Świetnie. Jak na razie udało mi się tylko zbudować wieżę z kiełbasek. I mam nadzieję, że uda mi się rozpalić grilla, zanim goście oszaleją z głodu.

– Cóż, teraz jest nas dwoje. Będziemy się mogli od nich opędzać z pomocą… – Zlustrowałam leżące przede mną narzędzia i z zapałem chwyciłam długie metalowe szczypce.

– A ja wezmę… – Thomas przyjrzał się temu, co zostało na stoliku, i wybrał drewnianą łyżkę. – Posługując się tym we właściwy sposób, można narobić sporo szkód.

– Cóż, czas pokaże, czy będziemy musieli tego użyć. – Rzuciłam okiem na zebranych w ogrodzie ludzi, którzy spokojnie rozmawiali w małych grupkach. – Nie wyglądają groźnie.

W tym momencie dotarły do nas głosy z grupki stojącej najbliżej.

– Należało to zrobić dawno temu – powiedział drobny, siwiejący mężczyzna. Wiedziałam, że to dobry przyjaciel rodziny Seba. Gdy mówił, pochylał się do przodu, przez co wyglądał, jakby się trząsł. – Nadzorcy zdali sobie sprawę, że do tego zmierzamy. Powinni byli zrobić to o wiele wcześniej. Gdyby nie śmierć Torrenta, bylibyśmy w dużo lepszej sytuacji.

Zobaczyłam, że Thomas zerka w ich stronę.

– Zaczyna się – mruknęłam bez zastanowienia.

Mężczyzna perorował dalej:

– Gdyby wprowadzili te środki jakieś dziesięć, piętnaście lat temu…

– Ale tak naprawdę nie jestem pewna, ile z nich będzie chciało rozpocząć procedurę. Młode kobiety… – zaczęła Deborah, koleżanka Evie z pracy, jednak mężczyzna mówił dalej, nie zwracając na nią uwagi.

Ni stąd, ni zowąd poczułam, że chcę mu przerwać, tak jak on przerwał Deborze. Chciałam powiedzieć coś, co przerwałoby jego apodyktyczną tyradę, ale gdy otworzyłam usta, nie miałam pojęcia, co by to mogło być.

Zauważyłam, że coraz częściej mi się to przytrafia, gdy rozmowy schodzą na politykę. Było we mnie coś żarliwego i pewnego, co chciało się wyrwać i zostać usłyszane, ale nie potrafiłam ująć tego w słowa. Czułam się zakneblowana, choć nie rozumiałam dlaczego.

Wmawiałam sobie, że za mało wiem, i było w tym ziarno prawdy. Kiedy byłam młodsza, wydawało mi się, że mogę to po prostu ignorować. Znałam jedynie życie pod rządami nadzorców, tylko ich wizję tego, jak powinniśmy rozwiązać problem naszej szybko kurczącej się populacji. Czasem w opowieściach ojca wychwytywałam urywki informacji o tym, jak było dawniej – wybory i referenda, debaty i głosowania. Zawsze, kiedy o tym wspominał, wyglądał na zmartwionego, jakby nie do końca pojmował, w jaki sposób dotarliśmy do miejsca, w którym się znajdowaliśmy – z totalitarnym rządem i jednopartyjnym państwem.

– Może tak gadać przez dłuższy czas – szepnął Thomas.

– Co… co myślisz o nadzorcach?

Odwrócił się do mnie.

– Ogólnie? Obawiam się, że to złożona kwestia i nie mam gotowej odpowiedzi. Może przez to, że wokół tego wszystkiego robi się tyle hałasu. – Zmarszczył brwi.

– Też tak czuję – przyznałam. – Mam ochotę powiedzieć coś o tym, co się dzieje, ale coś, w co naprawdę wierzę, a nie tylko powtarzać czyjeś słowa.

– To trudne, kiedy słyszymy tylko sfery i ludzi rozmawiających o tym, co w nich usłyszeli.

Kiwnęłam głową. Dziwnie się czułam, otwierając się tak przed nim.

– Nie podoba mi się to, co robią, ale też rozumiem, że to niemal nierozwiązywalny problem. Że musieliśmy coś zrobić.

Bardzo wyraźnie zdawałam sobie sprawę, jak niezręcznie i niejasno to brzmi. Thomas jednak delikatnie pokiwał głową.

– Można myśleć jedno i drugie, prawda? – odpowiedział cicho.

– Tak wielu ludzi wydaje się absolutnie przekonanych, że właśnie tego nam było trzeba i że wciąż tego potrzebujemy. Częściej słyszę tych, którzy chcieliby, żeby nadzorcy posunęli się jeszcze dalej. Jak na przykład on… – Wskazałam na przyjaciela rodziny Seba, który snuł swoje wywody w najlepsze.

– Minął już ten czas, kiedy wystarczało zachęcanie – mówił właśnie. – Następne będą obowiązkowe indukcje, zapamiętajcie moje słowa. I jeszcze bardziej obniżą wiek. Nie ma innego wyjścia, prawda?

Kilka głów potaknęło w odpowiedzi, dał się słyszeć pomruk aprobaty. Kobieta, którą wcześniej obserwowałam, jak wyciąga ręce w stronę Jakoba, siedziała bez ruchu i milczała jak zaklęta.

– Słyszałaś ostatnie wiadomości? – zapytał Thomas ściszonym głosem.

Kiwnęłam głową. Tego dnia rano, kiedy biegałam po mieszkaniu, usiłując wywabić plamę na sukience, którą zamierzałam włożyć, moja pracosfera obudziła się do życia i zaczęła transmitować na cały regulator nowe obwieszczenie. Odkręciłam do oporu kurek z gorącą wodą w nadziei, że szum wody zagłuszy padające słowa, ale i tak wszystko słyszałam. Minimalny wiek przeprowadzania indukcji obniżono z osiemnastu do szesnastu lat. Od tej pory szesnastoletnie dziewczyny miały być zachęcane do poddania się leczeniu niepłodności. Wyświetlono wykres pokazujący spodziewany spadek populacji, jeśli liczba indukcji nie wzrośnie. Zmniejszenie produkcji oznaczałoby niedobory i konieczność importu drogich towarów. Informował o tym rzecznik nadzorców, mężczyzna o wychudzonej, pomarszczonej twarzy.

– To nie w porządku – powiedziałam i znów uderzyła mnie nieporadność moich słów. W ogóle nie oddawały, jak bardzo bałam się tego, co za sobą niosły. Przyjaciel rodziny Seba miał rację – byliśmy o kolejny krok bliżej wprowadzenia obowiązkowej indukcji dla wszystkich. Czułam, jak wokół mnie pada cień, przed którym nie ma ucieczki.

W tym momencie podeszła do nas kobieta, którą Evie i Seb poznali podczas indukcji. Odchrząknęła cicho, niecierpliwie.

– Grill już rozpalony? – spytała, patrząc znacząco na stertę zupełnie zimnych osmalonych brykietów. Miała staranną fryzurę na boba i teatralne spojrzenie, w którym troska mieszała się z irytacją.

Kątem oka zauważyłam, jak Thomas unosi drewnianą łyżkę w gotowości, i tłumiąc chichot, spokojnie spojrzałam kobiecie w oczy.

– A jeśli nie, to zamierzasz sobie pójść?

– Cóż, nie. Oczywiście, że nie. Zastanawiałam się tylko, bo… – urwała.

– Bo jesteś głodna? – dokończyłam za nią.

– Nie, nie chodzi o…

– Bo lubisz wiedzieć, co się dzieje?

– Zastanawiałam się tylko… czy mogłabym jakoś pomóc.

– Im nas więcej, tym weselej – stwierdziłam. – Właśnie miałam przynieść sałatki z lodówki. Mogłabyś się tym zająć? Jacqui, prawda? Ja jestem Kit, siostra Evie. A to jest Thomas. Razem będziemy zespołem do spraw żywienia!

Jacqui uśmiechnęła się nieśmiało, co zaskoczyło chyba nawet ją samą, i ruszyła w stronę kuchni. Po chwili się odwróciła.

– Potrzebujemy czegoś jeszcze?

– Serwetek – powiedziałam. – O ile jakieś znajdziesz. Sprawdź w komodzie. Zajrzyj do dolnej środkowej szuflady.

– Rany! – westchnął Thomas, gdy Jacqui zniknęła w domu. – Masz dar. Wydobywasz z ludzi to, co najlepsze.

Wzruszyłam ramionami.

– Nie sądzę. Większość ludzi lubi pomagać, jeśli tylko da im się taką możliwość. W sumie byłam dla niej trochę za ostra – wyznałam. – Nie chciałam tak na nią… naskoczyć. Jakoś tak wyszło, zanim zdołałam się powstrzymać.

To była część mnie, za którą niespecjalnie przepadałam, a która potrafiła zmieniać słowa w ostre szpony mogące pozostawić po sobie ślad, bliznę. Nigdy dotąd przed nikim się do tego nie przyznałam, ale teraz poczułam się dobrze, wyznając to Thomasowi.

– Wcale nie byłaś dla niej za ostra. Była dość nieuprzejma.

– Może. Czasem muszę się jednak pilnować.

– Chyba jak każdy.

– Poza tym wydaje mi się, że nie ma łatwego życia. Jej indukcje nie… – Ugryzłam się w język i zajęłam się układaniem kostek podpałki na owalnych węgielkach. Moje palce szybko pokrył czarny pył.

– Czyli ją znasz? – Thomas sięgnął po pudełko zapałek.

– W sumie to nie. Ale Evie mi o niej opowiadała. Wciąż poddaje się indukcjom. Jej siostra… Ona ma siostrę, która… ma synka.

Prawie powiedziałam, że „wciąż ma synka”.

– Ile ma lat? – spytał szybko Thomas.

– Mniej więcej trzy.

– Czyli jest poza strefą zagrożenia. – Skrzywił się, gdy tylko słowa wyrwały mu się z ust. Ekstrakcje zdarzały się znacznie częściej w przypadku niemowląt. Jeśli udało się przetrwać ten czas, to choć, technicznie rzecz biorąc, wciąż mogło dojść do ekstrakcji, dziecko z reguły pozostawało z rodzicami. Według BSR standard opieki we wczesnym wieku pozwalał przewidzieć późniejsze praktyki rodzicielskie.

Próbowałam oczyścić pobrudzone węglem palce, energicznie pocierając dłonie, ale tylko rozsmarowałam ciemnoszare plamy. Powróciło inne wspomnienie Evie: zapłakanej, zrozpaczonej po kolejnej nieudanej indukcji. Zakręciło mi się w głowie i poczułam, jak ciężkie łzy napływają mi do oczu.

– Dobrze się czujesz? – zapytał z troską Thomas.

Kiwnęłam głową, ale nie spojrzałam na niego.

Milczał przez chwilę, a potem spytał:

– Czy uważasz, że ludzie mają prawo być bardziej nieuprzejmi, jeśli spotkało ich coś złego?

Podniosłam wzrok.

– Cóż, tak. Może i mają.

– A co z tymi, którzy, no wiesz… mieli naprawdę przerąbane, a mimo to wciąż są serdeczni… mili dla innych?

– Takich ludzi nazywa się świętymi.

– Nie zgadzam się z tobą. To okropne, że tolerujemy nieuprzejmość. Kiedy ludzie tak się zachowują, to jest ich wybór. Nie muszą. Dlatego jesteś moją bohaterką. Nie pozwalasz sobie na to.

Nie byłam pewna, co powiedzieć, ale w tym momencie Thomas zapalił zapałkę i podpałka zajęła się ogniem.

Na wpół pomarańczowe, na wpół niewidoczne płomienie lizały węgle i poczułam bijące od nich ciepło.

TERAZ

Thomas nie będzie mógł do mnie zadzwonić.

Wychodząc w pośpiechu, zostawiłam telefon i portfel w torbie w mieszkaniu. Kiedy pozbyliśmy się swoich mobilnych sfer – podobno mogli nas przez nie namierzyć, więc nie mogliśmy ich zatrzymać – Thomas kupił nam stare telefony komórkowe, żebyśmy mieli ze sobą kontakt, jeśli się rozdzielimy.

Choć wiem, że nie może mnie dosięgnąć ani za mną ruszyć, wzrok wciąż kieruję do wstecznego lusterka, na rosnącą wciąż za mną drogę.

Przypomniałam sobie, że zostawiłam torbę, dopiero wtedy, gdy wrzuciłam bieg i zaczęłam cofać. Natychmiast wcisnęłam hamulec, a moje myśli pomknęły ku plikom banknotów, które w niej schowałam. Drzwi frontowe wciąż pozostawały zamknięte. Thomas za mną nie wybiegł. Mogłam tam po cichu wrócić, zabrać torbę i znów wyjść. Ale coś mnie powstrzymało. Sama myśl, że Thomas mógłby się obudzić i wybić mi z głowy to, co zamierzałam zrobić. Sięgnęłam do kieszeni płaszcza i znalazłam tam kilka starannie złożonych banknotów – kwotę wystarczającą, gdybym znów musiała naładować baterie samochodu; wystarczającą, by nie opłacało się ryzykować, że wpadnę na Thomasa. Pojechałam dalej, zostawiając za sobą torbę i jej zawartość.

Jest bardzo wcześnie i jeszcze nie widziałam innego samochodu, ale nie potrafię przestać myśleć o tym, że Thomas mnie będzie ścigał. Nie pozwoli mi tak łatwo odejść.

Mógłby zadzwonić na policję i kazać im mnie szukać. Mógłby im powiedzieć, że „ostatnio nie byłam przy zdrowych zmysłach” – tak się czasem wyraża, kiedy myśli, że go nie słucham. Mógłby im powiedzieć o fiolkach z tabletkami na szklanej półeczce w łazience. Kolejne przedłużenie mnie, które zostawiłam za sobą.

Gdyby do tego doszło, musiałabym znaleźć inny samochód. Zmienić wygląd – obciąć włosy, które są teraz dłuższe niż te w dzieciństwie. Ufarbować je na jakiś wyzywający kolor w publicznej toalecie? Włożyć ciemne okulary, które przysłonią część twarzy i oczy?

Ale nie zgłosi tego na policję. Nie może. Pewnie już nas szukają.

Mocniej wciskam gaz i samochód przyśpiesza, a przemykający za oknem krajobraz zamazuje się.

Delektuję się tym, że jestem sama. Spoglądam na miejsce pasażera obok mnie – stalowoszare i puste – i czuję coś w rodzaju przypływu szczęścia, choć nie jest to takie proste, bo nikogo tam nie ma.

Po części wynika to z tego, że teraz mogę swobodnie wspominać. Zbyt długo nie zdawałam sobie sprawy, że Thomas zauważa, kiedy to robię. Nie wiedziałam, że moje ramiona mimowolnie się wtedy poruszają, układają tak, jakbym trzymała ją w ramionach. Mruczałam pod nosem. Przekrzywiałam głowę tak jak wtedy, gdy do niej mówiłam.

– Przestań, Kit – powiedział pewnego dnia, gdy całkiem się zatraciłam w jakimś wspomnieniu.

– Co mam przestać?

– Przestań robić to, co robisz. Udawać, że ona wciąż tu jest.

Ale ja nie udawałam, wiedziałam, że jej nie ma. Wspominałam ją, przeżywałam coś, co się wydarzyło, i było to tak intensywne, że moje ciało powtarzało te same ruchy. Tęskniłam za nią całą sobą. Moje piersi nabrzmiały mlekiem, stały się twarde i jędrne. Za każdym razem, kiedy odciągałam pokarm, próbowałam nie słyszeć rytmicznego szumu laktatora i wyobrażałam sobie, że karmię Mimi. Takie rady otrzymywałam, żeby wytwarzać więcej mleka: „myśl o swoim dziecku”, ale tak naprawdę nie mogłabym sobie jej nie wyobrażać, gdy butelka napełniała się kropla po kropli, jakby spływały do niej łzy. Musiałam odciągać całe to mleko i wylewać do zlewu, wciąż jeszcze ciepłe od mojego ciała. Odkręcałam kran i patrzyłam, jak rozcieńczonym białym wirem ścieka do odpływu.

Gdy prowadzę, moje piersi stają się coraz cięższe; zaczynają funkcjonować niemal jak osobne byty. Zostawiłam laktator w mieszkaniu, więc nim staną się nabrzmiałe i pojawi się ból, będę musiała odciągnąć pokarm ręcznie. Jakaś część mnie lubi tę fizyczną stronę bycia matką. Wspomnienie Mimi, które dalej żyje w moim ciele, jest namacalne i realne.

Po tym, jak ją zabrali, w tych pierwszych chwilach pustki, ślęczałam nad wszystkimi zdjęciami i filmikami z nią, które przechowywałam w swojej mobilnej sferze. Przeglądałam całą galerię, chciwie przewijając kolejne pliki, aż do chwili, gdy Thomas powiedział, że na nas już czas. Wiedziałam, że będę musiała zostawić mobilną sferę, ale nie byłam przygotowana na to, że nie będę mogła zabrać ze sobą cyfrowych albumów pełnych zdjęć i filmików, które jej zrobiliśmy. Potem miałam spędzać czas zagubiona we własnej wyobraźni, wyczarowując Mimi z pamięci, aby odtwarzać chwile, które kiedyś spędziliśmy razem.

Często wracałam myślami do pewnego deszczowego dnia. Było tak mokro, że ubrałam ją w gruby, nieprzemakalny jednoczęściowy kombinezon, a gdy na koniec naciągnęłam jej na głowę kaptur, widać było tylko mały okrąg jej buzi, kawałek górnej wargi, nosek i oczy.

Wspominałam, jak wyciągnęłam palec, dotknęłam czerwonego koniuszka jej nosa i wydałam dźwięk naśladujący trąbkę czy klakson. Właśnie to zobaczył Thomas: jak wyciągam w powietrzu palec, by dotknąć jej noska; jakby wciąż była przy mnie i z moich ust wciąż wydobywał się ten słaby dźwięk trąbki.

– Nic nie robiłam – powiedziałam.

– Kit… – westchnął Thomas. – Zmienia ci się wyraz twarzy. Znów ją sobie wyobrażasz.

Nie ganił mnie za to, ale od tamtej pory zawsze dbałam, żeby nikogo przy mnie nie było, gdy chciałam powspominać Mimi.

Teraz w samochodzie rozkoszuję się nieobecnością innych. To uświadamia mi, od jak dawna tak naprawdę nie byłam sama. Odkąd Mimi zniknęła, Thomas zawsze był w pobliżu.