Nie chcę pamiętać - Anastazja Weronika Haza - ebook

Nie chcę pamiętać ebook

Anastazja Weronika Haza

4,0

Opis

„Ta książka jest kolejną autobiografią dorosłej ofiary traumatycznych przeżyć z dzieciństwa i właśnie do takich osób jest w pierwszej kolejności kierowana, dorosłych straumatyzowanych kobiet. W drugiej do matek, aby uświadomić im konsekwencje przemocy i ich rolę w zapewnieniu dziecku bezpieczeństwa. Ta książka jest moją autobiografią, moją historią życia, prawdą, którą zdecydowałam się z siebie wyrzucić i nie pozwolić, aby dalej zatruwała mi życie (…)”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 497

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
2
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wiola128

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00

Popularność




Anastazja Weronika Haza

Nie chcę pamiętać

O drodze do wolności emocjonalnej. Wyjścia z roli ofiary, uwolnienia od przeszłości i traum z dzieciństwa

© Anastazja Weronika Haza, 2021

„Ta książka jest kolejną autobiografią dorosłej ofiary traumatycznych przeżyć z dzieciństwa i właśnie do takich osób jest w pierwszej kolejności kierowana, dorosłych straumatyzowanych kobiet. W drugiej do matek, aby uświadomić im konsekwencje przemocy i ich rolę w zapewnieniu dziecku bezpieczeństwa. Ta książka jest moją autobiografią, moją historią życia, prawdą, którą zdecydowałam się z siebie wyrzucić i nie pozwolić, aby dalej zatruwała mi życie (…)”

ISBN 978-83-8245-936-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

PROLOG

Zanim zaczniesz czytać moją historię

Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić ciebie.

Zarówno twoją teraźniejszość, jak i przyszłość.”

Jonathan Carroll (z książki ”Białe jabłka”)

Napisanie tej książki wcale nie było dla mnie łatwe. Wracanie do tych wszystkich chwil to jak kroczenie po polu minowym. Kroczyłam tym polem przez trzynaście lat mojego życia. Za każdym razem miałam nadzieję, że wyszłam na prostą, zamknęłam za sobą drzwi. Jedynym moim sposobem, aby przez te trzynaście lat sobie poradzić z tym, co mnie paliło od środka była ucieczka, ucieczka przed moją przeszłością. Uciekałam. Uciekałam od życia, od siebie, od ludzi, przeszłości. Chciałam nie pamiętać… Przez trzynaście lat uciekałam. To był mój jedyny mechanizm, aby przetrwać. Nie umiałam się z tym zmierzyć, więc postanowiłam uciekać. Sądziłam, że udawanie i zamazywanie pamięci pomoże mi się z tym uporać. Udawałam, że jestem taka jak inni. Udawałam, że nie miałam takiej przeszłości. Udawałam, że to wszystko się nie wydarzyło. Udawałam, że sobie z tym poradziłam. Udawałam, że nie mam tych krwawiących ran na duszy… Starałam się radzić z tym jak mogłam by możliwie normalnie funkcjonować w tym świecie, jak inni. Nie chciałam być postrzegana jako inna, gorsza. Nie chciałam być więcej sponiewierana, poniżona, upokorzona.

Ilekroć próbowałam zacząć od nowa, zawsze coś musiało się wydarzyć, za każdym razem gdy myślałam, że zamknęłam za swoja przeszłością drzwi, bo przecież się oswobodziłam, coś mi zaburzało pozorny spokój mojego umysłu. Ilekroć w coś uwierzyłam, to stawało się nieprawdą. Ilekroć zaufałam, doświadczałam zdrady. Ilekroć próbowałam normalnie funkcjonować, zostawiając za sobą przeszłość, ona wracała. Jak bumerang. I miała nade mną władzę. Ilekroć doświadczyłam porażki, popełniłam błąd, ktoś mi ubliżył, wyzwał, sprawił przykrość, moim oczom ukazywały się tamte zdarzenia. To trwało stale przez trzynaście lat. Tyle trwała moja droga z piekła do wolności. Tyle trwała moja droga do samoświadomości. Do uświadomienia sobie dlaczego to mnie spotyka. Dlaczego wciąż dokonuje niewłaściwych wyborów. Dlaczego stale powtarzam te same błędy. I stale powraca pytanie: DLACZEGO JA? DLACZEGO MNIE TO SPOTYKA?

Targały mną (niekiedy nadal tak jest) przeróżne emocje, których czasami nie potrafiłam nazwać, ani nie pozwalałam sobie ich przeżyć. Miałam wrażenie, że to nigdy się nie skończy. Moje życie to nieustanne poszukiwania. Zagubionej, zatraconej w rozpaczy — siebie… Tej niekochanej, odrzuconej dziewczynki, która zamknęła się przed światem w strachu przed kolejnym aktem przemocy… Moje życie to poszukiwanie miłości i dobra. Poszukiwania miłości na zewnątrz przy jednoczesnym braku miłości do siebie.

Moje życie to walka i ucieczka. Ucieczka przed moją przeszłością, ucieczka przed samą sobą,. Przed tym z czym nie chciałam się zmierzyć, tym bólem który nosiłam w sobie, ale nie pozwalałam sobie wyrzucić go z siebie… Ucieczka, na którą przez lata byłam skazana, bo nie wierzyłam, że mogę otrzymać pomoc, że ktoś by mi uwierzył. Uciekałam przed tym, co mnie spotkało i przed tym, co wyobrażałam sobie, że mogłoby mnie spotkać, gdybym odważyła się zrobić inny krok.

Z pewnością uciekałabym dłużej przed sobą, przeszłością i traumą gdyby nie wydarzyło się w moim życiu naraz aż tyle sytuacji jedna po drugiej, które mnie złamały. Nie miałam sił już dalej tak żyć. Nie potrafiłam się zmierzyć z tym, co mnie ukształtowało. Walczyłam ze sobą, aby zapomnieć. Wierzyłam, że jeśli z całych sił będę udawać, że to nie miało miejsca, że mi się to nie przytrafiło, to zapomnę o tym, czego nie chcę pamiętać…

Tak się jednak nie stało. Im bardziej uciekałam, tym bardziej przeszłość mnie doganiała. Im bardziej nie chciałam tego pamiętać, tym boleśniej znosiłam każde upokorzenie, stratę czy zadaną mi krzywdę ze strony innych ludzi. Nie umiałam się bronić. Nie miałam woli życia… Ale chciałam być sobą… Chciałam ocalić mój umysł, przed tym czego za nic nie potrafiłam pojąć…

Postaram się wytłumaczyć Ci jak wygląda życie kogoś, kto stale poszukuje miłości. Kto jest jej głodny, głodny czułości i najmniejszego przejawu akceptacji tak bardzo, że nawinie jest w stanie uwierzyć w fantazje swojego umysłu, w wyobrażenie o ukochanej osobie nawet wtedy, gdy nie odczuwa wzajemności… Nawet wtedy gdy jest świadkiem rzeczywistych wydarzeń sprzecznych z tym, w co wierzy. Postaram się wytłumaczyć Ci jak wygląda życie osoby zdanej na siebie, osoby, która resztkami sił próbuje przetrwać, potem o siebie zawalczyć, aż w końcu zbudować siebie na nowo…

Poznasz mnie taką jaką byłam dzięki zapiskom z moich pamiętników, które zdecydowałam się opublikować w tej książce. Poznasz bezbronne dziecko, zmagające się z odrzuceniem przez rówieśników, dziecko wykorzystane seksualnie, bezsilne, bezbronne, które doznało gwałtu na ciele i duszy, zniszczone wewnętrznie, spustoszałe emocjonalnie, złamane do granic możliwości i nie mające szans na wygranie z oprawcą. Poznasz mnie jako nastolatkę stale poszukującą potwierdzenia swojej wartości, poszukującą miłości, akceptacji i życzliwości w innych, szukającą partnera-wybawcy. Poznasz kobietę dorosłą, ale wciąż bezbronną i bezsilną wobec oczekiwań, manipulacji, krytyki i ocen innych, nieświadomych wewnetrznie skrzywdzonych emocjonalnie dorosłych.

Poznasz kobietę cichą, pokorną, skromną, która nienawidzi siebie, bo nie może być sobą, bo boi się być sobą, boi się, że gdy stanie się autentyczna i pokaże swoją prawdziwą wrażliwą naturę zostanie odrzucona. Kobietę zdegradowaną emocjonalnie, bo przez całe swoje dzieciństwo nauczyła się tłumić własne emocje i potrzeby, aby przetrwać. I wreszcie poznasz kobietę, którą się stałam, bo znalazłam w sobie resztki sił, aby zacząć o siebie walczyć, choć tysiące razy miałam ochotę się poddać i się poddawałam po każdej porażce, stracie i odrzuceniu. Kobietę, którą jestem teraz po wielu latach walki o siebie i taką, którą staram się być każdego dnia pracując nad moim charakterem. Kobietę odważną by kroczyć przez życie będąc sobą, by mieć odwagę walczyć o siebie, swoje wartości i ideały. Kobietą, którą się stałam, bo zapragnęłam zmiany w swoim życiu… I zrozumiałam, że muszę się zmienić, aby coś zmieniło się w moim życiu.

Chciałabym poprzez tę książkę nie tylko opowiedzieć o mojej historii, ale także pokazać na swoim przykładzie, że jeśli bardzo pragniemy zmiany w naszym życiu, to jest ona możliwa… Jednak wymaga zmiany siebie wewnątrz…

* * *

Przez jakiś czas w Polsce mówiono o zapobieganiu molestowania seksualnego dzieci, ochronie ofiar i pomocy im. W moim odczuciu ważne jest, aby uświadamiać matki o tym, aby były czujne

i chroniły bardziej swoje dzieci i im wierzyły. Dziecko nie jest w stanie zmyślić, że ktoś je krzywdzi… Ważne jest, aby uświadamiać matkom jakie konsekwencje w psychice dziecka molestowanego zostają na zawsze…

Trzeba również pamiętać o dorosłych ofiarach, które borykają się z traumą i milczą przez całe życie, nie znajdując wsparcia ani pomocy. Milczenie skazuje nas na walkę z samą sobą, na rozgrywanie się dramatu w naszym wnętrzu. Milczenie skazuje nas na cierpienie w samotności! Nie zasłużyliśmy na to… Niejednokrotnie to milczenie jest krzykiem, którego nikt nie słyszy… Niemym krzykiem… Krzykiem rozpaczy!

My kobiety, nasze wewnętrznie skrzywdzone dzieci, dorosłe ofiary molestowania w dzieciństwie, musimy znaleźć odwagę by mówić głośno o problemie wykorzystywania seksualnego. Ja znalazłam i chcę opowiedzieć o mojej historii, moich przemyśleniach, dramatach, konsekwencjach z jakimi się borykam i borykałam. Chcę pokazać innym dorosłym ofiarom molestowania seksualnego, że one również mogą „wygrać z przeszłością”, one również mogą przezwyciężyć traumę i złamać zakodowane w umyśle schematy.

W sierpniu 2017 roku po kilkuletniej ucieczce od przeszłości i walce z depresją postanowiłam zawalczyć o siebie jeszcze raz… Ostatni raz. Postanowiłam zmierzyć się z demonami mojego dzieciństwa. W kwietniu 2018 roku rozpoczęłam terapię. Od tego momentu poczułam, że mam do spełnienia misję, że chcę nieść pomoc dorosłym ofiarom molestowania seksualnego i dawać im, swoim świadectwem, nadzieję na powrót do normalnego życia. Zdecydowałam, że zrobię to gdy stanę na nogi, poczuję się pewnie w swoim ciele. Będę gotowa na publikację tej książki.

W zdrowieniu dorosłych ofiar molestowania i wyleczeniu z traum z dzieciństwa, ważne jest spotkanie na swojej drodze życzliwych osób, które potrafią dawać wsparcie. Ja chcę nieść to wsparcie właśnie poprzez tę książkę i moją historię.

Celem nadrzędnym powstania książki była moja autoterapia. Głównym celem mojej książki jest chęć wsparcia dorosłych ofiar molestowania. Przede wszystkim pomoc tym osobom, które nie szukają pomocy, bo wstydzą się tego, co je spotkało lub tak jak ja kilkanaście lat temu, wstydzą się i nie wiedzą gdzie jej szukać, bo boją się komukolwiek zaufać. Chciałabym przekazać dorosłym ofiarom molestowania, że mogą wybrać inną drogę, niż tę na którą „zaprogramowali” ich rodzice w dzieciństwie. Jeśli jesteś ofiarą molestowania chcę Ci pokazać, że możesz porzucić tożsamość ofiary, ocalić i poskładać od nowa wszystkie kawałki siebie w całość. Chcę pokazać Ci, że możesz wieść życie takie o jakim marzysz. Chcę moją historią opowiedzianą w tej książce, pomóc Ci wybrać S I E B I E. Dać Ci wsparcie, którego mi brakowało w walce, którą toczyłam przez trzynaście lat.

Celem równie ważnym jest poruszenie tematu rozległych konsekwencji przemocy seksualnej z jakimi zmaga się ofiara nie tylko w dzieciństwie, ale również w życiu dorosłym; uwarunkowań na które nie mamy wpływu podczas naszych narodzin, schematów jakie wynosimy z domu rodzinnego, a potem nieświadomie powielamy w związkach z innymi ludźmi. Poruszę również temat toksycznych relacji i ich wpływu na nasze życie.

Celem drugorzędnym jest uzmysłowienie, tym którzy nie przeżyli traumy molestowania seksualnego w dzieciństwie, co dzieje się „w głowie” osoby molestowanej i jakie są konsekwencje molestowania w życiu dorosłym. Chcę uzmysłowić każdej osobie, która nie doświadczyła traumy, co czuje dorosła ofiara molestowania, która nie mogła dorastać w poczuciu bezpieczeństwa.

Zdaję sobie sprawę ile artykułów naukowych, jak i pozycji dotyczących literatury autobiograficznej ofiar molestowania, powstało na przestrzeni lat. Zdaję sobie również sprawę, jak potrzebna światu jest literatura pokrzepiająca, dająca nadzieję. Głęboko wierzę, że moja książka przywróci nadzieję, tym, którzy jej już nie mają, że pokrzepi tych którzy zostali złamani i noszą w swoim wnętrzu bezbronne dziecko. Wierzę, że pozwoli podnieść się im i zawalczyć jeszcze raz, a jeśli zajdzie taka potrzeba, także kolejny.

Każda dorosła ofiara milczy, bo boi się potępienia, obwinienia, nie chce plotkowania na jej temat i wytykania palcami. Wstydzi się tego, co ją spotkało w dzieciństwie. Oprócz brzemienia toksycznego wstydu niejednokrotnie zmaga się również z toksycznym poczuciem winy, dla własnego bezpieczeństwa, nie chce ujawniać tego publicznie. Nie chce by odwrócili się od niej nieliczni znajomi, których ma, ale którzy „nie wiedzą” o jej problemie, nie chce społecznego osądzania. Myśli, że tak jest bezpiecznie i nikogo tym nie krzywdzi. Nikt nie posądzi jej o zepsucie dobrego mienia jej rodziny, jak w przypadku Halszki Opfer.

Jednak żadna z ofiar nie zasłużyła na dramat jakiego doświadczyła w dzieciństwie, którego może doświadczać również w życiu dorosłym, ani na ten jaki rozgrywa się każdego dnia w jej wnętrzu.

Milczenie, brak wsparcia dla ofiar niestety powoduje ogromne poczucie osamotnienia i izolacji z jaką ofiara molestowania boryka się całe życie. Otrzymanie wsparcia jest kluczowym czynnikiem w procesie zdrowienia i wychodzenia z traumy molestowania. Ja na to wsparcie czekałam 22 lata… Wiedz, że Ty nie musisz tyle na nie czekać. Chcę żebyś wiedziała, że możesz otrzymać wsparcie szybciej jeśli przezwyciężysz strach.

Nasze społeczeństwo charakteryzuje się tym, że łatwiej jest nam osądzić kogoś kogo nie znamy niż wczuć się w jego uczucia. Zanim zdecydujesz się wydać opinię, przeczytaj tę książkę. Nie osądzaj mnie póki „nie włożysz swoich nóg w moje buty”…

* * *

Zdaję sobie sprawę, że czytelnikami mojej książki będą w większości kobiety. Chciałam adresować ją na początku właśnie do kobiet. Wiem jednak, że zjawisko jakim jest molestowanie seksualne jest tak rozległe, że nie tylko kobiety ponoszą jego konsekwencje w życiu dorosłym. Zdecydowałam się więc na to, aby wybrać rozwiązanie pośrednie. Na wypadek gdyby po książkę sięgnął jakiś mężczyzna i zdecydował, że chce ją przeczytać. Będę w zwrotach bezpośrednich używać sformułowania „Drogi Czytelniku”.

Czytelniku czy jesteś gotowy wyruszyć ze mną w podróż i poznać zakamarki mojego dziecięcego, nastoletniego, a potem już dorosłego umysłu? Czy jesteś gotowy zmierzyć się ze światem,

w którym przez dwadzieścia osiem lat byłam całkowicie sama? Czy jesteś gotowy towarzyszyć mi w tej podróży? Czy jesteś gotowy przeżywać ze mną burze, huragany, zamiecie śnieżne, spadać z przepaści w przepaść, przebywać w ciemności mojej duszy i nie widzieć szans na ratunek? Nic co tutaj przeczytasz nie zostało zmyślone. Wszystko jest zapisem moich przeżyć. Mojej autobiografii. Na kartach tej książki przeczytasz historię prawdziwą we wszystkich opisanych tutaj szczegółach. Historię, którą napisało moje życie. Ta książka to również zapis moich autorefleksji, czasami desperacji, bezsilności i bezradności. Przede wszystkim jednak determinacji, siły, która nie pozwoliła mi się poddać i kazała walczyć… Dzięki tej sile, nie poddałam się autodestrukcji. Pisanie w jakimś stopniu mnie ocaliło. I czytanie. O czym dowiesz się w dalszej części tej książki, bo podzielę się z Tobą tym, co przynosiło mi ukojenie. Tym, co pozwoliło mi wyzwolić się z błędnego koła… Wierzę głęboko, że i Ty możesz w ten sposób siebie ocalić.

Moje imię pochodzi z języka węgierskiego, pierwszy człon mojego imienia oznacza “pochodząca ze szlachetnego rodu”, drugi znaczy walcząca. W niektórych publikacjach można znaleźć tłumaczenie „z walecznego rodu”. Wiem jedno! Moje imię zobowiązywało mnie do bycia silną. To, że noszę takie imię, to nie przypadek. To, że się nie poddałam również. To, że jestem teraz tym kim jestem, to zasługa mojego wewnętrznego uporu… Moje drugie imię wskazuje na miejsce pochodzenia. Również nieprzypadkowo otrzymałam takie imię. Dziś przynależę do siebie.

Mam jeszcze trzecie imię, które przybrałam na bierzmowaniu. Też nieprzypadkowe.

Doszłam do wniosku, że jedyne imię, które do mnie teraz pasuje to imię Weronika. Znalazłam dwie hipotezy etymologiczne dotyczące tego imienia „Vera” znaczy prawda, a „eikon” obraz. Inne znaczenie można upatrywać w etymologii słów „phero”, co znaczy nieść i „nike”, co oznacza zwycięstwo. Dla mnie to imię oznacza przede wszystkim prawdę objawioną w tej książce, moją prawdę.

Dlatego na potrzeby tej publikacji przybrałam imię Weronika. Wiem też, że moja rodzicielka rozważała nadanie mi takiego imienia. Imię Anastazja to imię ostateczne dla osoby, którą się stałam dzięki terapii. Anastazja znaczy “odrodzona, zmartchwywstania, wskrzeszona”.

Tak się czuję teraz kiedy przeszłam dogłębną przemianę mojej osobowości, kiedy podjełam trud zmiany siebie, myślenia o sobie, przeszłości, świecie i ludziach, których spotykam na co dzień…

Do kogo kieruję książkę?

Być może Ty również doświadczyłaś przemocy seksualnej w dzieciństwie… A skoro na moją książkę trafiłaś to zapewne wciąż nie umiesz sobie z tym poradzić i szukasz ratunku w cierpieniu. Kieruję moją książkę w pierwszej kolejności do Ciebie. Do każdej dorosłej ofiary molestowania seksualnego w dzieciństwie, która boryka się ze wspomnieniami z przeszłości i nie wie jak sobie poradzić. Nie rozumie pewnych swoich zachowań i nie wie jak je zmienić, obwinia się za wszelkie życiowe niepowodzenia i nie wie gdzie szukać pomocy, aby przerwać błędne koło tych samych stale powtarzających się doświadczeń. Chcę abyś znalazła na kartach mojej książki zrozumienie, którego całe życie ja poszukiwałam. Nie potrafiłam znaleźć go wśród ludzi, ale znajdowałam je właśnie w historiach innych ofiar. Dzięki temu zdałam sobie sprawę, że nie jestem sama. Chcę żebyś wiedziała, że nie jesteś z tym sama.

Ja też to przeżyłam i właśnie dlatego zdecydowałam się spisać te doświadczenia, aby nieść pomoc. Przez wiele lat nie umiałam sobie z tym poradzić. Przez większość mojego życia, pewne sytuacje w moim życiu stale wracały w formie wspomnień, których NIE CHCĘ PAMIĘTAĆ. Ta książka jest efektem mojej wieloletniej autoterapii, ciężkiej pracy nad sobą, a potem terapii poznawczo-behawioralnej. Napisało ją moje życie. Nie piszę jej tylko dla siebie, aby rozliczyć się z przeszłością, ale głównie dla innych. Widzę w swoim cierpieniu i doświadczeniach życiowych głębszy sens i uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Owszem jednym z etapów terapii zazwyczaj jest wyrzucenie z siebie tych palących od środka emocji. Nie zdawałam sobie sprawy, że to pozwoliło mi w jakimś stopniu przetrwać. Tym, co działo się w moim wnętrzu przez te wszystkie lata czasami dzieliłam się w moim pamiętniku, a teraz dzielę się nimi z Tobą w tej książce. Pisanie pozwoliło mi przetrwać choć wiele razy brakowało mi sił by dalej „z tym” żyć…

Wierzę głęboko, że poprzez spisanie swoich doświadczeń, pomogę i Tobie, przetrwać te najtrudniejsze momenty Twojego życia. Zdecydowałam się skorzystać z formy skryptoterapiii i spisać własną autobiografię, aby wyrzucić z siebie skrywaną tajemnicę, ustabilizować własny stan emocjonalny, znaleźć równowagę psychiczną, zmniejszyć lęk i toksyczny wstyd, a przede wszystkim przestać uciekać przed przeszłością i samą sobą. Zmierzyć się z nią. Przez trzynaście lat w żaden sposób nie umiałam pozbyć się się uporczywych wspomnień, natrętnych myśli, odrętwienia emocjonalnego, chronicznego psychicznego zmęczenia i zablokowania energii życiowej.

Milczałam wiele lat (ufałam niewłaściwym osobom i szukałam wsparcia u nieodpowiednich osób). Przez długi czas walczyłam sama ze sobą. Spaliłam się niemal całkowicie w środku przez to, co mnie spotkało i resztkami sił znalazłam w sobie odwagę, by o siebie walczyć. Chce dać Tobie świadectwo i przekonać Cię żebyś Ty również o siebie walczyła. Chcę żebyś wiedziała, że nie jesteś sama. Jestem po to. Jestem tutaj, aby dać Ci to wsparcie, którego może, podobnie jak ja, szukasz całe życie. Jestem po to, by Cię wesprzeć, byś nie czuła się samotna z tym wszystkim, z czym się zmagasz. Chcę Ci również pokazać, że samotność, wcale nie musi oznaczać bycia opuszczonym, odizolowanym, czy porzuconym.

Chcę podzielić się z Tobą tym, co przeżyłam, ale również tym, co czuję teraz, gdy wygrałam z „przeszłością”. Chcę pokazać Ci to kim byłam kiedyś i to kim jestem dzisiaj. Chcę o tym opowiedzieć Tobie abyś wiedziała, że jest ktoś kto Cię rozumie. Chcę dać Ci wiarę w to, że Ty również możesz siebie „na nowo wygrać, poskładać, odbudować”. Możesz zdefiniować siebie jako „inną” osobę, możesz stać się inną osobą. Osobą, która miała szansę narodzić się na nowo poprzez ponowną ocenę doświadczeń z dzieciństwa i własnych zmagań z konsekwencjami traumy w życiu dorosłym. Możesz zmierzyć się z własnymi przekonaniami, które wdrukowały się w Twoją psychikę, gdy byłaś jeszcze dzieckiem, i zastąpić je nowymi, aby „wspomnienia, których nie chcesz pamiętać” odeszły w niepamięć i nie wpływały na Twoje dotychczasowe życie.

Ta książka jest moim prywatnym pamiętnikiem, który nosiłam w sobie przez lata (czasami również spisywałam — nie widząc wtedy w tym żadnego celu). Stronę internetową stworzyłam, aby przyspieszyć proces pisania książki i zmobilizować się do zebrania wszystkich moich myśli w całość, a najkrótszym możliwym czasie. Zdecydowałam się ją stworzyć również po to, aby nieść pomoc od razu. Znalezienie wydawcy bądź uzbieranie funduszy na jej wydanie zajmuje dużo czasu, zanim książka dociera do odpowiednich rąk.

Chcę poprzez moją historię, poprzez książkę, którą Ci dedykuję, pomóc Ci uwierzyć, że możesz uporać się z traumą z dzieciństwa i jej licznymi konsekwencjami. Chcę przede wszystkim pomagać kobietom takim jak Ty, które dźwigają traumę molestowania i zmagają się z licznymi problemami w życiu dorosłym. Chcę pomóc Ci uwierzyć w siebie, nawet gdy nikt dookoła w Ciebie nie wierzy. Chcę dać Ci siłę abyś była w stanie o siebie walczyć, nawet jeśli nie masz już na to sił. Chcę pomóc Ci uporać się z uzależnianiem od miłości, nawet jeśli miłość toksyczna czy uzależnienie od innej osoby wydaje Ci się jedynym dobrem jakie w życiu Cię spotkało. Chcę pomóc Ci pokochać siebie, taką jaką jesteś, bo zasługujesz na miłość. Bezwarunkową i bezterminową. A pierwszą osobą, która powinna Cię pokochać jesteś Ty.

Nie jesteś sama!

Pisze to dla mojego wewnętrznego dziecka.

Jestem z Tobą i będę zawsze…

Napisanie tej książki to dla mnie znak, że jest to możliwe, aby się wyzwolić.

To mój krok,

aby przezwyciężyć strach przed opinią z zewnątrz,

to mój krok do rozliczenia z moją przeszłością

i rozpoczęcia nowego rozdziału,

bez względu na to czego doświadczyłam

będąc bezbronnym dzieckiem zależnym od dorosłych…

To mój krok do nowego życia bez strachu i ukrywania uczuć.

To mój krok do bycia sobą.

Biorę moje życie w swoje ręce.

Chcę przeżyć moje życie w radości i szczęściu.

Zasługuję na nie.

I Ty także na nie zasługujesz.

O książce

Na początku chciałam pisać tę książkę jako blog, internetowy pamiętnik, ale postanowiłam, że zachowam formę pisemnej autobiografii. Chciałabym abyś czytała ją w odpowiedniej kolejności. Każdy rozdział jest poświęcony innemu zagadnieniu związanemu z konsekwencjami traumy z dzieciństwa, z którymi się borykałam przez lata. Pierwsza część książki obejmuje moją historię, a druga odnosi się do wszystkich technik i praktyk terapeutycznych, które pomogły mi zrzucić z siebie ten ciężar, to brzemię, to piętno, którym zostałam naznaczona…

Chciałabym, aby moja książką nie tylko byłą traktowana jako autobiografia, ale również swoisty poradnik dla dorosłych ofiar molestowania, dzięki któremu uwierzą, że mogą wyjść z traumy i wieść szczęśliwe życie. Bardzo chciałabym aby książka nosiła miano pozycji biblioterapeutycznej. Biblioterapia nie jest mi obca. To dzięki wiedzy na temat biblioterapii, przez wiele lat szukałam pomocy właśnie w literaturze, zanim trafiłam do gabinetu psychologa. Literatura, którą czytałam na przestrzeni lat, pozwoliła mi poczuć, że nie jestem jedyną osobą, którą spotkało coś tak niewyobrażalnie okrutnego, oraz, że nie tylko ja zmagam się z podobnymi problemami.

Moja książka na pewno nie zastąpi terapii psychoterapeutycznej, ale może stanowić wstęp do osobistych rozważań o Twoich przeżyciach lub stanowić uzupełnienie terapii poznawczo-behawioralnej czy jakiejkolwiek innej, która przyniesie Ci ulgę w cierpieniu.

Z uwagi na brak wsparcia z zewnątrz i długotrwałe tłumienie traumatycznych wydarzeń z dzieciństwa, kluczowym czynnikiem, podczas mojej autoterapii, była odpowiednio dobrana literatura, która przyniosła mi ukojenie, pozwoliła zrozumieć emocje, które tłumiłam przez lata i poukładać w logiczną całość moje doświadczenia oraz ich wpływ na moje życie. Stworzyłam zestawienie bibliograficzne książek i materiałów, które pomogły mi w odzyskiwaniu siebie. Chciałabym, aby moja książka była pierwszą w Polsce książką dzięki, której dorosłe ofiary molestowania seksualnego będą w stanie odmienić swoje życie, będą w stanie przerwać koło przemocy. Chcę pomagać dorosłym ofiarom molestowania seksualnego udźwignąć ciężar utraconego dzieciństwa.

Przez lata zgłębiałam wiedzę psychologiczną dotyczącą skutków przemocy seksualnej, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić. Zmagając się z konsekwencjami utraconego dzieciństwa, szukałam w niej ukojenia i byłam przekonana, że właśnie ona pomoże mi rozwiązać moje problemy. Będę ją tutaj w przystępnej formie „przemycać”, aby pomóc Ci zrozumieć moje zachowania oraz wytłumaczyć w jakiś sposób ich przyczynę. Chcę również podpowiedzieć Ci gdzie możesz szukać informacji, wiedzy jeśli moja książka przyczyni się do chęci zgłębienia przez Ciebie poruszanych przeze mnie tematów.

Aby móc coś zmieniać w swoim życiu, trzeba sobie najpierw sporo uświadomić. Droga do mojej samoświadomości trwała kilkanaście lat zanim dotarłam tu, gdzie jestem. Dopóki nie uświadomiłam sobie, że sytuacje w moim życiu wynikają z przyjętych w dzieciństwie schematów myślenia i mechanizmów obronnych, które wypracowałam, aby poradzić sobie z przemocą jakiej doświadczyłam. W dorosłym życiu stale popełniamy te same błędy, których mam nadzieję Ty unikniesz, dzięki mojej książce.

Chciałabym, aby ta książka była nadzieją dla innych ofiar przemocy seksualnej (gwałtu, molestowania i napastowania seksualnego), które milczą bo uwierzyły w to, że nikt im nie pomoże wydostać się z piekła….

Chcę dać Ci nadzieję na to, że jesteś w stanie to zrobić, jesteś w stanie walczyć do końca, jesteś w stanie ułożyć swoje życie i wyjść z roli ofiary.

Tylko nie możesz się poddać…

Niezależnie od tego jak rozległe konsekwencje przemocy seksualnej doznanej w dzieciństwie ponosisz, jesteś w stanie odzyskać siebie…

Przyjdzie czas, że odrodzisz się na nowo. Odbudujesz swoje poczucie własnej wartości…

Żeby to nastąpiło musisz pokochać tę małą dziewczynkę, dać jej to wszystko, co jej zabrano….

Pokochać ją tak bardzo jak jej nie kochano…

* * *

Chciałabym również, aby ta książka była przestrogą dla matek, aby uwierzyły dziecku i kierowały się jego dobrem, a nie własnym. Aby nie wpadały w pułapkę „utrzymywania rodziny na pokaz”…

Aby nie kierowaly się chorym przekonaniem, że dziecko musi mieć ojca.

Wpaja się matkom, że nieważne czy alkoholika czy pedofila, ale dziecko musi mieć ojca…

Nie musi! Lepiej, żeby było świadome, że go nie ma…

Lepsza jest świadomość braku ojca, niż dorastanie się w obecności przyszywanego „tatusia-pedofila”…

Brak ojca nie odciska takiego piętna, jak bycie ofiarą pedofila, psychopaty…

Bezwzględnego kata czy gwałciciela…

DEDYKACJA

„Wykorzystanie seksualne dziecka jest złem nie tylko dlatego, że pozbawia je prawa do normalnego dzieciństwa i nawet nie dlatego, że zabija jego niewinność, jest złem przede wszystkim dlatego, że niszczy w dziecku jedną z najistotniejszych szans rozwojowych, zdolność do wchodzenia w głębokie i bezinteresowne więzi międzyludzkie. Jeżeli ma ono charakter kazirodczy, rodzi dodatkowo niebezpieczeństwo izolacji jednostki od świata zewnętrznego, jeżeli dokonane jest przez osobę obcą, kształtuje poczucie, że świat jest wrogi.[1]”

Każdemu wewnętrznemu dziecku,

które boryka się z traumą

wykorzystywania seksualnego…

*

Ta książka jest dla mnie swoistym rozliczeniem się z przeszłością.

Niewyrażonym nigdy wcześniej głosem wołania o pomoc, krzykiem rozpaczy z głębi mojej duszy, którego nikt nigdy nie chciał słyszeć.

Prawdą!

Moją prawdą, której nigdy wcześniej nie mogłam wypowiedzieć

Prawdą, którą skrywałam przez dziesięć lat, gdy okrutnie byłam krzywdzona.

Prawdą, którą skrywałam przez trzynaście lat po tym jak się oswobodziłam,

bo wstydziłam się tego, co mnie spotkało, wstydziłam się tego kim jestem.

Prawdą, która niszczyła moje wnętrze.

Prawdą, która jest częścią mnie.

Prawdą, która mnie ukształtowała.

Jeśli nie jesteś gotowa/y na tę prawdę odłóż tę książkę teraz i nie czytaj jej.

Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości wobec tego, co tutaj zostało napisane,

z pewnością nie jesteś jej adresatem…

*

Są słowa, uczucia i czyny, których nic nie zmaże z mojej duszy…

Nie da się odgrodzić od tego, co jest częścią Ciebie…

Nawet jeśli nie chcesz tego pamiętać i nie chcesz żeby było częścią Ciebie…

To na zawsze nią już będzie, bo właśnie to Cię wewnątrz ukształtowało…

Nie da się wyczyścić pamięci z tego,

co doświadczyło bezbronne dziecko, któremu wyrwano niewinność…

któremu zabrano dzieciństwo…

które dorastało w poczuciu ciągłego zagrożenia i strachu…

Nie da się zapomnieć takiej krzywdy…

Nie da się zapomnieć gwałtu na ciele i duszy…

Nie da się też wytłumaczyć czynów tak okrutnych…

Wiem, że można nauczyć ciało umysł, aby nie rozpamiętywać.

Można nauczyć się żyć pomimo wszystkiego, co wydarzyło się wcześniej.

Można nauczyć się żyć szczęśliwie,

pozbywając się ciężaru, który nam to dotychczas uniemożliwiał…

Jeśli i Ty przez lata doświadczałaś upokorzenia…

Jeśli przez lata próbowano Cię zniszczyć, podporządkować…

Jeśli straciłaś już nadzieję…

Chcę ją w Tobie wskrzesić…

Abyś uwierzyła, że…

Możesz wygrać siebie na nowo…

Bo… Jesteś tego warta!

[1] I. Pospiszyl, 1995, przedmowa do książi D. Glaser, S. Frosh, Dziecko seksualnie wykorzystywane, Warszawa 1995, s. 7

CZĘŚĆ I

Prawda o moim dzieciństwie. „Takie jest życie”

Rozdział I

Najcenniejsze wspomnienia dwulatki. Dwa zdjęcia

Kiedy patrzę na to zdjęcie, na tę małą dziewczynkę zaczynam płakać…

Mam kilka zdjęć z tamtego okresu…

Z babcią, która trzyma mnie na rękach tuż przy bramie wejściowej na podwórze.

Moją mamą. Młodą piękną, uśmiechnięta kobietą…

Jeszcze jedno gdy bawię się lalką u sąsiadki, która mieszkała obok domu babci.

Jedno, w samochodzie mojej chrzestnej.

Jednak żadne z tych zdjęć nie wywołuje takiej burzy emocji jak te, które właśnie trzymam w ręku.

To jedno zdjęcie ze ślubu mojej matki.

Piszę tak, bo po dwudziestu ośmiu latach uważam, że ten człowiek nie jest moim ojcem i też nigdy nim nie był. Choć jeszcze nie mam na to dowodów, to w głębi duszy tak właśnie uważam.

Nie ma go na tym zdjęciu. Jest jeszcze jedno, na którym jest, ale nie mogę na nie patrzeć. Nie mogę na niego patrzeć.

Ta dziewczynka siedzi na kolanach mojej mamy.

Nie jest uśmiechnięta, tak jak śmieją się dwulatki. Jest zatroskana. Ma wymuszony uśmiech przez fotografa. Ma na sobie czerwoną zamszową sukieneczkę z białym kołnierzykiem z koronki. Na główce ma biało-czerwoną czapeczkę z takiego samego materiału jak sukienka. Czapeczka zakrywa jej jasne blond włoski, które sięgają do ramion. Siedzi spokojnie i jest grzeczna, bo z mamą czuje się bezpieczna. Mama obejmuje ją jedną ręką za brzuszek, a drugą za ramię, żeby nie spadła. Ma białe rajstopki z kwiatuszkami w okolicy kostek i żółte wiązane buciki. I takie malutkie rączki… Patrzy się na mnie swoimi dużymi niebieskimi oczami. Patrzy w głąb mojej duszy. Z jej oczu można wyczytać pragnienie miłości… Ogromne pragnienie miłości.

Na drugim zdjęciu on stoi obok mamy. Mama trzyma kwiaty. To jest bardzo pozowane zdjęcie. Tylko ta mała dziewczynka nie pozuje. Ma postawę zamkniętą. Złączyła rączki. Trzyma jedną rączkę na drugiej. I przybliżyła się bardziej do mamy. Nadal ma taki sam wyraz twarzy. I zaciśnięte malutkie wargi.

* * *

Z okresu gdy byłam małym dzieckiem pamiętam niewiele. Niektóre chwile przypominają mi zdjęcia. Za to moje wnętrze zapamiętało bardzo dobrze to, czego nie chce pamiętać i co przez lata próbowałam bezskutecznie zapomnieć.

Kiedy mieszkałyśmy z mamą u babci czułam się bezpieczna. Babcia była i jest dla mnie uosobieniem dobra. Najukochańsza kobieta, od której doświadczyłam dużo ciepła. Pamiętam, że czasami żaliłam się jej, gdy mama niesprawiedliwie mnie potraktowała względem młodszej siostry. Uwielbiałam spać z babcią. To ona nauczyła mnie modlić się. Uwielbiałam spędzać z nią czas. Pamiętam jak pomagałam jej karmić kury i krowy. Pamiętam jak gotowała ziemniaki ze skórką dla zwierząt, a ja lubiłam je kraść z parownika. Pamiętam jak z nią robiłam masło. Pamiętam jak smakował mi zawsze cienko pokrojony chleb z margaryną… To był smak mojego krótkiego dzieciństwa.

Pamiętam też czas gdy za domem babci był piękny ogród, w którym na Wielkanoc babcia chowała prezenty. Lubiłam w tym ogrodzie wyjadać groszek i chować się między ścieżkami…

Pamiętam jak z babcią kopałam ziemniaki…

Mam tylko jedno niemiłe wspomnienie. Gdy miałam dwa latka bawiłam się na podwórku. W domu babci był sąsiad, który mieszkał obok. Nie zamknął furtki i na podwórko wbiegł jego pies. Bałam się go i zaczęłam uciekać. Niestety niefortunnie potknęłam się o kamień. I pamiętam jak wbił swoje kły w mój pośladek. Nie pamiętam co było dalej. Może zaczęłam głośno płakać i ktoś wybiegł? Pamiętam tylko, że mama robiła mi okłady na pośladki w miejsce ugryzienia.

Ten moment z mojego życia gdy uciekam przed psem bardzo często się powtarzał. W nastoletnim i dorosłym życiu stale musiałam uciekać… A psem stawały się silniejsze ode mnie osoby, przed którymi nie umiałam się obronić…

„ZŁOTA RYBKA — OPOWIADANIE”

Była sobota. W tym właśnie dniu mieliśmy jechać nad morze. Pogoda dopisywała, więc ruszyliśmy w drogę. Trasa była skomplikowana i długa, ale jeżeli chciałam mieć przyjemność z podróży musiałam wytrzymać.

Gdy dotarliśmy na miejsce i rozpakowane były walizki, przyszedł czas na zanurkowanie i sprawdzenie zdolności pływania. Do wody pierwszy wskoczył tata. Później moja młodsza siostra mama. Ja nie pływałam — nie umiem. Może jak będę starsza to, coś się da z tym zrobić. Resztę dnia spędziłam opalając się i mocząc nogi w wodzie.

Było już dosyć późno, gay spojrzałam na zegarek. Więc szybko zjedliśmy kolację i położyliśmy się do łózek. Nie umiałam zasnąć dlatego też posiedziałam sobie jeszcze przy świetle księżyca nad wodą. Siedziałam tak sobie aż do 22:49. Już chciałam się położyć kiedy usłyszałam kroki jakiegoś człowieka. Który szedł w moją stronę. Był to stary, w podeszłym już wieku rybak., który przyszedł popatrzeć na gwiazdy.

Siedzieliśmy tak ze sobą może z 15 minut. Wybiła 23:00. Rybak zaglądając na zegarek oświadczył mi, że musi już wracać. Dziękując mi za dotrzymanie mu towarzystwa wręczył mi siatkę z rybą w środku. Po krótkiej chwili odszedł.

Nie miałam już nic do roboty. Kierując się w stronę namiotu usiłowałam się położyć spać. Lecz gdy wykonałam zaledwie kilka kroków usłyszałam płacz. Pomyślałam, że się przesłuchałam. Po kilku minutach dźwięk znowu się powtórzył. Nie wiedziałam, co mam robić. Wróciłam się żeby sprawdzić, czy ktoś jest na plaży. Nikogo nie zauważyłam. Było to dla mnie bardzo podejrzane.

Usiadłam koło siatki, żeby sprawdzić jak wielka jest ryba. Gdy otworzyłam siatkę, myślałam, że śnię. Ku moim oczom ukazała się ryba ze złotymi łuskami. Poprosiła mnie abym wypuściła ją na wolność. Ale nie było to takie proste. Powiedziałam jej, że zrobię to gdy spełni moje trzy życzenia.

Zamyśliłam się na chwilę i wypowiedziałam te życzenia:

1. Bardzo bym chciała, aby moja sąsiadka z bloku wyzdrowiała.

2. Chciałabym, aby mój młodszy przyjaciel z domu dziecka odnalazł wreszcie rodziców.

3. Mój nauczyciel od matematyki bije dzieci, proszę aby przestał to robić, opraz aby ofiary zapomniały o czynie tego nauczyciela.

Gdy wypowiedziałam życzenia ryba tak powiedziała:

„Życzenia zostaną spełnione za trzy dni w nocy o północy.”

We wtorek rano zanim wyszłam do szkoły mama mi powiedziała, że Pani Dorotka wyzdrowiała. W szkole na historii Pan Konwłacki nie uderzył ani jednego dziecka. Kiedy wracałam ze szkoły spotkałam mojego kolegę, Darka, wyglądał na uśmiechniętego. Dopiero w domu dowiedziałam się, że Darek odnalazł swoich rodziców.

Taki morał ma to opowiadanie, że czasem lepiej zaufać wyobraźni. Być może to o czym marzysz, w końcu się spełni”

(..)

Gdy chodziłam do gimnazjum zaprzyjaźniłam się z kilkoma dziewczynami z ulicy na której mieszkaliśmy. Z Anią, Klaudią, Kaliną… Czasami grałyśmy w gumę. Do czasu gdy zostałam zmuszona przez matkę do wyjścia w tych krótkich spodenkach i zarośniętych łydkach na podwórko. Wszyscy na mnie strasznie się gapili. Było mi strasznie głupio i wstyd… Od tamtej pory coraz rzadziej się ze mną bawiły. Aż wreszcie przestały, a mama Ani, (koleżanki, którą lubiłam najbardziej, była rok młodsza ode mnie, ale świetnie się dogadywałyśmy), w końcu zaczęła jawnie wyrażać wobec mnie niechęć i mówiła córce, aby przestała się ze mną zadawać. I przestała. Tę stratę również bardzo, bardzo przeżyłam. Bardzo zależało mi na tym, by mnie lubiano. To był kolejny cios, którego nie umiałam znieść.

Zaczęłam więcej czasu spędzać na placu zabaw, który mieścił się kilka metrów obok mojego domu. Różne osoby tam przychodziły. Szczególnie wieczorami starsi bawili się „w chowanego”. Chciałam bawić się z innymi, ale miałam zawsze ultimatum na wracanie do domu o określonych porach i wszędzie musiałam zabierać ze sobą młodszą siostrę. Bardzo mnie to irytowało. Ponieważ bardzo chciałam mieć przyjaciół próbowałam się zaprzyjaźniać z tymi osobami. Widziałam, że przesiadują na ławce więc chciałam się do nich przyłączyć. Chciałam być równa. Taka jak oni. Chciałam mieć przyjaciół. Być lubiana… Zawsze z trudem mi to przychodziło.

Po jakimś czasie poznałam drugą Anię, starszą ode mnie o rok. I uważałam ją przez wiele lat za moją jedyną przyjaciółkę. Nie bawiła się z nimi. Przyszła do mnie kiedyś, gdy huśtałam się na huśtawce i powiedziała, że wszyscy z podwórka mają ze mnie niezły ubaw i żebym przestała się z nimi bawić. Zaprzyjaźniłyśmy się. Ona była dla mnie jak siostra, starsza siostra, której potrzebowałam i zawsze chciałam mieć. Pamiętam, że rysowała na piasku statek. Od tamtego dnia statek jest dla mnie symbolem przyjaźni. Choć okręt naszej przyjaźni zatonął. Straciłyśmy kontakt, gdy się wyprowadziłam. To jej pierwszej chciałam „coś” bardzo powiedzieć, ale bałam się, że nie zrozumie, że mnie wyśmieje i przestanie być moją przyjaciółką. Około trzynastego roku życia zaczęłam pisać pamiętnik. Obiecałam sobie, że będę go prowadzić dopóki nie skończę osiemnastu lat. Po ukończeniu drugiej klasy gimnazjum, we wrześniu 2004 roku, wyprowadzaliśmy się z naszego „starego domu”, gdzie doświadczyłam chwil, których nie chcę pamiętać. I wtedy zniszczyłam pierwszy zeszyt. Potem bardzo żałowałam, że go zniszczyłam. Zaczęłam go pisać pod koniec pierwszej klasy gimnazjum. Prawdopodobnie zrobiłam to ze strachu, przed tym, że gdy mama go przeczyta i nie będzie ze mnie zadowolona…

Byłam utalentowanym dzieckiem. Od najmłodszych lat uwielbiałam rysować. Jako malutkie dziecko brałam długopis i malowałam. Zarysowywałam wszystko co dano mi do rąk. Zazwyczaj rysowałam kobiety pięknie ubrane i wymyślałam im ubrania. Rysowałam suknie i mówiłam, że jak dorosnę zostanę projektantką mody. Niestety nigdy nie udało mi się spełnić tego dziecięcego, bardzo ambitnego marzenia.

W dalszej części załączam rysunki, które stworzyłam na trzech różnych etapach rozwoju. Dodaję je z konkretnych powodów. Jeśli jesteś matką i Twoje dziecko jest wycofane lub zaobserowałaś u niego coś niepokojącego, udaj się do psychologa. Nie gwarantuję jednak, że jego kompetencje będą na tyle wysokie, aby zauważyć coś, co powinni zauważyć pedagodzy z którymi miałam do czynienia.

W pedagogice jednym z narzędzi obserwacji dziecka jest rysunek. Często stosuję się go, aby ocenić stan emocjonalny dziecka i jego stosunek do świata. Wśród możliwych form realizacji tego narzędzia, wyodrębnia się rysunek rodziny i rysunek drzewa. Znaczący wpływ na ocenę czy dziecko jest ofiarą przemocy ma rysunek drzewa tzw. test drzewa Kocha. Często się z niego korzysta, choć nie jest on potwierdzonym empirycznie narzędziem. Oczywiście nie jest to jedyne i najbardziej wiarygodne narzędzie, ale jedne z możliwych. Dowiedziałam się o tym na studiach podyplomowych z Terapii pedagogicznej z Oligofrenopedagogiką. Jeden z przedmiotów był poświęcony narzędziom pedagogiczno-psychologicznym. I w moim przypadku interpretacja drzewa, poddawana przez wielu specjalistów wątpliwościom, sprawdziła się. Ten jeden charakterystyczny w rysunku drzewa szczegół, który ma wskazywać na oznakę molestowania dziecka lub doświadczanie przez niego przemocy seksualnej, znajdował się na moich rysunkach. Mając dwanaście lat narysowałam pierwsze drzewo na zajęciach plastyki. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Ani na to jak się zachowywałam. Nikt nic nie zauważył. A może nie chciał zauważyć?

Stawiam celowo pytania retoryczne. Wiele mi się ich nasuwało po terapii i w trakcie pisania tej książki. Na niektóre nie znalazłam odpowiedzi… Być może Ty również zaczniesz je sobie zadawać, gdy poznasz całą moją historię. A ja postaram się wytłumaczyć Ci bardzo dokładnie, jak funkcjonuje dziecko doświadczające przemocy ze strony opiekuna, rodzica i milczy…

Prawdą jest to, że jak większość dzieci ukrywałam przed światem wszystkie oznaki mojego cierpienia, ze strachu, z pragnienia przetrwania, z przymusu milczenia. Żyjemy w kulturze, w której rodziców trzeba szanować i czcić, jak głosi religia chrześcijańska. W tej wierze zostałam wychowana, dlatego nie wyobrażałam sobie, abym mogła komukolwiek powiedzieć, o tym co mnie spotykało niemal każdej nocy przez ponad trzynaście lat… Nie chciałam też mówić o tym będąc dzieckiem. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie znajdziesz w dalszej części książki.

Jeśli chcesz zgłębić ten temat i dowiedzieć się jakie są kody kulturowe, w jakie jesteśmy uwikłani, koniecznie zajrzyj do książek wybitnej żydowskiej psycholożki, Alice Miller, która obaliła wszelkie mity dotyczące metod wychowawczych. To dzięki niej zrozumiałam wiele nieprawidłowości

w moim życiu. Dzięki niej ocknęłam się. To w jej książkach odnajdowałam zrozumienie dla moich uczuć, jakie przez lata wypierałam, tłumiłam i chowałam, pozwalając aby trawiły do reszty moje wnętrze. Jej książki pozwoliły mi zauważyć powiązania niepowodzeń w życiu osobistym, uczuciowym i zawodowym z doświadczaną przeze mnie przemocą w dzieciństwie i w okresie wchodzenia w dorosłość. Ze względu na długotrwałą przemoc seksualną, najgorszą z możliwych form przemocy, zostałam pozbawiona normalnego funkcjonowania i rozwoju emocjonalnego.

Wracając do rysunku drzewa chciałabym, abyś Drogi Czytelniku przyjrzał się tym trzem rysunkom, które wykonałam mając 12, 15 i 17 lat. Jest na nich coś bardzo charakterystycznego, na co żaden

z psychologów, pedagogów czy nauczycieli nie zwrócił uwagi. Ciekawa jestem czy, Ty Drogi Czytelniku, nie mając głębszej wiedzy o zjawiskach psychologicznych, zauważysz tę jedną szczególną cechę moich rysunków.

Rysunek wykonany, gdy miałam lat 12.

Rysunek wykonany gdy miałam lat 15

Rysunek wykonany gdy miałam lat 17

Tym charakterystycznym punktem łączącym moje wszystkie rysunki była dziupla, która ma oznaczać związek z odbytym urazem, traumą, kojarzoną zwykle z molestowaniem seksualnym. Nie będę głębiej nadinterpretowywać moich rysunków. Chcę zwrócić tylko uwagę na to, że gdyby ktoś zauważył chociażby ten szczegół w moich rysunkach, być może otrzymałabym pomoc wcześniej i nie musiałabym zmagać się tak dotkliwie z różnymi dysfunkcjami. Dużo czasu zajęło mi uporanie się ze skutkami doświadczanej przemocy. Chcę podkreślić jeszcze coś. Jeśli jesteś matką i czytasz tę książkę, przyjrzyj się swojemu dziecku. Zaopiekuj się nim emocjonalnie. Jeśli zauważysz coś niepokojącego, idź do psychologa, nie czekaj i nie usypiaj swojej czujności. To w Twoich rękach jest jego bezpieczeństwo.

Ty, tak Ty, jego matka, możesz jeszcze je uratować zanim zamknie się w sobie na świat i ludzi. One nie zrobi tego samo. Nie wyzwoli się z traumy i nie pokona konsekwencji. A jeśli tego nie zrobisz utonie w oceanie żalu i poczucia winy. Będzie się zmagać w dorosłym życiu z ogromnym żalem, że nie dałaś mu wsparcia, nie pomogłaś. I będzie powtarzało rolę w jaką zostało uwikłane (o tym napiszę w dalszej części książki).

Jedyną możliwą reakcją na molestownie jest wyparcie lub dysocjacja. Zarówno jeden, jak i drugi mechanizm obronny chroni psychikę dziecka zapewniając mu przetrwanie. Dziecko rzadko będzie szukać jawnie pomocy, nie obroni się samo, za bardzo się boi oprawcy. I przede wszystkim nie chce stracić matki. Im bliższe pokrewieństwo łączy oprawcę z dzieckiem, tym bardziej dziecko będzie starało się to ukryć. Im szybciej matki nauczą się rozpoznawać pewne symptomy, tym szybciej skrzywdzone dziecko będzie mogło odzyskać równowagę…

O ile zdoła ją odzyskać w porę…

Jeśli mu w tym nie pomożesz, być może uporanie się z tymi doświadczeniami zajmie mu nawet kilkanaście lat.

Jeśli mu nie pomożesz, jeśli nie udzielisz wsparcia, nie zachowasz się tak jak powinnaś się zachować, jesteś współwinna. Będziesz odpowiedzialna za to czego doświadczy…

Rozdział II

Szkoła. Choroba. Wakacje. Pierwsza miłość

Przedszkole pamiętam jakby przez mgle. Nie pamiętam chwil gdy mnie tam ktoś prowadzi. Pamiętam gdy już tam jestem. Na sali z innymi dziećmi. Pamiętam, że zwykle bawię się sama. Nie mam koleżanek i nie umiem się bawić z innymi dziećmi. One chyba mnie nie lubią. Boję się, że się będą ze mnie śmiać, ale nie umiem wytłumaczyć dlaczego się tego boję.

Pamiętam Piotrusia, który codziennie wrzeszczy wniebogłosy gdy mama przyprowadza go do przedszkola. Ma zawsze w prawej ręce ukochanego misia. Codziennie trwa ten sam teatrzyk, zanim Piotruś zostanie w sali. Piotruś — sala. Piotruś — miś. Piotruś — mama.

Chyba trochę zazdrościłam mu takiej mamy, która miała te cierpliwość każdego dnia i zawsze go przytulała gdy płakał. Nie pamiętam by mnie ktoś kiedykolwiek przytulał…

Nie czułam się kochana i wartościowa…

Pamiętam śniadania. Zawsze siedziałam sama. Pamiętam jak tam siedzę i się męczę.

— Pora śniadania już się kończy.

— Ja już nie mogę.

— Przyjmujemy tylko puste talerze. Proszę zjeść i dopiero oddać talerz!

— Nie chce tego zjeść! Nie lubię tego! Nie lubię miodu!

— Wszyscy lubią miód. Miód jest pyszny.

— Ja go nie lubię.

— Zabiorę talerz jak ugryziesz kawałek.

— Nie, nie chce. Miód jest fuj!

— No dobrze.

Pamiętam też długie kręcone czarne włosy nauczycielki. W nastoletnim i dorosłym życiu kręcone włosy u kobiet wzbudzały we mnie zachwyt i podziw. I zawsze kojarzyły mi się z pewnością siebie.

Takie piękne włosy miała też moja młodsza siostra. Zawsze jej zazdrościłam bujnej czupryny.

Do szkoły podstawowej zaprowadzał mnie starszy o cztery lata sąsiad, Michał. Miło to wspominam choć często, coś głupiego powiedziałam i pamiętam, że to go rozśmieszalo. Lubiłam go bardzo. Mieszkał w tej samej klatce. Drzwi w drzwi. Czasami szłam do niego odrabiać lekcje. Miał zawsze dużo książek i komputer, którego my jeszcze nie mieliśmy. Lubiłam spędzać z nim czas. Wydawał mi się mądry. Chyba ta inteligencją tak mnie onieśmielał. W gruncie rzeczy uważałam go za dobrego starszego kolegę.

W podstawówce miałam koleżankę, jedną z która siedziałam w ławce. Bardzo ja lubiłam. Lubiłam też ja odwiedzać przed szkoła i spędzać z nią czas. Agatka nigdy mnie nie obraziła, nigdy się ze mnie nie śmiała. Miała piękny pokoik. Własny, którego nie musiała dzielić z nikim innym. Taki swój azyl gdzie mogła się schować. Zawsze tego jej zazdrościłam, bo ja musiałam dzielić pokój z młodszą siostrą. A marzyłam o własnym kącie. Dziś patrzę na to inaczej i cieszę się, że tak było. Mieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią i łazienką, który mieścił się na pierwszym piętrze. Rodzice spali w dużym pokoju, a ja z siostra w małym. Dziś jestem wdzięczna Bogu za to, że ona ze mną dzieliła ten pokój. Dziś jestem jej wdzięczna, bo gdybym miała własny, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. I nawet nie chce o tym myśleć.

Przyjaźń z Agatka też nie trwała wiecznie. Dużo chorowałam na alergie i astmę. Często zostawałam z powodu choroby w domu, bo stale się dusiłam i musiałam przyjmować inhalatory. Gdy wróciłam do szkoły po bardzo długiej chorobie, okazało się, że Agatka ma inną koleżankę. I nie siedzi już ze mną w ławce. Od tamtej pory już nie chciała się ze mną bawić. Nie spędzała już ze mną czasu i nie chodziłyśmy już razem do szkoły. To bardzo mnie bolało. Bardzo przeżyłam tę stratę. A było to w trzeciej lub w czwartej klasie szkoły podstawowej.

Praktycznie całe moje dzieciństwo słyszałam:

— Nie biegaj. Idź powoli. Musisz uważać.

Podczas gdy inne dzieci mogły robić wszystko. Ja stale musiałam uważać. Musiałam być bierna, bo w każdej chwili mogłam dostać ataku duszności. Zwykle dostawałam je w domu. Myślę, że byłam uczulona na niego, na jego obecność. I moje ciało właśnie tak reagowało.

Mama wściekała się gdy chorowałam. Miałam wrażenie, że była na mnie zła. A ja byłam zła na siebie, że nie umiem zapanować nad chorobą i przegonić jej. Panicznie bałam się chorób. Mama wszystkim opowiadała, że jej dzieci znowu są chore. Stale się o nas martwiła, a z drugiej strony wyrażała swoje niezadowolenie z tego stanu. Na nic się zdawało to, że uważałam by nie zachorować. Nie miałam kontroli nad moim ciałem. Nie potrafiłam panować nad tym by nie zachorowało. Mama wściekała się na mnie za to, że choruję. A ja wściekałam się na siebie, że nie mogę przestać chorować. Każdą chorobę znosiłam źle. Bardzo źle. Nie chciałam przecież denerwować mamusi. Wprawdzie po tych napadach złości, że znów jestem chora, że znów musi iść ze mną do lekarza stawała się łagodna i czuła, to jednak zapadły mi one w pamięć.

Gdy miałam mniej więcej sześć lat zachorowałam na nieuleczalną i niezdiagnozowaną chorobę. Żaden lekarz nie umiał mi pomóc. Nikt nie wiedział co mi jest. Nikt nie postawił jednoznacznej diagnozy. Przedwcześnie zaczęły mi rosnąć na całym ciele włosy. Naturalnym jest, że gdy dziewczynki dojrzewają rosną im włosy łonowe i pod pachami. Mi wyrastały dosłownie wszędzie… Rosły na udach, pod pachami, w okolicach intymnych, na policzkach, brodzie i nad wargą. Gdy urodziłam się miałam jasne blond włosy, a te które rosły były czarne jak smoła. W wieku ośmiu lat miałam pyzatą buzię jak dziewczynka i diabelsko owłosione łydki jak mężczyzna. Wtedy zaczął się dla mnie najgorszy okres w moim życiu. Zaczęły się wędrówki do lekarzy. Żyłam od wizyty do wizyty i czułam się jak ufoludek. Lekarze kazali mi się rozbierać. To było dla mnie istnym koszmarem. Zwłaszcza gdy musiałam im pokazywać okolice miejsc intymnych. Okropnie się wstydziłam pokazywać gdzie rosną mi włosy. Wiecznie robili mi jakieś dziwne badania. Stale wymyślali inne teorie. Stale zmieniali leki. A wciąż nie było wiadomo, co jest przyczyną choroby. A skoro nie znano przyczyny, nie można było zahamować skutków.

Koszmarem nie były tylko wizyty w poradniach endokrynologicznych, ale także zajęcia w-fu. Mój wygląd często był powodem wyśmiewania, przezywania i szydzenia. Nienawidziłam lekcji wychowania fizycznego. Nienawidziłam ich, bo musiałam się przebierać w obecności koleżanek, które zawsze chichotały. Nie znosiłam tych wlepionych we mnie oczu wszystkich dzieci. I chichotania. Wskazywania palcami na moje ciało i to, co odbiegało od wyglądu moich rówieśniczek. Chciałam zapaść się pod ziemie. Uciec, schować się, aby nikt mnie nie wyśmiewał. Chciałam żeby dali mi spokój, żeby włosy przestały rosnąć. Chciałam być taka jak one. Chciałam być „normalna”.

Z każdym rokiem dzieci stawały się coraz brutalniejsze. Zaczynało się od pokazywania mnie palcami i chichotania na przerwach, z każdym rokiem było coraz coraz gorzej. Koszmar zaczął się gdy poszłam do gimnazjum. Nie rozwijałam się prawidłowo, pomimo przyjmowania leków hormonalnych, które miały zniwelować występowanie nadmiernego owłosienia. Miałam wszędzie włosy jak mężczyzna, rosły mi piersi, ale nie miałam miesiączki. Miałam ją wywoływaną lekami antykoncepcyjnymi. Brałam wtedy hormony, bo podejrzewano u mnie tzw. zespół policystycznych jajników. Problemem było też to, że po lekach hormonalnych zaczęłam szybko przybierać na wadze. Najpierw zaczęłam gwałtownie rosnąć, a potem mój wzrost stanął w miejscu. Zatrzymałam się na 148 cm. Z powodu nadwagi spowodowanej lekami hormonalnymi i lekami na astmę, która wciąż nie ustępowała, gnębienie kolegów nie miało końca. Byłam szykanowana na każdym kroku. Rówieśnicy bardzo mi dokuczali. W podstawówce, zwykle z powodu astmy miałam półroczne zwolnienie z wf-u. Gdy chodziłam do gimnazjum trudno było o półroczne zwolnienie i to tam przeżyłam najtrudniejszy okres mojego życia. Byłam zwolniona tylko z ćwiczeń na powietrzu. Nie mogłam biegać i wykonywać ćwiczeń wysiłkowych. Musiałam uczestniczyć w ćwiczeniach na sali gimnastycznej. Kiedy tylko nadchodził dzień, gdy w planie lekcji był w-f bolał mnie brzuch. Przeżywałam katusze na samą myśl, że znów muszę się przebierać. Nie wolno nam było zajmować łazienki. Gdy udawałam się w jej stronę, nauczyciel zazwyczaj krzyczał: „Od przebierania są szatnie. Proszę wrócić do szatni”. I tak zawsze ktoś mnie wyprzedził. A gdy spóźniałam się na sale dostawałam upomnienie i wszyscy wybuchali śmiechem.

Gdy tylko nadarzyła się okazja rówieśnicy najbardziej pewni siebie zaczynali mnie przezywać. Byłam dla żartu nazywana „Zarośniętą małpą”, „Szympansem”, „Gorylem”, „Obrośniętą Świnią”, „Pasztetem”. A gdy bardzo chcieli mi dokuczyć krzyczeli „O patrzcie, idzie Yeti”. Były też komentarze typu: „Kup sobie maszynkę do golenia”, albo „W jakim ty świecie żyjesz dziewczyno? Nie wiesz, że wynaleźli maszynki do golenia?”. „To się goli”… „Wyglądasz obleśnie”. „Zrób coś z tym, bo nie możemy na Ciebie patrzeć”. A przed wejściem do sali gimnastycznej słyszałam „Idz stąd, nie chcemy Ciebie tutaj”. Dbałam o higienę, ale z usuwaniem owłosienia miałam ogromny problem.

Wiedziałam, że istnieją maszynki, ale mama nie pozwalała mi tego golić. Tylko raz wydałam jakieś uzbierane pieniądze, które dostałam na urodziny, na kremy do golenia. Wtedy wchodziły na rynek też pianki, które miały usuwać owłosienie. Czegokolwiek bym nie użyła, na moim ciele efekt był krótkotrwały. Jednego dnia pozbyłam się włosów, a po przebudzeniu następnego dnia już miałam czarne milimetrowe kłaki… Rosły w zastraszającym tempie. A ja nie wiedziałam jak mam walczyć ze swoim ciałem. Mama tłumaczyła mi, że jeśli nie będę się ich pozbywać, to nie będą tak szybko rosły. To miało sprawić, że się osłabią i nie będą rosły grubsze i ciemniejsze. Ja pragnęłam się ich pozbyć na zawsze. Chciałam być taka jak inne dziewczynki. Chciałam być lubiana, a nie przezywana. Chciałam żeby skończyły się docinki i komentarze „Ale jesteś obrośnięta” „Wyglądasz jak facet”, „Może byś się wreszcie ogoliła. Moje cierpienia trwały bez końca. Przeżyłam istne piekło, za każdym razem gdy przekraczałam próg szkoły i mojej klasy. Nie miałam przyjaciół. Nikt nigdy nie stanął w mojej obronie. Aż przestałam reagować i przyjęłam, że tak już będzie zawsze. Zamknęłam się w sobie. Zwłaszcza, że to nie był jedyny mój problem, z którym nie umiałam sobie poradzić. Nie miałam do kogo pójść się wygadać. Nie miałam poczucia, że jakkolwiek mogę się im sprzeciwić, że to jak mnie traktują kiedykolwiek się skończy. Mam młodsze rodzeństwo. Młodsza o trzy lata siostrę i to na niej skupiali się moi rodzice. Gdy miałam osiem lat urodził się mój brat. I to jemu mama musiała poświęcać najwięcej uwagi. Sprawiała wrażenie wiecznie zmęczonej. Nie chciałam jej martwić, a wiem, że moja choroba ją przytłaczała. Często dawała mi to odczuć, gdy jeździłyśmy do endokrynologa. Zamartwiała się o moje wyniki, o diagnozy. Opowiadała koleżankom, że chciałaby mieć zdrowe dzieci, jak one. Czułam się temu winna, że jestem chora, że moja choroba przysparza mamie problemów. I jeszcze bardziej chciałam się jej pozbyć. Nie tylko dlatego, żeby przestano mnie przezywać, ale żeby mama nie była smutna z powodu mojej choroby. Chciałam poczuć się lubiana i kochana. Przez tę chorobę czułam się bezwartościowa, niegodna miłości, akceptacji i przyjaźni. W późniejszym czasie wszystko, co mnie złego spotykało tłumaczyłam sobie faktem, że choruję na tę obrzydliwą chorobę. Przez tę chorobę znienawidziłam siebie…

Gdy miałam dwanaście, może trzynaście lat odbyła się moja pierwsza wizyta u ginekologa. Żadna dziewczyna nie wspomina tego miło. Ja szczególnie, zwłaszcza, że Pani doktor pomimo mojego zaprzeczenia próbowała mi wmówić, że współżyję… Czułam się jakby ktoś zamknął mnie w jakiejś bańce. Czułam się jakbym była zamknięta w szklanej kuli i tylko patrzyłam na to, co rozgrywało się wokół mnie. Miałam wrażenie, że nie mam prawa głosu. Miałam wrażenie, że nie mam na nic wpływu, że i tak inni zdecydują za mnie. Nie mogłam się niczemu sprzeciwić. Nie umiałam się sprzeciwiać. Nie umiałam się obronić, w żadnej sytuacji. Nie mogłam się buntować. A na wszelkie przejawy wyrażania swojego zdania słyszałam: „Dzieci i ryby głosu nie mają”. „Zamknij się”. „Nie pyskuj i zrób jak Ci każę”. Miałam wrażenie, że moje ciało nie należy do mnie. Miałam wrażenie, że to wszystko spotyka mnie za karę. Pomimo dobrego sprawowania, ciągle doszukiwałam się, co zrobiłam źle. W myślach setki razy powtarzałam: dlaczego inni tak mnie traktują? Ciągle zadawałam sobie w duszy pytanie, dlaczego muszę to wszystko znosić… Chodziłam do szkoły, bo musiałam. Nie lubiłam tego miejsca, bo mnie tam nie lubiano. Ale przebywanie w szkole było lepsze niż przebywanie w domu… Wstawałam rano, bo musiałam. Chodziłam do szkoły, bo musiałam. I tak codziennie. Wracałam do domu, bo musiałam. Choć tam też nie chciałam przebywać…

Patrzyłam na piękne koleżanki, które wyśmiewały mój problem i w duchu im zazdrościłam. Zawsze chciałam być taka jak one. Bez kompleksów i powodów do wyśmiewania. Bez tych szpecących włosów na całym ciele, a szczególnie na twarzy. Podczas gdy one marzyły o rowerze, telefonie czy innych materialnych bzdetach, ja marzyłam o tym by zniknął ze mnie zarost… Pragnęłam aby skończyły się moje męczarnie, docinki i ubliżanie z powodu mojego wyglądu. Chciałam znaleźć złoty środek, po którym moje problemy znikną… Pragnęłam mieć gładkie ciało bez włosów. I to stało się w późniejszym czasie moją obsesją, o której opowiem w dalszej części książki.

Ta choroba bardzo wpływała na moje poczucie własnej wartości. A raczej na to jak dzieci, rówieśnicy, ludzie, których spotykałam, reagowali na mój wygląd. Ona zdegradowała moją samoocenę. Odebrała mi dziewczęcość, radość z życia. Przez włosy czułam się źle, zwłaszcza gdy ze mnie szydzono. Gdy mnie przezywano i definiowano przez to, co wyrasta na moim ciele. Im bardziej mi dokuczano, tym bardziej ja nienawidziłam tej choroby. Im bardziej mnie odrzucano, tym bardziej nienawidziłam mojego ciała i traktowałam je z coraz większym obrzydzeniem. Hirsutyzm całkowicie zawładnął moim ciałem, a moi rówieśnicy zawładnęli moją psychiką. Nienawidziłam ich i siebie. Z każdym dniem coraz bardziej i bardziej. Za każdym razem gdy próbowałam walczyć o czyjąś akceptację, przegrywałam. Przegrywałam, gdy ktoś mnie przezywał, gdy mi ubliżał. Nawet gdy nie odnosił się do owłosienia, ja i tak wewnętrznie tłumaczyłam sobie, że jestem tak traktowana przez tę chorobę. Ludzie widzieli tylko to, co miałam na ciele, a nie widzieli mojej cierpiącej duszy. Nie widzieli moich uczuć. To bardzo utrudniało mi funkcjonowanie. Nauczyłam się, głęboko skrywać uczucia i nie pokazywać ich przy osobach, które mnie krzywdziły. Zaciskałam zęby i uciekałam do szkolnej łazienki. Płakałam tylko w ukryciu, gdy nikt nie widział. Nie chciałam okazywać słabości, bo to nakręcałoby ich jeszcze bardziej. Często wydawało mi się, że choruję za karę. Nie umiałam poradzić sobie z tą chorobą. Z samotnością. Jednak rzadko zwierzałam się innym ze swojego losu… Ze strachu. Bałam się, że mi nikt nie uwierzy i wstydziłam się tego, co mnie spotykało. Nie wierzyłam też, że mogłoby się coś zmienić.

Gdy byłam w podstawówce zaczęłam ukrywać swoje ciało pod ubraniami. Nosiłam długie spodnie i ubierałam bluzki z długimi rękawami pomimo upału. W ten sposób ratowałam swoje poczucie wartości. Nikt już nie widział mojego brzydkiego ciała i nie mógł go komentować. To był mój mechanizm obronny przed obelgami na mój temat.

Moich rodziców nie było stać na młodzieżowe, dziewczęce ciuchy dla mnie, dlatego nosiłam rzeczy po starszej kuzynce lub ciotce. To też było powodem wyśmiewania. Szczególnie nie lubiłam jednego płaszcza po kuzynce, który był mi za duży, a mama upierała się, że dobrze w nim wyglądam. Wiedziałam, że to nieprawda. Gdy tylko przekroczyłam próg szkolnego boiska stale ktoś komentował, to jak wyglądam i co mam na sobie założone. Stale wyśmiewano mój staroświeki i niemodny ubiór… Zawsze pod tym względem odstawałam od innych nastolatek. A „inny” znaczył gorszy. Tak też się czułam. Gorsza i niegodna przyjaźni. Dlatego od szóstej klasy pokochałam czarny kolor. Do dziś go lubię choć już nie ubieram się od stóp do głów na czarno. Nie zrozum mnie źle. Nie byłam gotką, nie słuchałam metalu, death rocka, neofolku, czy muzyki industrialnej. Nic z tych rzeczy. Słuchałam czasami kilku piosenek zespołu Linkin Park. Wtedy był modny. Nie wynikało to jednak z przynależności do jakiejkolwiek subkultury. Chciałam się ukryć, ochronić przed tym jak mnie traktowano w szkole. Chciałam żeby wszyscy, którzy mnie dręczyli dali mi spokój. I głęboko wierzyłam, że czarny kolor mi w tym pomoże. Wierzyłam, że ukrywając się pod długimi ubraniami w czarnym kolorze ochronię się przed doznawaniem bólu psychicznego.

Przez mój wygląd nigdy nie zakładałam krótkich spodenek. Nawet w lecie ciągle chodziłam w długich spodniach. Pamiętam, że mama kiedyś się na mnie o to zezłościła. Kazała ubrać dżinsowe krótkie spodenki mimo mocno zarośniętych łydek. Kiedy to zrobiłam wyrzuciła mnie na klatkę i zamknęła drzwi. Czułam się potwornie upokorzona, kiedy siedziałam na schodach i płakałam, a do klatki wszedł nasz sąsiad. Mama tez nie pozwalała mi nigdy nosić spódniczek bo uważała, że mam krzywe nogi, dlatego ich nie ubierałam. Nawet będąc nastolatką nigdy tego nie robiłam, bo wciąż mi się wydawało, że nie powinnam ich nosić…

Wypracowałam sobie jakiś system przetrwania. Starałam się być normalna i nie zwracać na siebie zbytnio uwagi. Bardzo starałam się mieć dobre stopnie, aby mama była ze mnie zadowolona. Wmówiłam sobie, że tak po prostu jest i nie zmienię tego. Wmówiłam sobie, że muszę przetrwać ten czas. Uciekałam w świat dziecięcych fantazji… Marzyłam, że jak dorosnę wszystko się zmieni, że poznam kogoś kto mnie pokocha i tak jak w bajkach, będziemy żyli długo i szczęśliwie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że znalezienie królewicza nie jest takie proste. Zwłaszcza gdy nie jesteś księżniczką… Szybko schodziłam na ziemię.

Te dziecięce fantazje pozwoliły mi przetrwać trudne momenty. Dziś sądzę, że to były najgorsze momenty mojego życia. Gdy miałam mniej więcej dwanaście lat poznałam kogoś, kto przychodził do mnie w marzeniach… Przywoływałam wspomnienia z tą osobą, zawsze gdy ktoś mnie krzywdził. Poznałam go na wakacjach w 2001 roku. Na wakacjach, które spędzałam u mojej babci. Cudownych wakacjach. Był moją pierwszą nastoletnią miłością. Przychodził do mojej babci pomagać w czymś, a potem zostawał z nami „dzieciakami” i grał w gry na Playstation (był z nas wszystkich najstarszy, ode mnie o rok). To był pierwszy chłopak, z którym spędzałam czas. Bardzo się nim zauroczyłam i potajemnie marzyłam o spotkaniach z nim. Niestety to było możliwe tylko w wakacje. Dlatego przez mniej więcej trzy lata żyłam tęsknotą za nim i marzeniami o tym, że on też o mnie myśli, i że wkrótce go spotkam.

Napisałam nawet raz do niego krótki list. Odpisał mi na niego. Wspomniał w nim o biletach na koncert zespołu „Stare Dobre Małżeństwo”, które skądś dostał. To brzmiało tak jakby chciał żebym razem z nim poszła na ten koncert. Dorośli, głównie moja mama, i wujkowie nabijali się ze mnie, gdy otrzymałam odpowiedź na list, który do niego napisałam. Słyszałam różne głupie komentarze, dotyczące również tego, że dziewczynka w moim wieku powinna zająć się nauką, a nie „lataniem za chłopakami”. Nikt nie zauważył tego, że czułam się samotna i poszukiwałam najmniejszych przejawów zainteresowania moją osobą. Nie odpisałam mu. I tak też skończyła się nasza przyjaźń. Choć on był moją pierwszą miłością. Darzyłam go platonicznym uczuciem. Rok później poprosiłam go o wpisanie się do mojego pamiętnika. Chyba miał do mnie żal, że nie odpisałam na list…

Znalazłam tam fragment piosenki zespołu Impress pt.:" Rozstanie”:

A więc dzisiaj się z tobą rozstaję

Tak spokojnie bez bólu i łez

Miłość w życiu jest piękną ozdobą,

każde szczęście ma jednak swój kres

Uznałam, że ze względu na odległość to uczucie nie miało szans przetrwać. Przez kolejne dwa lata jeździłam na wakacje do babci. Z utęsknieniem wyczekiwałam spotkań z nim. On na nie czekał. Nie mieliśmy okazji porozmawiać. Z ogromnym bólem serca, po trzech latach odpuściłam. Był bliski mojemu sercu. Głównie dlatego, że okazał mi życzliwość. To mi wystarczyło. I pomagało mi wracanie wspomnieniami do momentów kiedy był obok. To była jedna z moich taktyk przetrwania. Gdy chodziłam do liceum spotkałam go kiedyś w moim mieście. Zamieniliśmy kilka słów odnośnie tego, co u nas słychać i poszliśmy każdy w swoją stronę…

W tamte wakacje odwiedziła moją babcię ciotka, która przez wiele lat mnie nie widziała. Zaproponowała mi abym pojechała do nich na kilka dni i się zgodziłam. Tam po raz pierwszy z córkami cioci upiekłam ciasto. Mój pierwszy sernik. I wszyscy go chwalili. Oni byli dla mnie tacy dobrzy… Wśród nich poczułam się akceptowana i potrzebna. Moje kuzynki były ode mnie dużo starsze. Pod okiem jednej z nich napisałam wtedy opowiadanie:

CZĘŚĆ II

W roli ofiary. „Zasługuję na to, to moją wina” Uwięziona w emocjonalnej pułapce!W pudełku kłamstw, krzywd i zaprzeczania…

Rozdział III

Miłość, uzależnienie, udręka czy wybawienie?

13.07.2011

Ukochany!

Nigdy nie myślałam, że będę pisać do Ciebie ten list. Myślałam, że z Tobą będę najszczęśliwszą kobietą na świecie. Poznałam Cię kiedy moje życie straciło sens. Kiedy w nikim nie miałam oparcia. Kiedy czułam pustkę smutek i żal. Zakochałam się w tobie bo okazałeś mi zainteresowanie. Kiedy pisałam Ci, że jest mi smutno odpisywałeś coś, co sprawiało mi radość lub zabierałeś mnie na spacer. Spędzałeś ze mną czas. Wypełniałeś tę pustkę sobą. Przez dwanaście lat mojego życia szukałam kogoś komu będę mogła zaufać tak jak Tobie…