Otchłań. Ukryte życie oceanów i grożące mu niebezpieczeństwo - Helen Scales - ebook

Otchłań. Ukryte życie oceanów i grożące mu niebezpieczeństwo ebook

Scales Helen

4,5

Opis

Marzymy o odkryciu nowych galaktyk. Fantazjujemy o życiu, które może istnieć na pobliskich planetach. Tymczasem tuż obok nas, pod powierzchnią oceanów, znajduje się świat, o którym wciąż wiemy bardzo niewiele. Nic dziwnego – jest to świat ciemny, lodowaty i niegościnny, w którym na człowieka pozbawionego wyrafinowanych zabezpieczeń czeka tylko śmierć.

Dzięki Helen Scales możemy zanurzyć się w tę tajemniczą otchłań, nie opuszczając bezpiecznego zacisza własnego domu. Staniemy tam oko w oko ze zwierzętami o najczarniejszej na świecie skórze i wabiącymi swe ofiary oszałamiająco kolorowym pokazem świetlnym. Spotkamy cuchnące ryby, przerażająco żarłoczne organizmy, stworzenia pławiące się we wrzącej, przesyconej truciznami wodzie i tańczące włochate kraby.

Otchłań to świadectwo istnienia ukrytego przed naszymi oczami, fascynującego świata pełnego niezliczonych i niewyobrażalnych form życia, a także przestroga przed nadmierną eksploatacją oceanów i dramatyczny apel o ich ochronę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (17 ocen)
9
7
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Luclarue

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykle ciekawa i inteligenta książka. Bardzo fajnie zostało to wszystko wytłumaczone, co i jak z czym działa, nawet jeśli jesteście nie w temacie z oceanami i innymi typu zagadnieniami. Bardzo polecam
00
pantotoro

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa i bardzo dobrze się czyta
00
Agataitsme

Dobrze spędzony czas

Dodatek z ilustracjami w papierowej wersji jest świetny!
00
zakreconakarola

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna! Dla osób, które interesują się podwodnymi istotami oraz zafascynowanych ekologią 😀
00
wyluzowany_skrzyplocz

Nie oderwiesz się od lektury

Fascynująca, pięknie napisana, otwiera oczy na delikatny świat głębin i sprawia, że jego los przestaje być obojętny.
00

Popularność




Dla Jo­sha, Sama i Da­vi­da

Pre­lu­dium

Trzy­ma­łam się w bez­piecz­nej od­le­gło­ści na środ­ko­wym po­kła­dzie 35-me­tro­we­go stat­ku ba­daw­cze­go „Pe­li­can” i ob­ser­wo­wa­łam roz­wój wy­da­rzeń na ru­fie. Od­bi­li­śmy od brze­gu pó­łto­ra dnia wcze­śniej i przez całą noc podąża­li­śmy krętym kur­sem wśród sło­nych ba­gien po­łu­dnio­wej Lu­izja­ny, za­nim roz­ko­ły­sa­ły nas cie­płe fale Za­to­ki Mek­sy­ka­ńskiej. Mój świat na­tych­miast się skur­czył. By­łam jed­ną z dzie­si­ęcior­ga oce­ano­lo­gów na po­kła­dzie, ma­jących za za­da­nie prze­pro­wa­dzić se­rię ba­dań mor­skich głębin, a je­de­na­stu człon­ków za­ło­gi za­pew­nia­ło spraw­ne funk­cjo­no­wa­nie stat­ku. Wszy­scy zbie­ra­li­śmy się w me­sie w po­rze po­si­łków i spo­ra­dycz­nie po to, by po­oglądać te­le­wi­zję. Od­da­no nam do dys­po­zy­cji małe la­bo­ra­to­rium i kil­ka pry­wat­nych ka­bin, cho­ciaż to ostat­nie sło­wo jest dość gór­no­lot­nym okre­śle­niem tych cia­snych, czte­ro­oso­bo­wych po­miesz­czeń. W jed­nym z nich mia­łam koję, nie­od­par­cie ko­ja­rzącą mi się z trum­ną, do któ­rej na­uczy­łam się wśli­zgi­wać i wy­śli­zgi­wać. Była też wspól­na ła­zien­ka ‒ king­ston, jak na­zy­wa­ją ją ma­ry­na­rze ‒ z so­lid­nym po­zio­mym drążkiem, któ­re­go mo­żna się było przy­trzy­mać, by nie stra­cić rów­no­wa­gi na wzbu­rzo­nym mo­rzu. Pierw­sze­go ran­ka po prze­bu­dze­niu do­strze­głam przez bu­laj tyl­ko si­ęga­jące aż po ho­ry­zont fale. Wkrót­ce jed­nak moje pole wi­dze­nia mia­ło się znacz­nie po­sze­rzyć.

Naj­wa­żniej­sze dla nas urządze­nie uno­si­ło się na li­nie nad tyl­nym po­kła­dem, ocze­ku­jąc na pod­róż w głębi­ny. Roz­mia­ra­mi mniej wi­ęcej do­rów­ny­wa­ło ma­łe­mu sa­mo­cho­do­wi. Po­jazd pod­wod­ny, bo o nim mowa, skła­dał się z me­ta­lo­we­go kor­pu­su w kszta­łcie wal­ca, do któ­re­go przy­mo­co­wa­no im­po­nu­jącą licz­bę elek­tro­nicz­nych ga­dże­tów i naj­ró­żniej­szych czuj­ni­ków. Po bo­kach znaj­do­wa­ły się ja­skra­wo­żó­łte pły­wa­ki i zbior­ni­ki ba­la­sto­we. Z przo­du para bli­sko osa­dzo­nych, szkla­nych oczu nada­wa­ła mu uj­mu­jący wy­raz twa­rzy za­tro­ska­ne­go ro­bo­ta ‒ były to obiek­ty­wy sys­te­mu ka­mer ste­reo­wi­zyj­nych, dzi­ęki któ­rym wkrót­ce mie­li­śmy zaj­rzeć w głębi­ny. Ca­ło­ści do­pe­łnia­ły dwa ra­mio­na. Jed­no z nich, wy­po­sa­żo­ne w sie­dem prze­gu­bów, wy­ko­ny­wa­ło skom­pli­ko­wa­ne po­le­ce­nia wy­da­wa­ne przez spe­cjal­nie prze­szko­lo­ne­go ope­ra­to­ra, ste­ru­jące­go nim ze stat­ku. Dru­gie, ob­słu­gi­wa­ne przy­ci­ska­mi, re­ali­zo­wa­ło pro­ste za­da­nia ‒ chwyć, ob­róć i puść. Dłu­ga, kar­bo­wa­na rura ze sztucz­ne­go two­rzy­wa, zna­na jako eżek­tor lub pod­wod­ny od­ku­rzacz, słu­ży­ła do za­sy­sa­nia przed­mio­tów z głębin i wy­do­by­wa­nia ich na po­wierzch­nię. Dzi­ęki kil­ku ma­łym śru­bom na­pędo­wym po­jazd mógł się po­ru­szać pod wodą w górę i w dół, w lewo i w pra­wo. Gru­by jak mój nad­gar­stek ka­bel pro­wa­dził do wa­żące­go do­bre ćwie­rć tony ob­ci­ążni­ka sta­bi­li­zu­jące­go, w któ­re­go wnętrzu kry­ło się mnó­stwo sprzętu elek­tro­nicz­ne­go, a ten z ko­lei był po­łączo­ny ze stat­kiem bar­dzo dłu­gim prze­wo­dem. Za jego po­śred­nic­twem do po­jaz­du do­cie­rał prąd i ko­men­dy, a w dru­gą stro­nę pły­nęły z głębin ob­ra­zy w cza­sie rze­czy­wi­stym. W po­je­ździe nie prze­wi­dzia­no miej­sca dla czło­wie­ka. Wszy­scy ba­da­cze mie­li po­zo­stać na stat­ku.

Czte­rech mężczyzn w żó­łtych ka­skach uwie­si­ło się lin przy­wi­ąza­nych do ro­gów po­jaz­du. Ni­czym po­skra­mia­cze sta­ra­li się opa­no­wać jego za­pędy, gdy unió­sł się nad po­kła­dem i po chwi­li zna­la­zł się za bur­tą stat­ku, za­wi­sa­jąc nie­cier­pli­wie w po­wie­trzu. Gdy­by był ży­wym zwie­rzęciem, wie­dzia­łby, co się szy­ku­je, i szar­pa­łby za smycz, pra­gnąc po­wró­cić do śro­do­wi­ska, w któ­rym czu­je się naj­swo­bod­niej. Wy­si­ęgnik żu­ra­wia skło­nił się i za­czął opusz­czać gon­do­lę, któ­ra z plu­skiem osia­dła na po­wierzch­ni mo­rza. Pod­wod­ny po­jazd ko­ły­sał się w nie­wiel­kiej od­le­gło­ści od stat­ku wśród pęche­rzy­ków pia­ny. Z po­kła­du po­wy­żej z za­par­tym tchem śle­dzi­łam, jak ogrom­na wci­ągar­ka bu­dzi się do ży­cia i od­wi­ja linę, opusz­cza­jąc w głębi­ny skom­pli­ko­wa­ny sprzęt wart wie­le mi­lio­nów do­la­rów.

Mo­ni­to­ry roz­miesz­czo­ne w ró­żnych miej­scach stat­ku po­ka­zy­wa­ły ob­raz po­jaz­du i śle­dzi­ły jego po­stępy: spie­nio­na, błękit­na woda, w któ­rej uno­si­ły się zło­te li­ście gro­no­ro­stów, zwa­nych też sar­ga­sa­mi, wkrót­ce ustąpi­ła miej­sca bar­wie zie­lo­nej. W mia­rę jak na ekra­nach mia­ro­wo zmie­nia­ły się licz­by, od­zwier­cie­dla­jące głębo­ko­ść za­nu­rze­nia, zie­leń co­raz bar­dziej ciem­nia­ła. Po chwi­li ca­łko­wi­ty mrok roz­pro­szy­ły świa­tła re­flek­to­rów.

Po­jazd po­trze­bo­wał go­dzi­ny, by do­trzeć do dna znaj­du­jące­go się nie­co po­nad dwa ki­lo­me­try pod po­wierzch­nią wody. Po dro­dze mi­jał in­try­gu­jące ozna­ki ży­cia w głębi­nach ‒ cie­nie me­duz i ka­ła­mar­nic ‒ lecz pi­lo­ci nie otrzy­ma­li po­le­ce­nia, by wstrzy­mać za­nu­rza­nie i po­zwo­lić nam po­pa­trzeć. Pierw­sze zwie­rzę, któ­re zdo­ła­łam do­kład­niej obej­rzeć, uno­si­ło się tuż nad dnem mo­rza. Było to pó­łprze­zro­czy­ste, szka­rłat­ne stwo­rze­nie, nie­kie­dy na­zy­wa­ne bez­gło­wym kur­cza­kiem-po­two­rem (lub po­twor­nym bez­gło­wym kur­cza­kiem), po­nie­waż kszta­łtem przy­po­mi­na osku­ba­ną z piór tusz­kę z pó­łki w su­per­mar­ke­cie, któ­rą ktoś oży­wił i wrzu­cił do mo­rza[1*]. Ofi­cjal­nie na­zy­wa się Enyp­nia­stes, jest ogór­kiem mor­skim i, co nie­ty­po­we dla gro­ma­dy strzykw, do któ­rych się za­li­cza, po­tra­fi pły­wać. W prze­ci­wie­ństwie do swo­ich bar­dziej ospa­łych krew­nia­ków, pre­fe­ru­jących włó­częgę po dnie mo­rza, ten co ja­kiś czas uak­tyw­nia się i z wdzi­ękiem prze­my­ka tuż nad nim. Prze­miesz­cza się dzi­ęki fa­lu­jącym ru­chom cia­ła, a wła­ści­wie po­ru­sza­jąc czy­mś, co wy­gląda jak fal­ba­nia­sta spód­ni­ca tan­cer­ki fla­men­co. Enyp­nia­stes przez pe­wien czas dry­fu­je z prądem, po czym lądu­je, by kon­ty­nu­ować fleg­ma­tycz­ną prze­chadz­kę po dnie i że­ro­wa­nie. Pły­wac­ki zryw ob­ser­wo­wa­ne­go prze­ze mnie zwie­rzęcia za­pew­ne ozna­czał, że prze­stra­szy­ło się ono na­sze­go pod­wod­ne­go po­jaz­du lub wła­śnie wy­ru­sza­ło na po­szu­ki­wa­nia świe­żo spa­dłe­go z góry kąska po­kar­mu. W głębi­nach trud­no o po­ży­wie­nie, to­też opła­ca się wie­dzieć, jak zna­le­źć mo­żli­wie naj­wi­ęk­sze jego ilo­ści. Po­dob­nie jak wie­lu miesz­ka­ńców oce­anicz­nych głębin, Enyp­nia­stes po­sia­dł zdol­no­ść do bio­lu­mi­ne­scen­cji. Za­nie­po­ko­jo­ny zrzu­ca ze­wnętrz­ną war­stwę świe­cącej skó­ry przy­pusz­czal­nie po to, by zmy­lić na­past­ni­ka, a po­tem po­zo­sta­wia lśni­ące­go du­cha sa­me­go sie­bie, sam zaś umy­ka. Lecz re­flek­to­ry na­sze­go pod­wod­ne­go po­jaz­du świe­ci­ły zbyt ja­sno, by­śmy mo­gli do­strzec tę sztucz­kę, poza tym plan ba­dań nie prze­wi­dy­wał śle­dze­nia ogór­ków mor­skich.

Przez na­stęp­nych dwa­na­ście go­dzin na­ukow­cy na po­kła­dzie „Pe­li­ca­na” na zmia­nę po dwo­je lub tro­je wcho­dzi­li do ste­row­ni ‒ nie­wiel­kie­go kon­te­ne­ra przy­mo­co­wa­ne­go do po­kła­du ‒ i wy­da­wa­li po­le­ce­nia pi­lo­tom ło­dzi, re­ali­zu­jąc po­szcze­gól­ne punk­ty pro­gra­mu. Ani na chwi­lę nie spusz­cza­li­śmy oka z mo­ni­to­rów, de­lek­tu­jąc się ob­ra­zem prze­sy­ła­nym na górę z głębo­ko­ści dwóch ki­lo­me­trów pod na­szy­mi sto­pa­mi. Ka­żdy z nas miał oka­zję ba­dać głębi­ny na od­le­gło­ść.

Oce­any od za­wsze kszta­łto­wa­ły ży­cie czło­wie­ka, lecz do nie­daw­na naj­wi­ęk­sze zna­cze­nie mia­ły ich po­wierzch­nia i brze­gi. Lu­dzie pod­ró­żo­wa­li wzdłuż wy­brze­ży, osie­dla­li się na gra­ni­cy lądu i mo­rza, że­glo­wa­li w po­szu­ki­wa­niu żyw­no­ści i od­le­głych kra­in, wy­sy­ła­li woj­ska, zdo­by­wa­jąc ko­lo­nie oraz eg­zo­tycz­ne bo­gac­twa. Do dziś znacz­na część żyw­no­ści po­cho­dzi z płyt­kich wód po­wierzch­nio­wych, gdzie prze­bie­ga­ją szla­ki trans­por­to­we licz­nych dóbr co­dzien­ne­go użyt­ku, któ­rych wy­mia­na zdo­mi­no­wa­ła świa­to­wą go­spo­dar­kę. A lu­dzie z upodo­ba­niem wędru­ją nad brze­gi mórz, by po­szu­ki­wać spo­ko­ju, wpa­try­wać się w dzi­kie fale i od­po­czy­wać. To, co znaj­du­je się głębo­ko pod po­wierzch­nią wód, bar­dzo dłu­go po­zo­sta­wa­ło poza za­si­ęgiem wzro­ku i za­zwy­czaj ta­kże za­in­te­re­so­wa­nia. Te­raz jed­nak bli­skie wi­ęzi ludz­ko­ści z oce­ana­mi co­raz bar­dziej się za­cie­śnia­ją.

Bez wąt­pie­nia wkro­czy­li­śmy w zło­ty wiek eks­plo­ra­cji głębin. Wspo­ma­ga­ni no­wy­mi tech­no­lo­gia­mi i na­rzędzia­mi, ta­ki­mi jak po­jaz­dy pod­wod­ne spe­cjal­nie przy­sto­so­wa­ne do scho­dze­nia na duże głębo­ko­ści, na­ukow­cy uzy­sku­ją znacz­nie szer­szy i bar­dziej zło­żo­ny ob­raz oce­anów niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Nie tak daw­no temu uwa­ża­no ży­cie na du­żych głębo­ko­ściach za nie­mo­żli­we, oka­za­ło się jed­nak, że są one do­mem dla nie­zli­czo­nych i nie­wy­obra­żal­nych form ży­cia. To ży­wioł ga­la­re­to­wa­tych stwo­rzeń tak de­li­kat­nych, że prze­le­wa­ją nam się przez pal­ce, gdy pró­bu­je­my je wzi­ąć do ręki, co wca­le nie prze­szka­dza im zno­sić ogrom­ne­go ci­śnie­nia, któ­re w mgnie­niu oka znisz­czy­ło­by ko­mór­ki i cząstecz­ki na­szych ciał. Tu­taj żyją mi­liar­dy i bi­lio­ny ma­łych, świe­cących ry­bek, któ­re przez całe ży­cie na prze­mian to zdąża­ją ku po­wierzch­ni, to nur­ku­ją w naj­ciem­niej­sze od­męty. Tu­taj znaj­du­ją się całe eko­sys­te­my za­mkni­ęte w ciem­no­ściach, wy­ko­rzy­stu­jące zdol­no­ści drob­no­ustro­jów do che­mo­syn­te­zy, gdzie ro­ba­ki[2*] mie­rzą na­wet po trzy me­try dłu­go­ści, kra­by ta­ńczą, a śli­ma­ki po­ra­sta­ją lśni­ący­mi, me­ta­lo­wy­mi zbro­ja­mi.

Ba­da­nia głębin zmu­sza­ją nas do nie­ustan­ne­go mo­dy­fi­ko­wa­nia na­szych wy­obra­żeń na te­mat tego, jak po­wsta­wa­ło ży­cie na Zie­mi, do okre­śla­nia na nowo gra­nic tego, co jest mo­żli­we. Może wła­śnie tam za­częło się ży­cie, ja­kie zna­my, stop­nio­wo ró­żni­co­wa­ło się i na­bie­ra­ło zło­żo­no­ści, po czym wy­ru­szy­ło na pod­bój wszyst­kich płyt­szych i such­szych części na­szej pla­ne­ty. I nie tyl­ko – im dłu­żej i uwa­żniej na­ukow­cy przy­gląda­ją się głębi­nom, tym le­piej ro­zu­mie­ją, jak wiel­kie mają one zna­cze­nie. Sieć nie­wi­dzial­nych za­le­żno­ści łączy oce­any z resz­tą na­szej pla­ne­ty, po­ma­ga utrzy­mać rów­no­wa­gę kli­ma­tycz­ną i skład at­mos­fe­ry, ma­ga­zy­nu­je i wy­rzu­ca z sie­bie nie­zbęd­ne zwi­ąz­ki che­micz­ne ‒ ini­cju­je wszel­kie pro­ce­sy, bez któ­rych ży­cie na Zie­mi sta­ło­by się nie do znie­sie­nia lub by­ło­by zu­pe­łnie nie­mo­żli­we. Ka­żda żywa isto­ta po­trze­bu­je głębin.

Oce­ano­gra­fo­wie do­ko­nu­jący nie­zwy­kłych od­kryć uświa­da­mia­ją so­bie co­raz pil­niej­szą po­trze­bę po­zna­nia i zro­zu­mie­nia głębin. To, co nie­gdyś uwa­ża­no za mo­de­lo­wy przy­kład nie­tkni­ęte­go pust­ko­wia, co­raz bar­dziej od­czu­wa obec­no­ść i od­dzia­ły­wa­nie czło­wie­ka, któ­ry zbio­ro­wo wy­wie­ra co­raz wi­ęk­szą pre­sję na na­szą pla­ne­tę.

Jed­no­cze­śnie co­raz wi­ęcej ocze­ku­je­my od oce­anu. Po­ja­wia­ją się py­ta­nia, czy może on roz­wi­ązać pro­ble­my, przed któ­ry­mi sta­je­my dziś jako ludz­ko­ść. Czy głębi­ny mor­skie nas na­kar­mią? Czy nas wy­le­czą? Czy ura­tu­ją nas przed kry­zy­sem kli­ma­tycz­nym?

Inni za­sta­na­wia­ją się, jak na nich za­ro­bić. Pod po­wierzch­nią mórz znaj­du­ją się zwi­ąz­ki che­micz­ne i zwie­rzęta, któ­rych wy­do­by­wa­nie i wy­ko­rzy­sta­nie do tej pory było zbyt trud­ne i kosz­tow­ne, lecz to się szyb­ko zmie­nia. Wsku­tek prze­ło­wie­nia wy­czer­pa­li­śmy za­so­by płyt­kich mórz, to­też flo­tyl­le stat­ków ry­bac­kich z roku na rok za­pusz­cza­ją się co­raz da­lej i głębiej, dzie­si­ąt­ku­jąc po­pu­la­cje za­zwy­czaj wol­no ro­snących, dłu­go­wiecz­nych ryb. Pla­nu­je się rów­nież roz­po­częcie eks­plo­ata­cji dna mor­skie­go. Ta zu­pe­łnie nowa ga­łąź prze­my­słu znisz­czy kru­che eko­sys­te­my oce­anicz­ne, a z cza­sem od­ci­śnie naj­wi­ęk­szy ślad eko­lo­gicz­ny na na­szej pla­ne­cie ‒ wszyst­ko po to, by wy­do­by­wać rudy me­ta­li le­żące w otchła­ni i wy­ko­rzy­sty­wać je do pro­duk­cji urządzeń elek­tro­nicz­nych, od któ­rych co­raz bar­dziej się uza­le­żnia­my.

Tak czy ina­czej, oce­an przy­szło­ści to głębi­ny. A przy­szło­ść ta już te­raz za­le­ży od po­dej­mo­wa­nych przez nas de­cy­zji i do­ko­ny­wa­nych przez nas wy­bo­rów. Je­że­li prze­my­słow­cy i wpły­wo­we pa­ństwa po­sta­wią na swo­im i roz­pocz­ną eks­plo­ata­cję tej części wód, to jak na iro­nię cze­ka nas prze­ra­ża­jąca per­spek­ty­wa: głębi­ny rze­czy­wi­ście sta­ną się tak pu­ste i po­zba­wio­ne ży­cia, jak nie­gdyś uwa­ża­no.

Hi­sto­ria pod­po­wia­da nam, że eks­plo­ra­cja i eks­plo­ata­cja Zie­mi oraz jej bo­gactw za­wsze szły ze sobą w pa­rze bez względu na kon­se­kwen­cje. Od­kry­wa­my i spo­rządza­my mapy wci­ąż no­wych te­re­nów, prze­kra­cza­my ko­lej­ne gra­ni­ce, wy­ko­rzy­stu­je­my aż do ca­łko­wi­te­go wy­czer­pa­nia wszel­kie za­so­by: ropę naf­to­wą i mi­ne­ra­ły, lasy i ryby, wie­lo­ry­by i wy­dry mor­skie, sło­nie dla ich kłów i ty­gry­sy dla ich ko­ści.

A prze­cież może być ina­czej.

Mamy te­raz szan­sę na­wi­ązać nową re­la­cję z żywą pla­ne­tą. Mamy spo­sob­no­ść za­de­cy­do­wać, iż są rze­czy, któ­rych po pro­stu nie po­trze­bu­je­my, oraz miej­sca, któ­re są wy­jąt­ko­we, je­dy­ne w swo­im ro­dza­ju i na tyle wa­żne, że trze­ba po­zo­sta­wić je w spo­ko­ju – a jed­no z tych miejsc to mor­skie od­męty.

Część pierw­sza

Eks­plo­ra­cja

Oto głębia

Gdy z da­le­ka ob­ser­wu­je­my Zie­mię wi­ru­jącą w prze­strze­ni ko­smicz­nej, jej naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ną ce­chą jest obec­no­ść wody. 70 pro­cent po­wierzch­ni na­szej pla­ne­ty po­kry­wa coś, co po­strze­ga­my jako błękit­ny oce­an. Nie­bie­skie świa­tło sło­necz­ne prze­ni­ka przez wodę mor­ską, po­zo­sta­wia­jąc wszyst­kie po­zo­sta­łe bar­wy na pły­ci­źnie, gdzie po­chła­nia­ją je wi­bru­jące cząstecz­ki H2O. To wła­śnie te krót­sze fale świa­tła, o dłu­go­ści po­ni­żej 450 na­no­me­trów, na­da­ją Zie­mi ów szcze­gól­ny od­cień błęki­tu. Lecz na­wet naj­głębiej nur­ku­jące fo­to­ny nie do­cie­ra­ją do dna. Po­ni­żej pierw­szych 200 me­trów ‒ co od­po­wia­da mniej wi­ęcej dłu­go­ści kwar­ta­łu za­bu­do­wy miej­skiej w Chi­ca­go ‒ po­zo­sta­ją za­le­d­wie przy­ćmio­ne reszt­ki nie­bie­skie­go świa­tła. Od tej gra­ni­cy wa­run­ki fi­zycz­ne ule­ga­ją ja­ko­ścio­wej zmia­nie i ży­cie w oce­anie sta­je się zu­pe­łnie inne niż to, ja­kie to­czy się w płyt­szych mo­rzach po­wierzch­nio­wych. Przy­jęto, że wła­śnie od tego po­zio­mu za­czy­na­ją się mor­skie głębi­ny.

Prze­ci­ęt­na głębo­ko­ść oce­anów wy­no­si oko­ło 3810 me­trów, czy­li dzie­si­ęć razy wi­ęcej niż wy­so­ko­ść no­wo­jor­skie­go Em­pi­re Sta­te Bu­il­ding. Pro­mie­nie sło­necz­ne nie do­cie­ra­ją w ogó­le na głębo­ko­ść po­ni­żej 1000 me­trów, co ozna­cza, że ogrom­na część na­szej pla­ne­ty po­zo­sta­je po­grążo­na w mro­ku. A za­tem na du­żym ob­sza­rze Zie­mi za­wsze pa­nu­je noc, lecz wi­ęk­szo­ść z nas nie zwra­ca uwa­gi na nią ani na by­tu­jące w niej stwo­rze­nia.

Dużo praw­dy kry­je się w stwier­dze­niu, że wie­my wi­ęcej o po­wierzch­ni Ksi­ęży­ca niż o dnie mo­rza. Mapę ca­łe­go na­tu­ral­ne­go sa­te­li­ty Zie­mi spo­rządzo­no z roz­dziel­czo­ścią sied­miu me­trów, pod­czas gdy naj­bar­dziej szcze­gó­ło­wa mapa głębo­kie­go dna mor­skie­go ujaw­nia tyl­ko te ce­chy jego ukszta­łto­wa­nia, któ­rych roz­mia­ry prze­kra­cza­ją 4800 me­trów. Ale ucie­ka­nie się do po­rów­nań astro­no­micz­nych ra­czej mija się z ce­lem częścio­wo ze względu na wiel­ką ró­żni­cę po­wierzch­ni Ksi­ęży­ca i Otchła­ni. Gdy­by mo­żna było całą po­wierzch­nię Ksi­ęży­ca prze­nie­ść na dno oce­anu, zmie­ści­ła­by się tam pra­wie 10 razy[1]. I cho­ciaż Ksi­ężyc leży znacz­nie da­lej niż głębo­kie dno oce­anicz­ne, o wie­le ła­twiej spo­rządzić jego mapę, po­nie­waż jest on su­chy jak pieprz i nie prze­szka­dza­ją nam oce­any ani je­zio­ra. Wy­star­czy te­le­skop i po­god­na noc, by ka­żdy z nas mógł zo­ba­czyć ja­sną stro­nę Ksi­ęży­ca (do­stęp do jego ciem­nej stro­ny jest nie­co bar­dziej skom­pli­ko­wa­ny). Spró­buj­my zro­bić to samo w przy­pad­ku dna oce­anu.

Gdy­by nie za­sła­nia­ła nam wi­do­ku wod­na pe­le­ry­na ‒ błękit­na od góry, czar­na od dołu ‒ Zie­mia wy­gląda­ła­by zu­pe­łnie ina­czej. Do­strze­gli­by­śmy zło­żo­ną to­po­gra­fię dna oce­anicz­ne­go wraz z licz­ny­mi efek­tow­ny­mi ce­cha­mi ukszta­łto­wa­nia te­re­nu.

Przede wszyst­kim na­sza pla­ne­ta wy­gląda­ła­by tak, jak­by zo­sta­ła nie­sta­ran­nie zszy­ta po gi­gan­tycz­nej eks­plo­zji. Wiel­kie, po­szar­pa­ne bli­zny prze­ci­na­jące dno oce­anu są naj­dłu­ższym i naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nym pa­smem gór­skim na świe­cie. Zło­żo­ne z for­ma­cji geo­lo­gicz­nych zna­nych jako grzbie­ty śró­do­ce­anicz­ne, ła­ńcu­chy gór­skie ci­ągną się przez 54 718 ki­lo­me­trów, wy­so­ko­ść pod­wod­nych szczy­tów prze­kra­cza 3,2 ki­lo­me­tra, a u pod­sta­wy osi­ąga­ją one sze­ro­ko­ść na­wet 1600 ki­lo­me­trów. Na­zwy po­szcze­gól­nych części tego pa­sma pod­mor­skich gór od­zwier­cie­dla­ją ich po­ło­że­nie geo­gra­ficz­ne: Grzbiet Śró­da­tlan­tyc­ki prze­ci­na Atlan­tyk od Gren­lan­dii na po­łud­nie w kie­run­ku An­tark­ty­dy, a w Oce­anie In­dyj­skim znaj­du­ją się grzbie­ty Arab­sko-In­dyj­ski, Środ­ko­wo­in­dyj­ski i Za­chod­nio­in­dyj­ski; ła­ńcuch ten okrąża od po­łud­nia Au­stra­lię i Nową Ze­lan­dię jako Grzbiet Pa­cy­ficz­no-An­tark­tycz­ny (zwa­ny ta­kże Po­łu­dnio­wo­pa­cy­ficz­nym), na­stęp­nie zaś skręca na pó­łnoc ku Ka­li­for­nii jako Grzbiet Wschod­nio­pa­cy­ficz­ny. Z tym ogrom­nym ła­ńcu­chem gór­skim łączą się inne grzbie­ty. Grzbiet Ade­ński roz­ci­ąga się mi­ędzy So­ma­lią a Pó­łwy­spem Arab­skim, Grzbiet Chi­lij­ski prze­ci­na wschod­ni Pa­cy­fik ku kra­ńco­wi Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej, a mie­rzący nie­mal 500 ki­lo­me­trów dłu­go­ści grzbiet Juan de Fuca roz­po­czy­na się u wy­brze­ży Pa­cy­fi­ku w Ame­ry­ce Pó­łnoc­nej mi­ędzy Ore­go­nem a wy­spą Van­co­uver. Wszyst­kie te ła­ńcu­chy po­wsta­ły na sty­ku sied­miu głów­nych i licz­nych mniej­szych płyt tek­to­nicz­nych, jak gi­gan­tycz­ne ka­wa­łki puz­zli wy­ko­na­ne ze sko­ru­py ‒ naj­bar­dziej ze­wnętrz­nej, sztyw­nej war­stwy Zie­mi, śli­zga­jące się po le­żącym po­ni­żej lep­kim płasz­czu. Wszędzie tam, gdzie za­nu­rzo­ne pod wodą pły­ty tek­to­nicz­ne roz­dzie­la­ją się, z głębi płasz­cza wy­do­sta­je się lawa, wy­pi­ętrza­jąc śró­do­ce­anicz­ne szczy­ty gór­skie. W ten spo­sób po­wsta­ją zu­pe­łnie nowe frag­men­ty dna mor­skie­go, któ­re roz­sze­rza się na boki, two­rząc ba­zal­to­wą sko­ru­pę oce­anicz­ną o gru­bo­ści od pi­ęciu do nie­mal ośmiu ki­lo­me­trów.

Pa­sma gór­skie nie za­wsze ci­ągną się wzdłuż li­nii pro­stych, lecz są po­ła­ma­ne lub prze­su­ni­ęte, for­mu­jąc gi­gan­tycz­ne po­fa­łdo­wa­nia. Stre­fy pęk­ni­ęć ‒ ry­ftów ‒ po­wsta­ją, gdy frag­men­ty płyt tek­to­nicz­nych prze­miesz­cza­ją się względem sie­bie, wy­wo­łu­jąc trzęsie­nia zie­mi i wy­sy­ła­jąc fale tsu­na­mi w naj­dal­sze za­kąt­ki glo­bu.

Po prze­ciw­le­głych stro­nach grzbie­tów śró­do­ce­anicz­nych od­da­la­ją się od sie­bie rów­ni­ny abi­sal­ne ‒ na wschód i za­chód od Grzbie­tu Śró­da­tlan­tyc­kie­go oraz na pó­łnoc i po­łud­nie od Grzbie­tu Pa­cy­ficz­no-An­tark­tycz­ne­go. Te pre­rie, znaj­du­jące się na głębo­ko­ściach od trzech do pi­ęciu ki­lo­me­trów pod po­wierzch­nią mo­rza, ci­ągną się w nie­sko­ńczo­no­ść. Łącz­nie sta­no­wią one naj­wi­ęk­szy ele­ment ukszta­łto­wa­nia dna mor­skie­go i po­kry­wa­ją po­nad po­ło­wę po­wierzch­ni Zie­mi. Na­wet Wiel­ki Step Eu­ro­azja­tyc­ki ‒ po­ro­śni­ęty tra­wa­mi ob­szar roz­ci­ąga­jący się mi­ędzy Węgra­mi i Chi­na­mi ‒ ma mniej­szą po­wierzch­nię niż rów­ni­ny abi­sal­ne. Te ob­sza­ry dna mor­skie­go są dość mi­ęk­kie ‒ gdy­by­śmy zde­cy­do­wa­li się na spa­cer, w wi­ęk­szo­ści miejsc mu­sie­li­by­śmy prze­ko­pać się przez po­nad 1,5 ki­lo­me­tra mułu, a w nie­któ­rych punk­tach na­wet przez po­nad 10 ki­lo­me­trów, za­nim na­tra­fi­li­by­śmy na le­żącą pod nim war­stwę skał. Mapa osa­dów dna mor­skie­go, zak­tu­ali­zo­wa­na ostat­nio w 2019 roku, su­ge­ru­je, że jest tam o 30 pro­cent wi­ęcej osa­dów[2], niż sza­co­wa­no w po­przed­nich ba­da­niach. Osa­dy te są mie­sza­ni­ną dro­bi­nek po­cho­dzących z ero­du­jących skał, wy­my­wa­nych przez rze­ki, po­zo­sta­wio­nych przez lo­dow­ce lub nie­sio­nych wia­trem. Wraz z drob­ny­mi cia­łka­mi or­ga­ni­zmów plank­to­no­wych osia­da­ją na dnie oce­anu, ukła­da­jąc się w ogrom­ne klek­sy.

Ale rów­ni­ny abi­sal­ne to nie tyl­ko nie­ko­ńczące się pła­skie po­ła­cie mułu. Prze­ci­na­ją je po­fa­łdo­wa­ne wzgó­rza i kręte do­li­ny, czka­jące wul­ka­ny błot­ne i ja­cuz­zi bul­go­cące bąbel­ka­mi me­ta­nu. Są one ta­kże usia­ne ty­si­ąca­mi wy­so­kich wul­ka­nów, ak­tyw­nych i nie­ak­tyw­nych, sto­żko­wa­tych lub o pła­skich wierz­cho­łkach, je­że­li zo­sta­ły oszli­fo­wa­ne przez fale w mi­nio­nych epo­kach, gdy jesz­cze si­ęga­ły po­wierzch­ni mo­rza. Zna­ne jako pod­mor­skie góry, te od­izo­lo­wa­ne szczy­ty ró­żnią się od pasm grzbie­tów śró­do­ce­anicz­nych, cho­ciaż mogą po­wsta­wać w ich po­bli­żu. Naj­wy­ższe góry za­zwy­czaj for­mu­ją się nie­da­le­ko środ­ka płyt tek­to­nicz­nych ‒ w miej­scach zwa­nych pla­ma­mi go­rąca, gdzie płyn­na mag­ma co ja­kiś czas prze­bi­ja sko­ru­pę oce­anicz­ną. Gdy pły­ty tek­to­nicz­ne prze­su­wa­ją się nad tymi pla­ma­mi, je­den po dru­gim wy­pi­ętrza­ją się tam ła­ńcu­chy pod­wod­nych gór, ni­czym ciast­ka na ta­śmie pro­duk­cyj­nej.

Zwró­ce­ni ple­ca­mi do grzbie­tu śró­do­ce­anicz­ne­go omi­ja­my pod­mor­skie góry i podąża­my da­lej rów­ni­ną abi­sal­ną. Do­cie­ra­my do co­raz star­szych i star­szych frag­men­tów dna, aż wresz­cie za­trzy­mu­je­my się na skra­ju naj­głęb­szych części oce­anu. Je­ste­śmy te­raz w stre­fie sub­duk­cji, gdzie jed­na pły­ta tek­to­nicz­na za­głębia się pod dru­gą. W tych miej­scach sta­re frag­men­ty dna oce­anu są wci­ąga­ne do go­rące­go, płyn­ne­go wnętrza Zie­mi, gdzie ule­ga­ją sto­pie­niu i prze­two­rze­niu. W wy­ni­ku tego pro­ce­su po­wsta­ją ta­kże rowy oce­anicz­ne, któ­rych głębo­ko­ść nie­kie­dy prze­kra­cza 6100 me­trów. W skład stre­fy ha­dal­nej, na­zwa­nej tak na cze­ść Ha­de­sa[3], sta­ro­żyt­ne­go grec­kie­go boga pod­zie­mi, wcho­dzi 27 tego ro­dza­ju ro­wów na ca­łym glo­bie.

W prze­kro­ju po­przecz­nym rowy te mają kszta­łt li­te­ry V, a w po­zio­mie mogą się roz­ci­ągać na ty­si­ące ki­lo­me­trów. W oce­anach Atlan­tyc­kim i In­dyj­skim znaj­du­je się po jed­nym ro­wie. Rów Por­to­ry­ka­ński leży na pó­łnoc od Por­to­ry­ko i Wysp Dzie­wi­czych[3*], a Rów Sun­daj­ski omi­ja od po­łu­dnio­we­go za­cho­du in­do­ne­zyj­skie wy­spy Jawę i Su­ma­trę. Na Oce­anie Po­łu­dnio­wym za cy­plem Tier­ra del Fu­ego zlo­ka­li­zo­wa­ne są rowy San­dwi­chu Po­łu­dnio­we­go i Or­ka­dów Po­łu­dnio­wych. Wszyst­kie po­zo­sta­łe rowy sta­no­wią część Pie­rście­nia Ognia (Oko­ło­pa­cy­ficz­ne­go Pie­rście­nia Sej­smicz­ne­go) ‒ stre­fy przy­po­mi­na­jącej kszta­łtem pod­ko­wę, oka­la­jącej wschod­nią, pó­łnoc­ną i za­chod­nią część Pa­cy­fi­ku, gdzie sty­ka­ją się ró­żne pły­ty tek­to­nicz­ne. Na tym bar­dzo ak­tyw­nym sej­smicz­nie ob­sza­rze wy­stępu­je 90 pro­cent trzęsień zie­mi na świe­cie. Wszyst­kie rowy ci­ągnące się od Ro­sji po Nową Ze­lan­dię ‒ Ku­ryl­sko-Kam­czac­ki, Fi­li­pi­ński, Ton­ga i Ker­ma­dec ‒ mają głębo­ko­ść po­nad 9750 me­trów. Dno naj­głęb­sze­go ze wszyst­kich ‒ Rowu Ma­ria­ńskie­go ‒ jest po­ło­żo­ne 10 970 me­trów pod po­zio­mem mo­rza.

Sej­smo­lo­dzy pil­nie na­słu­chu­ją od­gło­sów do­cho­dzących z ro­wów tek­to­nicz­nych. Stro­my­mi zbo­cza­mi tych ro­wów w po­bli­żu stref sub­duk­cji, gdzie na­pie­ra­ją na sie­bie pły­ty tek­to­nicz­ne, re­gu­lar­nie tar­ga­ją naj­po­tężniej­sze wstrząsy w ska­li ca­łe­go glo­bu. Sieć czuj­ni­ków roz­miesz­czo­nych w Ro­wie Ja­po­ńskim ma za za­da­nie wy­kry­wać od­gło­sy mo­gące za­po­wia­dać ko­lej­ne gi­gan­tycz­ne trzęsie­nie zie­mi, ta­kie jak to z 2011 roku, któ­re wy­wo­ła­ło nisz­czy­ciel­skie tsu­na­mi, do­pro­wa­dzi­ło do śmier­ci 18 000 lu­dzi i za­la­ło elek­trow­nię Fu­ku­shi­ma Da­ii­chi, po­wo­du­jąc naj­po­wa­żniej­szą ka­ta­stro­fę nu­kle­ar­ną od cza­sów Czar­no­by­la. W kwiet­niu 2020 roku gru­pa do­rad­ców ja­po­ńskie­go rządu ostrze­gła, że w ka­żdej chwi­li pó­łnoc­ną część tego kra­ju w oko­li­cach wy­spy Hok­ka­ido mogą na­wie­dzić po­tężne wstrząsy sej­smicz­ne oraz tsu­na­mi[4]. Choć na­ukow­cy nie po­tra­fią prze­wi­dzieć, kie­dy do­kład­nie na­stąpi ka­ta­stro­fa, po zba­da­niu sta­ro­żyt­nych osa­dów od­kry­li oni, że sil­ne trzęsie­nia zie­mi na­wie­dza­ją ten re­gion co 300‒400 lat, a ostat­nie na­stąpi­ło w XVII wie­ku.

Od­da­la­jąc się od nie­po­ko­jo­nej wstrząsa­mi stre­fy ha­dal­nej, przez spo­koj­ne i ci­che rów­ni­ny abi­sal­ne podąża­my ku lądo­wi. Głębo­kie dno oce­anicz­ne ko­ńczy się tam, gdzie za­czy­na­ją się szel­fy kon­ty­nen­tal­ne. Aby do­stać się na te płyt­kie pła­sko­wy­że, le­piej zna­ne nam części oce­anu si­ęga­jące wy­brze­ża, trze­ba po­ko­nać wiel­kie sto­sy osa­dów ‒ ob­sza­ry zwa­ne wy­nie­sie­niem kon­ty­nen­tal­nym (lub pod­nó­żem kon­ty­nen­tal­nym). Na­stęp­nie po­ja­wia­ją się skar­py sto­ków kon­ty­nen­tal­nych, przy­po­mi­na­jące gi­gan­tycz­ne kli­fy po­prze­ci­na­ne nie­mal dzie­wi­ęcio­ma ty­si­ąca­mi stro­mych ka­nio­nów. Wie­le spo­śród naj­wi­ęk­szych rzek, w tym Ama­zon­ka, Kon­go, Hud­son i Gan­ges, to­czy swe nur­ty w kie­run­ku głębo­kich ka­nio­nów utwo­rzo­nych nie wsku­tek sta­łe­go prze­pły­wu wody, jak w przy­pad­ku ka­na­łów rzecz­nych, lecz wy­rze­źbio­nych przez pod­wod­ne osu­wi­ska, gdzie przez ty­si­ąc­le­cia osa­dy na prze­mian gro­ma­dzi­ły się i ze­śli­zgi­wa­ły z kra­wędzi szel­fów kon­ty­nen­tal­nych. Pod­mor­skie ka­nio­ny mają prze­ci­ęt­nie nie­co po­nad 40 ki­lo­me­trów dłu­go­ści i nie­ca­łe 2,5 ki­lo­me­tra głębo­ko­ści. Wie­le spo­śród nich ce­chu­je się jesz­cze bar­dziej wi­do­wi­sko­wym ukszta­łto­wa­niem. Na przy­kład naj­wi­ęk­szy w Eu­ro­pie ka­nion Na­za­ré ci­ągnie się oko­ło 230 ki­lo­me­trów w kie­run­ku wy­brze­ża Por­tu­ga­lii, gdzie spi­ętrza nie­spo­koj­ne wody Atlan­ty­ku w mon­stru­al­ne fale. To wła­śnie tu­taj w 2017 roku Ro­dri­go Koxa, bra­zy­lij­ski sur­fer spe­cja­li­zu­jący się w pły­wa­niu na grzbie­tach wiel­kich fal, śli­zgał się na naj­wy­ższej fali, jaką kie­dy­kol­wiek zmie­rzo­no (24,38 m). Trzy lata pó­źniej jego ro­dacz­ka Maya Ga­be­ira usta­no­wi­ła re­kord świa­ta w ka­te­go­rii ko­biet. Fala, na któ­rej pły­nęła, mia­ła wy­so­ko­ść 22,4 me­tra i była naj­wi­ęk­szą falą, na ja­kiej śli­zgał się ja­ki­kol­wiek sur­fer w tam­tym se­zo­nie zi­mo­wym, pierw­szym dla pro­fe­sjo­nal­nych sur­fe­rek. Po dru­giej stro­nie pla­ne­ty, na Mo­rzu Be­rin­ga u wy­brze­ży Ala­ski, ka­nion Zhem­chug ma 96 ki­lo­me­trów sze­ro­ko­ści (dla po­rów­na­nia sze­ro­ko­ść Wiel­kie­go Ka­nio­nu nie prze­kra­cza 12,9 ki­lo­me­tra). A iko­nicz­ny lądo­wy ka­nion Ame­ry­ki Pó­łnoc­nej jest o po­ło­wę płyt­szy od swo­je­go naj­bar­dziej im­po­nu­jące­go od­po­wied­ni­ka w oce­anie, Wiel­kie­go Ka­nio­nu Ba­ham­skie­go, któ­re­go ścia­ny wzno­szą się na wy­so­ko­ść 4285,5 me­tra nad dnem oce­anu.

Ale ta za­pie­ra­jąca dech w pier­siach pa­no­ra­ma dna oce­anu kry­je się pod ogrom­ną ilo­ścią wody mor­skiej. Ca­łko­wi­ta ob­jęto­ść głębo­kich wód oce­anicz­nych, czy­li tych znaj­du­jących się po­ni­żej 200 me­trów pod fa­la­mi, wy­no­si 1 000 363 638 ki­lo­me­trów sze­ścien­nych. Przed­staw­my to w od­po­wied­nim kon­te­kście: za­kła­da­jąc, że Ama­zon­ka co se­kun­dę od­pro­wa­dza do oce­anu 210 000 me­trów sze­ścien­nych wody, za­pe­łnie­nie głębin za­jęło­by jej po­nad 150 000 lat[5].

Lecz rze­ki nie mo­gły do­star­czyć tak gi­gan­tycz­nych ilo­ści wody do pier­wot­nych ba­se­nów oce­anicz­nych. Oce­any ist­nie­ją pra­wie rów­nie dłu­go jak na­sza pla­ne­ta, cho­ciaż po­cho­dze­nie mas wody od daw­na sta­no­wi za­gad­kę dla ko­smo­lo­gów. Wie­lu eks­per­tów przy­pusz­cza, że kszta­łtu­jącą się do­pie­ro Zie­mię cy­klicz­nie bom­bar­do­wa­ły lo­do­we ko­me­ty, przy­by­wa­jące z naj­dal­szych kra­ńców Ukła­du Sło­necz­ne­go. Śla­dy wody wy­kry­te w cząst­kach pyłu po­bra­nych z Ito­ka­wy ‒ ka­mien­nej aste­ro­idy o kszta­łcie orzesz­ka ziem­ne­go ‒ wska­zu­ją, iż po­ło­wa ziem­skich za­so­bów wody mo­gła po­cho­dzić z tej często spo­ty­ka­nej po­sta­ci ko­smicz­nej ska­ły[6]. Pew­na ilo­ść wody mo­gła się rów­nież znaj­do­wać w ska­łach pier­wot­nej sko­ru­py ziem­skiej, któ­re ufor­mo­wa­ły się 4,55 mi­liar­da lat temu[7]. Na na­szej pla­ne­cie pa­no­wa­ła wów­czas znacz­nie wy­ższa tem­pe­ra­tu­ra, a mi­ne­ra­ły bo­ga­te w wo­dór i tlen to­pi­ły się i re­ago­wa­ły ze sobą, wy­rzu­ca­jąc wodę ze sko­ru­py. Po­wsta­ła w ten spo­sób woda pa­ro­wa­ła i uno­si­ła się do nowo utwo­rzo­nej at­mos­fe­ry. Gdy Zie­mia się ochło­dzi­ła, para wod­na ule­gła skro­ple­niu, po­ja­wi­ły się chmu­ry, a wraz z nimi desz­cze ‒ być może już 4,4 mi­liar­da lat temu ‒ co za­po­cząt­ko­wa­ło po­wsta­wa­nie oce­anów[8].

Pra­daw­ną hi­sto­rię oce­anów trud­no opo­wie­dzieć, po­nie­waż ich za­pis geo­lo­gicz­ny jest nie­ustan­nie wy­ma­zy­wa­ny[4*]. Sko­ru­pa oce­anicz­na jest cien­ka, mło­da i nie­trwa­ła w po­rów­na­niu z gru­by­mi, sta­ry­mi kon­ty­nen­ta­mi zaj­mu­jący­mi resz­tę pla­ne­ty. Ist­nie­je za­le­d­wie przez dzie­si­ąt­ki, może set­ki mi­lio­nów lat (czy­li nie­dłu­go w ska­li geo­lo­gicz­nej), po czym zo­sta­je wci­ągni­ęta w głąb w stre­fach sub­duk­cji, sto­pio­na, prze­two­rzo­na i znów wy­ci­śni­ęta na ze­wnątrz jako nowe dno oce­anu. Nie­kie­dy frag­ment pra­daw­nej pły­ty zo­sta­je wy­pchni­ęty na kon­ty­nent, da­jąc geo­lo­gom spo­sob­no­ść od­two­rze­nia tego, co wy­da­rzy­ło się w za­mierz­chłej prze­szło­ści. Je­den z ta­kich two­rów zna­le­zio­ny w out­bac­ku Au­stra­lii Za­chod­niej po­zwa­la nam zaj­rzeć w bar­dzo od­le­głe cza­sy. Naj­wy­ra­źniej po­nad trzy mi­liar­dy lat temu wi­ęk­szo­ść na­szej pla­ne­ty przy­kry­wa­ła woda. Skład che­micz­ny tej ska­ły wska­zu­je na ist­nie­nie wod­ne­go świa­ta po­zba­wio­ne­go ogrom­nych, bo­ga­tych w gle­bę kon­ty­nen­tów, lecz z licz­ny­mi mi­kro­kon­ty­nen­ta­mi nie­wie­le wi­ęk­szy­mi niż ska­li­ste wy­sep­ki tu i ów­dzie wy­ła­nia­jące się po­nad grzbie­ty fal[9]. Z cza­sem wy­kszta­łci­ły się z nich pe­łno­wy­mia­ro­we kon­ty­nen­ty, a w ci­ągu eonów za­częły one wy­ko­ny­wać po­wol­ny, po­su­wi­sty ta­niec wo­kół ca­łej pla­ne­ty. Temu pro­ce­so­wi to­wa­rzy­szy­ły nie­ustan­ne zmia­ny kszta­łtu ota­cza­jące­go je glo­bal­ne­go oce­anu.

Pra­daw­ne oce­any po­ja­wia­ły się i zni­ka­ły, two­rząc częścio­wo za­mkni­ęte ba­se­ny. Po pew­nym cza­sie wody oto­czy­ły po­je­dyn­czy pra­kon­ty­nent. Ist­nie­je hi­po­te­za, że mi­liard lat temu roz­le­gły oce­an zwa­ny Mi­ro­wią ota­czał su­per­kon­ty­nent Ro­di­nię. Ro­di­nia roz­dzie­li­ła się na kon­ty­nen­ty, któ­re na­stęp­nie znów się po­łączy­ły (ostat­nio 355 mi­lio­nów lat temu) w Pan­geę oto­czo­ną wszech­oce­anem Pan­tha­las­są. Ten z ko­lei roz­dzie­lił się na zna­ne nam dziś oce­any. Naj­star­szym, naj­wi­ęk­szym i naj­głęb­szym z nich jest Pa­cy­fik, któ­ry li­czy so­bie co naj­mniej 250 mi­lio­nów lat. Po­tem ufor­mo­wa­ły się oce­any Atlan­tyc­ki, In­dyj­ski i Ark­tycz­ny. 30 mi­lio­nów lat temu kon­ty­nen­ty An­tark­ty­dy i Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej od­dzie­li­ły się od sie­bie, a Oce­an Po­łu­dnio­wy (An­tark­tycz­ny) roz­po­czął swój zgod­ny z ru­chem wska­zó­wek ze­ga­ra ruch wi­ro­wy wo­kół bie­gu­na po­łu­dnio­we­go na­szej pla­ne­ty.

Roz­le­głe ob­sza­ry dna oce­anicz­ne­go, rów­ni­ny abi­sal­ne oraz pod­mor­skie góry, ka­nio­ny i rowy, a ta­kże przy­kry­wa­jąca je war­stwa wody sta­no­wią łącz­nie naj­wi­ęk­szą po­je­dyn­czą prze­strzeń ży­cio­wą na na­szej pla­ne­cie. Po­nad 95 pro­cent ziem­skiej bios­fe­ry ‒ ob­jęto­ści sie­dlisk do­stęp­nych dla ży­wych or­ga­ni­zmów ‒ to mor­skie głębi­ny[10]. Cała resz­ta ‒ lasy i łąki, rze­ki i je­zio­ra, góry, pu­sty­nie i płyt­kie wody przy­brze­żne ‒ ustępu­je pod tym względem gi­gan­tycz­nym od­mętom oce­anów, przy­kry­tym błękit­ną war­stwą wody.

Gdy­by­śmy wy­pły­nęli na otwar­ty oce­an i wy­rzu­ci­li za bur­tę szkla­ną kul­kę, przez pierw­sze sze­ść czy sie­dem mi­nut po­ko­ny­wa­ła­by ona naj­wy­żej po­ło­żo­ną war­stwę wody ‒ tę, do któ­rej do­cie­ra­ją pro­mie­nie sło­ńca[11]. Nie­któ­rzy na­zy­wa­ją ją stre­fą epi­pe­la­gicz­ną lub eu­fo­tycz­ną, albo po pro­stu na­sło­necz­nio­ną. Jest to naj­bar­dziej zna­na część oce­anów, gdzie żyje wi­ęk­szo­ść zi­den­ty­fi­ko­wa­nych ga­tun­ków flo­ry i fau­ny oraz gdzie za­cho­dzą wszyst­kie pro­ce­sy zwi­ąza­ne z fo­to­syn­te­zą. Z pro­mie­ni sło­necz­nych ko­rzy­sta­ją za­rów­no duże wo­do­ro­sty, jak i mi­kro­sko­pij­ne, jed­no­ko­mór­ko­we stwo­rze­nia zwa­ne zbio­ro­wo fi­to­plank­to­nem[5*], któ­re po­bie­ra­ją dwu­tle­nek węgla i za­mie­nia­ją go w po­karm dla pra­wie wszyst­kich po­zo­sta­łych form ży­cia w głębi­nach.

Kul­ka opa­da da­lej, a świa­tło sło­necz­ne słab­nie. Na głębo­ko­ści oko­ło 200 me­trów przy­ćmio­na, nie­bie­ska po­świa­ta co praw­da umo­żli­wia jesz­cze wi­dze­nie, lecz nie wy­star­cza do za­si­la­nia fo­to­syn­te­zy. Dla­te­go ga­tun­ki skła­da­jące się na fi­to­plank­ton nie za­pusz­cza­ją się głębiej (przy­naj­mniej gdy jesz­cze żyją). Te­raz kul­ka do­cie­ra do głębin. Po­ni­żej znaj­du­ją się uło­żo­ne po­zio­mo stre­fy, przy­wo­dzące na myśl war­stwy ga­la­ret­ki w wy­so­kiej szklan­ce. Naj­wy­żej po­ło­żo­na z nich, si­ęga­jąca 200 me­trów w dół, to stre­fa zmierz­chu (zwa­na też me­zo­pe­la­gicz­ną). Opa­da­jąca kul­ka po­trze­bu­je pra­wie pół go­dzi­ny, by prze­jść przez tę stre­fę błękit­ne­go zmierz­chu do głębo­ko­ści 1000 me­trów, gdzie tra­fia w ca­łko­wi­te ciem­no­ści stre­fy ba­ty­pe­la­gicz­nej. Na tej głębo­ko­ści tem­pe­ra­tu­ra, któ­ra do­tąd spa­da­ła, za­czy­na się wy­rów­ny­wać. Do­tych­czas kul­ka prze­cho­dzi­ła przez tak zwa­ną ter­mo­kli­nę ‒ war­stwę gwa­łtow­nie ochła­dza­jącej się wody od roz­grza­nej sło­ńcem po­wierzch­ni do ciem­nych otchła­ni oce­anu. W stre­fie nocy (ba­ty­pe­la­gicz­nej) na wi­ęk­szej części pla­ne­ty woda utrzy­mu­je sta­łą tem­pe­ra­tu­rę oko­ło czte­rech stop­ni Cel­sju­sza[6*]. Kul­ka po­trze­bu­je jesz­cze pó­łto­rej go­dzi­ny, aby prze­być całą stre­fę nocy, po czym do­cie­ra do na­stęp­nej wiel­kiej war­stwy głębin mor­skich le­żącej po­mi­ędzy 4000 a 6000 me­trów, zna­nej ofi­cjal­nie jako stre­fa abi­sal­na (lub abi­sal)[7*].

Pod­czas pod­ró­ży w kie­run­ku dna mor­skie­go kul­ka nie­ustan­nie mija żywe stwo­rze­nia. Na jej po­wierzch­ni igra­ją świa­tła ‒ ich źró­dłem nie są jed­nak za­błąka­ne pro­mie­nie sło­necz­ne, lecz licz­ne ro­dza­je zwie­rząt po­sia­da­jących zdol­no­ść bio­lu­mi­ne­scen­cji: świe­cące ro­ba­ki i mi­go­cące ryby z ro­dzi­ny świe­tli­ko­wa­tych, któ­re za­pew­ne się za­sta­na­wia­ją, co to za isto­ta bły­ska do nich w od­po­wie­dzi. Na po­wierzch­ni kul­ki gro­ma­dzą się dro­bi­ny ma­te­rii or­ga­nicz­nej, a nie­kie­dy do­sia­da jej ma­le­ńka kre­wet­ka, ze­skro­bu­jąc co smacz­niej­sze cząst­ki po­ży­wie­nia. W otwar­tych wo­dach stre­fy ba­ty­pe­la­gicz­nej kul­ka może na­gle zmie­nić kurs, od­rzu­co­na w bok mach­ni­ęciem po­tężnej płe­twy ogo­no­wej ka­sza­lo­ta sper­ma­ce­to­we­go, ści­ga­jące­go ka­ła­mar­ni­cę. Może się od­bić od stro­mych, ska­li­stych zbo­czy ka­nio­nu lub wy­lądo­wać na mi­ęk­kiej rów­ni­nie abi­sal­nej, być może w po­bli­żu sta­da ogór­ków mor­skich, któ­re wy­gląda­ją jak małe, bla­do­ró­żo­we pro­si­ęta ze zbyt dużą licz­bą nóg. Nie mają się one gdzie ukryć, to­też nie­któ­rych z nich do­sia­da­ją czer­wo­ne kra­by kol­cza­ste. Kul­ka może też wy­lądo­wać na zbo­czu pod­mor­skiej góry i za­gu­bić się w spląta­nych la­sach nie­ru­cho­mych zwie­rząt, ży­jących tam od wie­ków, lub spo­cząć przy jed­nym z nie­sa­mo­wi­cie go­rących źró­deł wy­try­sku­jących ze szcze­lin w grzbie­cie śró­do­ce­anicz­nym, wśród ko­lo­nii gi­gan­tycz­nych ma­łży i ogrom­nych ro­ba­ków ozdo­bio­nych szka­rłat­ny­mi pió­ra­mi.

Je­że­li do­brze wy­ce­lo­wa­li­śmy, kul­ka tra­fi do rowu i do­trze do stre­fy ha­dal­nej ‒ naj­głęb­szej war­stwy oce­anu. Na­wet tam mi­ja­ła żywe isto­ty ‒ smu­gi bla­dych jak du­chy ryb. Wresz­cie ‒ sze­ść go­dzin po wy­rzu­ce­niu z ło­dzi ‒ lądu­je na sa­mym dnie, nie­ca­łe 10 ki­lo­me­trów pod po­wierzch­nią oce­anu, gdzie z pew­no­ścią przy­ci­ągnie rój wy­głod­nia­łych, bla­dych sko­ru­pia­ków, pra­gnących ją zje­ść.

Ca­łko­wi­tą licz­bę ga­tun­ków ży­jących w głębi­nach oczy­wi­ście bar­dzo trud­no okre­ślić, zwa­żyw­szy na ko­lo­sal­ne roz­mia­ry oce­anu, lecz sys­te­ma­tycz­nie pro­wa­dzo­ne ba­da­nia dają nam po­jęcie o tym, cze­go jesz­cze nie od­kry­li­śmy. W 1984 roku dwo­je ame­ry­ka­ńskich na­ukow­ców, Fred Gras­sle i Nan­cy Ma­cio­lek, uży­ło czer­pa­ka skrzyn­ko­we­go ‒ na­rzędzia przy­po­mi­na­jące­go gi­gan­tycz­ną wy­ci­nar­kę do cia­stek ‒ do wy­do­by­wa­nia nie­na­ru­szo­nych rdze­ni mułu z głębo­kie­go dna oce­anicz­ne­go u wy­brze­ży New Jer­sey i De­la­wa­re na głębo­ko­ściach od 1500 do 2500 me­trów. Sta­ran­nie prze­sie­wa­jąc muł i wy­ła­wia­jąc zeń ka­żdą, na­wet naj­mniej­szą żywą isto­tę ‒ ro­ba­ka, sko­ru­pia­ka, roz­gwiaz­dę, ogór­ka mor­skie­go, ma­łża i śli­ma­ka ‒ zi­den­ty­fi­ko­wa­li 798 ga­tun­ków, z któ­rych po­nad po­ło­wa była wcze­śniej nie­zna­na na­uce[12]. Przyj­mu­jąc za śred­nią je­den nowy ga­tu­nek na ki­lo­metr kwa­dra­to­wy dna mor­skie­go, Gras­sle i Ma­cio­lek osza­co­wa­li, że rów­ni­ny abi­sal­ne na ca­łej pla­ne­cie może za­miesz­ki­wać na­wet 30 mi­lio­nów nie­zna­nych ga­tun­ków. Na­ukow­cy przy­zna­li, że nie­któ­re części głębin mogą się cha­rak­te­ry­zo­wać mniej­szym za­gęsz­cze­niem flo­ry i fau­ny, to­też ob­ni­ży­li swo­je i tak ostro­żne sza­cun­ki do 10 mi­lio­nów.

Po­nad 35 lat po prze­ło­mo­wym ba­da­niu Gras­sle’a i Ma­cio­lek za­da­nie po­zna­nia wszyst­kich prze­ja­wów ży­cia w głębi­nach na­dal nie zo­sta­ło uko­ńczo­ne. W 2019 roku ze­spół sie­dem­na­stu na­ukow­ców opu­bli­ko­wał wy­ni­ki trzy­let­nie­go ba­da­nia głębin mor­skich Pa­cy­fi­ku na ob­sza­rze wi­ęk­szym niż Ka­li­for­nia, pod­czas któ­re­go zdal­nie ste­ro­wa­ne po­jaz­dy spędzi­ły łącz­nie kil­ka­set go­dzin w za­nu­rze­niu[13]. Sfo­to­gra­fo­wa­no 347 000 zwie­rząt, a tyl­ko jed­no na pięć było przed­sta­wi­cie­lem zna­ne­go ga­tun­ku. Nie­któ­re były zbyt małe lub zdjęcia oka­za­ły się zbyt nie­wy­ra­źne, by je zi­den­ty­fi­ko­wać, lecz w wi­ęk­szo­ści były to stwo­rze­nia, któ­rych nikt ni­g­dy wcze­śniej nie wi­dział. Głębi­ny oce­anicz­ne za­miesz­ku­je nie­sły­cha­na ró­żno­rod­no­ść ga­tun­ków. Pod tym względem do­rów­nu­ją one płyt­kim, do­brze zna­nym mo­rzom, a być może na­wet lądom.

Ob­jęto­ść Świa­to­we­go Re­je­stru Ga­tun­ków Głębi­no­wych ‒ cen­tral­ne­go ka­ta­lo­gu form ży­cia w głębi­nach ‒ sys­te­ma­tycz­nie ro­śnie od 2012 roku, lecz nie mo­żna go uznać za kom­plet­ny, gdyż nie­ustan­nie do­łącza­ją do nie­go nowe or­ga­ni­zmy[14]. W 2020 roku za­wie­rał on 26 363 po­zy­cje. Wszyst­kie te ga­tun­ki, a ta­kże wie­le in­nych, wy­pra­co­wa­ły spo­so­by prze­trwa­nia i roz­wi­ja­nia się w eks­tre­mal­nych wa­run­kach oce­anicz­nych głębin, co jesz­cze sto­sun­ko­wo nie­daw­no uzna­wa­no za nie­mo­żli­we.

Przez całe stu­le­cia lu­dzie uwa­ża­li, że oce­anicz­ne od­męty za­miesz­ku­ją wy­łącz­nie po­two­ry, de­mo­ny i bó­stwa. Twór­cy mi­tów wła­śnie tam ukry­wa­li te po­tężne isto­ty przed cie­kaw­skim wzro­kiem ga­piów. O ich obec­no­ści tuż pod po­wierzch­nią wód co pe­wien czas za­świad­cza­li stęsk­nie­ni za do­mem, cier­pi­ący na ha­lu­cy­na­cje że­gla­rze, co sku­tecz­nie pod­trzy­my­wa­ło wia­rę lu­dzi w ist­nie­nie tych nie­zwy­kłych stwo­rzeń.

Słyn­ne po­two­ry i bó­stwa, by wspo­mnieć tyl­ko o Kra­ke­nie, Le­wia­ta­nie, Try­to­nie i Po­sej­do­nie, dzie­lą oce­any z wie­lo­ma in­ny­mi, po­wo­ła­ny­mi do ży­cia przez kul­tu­ry ca­łe­go świa­ta, któ­re po­wie­rzy­ły im wła­dzę nad wod­nym kró­le­stwem. Umi-bōzu ‒ ja­po­ńska ryba (mnich mor­ski) przy­po­mi­na­jąca kszta­łtem czło­wie­ka o czar­nej jak węgiel skó­rze, nie­kie­dy wy­po­sa­żo­na w mac­ki ‒ roz­pętu­je sztor­my na mo­rzu. W cel­tyc­kich mi­tach szkoc­kich po­wra­ca ol­brzy­mi wąż mor­ski Ce­ire­an, a w is­landz­kich sa­gach gi­gan­tycz­ny po­twór mor­ski Ha­fgu­fa upo­dab­nia się do wysp. Tan­ga­roa to ma­ory­ski bóg mo­rza, oj­ciec wie­lu mor­skich stwo­rzeń. Sta­ro­żyt­na fi­ńska bo­gi­ni mo­rza Vel­la­mo mia­ła wie­le có­rek, któ­rych uoso­bie­niem są fale. Ho­do­wa­ły one by­dło i upra­wia­ły zbo­że na dnie mo­rza. Sta­ro­ba­bi­lo­ńską bo­gi­nię mo­rza Tia­mat często przed­sta­wia­no jako węża mor­skie­go. W mi­to­lo­gii nor­we­skiej Jör­mun­gandr, zna­ny rów­nież jako Wąż Mid­gar­du, zo­stał wrzu­co­ny do mo­rza przez boga Ody­na. Tam uró­sł do ta­kich roz­mia­rów, że opa­sał całą Zie­mię i chwy­cił w pasz­czę ko­niec wła­sne­go ogo­na, ale gdy tyl­ko ro­ze­wrze szczęki, roz­pocz­nie się ra­gna­rök ‒ wiel­ka bi­twa bo­gów z ol­brzy­ma­mi.

Wszyst­kie wy­żej wspo­mnia­ne isto­ty za­lud­nia­jące ludz­ką wy­obra­źnię mają głębo­kie zwi­ąz­ki z oce­anem, lecz nie wszyst­kie pi­sma i opo­wie­ści o otchła­ni trak­tu­ją o głębi­nach mo­rza. An­giel­skie sło­wo abyss (otchłań) ma wie­le in­nych zna­czeń. Wy­wo­dzi się ono od ła­ci­ńskie­go sło­wa abys­sus, ozna­cza­jące­go bez­den­ną otchłań, lub od sta­ro­grec­kie­go ἄβυσσος, czy­li „wiel­ka głębia”. Tym sło­wem okre­śla­no ta­kże pier­wot­ny cha­os, z któ­re­go po­wsta­ły Zie­mia i nie­bio­sa, bez­den­ną prze­pa­ść, a na­wet cze­lu­ści pie­kiel­ne uosa­bia­ne przez sta­ro­te­sta­men­to­we­go anio­ła otchła­ni, o któ­rym John Mil­ton tak pi­sał w Raju utra­co­nym w 1667 roku:

Nad tą prze­pa­ścią, ko­leb­ką przy­ro­dy

I gro­bem może, gdzie ni wód, ni brze­gu,

Ani po­wie­trza, ognia, lecz za­ro­dy

Wszyst­kie­go tego, zmie­sza­ne bez ładu.

Mu­szą bez ko­ńca wal­czyć mi­ędzy sobą,

Do­pó­ki Spraw­ca Naj­wy­ższy nie ze­chce

Z tego od­mętu nowe świa­ty two­rzyć;

Nad tą prze­pa­ścią, na kra­wędzi Pie­kła,

Stał Czart ostro­żny, spo­glądał przez chwi­lę,

Wa­żąc swą pod­roż, bo nie lada mo­rze

Miał do prze­by­cia[8*].

Otchła­nią lub od­mętem może być wszyst­ko, co bez­kre­sne, nie­po­jęte i nie­zgłębio­ne. Jak na­pi­sał sie­dem­na­sto­wiecz­ny nie­miec­ki fi­lo­zof Ja­kob Böh­me w swo­jej ksi­ążce O na­ro­dzi­nach i na­zwa­niu wszyst­kich istot, ist­nie­je „oko wiecz­no­ści, oko otchła­ni, któ­re stoi i wi­dzi w ni­co­ści”. Nie­zli­cze­ni au­to­rzy wy­sy­ła­li swo­ich bo­ha­te­rów na skraj prze­pa­ści, by wpa­try­wa­li się lub wsko­czy­li do­słow­nie bądź w prze­no­śni w miej­sce, z któ­re­go nie spo­dzie­wa­ją się wró­cić. W swo­jej po­wie­ści A Pat­chwork Scre­en for the La­dies (Pat­chwor­ko­wy pa­ra­wan dla dam) z 1723 roku Jane Bar­ker za­mie­ści­ła wiersz o na­stępu­jącej tre­ści:

To wła­śnie z ludz­kich sza­le­ństw,

Czy to we wspól­nej ich ma­sie, czy z osob­nych,

Po­wsta­je otchłań, w któ­rej gi­nie umy­sł.

Me­ta­fo­rycz­na otchłań z pew­no­ścią do­sko­na­le od­zwier­cie­dla rze­czy­wi­stą głębię oce­anu. Ła­two so­bie wy­obra­zić, że oce­any mogą być bez­den­ne. Dla wie­lu z nas głębi­ny są czy­mś nie­od­gad­nio­nym i nie­zro­zu­mia­łym, a je­że­li coś w nie wrzu­ci­my, to ra­czej ni­g­dy wi­ęcej nie wy­pły­nie. Lecz naj­głęb­sze części oce­anu za­częto okre­ślać mia­nem otchła­ni do­pie­ro w po­ło­wie XIX wie­ku, czy­li mniej wi­ęcej wów­czas, gdy że­gla­rze i na­ukow­cy za­częli do­ko­ny­wać po­mia­rów głębo­ko­ści mórz. Byli oni pierw­szym po­ko­le­niem ba­da­czy, któ­rzy pod­jęli się żmud­ne­go za­da­nia opusz­cza­nia za­wie­szo­nych na lin­kach oło­wia­nych ci­ężar­ków za bur­tę stat­ku aż do chwi­li, gdy do­tkną one dna.

Po­pu­la­ry­za­to­rem wi­zji oce­anu jako otchła­ni był Edward For­bes, mło­dy bry­tyj­ski przy­rod­nik, któ­ry przy oka­zji wy­pędził z głębin po­two­ry i wszel­kie inne żywe isto­ty. W 1841 roku wy­ru­szył on na wy­pra­wę ba­daw­czą na Mo­rze Egej­skie ‒ ob­fi­tu­jącą w cy­ple i za­to­ki część Mo­rza Śró­dziem­ne­go, któ­ra od­dzie­la Gre­cję od Tur­cji ‒ pra­gnąc zro­zu­mieć siły kszta­łtu­jące żywy świat istot pod­wod­nych. Na po­kła­dzie stat­ku ba­daw­cze­go HMS „Be­acon” spędził pó­łto­ra roku, wy­do­by­wa­jąc zwie­rzęta z głębo­ko­ści aż 230 sążni, czy­li 420 me­trów[9*].

Było to nie­sły­cha­nie trud­ne za­da­nie, dys­po­no­wał bo­wiem je­dy­nie siłą wia­tru i ludz­kich mi­ęśni do prze­ci­ąga­nia sie­ci po dnie mor­skim i wy­do­by­wa­nia ich na po­wierzch­nię. For­bes zgro­ma­dził im­po­nu­jącą ko­lek­cję zwie­rząt. Wy­ko­rzy­stu­jąc ka­ju­tę ka­pi­ta­ńską jako mu­zeum i la­bo­ra­to­rium, prze­pro­wa­dzał sek­cje, kon­ser­wo­wał i ilu­stro­wał zgro­ma­dzo­ne oka­zy. Nie tyl­ko iden­ty­fi­ko­wał ró­żne ga­tun­ki, lecz ta­kże do­kład­nie ba­dał miej­sca, w któ­rych je znaj­do­wał. Czter­dzie­ści lat wcze­śniej nie­miec­ki przy­rod­nik Ale­xan­der von Hum­boldt sfor­mu­ło­wał wła­sną teo­rię na te­mat stref ży­cia na lądzie, za­uwa­ża­jąc, że na zbo­czach gór wy­stępu­ją od­mien­ne ro­śli­ny niż w la­sach na po­zio­mie mo­rza oraz że wraz z prze­miesz­cza­niem się od rów­ni­ka w kie­run­ku bie­gu­nów ró­żno­rod­no­ść flo­ry ma­le­je. For­bes po­szu­ki­wał ana­lo­gicz­nych za­le­żno­ści w mo­rzach.

Dzi­ęki swo­im ba­da­niom od­krył on wie­le wa­żnych pra­wi­dło­wo­ści eko­lo­gicz­nych rządzących ży­ciem w mo­rzach. Udo­wod­nił, że ro­dzaj zwie­rząt by­tu­jących na dnie mo­rza za­le­ży od tego, czy jest ono po­kry­te pia­skiem, ska­ła­mi czy też mu­łem, a pew­ne ich gru­py za­miesz­ku­ją tyl­ko okre­ślo­ne sie­dli­ska. Co naj­wa­żniej­sze, stwier­dził, iż głębo­ko­ść nie sprzy­ja ży­ciu: im głębiej szu­kał, tym mniej ży­wych stwo­rzeń znaj­do­wał.

For­bes do­ko­nał za­tem lo­gicz­nej eks­tra­po­la­cji swo­ich usta­leń z Mo­rza Egej­skie­go, okre­śla­jąc głębo­ko­ść, po­ni­żej któ­rej, jak przy­pusz­czał, ży­cie nie może ist­nieć. W 1843 roku przed­sta­wił ogól­ną za­sa­dę, że żad­ne śla­dy ży­cia w mo­rzu nie po­ja­wia­ją się po­ni­żej głębo­ko­ści 300 sążni, czy­li 550 me­trów. Na­kre­ślił li­nię w po­bli­żu gór­nych kra­ńców stre­fy zmierz­chu (me­zo­pe­la­gicz­nej) i ogło­sił ją gra­ni­cą ży­cia na Zie­mi.

W swo­ich cza­sach For­bes był bar­dzo wpły­wo­wy, a jego idee zy­ska­ły dużą po­pu­lar­no­ść. Gdy­by żył dłu­żej, być może do­ko­na­łby wie­lu in­nych od­kryć do­ty­czących głębin. W 1852 roku jako pierw­szy za­sto­so­wał ter­min abyss (otchłań) w od­nie­sie­niu do głębin mor­skich, okre­śla­jąc nim stre­fę po­ni­żej 100 sążni (183 m). Lecz dwa lata pó­źniej, w wie­ku 39 lat, zma­rł w trak­cie pi­sa­nia ksi­ążki The Na­tu­ral Hi­sto­ry of Eu­ro­pe­an Seas (Hi­sto­ria na­tu­ral­na mórz eu­ro­pej­skich). Jego przy­ja­ciel Ro­bert Go­dwin-Au­sten do­ko­ńczył dzie­ło, za­wie­ra­jące prze­my­śle­nia For­be­sa na te­mat po­zba­wio­nych ży­cia głębin.

W mia­rę jak scho­dzi­my co­raz głębiej w te re­jo­ny, ich miesz­ka­ńcy co­raz bar­dziej się prze­obra­ża­ją i sta­ją się co­raz mniej licz­ni, co wska­zu­je, że zbli­ża­my się do otchła­ni, w któ­rej ży­cie wy­ga­sło lub po­ja­wia się tyl­ko kil­ka iskie­rek zdra­dza­jących reszt­ki jego obec­no­ści.

Teo­ria ta, na­zwa­na pó­źniej azo­icz­ną, zy­ska­ła dużą po­pu­lar­no­ść częścio­wo dla­te­go, że For­bes przy­ta­czał twar­de dane na po­par­cie swo­je­go ro­zu­mo­wa­nia: ciem­ne, zim­ne głębi­ny, w któ­rych pa­no­wa­ło wy­so­kie ci­śnie­nie, mu­sia­ły być nie­go­ścin­ne dla ży­cia. Dane te były jed­nak błęd­ne z trzech po­wo­dów. Po pierw­sze, wy­ko­rzy­sty­wa­ny przez nie­go sprzęt do zbie­ra­nia pró­bek ‒ płó­cien­ny wo­rek z nie­wiel­ki­mi otwo­ra­mi ‒ był da­le­ki od ide­ału. Kie­dy For­bes i za­ło­ga HMS „Be­acon” wle­kli go po dnie mor­skim, szyb­ko wy­pe­łniał się mu­łem za­ty­ka­jącym otwo­ry. A za­tem wszel­kie zwie­rzęta, ja­kie uda­ło się zła­pać, tra­fia­ły do wor­ka w ci­ągu pierw­szych kil­ku chwil pro­wa­dze­nia po­ło­wu.

Po dru­gie, na pod­sta­wie wy­ni­ków ba­dań Mo­rza Egej­skie­go nie po­win­no się for­mu­ło­wać uogól­nień do­ty­czących oce­anów. Tak się skła­da, że bez względu na głębo­ko­ść ta część Mo­rza Śró­dziem­ne­go jest nie­zwy­kle ubo­ga we flo­rę i fau­nę. W wo­dach po­wierzch­nio­wych bra­ku­je skład­ni­ków odżyw­czych, a cały eko­sys­tem prak­tycz­nie gło­du­je. Gdy­by For­bes pro­wa­dził swo­je po­szu­ki­wa­nia w in­nym miej­scu Mo­rza Śró­dziem­ne­go i uży­wał lep­sze­go, mniej po­dat­ne­go na za­py­cha­nie mu­łem sprzętu do wy­do­by­wa­nia pró­bek, z pew­no­ścią stwier­dzi­łby, że ży­cie może ist­nieć znacz­nie po­ni­żej wy­ty­czo­nej przez nie­go gra­ni­cy 300 sążni.

I po trze­cie, For­bes, po­dob­nie jak wi­ęk­szo­ść ów­cze­sne­go es­ta­bli­sh­men­tu na­uko­we­go, nie uwzględ­nił od­kryć do­ko­na­nych przez in­nych. Po­nad 30 lat wcze­śniej, bo w 1818 roku, ka­pi­tan John Ross do­wo­dził wy­pra­wą HMS „Isa­bel­la” w po­szu­ki­wa­niu Prze­jścia Pó­łnoc­no-Za­chod­nie­go, łączące­go oce­any Atlan­tyc­ki ze Spo­koj­nym. W Mo­rzu Baf­fi­na u wy­brze­ży Ka­na­dy człon­ko­wie jego za­ło­gi mie­rzy­li głębo­ko­ść wody za po­mo­cą urządze­nia, w któ­rym za­miast zwy­kłe­go oło­wia­ne­go ci­ężar­ka za­mon­to­wa­no spe­cjal­ne szczęki, w chwi­li ude­rze­nia w dno za­trza­sku­jące się i po­bie­ra­jące prób­kę ma­te­ria­łu. W po­wsta­łej w ten spo­sób pu­łap­ce oprócz mułu zna­le­zio­no żywe ro­ba­ki oraz duże wężo­wi­dło z ro­dzi­ny Eu­ry­ali­dae[15]. Wężo­wi­dło jest przed­sta­wi­cie­lem szka­rłup­ni, krew­nym roz­gwiaz­dy, ma pięć sze­ro­ko roz­ga­łęzio­nych ra­mion po­łączo­nych przy­po­mi­na­jący­mi ko­ron­ki struk­tu­ra­mi i jest wy­star­cza­jąco duże, by zro­bić z nie­go mi­ster­ny ka­pe­lusz. Ross i jego za­ło­ga wy­ci­ągnęli ten nowo od­kry­ty ga­tu­nek z głębo­ko­ści oko­ło 600 sążni, czy­li 1100 me­trów. Od­kry­cie to po­win­no było raz na za­wsze po­ło­żyć kres teo­rii azo­icz­nej, lecz nie zo­sta­ło sze­ro­ko roz­po­wszech­nio­ne z po­wo­du kon­tro­wer­sji i spo­rów, któ­re roz­go­rza­ły po po­wro­cie ka­pi­ta­na do Wiel­kiej Bry­ta­nii. Kil­ku człon­ków jego za­ło­gi po­kłó­ci­ło się o ra­por­ty, któ­re, jak utrzy­my­wa­li, nie uwzględ­nia­ły w pe­łni ich wkła­du w eks­pe­dy­cję, a Ros­sa zdys­kre­dy­to­wa­no po pod­wa­że­niu praw­dzi­wo­ści jego stwier­dzeń na te­mat pa­sma gór­skie­go, któ­re mia­ło się rze­ko­mo wzno­sić nad Cie­śni­ną Lan­ca­ste­ra u wy­brze­ży Mo­rza Baf­fi­na.

Na­pły­wa­ły ta­kże inne do­nie­sie­nia o for­mach ży­cia znaj­do­wa­nych na mniej­szych głębo­ko­ściach. W tym sa­mym cza­sie, gdy For­bes ba­dał dno Mo­rza Egej­skie­go, sio­strze­niec Joh­na Ros­sa Ja­mes Clark Ross sta­nął na cze­le wy­pra­wy na­uko­wej na An­tark­ty­dę. Pod­czas ba­dań wy­do­był ko­ra­low­ce z głębo­ko­ści 400 sążni (731,5 m). W la­tach pi­ęćdzie­si­ątych XIX wie­ku pro­fe­sor zoo­lo­gii Mi­cha­el Sars wy­ło­wił z wód u wy­brze­ży Nor­we­gii o wie­le wi­ęcej ko­ra­low­ców zim­no­wod­nych, udo­wad­nia­jąc, że zwie­rzęta te bu­du­ją rafy nie tyl­ko na tro­pi­kal­nych pły­ci­znach, lecz ta­kże roz­wi­ja­ją się w ciem­nych głębi­nach co naj­mniej 200‒300 sążni (366‒550 m) pod po­wierzch­nią. Mimo to wi­ęk­szo­ść przy­rod­ni­ków do­ma­ga­ła się bar­dziej wia­ry­god­nych do­wo­dów wy­stępo­wa­nia ży­cia na znacz­nie wi­ęk­szych głębo­ko­ściach.

W 1860 roku es­ta­bli­sh­ment na­uko­wy od­rzu­cił ko­lej­ne do­wo­dy na ist­nie­nie ży­cia w głębi­nach ‒ do­nie­sie­nia bry­tyj­skie­go chi­rur­ga i przy­rod­ni­ka Geo­r­ge’a Char­le­sa Wal­li­cha, uczest­ni­ka wy­pra­wy na Is­lan­dię i Gren­lan­dię na po­kła­dzie HMS „Bul­l­dog”. Na wła­sne oczy wi­dział on, jak pod­czas po­mia­rów głębo­ko­ści wy­ci­ągni­ęto son­dę, do któ­rej przy­ssa­ło się trzy­na­ście roz­gwiazd. Jako ga­tun­ki za­miesz­ku­jące dno mor­skie nie mo­gły one uchwy­cić son­dy na otwar­tych wo­dach. Son­da do­ta­rła do dna na głębo­ko­ści 1260 sążni, czy­li 2304 me­trów, gdzie mu­sia­ły się znaj­do­wać te roz­gwiaz­dy. Mimo to od­kry­cie zi­gno­ro­wa­no, a teo­ria azo­icz­na For­be­sa trwa­ła nie­wzru­szo­na. Wi­ęk­szo­ść przy­rod­ni­ków upar­cie trzy­ma­ła się prze­ko­na­nia, że ży­cie pod wodą na du­żych głębo­ko­ściach jest nie­mo­żli­we, od­ma­wia­jąc przy­jęcia do­wo­dów pod­wa­ża­jących tę tezę. Od­kry­cie Wal­li­cha zlek­ce­wa­żo­no, po­nie­waż sprzęt, któ­re­go uży­wał, nie był spe­cjal­nie skon­stru­owa­nym urządze­niem na­uko­wym, a ta­kże dla­te­go, że wie­lu ów­cze­snych na­ukow­ców po­strze­ga­ło go jako me­ga­lo­ma­na o pa­skud­nym uspo­so­bie­niu[16]. Do jego naj­bar­dziej za­cie­kłych wro­gów za­li­cza­li się zwłasz­cza Char­les Wy­vil­le Thom­son i Wil­liam Car­pen­ter ‒ wpły­wo­wi człon­ko­wie lon­dy­ńskie­go To­wa­rzy­stwa Kró­lew­skie­go. Dwaj ostat­ni po­sta­no­wi­li sami prze­trząsnąć głębi­ny, pro­wa­dząc eks­pe­dy­cje w la­tach 1868‒1870 na okrętach ma­ry­nar­ki wo­jen­nej HMS „Li­ght­ning” i HMS „Por­cu­pi­ne”. Za­adap­to­wa­li oni sie­ci, przy­wi­ązu­jąc do nich pęki sznu­rów ko­nop­nych, w któ­re za­pląty­wa­ły się roz­gwiaz­dy, wężo­wi­dła i set­ki in­nych ga­tun­ków ży­jących na dnie mo­rza. Wresz­cie w ostat­nich de­ka­dach XIX wie­ku azo­icz­ną teo­rię For­be­sa osta­tecz­nie oba­lo­no.

*

Nie­zmie­rzo­ny ogrom oce­anów i pa­nu­jące w ich głębi­nach eks­tre­mal­ne wa­run­ki spra­wi­ły, że lu­dzie tacy jak Edward For­bes po­wąt­pie­wa­li w to, by co­kol­wiek mo­gło tam prze­trwać. Po pierw­sze, ka­żde by­tu­jące tam stwo­rze­nie mu­sia­ło­by zno­sić ogrom­ne ci­śnie­nie. Jako zwie­rzęta lądo­we za­po­mi­na­my o tym, że nie­ustan­nie na­pie­ra na nas z góry ko­lum­na po­wie­trza. Gdy jed­nak wsko­czy­my do mo­rza, wstrzy­ma­my od­dech i za­nur­ku­je­my, bar­dzo szyb­ko po­czu­je­my siłę dzia­ła­jącą na nas ze wszyst­kich stron. Już na głębo­ko­ści 10 me­trów płu­ca nur­ka ule­ga­ją ści­śni­ęciu do po­ło­wy nor­mal­nych roz­mia­rów, a 30 me­trów pod po­wierzch­nią kur­czą się o trzy czwar­te. Or­ga­nizm czło­wie­ka nie jest przy­sto­so­wa­ny do by­to­wa­nia w stre­fie zmierz­chu ani na wi­ęk­szych głębo­ko­ściach. W stre­fie abi­sal­nej ci­śnie­nie wody jest 400 razy wi­ęk­sze niż na po­wierzch­ni, a po­nad 150 razy wi­ęk­sze niż we­wnątrz opo­ny sa­mo­cho­do­wej.

Na stwo­rze­nia głębi­no­we cze­ka­ją jesz­cze dwa inne po­wa­żne wy­zwa­nia. W tak roz­le­głej i ciem­nej prze­strze­ni trud­no zna­le­źć żyw­no­ść i part­ne­ra bez względu na to, czy wędru­je się po rów­nym dnie, czy dry­fu­je po bez­kre­snych wo­dach otwar­tych. A po­nie­waż nie za­cho­dzi tu fo­to­syn­te­za, nie po­wsta­je ta­kże nowe po­ży­wie­nie (z nie­licz­ny­mi god­ny­mi uwa­gi wy­jąt­ka­mi). Dla­te­go wi­ęk­szo­ść zwie­rząt za­miesz­ku­jących głębi­ny oce­anu wy­ko­rzy­stu­je mi­kro­sko­pij­ne ilo­ści ma­te­rii or­ga­nicz­nej opa­da­jącej na dno z po­wierzch­ni mórz.

W la­tach pi­ęćdzie­si­ątych XX wie­ku ja­po­ńscy na­ukow­cy No­bo­ru Su­zu­ki i Ken­ji Kato jako pierw­si za­ob­ser­wo­wa­li cząst­ki or­ga­nicz­ne i nie­orga­nicz­ne opa­da­jące w stro­nę dna na otwar­tym oce­anie przez okno „Ku­ro­shio” ‒ cia­snej me­ta­lo­wej kuli słu­żącej do ba­da­nia oce­anu. Na­zwa­li je mor­skim śnie­giem i za­su­ge­ro­wa­li, że jest on częścią za­cho­dzące­go w oce­anach cy­klu „prze­mian zwi­ąz­ków znaj­du­jących się w wo­dzie w ma­te­rię oży­wio­ną, a na­stęp­nie w zie­mię”[17]. In­ny­mi sło­wy, mor­skie zwie­rzęta mogą się ży­wić mor­skim śnie­giem. I rze­czy­wi­ście tak jest, choć jego płat­ki nie są tak ład­ne, jak su­ge­ru­je na­zwa. Prze­wa­żnie skła­da­ją się one z mar­twe­go fi­to­plank­to­nu, zoo­plank­to­nu[10*] i ich od­cho­dów, skle­jo­nych lep­ką sub­stan­cją utwo­rzo­ną ze zwi­ąz­ków che­micz­nych wy­dzie­la­nych przez plank­ton oraz bak­te­rie ‒ ale nie mo­żna wy­brzy­dzać: je­dze­nie to je­dze­nie.

W wi­ęk­szej części głębin mor­ski śnieg jest je­dy­nym źró­dłem po­ży­wie­nia dla zwie­rząt zaj­mu­jących dol­ne pi­ętra sie­ci po­kar­mo­wej. Sta­da ogór­ków mor­skich wędru­ją przez rów­ni­ny abi­sal­ne w po­szu­ki­wa­niu świe­żych opa­dów mor­skie­go śnie­gu, po­dob­nie jak przed­sta­wi­cie­le szka­rłup­ni ‒ roz­gwiaz­dy i wężo­wi­dła. Na wo­dach otwar­tych zwie­rzęta chwy­ta­ją śnieg nie­ja­ko w lo­cie. Rów­no­no­gi z ro­dzi­ny Mun­nop­si­dae wy­ko­rzy­stu­ją swo­je dłu­gie, wie­lo­krot­nie dłu­ższe od cia­ła wło­cha­te ra­mio­na do prze­cze­sy­wa­nia wody w po­szu­ki­wa­niu śnie­gu. Ma­le­ńkie, pły­wa­jące śli­ma­ki, zna­ne jako mo­ty­le mor­skie, wy­twa­rza­ją sze­ro­kie, lep­kie pa­jęczy­ny, w któ­re ła­pią spa­da­jące płat­ki. Nie­zwy­kłym uzu­pe­łnie­niem gil­dii łow­ców mor­skie­go śnie­gu jest zwie­rzę, któ­re­go już sama na­zwa bu­dzi prze­ra­że­nie. Wam­pi­rzy­ca pie­kiel­na (Vam­py­ro­teu­this in­fer­na­lis)[11*] ma krwi­sto­czer­wo­ną skó­rę, duże, wy­pu­kłe, czer­wo­ne oczy i kost­ny dziób[18]. Kie­dy jest za­gro­żo­na, owi­ja osiem ra­mion wo­kół cia­ła, jak pa­ra­sol wy­wró­co­ny na lewą stro­nę po­dmu­chem wia­tru, uka­zu­jąc rzędy prze­ra­ża­jąco wy­gląda­jących ha­czy­ków. Wam­pi­rzy­ca jest sto­sun­ko­wo ma­łym gło­wo­no­giem o roz­mia­rach płasz­cza nie­prze­kra­cza­jących 30 cen­ty­me­trów. Wi­ęk­szo­ść cza­su spędza nie­ru­cho­mo w głębo­kiej wo­dzie z wy­pro­sto­wa­nym jed­nym z dwóch dłu­gich, gi­ęt­kich fi­la­men­tów, ośmio­krot­nie dłu­ższych niż jej cia­ło. Ten wąski wy­ro­stek mo­żna by wzi­ąć za przy­nętę, lep­ką pu­łap­kę lub wra­żli­wy czu­łek, spraw­dza­jący, czy w po­bli­żu znaj­du­je się po­ten­cjal­na ofia­ra. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak fi­la­ment ten po pro­stu swo­bod­nie uno­si się w wo­dzie, a opa­da­jące ku dnu płat­ki mor­skie­go śnie­gu przy­kle­ja­ją się do nie­go. Co ja­kiś czas wam­pi­rzy­ca po­wo­li zwi­ja fi­la­ment i de­li­kat­nie ocie­ra go po­zo­sta­ły­mi ra­mio­na­mi, zle­pia po­karm w kul­ki, po czym uży­wa­jąc gib­kich ha­czy­ków na ra­mio­nach, wsu­wa śnie­żne kul­ki do otwo­ru gębo­we­go i po­ły­ka. Na­stęp­nie znów roz­wi­ja fi­la­ment i kon­ty­nu­uje zbie­ra­nie śnie­gu. Jak wi­dać, die­ta wam­pi­rzy­cy pie­kiel­nej nie ró­żni się od die­ty ja­kie­go­kol­wiek in­ne­go gło­wo­no­ga.

Kło­pot w tym, że do głębin do­cie­ra bar­dzo nie­wie­le mor­skie­go śnie­gu. Co naj­wy­żej dwa pro­cent po­kar­mu wy­pro­du­ko­wa­ne­go w wo­dach po­wierzch­nio­wych opa­da na dno oce­anu. Wy­obra­źmy so­bie ana­lo­gicz­ną sy­tu­ację na lądzie: nie ma traw, drzew, kwia­tów, na­sion ani owo­ców, a je­dy­nie ga­rść okru­chów spa­da­jących z nie­ba ‒ i spo­ra­dycz­nie tra­fia­jący się mar­twy wie­lo­ryb.

Gi­gan­tycz­ne roz­mia­ry oce­anicz­nych głębin ozna­cza­ją rów­nież, że na­ukow­cy zaj­mu­jący się ich bio­lo­gią sto­ją przed nie lada wy­zwa­niem, gdyż jest to wci­ąż sto­sun­ko­wo nowa i wąska dzie­dzi­na na­uki. Obec­nie oko­ło 500 osób na świe­cie okre­śla sie­bie jako pe­łno­eta­to­wych bio­lo­gów głębi­no­wych, a ich wspól­nym za­da­niem jest ba­da­nie tej nie­wy­obra­żal­nie wiel­kiej i mało zna­nej prze­strze­ni. Gdy­by całe od­męty po­dzie­lić mi­ędzy nimi po rów­no, ka­żde­mu z nich przy­pa­dły­by po­nad dwa mi­lio­ny ki­lo­me­trów sze­ścien­nych oce­anu.

Do­stęp do głębin umo­żli­wia­ją im tech­no­lo­gie, o któ­rych nie śni­ło się na­wet ba­da­czom w cza­sach Edwar­da For­be­sa i in­nych bio­lo­gów epo­ki wik­to­ria­ńskiej. Te nie­osi­ągal­ne dla czło­wie­ka prze­strze­nie prze­mie­rza­ją pod­wod­ne ro­bo­ty ni­czym me­cha­nicz­ne wie­lo­ry­by, wy­ko­rzy­stu­jąc wi­ąz­ki dźwi­ęków do orien­ta­cji w ciem­no­ściach. Ża­den z nich nie na­po­tkał jesz­cze de­mo­na ani bó­stwa, ale za­wsze na­tra­fia­ją na praw­dzi­we żywe cuda. Le­piej zna­ne jako au­to­no­micz­ne lub bez­za­ło­go­we po­jaz­dy pod­wod­ne (AUV – au­to­no­mo­us un­der­wa­ter ve­hic­les), te swo­bod­nie pły­wa­jące jed­nost­ki za­zwy­czaj wy­gląda­ją jak tor­pe­dy i mają dłu­go­ść 3–4,5 me­tra. Są wy­po­sa­żo­ne w urządze­nia po­mia­ro­we, so­na­ry i ka­me­ry oraz sys­te­my na­wi­ga­cyj­ne po­dob­ne do tych uży­wa­nych w po­ci­skach ra­kie­to­wych. Na wy­pa­dek za­gu­bie­nia nur­ku­jące­go ro­bo­ta, co zda­rza się bar­dzo rzad­ko, na jego bur­cie za­zwy­czaj umiesz­cza się na­pis o tre­ści: NIE­SZKO­DLI­WY SPRZĘT NA­UKO­WY. Na­ukow­cy wpro­wa­dza­ją do kom­pu­te­ra ste­ru­jące­go AUV-em pro­gram pla­no­wa­nej mi­sji, po czym wpusz­cza­ją go do wody. Do za­ko­ńcze­nia mi­sji i po­wro­tu ma­szy­ny nie mogą się z nią bez­po­śred­nio ko­mu­ni­ko­wać. Wi­ęk­szy­mi po­jaz­da­mi słu­żący­mi do eks­plo­ra­cji oce­anu ste­ru­je się zdal­nie za po­śred­nic­twem dłu­gich ka­bli, dzi­ęki cze­mu uzy­sku­je się ob­raz głębin w cza­sie rze­czy­wi­stym i mo­żli­wo­ść ze­bra­nia in­te­re­su­jących pró­bek wody, fau­ny oraz skał i osa­dów z dna mor­skie­go. Ma­szy­ny te, zna­ne po­wszech­nie jako zdal­nie kie­ro­wa­ne po­jaz­dy pod­wod­ne (ROV – re­mo­te-ope­ra­ted un­der­wa­ter ve­hic­les)[12*], pier­wot­nie opra­co­wa­no na po­trze­by prze­my­słu naf­to­we­go i ga­zo­we­go do bu­do­wy i kon­ser­wa­cji mor­skich plat­form wiert­ni­czych oraz ru­ro­ci­ągów. Mają one ró­żne kon­struk­cje, lecz łączy je zdol­no­ść scho­dze­nia na głębo­ko­ści si­ęga­jące na­wet 6100 me­trów. Ist­nie­je rów­nież gru­pa od­wa­żnych szczęśliw­ców, któ­rzy oso­bi­ście pod­ró­żu­ją w głębi­ny; wo­jen­ne okręty pod­wod­ne przy­pusz­czal­nie trzy­ma­ją się gór­nych gra­nic stre­fy zmierz­chu (cho­ciaż do­kład­ne pa­ra­me­try ich za­nu­rze­nia po­zo­sta­ją pil­nie strze­żo­ną ta­jem­ni­cą), a na­ukow­cy za­pusz­cza­ją się znacz­nie głębiej.

Jak po­wszech­nie wia­do­mo, astro­no­mów jest znacz­nie wi­ęcej niż astro­nau­tów. Ta sama pra­wi­dło­wo­ść do­ty­czy bio­lo­gów głębi­no­wych i akwa­nau­tów in­te­re­su­jących się głębi­na­mi. Za­le­d­wie kil­ka po­jaz­dów pod­wod­nych może za­brać czło­wie­ka na głębo­ko­ść wi­ęk­szą niż 300 me­trów[13*]. Naj­le­piej zna­nym spo­śród nich jest „Alvin” ‒ po­jazd pod­wod­ny Ma­ry­nar­ki Wo­jen­nej USA wy­ko­rzy­sty­wa­ny przez In­sty­tut Oce­ano­gra­ficz­ny w Wo­ods Hole, w sta­nie Mas­sa­chu­setts ‒ uży­wa­ny do ró­żnych ce­lów od lat sze­śćdzie­si­ątych XX wie­ku. Może za­brać na po­kład dwóch na­ukow­ców i ster­ni­ka. Ja­po­ńska Agen­cja do spraw Na­uki i Tech­no­lo­gii Mor­sko-Lądo­wych (JAM­STEC) dys­po­nu­je „Shin­ka­iem 6500” ‒ po­jaz­dem mo­gącym za­brać trzy oso­by na głębo­ko­ść 6500 me­trów. Chi­ńczy­cy na­zwa­li swój po­jazd pod­wod­ny „Jia­long” na cze­ść mor­skie­go smo­ka, spraw­cy po­wo­dzi. Utrzy­ma­nie lu­dzi przy ży­ciu w głębi­nach mor­skich jest o wie­le bar­dziej kosz­tow­ne niż za­sto­so­wa­nie zdal­nie ste­ro­wa­nych lub au­to­no­micz­nych ma­szyn, dla­te­go względ­nie ogra­ni­czo­ne bu­dże­ty do­stęp­ne na ba­da­nia głębin prze­zna­cza się na wy­sy­ła­nie tam ro­bo­tów[14*]. Mimo to ba­da­cze oce­anów zwy­kle o kil­ka kro­ków wy­prze­dza­ją swo­ich od­po­wied­ni­ków w ko­smo­sie. Lu­dzie za­pusz­cza­li się w głębi­ny, za­nim ode­rwa­li się od po­wierzch­ni pla­ne­ty. W la­tach trzy­dzie­stych XX wie­ku dwaj Ame­ry­ka­nie ‒ przy­rod­nik Wil­liam Be­ebe i wy­na­laz­ca Otis Bar­ton ‒ we­szli do cia­snej me­ta­lo­wej ba­tys­fe­ry i opu­ści­li się na głębo­ko­ść po­nad 800 me­trów do stre­fy zmierz­chu u wy­brze­ży Ber­mu­dów 20 lat przed wy­strze­le­niem przez ZSRR ko­smo­nau­ty Ju­ri­ja Ga­ga­ri­na na or­bi­tę oko­ło­ziem­ską. W 1960 roku szwaj­car­ski oce­ano­graf Ja­cqu­es Pic­card i po­rucz­nik ame­ry­ka­ńskiej ma­ry­nar­ki wo­jen­nej Don Walsh jako pierw­si lu­dzie do­tar­li do naj­głęb­sze­go miej­sca oce­anu ‒ w ba­ty­ska­fie „Trie­ste” ze­szli na dno Rowu Ma­ria­ńskie­go. I choć dzi­siej­si mi­liar­de­rzy wci­ąż ma­rzą o tym, by po­le­cieć w ko­smos, nie­któ­rzy z nich pre­fe­ru­ją wi­zy­ty w głębi­nach. W 2012 roku ka­na­dyj­ski re­ży­ser Ja­mes Ca­me­ron opu­ścił się do Rowu Ma­ria­ńskie­go w jed­no­oso­bo­wym ba­ty­ska­fie „De­ep­sea Chal­len­ger”, a sie­dem lat pó­źniej ame­ry­ka­ński fi­nan­si­sta Vic­tor Ve­sco­vo zre­ali­zo­wał swo­je ma­rze­nie do­tar­cia do naj­głęb­szych punk­tów ka­żde­go z pi­ęciu głów­nych ba­se­nów oce­anicz­nych[19].

Astro­nau­ci re­gu­lar­nie prze­by­wa­ją po kil­ka mie­si­ęcy w prze­strze­ni ko­smicz­nej. Ta sztu­ka jesz­cze nie uda­ła się akwa­nau­tom, któ­rych wi­zy­ty w od­mętach za­zwy­czaj trwa­ją kró­cej niż 24 go­dzi­ny. Nie po­wsta­ły oce­anicz­ne sta­cje ba­daw­cze, to­też na ra­zie od­wie­dza­my i ba­da­my głębi­ny, wy­ko­rzy­stu­jąc jako bazy duże stat­ki na­wod­ne. Pe­łnią one funk­cję mo­bil­nych plat­form ba­daw­czych, a na ich po­kła­dach ze­spo­ły bio­lo­gów, geo­lo­gów, che­mi­ków, fi­zy­ków i in­ży­nie­rów wspól­nie sta­ra­ją się zro­zu­mieć, co się dzie­je pod wodą. Rej­sy ba­daw­cze, jak to się okre­śla, trwa­ją zwy­kle kil­ka ty­go­dni lub mie­si­ęcy, pod­czas któ­rych na­ukow­cy ba­da­ją dzi­kie, od­le­głe akwe­ny. I raz za ra­zem oka­zu­je się, że bio­lo­dzy głębi­no­wi mu­szą od­rzu­cić swo­je do­tych­cza­so­we prze­świad­cze­nia, na­uczyć się do­strze­gać to, cze­go nie szu­ka­li, oraz przy­go­to­wać się na to, cze­go się nie spo­dzie­wa­li.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

Przy­pi­sy

Oto głębia

[1] Po­wierzch­nia dna mor­skie­go le­żące­go pod wo­da­mi o głębo­ko­ści po­ni­żej 200 me­trów wy­no­si oko­ło 361 mi­lio­nów km2, pod­czas gdy po­wierzch­nia Ksi­ęży­ca to 37,93 mi­lio­na km2.
[2] E.O. Strau­me, C. Ga­ina, S. Me­dve­dev, K. Hoch­muth, K. Gohl, J.M. Whit­ta­ker, R.A. Fat­tah, H. Do­or­nen­bal, J.R. Hop­per, Glob­Sed: Upda­ted To­tal Se­di­ment Thick­ness in the World’s Oce­ans, „Geo­che­mi­stry, Geo­phy­sics, Geo­sys­tems” 20, nr 4 (kwie­cień 2019), s. 1756–1772, doi:10.1029/2018G­C008115.
[3] Oprócz 27 ro­wów w stre­fie ha­dal­nej ist­nie­je 13 nie­sej­smicz­nych ro­wów na rów­ni­nach abi­sal­nych oraz 7 usko­ków po­wsta­łych w wy­ni­ku pęka­nia stref spre­adin­gu (eks­pan­sji) dna oce­anicz­ne­go, po­ło­żo­nych pro­sto­pa­dle do osi grzbie­tów śró­do­ce­anicz­nych. H.A. Ste­wart, A.J. Ja­mie­son, Ha­bi­tat He­te­ro­ge­ne­ity of Ha­dal Tren­ches: Con­si­de­ra­tions and Im­pli­ca­tions for Fu­tu­re Stu­dies, „Pro­gress in Oce­ano­gra­phy” 161 (2018), s. 47–65, doi:10.1016/j.po­ce­an.2018.01.007.
[4]M9 Qu­ake and 30-Me­ter Tsu­na­mi Co­uld Hit Nor­thern Ja­pan, Pa­nel Says, „Ja­pan Ti­mes”, 21 kwiet­nia 2020 r., https://www.ja­pan­ti­mes.co.jp/news/2020/04/21/na­tio­nal/m9-qu­ake-30-me­ter-tsu­na­mi-hit--nor­thern-ja­pan-go­vern­ment-pa­nel/.
[5] W głębi­nach mor­skich znaj­du­je się oko­ło 1 mi­liar­da (ty­si­ąc mi­lio­nów) km3 wody. Dla po­rów­na­nia Ama­zon­ka nie­sie do oce­anu oko­ło 210 000 m3 wody na se­kun­dę.
[6] Z. Jin, M. Bose, New Clu­es to An­cient Wa­ter on Ito­ka­wa, „Scien­ce Ad­van­ces” 5, nr 5 (2019), eaav8106, doi:10.1126/sciadv.aav8106.
[7] J. Wu, S.J. Desch, L. Scha­efer, L.T. El­kins, T.K. Pah­le­van, P.R. Bu­seck, Ori­gin of Earth’s Wa­ter: Chon­dri­tic In­he­ri­tan­ce Plus Ne­bu­lar In­gas­sing and Sto­ra­ge of Hy­dro­gen in the Core, „JGR Pla­nets” 123, nr 10 (2019), s. 2691–2712, doi:10.1029/2018JE­005698.
[8] B. Do­rmi­ney, Earth Oce­ans Were Ho­me­grown, „Scien­ce”, 29 li­sto­pa­da 2010 r., https://www.scien­ce­mag.org/news/2010/11/earth-oce­ans-we­re­ho­me­grown.
[9] B.W. John­son, B.A. Wing, Li­mi­ted Ar­cha­ean Con­ti­nen­tal Emer­gen­ce Re­flec­ted in an Ear­ly Ar­cha­ean 18 O-En­ri­ched Oce­an, „Na­tu­re Geo­scien­ce” 13 (2020), s. 243–248, doi:10.1038/s41561-020-0538-9.
[10] A.R. Thur­ber, A.K. Swe­et­man, B.E. Na­ray­ana­swa­my, D.O.B. Jo­nes, J. In­gels, R.L. Han­sman, Eco­sys­tem Func­tion and Se­rvi­ces Pro­vi­ded by the Deep Sea, „Bio­ge­oscien­ces” 11 (2014), s. 3941–3963, doi:10.5194/bg-11-3941-2014.
[11] Ob­li­cze­nia pręd­ko­ści spa­da­jącej szkla­nej kul­ki: D. Gan­gloff w roz­mo­wie z au­tor­ką, 12 stycz­nia 2020 r.
[12] J.F. Gras­sle, N.J. Ma­cio­lek, Deep-Sea Spe­cies Rich­ness: Re­gio­nal and Lo­cal Di­ver­si­ty Es­ti­ma­tes from Qu­an­ti­ta­ti­ve Bot­tom Sam­ples, „Ame­ri­can Na­tu­ra­list” 139, nr 2 (1992), s. 313–341.
[13] B.R.C. Ken­ne­dy, K. Can­twell, M. Ma­lik, Ch. Kel­ley, J. Pot­ter, K. El­liott, E. Lo­bec­ker, L. McKen­na Gray, D. So­wers, M.P. Whi­te, S.C. Fran­ce, S. Au­sca­vitch, Ch. Mah, V. Mo­ri­wa­ke, S.R.D. Bin­go, M. Putts, R.D. Ro­tjan, The Unk­nown and the Une­xplo­red: In­si­ghts into the Pa­ci­fic Deep-Sea Fol­lo­wing NOAA CAP­STO­NE Expe­di­tions, „Fron­tiers in Ma­ri­ne Scien­ce” 6 (2019), s. 480, doi:10.3389/fmars.2019.00480.
[14] A.G. Glo­ver, N. Higgs, T. Hor­ton, World Re­gi­ster of Deep-Sea Spe­cies (WoRDSS), 2020, do­stęp 21 pa­ździer­ni­ka 2020 r., http://www.ma­ri­ne­spe­cies.org/de­ep­sea, doi:10.14284/352.
[15] We­dług do­nie­sień człon­ków eks­pe­dy­cji z HMS „Isa­bel­la” ro­ba­ki i wężo­wi­dło zło­wio­no na głębo­ko­ści 800 sążni (1463 m). Do­pie­ro 150 lat pó­źniej oka­za­ło się, że pier­wot­ny od­czyt głębo­ko­ści zo­stał za­wy­żo­ny o 200 sążni (366 m).
[16] T.R. An­der­son, T. Rice, De­serts on the Sea Flo­or: Edward For­bes and His Azo­ic Hy­po­the­sis for a Li­fe­less Deep Oce­an, „En­de­avo­ur” 30, nr 4 (2006), s. 131–137, doi:10.1016/j.en­de­avo­ur.2006.10.003.
[17] N. Su­zu­ki, K. Kato, Stu­dies on Su­spen­ded Ma­te­rials Ma­ri­ne Snow in the Sea. Part I. So­ur­ces of Ma­ri­ne Snow, „Bul­le­tin of the Fa­cul­ty of Fi­she­ries Scien­ce Hok­ka­ido Uni­ver­si­ty” 4, nr 2 (1953), s. 132–137.
[18] H.J.T. Ho­ving, B.H. Ro­bi­son, Vam­pi­re Squ­id: De­tri­ti­vo­res in the Oxy­gen Mi­ni­mum Zone, „Pro­ce­edings of the Roy­al So­cie­ty B” 279, nr 1747 (2012), s. 4559–4567, doi:10.1098/rspb.2012.1357; A.V. Go­li­kov, F.R. Ceia, R.M. Sa­bi­rov, J.D. Ablett, I.G. Gle­adall, G. Gud­munds­son, H.J. Ho­ving, H. Jud­kins, J. Páls­son, A.L. Reid, R. Ro­sas--Luis, E.K. Shea, R. Schwarz, J.C. Xa­vier, The First Glo­bal Deep-Sea Sta­ble Iso­to­pe As­ses­sment Re­ve­als the Uni­que Tro­phic Eco­lo­gy of Vam­pi­re Squ­id Vam­py­ro­teu­this in­fer­na­lis (Ce­pha­lo­po­da), „Scien­ti­fic Re­ports” 9 (2019), s. 19099, doi:10.1038/s41598-019-55719-1.
[19] The Five De­eps Expe­di­tion, do­stęp 7 wrze­śnia 2020 r., https://fi­ve­de­eps.com/.
[1*] Ki­kut, w miej­scu któ­re­go znaj­do­wa­ła­by się gło­wa kur­cza­ka, to pysk ogór­ka mor­skie­go oto­czo­ny pie­rście­niem krót­kich ma­cek.
[2*] W języ­ku an­giel­skim, w śro­do­wi­sku mor­skim ro­ba­ka­mi na­zy­wa­ne są naj­częściej przed­sta­wi­cie­le skąposz­cze­tów i wie­losz­cze­tów (przyp. kon­sul­tan­ta).
[3*] Rów Kaj­ma­ński, po­ło­żo­ny w środ­ko­wej części Mo­rza Ka­ra­ib­skie­go, jest usko­kiem po­wsta­łym nie w stre­fie sub­duk­cji, lecz w wy­ni­ku pęk­ni­ęcia ośrod­ka roz­ra­sta­nia się (spre­adin­gu) sko­ru­py oce­anicz­nej.
[4*] Pi­szę „oce­any”, lecz tak na­praw­dę na Zie­mi od za­wsze znaj­do­wa­ła się po­je­dyn­cza masa wody. W ca­łej ksi­ążce będę uży­wać za­mien­nie słów „mo­rze”, „oce­an” i „oce­any”. Je­że­li nie ko­rzy­stam z na­zwy wła­snej ‒ np. Pa­cy­fik, Atlan­tyk ‒ to zna­czy, że opi­su­ję ogól­nie całe za­so­by sło­nej wody na Zie­mi, któ­re ści­śle rzecz bio­rąc, są glo­bal­nym oce­anem.
[5*] Fi­to­plank­ton, nie­gdyś uwa­ża­ny za ro­śli­ny i nie­kie­dy wci­ąż uto­żsa­mia­ny z glo­na­mi, w rze­czy­wi­sto­ści sta­no­wi zbiór or­ga­ni­zmów na­le­żących do ró­żnych do­men, kró­lestw i ty­pów roz­sia­nych po ca­łym drze­wie ży­cia, w tym ta­kich jego form jak okrzem­ki, ko­ko­li­to­fo­ry, bruzd­ni­ce i si­ni­ce (cy­ja­no­bak­te­rie).
[6*] Na naj­wi­ęk­szych głębo­ko­ściach tem­pe­ra­tu­ra oce­anu spa­da do dwóch stop­ni Cel­sju­sza, a w oko­li­cach bie­gu­nów jest jesz­cze ni­ższa.
[7*] Na­ukow­cy zaj­mu­jący się głębi­na­mi de­fi­niu­ją stre­fę abi­sal­ną jako dno mor­skie le­żące na głębo­ko­ści po­ni­żej 4000 me­trów, lecz ter­min ten wci­ąż dość ogól­nie sto­su­je się w od­nie­sie­niu do głębin mor­skich. Wody otwar­te na głębo­ko­ści 4000‒6000 me­trów okre­śla się mia­nem abi­so­pe­la­gicz­nych.
[8*] J. Mil­ton, Raj utra­co­ny, tłum. W. Bart­kie­wicz, War­sza­wa 1902, s. 61.
[9*] Sążeń to mia­ra głębo­ko­ści wód, pier­wot­nie rów­na sze­ściu sto­pom lub od­le­gło­ści mi­ędzy ko­ńca­mi roz­po­star­tych ra­mion do­ro­słe­go mężczy­zny (1,8288 m).
[10*] Zoo­plank­ton to zwie­rzęcy skład­nik plank­to­nu, w skład któ­re­go wcho­dzą ma­le­ńkie sta­dia lar­wal­ne ryb i sko­ru­pia­ki.
[11*] Cho­ciaż z wy­glądu bar­dzo przy­po­mi­na ka­ła­mar­ni­cę, jest je­dy­nym zna­nym przed­sta­wi­cie­lem rzędu wam­pi­rzyc (Vam­py­ro­mor­phi­da).
[12*] W tej ksi­ążce na­zy­wam ROV-y ro­bo­ta­mi lub po­jaz­da­mi pod­wod­ny­mi.
[13*] Je­że­li do­skwie­ra wam nad­miar pie­ni­ędzy, mo­że­cie so­bie za­mó­wić je­den z pro­du­ko­wa­nych obec­nie po­jaz­dów pod­wod­nych zdol­nych do za­nu­rze­nia na głębo­ko­ść kil­ku­set me­trów. Przy­po­mi­na­ją one wy­glądem stat­ki ko­smicz­ne z lat sze­śćdzie­si­ątych XX wie­ku, a ich roz­mia­ry są na tyle nie­wiel­kie, że zmiesz­czą się one na po­kła­dzie wa­sze­go su­per­jach­tu.
[14*] W 2019 roku ca­łko­wi­ty bu­dżet Na­ro­do­wej Agen­cji do spraw Oce­anów i At­mos­fe­ry (NOAA), nad­zo­ru­jącej ame­ry­ka­ńskie ba­da­nia na­uko­we we wszyst­kich oce­anach, na szla­kach wod­nych i w at­mos­fe­rze ziem­skiej, wy­no­sił 5,4 mi­liar­da do­la­rów (ni­ższy o 8 pro­cent niż w roku po­przed­nim), pod­czas gdy środ­ki od­da­ne do dys­po­zy­cji Na­ro­do­wej Agen­cji Ae­ro­nau­ty­ki i Prze­strze­ni Ko­smicz­nej (NASA) wzro­sły o 3,5 pro­cent do 21,5 mi­liar­da do­la­rów.