Panna młoda musi umrzeć - Ina Lorelei - ebook

Panna młoda musi umrzeć ebook

Ina Lorelei

2,2

Opis

Klasyczny kryminał, którego akcja rozgrywa się w ciągu 24 godzin w zamkniętym otoczeniu.

Miejscem jest stary średniowieczny zamek, który został wynajęty na huczne wesele córki lokalnego biznesmena z potomkiem rodu arystokratycznego, do którego kiedyś ten zamek należał.

Niestety, w drugim dniu wesela dzieci odnajdują leżące pod murami zamku ciało. Okoliczności śmierci nie budzą wątpliwości. Ale czy aby na pewno? Przyjeżdża ekipa wraz z inspektorem dyżurnym, który robi, co może by zebrać jak najwięcej dowodów i poszlak, zanim wszyscy goście wyjadą następnego dnia.

Sytuacja komplikuje się z godziny na godzinę. Znikają kolejne osoby, poszlaki wskazują, że śmierć nie była ani samobójstwem, ani wypadkiem, za to zabójca pomylił ofiarę. Morderca znajduje się wśród obecnych i będzie chciał prawdopodobnie naprawić swą pomyłkę. Inspektor mimo wysiłków nie znajduje żadnego punktu zaczepienia, by ustalić, kto chciał zabić pannę młodą i czy to rzeczywiście ona miała zginąć.

Swoją pomoc oferuje Marcin, 16-letni fan powieści detektywistycznych. Jednak inspektor nie bierze tego poważnie i zakazuje mu podejmowania jakichkolwiek działań. Chłopak nie zraża się tym i prowadzi swoje dochodzenie, dzięki czemu udaje mu się ustalić sprawcę. W ciągu kilkunastu godzin, dzięki swej inteligencji i sprytowi, bez żadnych dowodów, Marcin dokonuje tego, co policji mogłoby zabrać wiele długich miesięcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 185

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,2 (5 ocen)
0
0
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdz.1 Ciocia Beata

– Mamo! Tato! Wstawajcie! Zbudźcie się!

Słowa te wykrzykiwała dwójka dzieci, stojących obok dużego, rzeźbionego łoża. Szarpali przy tym bezskutecznie pościel okrywającą dwoje śpiących tam ludzi. Jak wynikało z okrzyków, śpiący byli rodzicami, a dzieci próbowały z niewiadomych powodów przerwać ich błogi sen. Wokół walały się porozrzucane ubrania i buty – znak, że goście wrócili późno wczorajszego wieczoru i w pośpiechu kładli się do snu. Ciemnowłosy chłopiec był drobny i szczupły, dlatego nie wyglądał na swoje 16 lat. Był starszy o trzy lata od siostry, jasnowłosej dziewczynki, która dorównywała mu wzrostem.

Wszystko to działo się w dużym pokoju, którego wnętrze przypominało wnętrze starego pałacu lub dworku. Pokój, a raczej apartament, składał się z dwu części, przedzielonych dwuskrzydłowymi drzwiami. Mniejsza część apartamentu była sypialnią dla dzieci, a cała scena rozgrywała się w większej części, która stanowiła sypialnię rodziców. Wszystko w tym pokoju było duże, wysokie, grube lub masywne – ściany, sufity, drzwi, okna, meble, zasłony, żyrandole. Gdyby nie kilka współczesnych przedmiotów, jak elektroniczny budzik z radiem, telefon i płaski telewizor na ścianie, można by się łudzić, że wszystko dzieje się w dziewiętnastym wieku.

Wreszcie śpiący w łożu zaczęli się dawać znaki życia. Mężczyzna naciągnął kołdrę na głowę, natomiast kobieta uniosła lekko głowę i wymamrotała:

– Co jest? Dlaczego nie dacie pospać?

– Mamo, wstawaj! Coś się stało z ciocią Beatą!

– Ciszej! Co za koszmarne dzieciaki! Po co nas tak wcześnie budzicie? – Ojciec wystawił nos spod kołdry. – Idźcie się pobawić.

– Jakie wcześnie, tato! Jest późno! Nie jesteśmy „dzieciaki”, i wcale nie „koszmarne”! Już prawie południe! – „Koszmarne dzieciaki” protestowały, przekrzykując się nawzajem.

Pierwsza podniosła się kobieta. Ewelina Rybicka, matka „koszmarnej” dwójki spojrzała nieprzytomnie na hotelowy budzik stojący na szafce obok łóżka. Z tym południem to była przesada. Budzik pokazywał godzinę i datę: niedziela, 22 września, godz.10.14.

Powoli zaczęła przypominać sobie, dlaczego otoczenie wygląda jak stary zamek lub dwór. Ich kuzynka wychodziła za mąż za syna miejscowego architekta, pochodzącego z rodziny, podobno arystokratycznej. Stąd ten zamek, który został wynajęty na przyjęcie weselne przez ojca pana młodego, wujka Konrada. Wczoraj odbył się ślub, a potem wszyscy zaproszeni goście przyjechali na ten zamek, gdzie zorganizowano huczne, trzydniowe weselisko. Miało przypominać o arystokratycznym pochodzeniu pana młodego, dlatego urozmaicone było wyjątkowymi atrakcjami – turniejem rycerskim, pokazem tańców dworskich w dawnych strojach, oraz innymi staropolskimi zwyczajami weselnymi. Zabawa trwała do białego rana. Dzieci poszły spać wcześniej, niedługo po oczepinach, za to oni wrócili do pokoju około czwartej nad ranem.

– Dobrze, już wstajemy. A wy o której wstaliście, ranne ptaszki? Śniadanie zjedliście?

– Tak, już dawno. – Dzieci zaczęły na przemian opowiadać, co robiły. – Ja wstałem pierwszy.

– Wcale nieprawda! To ja się pierwsza obudziłam, ale czekałam, aż ktoś wstanie.

– Nie kłam! Jak ja wstałem, to była ósma, a ty miałaś oczy zamknięte. Obudziłaś się dopiero jak wróciłem z łazienki.

– Ja kłamię?! To ty kłamiesz, oszuście! Mamo, powiedz mu coś!

– Przestań, Agatko! Nieważne, kto pierwszy wstał. Co robiliście dalej.

– Pewno, że nieważne. Ważne, że jesteśmy samodzielni. – Powiedziała dziewczynka z dumą. – Nie budziliśmy was, tylko poszliśmy na śniadanie. Potem poszliśmy się pobawić.

– To może być bardzo ważne! – Wypalił chłopiec, gdy wreszcie dorwał się do głosu; popatrzył z pogardą na młodsza siostrę i dokończył:

– Gdybyśmy wstali wcześniej, można było uratować ciocię.

– Marcinku, co ty wygadujesz? Jaką ciocię?

– Nie mów do mnie Marcinku! Jeśli jeszcze raz tak mnie nazwiesz, przestanę się odzywać. Mam na imię Marcin. Ty, jako moja matka, powinnaś o tym pamiętać!

– Dobrze, Marcinku. Więc o co chodzi z tą ciocią?

Chłopiec zacisnął usta i konsekwentnie milczał, oburzony lekceważeniem ze strony własnej matki. Wykorzystała to skwapliwie jego siostra i zaczęła piskliwie:

– Ona tam leży, jak nieżywa! Trzeba pójść szybko i pomóc jej. Może zemdlała, albo… odpłynęła!

Dziewczynka kiedyś usłyszała u dorosłych to słowo. Właśnie je sobie przypomniała i użyła w dobrej wierze, chociaż niefortunnie. Słysząc to, starszy brat nie wytrzymał. Nie mógł się na razie odzywać do matki, więc wykorzystał okazję, by przerwać siostrze.

– Co ty wygadujesz? Zemdlała i odpłynęła to jedno i to samo. Ona nie zemdlała, tylko jest nieżywa. Inaczej dawno wstałaby i poszła sobie.

– Matko Boska! Co wy wygadujecie? Kto jest nieżywy?

– To nie ja! To on! – Zaprotestowała Agatka. – Ja tego nie powiedziałam. Widziałam, że leży, ale – tu zwróciła się do brata – skąd wiesz, że jest… nieżywa?

– Przecież to widać z daleka. Za mała jesteś, żeby się na tym znać. Gdybyś przeczytała tyle kryminałów i horrorów, co ja, to byś wiedziała.

– Powoli. – Słysząc taką dyskusję, matka całkiem oprzytomniała. – Jakie to kryminały i horrory przeczytałeś w twoim wieku? Kto ci pozwolił?

Chłopak ugryzł się w język, choć trochę za późno. W tej sytuacji wygodniej było udawać, że dalej gniewa się na mamę.

– Do ciebie mówię, Marcin! – Mama nie ustępowała i chłopiec zaczął szybko przygotowywać sobie odpowiedź, gdy nagle do rozmowy włączył się ojciec. Nie mogąc spać przez ich gadanie, wygrzebał się spod kołdry i postanowił wkroczyć.

– Czy wy musicie tak wrzeszczeć? Człowiek ma okazję być na weselu raz na kilka lat. Ale nie można spokojnie sobie pospać, choć raz w roku!

– Bartek, wstawaj, i to już! – Pogoniła go żona. – Ty słyszałeś, co oni wygadują? Pomóż mi, bo ja tego nie ogarniam.

Tato, nazwany Bartkiem, usiadł na łóżku i rozglądał się niepewnie.

– Kochanie, słyszałem, że ciocia, zemdlała, nieżywa, czy coś takiego. Ja też nic z tego nie rozumiem. Mówcie mi zaraz, o co chodzi. Marcin, ty jako starszy, powinieneś być mądrzejszy. Nie popisuj się przed siostrą. Mów dokładnie, co się stało.

Mówiąc to wstał i zaczął krążyć po pokoju w poszukiwaniu czegoś do picia.

– Ale tato… ja wszystko powiedziałem, jak było naprawdę. Ja wszystko widziałem dokładnie.  Może ona nie dowidzi z takiej odległości.

– Co widziałeś? Gdzie? Skąd wiecie, że to ciocia Beata? – Głos ojca wskazywał, że jego cierpliwość się kończy. Wytrzeźwiał już po wczorajszym przyjęciu weselnym, znalazł wodę mineralną, ale nie miał ochoty na kiepskie żarty.

– Jeśli mi nie wierzycie, chodźcie z nami i zobaczcie. – Powiedział Marcin, zniechęcony powątpiewaniem rodziców. – Ja już nic więcej nie powiem.

– Gdzie mamy pójść???

– Przed zamek. Tam, gdzie leży ciocia Beata.

Dorośli spojrzeli po sobie bezradnie, a matka wzięła pod brodę płaczącą Agatkę, jakby szukała ostatniej deski ratunku. Spytała:

– Agatko, ty też to widziałaś? Że ciocia… tam leży…

Nie musiała kończyć, bo Agatka, pochlipując, kiwała głową.

Ubrali się szybko i wyszli z pokoju. Ich apartament znajdował się na trzecim piętrze, licząc od poziomu, na którym znajdowały się sale balowe i jadalne. Poniżej tego poziomu, który można było określić jako parter, znajdowały się jeszcze trzy piętra. Tam mieściły się pomieszczenia gospodarcze – kuchnie, magazyny, składy, pralnie, itp. Jeszcze niżej były już tylko lochy, ale tylko wtajemniczeni wiedzieli, jak tam wejść. Była to najstarsza część zamku i równocześnie najbardziej reprezentacyjna część hotelowa. Zamkowe komnaty odnowiono i wyposażono w łazienki, niektóre przerobiono na ekskluzywne apartamenty w starym stylu. Zainstalowano nowoczesny system ogrzewania, ale stare kominki zostawiono. We wschodnim skrzydle ulokowano ekskluzywne gabinety spa. Dla gości hotelowych przygotowano też sale konferencyjne, restauracyjne i balowe. Mimo przebudowy, stare zamkowe wnętrza wciąż wywierały przygnębiające wrażenie.

Nie wszędzie udało się wprowadzić nowoczesność. Na przykład w tej części zamku z przyczyn konstrukcyjnych niemożliwe było zainstalowanie wind. Toteż goście musieli korzystać z kamiennych schodów. Pokonywali kolejne piętra w dół. Korytarze zamkowe były nieodmiennie mroczne, a każdy głos odbijał się głuchym echem od kamiennych posadzek. Nie spotykali na swej drodze nikogo, jakby zamek był wymarły. Zdaje się, że wszyscy odsypiali zabawę weselną. Dotarli na parter i znaleźli się w holu. Stąd prowadziły wejścia do Sali Rycerskiej (z której można było przejść do biblioteki i muzeum), do sal jadalnych oraz na wewnętrzny dziedziniec. Przednią część holu stanowiła recepcja z pokojami służbowymi na zapleczu.

Zamek zbudowano na trójkątnym cyplu wrzynającym się w jezioro. Takie miejsca o naturalnych warunkach obronnych były chętnie wykorzystywane w średniowieczu do budowy twierdz obronnych. Wystarczyło u podstawy trójkątnego cypla wykopać szeroką fosę, którą można było w razie potrzeby wypełnić wodą z jeziora, żeby oddzielić zamek od lądu stałego. W razie niebezpieczeństwa wpuszczano tam wodę i zamek stawał się twierdzą nie do zdobycia. W tamtych czasach nad fosą przerzucano mosty zwodzone. Potem fosę osuszono, a nad nią wybudowano dwa mosty stałe. Patrząc od strony przedzamcza w kierunku zamku, na wprost miało się most południowy, szeroki i wygodny, prowadzący do bramy głównej. Drugi, niższy, zwany zachodnim, znajdował się na lewo i prowadził przez bramę zachodnią na dziedziniec zewnętrzny, a stamtąd do części gospodarczej. Fosy nie używano od dawna, ale obydwa mosty dalej spełniały rolę jedynej drogi lądowej. Łąki pod nimi osuszono i urządzono tereny rekreacyjne, gdzie odbywały się turnieje rycerskie, ogniska z pieczeniem barana i inne podobne imprezy przyciągające turystów. Sam zamek zachował kształt nieregularnej, średniowiecznej bryły, z górującą nad nim okrągłą kilkudziesięciometrową wieżą, która miała okazać się areną wielu dramatycznych wydarzeń.

Dzieci prowadziły rodziców przez pustą recepcję do wejścia głównego. Gdy wyszli przez wejście główne na zewnątrz, ich oczom ukazała się droga wiodąca przez most główny aż na podzamcze. Dalej otwierał się widok na otaczające zamek łąki i lasy. Stali na początku tej drogi niezdecydowanie, nie wiedząc, gdzie pójść dalej. Chłopak pociągnął ojca za rękę na prawo w kierunku kamiennej balustrady. Wskazał palcem w dół i powiedział:

– Sami zobaczcie!

Poniżej kamiennej balustrady znajdowała się wąska na około trzy metry ni to uliczka, ni to szczelina pomiędzy bryłą zamku a pierwszą linią murów obronnych ciągnących się równolegle. Jedyne wejście do tej szczeliny stanowiły metalowe drzwi od strony dziedzińca zewnętrzny. Szczelina przechodziła dalej pod mostem głównym zwężając się szybko, aż kończyła się ślepym trójkątnym zaułkiem. Kiedyś musiała być śmiertelną pułapką dla wrogów, którzy zapędzali się tu z dziedzińca zewnętrznego, w nadziei, ze to droga do zamku. Dno szczeliny, wybrukowane nieregularnymi kamieniami, znajdowało się kilka metrów poniżej balustrady mostu, ale otaczające ją mury wznosiły się dużo wyżej. Bryła samego zamku górowała nad nią sześciopiętrową ścianą, której dolna część była murem z pojedynczymi okienkami wentylacyjnymi. Ponad sześciopiętrową bryłą górowała kilkudziesięciometrowa okrągła wieża, ledwo dająca się objąć wzrokiem komuś, kto stał na dnie szczeliny.

Most, na którym stali znajdował się mniej więcej w połowie opisanej sześciopiętrowej ściany. Musieli się wychylić przez szeroką kamienną balustradę, by zobaczyć to, co wskazywał syn. Wreszcie zobaczyli – na kamiennym dnie szczeliny leżała nieruchomo jakaś postać. Przyglądali się jej, jakby czekając, czy leżąca postać nie wstanie. Minęła dłuższa chwila i nic takiego się nie stało. Postać leżała dalej nieruchomo. Mimo, że leżała twarzą w dół, nikt nie miał wątpliwości, że to była kobieta. Miała na sobie długą białą suknię i okrywał ją welon. Strój panny młodej.

Rodzice spojrzeli po sobie. Wreszcie zrozumieli, dlaczego dzieci upierały się, że to ciocia Beata. Panną młodą byłą ciocia Beata.

*

Najpierw dotarła na miejsce karetka, a zaraz za nią policja. Karetka wkrótce odjechała, nie zabrawszy ciała, co oznaczało, że ofiara nie żyje. Ekipa policyjna zablokowała dostęp do miejsca zdarzenia i zabezpieczała ślady. Nie była jednak w stanie zasłonić widoku, który roztaczał się z mostu i z okien. Na kilkumetrowym odcinku mostu, skąd można było zajrzeć do szczeliny, zaczęli gromadzić się ciekawscy. W niektórych oknach również zaczęły się pokazywać głowy. Była to przede wszystkim obsługa hotelu i restauracji, która pierwsza dowiedziała się o tragedii. Jeśli panna młoda wypadła z któregoś z tych okien, z pewnością skutecznie zadeptali i zniszczyli ślady tego wydarzenia zanim zdążyli tam dotrzeć policjanci.

Koło drugiej przybyła inna specjalna karetka i zabrała ciało do policyjnej kostnicy. W tym czasie ekipa dochodzeniowa była w trakcie zabezpieczania i zbierania dowodów na zewnątrz. Kierownik hotelu oddał policji do dyspozycji pomieszczenia służbowe na zapleczu recepcji. Wszyscy byli w cywilu, więc goście weselni nie zorientowali się nawet, że w zamku jest policja.

Na zapleczu w tym czasie dwóch policjantów w cywilu prowadziło przesłuchania personelu. Po zamku kręcił się też nowy gość, nieznany nikomu z obecnych. Był to inspektor Wiesław Konopny, przysłany tu, bo akurat pełnił niedzielny dyżur. Mówiąc bardzo oględnie, był bardzo niezadowolony z faktu, że trafiła mu się ta sprawa. Nie dość że zanosiła się na długą i skomplikowaną (ponad setka świadków lub podejrzanych!), w dodatku w terenie, kilkadziesiąt kilometrów od komendy. Wiedział już, że raczej nie zejdzie z dyżuru o czasie. Pewno będzie musiał zostać tu do nocy, może nawet do jutra. Potem komendant zdecyduje, kto poprowadzi sprawę.

Inspektor Konopny postanowił dobrze wywiązać się ze swego zadania. Skoro i tak ma  zepsuty niedzielny wieczór, zrobi, co do niego należy, a przy okazji popatrzy sobie, jak się bawi obrzydliwie bogata elita. Niewątpliwie, rodzice państwa młodych należeli do grona najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w województwie. Ojcem panny młodej był lokalny król wędlin. Wydawał córkę za mąż za syna znanego architekta, może i mniej majętnego, ale równie wpływowego. Ów architekt głosił się potomkiem jednego z panujących tu kiedyś rodów, co zawsze mile łaskotało próżność nowobogackich.

Inspektor zajął się w pierwszej kolejności przesłuchaniem ludzi, którzy znaleźli ofiarę. Okazało się, że pierwsze zauważyły ciało dzieci. Ich zeznania mogły okazać się kluczowe, dlatego postanowił przesłuchać ich osobiście. Jak tylko weszli do pomieszczenia przydzielonego policjantom, dało się zauważyć, że główną rolę odgrywa ich syn. Wszedł pierwszy i wcale nie wydawał się speszony tym, że będzie rozmawiał z prawdziwym policjantem.

– Nazywasz się Marcin Rybicki. Masz 15 lat i uczysz się jeszcze?

– Mam prawie 16 lat, panie inspektorze. W tym roku kończę…

– Dobrze, dobrze. A ty jesteś Agata Rybicka? Ile masz lat?

– Trzynaście, proszę pana. – Powiedziała dziewczynka, patrząc nieśmiało.

– Chodzisz do szkoły?

– Tak, proszę pana.

– Podobno to wy zauważyliście panią Beatę Nowicką, to znaczy teraz po mężu panią Waltz, jak leżała tam… pod murami? Które z was zauważyło ją pierwsze?

Dziewczynka spojrzała pytająco na matkę, pogubiwszy się w tych nazwiskach. Dla niej pani Beata jakaś-tam to była po prostu ciocia Beata. Chłopak natomiast odpowiedział bez zastanowienia:

– To ja ją pierwszy zauważyłem.

– Jak ją znalazłeś? O której to było?

– Wstaliśmy po ósmej, ubraliśmy się i poszliśmy na śniadanie. Rodzice jeszcze spali i nie chcieliśmy ich budzić. Potem wróciliśmy do pokoju, sprawdzić, czy rodzice już wstali. Ale oni jeszcze spali, więc wziąłem lornetkę i wyszedłem z zamku, żeby rozejrzeć się po okolicy. Kiedy byłem na moście, zauważyłem białą postać leżącą w tej uliczce. Agatka była ze mną. Poszliśmy z powrotem obudzić rodziców, potem poszliśmy tam jeszcze raz z rodzicami. Potem wezwano policję, i…

– Czekaj, chłopcze. Teraz ty Agatko powiedz, jak było…

Dziewczynka spojrzała na niego zdziwiona. O co chodzi? Przecież wszystko powiedział Marcin. Potem spojrzała na mamę, która kiwnęła głową, więc Agatka  potwierdziła cichutko:

– Tak było, jak powiedział Marcin.

– Skąd wiedzieliście, że to ciocia Beata?

– Przecież to oczywiste. – Odpowiedział Marcin. – Ciocia Beata była panną młodą. Kto inny mógł tam leżeć w jej sukni i welonie?

Inspektora denerwował pewny ton głosu tego smarkacza.

– Skupmy się na faktach. Przypomnij sobie, co pomyślałeś sobie widząc ją tam leżącą.

– Pomyślałem najpierw, że ciocia zemdlała. Myśleliśmy, że może żyje i potrzebuje pomocy, ale ona się nie ruszała. Stamtąd nie da się zejść do miejsca, gdzie ciocia leżała. Trzeba by obejść cały zamek, żeby wejść na dziedziniec. Wołaliśmy, ale ona się nie ruszała. Wtedy pomyślałem, że stało się najgorsze.

– „Najgorsze” – to znaczy?

– No, że spadła. Z mostu, albo… z okna, z wysokości.

– Nikogo więcej nie widziałeś ani nie spotkałeś po drodze?

– Rano? Nie, nikogo.

– Nikogo nie było z wami? Nikogo nie spotkaliście w zamku, ani na moście?

– Nie. Wszyscy o tej porze jeszcze spali. Tylko niektórzy koledzy byli na śniadaniu.

– Panie inspektorze, tak nie można! Niech pan przestanie ich męczyć. Przecież to jeszcze dzieci! – Ojciec nie wytrzymał, próbując przerwać.

– Drogi panie, zginął człowiek, a właściwie młoda kobieta (tak, jakby młoda kobieta to nie był człowiek!) u progu życia, na swym własnym weselu. Musimy przesłuchać wszystkich, którzy mogą coś wiedzieć, przede wszystkim świadków.

– Chce pan, żeby nasze dzieci były świadkami?

– Jeżeli, to co widzieli, zostanie uznane za ważne dla sprawy…

– Panie inspektorze, Agatka może iść. To ja ją znalazłem. Opowiem o wszystkim. – Wtrącił się Marcin.

– Dobrze, chłopcze, za chwilę. Nie tylko twoje słowa się liczą. Muszę też zapytać twoją siostrę.

– Panie inspektorze, to jeszcze dziecko? Dla Agatki to zbyt duży wstrząs. Nie dość, że ciocia nie żyje, to pan wciąga ją w szczegóły tej tragedii!

– Proszę pani, Agatka może być również świadkiem w tym sensie, że może potwierdzić słowa brata, lub zaprzeczyć. Dlatego proszę nie przeszkadzać.

– A ja panu mówię, że oni już nic więcej nie powiedzą. Koniec. – Oburzyła się matka. – Proszę sobie przesłuchiwać innych, a nie moje dzieci. Zróbcie sekcję zwłok, i co tam jeszcze trzeba. Wychodzimy! Jak będzie pan chciał przesłuchiwać dzieci, to tylko w obecności dziecięcego psychologa.

– Nie może pani teraz wyjść w trakcie. – Inspektor nagle zmienił ton na łagodny i proszący. – Oni mogli coś widzieć lub słyszeć. Musimy to wiedzieć teraz. Za kilka dni może być za późno!

Wiedział, że nie wygra z matką dziewczynki. Jeśli matka się uprze, nie będzie mógł dokończyć przesłuchania dzieci. Dzieci mogły widzieć lub słyszeć coś ważnego. Coś, co mogło być ważne teraz, a niekoniecznie jutro lub pojutrze. Miał do przesłuchania prawie setkę gości weselnych plus dwadzieścia osób obsługi hotelowej! Przez niecałe dwadzieścia cztery godziny będzie ich miał wszystkich na miejscu. Potem ci ludzie rozjadą się po całym kraju, a śledztwo rozmydli się na wiele tygodni. Za kilka dni trudno będzie odtworzyć, co kto widział lub słyszał.

Widocznie do tego samego wniosku doszedł chłopiec. Postanowił poprzeć inspektora.

– Mamo, przecież ja jeszcze nie powiedziałem najważniejszych rzeczy. Nie możesz mi zabronić pomagać policji! Potem może być za późno.

– Widzi pani, jakiego mądrego syna macie! Proszę nas zrozumieć. Stała się straszna rzecz. – Mówiąc to, Konopny wstał i zaczął chodzić nerwowo. – Nie wiemy, czy to był wypadek. Jest niedziela. Najwcześniej jutro będzie można zrobić sekcję i podjąć inne czynności. Mamy tu setkę przyjezdnych gości. Jeśli to nie był wypadek, to musimy znaleźć winowajcę, zanim wyjedzie, zanim ustalimy, co to było. Na razie możemy liczyć tylko na wasze zeznania. Dlatego zeznania dzieci są tak cenne.

– Myśli pan, że jest jakiś winowajca? Że to nie był wypadek? Wszystko jedno, córka nie będzie więcej zeznawać. Jest za mała. – Powiedziała kategorycznie Rybicka. – Jeśli syn chce, nie będę mu zabraniać. Ja wychodzę z Agatką, a ty, Bartek, zostań z Marcinem. Przypilnuj, żeby wszystko odbyło się, jak należy.

Mówiąc to wzięła córkę za rękę i wyszły z pomieszczenia. Konopny próbował pozbierać myśli i wrócić do wątku, który mu przerwano.

– Na czym to skończyliśmy?

– Pytał pan, czy nie widzieliśmy tam kogoś jeszcze.

– No, właśnie. A ty powiedziałeś, że rano nie było tam nikogo więcej.

– Ja widziałem jeszcze coś, ale nie rano.

Inspektor wydawał się zniecierpliwiony.

– Tak? Więc opowiadaj, co jeszcze wiesz.

– Na przykład wiem, o której to się stało.

Tu chłopiec zawiesił głos, a inspektor spojrzał na niego nieprzytomnie i spytał:

– Tak? Niby skąd?

– Właściwie nie o której, ale – po której.

– Skąd możesz to wiedzieć? Dopiero sekcja zwłok potwierdzi, kiedy nastąpił zgon.

– Ja nie mówię o… zgonie. Ciocia mogła jeszcze żyć po upadku. Mam na myśli godzinę, po której wydarzył się ten wypadek.

– Nie wymądrzaj się, tylko mów, co wiesz.

– Spoko, już mówię. Rodzice