Ruby. Bloody Valentine - FortunateEm - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Ruby. Bloody Valentine ebook i audiobook

FortunateEm

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

102 osoby interesują się tą książką

Opis

Nazywam się Veira Ventura i zabiję każdego, kto znieważy moje imię

Veira Ventura należy do osób, z którymi lepiej nie zadzierać. Niechciana córka naprawdę złego człowieka, która doświadczyła w życiu wszystkiego, co najgorsze. Przetrwała piekło i teraz nie jest ani dobra, ani litościwa. Za to jest wyjątkowo niebezpieczna - szczególnie dla pewnego typu mężczyzn. Tych, którzy nie szanują kobiet. Głęboko przeświadczonych, że kobietę można kupić, wychować i podporządkować. Kilku z nich już się przekonało, jak bezlitosna potrafi być Veira. Gniją w ziemi albo na dnie oceanu.

Poza kilkoma wyjątkami Veira nienawidzi ludzi. Wściekła na cały świat, zarabia na życie jako płatna morderczyni. Marzy o jednym: by dokonać zemsty. Pierwszym etapem jest wyjście za mąż za Kellera Hartleya. Veira zamierza go wykorzystać, wycisnąć jak cytrynę. Pożreć w całości i wypluć. Zrobi z nim wszystko, czego zapragnie. Zniszczy, zdepcze, a potem... Kto wie, może go naprawi.

Uważaj, jestem tuż za tobą!

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 495

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 58 min

Oceny
4,7 (20 ocen)
14
6
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
viki879

Dobrze spędzony czas

Jest ok ogólnie całą seria nie jest jakoś szczególnie wybitna ale przeczytałam i wydaje mi się że jeszcze co najmniej dwie części powstaną
00
Mmaja2008

Dobrze spędzony czas

CO TO ZA KONIEC?!?!
00
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

fantastiko, autorka pisze z przytupem , mrocznie , ciekawie,
00
Kantorek90

Nie oderwiesz się od lektury

"Kamienie Miami" to seria, która wzbudza dużo emocji. Jedni ją kochają, a drudzy wypowiadają się o niej bardzo niepochlebnie, ale gdyby każdemu podobało się to samo, świat byłby bardzo nudny. Dlatego uważam, że należy szanować zdanie innych, nawet jeżeli sami mamy zupełnie inne odczucia Na temat danego dzieła. „Ruby. Bloody Valentine” to czwarty tom wspomnianej serii i część, na którą szczerze powiedziawszy, najbardziej czekałam, bo główni bohaterowie to zdecydowanie największa mieszanka wybuchowa, jaką spotkałam w książkach. Ci, którzy czytali poprzednie tomy doskonale wiedzą, o kim mówię! Veira Ventura i Keller Hartley to bez wątpienia osoby, z którymi lepiej nie zadzierać. Ich życie zdecydowanie nie było usłane różami. Zamiast tego doświadczyli w życiu wszystkiego, co najgorsze, a wydarzenia z przeszłości ukształtowały ich na wyjątkowo brutalnych i szalonych zabójców, którzy w wyniku sojuszu musieli zawrzeć związek małżeński. Czy poza żądzą zemsty połączy ich coś więcej niż tylko ...
00

Popularność




FortunateEm

Ruby.

Bloody Valentine

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka

Redakcja: Anna Adamczyk Warsztat Słów

Korekta: Mirella Napolska-Jarocka

Ilustracje wewnątrz książki: Monika Marszałek FortunateEm

Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://editio.pl/user/opinie/rubinb_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-1304-2

Copyright © FortunateEm 2024

Copyright © Helion S.A. 2024

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Ostrzeżenie

Drogi Czytelniku!

Oddaję w Twoje ręce książkę, w której nie istnieją żadne granice. Bohaterowie, których stworzyłam, stanowią mieszankę wszystkiego, co najbrutalniejsze i złe. Niczego się nie boją. Nic ich nie złamie. Veira i Keller to dwie zrujnowane jednostki, które połączono w ramach przypieczętowania sojuszu. Ich wspólne szaleństwo rodzi się na kartkach tej książki w krzywdzie i przemocy. Poruszane są tutaj trudne oraz traumatyczne wątki, więc jeśli nie masz osiemnastu lat bądź masz słabe nerwy, nie zagłębiaj się w ich historię.

A jeśli lubisz to, co brutalne, brudne i bezgranicznie szalone, daj się pochłonąć tej pokręconej dwójce.

Monika

Playlista

Machine Gun Kelly, Bloody Valentine

Mitchel Dae, Innocent

Foxes, Devil Side

Avril Lavigne, I Fell In Love With The Devil

Billie Eilish, You Should See Me in a Crown

Antonio Vivaldi, Alberto Lizzio, Musici di San Marco, Concerto No. 2 in G minor, Op. 8, RV 315, „L’estate” (Summer): III. Presto

Frederic Chopin, Alexandre Tharaud, Chopin: Ballad No. 1 in G Minor, Op. 23

Natalie Jane, Love Is The Devil

Eminem, Without Me

Machine Gun Kelly ft. CORPSE, DAYWALKER!

Ghost Monroe, I Am the Fire

Smash Into Pieces, My Wildest Dream

VOILÀ, Figure You Out

VOILÀ, Therapy

DIAMANTE, Unlovable

Billie Eilish, COPYCAT

Nickelback, San Quentin

Moncrieff, JUDGE, Serial Killer

Stileto ft. Madalen Duke, Dead Or Alive

AViVA, PSYCHO

Eminem, Venom

Hayley Kiyoko, Demons

Chloe Adams, Dirty Thoughts

Smash Into Pieces, All Eyes On You

VOILÀ, Pull the Plug

Mickey Valen, Joey Myron, Chills (Dark Version)

Bohnes, Vicious

Self Deception, Hell and Back

Chandler Leighton, MONSTER

New Medicine, Die Trying

Stileto, Skull n Bones

Isabel LaRosa, HEARTBEAT

Montell Fish, Bathroom

The Score, Legend

ZAYN, Insomnia

Prolog

Veira

Sierpień

Patrzenie w oczy człowieka – nie, przepraszam, ścierwa, które zaraz zginie z twoich rąk, porównałabym do ekscytacji towarzyszącej dziecku przy otwieraniu gwiazdkowego prezentu. To ten rodzaj szczęścia łączący się ze świadomością, że byłeś grzeczny, więc Święty Mikołaj na pewno przygotował dla ciebie coś wymarzonego.

Pierwszy problem polegał na tym, że nie wierzyłam w Mikołaja. Drugi – nie byłam grzeczna i trzeci – krew ściekała po każdym odkrytym kawałku mojego ciała. Spociłam się, miałam przesiąknięte krwią włosy i prezentowałam się przy tym bardzo seksownie – widziałam to w lustrze, które zamontowałam na całej prawej ścianie mojej piwnicy.

– Czego chcesz, Veira? – wychrypiał niemal błagalnie.

To zaskakująca nowość. Mój ojciec, ten sam, który przez lata zabijał, torturował i skazywał niewinne dziewczyny na burdel… błagał o łaskę. Chciał mojej litości. Chciał, żebym go oszczędziła. Ja. Kobieta, którą przygotował do tego, by dla niegoprzejęła całe Miami i zlikwidowała każde czyhające na niego zagrożenie. Kobieta, którą bił, poniżał i hartował, by stała się niezniszczalna. Kobieta, która całe życie marzyła o tym momencie.

Niedoczekanie.

– Chcę zadośćuczynienia za każdy policzek, złamane żebro, pękniętą kość i każdą kroplę krwi, którą ze mnie wytoczyłeś. Chcę odciąć fiuta każdemu skurwielowi, który dotknął mnie bez mojego pozwolenia. Chcę śmierci. Każdego z was. Długiej, bolesnej i w pełni zasłużonej.

– Podam ci lokalizację każdego, ale proszę cię, Veira. Nie możesz mnie zabić!

Ja nie mogę? Prychnęłam.

Pokonałam dzielącą nas odległość i zamachnęłam się, a następnie z całej siły kopnęłam go w złamane ramię. Padł na ziemię z żałosnym zawodzeniem, któremu towarzyszył brzdęk metalowego krzesła odbijającego się od betonowej podłogi.

– Ja mogę wszystko – oznajmiłam. Kolejnym kopnięciem przewróciłam go na plecy, by widzieć, jak ból wykrzywia jego poharataną kastetami twarz. – Nazywam się Veira Ventura i mogę pierdolone wszystko, pamiętasz? – wycedziłam. – Jestem potęgą. Jestem katem. Jestem koszmarem, z którego się już, kurwa, nie obudzisz.

– Veira…

– Nie! – wrzasnęłam. Uniosłam nogę odzianą w czerwoną szpilkę i ułożyłam ją na jego szyi. Widziałam strach. Tak pierwotny i czysty, że gdyby nie fakt, że go związałam i skatowałam, próbowałby mnie zabić. – To koniec miłosierdzia. Już nie dostaniesz psiego żarcia w misce po moim pierwszym szczeniaku, którego zabiłeś. Nie wysrasz się pod siebie i już nigdy nie wypowiesz imienia, które nadała mi matka. Już nie powiesz niczego.

Przycisnęłam obcas do jego szyi i mocno zacisnęłam wargi. Żeby zacząć nowy rozdział, trzeba zakończyć poprzedni. Żeby pożegnać demony, trzeba je zniszczyć. Żeby poczuć się dobrze, trzeba zamordować.

Stanęłam całą siłą na prawej nodze, rozrywając szyję tego pieprzonego potwora, który mnie spłodził, i krzyknęłam na całe gardło, żegnając jego odchodzącą do piekła duszę. To koniec. Koniec jakiejkolwiek namiastki słabej Veiry. Koniec tego małego kawałka Hendricksonów w moim życiu. Po prostu koniec.

Wyrwałam szpilkę z szyi mojego martwego ojca i z uśmiechem przyglądałam się krwi tryskającej z tętnicy. Przez wiele tygodni zaszczepiałam w nim strach, aż w końcu dotarliśmy do wielkiego finału. Wytarłam obcas w jego dresowe spodnie i westchnęłam. Będę musiała zutylizować gdzieś jego ciało przed wyjazdem. No cóż, pech. Nigdy nie było mi dane wyjechać bez żadnego problemu.

Opuściłam piwnicę, która pełniła rolę celi mojego ojca, i przeszłam w ciemności na sam koniec długiego korytarza, do drzwi po lewej stronie. Otworzyłam je zamaszyście i zastałam moją posłuszną przyrodnią siostrę przy laptopie ojca. Powiedziałam jej, że jeśli da mi dostęp do wszystkich jego informacji, to puszczę ją wolno. Oczywiście nie sprecyzowałam, że jej wolność będzie oznaczała śmierć. Nie byłam aż tak podła, by odbierać jej radość w ostatnich chwilach przed zgonem.

Ginger była jeszcze słabsza niż mój ojciec. Po trzech dniach tortur pękła i wyżaliła się na cały świat – a konkretniej na Zenę, przez którego miłość jej życia – Vincent Visser – nie należała do niej, tylko do jakiejś, cytuję, „zielonookiej szmaty”. Po serii wrzasków i histerii obiecała, że zrobi wszystko, by wynagrodzić mi lata upokorzenia. Nie miała jednak pojęcia, że ten rodzaj poniżania w ogóle nie robił na mnie wrażenia. Moja psychika była niezniszczalna. To ciało stanowiło problem. Bo to ono przez te lata ucierpiało najbardziej.

– Jak ci idzie? – zapytałam neutralnym głosem.

Ginger uniosła głowę, orientując się, że nie jest już sama w pomieszczeniu, i wytrzeszczyła oczy. Nie rozumiałam jej zdziwienia, moim zdaniem czerwony idealnie ze mną współgrał.

– Zabiłaś kogoś? – Skrzywiła się, jakby mordowanie było dla niej czymś nowym.

Suka miała na sumieniu wiele niewinnych osób. Ja zabijałam tylko tych, którzy na to zasłużyli. Albo tych, za których zabicie mi zapłacono. Wtedy miałam w dupie to, czy ktoś wypasał barany, czy podpierdalał kody do zabezpieczeń jakimś mafijnym dupkom. Kasa to kasa, aczkolwiek starałam się nie krzywdzić niewinnych.

– To nic wartego uwagi – stwierdziłam obojętnie. – Zalogowałaś się na wszystko, tak jak prosiłam, i zapisałaś hasła w arkuszu kalkulacyjnym?

– Tak – mruknęła.

Odwróciła w moją stronę laptopa i po kolei pokazała bazy danych, szyfry do sejfów oraz całą masę nazwisk, których potrzebowałam do przejęcia interesu ojca. Wspaniale. Musiałam jednak sprawdzić jeszcze dwie rzeczy, a raczej szczerość dwóch osób. Na początek wyjęłam telefon z kieszeni na udzie i wybrałam numer Kellera.

– Co tam, modliszko? – zapytał po dwóch sygnałach.

Przewróciłam oczami na jego niesmaczne poczucie humoru i pochyliłam się nad laptopem.

– Jesteś w domu mojego ojca?

– Jestem. Znalazłem za łóżkiem gnijącą prostytutkę. Twój stary to pojeb.

Powiedział anioł w ludzkiej postaci.

– Idź do gabinetu i zdejmij ze ściany obraz wiszący za biurkiem. Przedstawia kobietę leżącą na szezlongu.

Dałam mu chwilę na przejście z punktu A do B, a gdy usłyszałam, że zdjął obraz i rzucił nim o ziemię, zacisnęłam usta. Kradziony, bo kradziony, ale oryginał wart grube pieniądze. Ten idiota miał zero wyczucia.

– Znasz kod? – zapytał.

– Tak, wpisuj: osiem, jeden, trzy, dwa, dwa, cztery, siedem, pięć, osiem, dwa, trzy, zero, zero, pięć.

Usłyszałam charakterystyczny dźwięk otwieranego sejfu i uśmiechnęłam się do Ginger bez wyrazu. Naiwna idiotka oddała mi właśnie cały dorobek życia swojego tatusia. Żałosne.

– Widzę jakieś… kilkanaście milionów dolców i mniej więcej dwadzieścia kilo koki – stwierdził. – Spróbowałbym, ale twój stary na pewno nie handluje porządnym towarem.

– Zabezpiecz to i spadaj.

Rozłączyłam się, schowałam telefon do kieszeni i zamknęłam laptopa. Ginger przez cały czas uważnie mnie obserwowała. Jej ufność wydała mi się ujmująca. Jak tępa była ta dziewczyna? Bez pomocy i pleców w postaci tatusia i jego goryli była nikim. Z nim w sumie też. Pierdolone zero karmiące się krzywdą niewinnych.

– Chodź, zaprowadzę cię do ojca. Pożegnasz się i możesz odejść.

Odetchnęła z ulgą, uśmiechając się wdzięcznie, i wstała bez słowa. Ruszyłam przodem, najpierw do wyjścia, potem korytarzem, aż do miejsca spoczynku mojego ojca. Otworzyłam drzwi, przepuściłam Ginger i weszłam, zamykając je za sobą z głuchym trzaskiem. Jej krzyk pieścił moje uszy przez kilka wspaniałych sekund, ale nie pozwoliłam jej podejść do tej kupy gówna, która leżała bezwładnie na ziemi. Chwyciłam jej przedramię i nim zdążyła zareagować, pociągnęłam ją na ścianę, o którą uderzyła tyłem głowy i plecami. Owinęłam palce wokół jej szyi, a następnie zaserwowałam miażdżący krtań uścisk.

– Wiesz… to nawet zabawne. Nienawidzisz Zeny, ale czy zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, czym jest prawdziwa nienawiść? To, co wypełnia mnie na twój widok… To jest nienawiść. Nienawiść i obrzydzenie – wyszeptałam, patrząc w jej przerażone oczy. – Skrzywdziłaś kogoś, kto obudził we mnie resztki człowieczeństwa, Ginger. Skrzywdziłaś Verinę, więc ja… skrzywdzę ciebie – dodałam, pochylając się do jej ust.

Śmierdziała strachem i brudem, którym przesiąkła w tej zatęchłej piwnicy.

– P-proszę…

Prychnęłam pogardliwie.

– Oszczędziłabym cię – powiedziałam powoli, zacieśniając uścisk. Posiniała, walcząc o oddech, ale nie wyrywała się. Nie miała na to siły ani psychiki. Była bezwartościowym ścierwem bez kręgosłupa moralnego. – Niestety zadarłaś z osobą, którą obdarzyłam… pewnego rodzaju sympatią. Polubiłam tę naiwną dziewczynę zakochaną w Vercettim… A ja nikogo nie lubię. – Oblizałam wargi, czując siłę, o jakiej od lat marzyłam. Siłę i władzę nad swoim pieprzonym życiem. – Jak sądzisz, co myślę o takiej szmacie jak ty, która chciała pozbawić mnie jedynej osoby, którą lubię? – dodałam szeptem. – No właśnie, Gi, myślę, że krzywdząc Verinę… skrzywdziłaś mnie. A mnie się nie krzywdzi. Już nie, siostrzyczko.

Po tych słowach i głębokim zajrzeniu w jej wypełnione przerażeniem oczy zacisnęłam dłoń mocniej. Trzymałam jej szyję tak długo, dopóki nie zaczęła wiotczeć, a jej pożal się Boże szamotanina całkiem nie ustała. Z satysfakcją patrzyłam, jak zdycha, a gdy przechodziła przez piekielną bramę, gwałtownie się odsunęłam. Jej martwe ciało upadło na ziemię jak bezwartościowy wór kości, skóry i flaków.

– Pozdrówcie Lucyfera, możecie powiedzieć, że na razie nie planuję wizyty – powiedziałam w przestrzeń, zwracając się do dwóch demonów przeszłości, które właśnie odeszły z mojego życia.

Opuściłam pomieszczenie z uśmiechem na ustach.

Czas zacząć zabawę.

Rozdział 1

Veira

Wrzesień

Nienawidziłam dotyku. Zawsze, gdy ktoś wystawiał w moim kierunku ręce, w głowie natychmiast pojawiały mi się wizje, jak odrywam te pieprzone łapska i wsadzam je napastnikowi w dupę. Dzisiaj niestety nie mogłam tego zrobić. Zaufana fryzjerka, która zajmowała się moimi długimi, przesadnie wypielęgnowanymi włosami, nigdy nic nie robiła sobie z moich gróźb. Nie byłabym w stanie zliczyć, ile razy zagroziłam, że połamię jej paliczki, jeśli jeszcze raz muśnie lodowatymi palcami moją szyję.

– Panno Ventura, myślę, że dokonałyśmy niemożliwego – oznajmiła. – Jest panienka jeszcze piękniejsza.

Przewróciłam oczami na ten zbędny komplement i okręciłam się na fotelu, a następnie popatrzyłam na swoje lustrzane odbicie. Moje włosy wydawały się odżywione i pełne blasku. Były czarne jak noc, ale od spodu, mniej więcej od połowy głowy miały krwiście czerwony odcień. Usatysfakcjonował mnie ten widok. Uśmiechnęłabym się, ale to nie leżało w mojej naturze. Moje wargi wykrzywiały się w tym grymasie zaledwie przy dwóch sytuacjach – gdy mordowałam z wyjątkowym okrucieństwem bądź przyglądałam się Verinie i jej córce. Subtelność, nieporadność i czysta miłość pomiędzy tymi dziewczynami budziły we mnie dawno zapomniane ludzkie odruchy. Chciałam je chronić. Zapewnić im bezpieczeństwo, którego lata temu nie zapewniłam komuś, komu powinnam była.

Dzisiaj pragnęłam, by mała Fianna wyrosła na porządną, silną kobietę. By była potęgą nie przez to, że ktoś ją złamał, lecz dzięki temu, że miała wsparcie i prawdziwą ochronę.

Pieprzone słabości. Rozpierdolę każdego, kto dotknie mojej chrześnicy.

Spojrzałam przez ramię na moją fryzjerkę i przytaknęłam, by wiedziała, że jestem zadowolona. Spomiędzy piersi wyjęłam dwieście dolarów i położyłam na toaletce przed lustrem. Następnie bez słowa udałam się do wyjścia. A gdy opuściłam lokal, skierowałam wzrok na motor, który dumnie stał na chodniku. Harley-Davidson V-Rod Night z czerwonymi felgami. Moje maleństwo, na które wydałam całą wypłatę po pierwszym samodzielnym zabójstwie na zlecenie – piękne wspomnienia.

Właśnie zamierzałam ruszyć, by wsiąść na harleya i zadzwonić po mojego człowieka, który miał polecieć ze mną na wyspę Valerii. Mój śmieszny ślub z Kellerem był zaplanowany na jutro, ale nie obiecałam nikomu, że na niego zdążę. Jednak wracając… Już miałam podejść do mojego cacka, gdy niespodziewanie jakiś frajer, mniej więcej w moim wieku, podszedł do maszyny wraz z wianuszkiem czterech dziewczyn z cyckami na wierzchu. Oparłam się o ścianę, oblizując usta, i wyjęłam papierosy. Wsunęłam jednego między wargi i odpaliłam, przyglądając się jego żałosnej próbie zaimponowania podlotkom.

– O mój Boże! – pisnęła najniższa dziewczyna. Wyglądała na najbardziej tępą w towarzystwie. Jej maślany wzrok skierowany na popisującego się frajera wywoływał u mnie odruch wymiotny. – Serio jest twój?

Przesunęła paluchem po skórzanym siedzeniu, wgapiając się w chłopaczka niczym w bóstwo. Ten w odpowiedzi wyszczerzył śnieżnobiałe zęby i klepnął ją w tyłek. Cóż za męski pokaz siły i klasy. A gdyby tak jego klepnąć? Prosto w gębę kluczem francuskim.

– Ile takie cacko? – zapytała kolejna dziewczyna. Czarnowłosa i tęższa, z zajebistą dupą i fajnym biustem.

– Pół miliona – odparł chłopak bez zawahania.

Kłamstwo, zapłaciłam za niego sto tysięcy. Razem z moimi kastetami targowałam się z przerażonym właścicielem salonu. Miał ładne, niebieskie oczka, w których lśnił pierwotny strach – coś, co kochałam. Po jednym bliskim spotkaniu z kastetami zszedł z ceny do zera, błagając o litość, ale ja nie byłam przecież taka podła. Rzuciłam mu na biurko kopertę z pieniędzmi w akcie wdzięczności za pomoc w wybraniu maszyny oraz naniesienie kilku kolorystycznych zmian.

– Tyle pieniędzy? O mój Boże! Przewieziesz mnie?

Cycata wydawała się zachwycona nie tyle moim motorem, co wyglądem cwaniaczka. W sumie trochę mnie to bawiło. Jak puste były te małolaty?

– Mała, na tym cacku nie jeździ byle kto – odpowiedział zarozumiale chłopak, ale akurat w tym miał rację. Ja nim jeździłam. – Nieźle się na nim pieprzy – dodał, przysuwając się do pierwszej dziewczyny. Kiedy zalotnie zatrzepotała sztucznymi rzęsami, znów zebrało mi się na bełta. – Chcesz spróbować swoich sił?

Po tym tekście straciłam zainteresowanie tą farsą. Dopaliłam papierosa, rzuciłam niedopałek na chodnik, przydeptałam go glanem i ruszyłam przed siebie. Stanęłam przed grupką młodzików i oblizałam czerwone wargi. Moje kolczyki w języku błysnęły w świetle słonecznym, na co zwrócił uwagę chłopaczek szpaner. Uśmiech zalotnika odpalił pierwszą czerwoną diodę w mojej spaczonej głowie.

Czerwień. Zawsze tak wiele czerwieni, gdy jesteś wściekła.

– Co tam, mała? – zapytał, opierając łokieć o kierownicę.

Żałosne. Druga dioda zamrugała. Mała to z pewnością była liczba centymetrów składająca się na jego fiuta, którą próbował zrekompensować koleżankom przechwałkami o moim motocyklu.

– Gówno, a teraz wypierdalaj z łapami od mojego harleya – oznajmiłam zimno.

Jego mina zmieniła się z „wszystkie dupy moje” na „co za pizda”. Parsknęłabym śmiechem, gdybym miała w sobie jakiekolwiek resztki poczucia humoru. Wypleniłam je z siebie podczas tortur, którymi karmili mnie wrogowie oraz najserdeczniejsi przyjaciele mojego ojca. Z nim na czele.

– Okłamałeś nas! – pisnęła jedna z dziewczyn.

Spostrzegawczość nie należała do jej mocnych stron. Jak wcześniej zauważyłam, była tępa jak niezbędnik. Nie dziwiłam się, że została wybrana na cel pana zjebanego.

Gdy ten kretyn okazał się zbyt zszokowany moją obecnością, dziewczęta wykazały się namiastką szarych komórek i jak jeden mąż odwróciły się, a potem odmaszerowały, zostawiając mnie ze swoim superkolegą. Gnój spojrzał na moją twarz ze złością i zrobił krok do przodu, jakby chciał mnie przestraszyć wielkością swoich mięśni. Jego sylwetka się napięła, bo czuł, że ma nade mną przewagę fizyczną. W tym przypadku to nic nadzwyczajnego, bo byłam drobna i niska. Uwielbiałam udowadniać takim półgłówkom, że wielkość mięśni i siła fizyczna w starciu ze mną nie miały znaczenia.

Ani drgnęłam na ten urzekający pokaz siły.

– Spieprzyłaś mi ruchanie – wybuchł nerwowym głosem.

– A ty spieprzyłeś świętość mojego motoru, sugerując, że można się na nim pieprzyć – odparłam ze złością wypisaną na twarzy. – Zmartwię cię, nie da się na nim pieprzyć, ale za to jest idealny do rozpieprzania. Pierwszy może być twój ryj, jeśli nie odejdziesz w ciągu trzech sekund. Kradniesz mi tlen, kupo gówna – dodałam z wściekłością.

Pokazowo sięgnęłam po nóż ukryty w specjalnej kieszeni mojego glana. Chwyciłam go tak, że trzeba by było być naprawdę zjebanym, by nie zorientować się, że potrafiłam się nim doskonale posługiwać. Ostrze pokrywała krew, ale pachniało nieziemsko. Śmierć.

– Rany, wyluzuj – rzucił nerwowo cwaniaczek, robiąc krok do tyłu. – Tylko żartowałem.

– Żarty skończyły się w chwili, gdy napiąłeś nasterydowane mięśnie, półmózgu. Twój czas się skończył, przykro mi.

Ruszyłam w jego stronę, uśmiechając się paskudnie i gwałtownie uniosłam nóż. Tak szybko odskoczył, że zawrzała we mnie adrenalina. Lubiłam gonić swoje ofiary. Na jego nieszczęście dzisiaj się spieszyłam. Miałam się chajtać, a nie kwasić gęby zakompleksionych pachołków.

– Wariatka! – wrzasnął, odwrócił się w popłochu i zaczął biec.

Rozważałam precyzyjny rzut ostrzem w tył jego głowy, ale nie miałam chęci na marnowanie energii, by po wszystkim podejść do trupa i wyjąć z niego swoją własność. Schowałam więc nóż do buta, pogładziłam lśniący bak motocykla i wsiadłam na niego.

* * *

Wyspa Emerald to nic zachwycającego. Bywałam tutaj niejednokrotnie, by powęszyć, i czułam się dziwnie, gdy wszyscy oficjalnie czekali na moje przybycie. Wolałam być cichą obserwatorką niż główną atrakcją wieczoru.

Wysiadłam z samolotu, a mój człowiek zrobił to zaraz po mnie. Zabrał moje rzeczy do domu, w którym mieszkał Konstantin, i już więcej nie pokazywał mi się na oczy. Był oddany i tylko to miało znaczenie. Nie znałam ani jego imienia, ani przeszłości, bo do jego zadań należało jedynie wypełnianie rozkazów i lojalność.

– Boo! – krzyknęłam.

Przeniosłam wzrok z posiadłości Visserów na wejście do samolotu, gdzie posłusznie pojawiła się moja lisica. Boo towarzyszyła mi od trzech lat, od dnia, gdy wprowadziłam się do mojego mrocznego domu z przeogromnym ogrodem, który otaczał mur owinięty drutem kolczastym. Uwielbiałam druty kolczaste. A Boo przyczepiła się do mnie jak rzep do psiego ogona i nie potrafiłam jej wygonić. Wydawała się tak samo samotna i porzucona jak ja.

– Chodź – powiedziałam. – Idziemy poszukać mojego narzeczonego.

Lisiczka dumnie zeszła po schodach i dołączyła do mnie w spokojnym marszu, podczas którego wypaliłam skręta. Ostatnio miałam na nie ciągle ochotę i chętnie zastraszałam świeżaków z kartelu, aby oddawali mi czysty susz. Po inne używki nie sięgałam, bo miałam wstręt z młodych lat. Na dnie bywało różnie, a ja potrzebowałam trzeźwości umysłu.

Weszłam do domu Vincenta bez pukania oraz bezszelestnie. Boo udała się za mną i ani na moment nie straciła opanowania. Nawet gdy podbiegło do nas pierworodne dziecko Valerii – Macey, ta ani drgnęła. Dziewczynka stanowiła kopię swojej matki. Jej widok sprawiał mi przyjemność, bo była chodzącą karą mojej martwej już przyrodniej siostry. Ginger pragnęła nosić, a potem wychować dziecko Vincenta. Jak tu więc nie tolerować wytworu przysparzającego cierpienia mojej siostrzyczce?

– Ciocia Veira! – krzyknęła entuzjastycznie, obejmując moje nogi.

Pogłaskałam ją po głowie, by wyrazić swoją sympatię, ale na tym skończyły się nasze czułości. Pozwoliłam, żeby dziewczynka zaprowadziła mnie do ogrodu, gdzie wszystko już na mnie czekało. Czerwony dywan rozłożony od schodków aż po czerwoną dekorację kwiatową – białe róże wiły się wokół krzywego, drewnianego łuku. Oblano je czerwoną farbą, która pięknie prezentowała się na niewinnym kolorze. Wzdłuż dywanu przypominającego wybieg na pokazie mody ustawiono znicze, a w nich paliły się długie świece. Na stole z jedzeniem również znajdowały się znicze. W zasadzie były, kurwa, wszędzie. Powiedziałabym, że właśnie weszłam na imprezę halloweenową, ale niestety było za wcześnie.

Jako pierwsza zauważyła mnie ubrana w czerwoną sukienkę Verina, która w ramionach trzymała pulchną Fiannę. Moja chrześnica miała na sobie równie krwistą kreację, a jej głowę zdobiła opaska z kokardą. Wyglądała rozkosznie.

– Veira! – krzyknęła Rin, podchodząc do mnie pospiesznie. – Jak… – Zmierzyła mnie niepewnym wzrokiem. – Jak pięknie wyglądasz!

Założyłam krótką, bordową sukienkę z głębokim dekoltem oraz wycięciem na lewym udzie, które sięgało aż do biodra. Na nogi włożyłam czarne, wysokie glany, a jedynym ślubnym akcentem był krótki welon, który wpięłam we włosy za pomocą ostrych jak brzytwa spinek. Cudownie wchodziły w ciało, zupełnie jak w miękkie masło.

Zena podszedł do mnie w chwili, gdy jego żona się zatrzymała. On również miał na sobie ubrania w odcieniu czerwieni. Jak w zasadzie wszyscy – nawet Visserowie. Chociaż Vincent nie chciał się na to zgodzić, co przekazał mi Keller. Mój narzeczony uwielbiał do mnie dzwonić z błahymi sprawami tylko po to, by mnie zirytować. Pętla na jego szyi zaciskała się coraz ciaśniej, ale on nie wydawał się tym przejmować.

– Jak mniemam, to jest twoja suknia ślubna, co? – zapytał Vercetti. – Cieszę się, że nie idziesz w samej bieliźnie – dodał ciszej.

– Keller się uparł, że wystąpi w bokserkach i białej koszuli, którą umazał krwią. Zrobili sobie z Flynnem mały sparing, co skończyło się złamanym nadgarstkiem Flynna i pękniętą wargą Kellera – powiadomiła mnie Verina.

– Czy to jest lis?! – wrzasnął Vincent, pojawiając się znikąd. Wraz z nim przybyła Valeria z Valiantem w ramionach, Ron z jedną z trojaczków i… Seth. – Ja pierdolę, nie dobierze się do wydr?

– Nie – ucięłam. Przywołałam Boo pstryknięciem palca i poiłam się zachwytem wszystkich zgromadzonych, którzy gapili się na moją lisicę jak na kosmitę. – Boo wie, że jesteśmy wśród ludzi, których nie wolno atakować, i nie poluje, póki jej nie pozwolę. – Spojrzałam na nią i przechyliłam głowę dwukrotnie na lewo, wydając niemą komendę. Boo założyła przednie łapy jedną na drugiej i dumnie uniosła pysk. Była piękna. I moja. Tylko moja. – Pobiegaj – dodałam po chwili, kręcąc palcem wskazującym.

Boo wstała, minęła Macey i ruszyła przed siebie. Moment później zniknęła mi z oczu, a ja skupiłam się na tym, na kim najbardziej mi zależało. Na małej Fiannie, która przyglądała mi się z zainteresowaniem, pakując do buzi pulchną piąstkę. Zena patrzył to na nią, to na mnie, i nerwowo zaciskał pięści. Dziwiło mnie jego zachowanie. Udowodniłam swoją lojalność, kiedy przyjęłam warunek dotyczący związania się z Kellerem, a on nadal mi nie ufał. Jego miłość względem rodziny była ujmująca i jednocześnie sprawiała, że chciało mi się rzygać.

– Miejmy to za sobą – oznajmiłam. – Gdzie jest ten kretyn?

– Zawsze krok za tobą, modliszko – wyszeptał mi do ucha Keller. Ani drgnęłam, choć, szczerze mówiąc, zaskoczyła mnie jego bezszelestność. – Wyglądasz, jakbyś szła na panieński, a nie pragnęła przysiąc mi wierność przed urzędnikiem.

Oblizałam wargę, patrząc w dalszym ciągu na Fiannę, i westchnęłam. Miałam ochotę jej dotknąć, więc pewnym ruchem wyciągnęłam rękę, a następnie musnęłam jej policzek. Uśmiechnęła się do mnie, mrugając ogromnymi, błękitnymi oczami. Była naprawdę piękna.

– Czasem mam wrażenie, że przy tobie czas zwalnia – przyznała Verina.

Zerknęłam na nią i wzruszyłam ramionami, ostatni raz dotykając buzi małej Vercetti. Lubiłam emanującą z niej niewinność oraz promieniujące ostrzeżenie, którym świecił Zena. Doprowadzanie go do szału przez kontakt z jego dzieckiem to jedna z moich ulubionych rozrywek. To, jak zesrany był przy każdym naszym spotkaniu, utwierdzało mnie w przekonaniu, że z dziecięcą łatwością przyszłoby mi go zniszczyć.

Odwróciłam się gwałtownie na pięcie, by stanąć twarzą w twarz z moim narzeczonym, i przyjrzałam mu się uważnie. Jego białe włosy były świeżo zrobione, obecnie postawione do góry, ciemny zarost podkreślał męskie rysy, a intensywnie zielone oczy błyszczały szaleństwem. Do tego blizna, która ciągnęła się od lewego kącika ust aż po samą kość policzkową. Kolczyk na środku dolnej wargi wyglądał na świeży, widziałam też odrobinę zaschniętej krwi w drugim kąciku jego ust.

Mój narzeczony miał na sobie czerwone bokserki, białą, krzywo zapiętą koszulę ubrudzoną krwią i wysokie skarpetki z motywem przedstawiającym pieprzone serduszka. Wyglądał jak klaun z horroru. Wstyd się przyznać, ale podobało mi się to. Był kompletnie popieprzony. Inny. W jakimś stopniu wyjątkowy i tak perfekcyjnie zepsuty. Na kilometr dało się wyczuć jego mrok, który mieszał się w zabójczą papkę z szaleństwem. Zabicie go byłoby najsłodszym prezentem. Z pewnością cieszyłby się z każdego okrucieństwa, jakiemu bym go poddała. Ale co to za frajda, gdy nie błagają o litość? On na pewno by mnie o nią nie poprosił. On prowokowałby mnie, żebym posunęła się dalej. A potem dalej. I jeszcze dalej.

– Wyglądasz jak popapraniec – skomentowałam zimno, patrząc w jego bezdenne, zielone oczy. Miały kolor trawy, która mieniła się w słońcu. Nigdy nie widziałam człowieka z tak intensywnym zielonym kolorem tęczówek.

– Komplementy zostawmy sobie na noc poślubną – odparł, robiąc krok w moją stronę.

Był ode mnie wyższy o głowę i kawałek szyi, mimo że założyłam podwyższane glany. Miał satysfakcjonującą sylwetkę – szerokie barki, wąskie biodra i lekkoatletyczną budowę. Do tego ta przystojna, choć rozszarpana gęba, której nie nienawidziłam. Z rozkoszą się nad nim poznęcam.

– Zaczynamy, modliszko?

– Zaczynamy, kretynie.

* * *

Część oficjalna trwała dziesięć minut. Urzędnik, który udzielał ślubu Valerii i Vincentowi oraz Zenie i Rin, wyglądał jak naćpany. Nie miał pojęcia, na kogo patrzeć, bo zdawał sobie sprawę, że ciągle znajdował się w niebezpieczeństwie. Ja mogłam go zabić i Keller również mógł to zrobić. Pytanie tylko, kto z nas okazałby się szybszy i bardziej kreatywny, zanim mężczyzna zaczerpnąłby ostatni oddech.

– Obrączki – oznajmił, wyrywając mnie z transu.

Nie brałam udziału w planowaniu tego ślubu, więc nie miałam pojęcia, czy w ogóle mieliśmy zostać zaobrączkowani. Ku mojemu zaskoczeniu osobą, która nam je podała, był Ron. Na czerwonej poduszce leżało małe, białe opakowanie, po które sięgnął Keller. Otworzył je, wręczył mi prostą, platynową obrączkę, a sam schował drugą w szerokiej dłoni. Wystawił ku mnie rękę, bym położyła na niej swoją, więc bez wahania to zrobiłam. Nigdy się nie wahałam. Przed niczym. Stanowczość stanowiła klucz do szacunku i władzy, do której dążyłam przez wiele lat. Miękkie pizdy nigdy nie dochodziły tak daleko.

– Jesteś moja, Veiro – oznajmił, wsuwając na serdeczny palec mojej ręki platynową obrączkę ze szklaną wstawką.

Uniosłam błyskotkę do oczu i zmarszczyłam brwi, widząc w środku czerwoną ciecz. Krew.

– Jest moja – dodał, gdy się nie odezwałam. – Będę zawsze przy tobie, modliszko.

Poczułam rwanie w kąciku ust i niemal się uśmiechnęłam. To było coś innego. Coś imponującego. Zrobił coś, czego się nie spodziewałam, a zawsze znajdowałam się o krok przed każdym. To, co rozlało się po moim wnętrzu, wydało mi się… ciekawe.

– Niezłe – przyznałam. – Nie rozbiję tej maleńkiej wstawki, gdy trafię pięścią w twoje zęby?

– Nie. Jest ze szkła, którego nie da się tak po prostu rozbić.

Spojrzałam mu w oczy pełne szaleńczej pasji. Stojąc z nim na tym krwawym kobiercu, poczułam coś, czego nigdy wcześniej nie miałam okazji posmakować. Jego szaleństwo przytłaczało całe otoczenie. Mimo że zachowywał się w miarę normalnie, wszystko inne i tak przy nim bladło. Nie chciałam się na nim skupiać, a mimo to absorbował całą moją uwagę. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale tak naprawdę nie widziałam niczego poza nim. Nie słuchałam urzędnika, nie słuchałam naszych gości i nie zwracałam uwagi nawet na Fiannę. Keller Hartley w tym momencie przyćmił wszystko i wszystkich.

Chwyciłam dłoń mojego prawie męża w swoją i bez słowa wsunęłam mu na palec klasyczną platynową obrączkę. Jego palce były długie, a na dłoni i przedramionach odznaczały się pajęczyny żył. Miał przyjemny, lekko oliwkowy odcień skóry i bogatą historię zapisaną w bliznach zdobiących jego palce.

– Więc… ogłaszam was mężem i żoną! – sapnął urzędnik. – Możecie…

– Się pocałować – dokończył za niego Keller.

W jednym momencie zakładał mi na palec obrączkę z własną krwią, a w drugim jego szorstkie palce zacisnęły się na moim karku i przyciągnęły mnie do miażdżącego usta pocałunku. Zrobił to tak szybko i niespodziewanie, że w odwecie przygryzłam jego dolną wargę. Poczułam na swoich ustach metaliczny posmak jego krwi, przez który adrenalina uderzyła mi do głowy. Smakował słodko i obiecująco grzesznie. Odwzajemniłam pocałunek, mnąc w dłoniach jego białą, brudną koszulę.

Przysięgłam sobie też, że wykorzystam i wycisnę go do cna. Pożrę w całości, a potem wypluję. Zrobię z nim wszystko, czego tylko zapragnę. Zniszczę, zdeptam i może potem naprawię.

Od tej chwili należał do mnie.

Był moją pierdoloną własnością.

Rozdział 2

Veira

Byłam w trakcie kłótni z moim świeżo upieczonym małżonkiem i już miałam ochotę skręcić mu pieprzony kark. Nienawidziłam przedstawień, sztucznego pierdolenia i wszystkiego, co wiązało się z zakrzywianiem mojego wizerunku. Byłam zimna, podła, bezwzględna i każdego traktowałam tak, jak w moim odczuciu na to zasługiwał. Jeśli kogoś lubiłam, zdanie innych nie miało znaczenia. Jeśli kogoś nie lubiłam, zdanie innych nie miało znaczenia. Jeśli czegoś chciałam, zdanie innych nie miało znaczenia. Jeśli czegoś nie chciałam, również. Obecnie nie zamierzałam wstawać z miejsca i tańczyć naszego pierwszego tańca. Pieprzę jego pierwszy taniec. Tak jak całe to bezsensowne wesele.

– To barbarzyństwo – podsumował męczeńsko Keller. – Jak możesz odbierać mi tak ważną część mojego ślubu?

Spojrzałam na niego jak na skończonego idiotę. Irytowało mnie, że bezustannie się uśmiechał w ten chory, psychopatyczny sposób, a w jego oczach szalały ogniki. Wkurwiało mnie to, jak ładne miał oczy, i wkurwiało mnie, że patrząc w nie, czułam adrenalinę. Współpraca z tym kretynem będzie mnie kosztowała wiele nerwów. Ewentualnie krwawy rozwód.

– Miałeś zatańczyć z Fianną – przypomniałam.

Spojrzałam w kierunku Veriny, żony mojego pseudoszefa, i uśmiechnęłam się pod nosem. Ta dziewczyna wzbudzała we mnie pozytywne odczucia. Nie miałam pojęcia, skąd się to brało, ale nie narzekałam. Wprowadzała mnie w stan spokoju, niczym mnie nie denerwowała i wiedziałam, że jako jedna z nielicznych w moim życiu była szczera i nie stanowiła zagrożenia. No i miała dziecko, które chciałam chronić. Ocaliłam je obie. Były pierwszymi osobami, których życia nie pozwoliłam zakończyć. Wywołały we mnie litość, której nigdy wcześniej nie czułam, i wiedziałam, że już zawsze będę miała do nich sentyment.

Przeniosłam uważny wzrok na miniaturowego człowieka ubranego w bordową sukienkę i przygryzłam wargę. Fianna Vercetti to piękne, niewinne dziecko, które – co wciąż jest dla mnie szokiem – było efektem miłości. Mimo że gardziłam uczuciami i nie wierzyłam w ich prawdziwość, od Vercettich i Visserów… po prostu to czułam. Czułam ich więzi i szczerość. Czułam oddanie – coś, czego sama nigdy nie posmakowałam. Od najmłodszych lat byłam torturowana, zaprawiana i obdzierana z emocji. Nie czułam niczego. Nie potrzebowałam niczego. A przede wszystkim nie potrzebowałam nikogo. Nigdzie nie należałam. Niczego nie miałam. Żyłam z dnia na dzień, czekając na kolejny rozkaz ojca, a jedyny cel mojego życia stanowiło dotarcie do tego momentu – zakończenia plugawego żywota tego zwyrodniałego śmiecia. Od lat chciałam go zamordować i wreszcie tego dokonałam. Dokonałam mojej osobistej zemsty i w końcuobrałam nowy cel. Zamierzałam zniszczyć każdego, kto współpracował z moim ojcem, zrujnować Miami i odbudować je na nowo. Na moich zasadach. Chciałam władzy, szacunku i krwi, którą zaleję ulice tego miasta, by pomścić swoje chwile słabości.

– Czy ty się dobrze czujesz? – zapytał Keller, uderzając pięścią w moje ramię.

Spojrzałam na jego rękę i gwałtownie wstałam, równocześnie celując zwiniętą pięścią w jego krocze. Złapał mnie za rękę, wykręcił ją do tyłu i okręcił mnie całą, by następnie zamknąć mnie w szczelnym uścisku. Jego reakcja trwała pierdolony ułamek sekundy. Nikt wcześniej… mnie tak nie złapał!

Krew we mnie zawrzała. Obraz przysłoniła czerwona mgła wściekłości. Jego ręce doprowadzały mnie do szału. Na zbyt wiele sobie pozwalał.

– Nie ze mną te numery, modliszko – wyszeptał mi do ucha. – Twój ojciec i przyrodnia siostra to zwykli pozerzy, byli cwani, gdy mieli plecy. Ja zawsze walczyłem o siebie, więc nigdy nie potrzebowałem obstawy. – Jego wargi musnęły skórę za moim uchem. – Nie jestem twoim wrogiem, Veira.

– Każdy jest moim wrogiem – wycedziłam. Szarpnęłam się, ale skurwiel okazał się zbyt silny. Gdybym straciła nad sobą panowanie, wyrwałabym się i udusiłabym go gołymi rękami, ale jakimś gównianym cudem jego bliskość studziła moją złość. To była nowość. – Puść mnie.

– Po co? – zapytał z wargami wciąż przy mojej skórze. Wprawił nasze ciała w lekki, choć beznadziejnie sztywny ruch. – Należy mi się pierwszy taniec z moją żoną. Nigdy nie planowałem żadnej mieć.

– Nadal nie masz, ten papier nie ma znaczenia. Jest tylko kretyńskim zabezpieczeniem dla Zeny. Nic nie znaczy.

Roześmiał się.

Ciekawe, czy byłby taki wesoły, gdybym wsadziła mu w gardło pięść. Zapewne nadal by się szczerzył, jak na chorego psychopatę przystało. Dusiłby się nią i cieszyłby się z tego powodu.

– Wiesz? Mógłbym być dobrym partnerem w wojnach, które chcesz prowadzić. Gwarantuję też, że jestem doskonałym kochankiem. Mogę wszystko, niczego się nie boję i nie mam hamulców. – Przycisnął usta do mojego ucha. – Pomyśl o tym, jak wiele możemy zdziałać razem. Pomyśl o tym, jak dobra może się okazać nasza symbioza.

Symbioza. Dobre sobie.

– Teraz działamy razem, modliszko. – Zsunął mokre wargi po mojej szyi. Paliły mnie niczym gorące żelazo. Pieprzona płynna lawa. – Spróbuj mnie zniszczyć, a sama spłoniesz. Żarzysz się ode mnie, tlisz się. Już nigdy nie wrócisz do tego, co było przede mną – wyszeptał upiornie niskim głosem.

Puścił mnie, ale nie odsunął się ani o milimetr. Jego usta znaczyły mokre ślady po mojej odkrytej skórze. Ta zwodnicza delikatność wydawała się przerażająca. Zwłaszcza że biła od niego niepochamowana żądza krwi. Jego opiłowane na ostro kły w połączeniu z kolczykiem w wardze… Ten mrok, ta cała pieprzona otoczka. To było tak cholernie nowe, fascynujące.

– O mnie się nigdy nie zapomina.

– Gdy z tobą skończę, nie będzie o czym pamiętać – wyszeptałam.

Moje wargi uformowały się w uśmiech, który już od dawna nie zdobił mojej twarzy. Wrzała we mnie potrzeba. Chciałam go skrzywdzić. I dotykać. Chciałam go zgnieść i poić się tym uczuciem zniszczenia.

– Mylisz się, Veiro. Nawet nie wiesz jak bardzo.

Prychnęłam. Odwróciłam się do niego przodem i pewnie złapałam go za szyję. Zacisnęłam na niej palce, jednocześnie raniąc go paznokciami. Jego popieprzony, jokerowski uśmiech przedłużony blizną tak cholernie mnie pobudzał. Te wielkie, zielone oczy i szaleństwo w nich zawarte; twarz naznaczona bliznami i walką. Wszystko, co składało się na Kellera Hartleya, było inne. On był inny. Był jak tsunami, nie dało się być na niego gotowym. Nie dało się jednoznacznie określić, jakie wzbudzał emocje. Nie znałam go. Nie wiedziałam o nim niczego poza wyciągniętymi siłą informacjami od jego wrogów. Bezwartościowymi informacjami, bo Keller był nieobliczalny i nikt nie mógł przewidzieć jego kolejnego ruchu. Nie działał schematycznie ani jak dobrze naoliwiona maszyna, a jak grat oblany benzyną, który w każdej chwili może zapłonąć.

– No dalej, modliszko – wyszeptał, pochylając się w moją stronę. Zacisnęłam palce mocniej, czym nakręciłam go chyba jeszcze bardziej. – Pokaż, jak bardzo mnie nienawidzisz.

Prychnęłam. Pchnęłam go i mrużąc oczy, wbiłam palec w jego twardy tors.

– Jesteś pojebany.

– Nie masz pojęcia jak bardzo – zapewnił. – Nikt nie ma. – Zrobił krok do tyłu, a potem kolejny. – I nigdy nie będzie miał.

Uniosłam wysoko brodę.

– Rozłożę cię na czynniki pierwsze nie tylko za pomocą tępego narzędzia. Obedrę cię ze wszystkiego. Wewnątrz i na zewnątrz, Hartley.

Zadrżał pokazowo, oblizując pełne wargi.

– Cały aż się trzęsę – zakpił. – Zachowaj jednak trochę energii na noc poślubną. Ją też zaplanowałem. Kto okaże się ofiarą?

– Odpowiedź jest oczywista. Ty.

– W cokolwiek wierzysz, modliszko – wyszeptał.

Potem się odwrócił i odmaszerował prosto do Vercettich. Wyjął z rąk Veriny roześmianą Fiannę i ułożył ją sobie na szerokim torsie. Jedną rękę położył na jej małych plecach, a palec drugiej wsunął w jej rączkę. Dziewczynka ułożyła policzek na jego ramieniu i pozwoliła, by udawał, że tańczy. Wydawał się tak pochłonięty, jakby rzeczywiście odbywał – uważany przez wielu za najważniejszy – taniec swojego życia. Dla mnie było to kompletnie bezwartościowe, tak samo jak ten ślub.

Musiałam jednak przyznać sama przed sobą, że Keller Hartley jawił się jako coś nowego. Coś niepewnego, niestałego. Coś innego niż wszystko, co znałam.

I był mój. Tylko i wyłącznie mój.

* * *

Nienawidziłam czuć zaskoczenia. Wprawiało mnie w konsternację, a ta z kolei stanowiła kpinę z moich wyuczonych mechanizmów. Jednak po raz kolejny to był po prostu Keller. Mój pseudomąż wymyślił, że nie będzie spał w domu Visserów, bo noc poślubna musi być wyjątkowa. Oczywiście wszyscy wiedzieliśmy, że się zgrywa, ale i tak zirytował mnie tymi bzdurami. Jego głowa potrzebowała porządnego uderzenia, bo na leczenie było zdecydowanie za późno.

Mimo wszystko poddałam się szaleństwu i chwili. Tutaj, na tej głupiej wyspie, pośród tych ufających sobie nawzajem ludzi tworzących coś na kształt prawidłowo funkcjonującej rodziny, postanowiłam pierwszy raz po prostu być. W centrum tego. Jako czynnie biorąca udział jednostka. Nie stałam z boku, nie czekałam na rozkaz. Byłam tu, bo chciałam. Albo tylko to sobie wmawiałam. Na te kilkanaście godzin wyparłam swoje życie oraz zemstę i weszłam w zupełnie nową dla mnie rolę. Rolę panny młodej, która rzeczywiście aktywnie uczestniczy w swoim weselu. Dlatego piłam, jadłam i rozmawiałam z ludźmi, dla których teraz byłam sojusznikiem. Stałam się częścią ich gównianej, obrzyganej przez jednorożce bajeczki.

Aktualnie znajdowałam się na pokładzie ogromnego jachtu, na spokojnej wodzie, w której odbijało się światło księżyca w pełni. Świecił tak jasno, że wszystko dookoła mnie było wyraźne i upiorne. Keller stał przede mną w swojej poplamionej krwią koszuli i bokserkach. Stopy miał bose. W jego oczach czaiło się szaleństwo, a postawa sugerowała całkowite rozluźnienie. Coś kombinował. A ja chciałam się dowiedzieć co.

– Chodź za mną, wypłyniemy kawałek.

Przeszliśmy do centrum sterowania, gdzie ja usiadłam w wygodnym fotelu, a mój mąż – jak to żałośnie brzmiało – zajął się przyciskami i wprawieniem jachtu w ruch. Wydawał się skupiony i całkowicie normalny, gdy coś robił. Jego mina nie wyrażała niczego konkretnego, był obojętny.

– No dobra – odezwał się, odwracając do mnie twarzą. – Wyznacz granice.

Zmarszczyłam czoło. Granice? On w ogóle znał definicję tego słowa?

Ja znałam, ale ją ignorowałam.

– Co ci się znów odkleiło?

– Jesteśmy małżeństwem, jednością – oznajmił zimnym, niemal biznesowym tonem. – Działamy razem, jesteśmy lojalni.

– Wobec kogo? Vercettiego? Ja pracuję na własny rachunek. Pieprzę jego pomoc i cokolwiek innego. Liczy się tylko to, żeby się nie wpierdalał w moje wojny.

– Więc idziemy na wojnę – odparł beztrosko.

Gładko zmieniał nastroje. Oparł się o panel sterowania i skrzyżował ramiona na torsie, patrząc na mnie z góry z rozbawieniem. Jego zielone oczy wwiercały się w moją twarz z mocą buldożera. Jakby rzeczywiście wierzył, że obserwacją będzie w stanie cokolwiek we mnie zobaczyć. Nie zdradzałam się nigdy i nikomu. Patrząc na mnie, mógł dostrzec jedynie wkurwienie.

– Ja idę – poprawiłam go. – Ty jesteś tylko przykrym obowiązkiem.

– Czasy, w których robiłaś wszystko sama, minęły bezpowrotnie, modliszko. Teraz działamy razem. Jeśli nie będziesz mnie wtajemniczać w swoje gierki, sam znajdę do nich drogę.

– To groźba?

Wstałam natchnięta nagłą dawką adrenaliny i dziwnej, niewyjaśnionej potrzeby. Gdy tak na mnie patrzył, poświęcając mi całą swoją uwagę, coś się we mnie otwierało. Kiedy zerkałam na jego bliznę również. Ślady po moich paznokciach na szyi Kellera stały się nagle dziwnie wyraźne. Odrobina krwi na kawałku jego opalonej skóry w gąszczu tatuaży. Był taki… apetycznie duży i zniszczony.

– To szczerość – odpowiedział. Kiedy stanęłam metr od niego, pochylił się, zniżając do mojego poziomu. – Musisz wiedzieć o mnie trzy rzeczy. Bez tego ani rusz. – Wyszczerzył się psychopatycznie. – Po pierwsze nigdy nie kłamię i zawsze mówię to, co myślę. Po drugie nie rzucam słów na wiatr, jeśli powiem, że coś zrobię, nigdy nie rezygnuję, doprowadzam do końca każde zadanie.

Uniosłam brew, śledząc ruch jego kształtnych, przebitych kolczykiem warg, i oblizałam górne zęby, stukając moimi kolczykami o ich powierzchnię. Poddając się chwili, ujęłam w dłonie materiał jego brudnej koszuli i jednym szarpnięciem rozerwałam zapięcie. Guziki upadły na ziemię z echem, które dotarło do moich sutków. Położyłam palce na dużej bliźnie ciągnącej się od żeber po pępek i wbiłam paznokcie w jego boki. Miał opaloną, gorącą skórę, przebite sutki, kilka pojedynczych, ciemnych tatuaży, przedstawiających trupie czaszki, diabły i kruki, oraz tors naznaczony mnóstwem małych blizn.

– A po trzecie?

– Po trzecie wiem, że chcesz wymordować wszystkich, którzy współpracowali z twoim ojcem. Wiem też, że zawsze marzyłaś o tym, by wykraść rubiny z kolekcji złych chłopców – wyszeptał. – Niczego przede mną nie ukryjesz.

Nikt nie wiedział o mojej obsesji na punkcie rubinów. Nikt.

Krew we mnie zawrzała. Poczułam, jak całe moje ciało wypełnia wściekłość i podniecenie. Jego bezpośredni atak, wyznanie, postawa – to było takie szczere. Chciał mi udowodnić swoją lojalność. Chciał, żebym wiedziała, że to, co w moim mniemaniu stanowiło niepotrzebną umowę, w jego przypadku służyło za podstawę zaufania.

Dzisiaj wszystko wydawało się być nie tak. Nie byłam sobą. Nie ufałam sobie. Pozwoliłam swojemu ciału przejść w fazę hibernacji i po prostu robić to, dzięki czemu wybadałam grunt. Pozwoliłam, by resztka człowieczeństwa wyszła na wierzch i po raz ostatni się zabawiła. Pozwoliłam Kellerowi mieć nadzieję, że mu zaufam.

– Zerżnę cię – oznajmił. – Tak, że z czasem będziesz mnie potrzebować. – Ruszył na mnie tak niespodziewanie, że się temu poddałam. A raczej postanowiłam się nie opierać. Pozwoliłam, by zacisnął długie palce na mojej szyi, przycisnął mnie brutalnie do ściany i pocałował, przygniatając moje drobne ciało swoim wielkim. Napiętym.

Adrenalina.

Objęłam go nogą w pasie i z westchnieniem odwzajemniłam jego brutalny pocałunek. Wsunęłam palce w jego jasne włosy i pociągnęłam za nie z całej siły, wyrywając z jego ust grzeszne sapnięcie. Naparł na mnie mocniej, więc jego gruby, nabrzmiały członek ukryty za cienkim materiałem bokserek natarł na moje krocze. Przez to, że miałam uniesioną nogę, trafił idealnie pomiędzy moje wargi. Otarł się o mnie, prowokując cichy, bezwstydny jęk z głębi mojego spragnionego ciała. Mój oddech stał się urywany, sutki boleśnie skamieniałe, a cipka zaciskała się i rozluźniała wraz z moim szalejącym w klatce sercem. Byłam podniecona i pewna, że chcę, by mnie dotykał. Chciałam się z nim pieprzyć, posmakować go, zbrukać swoim skażonym ciałem i omamić.

– Pachniesz jak obietnica rozpusty – wyszeptał z zachwytem w moje wargi. – A całujesz, jakbyś chciała odgryźć mi język.

– Może chcę? – odparłam półgłosem. – W końcu stuliłbyś ten pysk.

W odpowiedzi Keller parsknął śmiechem. Wrócił do głębokiego pocałunku i pewnie chwycił mnie za biodra, a potem lewą dłoń przesunął w kierunku mojego uda. Dotknął nagiej skóry z niepasującą do chwili delikatnością, a następnie mocno je ścisnął. To było zaborcze i seksowne, choć za każdego siniaka osobiście mu przywalę.

– Jesteś już dla mnie mokra, pani Hartley?

Prychnęłam. Prędzej piekło zamarznie, niż dam mu satysfakcję z naszej sprośnej gadki. To nie był ten rodzaj zażyłości między nami.

– Chodź – powiedziałam tylko.

Keller

Potrzeba. Pragnienie. Tak ogromna, pierwotna chęć posiadania. Patrząc na moją żonę, widziałem jedynie ból i kłopoty. Widziałem śmierć, krew i mnóstwo mroku, do którego pragnąłem biec. Znałem ją lepiej, niż myślała. Od dłuższego czasu skrupulatnie zbierałem informacje na jej temat i bezczelnie śledziłem każdy jej krok. Nie miała pojęcia, że była obserwowana. Odkąd zobaczyłem ją na dachu zniszczonego magazynu z karabinem maszynowym w tych małych, okrutnych dłoniach, wiedziałem, że znajdę się w tej sytuacji. W sytuacji, gdy w końcu należała do mnie i uważała, że ma pełną kontrolę nad wszystkim, co ją otacza. Ale to było złudne. Nie miała kontroli nad niczym.

Odkąd powierzyłem swoje życie rodzinie Vercettich, stałem się niepokonany i nieustraszony. Całe życie walczyłem. Najpierw o przetrwanie, potem o bezpieczeństwo dla bliskiej mi osoby, aż w końcu o odzyskanie jej. Walczyłem przez całe jebane życie i zawsze coś mi umykało. Zawsze znajdowałem się o krok od wygranej, a potem szlag wszystko trafiał, bo nie miałem wsparcia. Nie miałem nikogo, kto mógłby mi pomóc. Aż do teraz. Do czasu, kiedy pozyskałem sojuszników, którzy byli wobec mnie lojalni. Teraz byłem gotów na podjęcie ostatniej próby w walce o swój spokój i sprawiedliwość. O jedyną osobę, którą kiedykolwiek kochałem.

Musiałem być jednak cierpliwy. Bo jeśli się czegoś nauczyłem przez lata życia na krawędzi, to tego, że nie ma nic ważniejszego niż cierpliwość. Ale teraz…

Patrzyłem na moją żonę. Drobną, piękną, emanującą ogromną siłą kobietę, której każdy się bał. Bo każdy drżał przed Krwawą Walentynką. Była jednym z najskuteczniejszych zabójców w całej Ameryce. Poszukiwali jej listem gończym, jej głowa była warta miliony. Veira Ventura-Hartley to pieprzony ponury żniwiarz Ameryki.

– Chodź – rzuciła bezbarwnym głosem.

Wiedziałem, że mnie pragnie. Oddawała pocałunki z takim samym zapałem, z jakim ja je inicjowałem. Pragnęła mnie. A ja pragnąłem jej, więc bez zastanowienia udałem się za nią. Wyszliśmy na górny pokład, gdzie mieścił się basen i leżaki. Veira wskazała na jeden z nich, tak że z zaciekawieniem usiadłem, nie spuszczając z niej wzroku.

– Zdejmij bokserki.

Uniosłem z rozbawieniem brew i wykonałem jej polecenie. Bez zastanowienia ułożyłem się wygodnie, rozstawiając nogi po obu stronach leżaka. Mój kutas był w pełnym wzwodzie, dumnie czekał na jej rozkazy. Veira to najseksowniejsza wariatka, jaką w życiu widziałem, i wiedziałem,że mi się nie oprze.

Wzrok mojej małżonki zatrzymał się na moim przyrodzeniu. Patrzyła na niego zmrużonymi oczami, aż w końcu usiadła naprzeciwko mnie w tej samej pozycji i ujęła penisa w małą dłoń. Powstrzymałem jęk, ale wszystkie moje mięśnie się napięły, ukazując dobitnie reakcję całego mojego ciała. Byłem nakręcony jak diabli.

– Czy ty masz przebitego fiuta? – zapytała, pochylając się nad nim. Jej dłoń pozostawała w bezruchu, ale siła jej uścisku wystarczyła, bym poczuł się jak w pierdolonym niebie. A raczej piekle, bo to właśnie tam czułbym się jak w domu. – Wow – prychnęła, unosząc na mnie wzrok. Jej nieprzeciętnie wielkie, jasnobrązowe oczy wwierciły się w moje. Zajebiście mi się podobała czerwona soczewka, którą nosiła. – Masz pieprzoną sztangę.

Mój penis był przebity dwukrotnie, ale znudziło mi się noszenie w nim dwóch kolczyków, więc zostawiłem ten, który robił większe wrażenie na laskach. Często, gdy widziały kolce wystające z główki, ich oczy robiły się maślane. Dodatkowe tarcie, aczkolwiek nie każda była gotowa na takie doznania. Teraz miałem wkręcone kulki, bo bardziej mi się podobały.

– Wędzidełko też miałem przebite, ale wyjąłem z niego kolczyk. Jak będziesz grzeczna, to włożę go znowu. Będziesz wtedy głośniej krzyczeć.

Prychnęła. Przesunęła kciukiem po mojej żołędzi i oblizała wargę, patrząc w moje oczy. Była pewna i nieustraszona. Tak zajebiście seksowna, że mogłaby zostać przy głaskaniu główki, a ja zapewne spuściłbym się na jej brzuch.

– Zaskakujące – powiedziała.

Puściła mojego kutasa i jednym ruchem pozbyła się swojej sukienki. Nie miała majtek ani stanika. Prześlizgnąłem się spojrzeniem po całym jej ciele i poczułem, jak mój kutas drży. Była doskonała. Jej ciało zdobiło mnóstwo pojedynczych tatuaży, w tym jeden przedstawiający dwa skrzyżowane noże na jej lewym cycku. Miała w sutkach kolczyki w kształcie rewolwerów i po jednej podłużnej bliźnie na każdej piersi. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to po operacji powiększania cycków, ale nie wyglądały na sztuczne. A ona nie wydawała się typem dziewczyny, która chciałaby się poprawiać. Była na to zbyt wypaczona. Bardziej prawdopodobne, że jakiś skurwiel ją nacinał. Ślady po przypalaniu petami na jej brzuchu świadczyły o tym, że jej piersi mogły mieć kontakt z nożem. Miała też kilka bladych siniaków na żebrach.

Jednak to, co mnie kompletnie rozwaliło, to fakt, że jej cipka… też była przekłuta. Vertical hoodwyglądał doskonale pomiędzy jej wargami. Kurwa.

– Jeden do jednego, Hartley – rzuciła, uśmiechając się złośliwie. – Dotknij mnie.

Nie musiała tego powtarzać. Wyprostowałem się i złapałem ją za uda, przyciągając do siebie całe jej ciało. Mój sztywny kutas otarł się o jej brzuch, wydobywając niski pomruk spomiędzy moich warg.

Pocałowałem ją z rażącą siłą pragnienia, którym emanowało moje ciało. Jedną ręką objąłem ją w talii, a drugą wsunąłem pomiędzy nas i dotknąłem jej cipki. Kolczyk był… kurwa, to zbyt seksowne. Nie miałem ochoty dalej czekać. Była moja. Mogłem zrobić z nią wszystko.

Złapałem ją boleśnie za boki i uniosłem, a następnie posadziłem sobie na kolanach. Dostosowała się do mnie i gładko opadła na penisa, którego ustawiłem pod jej mokrą cipką. Jęk, którym mnie raczyła, wydał mi się najseksowniejszą symfonią. Ostatni raz czułem się tak doskonale, gdy zamordowałem skurwiela, który przez lata się nade mną znęcał. Ekstaza była nie do opisania. Przez to popierdolone uczucie stałem się takim chorym, zafascynowanym krwią pojebem. A teraz znajdowałem się w mojej żonie i czułem to samo. Czułem, jak narasta we mnie obsesja. Jak moje ciało nastawia się na nią, a głowę zalewają mroczne wizje. Zdrowy rozsądek nigdy nie był moją mocną stroną.

– Pierwszy warunek – oznajmiła, odrywając się od moich ust. Poruszyła biodrami i pchnęła mnie na oparcie leżaka, jednocześnie zaciskając palce prawej ręki na mojej szyi. – Nigdy nie zwrócisz się przeciwko mnie.

Poruszała biodrami tak powoli. Ja pierdolę.

– Nigdy nie zwrócę się przeciwko tobie – powtórzyłem, uśmiechając się szeroko. W moich oczach mogła dostrzec jedynie szaleństwo.

– Drugi warunek. Jeśli dotkniesz innej, połamię ci palce, wyrwę ręce i poderżnę gardło tępym nożem.

– Kuszące – mruknąłem, obejmując ją w pasie. Jej skóra była tak doskonale miękka i gorąca. – Nikogo nie dotknę.

– Trzeci warunek. To, co jest między nami, zostaje między nami. Jeśli mnie zdradzisz w ten sposób, powolne podrzynanie gardła będzie najmilszą śmiercią, o jakiej mógłbyś marzyć. Zniszczę cię kawałek po kawałku.

Jak bardzo seksowne mogło być takie psychopatyczne pierdolenie? Zdecydowanie bardzo. Mój oddech stał się płytki, jądra spięte, a całe ciało nastawiło się na potężny orgazm. Dodatkowy bodziec stanowiła zaciskająca się na mojej szyi pętla z jej palców. Gdy nie odpowiedziałem, dołożyła paznokcie, tworząc kolejne rany. W jej oczach na widok krwi wybuchła ekstaza, a mój kutas zaczął pulsować. Kusiło mnie, by rzucić ją na pokład i zerżnąć po swojemu, ale patrzenie na nią, taką potężną i podnieconą nad moją twarzą, było chyba jeszcze bardziej zajebiste.

– Lojalność – wychrypiałem. Całe moje ciało drżało i ledwo powstrzymywałem się przed wytryskiem. – Jestem i będę lojalny, jeśli otrzymam w zamian to samo.

– Nie ufam ci – przyznała, przyspieszając ujeżdżanie mojego kutasa. – Musisz się bardzo mocno postarać, bym to zrobiła. Nie ufam nikomu.

– Nawet swojemu mężowi?

– Nikomu.

– Zła dziewczynka – wyszeptałem.

Zmrużyła oczy i całkowicie mnie zaskakując, puściła moją szyję, a potem zamachnęła się i z całej siły uderzyła mnie w twarz. Orgazm, który opanował całe moje ciało po tym ciosie, był nieporównywalny z żadnym, który do tej pory przeżyłem. Dotąd żadna kobieta nie odważyła się mnie spoliczkować. Co za wredna, seksowna suka.

Dałem sobie chwilę na pozbieranie się po tym uwalniającym wytrysku, a potem zacisnąłem szczękę i gwałtownie się wyprostowałem. Powaliłem Veirę na plecy i tym razem to ja złapałem ją za szyję. Wchodziłem w nią mocno i brutalnie, przedłużając swoją przyjemność, i czekałem, aż ją również pochłonie spełnienie. Ale nie pozwalała mi na to. Patrzyła na mnie wzrokiem zasnutym wściekłością i niemo kpiła, że nie potrafiłem doprowadzić jej na szczyt. Pluła mi w pieprzoną twarz, bo była na mnie zła. Sęk w tym, że nic złego, kurwa, nie zrobiłem.

– Będę cię pieprzył, dopóki nie poczuję, jak dochodzisz – zadeklarowałem, nachylając się nad jej twarzą. – Dopóki twoja mała cipka nie będzie się na mnie zaciskać, a twoim ciałem nie będą wstrząsać dreszcze. Mogę tak całą noc. Moja kondycja jest niezłomna.

– Nie robisz na mnie żadnego wrażenia.

– Doprawdy? – Parsknąłem gorzkim śmiechem. Złapałem w palce jej sutek i ścisnąłem, mając w dupie to, czy przez kolczyk nie będzie jej to bolało. Wstrząsnął nią cholerny dreszcz. – Nie pogrywaj ze mną, Veira.

– Pierdol się, Hartley.

– Właśnie to robię, modliszko. – Oblizałem wargi, pojąc się jej wściekłością, i pokręciłem głową z rozbawieniem. – Wiem, że ledwo się trzymasz. Całe twoje ciało już drży z rozkoszy. O co ci chodzi? Co zrobiłem nie tak?

Odetchnęła, ujmując w dłonie swoje piersi, i przekręciła głowę na bok, by na mnie nie patrzeć. Zacisnęła zęby, ścisnęła swoje cycki i wygięła plecy.

– Nie mów do mnie dziewczynko. Nigdy, kurwa, tak do mnie nie mów.

Wszedłem w nią całą długością i powoli się wycofałem. Zrozumiałem przekaz, ale naprawdę nie chciałem rozkładać tego na czynniki pierwsze podczas naszej nocy poślubnej i jednocześnie pierwszego rżnięcia. Chwyciłem jej twarz w dłonie i zaczekałem, aż rozchyli powieki. Patrzyłem jej w oczy, starając się przekazać, że naprawdę może na mnie liczyć, gdy nagle doszła, wyginając ciało w łuk i krzycząc, nie, wrzeszcząc z rozdzierającej rozkoszy. Wyglądała jak mokry sen, kiedy wiła się pode mną w ten cholernie seksowny sposób, gniotąc swoje cycki, drżąc na całym ciele i dosłownie się rozpadając.

Moje serce zaczęło walić jak szalone, gdy zaborczość uderzyła we mnie niczym fala tsunami. I poprzysiągłem sobie, że rozkwaszę każdego, kto kiedykolwiek sprawił jej choć odrobinę bólu.

Rozdział 3

Veira

Obudziłam się nad ranem, na samym krańcu łóżka, które dzieliłam z Kellerem. On leżał po swojej stronie, ja po swojej. Dystans to podstawa w relacji ze mną: naruszasz moją przestrzeń osobistą – zdychasz. Proste.

Założyłam na siebie ślubną sukienkę, związałam włosy w kok i zajęłam się panelem sterowania maszyny, na której się znajdowałam. Nie miałam problemów z obsługą jachtu, bo przez zdecydowaną większość swojego życia musiałam walczyć o przetrwanie. Stąd opanowanie panelu zajęło mi piętnaście minut, a dotarcie do wyspy Valerii zaledwie kilka minut więcej.

Opuściłam jacht najciszej, jak potrafiłam, i z zadowoleniem zauważyłam, że wszyscy jeszcze spali. Cyrk się odbył, dzień zapomnienia o świecie przeminął, więc mogłam wracać do swoich obowiązków. Boo znalazłam przy brzegu, czujnie obserwowała mnie od momentu, gdy pojawiłam się w zasięgu jej wzroku, a kiedy stanęłam przy niej, przywitała mnie bystrym spojrzeniem. Podrapałam ją za uchem, uśmiechając się leniwie, i moment później skierowałam się do posiadłości Visserów. Mój człowiek był gotowy do lotu, więc bez zbędnych słów kiwnęłam głową i razem udaliśmy się do mojego podniebnego środka transportu.

Nie zmierzałam tracić czasu na pierdoły.

* * *

Po wylądowaniu w Miami od razu przystąpiłam do działania. Miałam zlecenia do wykonania i dwieście tysięcy dolarów do odebrania. Plus napiwek, bo trafiło mi się sprzątnięcie jednego z czołowych dealerów w Miami. Koleś miał kilka szemranych interesów z ludźmi, którzy przyjaźnili się z moim ojcem, więc nie miałam żadnych obiekcji przed podjęciem tego zlecenia. Jeśli robił interesy z tymi gnidami, na pewno był odpowiedzialny za wiele krzywd dokonanych na niewinnych kobietach. A za to groziła mu bolesna, okrutna śmierć z mojej ręki. Chęć mordu rozpaliła moje żyły i już nie mogłam się doczekać, aż dokonam nieuniknionego.

Zanim dotarłam z lotniska do swojego mieszkania, by przygotować się na akcję, minęło osiemdziesiąt minut. Musiałam wejść do mojego klubu, sprawdzić, czy prace, które zleciłam, szły sprawnie, zrobić zakupy na śniadanie i oczywiście stoczyć kilkanaście batalii na temat tego, że do supermarketów nie wolno wprowadzać lisów. Przejęłabym się groźbami, gdyby nie fakt, że miałam je w dupie. Każdy sklepowy ochroniarz w promieniu pięciu kilometrów od mojego domu doskonale zdawał sobie sprawę, że jak mnie wkurwi, to nie będzie mu dane więcej się odezwać. Nikt nie miał pojęcia, że byłam Bloody Valentine, ale wielu wiedziało, że mam chore sposoby na zdobywanie tego, na czym mi zależy, bo już kilka razy komuś zdarzyło się nie zamknąć ryja w odpowiednim momencie. W sumie wystarczyło jednemu mężczyźnie zagrozić nożem i chwilę później wszyscy wiedzieli, że ze mną się nie zadziera – byłam znienawidzoną przez wszystkich klientką i wcale mi to nie przeszkadzało. Jedyny problem stanowiły nowe pracownice moich stałych miejsc zakupowych, które nie wiedziały, że Boo ma wstęp wszędzie tam, gdzie ja.

Wypuściłam lisiczkę na ogród, by odpoczęła po locie, a sama skierowałam się do drzwi tarasowych, które otworzyłam za pomocą czytnika linii papilarnych – przezorny zawsze ubezpieczony. Kuloodporne szkło rozsunęło się sprawnie, dając mi widok na cały salon. Gdy omiotłam go wzrokiem i przeskoczyłam spojrzeniem na kuchnię, którą od salonu oddzielała wyspa, zakupy wypadły mi z rąk. Furia wypełniła moje żyły zaraz po tym, jak ogarnęło mnie zaskoczenie i ekscytacja. Pierdolony skurwiel.

– Co, do cholery, robisz w MOIM domu, Keller?! – wrzasnęłam, wchodząc do pomieszczenia pełnym wściekłości krokiem.

Ten cholerny, farbowany dureń stał w MOJEJ kuchni w samych pieprzonych bokserkach i smażył jajecznicę na MOJEJ płycie indukcyjnej. Odwrócił się do mnie ślamazarnie z psychopatycznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Uniósł dłoń z drewnianą łyżką na wysokość swojej klaty i wycelował nią prosto we mnie, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę.

– Myślałaś, że zjesz śniadanie beze mnie? Zaraz po tym, jak założyłem ci na palec obrączkę, a potem pieprzyłem na jachcie w ramach nocy poślubnej? – Prychnął. – Niedoczekanie, Veiro. Potężne niedoczekanie.

– Jaki masz problem, co? Chyba nie uroiłeś sobie w tym pustym łbie, że naprawdęjesteśmy małżeństwem, prawda? – Przyjęłam pozycję defensywną, łapiąc się pod boki i dosłownie mordując skurwiela wzrokiem. – Wypierdalaj z mojego domu i nigdy więcej się tutaj nie włamuj. Nie dotykaj moich rzeczy, nie rządź się i najlepiej trzymaj się ode mnie z daleka.

Jego teatralne westchnienie wyrwało ze mnie potwora. Zacisnęłam dłonie w pięści i zrobiłam krok w jego stronę. Cienka granica dzieliła mnie od wyciągnięcia sztyletu i wbicia mu go prosto w czoło. Albo w którąś aortę.

– Skończyłaś? – zapytał złośliwie i bezczelnie się odwrócił, by zamieszać jajka na patelni. Gdy wrócił twarzą do mnie, wyglądał na zadowolonego. – Lubisz bekon? Zrobiłem jajówę na bekonie.

Kpił. Żartował. Sprawdzał mnie. On tylko mnie sprawdzał. Zena mu kazał, na sto tysięcy procent po prostu ten przewrażliwiony zjeb kazał mu mnie sprawdzać. Nabrałam powietrza w płuca i wypuściłam je, licząc w myślach do pięciu. Spokój.

– Nie jem mięsa – oznajmiłam twardo.

– Tak, a ja jestem zrównoważony psychicznie. Wiem, że jesz, wczoraj jadłaś. – Założył ręce na torsie i prowokacyjnie uniósł brew. – Jesteś krwiopijcą, nie przeżyjesz ani bez krwi na rękach, ani bez mięsa w żołądku.

– Och, wybacz, znawco mnie i moich preferencji, zapomniałam, że jesteś pojebany i mnie śledzisz.

– Następnym razem nie zapominaj.

A gdyby tak… oderwać mu głowę? I przyszyć odwrotnie?

– Nie chcę jajecznicy. Zrób mi czekoladowe mininaleśniki i połóż na nich maliny, a potem posyp je cukrem pudrem, który musisz kupić, bo go, kurwa, nie mam.

– Pewnie, modliszko. A dostanę w nagrodę buziaka?

– Nie.

Złapał się za serce, teatralnie ścierając z policzka nieistniejącą łzę, i westchnął, jakbym była nieznośnym dzieciakiem, który łazi mu wokół nóg.

Wdech i wydech.

To tylko Keller.

Ruszyłam w kierunku korytarza, gdzie znajdowała się łazienka, i nie odezwałam się już ani słowem. Najpierw zrzuciłam z siebie suknię ślubną, potem zmyłam z twarzy resztki makijażu i weszłam pod prysznic, by sprawnie się umyć i przygotować na egzekucję, którą miałam zaplanowaną na później. Woda przyjemnie mnie odprężała, tak że zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie na reset. Oddychałam powoli i spokojnie, czując, jak schodzi ze mnie napięcie i nagromadzona przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny złość. Nie mogłam się rozpraszać ani przejmować jakimś farbowanym zjebem. Na chwilę dałam się omamić klimatowi rodzinnej sielanki i innym gównom, ale to koniec. Wróciłam do Miami, wyspa Valerii stała się jedynie wspomnieniem, a moje małżeństwo to tylko mrzonka. Miałam to już za sobą.

Niedoczekanie.

Mój słuch był wyczulony, więc kiedy tylko drzwi do łazienki się otworzyły, zacisnęłam zęby. Czekałam, aż podejdzie i uchyli szklane drzwi kabiny, a gdy to zrobił, odwróciłam się gwałtownie, złapałam go za szyję i wciągnęłam do brodzika, przyciskając jego plecy do ściany. Prawie udało mi się docisnąć je do mydelniczki, składającej się z dwóch ostrych prętów, na których mieścił się kolorowy talerzyk. Przebiłabym go na wylot. Z chorą satysfakcją.

– Zabić cię? – zapytałam ze złością, patrząc na jego mokrą, pełną zadowolenia gębę. W jego oczach czaiła się ekscytacja i podniecenie.

– Ale dopiero po tym, jak urodzisz mi syna – oznajmił poważnie, choć na jego wargach igrał ten popieprzony jokerowski uśmiech.

Boże, jak ja go nienawidziłam. Ale był tak irytująco pobudzający i tak żałośnie mi się podobał z tą swoją różową blizną na mordzie, że moja nienawiść wcale nie wydawała się taka wielka.

Dopiero po chwili zrozumiałam sens jego słów. I zawrzała we mnie furia. Zamieniłam uścisk pięści na jego szyi na przedramię, którym mocniej docisnęłam go do kafelków. Stanęłam na palcach, by przycisnąć swoje czoło do jego, i patrząc mu prosto w oczy, wysyczałam:

– Wolałabym zdechnąć, niż nosić twoje dziecko.

Uśmiechnął się szerzej. Bez pozwolenia złapał mnie w talii i mocniej do siebie przycisnął. Moje piersi zetknęły się z jego rozgrzanym przez wodę torsem. Na brzuchu czułam twardniejącego penisa, ale usilnie go ignorowałam. Niech sobie zwali.

– Popracujemy nad tym – oznajmił, przekręcając twarz na bok. Zerknął na moje usta i mimo mojego morderczego wzroku wysunął język i musnął nim moją górną wargę. – Takie wredne usta, a tak słodkie – wyszeptał.