Scars #3. Blizny zapisane w twoich oczach - FortunateEm - ebook + audiobook + książka

Scars #3. Blizny zapisane w twoich oczach audiobook

FortunateEm

0,0

Opis

Szczęście nie może trwać wiecznie

Vafara i Royce odnaleźli to, na co tak długo i cierpliwie czekali. Ich rodzina powiększyła się o trzy wspaniałe osoby, a wspólne życie biegło powolnym, spokojnym rytmem. Prawda, że nieco zaburzonym przez wyjazd ukochanej córki na uczniowską wymianę do Wielkiej Brytanii. Teraz jednak, po dwóch latach, Raveena ponownie dołącza do rodziców i braci. Wydaje się, że wszystko wraca na dawne tory...

Niespodziewanie w ich codzienność wkracza tajemniczy chłopak o smutnych szaroniebieskich oczach. Zarówno Vafara, jak i jej córka zauważają w nim coś znajomego. Matka dostrzega przede wszystkim odbicie swoich wewnętrznych demonów, a Raveena widzi ból, który pragnie ukoić.

Czy Evren Rayland pozwoli sobie pomóc?

Ostatnia część trylogii Scars

Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 43 min

Lektor: Czyta: Kaja Walden
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



FortunateEm

Scars #3

Blizny zapisane w twoich oczach

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka

Redakcja: Beata Stefaniak-Maślanka

Ilustracje na okładce i wewnątrz książki: FortunateEm

HELION S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://beya.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://beya.pl/user/opinie/scars3_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-0979-3

Copyright © FortunateEm 2024

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Dla tych, którzy mieli trudny start—nieważne, jak zaczynasz, ważne, jak kierujesz swoim życiem ico osiągniesz wczasie jego trwania. Nie pozwól, by nieodpowiednie osoby miały wpływ na to, jaką drogą będziesz kroczyć. Idź za głosem serca inie bój się przyjmować pomocy, jeśli jej potrzebujesz.

Za którymś zakrętem na pewno spotkasz odpowiednią osobę. Przyciągnie Cię jak światło ćmę nawet znajgłębszej ciemności.

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak problemy psychiczne, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze. Pamiętajcie – jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.

Prolog

Vafara

Dwa lata wcześniej, lipiec

Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę się na to zgodziłam. Mimo że przygotowywałam się do tej rozłąki przez ponad pół roku… to nadal do mnie nie docierało. Moja mała, szesnastoletnia córeczka postanowiła wyjechać na wymianę uczniowską na dwa lata. Dwa! I to do cholernej Anglii. Na inny kontynent! Jak ja miałam to przetrawić? Najmłodsze dziecko wyfruwało z naszego małego gniazdka. Rozpościerało skrzydła i…

— Vafie?! — krzyknął Ce z ogrodu, w którym zajmował się swoją ukochaną grządką. — Skarbie? Wstałaś już?

Parsknęłam śmiechem, bo jego pełen radości głos był zabawny. Ta jego nieszczęsna grządka…

— Robię kawę! Chcesz?

— Och, skarbie, pytasz, a wiesz!

Przewróciłam oczami, uśmiechając się pod nosem, i sięgnęłam do szafki. Wyjęłam motylkowy kubek, który stanowił komplet z moim, aktualnie czekającym obok ekspresu. Postawiłam je jeden przy drugim i wydęłam wargę, przyglądając się czarnej cieczy spływającej spokojnym strumieniem do dzbanka. Miałam świadomość, że gdy cała hałastra się zbierze, pełny dzbanek zrobi się pusty w mgnieniu oka. Zwłaszcza że mój mąż po porannej pracy na zewnątrz pił bardzo dużo kawy. A w kwestii zajęć wokół domu…

Royce, odkąd skończył czterdziestkę, marzył o ogrodzie pełnym kwiatów oraz swojej osobistej grządce, na której mógłby uprawiać ekologiczne warzywa. Wtedy nie mieliśmy dużego pola manewru, bo w niewielkim domu nad jeziorem było za mało miejsca dla całej naszej rodziny, psów, kota, chomików, szynszyli, węża… Nie było szans wydzielić nawet kawałeczka ogródka, po którym gawiedź nie przebiegłaby podczas meczu piłki nożnej. Stworzenie bezpiecznej grządki dla warzyw było po prostu niemożliwe. Kiedy zdecydowaliśmy się na kupno domu na obrzeżach miasta, kierowaliśmy się wieloma względami, a jednym z głównych argumentów za tym była właśnie chęć posiadania przestrzeni na ogród. Udało nam się kupić dom z dużą działką i mój ukochany mąż od razu odgrodził białym płotkiem swoją grządkę, a w zasadzie grządki. A potem Royce Faridan zaczął spędzać całe sobotnie i niedzielne poranki w swoim warzywnym azylu. W ciągu tygodnia z braku czasu z bólem serca robił tylko jedną wizytę kontrolną i interweniował wyłącznie wtedy, gdy musiał. Na przykład przy pladze jakichś robali.

Dzbanek napełnił się w końcu pięknie pachnącą kawą. Przelałam ją do dwóch kubków, a potem dodałam śmietanki oraz cukru, tak jak lubiliśmy najbardziej. Chwyciłam kubki w dłonie i z lekkim uśmiechem udałam się prosto do ogrodu, a ciepłe promienie lipcowego słońca od razu ogrzały moje policzki. Odstawiłam kawę na duży tarasowy stół, przy którym stał grill, i przeszłam na koniec podestu, by poszukać swojego małżonka. Tak jak sądziłam, schylony do samej ziemi wyrywał małe chwasty spomiędzy swoich skarbów. Miał na sobie swoje ulubione ciemnozielone ogrodniczki i rozciągniętą koszulę w czerwono-czarną kratę, a na głowie beanie.

— Hej, panie starszy, przyniosłam kawę! — poinformowałam.

Wyprostował się powoli, by następnie odwrócić się do mnie z szerokim uśmiechem na przystojnej twarzy. Miałam wrażenie, że im więcej miał zmarszczek wokół oczu, tym mocniej go kochałam. Jego brązowe włosy gdzieniegdzie zdobiła siwizna, tak samo jak brodę, której nienawidził golić. Starzał się jak wino, im więcej miał lat, tym był atrakcyjniejszy.

— Ależ seksowna piżama — zakpił ze mnie.

Miałam na sobie nisko opuszczone spodnie dresowe w kolorowe paski i jego koszulkę z długim rękawem. Moje włosy były wciąż upięte w wysoki kok, z którego połowa kosmyków już dawno uciekła. Prezentowałam się tak swobodnie, jak tylko było to możliwe.

— Dzień dobry, skarbie — przywitałam się w końcu, wyciągając przed siebie dłoń.

Podszedł, zdjął rękawiczki i uścisnął moje palce, a potem pociągnął mnie w swoją stronę. Zrobił to tak mocno, że straciłam równowagę i spadłam z podwyższenia prosto w jego muskularne ramiona. Nadal ćwiczył, by utrzymać efekty treningów z młodych lat.

— Dzień dobry, motylku — odparł szeptem, muskając moje wargi swoimi. — Wyspana?

— Mhm — mruknęłam jedynie.

Objęłam męża za szyję i zainicjowałam długi powitalny pocałunek, bez którego nie wyobrażałam sobie już życia. Byliśmy z Ce małżeństwem od ponad dwudziestu dwóch lat. Od ponad dwudziestu dwóch lat byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Ze swoim mężem i naszymi dziećmi. Małą armią Faridanów. No, już nie taką małą.

— Jaki plan na dzisiaj?

Jęknęłam przeciągle na samą myśl o tym dniu. Nie chciałam, by wybiła piętnasta trzydzieści. Gdy przypominałam sobie o tym, co nas czeka, przechodziły mnie dreszcze.

— Dobre śniadanie, pyszny obiad i deser w towarzystwie naszych maluchów?

Ce parsknął głośnym śmiechem. No cóż, może i nie takich maluchów.

***

Podróż na lotnisko odbyła się bez przeszkód. Odprawa również. Problem pojawił się dopiero w chwili, gdy stanęliśmy na płycie, gdzie czekał nasz samolot. Ja, Ce, Rosselin, Revon, a przed nami Raveena ze swoim bagażem podręcznym. Ja miałam zaszklone oczy, Royce drżał, a Ross z Revonem uśmiechali się jak głupki. Wszyscy wspieraliśmy Raveenę w jej wyborze. Każdy z nas jej kibicował i wierzył, że doskonale poradzi sobie w angielskiej szkole, nauczy się czegoś fajnego, a potem zagnie profesorów na uczelni, którą wybierze po skończeniu liceum. Byliśmy rodziną, która zawsze i we wszystkim się wspierała. Kochaliśmy się na zabój. I nienawidziliśmy pożegnań.

Nasz pierworodny — Ross — nie widział od urodzenia. Był wcześniakiem, u którego zdiagnozowano retinopatię i podejrzewano kilka innych schorzeń związanych z przedwczesnym rozwiązaniem ciąży. Byłam przerażona, gdy pierwszy raz zobaczyłam go w inkubatorze pełnym kabli, rurek i z mnóstwem maszyn wokoło. Bałam się, że moje chowane pod sercem maleństwo nie przeżyje, że odejdzie, że nie będzie nam dane pokazać mu świata. Ku naszemu ogromnemu szczęściu jedynym problemem Rossa okazało się to, że był niewidomy. Poza tym rozwijał się prawidłowo i walczył przez cały czas, wyrósł na wspaniałego, utalentowanego mężczyznę. To, jak ten dzieciak grał na perkusji i wszystkim, co miało klawisze… Był małym geniuszem. A dzisiaj miał dwadzieścia dwa lata, ogromne serducho i wszystko, czego trzeba, by stworzyć genialny zespół muzyczny! Revon z kolei urodził się o czasie. Był… moją wierną kopią. Nie tyle z wyglądu, ile z charakteru i pod względem zainteresowań. Kochał rzeźbić, lepić, malować, ale oprócz tego, tak jak brat, otrzymał dar w postaci genialnego słuchu muzycznego. Jego instrumentem był saksofon, gdy na nim grał, oczarowywał. Miał też nietypowe hobby, dzięki któremu wykorzystywał w pełni swój potencjał twórczy — uwielbiał odnawiać stare samochody. Na koniec… na koniec nasza mała Ravie. Córeczka tatusia, jego największa słabość o oczach w kolorze turkusowego nieba, długich gęstych włosach i zabójczym uśmiechu. Potrafiła śpiewać, piec i miała jeden wybitny talent — nikt tak jak ona nie umiał urobić mojego męża. Gdyby poprosiła o lot na Marsa, on by jej go zorganizował. Na szczęście jedynym „powietrznym” marzeniem naszej córki był wylot na niespełna dwuletnią wymianę uczniowską do Anglii, gdzie szczęśliwym trafem mieszkała Adaline ze swoim mężem i synkiem.

Komunikat płynący z głośnika wyrwał mnie z nagłego otępienia. Raveena powinna już iść, ale jak mieliśmy ją puścić, gdy wpatrywała się w każde z nas — a zwłaszcza w Rosselina — oczami pełnymi łez i tęsknoty?

— Czy ty się mażesz, dzieciaku? — zapytał Ross, przechylając głowę na bok.

— Nie — odpowiedziała pewnie. Jej wargi wygięły się w pełnym czułości uśmiechu, gdy zrobiła krok w stronę brata i bez ostrzeżenia rzuciła mu się w ramiona. Moje matczyne serce urosło przynajmniej stukrotnie na ten widok. — Będę tak bardzo za tobą tęsknić…

— Wiem, Ravie — odparł, obejmując ją ciasno na wysokości ramion. — Ale nie powinnaś tak mówić przy reszcie, bo będą zazdrośni. Poczułem, jak tata głośno zasysa powietrze.

— Kłamstwo — mruknął pod nosem Ce, chociaż każdy z nas wiedział, kto w tej sytuacji był kłamczuchem.

— Trzymaj się w tej Anglii, dzieciaku.

— Załóż ten zespół, żebym miała co robić w wakacje przed studiami — odparła Ravie.

Ucałowała brata w oba policzki, a on ją w czoło i w nos. Potem zerknęła na Revona i sekundę później rzuciła mu się na szyję z takim impetem, że gdyby nie interwencja Ce, upadliby na beton. Wymienili się jakimiś złośliwościami, którymi nie chcieli się z nami podzielić, i również dali sobie pożegnalne buziaki. Następny w kolejności był mój mąż, który, gdy tylko pochwycił swoją małą córeczkę w ramiona, zupełnie odleciał. Trzymał ją kurczowo, kołysał się z nią i całował ją w czoło, tak jak to robił od pierwszego dnia jej życia.

— Musisz do mnie dzwonić przynajmniej raz na godzinę — oznajmił śmiertelnie poważnie, przez co Raveena wybuchnęła śmiechem, a potem jakimś cudem uwolniła się z niedźwiedziego uścisku ojca. — To nie był żart — dodał.

— Jasne, tatku, będę dzwonić co godzinę.

Royce uniósł mały palec przed twarz Ravie, a ona z szerokim uśmiechem zahaczyła o niego swój. Następnie cmoknęła ojca w policzek i w końcu stanęła przede mną. Jej ogromne niebieskie oczy wpatrywały się w moje i widziałam w nich najróżniejsze emocje.

— Zadzwonisz do mnie, jak poczujesz się smutna? — wyszeptała, a jej pełne troski spojrzenie sprawiło, że ogarnęło mnie jeszcze większe wzruszenie.

Mieliśmy wspaniałą rodzinę i cudowne życie, ale demony przeszłości co jakiś czas potrafiły o sobie przypomnieć. Zdarzały mi się gorsze dni, a moim największym oparciem okazywała się w takich momentach Raveena. To, jak głęboka była nasza więź, napawało mnie szczęściem. Od pierwszego dnia. W końcu poczułam, czym jest prawdziwa, pełna miłości relacja między matką i córką. To, że mnie przypadła rola matki, nie miało żadnego znaczenia. Dzięki Ravie czułam się naprawdę spełniona, jakbym wraz z nią otrzymała coś, czego zawsze mi brakowało.

— Zadzwonię.

— I będziesz mi wysyłać projekty nowych wzorów naczyń?

— Oczywiście — zapewniłam.

— Kocham cię, mamo — wyszeptała, a po jej policzku spłynęła samotna łza.

Po moim również. Ale to była łza szczęścia, bo jednym z moich priorytetów i największych marzeń było stworzenie pełnej miłości relacji ze swoimi dziećmi.

Relacji, której ja nigdy nie miałam.

Rozdział 1.

Raveena

Obecnie, czerwiec

Latanie samolotem spadło właśnie w mojej hierarchii lubianych i nielubianych czynności na sam dół. To, jak bolał mnie tyłek, było cholernie frustrujące. Nie dość, że po mojej prawej w samolocie siedział gość śmierdzący czosnkiem, a po lewej miałam dziewczynę wykąpaną w perfumach słabej jakości, to jeszcze mój fotel był jakiś felerny. Pragnęłam tylko dotrzeć do domu, walnąć się na łóżko i odpłynąć w błogi sen.

Ale to dopiero po tym, jak wyściskam rodzinę. A zwłaszcza swojego cholernego brata, który się zaręczył! No przecież miałam ochotę udusić go gołymi rękami za to, że nie wtajemniczył mnie w swoje zamiary. Strzelę go w ten kędzierzawy łeb czymś twardym, jak tylko go dopadnę — obiecałam sobie w myślach.

Zdjęłam bagaż z taśmy, wyciągnęłam rączkę i ruszyłam przed siebie, prosto do taksówki, którą zamówiłam kilka minut wcześniej przez aplikację. Załadowałam walizkę do bagażnika, przywitałam się z miłym panem kierowcą i podałam adres naszego domu, a gdy włączyliśmy się do ruchu, w końcu po tych kilku godzinach chwyciłam w dłonie telefon. Na pękniętym ekranie zaczęły się pojawiać powiadomienia z różnych aplikacji społecznościowych i SMS-y. Dwa od Revona, jeden od taty i jeden z nieznanego numeru. W pierwszej kolejności odczytałam ostatnią wiadomość.

Nieznany: Dzisiaj wyjątkowo za boiskiem sportowym. Godzina ta sama.

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, co miałabym robić za jakimś boiskiem sportowym. W Londynie nie wychodziłam na żadne boiska sportowe i nie miałam z nikim ustalonych tajnych godzin spotkań. Przez kilka sekund się wahałam. Odpisać czy zignorować? Może lepiej było to olać, zwłaszcza że wiadomość przyszła już jakiś czas temu, a ja dopiero teraz ją odczytałam, więc ten ktoś pewnie już się zorientował, że się pomylił. Ale cóż, jak to mawiała ciocia Esther: „Raz się żyje i raz się zdycha”!

Rav: Pomyłka?

Odpowiedź przyszła natychmiastowo.

Nieznany: Ty jesteś pomyłką, kretynie.

Nieznany: Co się, do cholery, zgrywasz?

Rav: Jak już, to kretynko.

Nieznany: Stop. Co?

Nieznany: Szlag.

Nieznany: Czy ten kretyński idiota znów zmienił mi cyfrę w numerze telefonu?

Nieznany: Sorry

Rav: Spoko, pozdrów kretyna

Nieznany: Nie, dzięki

Rav: Weź, to całkiem zabawne

Rav: Może to znak?

Rav: Ostatnio czytałam historię, jak chłopak z Australii napisał do dziewczyny w Ameryce kiepski żart, a potem stali się swoimi najlepszymi przyjaciółmi

Nieznany: Ile masz lat?

Rav: Z policji jesteś?

Nieznany: Jestem złym gliną

Rav: Ej, to ja chciałam być złym

Nieznany: Wybacz, nie obchodzi mnie to

Rav: Podłe

Zły glina: Życie często takie bywa, przyjaciółko z Australii

Zły glina: To ile masz lat?

Rav: Prawie osiemnaście

Zły glina: Zajebiście, jak będę miał ochotę na ploteczki, przyjdę się powymieniać

Zły glina: Lubisz gadać o swoich bliskich?

Zły glina: Bo ja nienawidzę, ale skoro już tu jesteś, to powiem

Zły glina: Ci

Zły glina: Że mój starczy brat jest palantem

Zły glina: *starszy

Rav: Bo…?

Zły glina: Bo tak już ma

Zły glina: Do miłego, przyjaciółko z Australii

Z lekkim uśmiechem wyszłam z konwersacji, by przeczytać wiadomość od brata. Pytał, kiedy będę mogła zadzwonić na FaceTimie, ale postanowiłam nie odpisywać. Tata z kolei napisał, że mama robi dzisiaj na kolację moją ulubioną pizzę z pesto i że już nie może się doczekać piątku, bo w końcu wrócę do domu. Na samą myśl o ich minach, gdy zobaczą mnie dzisiaj, miałam ochotę wybuchnąć z ekscytacji. Widzieliśmy się podczas przerwy świątecznej, gdy przylecieli mnie odwiedzić, ale to nie było to samo. Świadomość, że wkrótce będziemy znów tak daleko od siebie, niszczyła nam wtedy całą radość ze spotkania.

Mimo tęsknoty byłam ogromnie zadowolona ze swojej dwuletniej angielskiej przygody. Poznałam mnóstwo nowych ludzi, nauczyłam się brytyjskiego slangu i skończyłam liceum z wyróżnieniem, do tego ominęły mnie bezsensowne dramaty, których w szkole w Seattle mieliśmy po kokardę. Każdego dnia nowa plotka, kłótnia i wytykanie kogoś palcami. Cieszyłam się, że mogłam od tego uciec i znaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości. Czułam, że będę tęsknić za swoimi znajomymi z Anglii, ale… cóż, czasem po prostu poznaje się kogoś na chwilę i to też jest w porządku.

Z taksówki wysiadłam przecznicę wcześniej, by żaden z domowników przez przypadek za szybko mnie nie zobaczył. Była siedemnasta trzydzieści, więc do kolacji zostało jakieś pół godziny. Na samą myśl poczułam lekkie burczenie w brzuchu. Wyciągnęłam walizkę z bagażnika, pożegnałam się z taksówkarzem i z uśmiechem na ustach ruszyłam w kierunku domu. Gdy tam dotarłam, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to czarny harley z matowym lakierem stojący na podjeździe. Zaskoczyło mnie to na tyle, że nie mogłam się powstrzymać przed podejściem do niego i dotknięciem skórzanego siedzenia. To był stary, ale bardzo zadbany motocykl. Uśmiechnęłam się na myśl o przejażdżkach, które zaliczyłam w Anglii z kolegami chłopaków z mojej klasy. Ten wiatr we włosach i prędkość… to było magiczne doświadczenie. Zwłaszcza przejażdżki z takim jednym Aaronem, który bardzo mi się podobał.

Westchnęłam tęsknie do swojego crusha i postanowiłam wejść do domu, w którym na pewno zebrali się już wszyscy. Niedzielne kolacje były naszą rodzinną tradycją. W wakacje urządzaliśmy je w domu dziadków, gdzie babcia Alena zawsze przygotowywała pyszności. A w pozostałych miesiącach jedliśmy u nas.

Bardzo cicho otworzyłam drzwi i wsunęłam głowę przez szczelinę, by zbadać teren. Na szczęście w pełnym zdjęć przedpokoju nie było żywej duszy. Usłyszałam głosy dobiegające z głębi domu, więc uznałam, że wszyscy są na tarasie. Tata na pewno siedział w swoim bujanym fotelu i naśmiewał się z któregoś z moich braci — skoro mieli gościa na harleyu, niewątpliwie nie szczędził mu żenujących historii z naszego życia. Uwielbiał się z nas naśmiewać przy znajomych!

Weszłam do domu, odstawiłam walizkę pod ścianę, by nikomu nie przeszkadzała, i zdjęłam buty. Na palcach ruszyłam w kierunku kuchni, z której dochodziła cicha muzyka. Im bliżej byłam, tym intensywniej czułam zapach swojej ukochanej pizzy z pesto. Serce zabiło mi mocniej, gdy zatrzymałam się w wejściu do kuchni. Mama stała oparta o wyspę i mieszała swój popisowy sos do małych bułeczek z ciasta na pizzę, które jej zostało. Zawsze piekła takie urocze małe kuleczki, które z tym sosem na sto procent mogłyby wygrać jakiś międzynarodowy konkurs kulinarny na najlepszą przekąskę.

— Cześć, mamo! — odezwałam się, a ona podskoczyła, prawie upuszczając szklaną miseczkę.

Odwróciła się do mnie gwałtownie, a jej ogromne miodowe oczy wypełniły się łzami.

— Ravie!

Odstawiła miseczkę na blat, szybko rozwiązała swój ubrudzony mąką fartuch, cisnęła go na podłogę i ruszyła w moim kierunku. Nim się obejrzałam, stałam w ciasnym uścisku na środku kuchni, czując zapach perfum mamy. Czując zapach domu.

— Wróciłaś… Jasna cholera, wróciłaś!

Mama odsunęła się ode mnie, by ująć moją twarz w dłonie i zacząć pełne miłości powitanie. Maraton randomowych buziaków rozsiewanych po całej mojej twarzy. A potem jeszcze raz mnie wyściskała, szepcząc, jak bardzo tęskniła.

— Dlaczego nie zadzwoniłaś? Przyjechalibyśmy po ciebie z tatą.

— Chciałam zrobić wam niespodziankę. Tata jest na tarasie?

— Oczywiście, że tak. — Przewróciła oczami, uśmiechając się z rozczuleniem. — Znów się uparł na ognisko i teraz się dąsa, bo powiedziałam, że ognisko będzie dopiero, jak wrócisz. Zezłościł się, że zabraniam mu ogniska, a i tak już usycha z tęsknoty za tobą. Twierdzi, że przez to jeszcze mocniej mu ciebie brakuje.

— Biedaczek — skomentowałam rozbawiona. — Idę się z nim przywitać, może to poprawi jego wisielczy nastrój, co?

— Myślę, że podskoczy z zachwytu, bo nie dość, że jesteś, to jeszcze rozpali to swoje ognisko. — Mama pogłaskała mnie po policzkach, pocałowała w czoło i jeszcze raz mocno przytuliła.

Ja również dałam jej buziaka, a potem z szerokim uśmiechem udałam się na taras, skąd dobiegały głośne śmiechy. Rozpoznałam między innymi głos Yvette, narzeczonej mojego najstarszego brata. Znów mi się przypomniało, że muszę porządnie ochrzanić tego dupka za to, że nic mi nie powiedział o zaręczynach! Wiedziałam, że nie wybaczę mu zatajania takich ważnych spraw przed swoją jedyną siostrą.

Na palcach przeszłam do salonu, a z niego prosto na taras, gdzie przy dużym stole zgromadziła się cała nasza rodzina. Dostrzegłam też dwie osoby, z którymi nie byłam spokrewniona. Tata siedział w bujanym fotelu z białym puchatym kotkiem na kolanach, a przy stole miejsca zajęli Rosselin z Yvette — piękną blondynką o uroczym uśmiechu — Revon i obok niego nieznajomy chłopak o dużych szaroniebieskich oczach. Tajemniczy gość moich rodziców miał dość długie, lekko pofalowane czarne włosy, które opadały mu na czoło, ponurą minę oraz… naprawdę imponujące rzęsy. I usta, takie pełne, ciemnoróżowe. Jezu Chryste, kto to był?

— RAV?! — wrzasnął nagle tata, więc wszyscy jak jeden mąż spojrzeli prosto na mnie. Nim się obejrzałam, tata ściskał mnie niewiarygodnie mocno i kręcił się ze mną wokół własnej osi. — Co ty tu robisz?! — szepnął mi do ucha pełnym emocji głosem. — Czy mam halucynacje?

Postawił mnie na ziemi i, tak jak mama, ujął moją twarz w dłonie, po czym obcałował każdy jej fragment. A ja nie potrafiłam przestać się śmiać, bo wybuch miłości mojego taty był zawsze falą, której nie dało się zatrzymać.

— Tato… — jęknęłam, gdy po raz drugi zamknął mnie w swoich ramionach. — Tatuś… Proszę.

Nie słuchał mnie, tylko ściskał jeszcze mocniej.

— Tato, udusisz mnie! — zaprotestowałam, niemal krzycząc.

Dopiero po tym mnie wypuścił, ale nie omieszkał jeszcze wcisnąć w mój policzek soczystego pocałunku. Trzymając moją twarz w dłoniach, patrzył mi w oczy z nieskrywanym wzruszeniem. A potem w jego spojrzeniu dostrzegłam… podejrzliwość.

— A co ty tu robisz? Uciekłaś od Adaline?

— Przyjechałam wcześniej, bo chciałam wam zrobić niespodziankę.

Na twarz taty wrócił uśmiech.

— Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że powinnaś mnie włączyć w organizację tej niespodzianki? Przyjechałbym po ciebie na lotnisko.

— Proszę wybaczyć, chciałam pana zaskoczyć, panie pomocniku. — Pocałowałam tatę w brodę, tak jak robiłam to przez całe życie, i odsunęłam się od niego, by spojrzeć na swoją ulubioną osobę na całym świecie.

Rosselin z szerokim uśmiechem czekał na mój wybuch czułości.

— Ross! — Podeszłam do brata, który podniósł się gwałtownie ze swojego krzesła i szeroko rozłożył ramiona.

Od razu w nie wpadłam. Jego usta znalazły się przy mojej skroni i lekko mnie pocałował. W jego muskularnych ramionach czułam się zdecydowanie najlepiej na świecie. Kochałam go nad życie.

— Tęskniłem za tobą, dzieciaku — odezwał się. — I zanim mnie zlinczujesz, powiem, że te oświadczyny to był totalny spontan.

— Czas na ochrzan będzie dopiero po tym, jak się do ciebie poprzytulam.

— Masz jeszcze jednego brata — odezwał się Revon — tak tylko przypominam, jakbyś zapomniała.

— Zamknij się, to moja młodsza siostra — odpowiedział mu Ross.

— A moja córka, więc mam największe prawa — dołożył od siebie tata. Nigdy nie pozwalał moim braciom, by to do nich należało ostatnie słowo.

Parsknęliśmy śmiechem. Odsunęłam się od Rosselina, by pocałować go w oba policzki, po czym zerknęłam na blondynkę siedzącą bez ruchu na swoim miejscu. Wyglądała na zakłopotaną — na ustach miała nieśmiały uśmiech, a jej policzki były zaróżowione. Mimo że spotykała się z Rosselinem, gdy mieszkałam jeszcze w domu, nie udało nam się zbyt dobrze poznać. Niemniej od razu mi się spodobała. Mój brat potrzebował kogoś delikatnego, kto zrozumie jego piękną artystyczną duszę.

— Cześć — przywitałam się, a ona momentalnie wstała, by uścisnąć moją dłoń. — Świetnie wyglądasz, Yvette.

— Dziękuję, cieszę się, że w końcu będziemy miały więcej czasu, by się poznać.

Posłałam jej serdeczny uśmiech i zerknęłam na swojego drugiego brata, który patrzył na mnie spod zmrużonych powiek. Jakbym go obraziła tym, że przywitałam się w pierwszej kolejności z Rosselinem. Przewróciłam oczami na jego humorki — był w tym bardzo podobny do taty. Obaj się obrażali, gdy faworyzowałam Rossa, ale… No przecież jak można było go nie faworyzować, skoro był najsłodszym mężczyzną na świecie?

Podeszłam do Revona i nie czekając, aż łaskawie podniesie tyłek z krzesła, objęłam go od tyłu za szyję i wcisnęłam w jego policzek długi, mokry pocałunek, na który zareagował długim „eeewwww”. Chwilę później złapał mnie za rękę i pociągnął, tak bym usiadła mu na kolanach. Objął mnie tak ciasno, że ledwo powstrzymałam się przed krzykiem. Chyba zmiażdżył mi tym uściskiem wszystkie narządy wewnętrzne.

Na samym końcu moje oczy spoczęły na ciemnowłosym chłopaku, który bez słowa przyglądał się nam ze swojego miejsca. Obracał w dłoni małą kryształową szklankę wypełnioną sokiem pomarańczowym. Miał na sobie luźną koszulkę z długim rękawem i dresowe spodnie, przez co idealnie wpisywał się w obrazek mojej rodziny, która zawsze stawiała na luz i swobodę. Gdy odwzajemnił moje spojrzenie, a na jego wargach wykwitł lekki, chyba wymuszony uśmiech, zrozumiałam, dlaczego coś wydało mi się w nim… niezwykle interesujące. Jego szare oczy były potwornie smutne.

— Raveena — przedstawiłam się, wyciągając w jego kierunku dłoń.

Spojrzał na nią, zmarszczył ciemne brwi i po chwili wahania lekko ją uścisnął. Gdybym nie podała mu ręki, nie poczułabym tego przerażającego, zwiastującego problemy prądu, jaki przeskoczył między nami w momencie, kiedy nasze dłonie się zetknęły. Uchroniłabym się przed masą kłopotów. Niestety zrobiłam to, a potem zaintrygowana dziwną aurą tajemniczości, jaka otaczała nieznajomego, uśmiechnęłam się nieśmiało, czując, że policzki zaczynają mnie nieznacznie piec.

Zauważył to. Widziałam, jak jego przygnębione oczy błysnęły. A potem się odezwał i już wiedziałam. Ten zachrypnięty, niski głos miał wkrótce stać się moją zgubą.

— Evren.

Rozdział 2.

Raveena

Siedziałam jak na szpilkach, starając się nie ulec pokusie zerkania na tajemniczego chłopaka naprzeciwko mnie. Kolacja toczyła się swoim tempem, jedliśmy, śmialiśmy się i wymienialiśmy historiami o tym, co przydarzyło się nam w ciągu dwóch lat od momentu mojego wyjazdu do Anglii. Tata rozpalił swoje ognisko, o którym tak marzył, Revon piekł z nim kiełbaski, a Rosselin rozmawiał na przemian z Yvette i z Evrenem. Było widać, że wszyscy troje świetnie się dogadują, choć ciemnowłosy chłopak nie był zbyt rozmowny. Wyglądał na typowego bad boya, który swoją ponurą aurą i niedbałym wyglądem mógłby oczarować niejedną młodą dziewczynę. I miał coś w tych oczach… Jakby był na haju, przez co intrygował mnie jeszcze bardziej. Dowiedziałam się, że jest w wieku Rosselina, a poznali się przypadkiem na imprezie, gdzie moi bracia udali się pewnego piątkowego wieczoru. Revon wdał się w kłótnię z Evrenem, a Rosselin — jak to Rosselin — okazał się tym rozsądnym i ich zastopował. Nie byłam szczególnie zadowolona z faktu, że to Ross musiał interweniować w obronie Revona, ale co mogłam zrobić? Nic. Ross był najstarszy, najbardziej ogarnięty i odpowiedzialny. Pomimo swojej niepełnosprawności potrafił doskonale radzić sobie w każdej sytuacji. Charyzmą i uroczym usposobieniem byłby w stanie zakończyć każdą wojnę na świecie. Kochałam go na zabój. A skoro już o miłości…

— Tato? — odezwałam się po raz pierwszy od dłuższej chwili, kierując wzrok na barczystego mężczyznę stojącego przy ogniu.

Na dźwięk mojego głosu tata uniósł głowę, by spojrzeć na mnie z tym swoim popisowym uśmiechem.

— Jak to jest możliwe, że nie doniosłeś mi o zaręczynach Rosselina?

— Vafie, może będziesz tak dobra i powiesz swojej córce, czym mi zagroziłaś, jeśli się wygadam? — Wzrok taty padł na mamę, która aktualnie siedziała obok mnie i piła herbatę.

Mama odstawiła motylkowy kubeczek na stolik, przewróciła oczami i spojrzała na moją twarz. Widziałam, że ledwo powstrzymuje śmiech.

— Ja tylko powiedziałam, że Ce będzie spał na sofie w salonie, jeśli się wygada. Ross chciał, żebyś się skupiła na szkole i nauce, a potem na egzaminach. Wszyscy wiedzieliśmy, jak emocjonalnie zareagowałabyś na tę wieść. — Mama ujęła mój policzek w dłoń, uśmiechając się ciepło. — Zdajemy sobie sprawę z twojej… małej obsesji na punkcie swojego starszego brata, skarbie.

Otworzyłam usta w szoku, bo… Hej! To wcale nie tak, że miałam obsesję na punkcie swojego brata! Oczywiście, traktowałam go jak świętość i największy skarb, bo zasługiwał na cały świat, a ludzie często go nie doceniali, ale przecież nie robiłam niczego, co wskazywałoby na to, że mam do niego niezdrowe podejście. Ja tylko chciałam go chronić. Był moim najlepszym przyjacielem i największym oparciem.

— Ja wcale nie mam obsesji na punkcie Rosselina — oznajmiłam poważnie. — Ja tylko staram się go chronić.

— Tak, wiemy — odparł Revon. — Pamiętacie trzynaste urodziny Ravie? Jak ten cały Alexander Boloney, zasraniec pierwszej kategorii, zaczął wyzywać Rossa?

Wszyscy spojrzeli po sobie z głupimi uśmieszkami. Rosselin wyszczerzył się najszerzej. Wyglądał na zadowolonego, choć wiedziałam, że to wspomnienie go wzruszyło. Ja też byłam wzruszona, bo po tamtym wydarzeniu nasza więź stała się jeszcze silniejsza.

— Czekaj, Boloney? — zapytał Evren, marszcząc brwi. — Taki drobny, nieśmiały chłopak w okularach?

— No nie taki drobny i nieśmiały — mruknął tata. — Zaczął chodzić na siłownię, żeby nie skończyć jak jego ojciec. Walka z wiatrakami, bo połowa jego genów to geny zjeba, ale…

— Royce! Wyrażaj się! — zbeształa go mama. — Nie przy dzieciach!

— O przepraszam bardzo, motylku — zaoponował ojciec, kiwając groźnie palcem w kierunku mamy. — Nie będę się hamował w kwestii tego popaprańca. Wracając do Alexa, przypakował i jego pewność siebie wystrzeliła w kosmos. Chociaż jego iloraz inteligencji wciąż jest równy dziesięć.

— Dobra, ale mieliśmy mówić o Ravie, a nie o Boloneyach, żeby ojciec się spienił — przypomniał Revon.

— „Spienił”? Kto tak mówi? — zakpił tata. — Ja jedynie uzewnętrzniam swoje emocje. Niestety jeśli chodzi o Marcusa Boloneya i wszystko, co z nim związane, mam ich aż w nadmiarze.

— Dobrze, Ce, oddychaj. Wiemy, że nienawidzisz Marcusa. Wdech i wydech. Przynieść ci pastylkę na uspokojenie? Żebyś mi tutaj nie zszedł na zawał, co? — Mama wstała ze swojego miejsca i z uśmiechem podeszła do taty, a potem objęła go w pasie, by się przytulić.

Nie musiała długo czekać na jego odpowiedź, bo po tym, jak pocałował ją w czoło, od razu zamknął jej drobne ciało w swoich szerokich ramionach. Tęskniłam za tym widokiem, gdy byłam w Anglii. Zawsze kochałam patrzeć na to, jacy byli dla siebie moi rodzice — oddani i pełni miłości. W głębi duszy marzyłam o takiej relacji z chłopakiem… Chociaż wątpiłam, bym kiedyś znalazła kogoś, kto dorówna mojemu ojcu. On był jedyny w swoim rodzaju. A chłopcy w moim wieku… szkoda gadać.

— Wracając do sytuacji Alex kontra Ross — zabrał głos Revon i spojrzał na Evrena z głupim uśmieszkiem — byliśmy na boisku sportowym, ja grałem mecz w kosza, a Rav i Ross siedzieli na trawie przy trybunach. Zawsze się tam lokowali i Raveena komentowała mecz dla Rossa. Uwielbiamy, gdy Rav komentuje coś, o czym nie ma pojęcia. Jej opisy każdej akcji na meczu są takie barwne! No i trwał mecz, graliśmy jak zawsze, miażdżąc rywali, i w pewnym momencie ni stąd, ni zowąd Alexander, zamiast rzucić piłką do kosza, z całej siły rzucił w moje rodzeństwo. Ravie rzecz jasna ochroniła Rosselina przed piłką, a ten zjeb Boloney podszedł do niej i zaczął się naśmiewać, że Ross jest, cytuję, „ślepą pizdą i nawet przed piłką nie mógłby się obronić”.

— Przysięgam, że poczułem wściekłość Rav. Była tuż obok mnie i tak się zagotowała, że chyba mnie poparzyła — dodał od siebie Ross. — Wstała, ciągnąc mnie za rękę, i zwyzywała go tak, że chyba nie umiałbym tego powtórzyć. Myślę, że nawet dziadek Gideon, choć przeżył na tym świecie wiele lat, nie zna tylu obraźliwych słów, ile wyrzuciła z siebie trzynastoletnia wówczas Ravie.

— Finalnie moja mała córcia wzięła piłkę, gdy Alexander się odwrócił, i rzuciła mu nią w plecy z małej odległości tak mocno, że upadł na twarz i przybyło mu kilka siniaków. Cudem uniknęliśmy sprawy w sądzie. Gdyby Alexander przekazał to swojemu ojcu, byłaby niezła walka. Na szczęście bał się wyjść na kapusia przed kolegami — dopowiedziała mama.

— Jakimi kolegami? — zakpił ojciec. — On jest tak samo antyspołeczny jak jego ojciec. Nikt się nie zadaje z takimi prostakami.

— Panie Faridan, nie poznaję pana — wtrącił Evren. — Niech pani Vafara jeszcze przeklnie, a będę mógł powiedzieć, że doświadczyłem już w życiu wszystkiego.

Tata parsknął śmiechem, a zaraz po nim tak samo zareagowała mama. Kąciki moich ust również się uniosły. Spojrzałam bez skrępowania na twarz Evrena i zauważyłam, że jest w pełni skupiony na mojej mamie. Przyglądał się jej… z podziwem? Może mi się wydawało, ale wyglądał, jakby był nią zachwycony. Wcale mu się nie dziwiłam. Moja mama była najwspanialszą kobietą na świecie. I kochała za cały świat.

— Skarbie, przed tobą jeszcze wiele odkryć, jeśli chodzi o mnie — powiedziała zaczepnie mama, w zabawny sposób mrugnąwszy do Evrena. — Nie jestem aż taka grzeczna, jak myślisz. Czasem robię złe rzeczy.

— Jak na przykład zatykanie mi nosa podczas snu. — Tata wydął wargę z cierpiętniczym wyrazem twarzy. — Albo trzaskanie drzwiami samochodu.

— Zdarza jej się też wrzucić do prania swoje czerwone majtki z naszymi białymi. — Revon spojrzał na mnie porozumiewawczo. Uwielbiał kpić z nieuwagi mamy i słynnego różowego prania. — Często zamiata okruszki pod dywan, gdy nie chce jej się sprzątać, i zawsze, jak jest zmęczona, prosi tatę, by pozmywał po kolacji. To notoryczny pokolacyjny ból głowy. Cierpi na niego od sześciu lat.

Mama zaczęła cicho chichotać, tuląc się do taty, który jedynie przewracał oczami. Gładził jej plecy, uśmiechając się czule pod nosem. Kochałam ten jego uśmiech. Przypominał mi o każdym potknięciu, jakiego doświadczyłam w życiu, bo tata zawsze patrzył na mnie wtedy z czułością i spokojem. Gdy upadałam, on i mama podawali mi rękę, powtarzając, że takie potknięcie to kolejny krok, który zbliża mnie do tego, bym stała się silniejszą osobą. Od lat powtarzali, że to nie wzloty, ale upadki nas kształtują. I to była prawda. Zdążyłam się przekonać, że jeśli napotykałam trudności, dążąc do czegoś, bardziej to doceniałam, gdy już udawało mi się to zdobyć.

— No więc? — Ross szturchnął mnie w ramię.

Zerknęłam na niego.

— Co?

— Zapytałem, czy masz plany na wakacje. Odleciałaś?

— Troszkę — przyznałam się. Wzięłam go za rękę i się uśmiechnęłam, patrząc na jego przystojną twarz. — Chciałabym pomóc ci w organizacji wesela, trochę pobawić się w pracowni mamy i może zrobić jakiś tatuaż na jednej z tych sztucznych skór od cioci Esther. Masz je jeszcze, tato? — Przeniosłam spojrzenie na ojca, który w odpowiedzi potaknął, przez co od razu poczułam podekscytowanie. — Pamiętasz, co mi kiedyś obiecałeś?

— Oczywiście, pamiętam każdą obietnicę, którą złożyłem swoim potworom.

Przewróciłam oczami.

— Czy mówimy o tatuażu na ręce ojca, który masz samodzielnie wykonać? — zapytał Rev. — Pamiętam, że mnie też to obiecał. Wiesz, tato… Już mam pomysł i odwagę, by cię wydziarać.

— Powiedziałem, że pamiętam wszystkie obietnice — zaoponował ojciec. — Nie ze mną te numery.

Tata zaczął przekomarzankę z moim starszym bratem, a ja ukradkowo spojrzałam na Yvette. Uśmiechała się nieśmiało, głaszcząc delikatnie udo Rosselina. Patrzyła na moją dłoń na jego dłoni z dziwnym wzruszeniem. Po chwili się zorientowała, że ją przyłapałam, więc jej policzki nieco się zaróżowiły.

— W piątki mamy wieczory muzyczne i gramy godzinny koncert w lokalu należącym do brata Evrena — powiedział wesoło Rosselin, nachylając się do mnie. — Wpadniesz, prawda?

Popatrzyłam na ciemnowłosego chłopaka, który zatopiony we własnych myślach powoli sączył herbatę. Wyczuł moje spojrzenie i zerknął na mnie, unosząc zaczepnie brew. Poczułam ciepło na twarzy, ale nie odwróciłam wzroku. Gdy nasze oczy się spotkały, przygryzłam nerwowo wargę. Miał naprawdę, naprawdę ładne tęczówki. W kolorze burzowego nieba, trochę szare, a trochę niebieskie. Wyjątkowe.

— Gdybyś miała ochotę nauczyć się robić drinki, mój brat szuka pomocy na wakacje — odezwał się.

— Och, naprawdę? — zaskoczona aż się wyprostowałam. — Myślałam o tym, by poszukać jakiejś dorywczej pracy.

— W takim razie po piątkowym występie podejdź za kulisy i znajdź mnie w tym chaosie. Namierzymy go i pogadacie. Na pewno z chęcią zatrudni kogoś z polecenia. — Evren dopił swój napój i powoli wstał, a następnie spojrzał na mnie z góry. — Zbieram się, miło było cię w końcu poznać, Rav. — Bez przekonania posłał mi uśmiech, po czym rozejrzał się dookoła. — Dzięki za wieczór i kolację.

— Zawsze jesteś tutaj mile widziany, Ev — odparła od razu mama.

Odsunęła się od taty, z ciepłym uśmiechem podeszła do chłopaka, wzięła go pod ramię i razem ruszyli w stronę domu. Reszta zgromadzonych pożegnała się z Evrenem krótkim „cześć”.

Zaskoczona zerknęłam na tatę, który wrócił do pilnowania kolejnej porcji jedzenia na grillu.

— Wyglądasz na zdezorientowaną — zauważył Revon. — Co jest?

— Kim jest Evren?

— Moim najlepszym przyjacielem — odparł Ross. — A co?

— Jego też pominąłeś w opowieściach o tym, co się tutaj dzieje podczas mojej nieobecności. Trochę mnie zaskoczyło to, że mama poszła go odprowadzić i powiedziała do niego coś tym specjalnym tonem. Jakby się bała, że on może się potłuc jak szkło. — Skrzyżowałam ręce na piersiach i z głupim uśmiechem wpatrzyłam się w ojca. — Oświecicie mnie?

Tata westchnął przeciągle i odłożył szczypce, którymi przewracał na drugą stronę roślinne kiełbaski mamy. Powolnym krokiem podszedł do stołu i zajął miejsce tuż obok mnie. Objął mnie ramieniem i pocałował w policzek, jakby chciał, bym przygotowała się na coś strasznego.

— Evren jest dość… trudnym chłopakiem, słoneczko. Z jakiegoś powodu twoja mama obrała sobie za cel sprawienie, by poczuł się lepiej. — Na ustach taty pojawił się subtelny, choć smutny uśmiech. — Wiesz, jaka jest mama, chce pomóc, bo wie, jak to jest słabo zacząć. Evren miał nieźle pokręcony start w życiu, ale tutaj, u nas, chyba odnalazł trochę spokoju.

Poczułam, jak coś ściska mi serce. To wzruszenie, które zawsze mnie ogarniało, gdy mama starała się stanąć na głowie, by komuś pomóc. Zawsze taka była. Zawsze miała serce na dłoni.

— Jak długo się znacie? — skierowałam pytanie do Rossa i kopnęłam go delikatnie pod stołem, by dać mu znać, że mówię do niego.

— Myślę, że ta akcja w klubie wydarzyła się mniej więcej pół roku po twoim wyjeździe. Evren był wtedy w kiepskim stanie, pokłócił się z bratem i było mu wszystko jedno, co się z nim stanie. Trochę przesadził z alkoholem.

— Szedł na fajkę i przez przypadek popchnął mnie na jakąś laskę, na którą wylałem drinka — dodał Revon. — Nie byłem zbyt trzeźwy, więc skoczyłem do niego, a on poczuł adrenalinę i prawie się pobiliśmy. Kiedy Ross nas rozdzielił, Evren zaczął z nim gadać i bardzo się zainteresował tym, że nasz brat nie widzi.

— Przegadaliśmy wtedy pół nocy i jakoś tak wyszło, że wrócił ze mną do domu. Było chyba po szóstej i mama już nie spała. Wiesz, ma czasem takie chwile, że musi się napić mleka z miodem. Tak było tamtego dnia. Skończyło się na tym, że Evren został u nas do kolacji, a teraz wpada tu przynajmniej raz w tygodniu. — Rosselin uśmiechnął się do siebie i głęboko odetchnął. — Myślę, że Ev jest jedną z najlepszych osób, jakie spotkałem w życiu, ale cały czas kopie pod sobą dołki i w nie wpada. Często się zamyka i odcina, przez co długo myślałem, że się do siebie nie zbliżymy.

Chwyciłam brata za rękę i uniosłam ją do swojej twarzy, by złożyć na jego skórze delikatny pocałunek.

— Byłby idiotą, gdyby cię odrzucił.

Ross nachylił się w moim kierunku, więc ułatwiłam mu sprawę i przysunęłam bliżej policzek, który lekko pocałował. Boże, nawet nie potrafiłam opisać słowami, jak bardzo za nim tęskniłam. Rozmowy przez telefon i przez kamerkę to nic w porównaniu z jego wyjątkowym dotykiem. Zawsze był czuły i ostrożny, przez co sprawiał wrażenie nieprzeciętnie delikatnego. Nie spotkałam do tej pory chłopaka, który miałby w sobie coś takiego. Nie potrafiłam tego do końca wyjaśnić, ale czułam to — wyjątkowość i niespotykaną miękkość w każdym najdrobniejszym kontakcie. Revon i tata nie potrafili być tak subtelni jak Ross.

— Więc Evren często bywa smutny, tak? — odezwałam się po chwili.

— Myślę, że jak na dwudziestoczteroletniego chłopaka przeszedł już w życiu odrobinę za dużo — powiedział tata. — A fakt, że jest wrażliwym, introwertycznym artystą, jedynie pogłębia jego zawieszenie.

Spojrzałam na miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu siedział ciemnowłosy chłopak, i przygryzłam wargę. Evren musiał być wyjątkowo ciekawą osobą, a ja już nie mogłam się doczekać momentu, gdy spróbuję go poznać. W końcu przyjaciele mojego brata byli moimi przyjaciółmi.

Mama wróciła do nas kilka minut później z lekkim uśmiechem i przygnębieniem w oczach. Zamiast zająć swoje miejsce, usiadła tacie na kolanach i przytuliła nos do jego szyi. To był ich cichy sygnał informujący o potrzebie pocieszenia, na który tata od razu odpowiedział, obejmując mamę z całej siły.

— Co się stało? — zapytał.

— Czasem zapominam o tym, że Evren nie jest częścią naszej rodziny, i jest mi przykro, że nie mam prawa interweniować, gdy czuje się podle. Bardzo zmizerniał.

Tata westchnął, głaszcząc mamę po odkrytym ramieniu, i na moment zamknął oczy.

— Nie jesteś odpowiedzialna za cały świat, skarbie. Wiesz o tym, prawda?

Mama uśmiechnęła się słabo i chyba wyczuwszy mój nachalny wzrok, spojrzała mi w oczy.

— Wiem. Ale czasem nie mogę sobie poradzić z myślą, że ktoś może być tak potwornie zagubiony jak ja, zanim cię spotkałam. — Mama uśmiechnęła się do taty, po czym wyciągnęła do mnie dłoń, a ja od razu ją chwyciłam i zamknęłam w swoich. — Zanim was otrzymałam — dodała szeptem, a w jej oczach zamigotały łzy. — Tak bardzo za tobą tęskniłam, aniołku.

— Ja za wami też — odparłam, uśmiechając się do niej, i pochyliłam się, żeby objąć ramieniem zarówno ją, jak i tatę. — Bardzo was kocham.

— Ale mnie najbardziej? — zapytał Ross, klepiąc mnie zaczepnie po udzie.

Rozładował tym komentarzem atmosferę, która stała się przygnębiająca. Mama miewała czasem chwile, gdy w jej oczach gasło szczęście, ale przez lata się nauczyliśmy, że najlepszym pocieszeniem i pomocą, by wyrwała się z ciemności, jest po prostu ciche wsparcie. Bo nic nie przeganiało złych myśli tak dobrze jak obecność drugiego człowieka. A my zawsze byliśmy dla mamy. Tak jak ona była dla nas w każdej chwili.

Rozdział 3.

Raveena

Powrót do życia w Seattle był jak zaczerpnięcie powietrza pośrodku lasu — oczyszczający i przynoszący poczucie szczęścia. Pobudka w łóżku z nowym materacem — sprezentowanym przez tatę — w pachnącej dzieciństwem pościeli oraz ze świadomością, że piętro niżej czeka na mnie pyszne śniadanie, była jak wygrana na loterii. Mimo że przez dwa dni poranki spędzałam samotnie, bo moi rodzice i bracia pracowali, czułam się wybornie. Trochę się jednak bałam, że popadnę w rutynę i się rozleniwię, a przecież chciałam aktywnie spędzić wakacje. Potrzebowałam motywacji do działania. Ale jak wziąć się do roboty, gdy w domu jest tak przyjemnie? Było ciężko. Baaardzo ciężko, tak dla ścisłości.

Wstałam przed dziesiątą, wzięłam orzeźwiający prysznic i w szlafroku zjadłam przygotowane przez mamę kanapki. Raczyłam się nimi na tarasie w ciepłych promieniach porannego słońca. Myślałam głównie o mamie i o tym, jak dziwne byłoby dla moich znajomych z Anglii, że zostawia mi co rano w kuchni śniadanie. W końcu niedługo miałam skończyć osiemnaście lat, powinnam być samodzielna i dorosła, prawda? Prawda, ale zarówno za śniadaniami, jak i za wieloma innymi drobnymi rytuałami, o które dbaliśmy w naszej rodzinie, kryły się pewne bolesne sprawy.

Mama od zawsze co rano przygotowywała śniadanie dla siebie i dla taty, a potem jedli je wspólnie, rozmawiając i drocząc się ze sobą. Gdy byliśmy dziećmi i aż do mojej przeprowadzki, jadaliśmy pierwszy posiłek razem z rodzicami. Mama kochała przygotowywać dla nas jedzenie. I nie miało to nic wspólnego z tym, że nam przesadnie matkowała albo byliśmy leniwi. Mama po prostu potrzebowała się o nas troszczyć i małymi gestami pokazywać, że w każdej chwili swojego dnia o nas myśli. Te śniadania były takim symbolem jej miłości — choć gdy dorośliśmy, każde z nas budziło się i jadło o innej porze, bo wybywaliśmy do szkoły i do pracy według różnych grafików, nadal nam je przygotowywała. Kiedyś mi opowiedziała, że gdy była dzieckiem, zawsze jadała śniadania samotnie, bo nikt z domowników nie miał ochoty dotrzymywać jej towarzystwa. W zasadzie całe jej życie było naznaczone samotnością, jedyną bliską osobą była dla niej ciocia Kirby. Mama przez lata trwała w zawieszeniu i dopiero po związaniu się z tatą zaczęła żyć. Przestała być samotna. Dlatego uwielbiała i bardzo chciała być potrzebna. A ja kochałam te jej małe gesty. Poza tym nigdy nie potrafiłam się oprzeć pokusie skosztowania tego, co przygotowała, więc choćbym miała się spóźnić na najważniejsze spotkanie świata, zatrzymywałam się i zjadałam wszystko, co znajdowałam na talerzu. A potem czułam się dobrze przez cały dzień, bo mój brzuch nie przypominał mi w nieodpowiednich momentach o jedzeniu.

Po śniadaniu postanowiłam zrobić sobie spokojną rundkę po przedmieściach i przywitać się z tymi, z którymi jeszcze nie udało mi się zobaczyć po powrocie do domu. Ubrana w krótkie spodenki na szelkach i słoneczną koszulkę z krótkim rękawem udałam się w drogę. Moim pierwszym celem było spotkanie z ciocią Kirby, która już zdążyła na mnie nawrzeszczeć za to, że nie uprzedziłam jej o swoim przylocie. Prawdę mówiąc, trochę się bałam, więc wybrałam się do niej do pracy, bo przy pacjentach nie mogła się na mnie złościć. W klinice, w której pracowała jako psychodietetyk, musiała być opanowana, zwłaszcza że wiele osób postrzegało ją niemal jako terapeutkę. Nie było opcji, bym zaprzepaściła szansę na uniknięcie jej wybuchu.

Wkroczyłam do budynku z uśmiechem pełnym skruchy i od razu podeszłam do biurka, przy którym pracowała Emerie, córka cioci Kirby i wujka Remingtona. Od zawsze zazdrościłam jej gęstych blond włosów i urody dziewczyny z filmów o ratownikach z plaży. Była opalona, wysoka, zgrabna… po prostu piękna. Jej narzeczony był szczęściarzem i miał farta, że zdawał sobie z tego sprawę. A tak myśląc o Hugonie… postanowiłam, że z nim też będę musiała się rozmówić na temat zaręczyn, o których mnie nie powiadomił!

— O mój Boże! Ravie! — wrzasnęła wesoło moja przyjaciółka i wybiegła zza lady, by wpaść mi prosto w ramiona i ucałować moje policzki. — Jak pięknie wyglądasz, rany! — Chwyciła mnie, odsunęła od siebie i zlustrowała wzrokiem z góry na dół, dłużej zatrzymując się na mojej klatce piersiowej, która zmieniła się przez dwa lata mojej nieobecności w Seattle. — Wow, naprawdę wyglądasz obłędnie. Już nie można cię nazywać dzieciakiem, młoda.

Emerie była o rok młodsza od Rosselina, a więc o pięć lat starsza ode mnie i całe życie traktowała mnie jak swoją młodszą siostrę. Spędzałyśmy razem mnóstwo czasu. To, że nie miała rodzeństwa, działało na moją korzyść, bo mogłam ją zachłannie nazywać swoją. Czasami bywałam bardzo zaborcza, co często podkreślali moi rodzice, gdy toczyłam z nimi dyskusje na temat Rosselina. Moja miłość do brata może i wydawała się niektórym niepokojąca, ale miałam to gdzieś, bo miłości nie wolno przeszkadzać. A poza tym nie byłam wariatką, tylko troszczącą się o Rossa młodszą siostrą. Napastowałam Yvette bądź jej groziłam? Nie. Więc wszystko było w porządku.

— To niesamowite, że dwa lata w Anglii zrobiły z chuderlawej szesnastolatki osiemnastoletnią kobietę — skomentowała jeszcze Em. — Rozmowy na FaceTimie to ściema. W ogóle nie oddają tego, jak jest w rzeczywistości!

— Trudno się nie zgodzić — mruknęłam. — Czy twoja mama ma pacjenta?

— Nie, czeka na nową panią, która ma już dziesięć minut spóźnienia przez jakąś awarię, więc mama przegląda papiery. Dostała kolejną propozycję udzielenia wywiadu w jakimś pisemku dla trenujących.

— Czyli mogę jej przeszkodzić?

— Wprawdzie nie ma cię w kalendarzu… ale dwie minuty nie będą problemem — droczyła się. — Jakie mamy plany? Kiedy się widzimy i gdzie? Jakiś pomysł? Powinnaś od razu zaproponować mi powitalnego drinka.

— To ty powinnaś mnie przywitać ciastem marchewkowym i mlekiem, a nie ja ciebie! A tak przy okazji mój stosunek do alkoholu się nie zmienił. Nadal uważam, że nie jestem gotowa na picie. Piłam alkohol dwukrotnie i oba te razy skończyły się źle.

Oczy Emerie się zaświeciły, bo pomyślała zapewne, że zdradzę jej jakiś upokarzający sekret pijanej Raveeny. Niestety musiałam ją rozczarować.

— Za pierwszym razem upiłam się jednym piwem i pocałowałam chłopaka, który mi się podobał, a za drugim wypiłam pół piwa i miałam zgagę jak stąd do Miami. Pierwszy incydent mnie nauczył, że tata zawsze ma rację i alkohol wcale nie pomaga w podejmowaniu słusznych decyzji, tylko przysparza nam kłopotów. Do tej pory jest mi przykro, że zmarnowałam swój pierwszy pocałunek na pijacki atak na usta najprzystojniejszego chłopaka w szkole. Do tego ten chłopak okazał się palantem, więc obraziłam się na piwo za tę niemiłą lekcję.

— Człowiek uczy się na błędach — skomentowała, śmiejąc się ze mnie w duchu. Widziałam to w jej oczach! — Więc podtrzymujesz tradycję rodzinną i schlasz się dopiero w dwudzieste pierwsze urodziny?

Moi bracia zawarli z tatą umowę, że nie będą przesadzać z alkoholem do dwudziestych pierwszych urodzin. A w ten dzień napiją się z nim. Spożywali więc alkohol z umiarem i tylko na imprezach, zachowując się przyzwoicie, do momentu, gdy wedle amerykańskiego prawa mogli już oficjalnie kupić sobie piwo. Nigdy nie zapomnę dnia, gdy mój rodzony ojciec upił się z Rossem. Potem, jak opowiadała mama, w odpowiednim czasie powtórzył to z Revonem. Po tych incydentach moi bracia poprzysięgli sobie, że już nigdy nie doprowadzą się do stanu tak głębokiego odurzenia alkoholem, którego konsekwencją był kac morderca. Myślę, że to był sprytny plan taty, by im pokazać, jak bezsensowną rozrywką jest picie alkoholu w nadmiarze. Powiódł się w stu procentach, bo tato, upiwszy swoich świeżo upieczonych dorosłych synów, zniechęcił ich do pijaństwa.

Ja umówiłam się z mamą. Ustaliłyśmy, że nie będę pić w nadmiarze bez mamy do dnia swoich dwudziestych pierwszych urodzin, ale zgodnie uznałyśmy, że nie kręci nas testowanie swoich granic, więc gdy nadejdzie ten moment, po prostu uraczymy się winem, a potem przez kolejne dwadzieścia dni będziemy wspólnie poznawać smak przeróżnych alkoholi. W ten sposób przekonam się, czy coś mi w ogóle smakuje, nie sponiewieram się i zapoczątkuję tradycję, którą być może kiedyś odświeżę ze swoim dzieckiem. To wydawało mi się wspaniałe: próbować dorosłości z kobietą, która mnie wychowała. Mama zresztą prosiła, bym obiecała, że nie będę jej nigdy okłamywać w sprawie używek. Chciała, żebym spróbowała ich z nią, a nie z ludźmi, którym nie ufałabym w stu procentach. Nidy nie zapomnę jej miny, gdy opowiadałam na FaceTimie o swojej wpadce z piwem. Śmiała się tak głośno i tak spektakularnie, że tata przybiegł z parteru, by sprawdzić, czy się nie dusi. W sumie dusiła się ze śmiechu z powodu mojego zachowania i upokorzenia przed Christopherem Hoodem. A potem mnie pocieszała i zapewniała, że nie ja jedna upiłam się piwem.

— Nie — odpowiedziałam Emerie, wracając do rzeczywistości, i odsunęłam się od niej, by załapać się na przerwę cioci Kirby. — Jak mam się upić, to z mamą, twierdzi, że ma równie słabą głowę co ja.

— Cóż, twój tata ostro załatwił twoich braci podczas ich alkoinicjacji. No ale dobra… proponuję w takim razie wyskoczyć po prostu na drinka do baru, w którym chłopcy będą grać w ten weekend. Co ty na to?

— No nie wiem. Nadal pamiętam uczucie upokorzenia po tym, jak się okazało, że alkohol aż tak na mnie działa. — Wydęłam wargę, przypominając sobie pewną ciekawą rzecz. — Poza tym tam będzie Evren, który…

— Rayland? — zapytała z ogromnym zainteresowaniem, wchodząc mi w słowo. — On jest jak… nawet nie wiem, do czego go porównać. Ma wygląd, którym mógłby zdobyć wszystko, czego chce, talent, który nie mieści się w głowie, a do tego to typ gościa w butach motocyklowych, który pędzi przez miasto, jakby należało do niego. No i ta jego tajemnicza aura. — Emerie uśmiechnęła się jak szaleniec. — A wiesz, co jest w jego przypadku największą anomalią?

— No?

— Że ten chłopak pracuje w cukierni.

Przygryzłam wargę i przeszło mi przez głowę, że w sumie jest dość słodki. Trochę gorzki i smutny, a trochę słodki przez atrakcyjny wygląd. A te jego szaroniebieskie, burzowe oczy…

— Co to za mina? — zapytała Emerie. — Czy ty robisz maślane oczy? Nie widziałaś go jeszcze, jak wieczorem siada w parku z gitarą i gra, kompletnie nie zwracając uwagi na przechodniów. Już się do niego ślinisz? Raveeno Faridan, co to ma znaczyć?

Parsknęłam śmiechem.

— Jestem tylko zaintrygowana chłopakiem, który zaprzyjaźnił się z moją ulubioną osobą — mruknęłam, patrząc na nią bez skrępowania. — Dodatkowo motocykl, ładne oczy i aura działają na jego korzyść i potęgują moją chęć, by go poznać. Och, i nie zapominajmy, że, jak właśnie powiedziałaś, wieczorami gra w parku oraz pracuje w cukierni. W cukierni! A największa fanka ciasteczek wróciła do miasta.

— Od kiedy kręcą cię motocykle?

Kurczę, przecież nie mogłam jej powiedzieć, że jestem zainteresowana Evrenem głównie przez to, jak wiele smutku wyrażają jego oczy.

— Miałam okazję trochę pojeździć w Anglii i mi się spodobało. — W sumie to nawet nie skłamałam, bo pewien przystojny chłopak próbował mi zaimponować jazdą na dwóch kołach. — W zasadzie to mega się w to wkręciłam. Urzekło mnie to poczucie wolności, gdy wiatr rozwiewa ci włosy, a na horyzoncie widać zachodzące słońce.

— To tajny kod, tak? Po ludzku: jeździłaś bez kasku?

Przewróciłam oczami, śmiejąc się z zaczepki przyjaciółki, i lekko ją od siebie odepchnęłam. Nabijała się ze mnie w najlepsze.

— Idę do twojej…

Drzwi do gabinetu cioci Kirby otworzyły się na oścież i stanęła w nich piękna jasnowłosa kobieta w fartuchu lekarskim. Jej szeroki uśmiech i pełne miłości oczy sprawiły, że ogarnęła mnie radość. Boże, tak bardzo za nią tęskniłam!

— Raveeno Faridan! — krzyknęła. — Dlaczego mnie jeszcze nie tulisz!?

Wybuchnęłam śmiechem, a potem wzięłam rozbieg i wpadłam prosto w ramiona swojej ulubionej ciotki. Gdy mnie objęła, całując po głowie, poczułam potworną nostalgię. Ciocia Kirby była jak koło ratunkowe, jak całe dobro wszechświata zamknięte w jednej osobie. Najbardziej bezinteresownej, szczerej i wspaniałej osobie, jaką spotkałam w życiu. Poza moimi najbliższymi, z którymi łączyły mnie więzy krwi. Ale w sumie ciocia Kirby była jak moja druga mama. Jak drugi dom, w którym czułam się dobrze i zawsze na miejscu.

— Tęskniłam za tobą jak wściekła — wyszeptała ciocia. — Moja mała królewna już nie jest taka mała, co? Chyba się popłaczę. Nie widziałam cię od zeszłorocznych świąt!

— Nadal nad tym ubolewam — przyznałam się. — Ale już mi przeszła obraza na wujka. Przecież nie złamał sobie nogi specjalnie.

Ciocia i Emerie parsknęły śmiechem.

— On się prawie rozpłakał, gdy zdecydowałam, że do ciebie nie polecimy. Obraził się na mnie na co najmniej cztery godziny! A jego maksimum to dwie. Wiesz, jaka to była bestialska kara z jego strony?

Ze śmiechem odsunęłam się od cioci i uniosłam dłonie w obronnym geście.

— Nawet nie chcę sobie wyobrażać tej masakry — zażartowałam. — A jak wujek? Jego wypożyczalnia nadal jest bezkonkurencyjna?

— Oczywiście! Poszerzył działalność, teraz wypożycza też samochody na specjalne okazje, kupuje stare stylowe auta, które sam reperuje i dopieszcza ich wygląd. W ciągu ostatnich siedmiu miesięcy oszczędzał jak zwariowany i zainwestował w kilka egzemplarzy. Kupił między innymi jakiegoś unikatowego gruchota z duszą, którym zajmuje się z Revonem po pracy. Chcą go tak odstrzelić, żeby zawieźć nim Rossa do ślubu. A potem zrobią z niego hit i ludzie będą się zabijać o przejażdżkę taką wypasioną starą furą.

— W takim razie już nie mogę się doczekać, by ją zobaczyć. — Przytuliłam się do cioci Kirby jeszcze raz, po czym zrobiłam dwa kroki do tyłu. — Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że was widzę — wyznałam. — Uwielbiam Anglię, swoich znajomych i Adaline oraz jej męża, ale wy… No wy to wy. Tęskniłam jak diabli.

— Och, kochanie, my za tobą jeszcze bardziej — zapewniła ciocia, a potem znów porwała mnie w objęcia.