Senny koszmar - Monika Rępalska - ebook + książka

Senny koszmar ebook

Rępalska Monika

5,0

Opis

NIESPODZIEWANA ŚMIERĆ UKOCHANEGO MĘŻA I SYNKA SPROWADZA JĄ NA DNO. CZY WŚRÓD SENNYCH KOSZMARÓW ODNAJDZIE DROGĘ DO NORMALNEGO ŻYCIA?

Wiodąc spokojne życie szczęśliwej żony i matki, Kat nawet nie myślała o tym, że w jednej chwili może stracić swoich najbliższych. Śmierć syna i męża, która przyszła do niej niespodziewanie, zmieniła jej dotychczasowe życie w koszmar. Nie potrafiąc poradzić sobie z żałobą, kobieta upadła na samo dno. Kiedy nie mogła wziąć w ramiona swojego syna ani przytulić się do męża, nie liczyło się dla niej nic. Najgorsze jednak były sny, które trawiły jej duszę, sprawiając, że rzeczywistość łączyła się ze złudzeniem, popychając ją do podejmowania złych decyzji.

Trwa to do czasu, aż na drodze Kat staje Josh Shepart. Mężczyzna po przejściach, który prowadzi ośrodek dla osób z problemami. To on pokazuje jej, jak przetrwać głęboką żałobę i pokonać koszmar kawałek po kawałku odbierający jej życie.

 

Ale czy pogodzenie się z odejściem najbliższych jest takie proste?

Czy można na nowo się zakochać, ciągle mając w sercu miłość do męża?

By tego się dowiedzieć, musicie sięgnąć po emocjonalną powieść, która na długo zostanie w Waszej pamięci.

 

 

Monika Rępalska, autorka takich bestsellerów jak „Zniszczona" i „Anioły ciemności" powraca w mrocznym thrillerze psychologicznym

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 245

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ayataxa

Nie oderwiesz się od lektury

To, że przeczytałam w jeden dzień, a nawet mniej mówi, że nie oderwiecie się od książki ❤️
00
Lost70

Z braku laku…

myślałam że to będzie fajna książka a połowa to tylko sex i sex. Nie tego oczekiwałam
00

Popularność




Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL ANIOŁY CIEMNOŚCI

Anioły ciemności. Piekielna miłość #1

Anioły ciemności. Odnaleźć siebie #2

POZOSTAŁE POZYCJE

Przyjacielski układ

Kupidyn

Płonący lód. Gra pozorów (razem z Ana Rose)

Świąteczny plan (opowiadanie w ebooku)

Senny koszmar

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Monika Rępalska, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Magdalena Czmochowska

Zdjęcie na okładce (kobieta): © by Jeremy Bishop/unsplash

Zdjęcie na okładce (las): Obraz Anja z Pixabay

Ilustracje wewnątrz książki: © by AnastasiiaPrelovskaia/iStock

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-277-8

Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Epilog

Podziękowania

Dla wszystkich, którzy przeżyli stratę i na nowo odnaleźli swoje szczęście

Skąd możesz mieć pewność, że całe twoje życie nie jest snem…?

Jostein Gaarder

Rozdział 1

Sen. Dla jednych jest to zbawienny czas, odpoczynek dla ciała i duszy. Bywają jednak tacy, którzy robią wszystko by, choć na sekundę nie zmrużyć oka. Tym kimś niestety jestem ja. Oglądaliście kiedyś Koszmar z ulicy Wiązów? Sądzę, że tak. Jeśli myślicie, że takie coś dzieje się tylko w głupich filmach, to jesteście w błędzie.

Nie potrafię powiedzieć, od kiedy mam problemy ze snem, ale wiem, jak długo już walczę o przetrwanie. Pięć lat. Równo pięć lat temu moje życie runęło w przepaść i nigdy nie potrafiło się z niej wydostać. Bo jak można się podnieść po śmierci dziecka i męża? Możliwe, że ludzie z silną psychiką są w stanie poradzić sobie z taką tragedią. I znowu – to nie jestem ja. Jestem osobą słabą – topiącą smutki w alkoholu i połykającą proszki, a nawet próbującą się ciąć. Bliscy, którzy mi pozostali, czyli rodzice i brat, myślą, że mam już to za sobą. Niech tak myślą. Przez dwa lata, które spędziłam w psychiatryku, stałam się znakomitą aktorką. Oni wszyscy sądzili, że mnie ratują, ale to nieprawda – oni umieścili mnie w koszmarze, który nigdy się nie kończy.

***

– Mamusiu, kiedy zrobisz obiecane naleśniki?

Rozglądam się za Aleksem, który właśnie wypowiedział te słowa. Odstawiam wypełniony wodą czajnik na gaz. Łapię mocno za blat kuchenny, aż bieleją mi knykcie, i zamykając oczy, wzdycham ciężko.

– Mamusiu, słyszysz mnie?

Przestań, po prostu przestań.

Proszę w duchu, aby on się w końcu zamknął.

Po kilku chwilach otwieram powieki i zastaję totalny spokój, ponownie mogę oddychać. Nie wiem, ile byłam w tym stanie otumanienia, ale gwiżdżący czajnik podpowiada mi, że musiało minąć przynajmniej pięć minut. Wyłączam gaz i zalewam kubek z torebką mojej ulubionej, czarnej herbaty earl grey. Robię dwa kroki w stronę lodówki i wyjmuję z niej butelkę jack daniel’s. Nie cackam się, tylko dolewam sporą ilość do herbaty, muszę jakoś przetrwać ten cholerny dzień, bo nie minęła nawet ósma rano, a Aleks już daje mi w kość.

– Cholera! – krzyczę, kiedy znowu słyszę tę paskudną dziecięcą rymowankę, której nauczyli go w szkole.

Blokada, blokada. Zamknij drzwi.

Zgaś światła. Nie mów nic.

Pójdź za biurko, ukryj się. Czekaj, aż bezpiecznie stanie się.

Blokada, blokada. Wszystko skończyło się.

Teraz czas zabawić się.

Rozbijam kubek o płytki podłogi kuchennej, zostawiam ten cały bałagan i uciekam z domu.

Nie mogę tutaj dłużej przebywać i słuchać radosnego paplania mojego syna.

***

– Hej, Ed, polej to co zwykle.

Znajduję się w barze na obrzeżach miasta, który odwiedzam praktycznie codziennie od trzech lat.

– Jeszcze nie ma południa, dzisiaj wcześnie zaczynasz, coś się stało? – pyta barman.

Dzisiaj wyjątkowo pojawiłam się w barze wcześniej, dlatego wygląda na zatroskanego, kiedy polewa mi alkohol.

Taa, zazwyczaj pojawiam się w tym miejscu późnym wieczorem, kiedy w zaciemnionej uliczce mogę spotkać podejrzane typki, od których kupuję kodeinę. Ona daje mi chwilową euforię, a zarazem nadmierny spokój, którego bardzo często potrzebuję, gdy Aleks staje się zbyt uciążliwy.

– Musiałam się wyrwać z domu, odsapnąć, po prostu pobyć przez moment sama.

Wielu ludzi przypisuje barmanom funkcję terapeuty. Wiecie, przy alkoholu właśnie jemu możecie się wygadać i takie tam brednie. Ja nie potrzebuję zwierzeń i on to wie, ale i tak zawsze pyta, jak się czuję.

Nie wiem, jak dużo wypiłam, nie liczyłam. Ale kilka nieodebranych połączeń od brata każe mi wracać do domu, wziąć prysznic, doprowadzić się do porządku i udawać – na tyle, na ile to możliwe – szczęśliwą siostrę, a nie kobietę, która jest powalona, która zatapia swoje smutki w szklance alkoholu. Kieliszek jest już dla mnie za mały, wolę pić ze szklanki, więcej można do niejwlać.

Zataczam się do samochodu, nikt nawet mnie nie zatrzymuje. Kogo obchodzi zalany w trupa wrak kobiety? Nikogo. Każdy żyje swoim życiem, nie zwraca uwagi na otoczenie, a tym bardziej na mnie.

Siadam na fotelu kierowcy, zapinam pasy, wkładam kluczyk do stacyjki i uruchamiam samochód. Jeszcze patrzę we wsteczne lusterko i nie poznaję siebie. Od bardzo dawna siebie nie poznaję i chyba nigdy nie będę w stanie sobie przypomnieć, jaka byłam wcześniej.

Rozdział 2

Leżę w wannie pełnej gorącej wody i zastanawiam się nad tym, jakby to było zamknąć oczy na dłużej niż pięć czy dziesięć minut i po prostu odpocząć.

Wpatruję się w kropelki, które monotonnie, jakby wygrywały mi melodię kołysanki, kapią z kranu.

Kap, kap, kap.

I w tym momencie nie wiem, czy nadal jestem w łazience czy już śnię.

Cisza. Otacza mnie ogłuszająca cisza i to uświadamia mi, że mam tylko kilka chwil na ocknięcie się ze snu, zanim będzie za późno. Gorączkowo rozglądam się za czymś, co spowoduje mi tak wielki ból, że będę w stanie się ocknąć. Mój wzrok pada na maszynkę do golenia, ale nim mam szansę po nią sięgnąć, czuję szarpnięcie za tył głowy. Ślizgam się po dnie wanny i uderzam głową w jej kant. Momentalnie jestem pod wodą, nagle nie jest to moja wanna, a jakieś jezioro z czarnym dnem, które kojarzy mi się z otchłanią piekła. Próbuję złapać oddech, szamoczę rękami, by wydostać się na powierzchnię, ale coś lub ktoś mi nie pozwala.

– Mamusiu, no chodź ze mną ponurkować, będzie fajnie.

Mimo paniki, że nie mogę zaczerpnąć powietrza, odwracam głowę w kierunku głosu, który jest bardzo blisko mnie.

Boże, nie wiem, co to jest, ale na pewno nie mój Aleks. Ta postać wygląda jak on, ale ten wzrok i szyderczy uśmiech nie należą do mojego dziecka.

– I co, mamusiu, nie chcesz do nas dołączyć? – kpi ze mnie.

Obudź się, no dalej, Kat. Obudź się!

Próbuję szybciej płynąć, ale to bezcelowe, bo nie poruszam się ani o milimetr. To coś zbliża się do mnie, coraz bardziej wyciąga swoje szpony wyglądające jak ostre noże, które zapewne w mniej niż sekundę rozcięłyby mnie na pół.

Jest coraz bliżej, a ja przestaję się gorączkowo szamotać i osiada we mnie spokój, poddaję się temu. Jeśli to coś chce mnie dorwać, to pozwalam na to. Niech ten skurwiel w końcu zrobi to, co musi. Chcę mu wykrzyczeć: „No dalej, na co czekasz?”,kiedy coś mnie ciągnie do góry.

Krztusząc się, łapczywie łapię powietrze do płuc, spanikowanym wzrokiem rozglądając się, co się stało i gdzie tym razem jestem.

– Mój Boże, Kat, próbowałaś się zabić?!

Poznaję ten głos i nagle dociera do mnie, że już nie śnię – znowu jestem w łazience, w wannie pełnej lodowatej wody, naga z moim bratem, który chyba właśnie uratował mi życie.

– Co?! Nie. Musiałam zasnąć – chrypię, bo nadal trudno mi złapać powietrze.

Mój brat patrzy na mnie sceptycznie, analizując coś. Po tym, co przeszłam, i po tym, co on i moi rodzice przeszli w związku z moim załamaniem, cały czas mnie kontroluje.

– Dobra, ekhm – odchrząkuje – to ty się ubierz, ja zrobię nam kawę i pogadamy.

Odwraca się i kieruje do drzwi, musi jednak jeszcze raz rzucić na mnie okiem i upewnić się, że jak wyjdzie, to nie będę chciała się utopić.

***

Siadam przy stole, naprzeciwko Grega, i zlodowaciałymi palcami sięgam po parujący kubek gorącej czarnej jak smoła kawy.

– A teraz powiedz, co się dzieje, Kitty Kat.

To zdrobnienie z dzieciństwa wypowiedziane przez mojego brata totalnie mnie rozczula. Wtedy wszystko wydawało się takie nieskompilowane, przypominam sobie, jaka byłam beztroska i szczęśliwa.

– Nic. Naprawdę zasnęłam. Wiem, co sobie myślisz. Obiecałam wam, że powiem, jeśli coś się będzie działo.

Mężczyzna przede mną także się zmienił, strasznie schudł, jego oczy straciły figlarny blask, a ciągłe przeczesywanie włosów zniszczyło jego dawną bujną czuprynę.

– To pewnie przez to, że siedziałam do rana nad nowym projektem.

– Mamrotałaś imię Aleksa – wyszeptuje.

Podrywam głowę i widzę, że wypowiedzenie tych słów jest dla niego trudne oraz powoduje ból.

– Ja… – zaczynam, nie wiedząc, co w tej chwili powiedzieć.

– Ja też cały czas o nich myślę, mimo że minęło tyle czasu. Trent był moim kumplem, a Aleks jedynym siostrzeńcem. Wiem, że nadal musi być to dla ciebie trudne, ale… – wzdycha. – Nie chcę, byś znowu się od nas odcięła i robiła sobie krzywdę. Nie chcę ponownie cię stracić. Proszę, nie rób mi tego.

Czuję łzy pod powiekami, a wielka gula w gardle powoduje trudności z przełykaniem śliny.

– Nie chciałam się utopić – powtarzam.

Obejmuję się ramionami, bo nagle czuję straszliwy chłód.

– Prześpij się, potrzebujesz prawdziwego wypoczynku. Zadzwonię jutro.

Greg podnosi się z krzesła, podchodzi i całuje mnie w czoło na pożegnanie.

Sen. To ostatnie, na co mam ochotę. Tylko że jak zamykam oczy, widzę ich i to łamie mi serce. Potrzebuję jednak energii, dlatego sięgam po komórkę, którą mam cały czas przy sobie, i ustawiam budzik na dziesięć minut. Odkryłam, że jedynie te kilka minut daje mi wytchnienie od koszmarów, które nie wiem teraz, czy są jawą czy snem.

Pik. Pik. Pik.

Słyszę brzęczenie telefonu, ale nie mogę otworzyć oczu, więc zmuszam swoje ciało do jakiegoś ruchu, lecz nic się nie dzieje.

– Mamusiu, gdzie jesteś?

Kiedy słyszę Aleksa, wiem, że to znowu się zaczyna.

Nagle nie leżę na kanapie, a głos Aleksa mnie nie dręczy, teraz jestem obserwatorem tamtego dnia. Dnia, w którym straciłam wszystko. To już nie jest senny koszmar, w tym momencie otwierają się wrota do mojego piekła.

– Co?! Jesteś w szpitalu?! Co się stało?!

Pamiętam jak dzisiaj spanikowany głos Trenta.

Tamtego dnia zasłabłam w pracy i wylądowałam na izbie przyjęć. Podczas badań wyszło, że jestem w piątym tygodniu ciąży. Byłam tak zapracowana, że nawet tego nie zauważyłam. W tamtym momencie to był dla mnie wielki szok, mieliśmy plany z Trentem, drugie dziecko miało poczekać. Chociaż w pierwszej chwili oświadczenie lekarza wbiło mnie w fotel, szybko zganiłam się za moje durne myśli i po wyjściu z gabinetu zadzwoniłam do męża obwiesić mu tę nowinę.

Dobrze pamiętam, co mu powiedziałam i jak zaskoczenie zamieniło się w radość.

– To z przemęczenia, kochanie, no i wyszło coś jeszcze… – Przeciągam ten moment, by zrzucić na niego bombę. – Po przeprowadzeniu kilku badań okazało się, że jestem w ciąży.

Wtedy cisza była nie do zniesienia, ale będąc obserwatorem mojego męża, stojąc przy nim niczym duch i patrząc na jego twarz, tylko płaczę. Płaczę za tym, że to sen i nie mogę go dotknąć, ponownie poczuć. Tęsknię za tamtą chwilą, która – gdybyśmy się spotkali – mogłaby być najwspanialszą w tamtym okresie naszego życia. A kiedy wiem, co ma dalej nastąpić, nogi się pode mną uginają i opadam na podłogę.

– Kat, kochanie, to niespodziewane, ale i wspaniałe. Nie ruszaj się, wezmę Aleksa i przyjedziemy po ciebie. Kocham cię.

To był ostatni raz, kiedy usłyszałam od niego te słowa.

Czuję, że ten sen będzie najstraszniejszy ze wszystkich, jestem przekonana, że zobaczę śmierć mojego męża i syna.

Obserwuję swoją rodzinę niczym widz w kinie oglądający film.

– Aleks, chodź, chłopie, ubierzemy cię, bo jedziemy po mamę.

Skupiam wzrok na moim małym chłopczyku, który niezdarnie biegnie z ulubionym samochodzikiem lego do swojego taty.

– Do mamusi – piszczy.

Jego dziecięcy uśmiech nawet teraz wywołuje moje parsknięcie przez ciągle spływające łzy.

Przyglądam się, jak mój mąż ubiera naszego synka, przez ten cały czas ani na chwilę nie schodzą im uśmiechy z twarzy.

– Mamusia ma dla nas niespodziankę, musimy się spieszyć.

Po tych słowach widzę, jak Aleksowi aż się oczy świecą na słowo „niespodzianka”.

Przenosimy się teraz na zewnątrz i po raz kolejny widzę, jakim dobrym ojcem był Trent. Chociażby to głupie dopilnowanie, czy Aleks jest dobrze zapięty w foteliku. Ta jego opiekuńczość roztrzaskuje mi serce, tym bardziej że wiem, co zaraz nastąpi.

– Daleko jeszcze, tatusiu?

Znajduję się teraz samochodzie zmierzającym w moim kierunku.

Wiedziałam, że pokonanie drogi z naszego domu do szpitala zajmuje jakieś dwadzieścia minut, chyba że otworzą akurat most, by przepłynął prom, wtedy podróż wydłuża się do pół godziny.

– Zaraz, mistrzu, jesteśmy niedaleko, wystarczy przejechać przez most i będziemy na miejscu. To co, może zaśpiewamy, żeby szybciej minął nam czas?

Siedząc obok Trenta i nawet na sekundę nie odrywając od niego wzroku, widzę, jak tylko na chwilkę zerka na Aleksa we wstecznym lusterku, i wtedy to się dzieje.

Dwa samochody przed nami zatrzymują się gwałtownie. Trent reaguje szybko i w ostatnim momencie hamuje, nie zderzając się z nikim, po czym odwraca się do naszego syna, który się przestraszył i teraz płacze. To się dzieje w okamgnieniu – siedzimy w samochodzie, a w następnej chwili spadamy do wody.

– Tatuś!

Kiedy słyszę krzyk swojego dziecka, działam automatycznie, podchodzę do niego i próbuję go uspokoić, jednocześnie odpinając mu pasy.

Z przodu Trent jęczy, odwracam się w jego kierunku i sama wydaję zbolały jęk, zerkając na niego. Krew leci z jego zranionego czoła, utrudniając mu widzenie, mój mąż przeklina pod nosem, a potem odwraca się do Aleksa, by go uspokoić.

– Ciii, mistrzu, zaraz tata cię odepnie i wyjdziemy z samochodu, przecież musimy zdążyć do mamusiu, czeka na nas niespodzianka.

Szlocham. Trent nigdy się nie poddawał, zawsze był moim wsparciem. Widząc, jaki był z moim synem do końca, żałuję, że wtedy do niego zadzwoniłam.

– Kurwa, no dawaj. – Szarpie za pas, który nie chce ruszyć.

Musiał się jakoś zaciąć albo w coś wplątać.

Zerkam za okno. Coraz bardziej spadamy, robi się ciemniej, a woda w końcu zaczyna dostawać się do pojazdu.

– Okej, kolego, zaśpiewaj mi coś, wtedy będę miał więcej energii i szybciej stąd wyjdziemy.

Mój synek, chlipiąc, śpiewa tytułową piosenkę ze swojej ulubionej bajki o samochodach. Trent dał sobie spokój z pasem i teraz widzę, jak próbuje się przez niego przecisnąć. Kiedy jakimś cudem jest już przy Aleksie i odpina go z fotelika, to chociaż wiem, że im się nie uda, mam głupią nadzieję, że tym razem jednak skończy się to inaczej.

– Dużo wody się zrobiło, tato, jak teraz wyjdziemy?

– Boże, dlaczego im nie pomogłeś?!

Krzyczę, choć wiem, że nikt mnie nie usłyszy, a to pytanie zadawałam już chyba setki razy.

– Damy radę, kolego, tylko zagramy w pewną grę, okej?

Mały od razu kiwa ochoczo główką.

– Jak powiem „start”, to musisz wytrzymać bez oddychania jak najdłużej, rozumiemy się? – Trent patrzy prosto w oczka Aleksa, upewniając się, że nasz syn go rozumie.

Sama bym lepiej tego nie wymyśliła, pewnie od razu bym spanikowała i czekała na to, co nieuniknione. Ale nie mój mąż, on do samego końca ratował naszego syna i siebie, by do mnie dotrzeć.

– Dobrze, tatusiu, wygram z tobą. W lato w basenie z mamusią się tak bawiliśmy i zawsze wygrywałem – oznajmia Aleks już bez strachu, z wielkim uśmiechem.

– Teraz zamknij oczka, bo tatuś będzie walił w okno, nie chcę, żeby coś ci w nie wpadło.

Automatycznie odsuwam się, kiedy Trent zaczyna walić nogą w boczne okno.

Gdy udaje mu się rozbić szybę, woda wlewa się do środka bardzo szybko. Wtedy słyszę sygnał, by Aleks wstrzymał oddech, i dzieje się to, o czym policja nie chciała mi powiedzieć.

Kiedy moim chłopakom prawie udaje się uciec z samochodu, staje się jedna z najgorszych możliwych rzeczy. Nie wiem skąd, ale nagle na pojazd, w którym uwięzieni są Trent oraz Aleks, spada inny samochód i przygniata ich do dna. Krzyczę, ile sił w płucach, widząc, jak mój mąż w ostatniej chwili zdąża wypuścić Aleksa, po czym zostaje przecięty na pół. Mały jest w szoku i otwierając swoje usteczka, woła mnie, tracąc tym samym swój ostatni oddech i topiąc się.

Nagle sama się duszę, jakbym tam była, macham rękami, próbując wydostać się na powierzchnię. I tak jak ostatnio, coś zaczyna mnie ciągnąć na dół. Zerkam w tamtą stronę i ponownie widzę swojego synka, którego anielska twarzyczka nagle zamienia się we wcielenie samego diabła i woła mnie.

– Mamusiu, chodź do mnie.

– Zostaw mnie, nie jesteś moim Aleksem.

Kiedy to mówię, to coś śmieje się i zbliża do mnie z wyciągniętymi szponami. Macham mocniej kończynami, młócąc czarną wodę, by oddalić się od niego, płuca palą mnie niemiłosiernie, ale walczę. Walczę o przetrwanie, kocham swoich chłopaków, ale moje życie jest tutaj i obiecałam bratu, że się nie poddam.

Pik. Pik. Pik.

Ponownie słysząc budzik w telefonie, budzę się momentalnie i łapię za klatkę piersiową. Chwytam komórkę i patrzę na godzinę. Cholera, minęło dziesięć minut, które ustawiłam. To niemożliwe, musiałam spać dłużej. Przeczesuję włosy i stwierdzam, że jestem cała mokra. Od razu przypominają mi się mój sen i woda, w której się znajdowałam. Czyżby te bezpieczne dziesięć minut nie dawało mi już spokoju?

Rozdział 3

Zawsze te same słowa: „Mamusiu, gdzie jesteś?”. Moje dziecko wołało mnie, kiedy potrzebowało mojej pomocy, a ja nie mogłam z nim być. Te słowa cały czas mnie prześladują.

Kiedy budzę się z koszmarnych wspomnień, cały czas analizuję to, co mi się przyśniło.

Wielkie poczucie winy nigdy mnie nie opuści, ale brak snu i zobaczenie, jak moja rodzina umiera, doprowadzają mnie do ruiny. Już byłam na samym dnie i nie chcę ponownie tam wracać.

Zrywam się z kanapy, na której siedziałam, i udaję się do gabinetu na końcu korytarza, gdzie znajduje się mój laptop. Zawsze, gdy tu wchodzę, mogę wyczuć zapach mojego męża. Ten pokój był jego miejscem do pracy, relaksu czy też strefą przemyśleń. Chłonę otoczenie, dotykając mahoniowego biurka, na którym kiedyś kochaliśmy się namiętnie zaraz po naszej pierwszej małżeńskiej kłótni. Na to wspomnienie na mojej twarzy gości uśmiech.

Przeganiam ten obraz sprzed swoich oczu i siadam na skórzanym biurowym fotelu, włączając sprzęt, który, mam nadzieję, da mi odpowiedzi na to, czego szukam.

– No dobra, od czego by tu zacząć… – mruczę pod nosem. – Może „problemy ze snem”.

Wciskam enter i nie muszę długo czekać, aż wyświetla mi się mnóstwo stron. Klikam pierwszą lepszą i zagłębiam się w lekturze.

– Wujku Google, akurat w tym przypadku Einsteinem nie jesteś. Sama doszłam do tego, że może to być spowodowane moimi problemami – fukam. – Trzeba podejść do tego z innej strony, może coś na zasadzie grupy wsparcia.

– Tak! – krzyczę, kiedy coś takiego znajduję, nawet niedaleko mojego domu.

Łapię za telefon, by dowiedzieć się czegoś więcej.

Trzy sygnały i już mam zamiar się rozłączyć, gdy ktoś odbiera i słyszę, że ma zadyszkę, wypowiadając „halo”.

– Och, dzień dobry, znalazłam was w Internecie i jestem ciekawa, kiedy mogę przyjść.

Cholera, nie przemyślałam tego za dobrze. Nie wiem, czy można ot tak do nich iść czy trzeba umówić się na wizytę. Nigdy tego nie robiłam, to niby skąd mam wiedzieć? Debatuję tak sama ze sobą, przez co w pierwszej chwili nie słyszę, że osoba, która odebrała telefon, coś do mnie mówi.

– Przepraszam, może pani powtórzyć? – pytam uprzejmie, choć w środku cała się trzęsę, zastanawiając się, czy postępuję właściwie.

– Ależ oczywiście, każdy zainteresowany może do nas dołączyć. Nikomu nie odmawiamy. – Słyszę uśmiech w jej słowach. – Nawet dzisiaj o osiemnastej jest kolejne spotkanie, więc jeśli ma pani ochotę, to zapraszam.

Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że to nastąpi tak szybko. Trochę mnie to zmyliło, bo myślałam, że będę miała możliwość zrezygnować, ale dopóki jestem odważna, zgadzam się. Dopytuję się jeszcze o konkretny adres i rozłączam się.

– No cóż, Kat, chciałaś coś zmienić, to nie ma teraz wymówek – wzdycham i opieram się o fotel, kładąc głowę na zagłówek i zamykając na chwilę oczy.

***

Nawet nie spostrzegłam, kiedy tak szybko minął mi czas i muszę wychodzić z domu, by zdążyć na swoje pierwsze spotkanie z grupą wsparcia dla osób z problemami takimi jak moje. Powiedzmy sobie prawdę, wątpię, by uczestnictwo w tym miało mi pomóc, ale nadzieja umiera ostatnia i tego będę się trzymała.

Czuję niepokój, przejeżdżając przez DuSable Bridge1, to ten most śnił mi kilka godzin temu.

– To był tylko sen, nic ci się nie stanie – powtarzam dopóty, dopóki nie znajduję się bezpiecznie po drugiej stronie.

Podjeżdżając pod stary kamienny budynek, rozglądam się trochę podejrzliwie po okolicy. Znajduję się gdzieś na uboczu, co prawda na samym końcu alejki widzę tętniącą życiem ulicę, ale i tak czuję ciarki na ciele. Szukam wolnego miejsca, parkuję samochód i opieram czoło na kierownicy, ponownie zastanawiając się, co ja tutaj robię. Biorę głęboki oddech w chwili, w której ktoś puka do okna.

– O Boże! – krzyczę, łapiąc się za serce, myśląc, że ze strachu zaraz mi wyskoczy z klatki piersiowej.

Jak dobrze, że zamykam auto od środka, to choć troszkę ochrania mnie przed nieznajomymi, a taki właśnie stoi przy moim oknie od strony kierowcy.

Mimo że jest ciemno, a jedyną poświatę dają światła latarni przy budynku, i tak piorunuję wzrokiem potężnie wyglądającego osobnika.

– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. – Unosi ręce w geście poddania. Cofa się o dwa kroki, po czym ponownie się odzywa: – Zamierzasz wejść? – Wskazuje głową na budynek.

Podążam w tamtym kierunku i przytakuję. To głupie tak gadać przez szybę, więc decyduję się wysiąść z samochodu.

Kat, co ma być, to będzie.

– Przepraszam za swoje zachowanie – chrząkam – to mój pierwszy raz i musiałam chwilę pobyć sama.

Facet uśmiecha się do mnie, jakby to rozumiał. Dopiero teraz jestem w stanie mu się przyjrzeć i… a niech mnie, przede mną stoi marna podróbka mojego męża. Kręcę głową, to muszą być jakieś zwidy spowodowane brakiem snu. Ponownie zerkam do góry, a on wciąż tam jest i patrzy na mnie poważnie.

– Czy coś się stało? – dopytuje się. – Wyglądasz na zdezorientowaną.

– Nie, nic, po prostu… nieważne – odpowiadam, bacznie mu się przyglądając. – Czy ty też szedłeś na spotkanie…

Zamieram, bo nie wiem, jak to nazwać.

– Tak, ale słyszałem, że ma być dzisiaj jeszcze jedna osoba i postanowiłem poczekać. – Ponownie się uśmiecha.

Jak to? Skąd niby wiedział, że się zjawię?

Widząc moją minę, zaczyna wyjaśniać:

– Prowadzę te spotkania, jestem Josh – przedstawia się, wyciągając do mnie lewą dłoń.

Dopiero teraz zauważam, że nie ma jednej ręki. Widać, że facet jest przyzwyczajony do reakcji, bo nic sobie nie robi z mojego bezczelnego gapienia się. Ponownie zawstydza mnie moje zachowanie i reflektując się, również się przedstawiam.

– Och, a więc wychodzisz po nowych członków w obawie, że uciekną? – pytam, chcąc trochę zażartować.

– Każdy ma wątpliwości za pierwszym razem. Ludzie nigdy nie wiedzą, co ich czeka na takim spotkaniu. Czy to będzie luźna gadka, czy może coś na zasadzie swego rodzaju badania. Lubię udowadniać im, że zazwyczaj mają mylne wyobrażenie o tym, co mogą zobaczyć w środku, i próbuję zachęcić chociażby do wejścia i przekonania się, czy to, co robię w tym budynku, jest dla nich. To wszystko – kończy, wzruszając ramionami.

Jego luźne podejście i wypowiedziane słowa dodają mi odwagi. Myślę sobie o tym, co powiedział. Może warto zobaczyć, czy to, co się tam znajduje, jest dla mnie.

– Przekonałeś mnie – spoglądam w jego czekoladowe oczy, które przypominają oczy Trenta, a jednak są zupełnie inne – to co, idziemy?

Wskazuje ręką, bym szła przodem.

Biorąc ostatni głęboki oddech, przekraczam próg i wchodzę do starego budynku z facetem przypominającym mi mojego zmarłego męża oraz nadzieją, że przybycie tutaj, było dobrą decyzją.

1Most zwodzony Michigan Avenue na rzece Chicago.

Rozdział 4

Będąc już w środku, rozglądam się z zaciekawieniem po pomieszczeniu. Muszę przyznać, że wnętrze wygląda nawet przytulnie, zważywszy na stan budynku, który widziałam, zanim tutaj weszłam. Słysząc głosy przebywających osób, trochę się spinam. Josh, jakby to wyczuwając, kładzie mi dłoń na ramieniu i ściska delikatnie, wysyłając mi tym samym przekaz, że wszystko będzie w porządku.

– Cześć, moja wspaniała grupo nocnych marków.

Osiem osób odpowiada mu chóralnym przywitaniem, a ja nie mogę się powstrzymać i parskam na absurdalną nazwę tej grupy.

– To jest Kat, będzie nam dzisiaj towarzyszyła w spotkaniu.

Zadziwiająco szybko odczuwam spokój między tymi ludźmi. Ludźmi, których jeszcze nie znam, ale dzielę z nimi zapewne ten sam problem.

Josh wskazuje mi wolne miejsce obok faceta, który jest mniej więcej w moim wieku. Uśmiecha się do mnie uprzejmie, odpowiadam tym samym, przy okazji zauważając jego zmęczenie objawiające się sennym spojrzeniem i podpuchniętymi oczami. Siedzimy w wielkim kółku, rozglądam się po uczestnikach, widzę, że ich wygląd nie odbiega od mojego – wszyscy ledwo trzymamy się na nogach, ale nie możemy zamknąć oczu, bo paraliżuje nas strach.

– Może ktoś chce zacząć? Pokażemy nowo przybyłej koleżance, jak to u nas wygląda. – Josh przebiega wzrokiem po grupie do chwili, aż starsza Afroamerykanka podnosi rękę. – Amala. Świetnie, zamieniamy się w słuch.

Kieruję wzrok na tę kobietę, ale coś każe mi spojrzeć na Josha. Siedzi rozluźniony na krześle, jedną nogę założył na drugą, tak, że kostka prawej nogi spoczywa na kolanie lewej. Sądziłam, że będzie notował to, co mówi kobieta, a później analizował, ale nic takiego się nie dzieje. Ponownie skupiam się na Amali, która opowiada swój ostatni sen. Próbuję skoncentrować się na brzmieniu jej głosu, ale moja głowa się kiwa. Muszę choć na pięć minut zamknąć oczy.

– Tylko pięć minut – mruczę do siebie.

Wcześniej

Otępiała siedziałam na dziecięcym łóżku Aleksa, ściskając w dłoni jego ulubioną maskotkę. Nie chciałam się stąd ruszać. Nie miałam siły przebywać między ludźmi. Czy oni nie potrafili zrozumieć, że chciałam być teraz sama? Moje oczy wydawały się już suche, zdawało mi się, że wypłakałam już wszystkie łzy.

Wzięłam głęboki wdech, chcąc poczuć jakikolwiek zapach mojego dziecka.

Ale niczego nie poczułam.

Jego już nie było. I już nigdy nie będzie mi dane tulić go do piersi ani usłyszeć jego radosnego śmiechu.

– Kat, kochanie. – Usłyszałam głos mamy. – Już czas na nas.

Nawet nie podniosłam na nią wzroku. Od śmierci Trenta i Aleksa traktowała mnie jak dziecko. Tracąc ich, straciłam również chęć do życia.

– Córeczko, musimy jechać.

W środku aż krzyczałam, żeby się ode mnie odpieprzyła. Z moich ust nie wyszło jednak żadne słowo. Podniosłam się z łóżka synka i jak kukła pociągana za sznurki przez lalkarza skierowałam się na dół.

Słyszałam za sobą kroki matki. Przede mną zaś pojawiła się twarz ojca i brata, którzy czekali na nas przy drzwiach.

Przystanęłam, zerknęłam w lustro wiszące w przedpokoju i wzięłam głęboki oddech.

– Gotowa? – zapytał tata.

Choć tak naprawdę nie byłam gotowa, kiwnęłam głową. Udając się do wyjścia, zauważyłam, jak rodzice wymieniają między sobą zatroskane spojrzenia.

Nie mogłam tego znieść. Czułam się winna. Chciałam wymazać z pamięci tamten dzień. Może gdybym nie zadzwoniła do Trenta, to nadal byłby ze mną. Aleks cieszyłby się, że jest starszym bratem, a ja… Ja miałaby ochotę na wzięcie kolejnego oddechu, by żyć.

– Kat, jesteśmy na miejscu.

Głos Grega wyrwa mnie z zamyślenia.

Mrugam, jakbym dopiero się obudziła.

Spoglądam przez okno samochodu i tępo wpatruję się w dom pogrzebowy, do którego za moment będę musiała wejść.

– Jestem z tobą. – Uśmiechnął się smutno, podążając za moim wzrokiem utkwionym w budynek przed nami.

– Potrzebuję jeszcze chwili – powiedziałam.

– W takim razie porozmawiam z księdzem, by dał ci czas.

Patrzyłam, jak moja rodzina wysiada z samochodu i o czymś rozmawia. Spoglądali w moim kierunku, wiedziałam, że się martwią.

Odruchowo dotknęłam swojego brzucha, w którym jeszcze kilka dni temu mieściło się nowe życie. Moje i Trenta, a teraz…

Teraz nie miałam kompletnie nikogo.

Nie mogłam w nieskończoność siedzieć w samochodzie. Chociaż nie chciałam rozstawać się z moimi chłopakami, musiałam wziąć się w garść i wejść do środka. Czułam, że gdy trumny opadną do ziemi, stracę połączenie z mężem i synem.

Na drżących nogach weszłam do budynku. Od razu poczułam przenikający chłód rozchodzący się po moim ciele. Zignorowałam ludzi ubranych na czarno, większość z nich miała pochylone głowy, innym drgały ramiona od cichego płaczu. Rodzice Trenta i moi siedzieli na samym początku, tuż przy trumnach.

Szłam prosto do moich chłopaków, chciałam po raz ostatni ich zobaczyć, lecz nie było to możliwe. Pamiętam dzień, kiedy musiałam ich zidentyfikować. Wtedy po raz drugi moje serce zostało rozerwane. Najpierw usłyszałam, że mój mąż i syn nie żyją, a potem musiałam to potwierdzić. To było coś strasznego, coś, do czego nie chciałam wracać, ale i tak utkwiło mi w pamięci. W tamtej chwili straciłam również kolejne dziecko. Poroniłam.

Stojąc nad zamkniętymi trumnami, musiałam pohamować szloch, który formował się w moim wnętrzu. Wyciągnęłam dłoń, chcąc dotknąć zimnego drewna, by po raz ostatni poczuć połączenie z miłościami mojego życia. Wtedy to poczułam, chłód, który spowodował dreszcze mojego ciała. Przysięgłabym, że w tamtym momencie usłyszałam również głos mojego synka wołającego o pomoc. Nogi się pode mną ugięły. Gdyby nie mój brat, który w ostatniej chwili chwycił mnie w pasie, upadłabym na marmurową podłogę.

Za sobą słyszałam szmery ludzi. Nie interesowało mnie, co sobie myślą ani czy czują współczucie. Moje zaczerwienione oczy pozostały skupione na małej, białej trumnie. Zastanawiałam się, czy mój umysł nie płata mi figli, czy może w jakiś sposób Bóg pozwolił mi jeszcze raz usłyszeć Aleksa.

Odnosiłam wrażenie, że moje serce jakby na nowo zaczęło bić. To było niedorzeczne. Tak bardzo chciałam mieć ich obok siebie, że wydawało mi, iż czuję ich obecność, a nawet słyszę głosy.

– Kat, trzymasz się?