Słaby punkt - Agata Adamska - ebook

Słaby punkt ebook

Agata Adamska

3,8

Opis

Sześć lat temu Sonia straciła matkę, a ona sama została skrzywdzona w niewyobrażalnie okrutny sposób. Kiedy po raz pierwszy od tego czasu nieznajomy mężczyzna zwrócił się do niej prawdziwym nazwiskiem, od razu zrozumiała, że dogoniła ją przeszłość. I że tym razem nie da się uciec od tego, czym zajmują się jej najbliżsi krewni.
Bo cóż z tego, że Rodzina ma swój specyficzny kodeks moralny, skoro zawsze zdarzy się ktoś, kto dla zysku złamie wszelkie zasady. I kto chce, aby dzieci płaciły za przewinienia rodziców. Plan posłużenia się zastraszoną młodą kobietą okazuje się jednak mieć pewien Słaby punkt...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 373

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (6 ocen)
3
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Paraplan

Nie polecam

Sieczka, chaos, ani treści, ani stylu. Nie polecam. Strata czasu.
00

Popularność




Agata Adamska
Słaby punkt
© Copyright by Agata Adamska 2022Projekt okładki: Tomasz Dutkowski
ISBN 978-83-7564-682-5
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

 I

Jeszcze tylko parę kroków i spokój. Jak się postara, to zdąży na autobus i dzięki temu do godziny będzie w domu, a tam ciepły kocyk, książka i może wino… No i Maurycy. Trzeba będzie darmozjada nakarmić. Jak tak dalej pójdzie, to pół pensji na tego futrzaka będzie przeznaczać. W zasadzie należałoby zabrać go do weterynarza…

– Panno Odescalchi!

Odruchowo przystanęła, wyrwana z toku rozmyślań o tym, że pacyfikacja prawie jedenastokilowego kota będzie drogą przez mękę. Poczuła irytację, bo zwrócenie się do niej w ten sposób – ktokolwiek by to był – z całą pewnością oznaczało spóźnienie się na autobus. Maurycy będzie niepocieszony. Pełna nadziei, że jakoś się wywinie, próbowała udawać, że nic nie słyszała, gdy wołający pojawił się na drodze do drzwi wyjściowych. Ubrany był w zwykłą czarną marynarkę, koszulkę o szarym odcieniu, dość znoszone dżinsy i buty w kolorze brudnego błota, kompletnie niepasujące do reszty stroju. Podniosła wzrok i dojrzała twarz nieznajomego – miał coś koło sześćdziesiątki, siwe włosy i kruczoczarny pojedynczy wąs nad ustami. Spojrzenie szarych oczu utkwił w niej i jedynie one w całej twarzy nie wydawały się nijakie i zmęczone.

– Panno Odescalchi, chciałbym z panią porozmawiać – powiedział. Głos miał dość oschły.

– Proszę mnie tak nie nazywać – odparła, usiłując stłumić narastającą irytację. W tym wszystkim musi jeszcze rozmawiać po angielsku, a to nie poprawiło jej nastroju.

Jej rozmówca uniósł brwi zdziwiony. Westchnęła.

– Zmieniłam nazwisko pięć lat temu. Proszę zwracać się do mnie poprawnie – stwierdziła.

– Proszę wybaczyć. Czy możemy porozmawiać o pani rodzinie? – zapytał tak, jakby jej poprzednie słowa w ogóle go nie interesowały.

– Nie utrzymujemy kontaktów. Obawiam się, że nie pomogę – powiedziała, zastanawiając się, czy może jednak jeśli pobiegnie, to zdąży na autobus.

– Mimo to może poświęci mi pani parę minut? – naciskał starszy mężczyzna.

Wyobrażając sobie, jak Maurycy sika do pewnych brązowych butów, skinęła głową niechętnie. Nieznajomy poprowadził ją do poczekalni niedaleko wejścia. Było to niewielkie pomieszczenie, utrzymane w jasnych kolorach beżu. Jedną ścianę zajmowało okno, aktualnie przesłonięte brązowymi roletami, pod drugą stała niewielka kanapa w podobnym kolorze. Naprzeciw niej ustawiono stół zasłany broszurami dotyczącymi zdrowotnych programów profilaktycznych. Znajdowało się tu dwóch kolejnych nieznajomych – jeden z nich stał pod oknem i przerzucał ulotki dotyczące badań przesiewowych raka prostaty i jelita grubego. Również miał na sobie marynarkę, dżinsy i adidasy. Odniosła nieodparte wrażenie, że ubiorem próbował wzorować się na jej poprzednim rozmówcy. Był od niego sporo młodszy, miał niebieskawe oczy i ciemnoblond włosy, zebrane w kucyk na karku. Zanim zdążyła przyjrzeć się drugiemu obecnemu w pokoju, dołączył do niej inicjator tego całego zamieszania. Chcąc nie chcąc, ze względu na zajętą kanapę, oparła się tyłem o stół. Ręce luźno podparła na blacie.

– W czym mogę pomóc? – spytała uprzejmie.

– Pozwoli pani, że się przedstawię. Jestem detektyw Miller, to jest mój partner Wilson, Interpol. A to nasz współpracownik Gracco, Europol. Chcielibyśmy porozmawiać chwilę o pani ojcu – powiedział siwowłosy mężczyzna.

– Jak mówiłam, nie utrzymujemy kontaktów – odparła szybko.

Ten o nazwisku Gracco wydawał się równie niezainteresowany rozmową jak ona. Ubrany był w zwykły szary sweter z dekoltem w serek, którego rękawy nieco podwinął, odsłaniając poznaczone żyłami ręce o ciemnej karnacji. Czarne sztruksowe spodnie nie wyróżniały się niczym szczególnym, tak jak i buty o sportowym fasonie. Mimo to wydawał się jedyną osobą w pomieszczeniu, która wiedziała, jak używać zawartości szafy nie na chybił trafił. Zgadywała, że był gdzieś w wieku detektywa. Co prawda jego włosy były tylko zaznaczone siwizną, jednak zmarszczek wokół oczu i ust miał chyba nawet więcej.

– Twierdzi pani, że nie utrzymuje kontaktów z rodziną – zaczął Miller.

– Owszem – potwierdziła.

– Można wiedzieć dlaczego? – zapytał jej rozmówca.

Wzruszyła ramionami.

– Różnice światopoglądowe.

Detektyw uniósł brwi.

– Chyba nie do końca rozumiem – przyznał.

– Nie za bardzo jest co. Nie dogadywałam się specjalnie z rodziną, więc postanowiłam się usamodzielnić. – Ton Soni był obojętny.

– I dlatego zmieniła pani nazwisko – upewnił się mężczyzna.

Skinęła głową.

– Nie miało to nic wspólnego z chęcią ukrycia się? – dopytał uprzejmie starszy detektyw.

Uniosła brwi, ignorując uważne spojrzenie, które od początku rozmowy utkwił w niej detektyw Wilson.

– Dlaczego miałabym się ukrywać? – zapytała.

– Może pani mi powie. Ucieczka z domu, zerwanie kontaktów z rodziną, zmiana nazwiska. Podobno bardzo często kłóciła się pani z ojcem. – Miller obserwował ją uważnie.

– Zna pan nastolatkę, która tego nie robi? – odpowiedziała pytaniem.

Gracco zerknął na nią.

– Nie odniosła się pani do reszty zdania – zauważył Wilson.

Spojrzała na niego.

– Pan wybaczy. Nie uciekłam z domu, a wyjechałam do przyjaciół matki, o czym ojciec doskonale wiedział. Gdy osiągnęłam pełnoletność, nie chciałam polegać na nazwisku rodziny, więc zaczęłam od zera. Z rodziną nie dogadywałam się specjalnie, więc żadna ze stron nie szuka kontaktu – stwierdziła lekceważąco.

– Czyżby? Dość często zmieniała pani miejsce zamieszkania – skomentował jej wypowiedź młodszy z detektywów.

Spojrzała na niego lekko rozbawiona.

– Nie jest łatwo znaleźć pracę, która pokryje koszty utrzymania podczas studiowania. – Sonia w dalszym ciągu mówiła obojętnie.

– Mogła pani poprosić o pomoc finansową ojca. – Miller uniósł brwi, jakby to oczywiste rozwiązanie samo powinno wpaść jej do głowy.

– Chyba nie do końca rozumie pan ideę usamodzielnienia się, detektywie – uśmiechnęła się do niego ciepło dziewczyna, przez co jej ciemnobrązowe oczy rozjaśniły się lekko.

– Ciężko mi wyobrazić sobie, aby zwykłe kłótnie na linii nastolatka – ojciec mogły doprowadzić do takich drastycznych decyzji – zauważył Miller mimochodem.

– Doceniam troskę, ale nie wiedziałam, że Interpol otworzył wydział familijny. Od kiedy zajmujecie się państwo konfliktami rodzinnymi? – spytała, w dalszym ciągu z ciepłym uśmiechem na ustach.

– Zwykłe rodzinne konflikty raczej nas nie interesują, ale zgodzi się chyba pani ze mną, że pani rodzina do zwykłych nie należy – stwierdził detektyw.

Dziewczyna zamrugała zdziwiona.

– Chyba nie wiem, o czym pan mówi – odparła.

Tym razem to Miller uśmiechnął się do niej. Zerknęła na Wilsona, ale w dalszym ciągu wpatrywał się w nią tak uważnie, jakby spodziewał się, że zaraz spróbuje wyskoczyć przez okno lub wyciągnie broń. Nie uzyskawszy żadnej wskazówki, przeniosła więc wzrok z powrotem na detektywa.

– Rozumiem, że wie pani, czym zajmuje się rodzinna firma? – spytał.

– Handel towarami luksusowymi, jakieś udziały w przemyśle militarnym. – Wzruszyła ramionami.

– Jakieś szczegóły? – Tym razem odezwał się Wilson.

– Myślę, że wszelkie szczegóły mogą zostać przekazane przez rzecznika firmy – stwierdziła, przyglądając się plakatowi promującemu kontrolną kolonoskopię, wiszącemu na ścianie.

– Pani ich nie zna? – Wilson był sceptyczny.

Gracco obserwował ją od niechcenia.

– Czy pan naprawdę myśli, że ojciec dzielił się ze mną takimi rzeczami? Albo czy mnie jako nastolatkę w ogóle to interesowało? – zapytała.

Dostrzegła lekko pogardliwy uśmiech na twarzy Gracco, ale zignorowała to. Detektyw Miller szukał czegoś w notatniku, po czym spytał:

– Wyjechała pani z wyspy krótko po śmierci matki. To również nie miało wpływu na decyzję o przeprowadzce?

Spojrzenie, jakim go obdarzyła, sprawiło, że Wilson odwrócił wzrok, jednak Miller wydawał się nieporuszony, w dalszym ciągu czytając coś w notatniku.

– Nie. Moja matka zginęła w wypadku i nie zginęła na wyspie, a gdy byłyśmy z wizytą u rodziny – powiedziała beznamiętnie.

– I nie wini pani za to ojca? – Miller spojrzał na nią.

Uniosła brwi.

– Dlaczego miałabym? Nie przypominam sobie, aby to ojciec siedział za kierownicą samochodu, który spowodował wypadek. – Ton Soni dalej był bezbarwny, jakby opowiadała o czymś, co kompletnie jej nie dotyczy.

– Ach tak. Czyli pamięta pani okoliczności wypadku? Była pani wtedy przy matce? – Miller szybko podchwycił temat.

– Nie, i nie sądzę, aby miało to jakiekolwiek znaczenie dla tej rozmowy – powiedziała chłodno.

Wilson z całych sił starał się nie okazać zaskoczenia. Nie wydawało mu się, aby ta dziewczyna była zdolna do tonu, który sprawił, że cała trójka dorosłych mężczyzn poczuła się nieswojo. Gdy tylko przekroczyła próg, był pewien, że rozmowa pójdzie po ich myśli. W obcasach sięgała mu może do brody, długie, brązowe włosy spływały luźnymi falami na plecy, przy każdym ruchu mieniąc się miedzianymi refleksami. Ubrana w zwykłe brązowe legginsy i kremowy golf, z niewielką torbą z nadrukiem, przerzuconą przez ramię. Przywodziła na myśl raczej licealistkę aniżeli dorosłą kobietę. A jednak to właśnie ona wydawała się panować nad sytuacją.

– Brat pani ojca, Tiziano Odescalchi jest wiceprezesem w firmie, czyż nie? – padło kolejne pytanie z ust Millera.

Skinęła głową.

– Wie pani, czym się zajmuje? – dodał detektyw.

Westchnęła znudzona.

– Zapewne analogicznymi rzeczami, jakimi zajmują się zastępcy prezesów w innych firmach – powiedziała.

– Z nim też nie utrzymuje pani kontaktów? – upewnił się Miller.

Gracco sprawdził coś na telefonie, z wyrazem twarzy dokładnie tak znużonym, jak sama się czuła.

– Tak jest – odparła, zastanawiając się, czy Maurycy zdążył już zasikać dywanik w łazience w ramach zemsty za spóźnienie. Mógł też zaalarmować sąsiadów żałosnym zawodzeniem wygłodzonego kota. Ostatnia porcja karmy w podajniku wysypywała się o siedemnastej, teraz powinien już dostać kolację…

– Czyli nie jest w stanie mi pani powiedzieć nic więcej na temat jego pobytu w mieście?

Słowa Millera sprowadziły ją bardzo gwałtownie na ziemię. Po raz pierwszy od początku rozmowy wydawała się poruszona. Jej ręka drgnęła nerwowo i zacisnęła się na sekundę mocniej na blacie. Gracco zerknął na nią ciekawie.

– Nie miałam pojęcia, że wujek jest w mieście – powiedziała zgodnie z prawdą. Głos miała tak spokojny, że Wilson zaczął się zastanawiać, czy sobie czegoś nie wyobraził.

– Czyli nie szukał z panią kontaktu? – Miller uniósł brwi.

– Nie, i nie sądzę, aby jego pobyt miał ze mną cokolwiek wspólnego. Od pięciu lat się nie widzieliśmy i wątpię, aby miało to ulec zmianie – powiedziała spokojnie.

Starszy z detektywów przyglądał jej się bez cienia uśmiechu na twarzy.

– A jeśli wujek jednak zechce się z panią skontaktować? – Gracco odezwał się po raz pierwszy od początku rozmowy. Miał głęboki głos i silny włoski akcent, ale jego angielski był zrozumiały.

– Nie mamy sobie z wujkiem nic do powiedzenia – zwróciła się bezpośrednio do pytającego. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy i dostrzegła w nich ślad ironii.

– To wielka szkoda, ponieważ chciałbym porozmawiać również z panem Odescalchi – wtrącił Miller.

– Myślę, że może pan zwrócić się z taką prośbą do jego asystentów – podpowiedziała.

– Próbowałem, ale jest nieosiągalny – padła odpowiedź

– Przykro mi. Czy skończyliśmy już wywiad rodzinny, detektywie? – spytała. – Trochę mi się spieszy.

Miller wydawał się szczerze zaskoczony faktem, że człowiek w środku tygodnia może chcieć wrócić po pracy do domu.

– Pani wybaczy, jeszcze kilka pytań. Przyjęła pani nazwisko z rodziny matki, z nimi też nie utrzymuje pani stosunków? – Wilson zdawał się naśladować swojego mentora, ponieważ zadając pytanie, również wsadził nos w notatnik.

– Jak przypuszczam wiecie, siostra matki z mężem zginęła również w wyniku wypadku. Z dalszą rodziną nigdy nie utrzymywałam bliższych kontaktów. – Sonia nie kryła znudzenia.

– Sporo tych wypadków w pani rodzinie – zauważył Gracco.

– Nieszczęścia podobno chodzą parami – odparła.

Starszy Włoch przyglądał jej się, ale wydawało się, że robił to tylko dlatego, że była nieco ciekawsza niż plakat przedstawiający rozwój raka płuc, wiszący za nią na ścianie.

– Panno Odescalchi… – zaczął Miller, ale tym razem mu przerwała:

– Po raz kolejny proszę, aby zwracać się do mnie poprawnie.

Detektyw uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia.

– Jest pani bardzo drażliwa na tym punkcie – zauważył

– Myślę, że również by pan był, gdyby ktoś uporczywie używał błędnego nazwiska. Sporo mnie kosztowało, aby móc powiedzieć, że swoje miejsce zawdzięczam sobie, a nie rodzinie – odparła chłodno.

Wilson zmarszczył brwi.

– To, że zmieniła pani nazwisko, nie oznacza, że przestała być pani częścią rodziny – zauważył.

Spojrzenie, jakim go obdarzyła, mogłoby zamrozić butelkę wódki w środku lata. Chłopak speszony odwrócił wzrok.

– Nie bardzo widzę cel tej rozmowy. Odnoszę wrażenie, że kluczą panowie, goniąc własny ogon. Proszę przejść do sedna – powiedziała, przenosząc wzrok na detektywa Millera, który cały czas ją obserwował.

Pomylił się co do stopnia trudności tej konwersacji, niemniej miał nadzieję, że uda mu się wyciągnąć trochę informacji od tej małolaty. Byłaby idealnym źródłem wiedzy, a gdyby udało mu się postawić przed sądem któregoś z braci Odescalchich, przeszedłby do historii. Niestety, ta smarkula kompletnie nie chciała współpracować.

– Można wiedzieć, czego dotyczyły pani kłótnie z ojcem? – Tym razem ton starszego detektywa był twardy.

Uniosła brwi.

– Szkoły między innymi. Chciałam studiować w Polsce, ojciec widział mnie na jednych z uniwersytetów z Ivy League – odparła rozbawiona.

– To wcale nie taka straszna wizja – zauważył Wilson.

– Lubię sama o sobie decydować – odparła.

– I to tak bardzo przeszkadzało pani ojcu, że musi się pani ukrywać? – Miller wydawał się mieć powoli dość tych gierek. Ta smarkula nie stanie mu na drodze do realizacji planów, niezależnie, czyją córką była.

– Ukrywać? – powtórzyła, jakby nie wiedziała, co ma na myśli.

Musiał ją podejść. Niech mu zaufa.

– Soniu – zaczął łagodnie.

Uniosła brwi jeszcze wyżej.

– Wiem, że możesz się bać, ale zapewniam cię, że nie masz czego. Ochronimy cię – powiedział Miller, usiłując przybrać jak najprzyjaźniejszy wyraz twarzy, pomimo tego, że najchętniej potrząsnąłby tą dziewczyną i zamknął ją na dobę, żeby pokazać jej, kto tu ustala zasady.

– Dlaczego mielibyście mnie chronić przed własną rodziną? – spytała szczerze zaciekawiona. Wielkie sarnie oczy skierowała na Wilsona, ale przezornie odwrócił wzrok, więc zwróciła się do Gracco, na którego twarzy dalej gościł nieco ironiczny uśmiech. Nie uzyskawszy odpowiedzi od żadnego z nich, Sonia Odescalchi ponownie spojrzała na detektywa Millera.

– Dziecko, oboje dobrze wiemy, czym zajmuje się twój ojciec. Nie musisz obawiać się ani jego, ani jego brata, ani reszty mafijnych kryminalistów, z którymi współpracują. – John Miller w końcu przeszedł do sedna sprawy, która doprowadziła go do szpitala miejskiego wieczorową porą.

Wpatrywała się w niego przez chwilę w ciszy.

– Myślę, że to bardzo poważne oskarżenie, detektywie – powiedziała w końcu cicho.

– Zaprzeczysz? Myślisz, że twoja rodzina jest anonimowa i nikt nie wie, w jakich brudnych interesach się babrają? Za co są odpowiedzialni? Będziesz kryć tych pieprzonych morderców?! – zapytał ostro.

Sonia odepchnęła się od blatu, przenosząc ciężar ciała na nogi. Poprawiła torbę i uśmiechnęła się do Johna Millera szeroko.

– Myślę, że zapomniał pan, jakim językiem należy posługiwać się w obecności damy. Nie muszę tutaj stać i słuchać tych bezpodstawnych oskarżeń. Pan wybaczy, ale się spieszę. – Skierowała się w stronę drzwi, ignorując oniemiałego detektywa.

– Jeśli będziesz ich kryć, nie różnisz się niczym od nich – syknął, zanim wyszła.

Odwróciła się lekko.

– Jest pan złośliwy, detektywie. Nie mam brody i z tego, co wiem, jestem trochę ładniejsza od wujka Tiz – odparła, udając oburzenie.

Wilson i Gracco nie byli w stanie powstrzymać uśmiechu.

– Nie da się ukryć – powiedział ten ostatni.

Dygnęła delikatnie w podzięce.

– Może odwieźć panią? O tej porze niebezpiecznie jest wracać samotnej kobiecie – zaoferował się Włoch.

– Dziękuję, poradzę sobie – odparła, skinąwszy głową detektywowi i jego asystentowi.

– Myślę, że jeszcze sobie porozmawiamy. – Miller nie silił się dłużej na uprzejmości.

– Jestem zawsze do dyspozycji władz – powiedziała dziewczyna z uśmiechem, który tak przypominał pogardliwy uśmiech jej ojca, że najchętniej zakułby ją w kajdanki tu i teraz, gdyby miał powód.

Opuściła pomieszczenie i dopiero gdy zniknęła z pola widzenia detektywa Millera, oparła się o ścianę na zewnątrz szpitala. Nabrała głęboki wdech i wypuściła powoli powietrze z płuc, ale niewiele pomogło to na napięcie, jakie czuła. Cholera by wzięła detektywa i jego ambicje, przez które spóźniła się na autobus. Czekał ją więc kilkukilometrowy spacer po nocy. Najgorsze jednak było to, że Tiziano Odescalchi był w mieście i była pewna, że to nie przypadek. Po trzech latach względnego spokoju znowu ją znaleźli.

Zacisnęła zęby i uderzyła ze złością w ścianę, jakby to ona była winna. Szlag by to wszystko trafił.

 II

Sonia dotarła do domu ponad dwie godziny później, niż zamierzała. Wchodząc po schodach, nie słyszała żałosnego zawodzenia pewnego kota, co ją zaniepokoiło. Włożyła klucz do zamka, ale ani drgnął. Nacisnęła powoli klamkę i drzwi ustąpiły. Zawahała się, sięgając odruchowo do torebki, ale w tym samym momencie puchaty pocisk wystrzelił z mieszkania z donośnym „miaaaaauuu”, które na pewno obudziło połowę bloku. Zaraz za nim z drzwi wypadł wysoki blondyn, który byłby ją staranował, gdyby nie odskoczyła.

– Maurycy, wracaj tu, ty tłusty… O, cześć, Sonia.

– Cześć, Adaś – odparła, siląc się na surowy ton, ale nie była w stanie powstrzymać uśmiechu.

Dawno się nie widzieli, a przede wszystkim poczuła niewymowną ulgę, widząc akurat jego w drzwiach. Dopiero po paru minutach Maurycy dał się łaskawie przekonać do powrotu do mieszkania. Sonia zatrzasnęła drzwi i rzuciła torbę na podłogę.

– Wyglądasz okropnie – skomentował jej towarzysz.

Spojrzała na niego spode łba i ruszyła prosto do lodówki, z której wyciągnęła czerwone wino. Wzięła dwie szklanki z suszarki i nalała do pełna.

– Rozumiem, że czujesz się jeszcze gorzej. – Adam podszedł do wyspy kuchennej i oparł się o nią, przysuwając sobie trunek.

Nie odpowiedziała, tylko wypiła jednym łykiem połowę zawartości swojej szklanki.

– Miałam dzisiaj rozmowę z Interpolem – powiedziała i osuszyła szklankę, po czym ją uzupełniła.

Jej rozmówca zrobił to samo.

– Brzmi jak dość nudny wieczór – zauważył, gdy wzięła następny łyk, tym razem mniejszy.

Takie rozmowy już jej się zdarzały nie raz Adaś doskonale o tym wiedział, bo znał ją od dziecka. Gdy przyjeżdżała do cioci, bawiła się z nim na podwórku.

Upiła kolejny łyk.

– Tiziano Odescalchi jest w mieście – powiedziała w końcu.

Maurycy wskoczył z oburzonym miaukiem na blat. Pogłaskała go machinalnie.

– Pytanie, czy wie, że ty też jesteś w mieście – zauważył przytomnie mężczyzna.

Sonia upiła kolejny łyk wina.

– Mam złe przeczucia – przyznała, wpatrując się w szklankę.

Jej towarzysz opróżnił swoją.

– Idę po dokładkę. Wybieraj film – oznajmił dziarskim tonem, rozlewając resztę zawartości butelki do jej naczynia.

Przewróciła oczami, ale nie była w stanie powstrzymać uśmiechu. Przyjaciel doskonale wiedział, jak oderwać ją od ponurych myśli.

Zanim Adaś wrócił z drugą butelką wina, wódką i sokiem, zdążyła wziąć prysznic, po czym usiadła na kanapie, poszukując jakiegoś filmu, który chciałaby obejrzeć.

– Co oglądamy? – zagadnął mężczyzna, wchodząc do salonu.

– Władcę Pierścieni – odparła jego towarzyszka i uśmiechnęła się do niego.

– Znowu? – jęknął Adaś, ale otworzył wino i dołączył do niej na kanapie. – Co tam dokładnie szczekali dzisiaj? – zagadnął po chwili.

Sonia milczała przez chwilę.

– Kolejny chce zostać bohaterem narodowym. Obiecał mi ochronę w zamian za informację – prychnęła pogardliwie i dodała: – Nigdy się nie nauczą.

– Myślę, że za złamanie zasad nikt by cię nie ochronił – mruknął jej towarzysz.

– Tu nie chodzi tylko o omertę. Rodzina to rodzina, czy mi się to podoba czy nie – powiedziała i osuszyła szklankę.

– Czyli co, w razie „W” mogę na ciebie liczyć? To dobrze, bo mam taką sprawę w szafie, niedługo może zacząć śmierdzieć – stwierdził Adaś niewinnym tonem.

Zasadziła mu kuksańca łokciem w żebra.

– No co? – obruszył się.

– Wiesz co. Zrób lepiej drinka i nie pieprz od rzeczy – odburknęła.

– Dobra, księżniczko, nie marudź. – Adaś podniósł ręce w poddańczym geście i podszedł do wyspy kuchennej.

Reszta wieczoru minęła im na piciu i wyszukiwaniu po raz milionowy różnic między książką a filmem. Adaś zadbał o to, by jego przyjaciółka nie myślała już dzisiaj o niczym poza odprężeniem się. Kopertę zaadresowaną do Soni, którą przekazała mu kasjerka, upchał wraz z innymi śmieciami w kuble.

– Zamieniłaś się? – zawołał z łazienki Adaś.

Sonia zerknęła na telefon.

– Yup – odkrzyknęła. Udało jej się sprzedać pozostałe dwa dyżury w tym tygodniu, więc mogła spokojnie spędzić czas z przyjacielem.

– Na piętnastą mamy film – stwierdził jej towarzysz, gdy szykowała kanapki.

– Jaki? – Sonia pokroiła resztę pomidora, ale zauważyła, że nie starczy jej na obie kromki.

– Nowa komedia jakaś. Dobre oceny ma. – Chłopak sprawdzał coś w telefonie.

– Niech będzie. – Wzruszyła ramionami i otworzyła lodówkę. Dotarło do niej, że zapasy należały do przeszłości, a będąc sama, nie dbała o to jakoś specjalnie. Zazwyczaj była w stanie zadowolić się miską płatków i szpitalnym obiadem.

– Dobra, idę po śniadaniu na zakupy, a ty ogarnij trochę ten burdel – powiedziała, wskazując na pozostałości ich wczorajszego wieczoru.

– Życzenia jakieś? – spytała pół godziny później, zakładając buty i zarzucając dżinsową kurtkę.

– Wódkę – rzucił blondyn, wyglądając z salonu.

– Wczoraj wypiliśmy całą, ochleju – przypomniała mu.

– Więc? – Adaś rozłożył ręce, patrząc na nią pytająco.

Przewróciła oczami i wyszła. Czwartkowe przedpołudnie oznaczało brak kolejek przy kasach. Dzięki temu Sonia załatwiła sprawunki dość szybko.

Gdy wyszła z torbami przed sklep, zerknęła jeszcze raz na listę zakupów, czy na pewno o niczym nie zapomniała.

– Wszystko masz? – rozległ się za nią spokojny głos.

Sonia Odescalchi zaklęła w sposób na pewno nieprzystający damie i odwróciła się. Obok wejścia opierał się o ścianę na oko czterdziestoletni mężczyzna o śniadej cerze i brązowych włosach, które miały bardzo podobny odcień do jej własnych, chociaż nawet w słońcu pozbawione były miedzianych refleksów. Grzywka niesfornie opadała mu na czoło, a kwadratową szczękę pokrywał krótki, ciemny zarost. To oraz majaczący na ustach uśmiech tworzyły wrażenie łobuzerskiego uroku, z którym dziwnie kontrastowało harde i zimne spojrzenie ciemnobrązowych oczu. Mimo swobodnej pozy z rękami w kieszeniach ciemnych spodni sprawiał wrażenie drapieżnika, który właśnie osaczył zwierzynę. Na reakcję dziewczyny zacmokał z dezaprobatą.

– Ładnie to tak reagować na rodzinę? – spytał.

– Jeśli nie chce się jej widzieć. – Sonia odzyskała zdolność mówienia, chociaż dalej serce waliło jej jak młot. Wpatrywała się w mężczyznę spięta, jakby chciała rzucić się do ucieczki.

– To już było niemiłe. Chcę tylko porozmawiać, a mój list chyba nie dotarł. – W głosie mężczyzny zabrzmiała urażona nuta.

Sonia zmarszczyła brwi, ale prawie od razu zrozumiała, że Adaś musiał wczoraj coś przemilczeć. W zasadzie była mu wdzięczna za troskę.

– Nie zmieniłoby to wiele. Nie mamy o czym rozmawiać – odparła.

Jej rozmówca westchnął i podszedł nieco bliżej, ale dziewczyna cofnęła się gwałtownie.

– Zrób jeszcze krok w moją stronę, a zacznę krzyczeć – zagroziła, jednocześnie zerkając na boki, czy są sami. Najbliżsi ludzie byli w sklepie, do którego drogę zagradza jej teraz rozmówca. Jeśli tylko nie miał tu żadnych towarzyszy, byłaby w stanie dobiec do kolejnego sklepu lub poczty, znajdującej się za rogiem.

Uniósł ręce w pojednawczym geście.

– Ranisz mnie takimi reakcjami – powiedział z wyrzutem.

Prychnęła.

– Pozwól mi wytłumaczyć. Parę minut. – Wskazał na srebrne auto zaparkowane przy krawężniku.

Zrobiła kolejny krok w tył.

– Nie wsiądę z tobą do samochodu – syknęła.

Uniósł brwi rozbawiony.

– Daj spokój, gdybym chciał cię porwać, nie robiłbym tego w biały dzień sprzed sklepu, a po prostu zgarnąłbym cię spod szpitala po pracy – odparł takim tonem, jakby mówił o zakupach w warzywniaku.

Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Nadzieja, że pobyt wujka w mieście to nieszczęśliwy zbieg okoliczności, prysła jak bańka mydlana.

– Odwiozę cię do domu i porozmawiamy – dodał mężczyzna.

– Nie. Nie obchodzi mnie nic, co chcesz mi powiedzieć. Masz dać mi spokój, albo obiecuję, że pójdę na policję – powiedziała tak stanowczo, jak była w stanie, ale Tiziano Odescalchi zaśmiał się tylko.

– Uparta jak zawsze, ale zrobiłaś się jeszcze bardziej pyskata.

Ze sklepu wyszło starsze małżeństwo.

– Ostrzegam cię wujku, nie żartuję – rzuciła i podążyła spiesznie za starszymi ludźmi na przystanek. Mimo ślicznej pogody postanowiła podjechać ten kawałek autobusem.

Tiziano zmarszczył brwi i zacisnął usta, ale po chwili wsiadł do auta. Chętnie pograłby w kotka i myszkę z bratanicą, jednak czas naglił. Nie mógł sobie pozwolić na takie zabawy. Trzeba to było zakończyć jak najszybciej.

Mimo niepokoju Sonia dała namówić się na zaplanowane wyjście do kina. Koniec końców uznała, że wujek pewnie i tak będzie wiedział, gdzie przebywa, ale po co ułatwiać mu zadanie. Poza tym im więcej ludzi wokół, tym lepiej.

– Siku – szepnęła Adamowi w połowie filmu.

Podniósł się, żeby ją odprowadzić. Gdy wychodziła z sali kinowej, zerknęła do tyłu i dostrzegła, że ktoś również zmierza do wyjścia. Nie przyspieszyła. Najgorsze, co mogła teraz zrobić, to spanikować. Szli normalnym tempem po wyłożonym czerwoną wykładziną korytarzu. Tłumiła kroki, więc nie byli pewni, czy ktoś za nimi idzie.

Adaś usiadł w jednym z foteli ustawionych pod ścianami i wyciągnął telefon. Wyglądał, jakby się nim bawił, ale po prostu włączył nagrywanie. Czekał na przyjaciółkę, obserwując ukradkiem korytarz. Postać, która szła za nimi, okazała się być kobietą, co wcale nie oznaczało, że nie mogła być zagrożeniem. Minęła jednak drzwi do damskiej toalety i udała się w kierunku wyjścia.

Sonia wyszła po chwili i spojrzała pytająco na towarzysza. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Dziewczyna odetchnęła z ulgą.

Wrócili korytarzem do swojej sali. Sonia miała właśnie wejść za przyjacielem do środka, gdy poczuła, jak ktoś szarpie ją do tyłu za rękę. Zareagowała odruchowo – zamiast wyrywać się do przodu, odwróciła się i zrobiła krok do nieznajomego. Wykorzystała jego zawahanie i kopnęła go z całej siły w piszczel. Głośno stęknął i schylił się, ale nie rozluźnił uchwytu. Kopnęła go kolanem w krocze i tym razem się uwolniła. Adaś, który pojawił się obok niej, poprawił jeszcze prawym sierpowym. Zostawiwszy za sobą zgiętego w pół napastnika, pobiegli korytarzem w stronę kas. Minęli je pospiesznie, oglądając się za siebie.

Przed kinem znajdowała się strefa gastronomiczna, zastawiona stolikami i poprzecinana półściankami. Przemknęli obok niej, starając się jak najmniej rzucać w oczy i dopadli ruchomych schodów. Galeria była sporym trzypiętrowym budynkiem na planie owalu, z dwoma wyjściami. Teraz znajdowali się na ostatnim piętrze, bliżej wyjścia głównego niż bocznego. Postanowili jednak udać się do dalszego, aby klucząc, zgubić ewentualnych towarzyszy, jeśli jacyś za nimi podążali. Dodatkowo galeria o tej porze pełna była ludzi, co wykorzystali, żeby wtopić się w tłum.

– Policja? – rzucił Adam, gdy mijali jedną z kawiarni.

Potrząsnęła głową.

– I co im powiem, że ktoś mnie szarpał w kinie? – prychnęła niecierpliwie Sonia.

Nawet gdyby mogła to zrobić, wytłumaczenie całej historii zajęłoby pół nocy. Poza tym wbrew temu, co powiedziała wujkowi, wcale nie ufała policji. Za dobrze wiedziała, jak bardzo skorumpowani potrafili być. No i nie wiedziała, kim był napastnik – wcale nie musiał być wysłannikiem wujka.

– Więc? Wracamy do domu? Zostajemy? – zapytał jej towarzysz.

Dziewczyna przygryzła wargę i rozglądnęła się. Zostanie tutaj oznaczało przebywanie wśród ludzi i ograniczenie możliwości działania. Nikt nie będzie jej napadał w przepełnionym centrum handlowym. Z drugiej strony nie mogli tu siedzieć w nieskończoność, a im dłużej tu przebywali, tym więcej czasu dawali. Nie chciała też narażać swoich znajomych, a byli najłatwiejszą drogą do niej, jeśli bezpośrednia zawiedzie.

– Jedziemy do domu – zdecydowała.

Adaś zamówił Ubera i poczekali na niego w galerii. Sonia usiadła na jednej z ławek nieopodal wejścia, podczas gdy jej przyjaciel przechadzał się tam i z powrotem, zerkając na nią co chwilę z niepokojem. Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że im spokojniejsza się wydaje, tym bardziej się stresuje. A ona siedziała bez ruchu, wyprostowana i wpatrywała się w przeciwległą ścianę. Wyszli, dopiero gdy kierowca napisał, że czeka przed wejściem.

W domu dziewczyna wzięła gorący prysznic i zakopała się w łóżku. Mimo że była wdzięczna Adamowi za pomoc, chciała teraz pobyć sama. Leżała skulona pod kołdrą i zastanawiała się, co powinna zrobić. Marzyła o tym, żeby zamknąć oczy i po pobudce zorientować się, że to wszystko tylko koszmar. Pięć lat. Tysiąc osiemset dwadzieścia sześć dni. Czterdzieści trzy tysiące osiemset dwadzieścia cztery godziny. Planowania, uciekania i zaczynania od nowa. Starania się, aby zapomnieć o tym, co przeżyła. Wyrzucić z głowy tamte obrazy. Uciec od tego. Wszystko to dzisiaj sypało się jak domek z kart, ponieważ ktoś uznał, że ma prawo wtryniać się w jej życie z butami i podporządkowywać je sobie.

Uderzyła ze złością pięścią w poduszkę. Nie miała zamiaru im pozwolić. Nie da się.

Mimo usilnych błagań, próśb, udawanego płaczu, a nawet zagrożenia użyciem Maurycego jako broni Adam nie dał się przekonać i punktualnie o dziewiętnastej wepchnął Sonię do taksówki. Wcześniej zamknął ją w łazience i wypuścił, dopiero gdy się wykąpała. Później posadził ją siłą na krześle i kazał się umalować, pod groźbą zrobienia tego samodzielnie. Znając jego gust, Sonia poddała się i sama podkreśliła oczy czarnym tuszem i eyelinerem. Na usta nałożyła jedną ze swoich ulubionych czerwonych szminek. Chciała zapleść włosy w warkocz, ale Adaś przezornie schował jej wszystkie gumki i spinki do włosów. Strój pozwolił wybrać w miarę samodzielnie – uzyskała zgodę na czarne legginsy z imitacji skóry i białą koszulkę wiązaną na szyi i sięgającą połowy pleców.

– Czekają już na nas. Nic nie bój, nie spuścimy cię z oka, a TY masz się dzisiaj porządnie upić – zapewnił Adam, gdy siedzieli w samochodzie.

– Wiesz, zadziwię cię teraz, ale nie wszystko da się rozwiązać wódką… – odparła Sonia markotnie, wpatrując się w szybę.

– Nie pierdol – skomentował.

Dziewczyna przewróciła oczami. Niemniej Adam znał ją od dziecka i doskonale wiedział, że tańce i alkohol pozwolą jej chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkim.

Gdy wysiedli przed klubem, Sonia miała jeszcze nadzieję, że nie dostaną się do środka, zważywszy na dość sporą kolejkę. Niestety, Adaś znał wszystkich w mieście, a wszyscy w mieście znali Adasia, co było poniekąd dość sporym wyczynem, zważywszy na ograniczony czas, jaki w nim spędzał. Z drugiej strony, jej przyjaciel znał wszystkich we wszystkich miastach, jakie odwiedzał. Nic sobie nie robiąc z oburzonych spojrzeń i niezbyt miłych komentarzy, utorował im drogę do ochroniarza na wejściu, z którym przywitał się sztamą.

– Siema, na ile przyjechałeś? – zagadnął ochroniarz.

– Urlop dwa tygodnie. Ogarnięte?

– Wiki was zaprowadzi do loży, reszta już przyszła – powiedział w odpowiedzi bramkarz.

– Dzięki, stary. – Adaś wyszczerzył się w szeroko.

Ochroniarz zerknął na Sonię, ale udała, że tego nie widzi. Był dobrze zbudowany i całkiem przystojny, niemniej nie była w nastroju do flirtów. W zasadzie zastanawiała się, jak zaplanować ucieczkę, tak aby nie urazić Adasia i reszty. Uwielbiała swoich przyjaciół, lubiła ich wspólne wyjścia i imprezy, ale aktualnie wolałaby siedzieć pod kocem w domu i udawać, że rzeczywistość na zewnątrz nie istnieje. Może gdyby wystarczająco długo rzucała Maurycym we wszystkich wchodzących, świat w końcu zostawiłby ją w spokoju.

Nie zdążyła rozważyć tego planu, ponieważ gdy tylko przekroczyli wejście, dopadła ich blondynka mniej więcej wzrostu Soni. Ubrana była w czarne dresowe legginsy i czarną koszulkę boho z asymetrycznymi ramionami. Zważywszy na fakt, że wnętrze klubu było w kolorach czerni i srebra, wydawało się, jakby dosłownie wyłoniła się ze ściany.

– Adaś! – zapiszczała i rzuciła mu się na szyję, całując go w oba policzki, po czym przytuliła Sonię, jakby znały się od lat. Ta odwzajemniła uścisk. Wiki wzbudzała sympatię. Poprowadziła ich, mijając główny parkiet, na którym już rozbrzmiewała typowa klubowa muzyka i migały światła. Mimo wczesnej godziny było tłoczno. Wspięli się za swoją przewodniczką schodami. Wokół ścian ciągnęła się antresola z miejscami do siedzenia, na prawo odbijał korytarz. Bliżej antresoli skręcał w lewo na mniejszą salę, natomiast na wprost znajdowały się pokoje dla vipów.

Mała sala preferowała łagodniejszą muzykę taneczną, dlatego Adaś ją wybrał. Była na planie prostokąta, drzwi wychodzące na korytarz znajdowały się na krótszej ścianie. Naprzeciwko wejścia był bar z czarnym, błyszczącym kontuarem, zlewającym się z podłogą i kolorem ścian. Na lewo od niego schody prowadziły do niewielkiej palarni na półpiętrze, a następnie bokiem na główną salę na parterze. W rogu sali, gdzie tafla luster stykała się ze ścianą, na kanapach siedzieli ich przyjaciele i raczyli się już przezroczystym trunkiem.

– Nareszcie! Ileż można czekać! – zawołała na ich widok wysoka dziewczyna z burzą rudych włosów wokół głowy. Twarz miała bladą i piegowatą, a szmaragdowozielone oczy lśniły wesołością.

Obok niej siedział chłopak z czarnymi włosami ułożonymi na żel. Naprzeciwko, za błyszczącym czarnym blatem z ledowymi światłami, siedziała blondwłosa parka. Byli tak podobni do siebie, że można by wziąć ich za rodzeństwo. Zresztą zrobili kiedyś dochodzenie w tym temacie po spotkaniu się w czasach gimnazjum, niemniej rodzice Tosi, tak jak i Dawida odmówili skomentowania śledztwa nastolatków. Po jakimś czasie wszystkim się znudziło dociekanie i w świetle braku dowodów na bycie rodzeństwem, Tosia i Dawid zaczęli ze sobą chodzić.

Sonia osunęła się na kanapę obok rudej Wioli, a Adaś wcisnął się obok domniemanych bliźniąt. Od razu nalał Soni wódki do kieliszka i przypilnował, niczym matka dziecko, aby wypiła całość.

– Ona dzisiaj ma wrócić do domu pijana i najlepiej z towarzystwem – rzucił do reszty, ponownie napełniając jej kieliszek.

Sonia westchnęła zrezygnowana.

– Spoko, oboje jesteście trzy kolejki do tyłu – oznajmił Dawid.

– Jak tam Tymek? – Blondwłosa Tosia zagadnęła Adama.

Ten wzruszył ramionami i opróżnił swój kieliszek. Sonia milczała. Mimo że kochała przyjaciela jak brata, wiedziała, że nie jest w porządku w stosunku do Tymka i nie lubiła tego, jak go traktował. Niemniej był ze swoim drugim pilotem już kilka lat, więc chyba obaj akceptowali się wzajemnie – Adaś przymykał oko na dziwne nawyki Tymka, a ten wybaczał mu flirty i ewentualne skoki w bok. Nie bardzo rozumiała ten układ, ale jeśli oboje byli szczęśliwi, nie zamierzała się wtrącać. Z drugiej strony Tymek czasami pisał do niej dość przybity, jednak mimo miliona prób rozmów nawet we trójkę sytuacja nie uległa zmianie.

– E, księżniczka, przestań myśleć, bo się zmęczysz. – Jej durny przyjaciel pstryknął jej palcami przed twarzą.

Zmrużyła oczy.

– To że tobie przepalają się te dwa neurony przy każdej myśli, nie znaczy, że każdy tak ma, ciołku – odparła i opróżniła ponownie napełniony kieliszek.

– U was po staremu. W ogóle z tobą nie idzie się zobaczyć, kobieto – zarzuciła jej ruda Wiola z wyrzutem.

Sonia uśmiechnęła się przepraszająco.

– Sporo roboty ostatnio.

Wiola przewróciła oczami.

– Okropna jest ta wódka – skrzywił się Adam przy kolejnej kolejce.

– To po chuj zamawiałeś? – zarechotał Sebastian, dalej obejmując Wiolę.

– Ja zamawiałem? – zdziwił się Adam, ale zanim zdążył coś dodać, Sonia, której Tosia i Wiola przezornie dolewały co chwilę alkoholu, usłyszała jedną ze swoich ulubionych piosenek.

Wyciągnęła kumpla na parkiet. Uwielbiała tańczyć. Pozwalało jej to poczuć się wolną, a to było najwspanialsze uczucie na świecie. Pozwoliła więc teraz ponieść się muzyce i w jej rytm poruszała biodrami, dłonie wplatając we włosy. Przymknęła oczy i nie zwracała uwagi na nic. Adaś tańczył naprzeciwko, a gdy zmieniła się piosenka, położył jej ręce w talii i tańczyli razem. W refrenie oboje kręcąc biodrami zeszli w dół i wrócili z wyskokiem do góry.

And when I’m hurt, you know I don’t need much

You can use that magic touch

When I’m down, you can bring me up

Up-p-p, up- p-p, up-p-p, up-p-p

Dołączyła do nich reszta paczki i przez następne kilka piosenek tańczyli razem. Sonia kompletnie zatraciła się w tańcu i nie zwracała uwagi na nic. Dopiero Wiola wyrwała ją z transu.

– Ten gość nie odrywa od ciebie oczu – zachichotała jej na ucho.

Sonia gwałtownie otworzyła oczy i spojrzała w kierunku, który wskazała jej towarzyszka. Pod ścianą z głównymi drzwiami rzeczywiście stał mężczyzna i uważnie ją obserwował. Gdy światło padło na jego twarz, poznała swojego „znajomego” z kina. Po lewej stronie twarzy pod okiem miał siniaka.

Rozejrzała się i dostrzegła Adama tańczącego przy ścianie z jakimś chłopakiem, na oko młodszym od niego o jakieś pięć lat. Pomimo że był bliżej nieznajomego niż ona, nie zauważył go. Postanowiła zaryzykować i dotrzeć do przyjaciela.

– Chodź! – zawołała na ucho kumpeli i pociągnęła ją, po czym zaczęła przepychać się przez tłum.

Gdy była prawie u celu usłyszała, jak Wiola krzyczy, że idzie do toalety, i zanim zdążyła ją powstrzymać, odbiła w bok. Sonia poczuła, jak serce jej staje, gdy dostrzegła, że nieznajomy od razu podążył za przyjaciółką.

– Tu jesteś! – Dawid odwrócił ją do siebie i pociągnął do stolika, nie zważając na jej protesty.

– Nie, czekajcie, Wiola! – powiedziała, ale w tym momencie Tosia siłą wlała jej wódkę do ust.

Zakrztusiła się i wypluła połowę.

– No wiem, średnia – zachichotała koleżanka.

– Swoja drogą, następną my stawiamy, wy już dość płaciliście – wtrącił Dawid.

– Płaciliśmy? – Główna bohaterka wieczoru spojrzała na kumpli, nagle trzeźwa.

– No, zamawiacie od początku – odparła Tosia.

Sonia poczuła, że żołądek kurczy jej się ze strachu i bez słowa zaczęła przeciskać się przez tłum w stronę łazienek na parterze. Wydało jej się, że na schodach dostrzegła rude loki. Migające kolorowe światła zamieniały ludzi w czarną masę, zatraconą w rytmie muzyki, która zagłuszała nawet myśli. Sonia minęła główny parkiet i odbiła w bok kolejnym korytarzem. Kompletnie ignorując kolejkę, przepchała się do toalet i stanęła przed wielkimi lustrami.

– Wiola? – zawołała, usiłując przekrzyczeć dudnienie muzyki. – Wiola, jesteś tu? – krzyknęła ponownie, zdzierając sobie gardło.

– Daj jej się wyszczać! – odparła zirytowana dziewczyna, która właśnie wyszła z jednej z kabin.

Poza tym Sonia nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Usiłując nie panikować, wyszła z łazienki i jeszcze raz zlustrowała uważnie kolejkę, łudząc się, że może przegapiła przyjaciółkę. Niestety czupryna rudej rzucała się w oczy, a w zasięgu wzroku Soni jej nie było. Cofnęła się do głównego korytarza i weszła schodami na górę, wytężając wzrok w poszukiwaniu pomarańczowego błysku na głównym parkiecie. Gdy tylko zorientowała się, że ktoś za nią stanął, sięgnęła odruchowo w bok, ale torbę zostawiła w loży. Chociaż nawet gdyby ją miała, niewiele by jej to pomogło, bo w tym samym momencie poczuła twardy chłód pod żebrami.

– Chodź. – Ktoś nachylił się jej nad uchem

– Zajęta jestem – odparła, najspokojniej jak umiała, mimo że nieznajomy docisnął lufę pistoletu mocniej.

– Poszukamy twojej zguby – powiedział, obejmując ją drugą ręką w talii i zmuszając do odsunięcia się od balustrady.

Mężczyzna przycisnął ją do swojego boku jedną ręką, drugą dalej dociskając pistolet do jej żeber. Trzymał go tak, że dla kogoś z boku był niewidoczny.

– Gdzie jest Wiola? – spytała, dając się prowadzić korytarzem.

Nawet gdyby ktoś zwrócił uwagę w tym hałasie na jej krzyk, nieznajomy spokojnie zdążyłby pociągnąć za spust. Poza tym musiała mieć pewność, że Wiola jest bezpieczna. Nieznajomy nie odpowiedział, więc Sonia zatrzymała się. Byli niedaleko sali, w której bawiła się z przyjaciółmi.

– Odpowiedz albo zacznę się drzeć – zagroziła.

Wiedziała, że zazwyczaj unikali scen. Uciszanie przypadkowych świadków było upierdliwym zajęciem. Zerknęła do góry i poznała napastnika z kina.

– Wkurwiająca jesteś – skomentował zirytowanym tonem.

Była pewna, że w miejscu, w którym przyciskał rewolwer, będzie miała siniaka.

– Ruda jest tam, dokąd idziemy. Póki co, lepiej się pospiesz – powiedział w końcu i pociągnął ją znowu.

Zerknęła do sali, gdy ją mijali, ale nie dostrzegła nikogo ze swoich znajomych. Gdy mężczyzna otworzył jedne z drzwi, Sonia drgnęła, ale przycisnął ją mocniej do siebie.

– Nie próbuj – warknął i wepchnął ją przez drzwi, przez co straciła równowagę.

Napastnik stanął obok, ale zanim zdążył wykonać kolejny krok, uderzyła go z całej siły łokciem najwyżej, jak dała radę. Nie trafiła co prawda w krocze, jak celowała, ale po stęku bólu wywnioskowała, że i tak osiągnęła satysfakcjonujący efekt. Zerknęła w górę i dostrzegła, że się zamachnął ręką z bronią, ale wtedy ktoś go powstrzymał. Spojrzała w bok i dostrzegła detektywa Gracco. Zerwała się na nogi i odsunęła od obu mężczyzn jak najdalej, rzucając szybkie spojrzenie na wciąż uchylone drzwi. Jednak w tym samym momencie postać stojąca obok nich zatrzasnęła je. Sonia syknęła sfrustrowana, cofając się, aż dotknęła plecami ściany, czując narastającą panikę. Jej sytuacja stawała się coraz gorsza.

– To ta mała suka zaczęła – warknął jej porywacz, wyszarpując rękę z uścisku policjanta.

– Sama się tu nie przywlokłam – odwarknęła Sonia.

– A szkoda, byłoby prościej – dotarł do niej znajomy głos.

Jednocześnie poczuła złość, rezygnację i ulgę.

– Niemniej nie zwracaj się w ten sposób do kobiet – dodał Tiziano Odescalchi, podchodząc na środek pokoju z dwoma szklankami w rękach. – W końcu – powiedział, uśmiechając się do Soni i oferując jej jedną ze szklanek.

Założyła ręce na piersi.

– Czego chcesz, wujku? – spytała chłodnym tonem.

Włoch uśmiechnął się szerzej.

– Porozmawiać i napić się z ukochaną bratanicą drinka, nie mieliśmy ku temu okazji – powiedział tak beztrosko, jakby spotkali się na grillu w ogródku.

– Nie wypiję nic, co mi podasz – odparła dziewczyna.

– Ciężko by się rozmawiało, jeśli byłabyś nieprzytomna – powiedział Tiziano, ale dziewczyna nawet nie drgnęła, więc westchnął i upił po sporym łyku z każdej ze szklanek.

– Serio, wybierz, którą chcesz. Mamy trochę do omówienia, to zajmie – dodał.

Sonia zmrużyła oczy. Mężczyzna ponownie westchnął, przelał płyn do jednej szklanki, po czym podszedł do niewielkiego barku i wziął nieotwartą butelkę whisky, której nalał do pustego naczynia. Podał je Soni, ale dziewczyna w dalszym ciągu ani drgnęła spod ściany.

– Ranisz mnie. Wujkowi nie ufasz? – obruszył się.

– Żadna ilość alkoholu ci nie pomoże – syknęła w odpowiedzi.

Uniósł brwi.

– Ale tobie może pomóc się rozluźnić – powiedział Tiziano i zabierając obie szklanki, usiadł na kanapie w rogu.

Sonia rozglądnęła się ukradkiem. Zauważyła, że światła wpadały przez wielkie okno, wychodzące na salę, w której bawiła się z przyjaciółmi. Dopiero teraz zrozumiała, że lustra ciągnące się przez całą ścianę były tak naprawdę lustrami weneckimi, przez które pokoje dla vipów miały widok. Ten konkretny był spory, ale utrzymany w ciemnych kolorach, przez co panował tu półmrok.

– Chodź. – Tiziano poklepał miejsce obok siebie.

Sonia dalej uparcie nie ruszyła się z miejsca, pozwalając sobie jeszcze raz tęsknie zerknąć na drzwi.

– Mała, dobrze wiesz, że bez mojej zgody stąd nie wyjdziesz, a zgody nie będzie, póki mnie nie wysłuchasz – westchnął jej wujek.

W duchu przyznała mu rację, w pokoju oprócz nich znajdował się Gracco, jej porywacz i postać obok drzwi. Z czterema dorosłymi mężczyznami nie miała szans, a przypuszczała, że na zewnątrz jest ich więcej. Nie zmieniając zaciętego wyrazu twarzy, usiadła jak najdalej od wujka. Ten popchnął ku niej szklankę po blacie.

– O czym chcesz rozmawiać? – spytała obojętnym tonem, wzrokiem wodząc po ścianach.

Tiziano obserwował ją przez chwilę.

– Wróć do domu… – zaczął

– Nie – powiedziała, zanim wybrzmiało jego ostatnie słowo. – Skończyliśmy? – dodała, podnosząc się.

– Jeszcze nie zaczęliśmy. Usiądź – odparł spokojnie, ale w jego tonie zabrzmiała twarda nuta. Tiziano Odescalchi, tak jak jego brat, nigdy nie musiał podnosić głosu, ale były pewne tony, których lepiej było od nich nie usłyszeć. Sonia była blisko granicy i wiedziała o tym, więc posłusznie usiadła z powrotem.

– Tym razem udało mi się na dłużej czy po prostu odpuściliście? – spytała, bawiąc się trunkiem w szklance.

– Udało ci się. Opowiesz mi później jak – powiedział, nie kryjąc rozbawienia.

Sonia prychnęła.

– Nie wydaje mi się, wujku – odparła.

– Niestety, nie możesz tak znikać. To niebezpieczne dla ciebie. Muszę wiedzieć, żeby tego uniknąć – stwierdził jej rozmówca, opierając się wygodnie i pociągając łyk ze szklanki.

– Jestem perfekcyjnie bezpieczna, póki trzymacie się ode mnie z daleka – odpowiedziała, dalej nie patrząc na mężczyznę.

– Ta strategia nie jest najlepsza – zaoponował.

– Do tej pory działała – odparła chłodno.

– Dlatego nosisz broń w torbie? – spytał łagodnie.

Spojrzała na niego spode łba.

– Noszę, w razie gdyby znaleźli mnie ludzie, których nie chcę widzieć. Jak na przykład ty, wujku – odparła słodkim tonem.

Tiziano roześmiał się.

– Brakowało mi ciebie – stwierdził.

Sonia nie skomentowała tego. Też tęskniła za nim i resztą, ale to nic nie zmieniało. Spróbowała whisky ze szklanki.

– Został capo di tutti – powiedział w końcu Tiziano, obserwując salę przez okno.

– I co, mam mu wysłać kartkę z gratulacjami? Kupię po drodze – powiedziała, siląc się na spokój, ale czuła, że grunt usuwa jej się spod nóg.

To był najgorszy chyba z możliwych scenariuszy. Wyjaśniałoby to też, czemu tym razem Tiziano pojawił się osobiście. Zmniejszając tym samym jej szanse na ponowne zniknięcie do poziomu minusowego.

– Wiesz dobrze, co to znaczy. Musisz wrócić – odparł mężczyzna spokojnie.

– Nie ma mowy. Wolę, żeby mnie zastrzelili na ulicy jak psa – warknęła.

– Odwołaj to, albo wsadzę cię siłą do samolotu, chociażby związaną. – Tym razem głos Tiziano był niski i groźny.

– Spróbuj, wujku, a nie dowieziesz mnie tam żywej, choćbym miała połknąć własny język – syknęła tak jadowicie, jak była w stanie.

Przez chwilę piorunowali się wzrokiem. W końcu mężczyzna potarł dłonią czoło i westchnął.

– Nie bądź uparta. To właśnie przez upór Gabriela…

Nie dokończył, bo Sonia zerwała się na nogi i zanim zdążyła zrozumieć, co robi, trzasnęła wujka w twarz.

Wydawało się, że w pokoju zrobiło się ciszej. Tiziano wstał, przymykając oczy i wziął głęboki wdech, zaciskając zęby. Dziewczyna skuliła się lekko, bo wiedziała, że przekroczyła granicę. Gracco obserwował scenę z boku, zastanawiając się, czy powinien interweniować. Lubił tę pyskatą smarkulę, niemniej wchodzenie między Tiziano Odescalchi a jego ofiarę mogło skończyć się bardzo źle.

– Przepraszam – odezwał się w końcu jej wujek cicho.

Zamrugała zdziwiona.

– Śmierć twojej matki to była nasza wina. Ponoszę za to odpowiedzialność i nie powinienem był tego mówić – ciągnął Tiziano.

Sonia wypuściła powietrze, dopiero teraz uświadamiając sobie, że je wstrzymywała. Zrobiła kilka kroków w tył, żeby zwiększyć dystans między sobą a mężczyzną.

– Tak chcesz nas ukarać? Kazać nam patrzeć, jak ciebie również zabijają? Tak chcesz się zemścić na mnie i ojcu? – zapytał.

– Zdziwię cię, wujku, ale nie wszystko kręci się wokół zemsty. Chcę po prostu mieć spokój. Poza tym, co wam za różnica, kulka w łeb, problem wyrodnej córki z głowy – powiedziała, cofając się do drzwi. Jej porywacz zrobił krok, ale Tiziano podniósł rękę, żeby go zatrzymać.

– Ojciec cię kocha – dotarł do niej jego cichy głos.

Zatrzymała się z ręką na klamce.

– Pokazał, co kocha, gdy wybrał interesy zamiast nas. Gdyby kochał, byłby wtedy z nami – odparła, nawet się nie odwracając.

Nacisnęła klamkę i z ulgą wypadła na korytarz, cały czas walcząc ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Nie zauważyła zmarszczonego czoła wujka. Dobór słów bratanicy wydał mu się cokolwiek dziwny.

– Virgilio? – zagadnął.

Gracco zerknął na niego.

– Masz dostęp do dokumentacji medycznej tutaj? – dopytał Tiziano.

– Będę miał – odparł lakonicznie detektyw.

– Potrzebuję historii choroby Soni, Gabrieli i jej siostry z mężem – dodał Odescalchi, obserwując przez lustro, jak Sonia wsuwa się na kanapę w loży i sięga po torbę, po czym rozgląda się wokół, szukając wzrokiem przyjaciół. Gdy dostrzegła ich w komplecie na parkiecie, wstała i opuściła salę.

– Antonio, idź z nią – powiedział Odescalchi do mężczyzny z siniakiem, który od razu ruszył do wyjścia.

Gdy był już przy drzwiach, dotarł do niego głos szefa:

– Jeszcze raz spróbujesz ją uderzyć i stracisz ręce.

Antonio zerknął za siebie, ale Tiziano nawet na patrzył na niego. On nie groził, tylko informował.