Uciekniemy przed światem - Anna Kowalczyk - ebook
NOWOŚĆ

Uciekniemy przed światem ebook

Anna Kowalczyk

4,0

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Co bylibyście w stanie zrobić dla swojego dziecka?

Czy poświęcilibyście całe dotychczasowe życie, aby pociecha była szczęśliwa i bezpieczna?

 

Rodzice sześciorga wyjątkowych dzieci poznają się, porzucają znajomych i pracę, aby chronić potomstwo przed groźnymi ludźmi. Razem chcą zapewnić mu bezpieczeństwo. Dzieci jednak okazują się bardziej niesamowite, niż przypuszczają nawet ich opiekunowie, a wyjaśnienie zagadki ich pochodzenia staje się sprawą priorytetową.

Skupiając wokół siebie dobrych ludzi, Adam, Sonia, Oskar, Wiktoria, Estera i Mikołaj próbują zrealizować plan ucieczki przed nadchodzącą wojną, która wisi nie tylko nad ich krajem, ale również nad całym światem. Zaczyna się wyścig z czasem.

 

Czy uda im się powstrzymać ścigającą ich korporację?

Czy wystarczy im czasu na zrealizowanie projektu, dzięki któremu ocalą zarówno siebie, jak i bliskich?

Z całą pewnością będą próbowali do samego końca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 341

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
2
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja
00
barbara4636

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałs i piękna w swej prostocie Nazwisko autorki będę pamiętała i czekała na następne dzieła. Gorąco polecam.
00

Popularność




Copyright © by Anna Kowalczyk, 2023Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by IM_photo/Shutterstock

Zdjęcie na 2 stronie: Obraz Pete Linforth z Pixabay

Wektor przy nagłówkach: Obraz Marcin z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-500-7

Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 1

Patrzyła na swoją córkę i się bała. Ten strach towarzyszył jej od lat. Odkąd ją urodziła. Nie tylko bała się, że coś jej się stanie. Bała się tego, co ona potrafi. Sonia nie była zwykłym dzieckiem. Była dorosłą osobą w ciele dziecka. Kilkulatką z umysłem geniusza.

Anita Zielińska marzyła o dziecku przez wiele lat. Sama była jedynaczką, a jej rodzice zmarli, kiedy kończyła studia. Na drodze do spełnienia tego marzenia stało jednak kilka przeszkód. Po studiach założyła własną firmę, żeby osiągnąć stabilność finansową. Udało jej się to po paru latach. Była właścicielką jednej z najlepszych agencji reklamowych w kraju. Praca pochłaniała cały jej czas, co nie sprzyjało zakładaniu rodziny. Dobrym wyjściem okazało się znalezienie wspólnika, który przejął połowę jej obowiązków, a dodatkowo dzięki niemu zyski firmy jeszcze wzrosły. Mateusz Małecki został nie tylko dobrym wspólnikiem, ale również przyjacielem, który z racji tego, że był gejem, nie próbował jej podrywać, a poza tym był aż do bólu uczciwy.

Kupiła ładny dom na przedmieściach Lublina, ponieważ nie chciała wychowywać dziecka w mieście. Skoro więc miała już niezły majątek i urządzone gniazdko rodzinne, najwyższa pora zadbać o to, aby mieć tę rodzinę. I tu pojawiła się kolejna przeszkoda. Anita nie była może pięknością, ale jednak była ładna. Miała pełne usta, prosty nos i ciemne, brązowe oczy. Włosy czarne, długie do połowy pleców. Figurę miała bardzo kobiecą, co przy wzroście metr siedemdziesiąt robiło duże wrażenie. Może dlatego przyciągała do siebie głównie facetów, którzy byli zainteresowani krótką przygodą. Nawet jeżeli udało jej się poznać mężczyznę zainteresowanego długotrwałym związkiem, to nie był gotowy na dziecko. W wieku trzydziestu lat była już tak sfrustrowana niepowodzeniami, że postanowiła zrezygnować.

Na koniec każdego miesiąca Anita i Mateusz mieli zwyczaj spędzać jeden wieczór na rozmowach o firmie i jej przyszłości. Czasami te wieczory zamieniały się w poważne rozmowy o życiu, a czasami po prostu siedzieli z kieliszkiem wina i rozmawiali o niczym. Właśnie w czasie jednego z takich wieczorów Anita wspomniała, że rezygnuje z poszukiwań partnera, a tym samym z dziecka.

– Powiedz mi, moja droga, czy tobie bardziej zależy na mężu, czy na dziecku? – zapytał Mateusz.

– Prawdę mówiąc, mężczyzn to ja mam dość na bardzo długo – odparła Anita, wzdychając. – Ale nadal chcę mieć dziecko.

– Więc czemu nie zainteresujesz się innymi metodami niż tradycyjne, skoro chcesz je mieć?

– Myślisz, że to takie proste? – Spojrzała na niego znużonym wzrokiem. – Adopcja nie wchodzi w grę. Samotnym kobietom nie chcą powierzać dzieci. Zwłaszcza takim, które mają na głowie własne firmy.

– A in vitro? – zapytał, przyglądając jej się uważnie. – Zastanawiałaś się kiedykolwiek nad tym?

– Oczywiście – odpowiedziała. – Ale dobrze wiesz, że w Polsce mam na to takie same szanse, jak ty na zawarcie małżeństwa z Markiem.

– To nie znaczy, że zamierzamy się poddać – odparł z uśmiechem. – Zdecydowaliśmy się pojechać do Norwegii i tam się pobrać. Marek już wszystko załatwia. Dlatego zarezerwuj sobie ostatnią sobotę przyszłego miesiąca. W piątek weźmiemy ślub, a w sobotę robimy imprezę. Więc jak widzisz, ty też możesz spełnić swoje marzenie. Po prostu poszukaj kliniki poza granicami naszego zacofanego kraju.

Po tej rozmowie Anita długo o tym myślała. Wieczory spędzała przy komputerze, przeglądając niezliczoną liczbę stron internetowych. Przeczytała o in vitro wszystko, co było do przeczytania. Później zaczęła przeglądać oferty klinik w innych krajach Europy, ale nadal nie mogła się zdecydować.

Wesele Mateusza i Marka odbyło się w hotelu pod Świdnikiem. Zabawa była rewelacyjna. Mimo że Anita poszła tam sama, bawiła się znakomicie. Ze względu na to, że goście nie byli na ślubie, ceremonia została nagrana i wyświetlona podczas wesela. Następnego dnia młodzi mieli wyjechać na tydzień do Grecji, więc firma została na głowie Anity. Nawet się z tego cieszyła, gdyż tylko kiedy była bardzo zajęta, nie myślała o dziecku.

Po powrocie Mateusza znalazła wolną chwilę, żeby przejrzeć zaległą pocztę. Znalazła w niej mail z informacją o nowo otwartej klinice płodności w Holandii. W wiadomości było zastrzeżenie, że informacje wysyłane są tylko do osób zainteresowanych zapłodnieniem in vitro. Ostatnio dostawała wiele takich ofert reklamowych, więc ta jej nie zdziwiła, była jednak inna niż pozostałe. Przede wszystkim klinika nie miała swojej strony internetowej, a chętni mogli kontaktować się wyłącznie telefonicznie z doktor Alison Roberts.

Anita wpisała w wyszukiwarkę nazwisko lekarki i natychmiast znalazła o niej wiele informacji. Alison Roberts miała nie tylko doktoraty z ginekologii i psychologii, ale była też genetykiem i immunologiem. Wiele lat pracowała w najlepszych klinikach Ameryki Północnej, aż do chwili, kiedy pięć lat temu w wypadku samochodowym zginęli jej mąż i syn. Zrezygnowała wtedy z pracy i wyjechała z kraju.

Prawdopodobnie Anita nie zwróciłaby uwagi na tę wiadomość, gdyby nie jedno ze zdań zawarte w treści. Napisano, że liczba chętnych jest ograniczona ze względu na niewielką ilość materiału od dawców.

W taki właśnie sposób zaczęła się jej przygoda z in vitro.

Zadzwoniła, umówiła się na spotkanie i poleciała do Holandii. Z lotniska w Rotterdamie odebrała ją pani doktor i pojechały do małego miasteczka o nazwie Strijen. Alison Roberts wyjaśniła, że każdą pacjentką zajmuje się osobiście, ponieważ robi to dla przyjemności, a nie dla pieniędzy. No i faktycznie cena za zabieg nie była wysoka.

Klinika okazała się naprawdę mała. Na piętrze sala zabiegowa, laboratorium i gabinet lekarski oraz pokój dla pacjentki. Parter był raczej zwykłym mieszkaniem niż kliniką. Wszędzie jednak było sterylnie czysto, a sprzęt w sali zabiegowej i gabinecie bardzo nowoczesny. Pierwszego dnia Anita została dokładnie zbadana, a następnie dostała sześć teczek z ofertami dawców.

Nie było zdjęć, ale nie potrzebowała tego. Pani doktor wyjaśniła jej, że każdy materiał przebadała osobiście, żeby wykluczyć jakiekolwiek choroby genetyczne. Miała więc do wyboru triatlonistę, geniusza matematycznego, profesora humanistyki, żołnierza, autora książek kryminalnych i biologa morskiego. Każdy z nich był szczegółowo opisany pod względem wyglądu i zainteresowań. I każdy z nich byłby odpowiednim dawcą, dlatego Anicie trudno było się zdecydować.

W końcu po długich godzinach zdecydowała się na matematyka. Nie tylko ze względu na inteligencję, ale też trochę na wygląd, bo miał czarne włosy i brązowe oczy jak ona.

Do owulacji zostało jej trzy dni, więc spędziła je na rozmowach z doktor Alison i czytaniu książek. Po zabiegu została w klinice jeszcze siedem dni. Pani doktor wyjaśniła, że jest to konieczne, by mieć pewność, iż jest w ciąży, ponieważ pacjentka płaci za zapłodnienie, a nie tylko za taką możliwość. Tak więc kiedy tylko badanie wyszło pozytywnie, Anita wróciła do domu. Przed wyjazdem pani doktor poprosiła o przesłanie zdjęcia dziecka, kiedy już się urodzi, na co kobieta bardzo chętnie się zgodziła.

Następne dziewięć miesięcy Anita spędziła w dziwnej huśtawce nastrojów. Powoli urządzała pokój dla dziecka. Były dni, kiedy była tak szczęśliwa, że mogłaby to wykrzyczeć całemu światu. Ale zdarzały się też takie, kiedy strach ściskał jej serce.

Regularnie chodziła do lekarza na badania, więc wiedziała, że dziecko jest zdrowe. Kiedy w USG wyszło, że będzie dziewczynka, była szczęśliwa. Przez całą ciążę czuła się dobrze, miała tylko lekkie mdłości.

Wszystkie wyniki badań były w normie, nawet nie przytyła zbyt wiele, dlatego była zdziwiona, że są komplikacje podczas porodu. Bóle zaczęły się podczas zebrania wspólników, na którym Mateusz popijał wino, a Anita mleko, które nieoczekiwanie bardzo polubiła. Wspólnik właśnie opowiadał anegdotkę o najnowszym kliencie, kiedy ciężarna mu przerwała.

– Okej, muszę jechać do szpitala.

– Co się dzieje? – zapytał.

– Chyba zaczynam rodzić. Od półgodziny mnie boli i chyba nie przejdzie.

– Masz bóle i nic nie mówisz? – oburzył się. – Zawiozę cię.

Zanim dotarli do samochodu, mężczyzna zdążył wysłać mnóstwo wiadomości do Marka i znajomych. Wszyscy odpisywali, że trzymają kciuki, a Marek, że zaraz do nich dojedzie.

W szpitalu podczas badania okazało się, że dziecko się przekręciło i trzeba robić cesarkę. Nie było bólu i krzyków, tylko znieczulenie i sala operacyjna.

Tak więc Sonia urodziła się szóstego maja dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku i była naprawdę ślicznym noworodkiem. Miała delikatne czarne włoski i wielkie brązowe oczy. Wszystkie pielęgniarki na oddziale zachwycały się nią, ponieważ nigdy nie płakała. Swoje potrzeby sygnalizowała cichym kwękaniem, a kiedy nie spała, z ciekawością rozglądała się szeroko otwartymi oczami. Tak jak obiecała, młoda matka wysłała zdjęcie córki do doktor Alison Roberts, na adres kliniki w której została poczęta.

Pierwsze miesiące jej życia były typowe dla każdego niemowlaka. No, prawie. Była tak spokojnym dzieckiem, że Anita zrezygnowała z pomysłu wynajęcia niańki i zabierała ją ze sobą do pracy. W swoim biurze urządziła kącik dla małej, w którym stały łóżeczko i komoda z dziecięcymi rzeczami. Na zebraniach Sonia siedziała w foteliku samochodowym i przysłuchiwała się rozmowom dorosłych.

Dopiero kiedy córka miała około sześciu miesięcy, Anita zaczęła zauważać u niej zachowania nietypowe dla dzieci w jej wieku. Nie interesowały jej pluszaki i grzechotki ani żadne inne zabawki dla niemowlaków. Za to uważnie przysłuchiwała się rozmowom ludzi. Lubiła oglądać z mamą telewizję, zwłaszcza wiadomości. Trochę to martwiło Anitę, ale nie zabraniała jej tego.

Z każdym miesiącem mała uczyła się coraz szybciej. Nie miała jeszcze roku, kiedy zaczęła sama chodzić, a potem mówić. Nie były to jednak pojedyncze słowa, tylko całe zdania. Kobieta nie zdradziła tego nikomu. Przestała zabierać córkę do pracy, brała więcej wolnego, aby siedzieć z nią w domu i szukać informacji w Internecie. Nigdzie jednak nie znalazła nawet jednej wzmianki o tak szybkim rozwoju u dzieci.

Niestety nie to najbardziej ją niepokoiło.

Czasami bała się patrzeć córce w oczy. Jej mała córeczka miała oczy dorosłej osoby. Były tak inteligentne, że budziły strach. Ale mimo że się tego bała i nie rozumiała, nadal kochała ją ponad wszystko. Dlatego tak zorganizowała swoją pracę, żeby móc jak najwięcej czasu spędzać w domu z Sonią.

Mijały miesiące i mama z córką wypracowały sobie niezły system pracy i nauki. Anita kupowała Sonii książki, najpierw kilka do nauki czytania, a potem już całkiem poważne, naukowe. Mała dużo czasu spędzała przy komputerze, czytając o tym, co się dzieje na świecie. Kobieta większość pracy wykonywała w domu, a jeżeli musiała jechać do biura, zabierała ze sobą córkę, która łaskawie zgadzała się „udawać” małe dziecko. Kiedy Sonia skończyła trzy lata, miała już własne biuro w domu, wyposażone w sprzęt komputerowy. Rozliczała matce podatki i doradzała, w co inwestować pieniądze, dzięki czemu stan konta Anity stale się powiększał.

Pewnego dnia, kiedy siedziały przy stole, jedząc kolację, Sonia podjęła temat, który od dawna nurtował jej matkę.

– Musimy się dowiedzieć, dlaczego taka jestem – powiedziała dziewczynka. – Wiem, że są ludzie wybitnie inteligentni, ale nie aż tak. To nie jest normalne.

– Mówiłam ci już o klinice i doktor Alison – odparła matka. – Nic więcej nie wiem.

– Ona nie żyje – poinformowała Sonia. – Zginęła w wypadku dwa lata temu. Wyszukałam informacje o niej. Była genetykiem. A jeśli jest więcej takich dzieci jak ja? Mówiłaś, że było sześciu dawców.

– Tak. Niestety nie mamy możliwości dostać się do jej dokumentacji, jeżeli w ogóle jakąś prowadziła. A to, że było sześciu dawców, nie oznacza, że było tyle samo chętnych do zapłodnienia. Ale możemy spróbować odnaleźć dzieci podobne do ciebie, jeżeli takie są.

– Byłoby dobrze, bo może potrafią robić to, co ja – szepnęła dziewczynka.

– To znaczy co? – zapytała matka.

– Tylko nie krzycz – poprosiło dziecko, a kobieta pokiwała głową. – Patrz.

Mała wyciągnęła rękę i po chwili trzymała w niej pilota od telewizora, który dotąd leżał na stoliku w salonie. Następnie puściła go i poszybował z powrotem na stolik.

– Okej – powiedziała powoli Anita. – To coś nowego.

– To się nazywa telekineza – odparła Sonia. – Zaczęło się kilka dni temu. Dlatego chcę poszukać innych.

– Więc dajmy ogłoszenie – zaproponowała matka.

– Ogłoszenie? – zapytała dziewczynka.

– No pewnie. Oczywiście musi być napisane tak, aby ukryć jego prawdziwy sens. Umieścimy je tam, gdzie często zaglądają rodzice dzieci w twoim wieku.

Ogłoszenie wrzuciły na kilka portali z poradami dla rodziców oraz na strony reklamujące prywatne lekcje i korepetycje. Jego treść była krótka i zwięzła.

Twoje dziecko jest wybitnie inteligentne? Ma unikalne talenty? Chcesz, aby poznało podobnych do siebie rówieśników? Zadzwoń.

W ogłoszeniu Anita podała swój prywatny numer telefonu. Zdawała sobie sprawę, że będzie dużo odpowiedzi od ludzi, którzy zwyczajne dzieciaki uważają za ósmy cud świata, ale była na to przygotowana. Dla swojego dziecka była gotowa na wiele. Przez kilka miesięcy dzwonili tylko rodzice „zwykłych” geniuszy, czyli nastolatków z wysokim ilorazem inteligencji. Grzecznie wtedy odpowiadała, że ogłoszenie dotyczy przedszkolaków i wtedy rezygnowali z dalszej rozmowy.

Właśnie zbliżały się czwarte urodziny Sonii, kiedy coś zaczęło się zmieniać. Zadzwonił telefon.

– Anita Zielińska. Słucham.

– Dzień dobry. – Usłyszała cichy kobiecy głos. – Dzwonię w sprawie ogłoszenia. Mój syn Adam jest chyba właśnie takim dzieckiem. Znaczy inteligentnym. Sama nie wiem, dlaczego dzwonię. – Usłyszała westchnienie i kobieta się rozłączyła.

Przez chwilę Anita zastanawiała się nad zachowaniem nieznajomej, a potem odszukała jej numer i kliknęła „zadzwoń”. Po trzech sygnałach odebrała.

– Dzwoniła pani do mnie przed chwilą – powiedziała Anita. – Chyba rozumiem, dlaczego pani się waha, ale proszę mi powiedzieć jedną rzecz. Czy pani syn ma około czterech lat?

– Skończy cztery w lipcu – szepnęła kobieta. – Zadzwoniłam, bo miałam nadzieję porozmawiać z kimś, kto też ma dziecko inne niż… Ale chyba nie potrafię tak przez telefon rozmawiać o prywatnych sprawach.

– Dobrze, wiem, o co pani chodzi – odparła Anita. – Może mogłybyśmy się spotkać? Myślę, że nasze dzieci powinny się poznać.

– Byłoby dobrze, ale nie mogę się teraz wyrwać nigdzie daleko – westchnęła. – Próbuję właśnie sprzedać swoją restaurację i muszę być na miejscu. Mieszkam w Rzeszowie.

– To nie tak daleko od Lublina – powiedziała Anita. – Mogłabym do pani przyjechać nawet jutro.

Kobieta przedstawiła się jako Beata Ostrowska i podała swój adres. Umówiły się, że Anita przyjedzie z Sonią następnego dnia po południu.

Na miejscu zastała nieduży, ale bardzo ładny dom z ogrodem. Beata okazała się ładną blondynką z zielonymi oczami. Zaprosiła gości do domu i tam poznały Adama, małego chłopca z jasnymi włosami i bardzo inteligentnymi oczami. Anicie wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedziała, że jej córka nie jest jedynym tak wyjątkowym dzieckiem. Sonia i Adam siedzieli w pokoju chłopca i rozmawiali, a ich matki, pijąc kawę w salonie, porównywały swoje doświadczenia.

– Jesteś młoda. Masz dopiero dwadzieścia dziewięć lat. Czemu więc in vitro? – zagadnęła Anita.

– Mój mąż był bezpłodny. Jakaś wada genetyczna – odpowiedziała Beata. – Po studiach otworzyliśmy swoją restaurację za pieniądze ze spadku po jego rodzicach. Nie chcieliśmy czekać z dzieckiem za długo, a że knajpa odniosła sukces, wiodło nam się dobrze. Długo szukaliśmy odpowiedniej kliniki, aż dostaliśmy tę ofertę od doktor Alison.

– Którego dawcę wybraliście? – zapytała Anita.

– Autora kryminałów – odparła Beata. – Ale głównie ze względu na wygląd. Maciek też był blondynem, więc chcieliśmy, żeby i dziecko miało jasne włosy.

– Ja też brałam to pod uwagę. Wybrałam matematyka – westchnęła. – A teraz moja córka inwestuje moje pieniądze i rozlicza podatki. Czy Adam ma jakieś specjalne zdolności?

– Mam – poinformował Adam, wchodząc do salonu. – Słyszę wszystko z dużych odległości. I widzę z daleka. Mam też wyczulone inne zmysły, smak i węch oraz dotyk.

– A Sonia co potrafi? – zapytała Beata.

– To – powiedziała Sonia i zrobiła pokaz swoich umiejętności, przemieszczając w powietrzu kilka przedmiotów naraz.

– No tak – sapnęła Beata. – Więc uważacie, że jest więcej takich dzieci jak wy?

– Jest nas sześcioro – oznajmił Adam. – I musimy znaleźć wszystkich. To ogłoszenie to dobry pomysł, ale trzeba je dać też na inne strony. Zajmiemy się tym z Sonią.

Po tym stwierdzeniu dzieci zniknęły ponownie w pokoju Adama.

– Czemu sprzedajesz restaurację? – zapytała Anita.

– Po śmierci Maćka nie daję rady zajmować się wszystkim – odparła Beata. – Restauracja jest popularna, więc nie mogę jej zamykać, kiedy tylko mi się zachce. A nie mogę oddać Adama do przedszkola. Sama dobrze o tym wiesz. Teoretycznie mógłby siedzieć sam w domu, ale w praktyce to nie przejdzie. Wydałoby się, że nie jest zwykłym dzieckiem. A jeżeli sprzedam knajpę teraz, kiedy jest dużo warta, spokojnie mogę szukać pracy, która nie będzie wymagała mojej ciągłej obecności.

– A może przeniesiesz się do mnie? – zapytała nieoczekiwanie Anita.

– Nie rozumiem – mruknęła Beata.

– Och, no wiesz – westchnęła Anita. – Fajnie byłoby mieć z kim pogadać o dzieciach i nie tylko. Ja nie mam rodziny. Mój wspólnik jest dobrym przyjacielem, ale nawet jemu nie potrafię się zwierzyć z tego, że moja córka jest wyjątkowa. Dzieci miałyby siebie nawzajem, co z pewnością wyjdzie im na dobre.

– No i musimy im pomóc w poszukiwaniach pozostałych dzieci – powiedziała Beata.

– Mam duży dom – dodała z uśmiechem Anita. – A Sonia pomoże ci zainwestować pieniądze, żebyś nie musiała szukać pracy.

Tak też zrobiły. W ciągu kilku tygodni Beata sprzedała restaurację i dom, a potem przeniosła się do Anity. Do przewozu rzeczy swoich i Adama wynajęła firmę transportową. Kiedy dwóch miłych mężczyzn wnosiło pudła do domu Anity, dzieci uważnie się im przyglądały i szeptały coś między sobą. Jeden z mężczyzn zerkał na nie i się denerwował. Zauważyła to Anita i podeszła do niego.

– Czy coś się stało?

– Właściwie nie – odparł. – Chodzi tylko o to, że te dzieci patrzą tak na człowieka, jakby wiedziały, o czym myśli. Zupełnie jak syn naszego szefa.

– Naprawdę? – zapytała zaintrygowana kobieta.

– Szef mówi, że jego dzieciak jest wybitnie inteligentny – odpowiedział mężczyzna. – Może i tak, ja się na tym nie znam. Wasze dzieci też są takie mądre?

– Niestety tak – westchnęła teatralnie Anita. – Zamiast się bawić, bez przerwy chcą się uczyć.

– Ach, no to faktycznie muszą być mądre. – Mężczyzna pokiwał głową.

Kiedy tylko pracownicy firmy transportowej odjechali, Anita zadzwoniła do ich szefa. Telefon odebrała kobieta.

– Czy mogłabym rozmawiać z właścicielem, Wiktorem Podgórskim? – zapytała Zielińska.

– Mówi Anna Podgórska, jego żona – odpowiedziała kobieta. – Mąż ma dziś wolne, ale jesteśmy wspólnikami, więc równie dobrze może pani rozmawiać ze mną.

– Och, to nawet lepiej – ucieszyła się Anita. – Bo ja dzwonię w sprawie raczej prywatnej. Chodzi o państwa syna.

– Czego pani chce? – warknęła Podgórska.

Anita w jednej chwili zrozumiała, że źle zaczęła tę rozmowę.

– Może powiem to inaczej – spróbowała jeszcze raz. – Chodzi o nasze dzieci. Mam czteroletnią córkę. Jest bardzo mądra. Bardzo – podkreśliła.

– Rozumiem – powiedziała już spokojniej Podgórska. – A skąd pani wie, że mój syn też jest bardzo mądry?

– Tak się złożyło, że z waszej firmy skorzystała moja przyjaciółka, która też ma tak inteligentne dziecko. A wasz pracownik napomknął, że nasze dzieci patrzą na niego jak syn szefa. Tak więc pomyślałam, że zadzwonię i zaproponuję spotkanie, żeby nasze dzieci się poznały.

Zapadła cisza, lecz Anita słyszała przyspieszony oddech i szloch. Cierpliwie czekała, aż kobieta się uspokoi.

– Muszę najpierw porozmawiać o tym z mężem – powiedziała w końcu Podgórska. – Niemniej bardzo chciałabym się z wami spotkać i myślę, że Wiktor też będzie chciał.

Umówiły się na rozmowę telefoniczną wieczorem. Wiktor Podgórski zgodził się natychmiast i umówili się, że przyjadą do domu Anity już następnego dnia, w niedzielę.

Podgórscy byli miłymi ludźmi, a ich syn Oskar uściskał Sonię i Adama, jakby byli starymi przyjaciółmi, co Anitę niezmiernie zdziwiło.

Mały rudzielec z zadartym noskiem szybko się zadomowił. Dzięki niemu nawet pozostałe dzieci się uśmiechały, co nie zdarzało się często.

Chłopiec wytłumaczył wszystkim, że jego zainteresowania naukowe to biologia i chemia. Obecnie zajmuje go tylko genetyka, ponieważ chce wyjaśnić, w jaki sposób stał się właśnie taki. Dodatkowo jego talentem jest empatia, co znaczy, że wyczuwa emocje ludzi wokół siebie.

Jak tylko dzieci zniknęły w nowo urządzonym pokoju Adama, ich rodzice usiedli w salonie i rozmawiali przy kawie.

Anna, niska i szczupła, z kasztanowymi włosami, wydawała się dużo młodsza od Wiktora, który był wysoki i barczysty. Miał jasne włosy i elegancko przystrzyżoną brodę.

Ania miała trzydzieści lat, a Wiktor trzydzieści trzy.

O synu opowiadali z pasją i widać było, że są z niego bardzo dumni.

Ich przeżycia od urodzenia dzieci były bardzo podobne. I wszyscy zgodnie przyznali, że zrobią wszystko, co będzie trzeba, aby dzieci były szczęśliwe i bezpieczne.

– Mamo, musimy kupić większy dom – oznajmiła Sonia, wchodząc do salonu razem z chłopcami.

– Okej – powiedziała powoli Anita. – Wyjaśnij.

– Może ja powiem, o co nam chodzi – wtrącił Adam. – Niedługo będziemy musieli pójść do szkoły, a wszyscy wiemy, że to raczej niemożliwe. Nawet jeżeli będziemy się bardzo starać, nie damy rady udawać, że jesteśmy normalni. Poszukałem więc trochę informacji na temat nauczania w domu oraz założenia szkoły. Dla naszej szóstki możemy otworzyć szkołę specjalną.

– Jest was troje – wtrącił Wiktor.

– Będzie nas sześcioro. – Adam pokręcił głową. – Musimy znaleźć pozostałych.

– Co z tą szkołą? – dopytywała się Anka.

– No więc wystarczy założyć szkołę specjalną – kontynuował chłopiec. – Oczywiście trzeba będzie uściślić, dla jakich dzieci będzie ta szkoła, ale coś się wymyśli. Potem wystarczy tylko, że będziemy wysyłać do kuratorium wyniki naszych postępów w nauce, a nie powinni się czepiać. W tym czasie możemy prowadzić nasze badania, ale do tego będziemy potrzebowali czegoś więcej niż zwykłego domu. Zwłaszcza Oskar musi mieć porządne laboratorium.

– Jak stoimy z finansami? – zapytała Anita.

Sonia podała jej kartkę, którą trzymała w ręce.

– W ciągu roku udało mi się potroić stan naszego konta – odpowiedziała dziewczynka. – Część pieniędzy nadal jest zainwestowana, więc do końca tego roku powinno być dwa razy więcej niż jest obecnie. A gdybyś chciała sprzedać udziały w firmie, to wiedz, że agencja jest teraz warta około dwóch milionów, więc połowa z tego byłaby twoja.

– Dziękuję, kochanie, ale Mateusz nie zgodzi się sprzedać firmy – odparła Anita.

– Może odkupi od ciebie udziały? – podsunęła mała.

– Przemyślę to – westchnęła Anita.

– Moimi finansami też się zajmiesz, Soniu? – zapytała Beata.

– Oczywiście – ucieszyła się dziewczynka. – Proszę dać mi tylko pełny dostęp do konta. Od każdej inwestycji od razu odprowadzam podatek, by nie było później żadnych problemów. Lepiej, żeby skarbówka nie węszyła wokół nas. Ach, i jeszcze jedno. Pod koniec roku ceny nieruchomości powinny nieco spaść, więc dobrze by było do tej pory zdecydować się na jakiś zakup.

– Jest czerwiec, więc mamy jeszcze trochę czasu – odparła Anita. – Obecnie musimy się skupić na znalezieniu pozostałych dzieci.

– Umieściliśmy teraz ogłoszenie na innych portalach, może to coś da – dodał Adam.

– Pod warunkiem, że pozostałe dzieci są w Polsce – zauważył Wiktor. – Tak sobie pomyślałem, że to trochę dziwne, iż amerykańska lekarka otwiera klinikę w Holandii i wysyła zaproszenia tylko do Polaków. My się nigdzie nie ogłaszaliśmy. Jedynie szukaliśmy w Internecie kilku stron o in vitro i ofert klinik.

– To samo robiłam z mężem – poinformowała Beata.

– Ja też tylko przejrzałam strony internetowe – mruknęła Anita.

– W jakiś sposób jednak ta lekarka się o tym dowiedziała i wysłała oferty do wybranych osób – uznała Anka. – Ale czy na pewno tylko w Polsce?

– Akurat wtedy to u nas był największy problem z in vitro – powiedziała Anita. – Ja się skusiłam po przeczytaniu, że liczba dawców jest mała. No i nie była to reklama, tylko zaproszenie.

– No właśnie! Zaproszenie! – zawołała Sonia. – Mamo, masz jeszcze ten mail czy skasowałaś?

– Powinien być – poinformowała matka. – O co chodzi?

– Spróbuję prześledzić pocztę z adresu, z którego zostało wysłane zaproszenie – odparła dziewczynka. – Muszę też sprawdzić urodzenia dzieci z szóstego dnia każdego miesiąca. Okazało się, że każde z nas urodziło się w szóstym dniu. Ja w maju, Adam w lipcu, a Oskar w październiku. Statystycznie jest to mało prawdopodobne, więc koniecznie muszę to sprawdzić.

Jak tylko dzieci zniknęły w pokoju Sonii, Anita westchnęła.

– Ma w pokoju już pięć komputerów – powiedziała cicho. – I na wszystkich bez przerwy coś robi. Już wspomniała kilka razy, że potrzebuje kolejnego.

– Wiem, co masz na myśli. – Wiktor się zaśmiał. – Czterolatki powinny układać puzzle, a nasz syn prosi o nowy mikroskop i zestaw zlewek do badań zamiast układanki. Ale prawdę mówiąc, nie zamieniłbym go na żadne inne dziecko.

Wszystkie kobiety pokiwały głowami ze zrozumieniem.

– Przy Adamie często czuję się strasznie głupia – zwierzyła się Beata. – Pocieszam się tym, że jeszcze długo będę mu potrzebna.

– O to akurat nie powinnaś się martwić. – Anita machnęła ręką. – We wszystkim, co robią, mimo że tego nie rozumiemy, uwzględniają i nas. Oczywiście gdyby byli dorośli, byłoby inaczej, ale mimo to uważam, że nas kochają. Sonia mogła sama kupić nowy dom i postawić mnie przed faktem dokonanym. Przez Internet można załatwić przecież teraz wszystko. Ale ona nie robi nic bez wcześniejszej rozmowy ze mną.

– Może jestem wścibska, ale powiedz, czemu zdecydowałaś się na samotne macierzyństwo? – zapytała Anka.

– Zawsze chciałam mieć dziecko – odpowiedziała Anita, wzruszając ramionami. – Kiedy miałam już firmę i dom, zaczęłam się rozglądać za mężem, ale kiedy stuknęła mi trzydziestka i nie udało mi się spotkać żadnego przyzwoitego mężczyzny, dałam sobie spokój.

– Uważasz, że nie ma już przyzwoitych facetów? – zapytał żartobliwie Wiktor.

– Och, nie. Przeciwnie. – Anita się zaśmiała. – Z pewnością są tacy, tylko pewnie już zajęci. Albo mieszkają tak daleko, że nie miałam szansy ich spotkać. Dlatego zdecydowałam, że będę matką bez męża.

Do salonu ponownie weszły dzieci. Po ich minach można było poznać, że nie mają dobrych wieści.

– Po Alison Roberts nie ma śladu – oznajmiła Sonia. – To znaczy jest wszystko z czasów, kiedy pracowała w Stanach, i wzmianka o śmierci. To była dość dziwna sprawa. Jej samochód znaleziono na dnie rzeki. W każdym razie wszystko, co dotyczyło kliniki, zniknęło z sieci. Jakby nigdy nie wysłała nawet maila. Tak więc nie ma szans na wygrzebanie czegokolwiek, co dotyczy nas albo jej badań.

– Będę więc musiał robić wszystko od podstaw, a do tego będzie mi potrzebny odpowiedni sprzęt – powiedział Oskar. – Oraz cała nasza szóstka.

– Dobra wiadomość jest taka, że udało mi się przeszukać bazy danych szpitali – dodała Sonia. – Wytypowałam już troje urodzonych w dwa tysiące dwudziestym trzecim roku. Dziewczynka z szóstego czerwca, urodzona w Warszawie. Druga dziewczynka z szóstego września, Wrocław. I chłopiec z szóstego sierpnia, Gdańsk. Każda z matek miała w karcie wzmiankę o in vitro za granicą. Będę szukała dalej, ale wydaje mi się, że to właśnie one są tymi, których szukamy. Tu są dane rodziców. – Podała kartkę matce i z uśmiechem dodała: – Radzę zacząć od Warszawy.

Anita spojrzała na papier i się uśmiechnęła.

– Ojcem dziewczynki jest właściciel agencji nieruchomości – poinformowała wszystkich.

– Myślę, że nie powinnaś do niego dzwonić – szepnęła Anna.

– Dlaczego? – zapytała Beata.

– To takie dziwne uczucie dowiadywać się o takich rzeczach przez telefon – wytłumaczyła. – Kiedy Anita do mnie zadzwoniła, miałam ochotę rzucić telefonem, a jednocześnie śmiać się i płakać. Chciałam, żeby to była prawda, a zarazem się bałam. Zdecydowanie radziłabym pojechać do niego i osobiście mu powiedzieć.

– A przy okazji zatrudnij go do szukania czegoś dla nas – powiedział poważnie Wiktor, a widząc zaciekawione spojrzenia wyjaśnił: – Skoro dzieci uważają, że najlepiej będzie założyć szkołę, to tak zrobimy. Musimy jeszcze przemyśleć kilka rzeczy, ale myślę, że trzeba się tym zająć już teraz. Już nawet zacząłem myśleć o sprzedaży firmy, więc kosztami się podzielimy. A jeżeli Sonia zajmie się też naszymi finansami, to damy sobie radę.

Dzieci były tym pomysłem zachwycone. Anita poszła za radą Anki i umówiła się na spotkanie z Pawłem Wysockim, właścicielem agencji nieruchomości, na wtorek. W poniedziałek zaś postanowiła spotkać się z Mateuszem i zaproponować mu swoje udziały w firmie. Lubiła swoją pracę, lecz kochała córkę ponad wszystko i musiała zapewnić jej to, co najlepsze. Podgórscy tymczasem wrócili do siebie, aby zająć się znalezieniem kupca na swoją firmę. Obiecali być w stałym kontakcie.

W poniedziałek Anita przyszła do biura Mateusza.

Po omówieniu kilku bieżących spraw powiedziała wspólnikowi o swojej decyzji.

– Powiesz mi, dlaczego chcesz to zrobić? – zapytał Mateusz. – Tylko powiedz szczerze. Nie chcę słyszeć tych bajek, które mi opowiadasz, kiedy tłumaczysz, dlaczego pracujesz w domu.

Anita popatrzyła w oczy przyjaciela i w końcu zdecydowała się powiedzieć prawdę. A przynajmniej jej część.

– Okej, niech będzie – westchnęła. – Sonia nie jest zwykłym dzieckiem.

– Wiem – odparł Mateusz. – Już dawno temu zauważyłem, że jest mądrzejsza niż inne dzieci w jej wieku.

– No cóż, więc powinieneś wiedzieć, że jest wybitnie uzdolniona – powiedziała ostrożnie Anita. – Jej inteligencja znacznie wykracza ponad przeciętną, więc nie będzie chodziła do zwykłej szkoły.

– Rozumiem. – Mężczyzna pokiwał głową. – Mów dalej.

– Pracowałam zdalnie, ponieważ ona się tutaj nudziła. W domu ma wszystko, czego potrzebuje. Poznałam ludzi, którzy również mają takie dzieci. No i zdecydowaliśmy się na założenie szkoły dla dzieci wybitnie uzdolnionych. Nie ma takiej w Polsce, a za granicę nie chcę Sonii wysyłać. Będę musiała się przeprowadzić, a nie chcę sprzedawać moich udziałów nikomu obcemu.

– Gdzie jest teraz Sonia? – zapytał.

– W domu. Zamieszkała u mnie przyjaciółka z synem, więc mała ma opiekę.

– Dawno jej nie widziałem – westchnął. – Lubiłem czytać jej bajki.

– Teraz ona mogłaby czytać tobie. – Anita się zaśmiała i zaraz spoważniała, widząc zaciekawione spojrzenie przyjaciela. – Właśnie o tym mówiłam. Ona nie tylko sama czyta, ale potrafi wiele innych rzeczy. I ciągle chce się uczyć czegoś nowego.

Mateusz Małecki pokiwał głową zamyślony.

– No dobrze – odparł po chwili. – Zróbmy to. Będziesz musiała niestety poczekać trochę na pieniądze.

– Mateusz, mnie nie chodzi o pieniądze – przerwała mu. – I nie spieszy mi się aż tak bardzo. Mam oszczędności, i to sporo, bo dobrze je zainwestowałam. Chcę, żebyś zrozumiał, że robię to, co najlepsze dla mojej córki.

– Wiem, wiem. – Machnął ręką. – Mam tylko nadzieję, że nie zapomnisz o starym przyjacielu.

– Oczywiście, że nie zapomnę. Będziemy w kontakcie – powiedziała Anita, wiedząc, że nie dotrzyma obietnicy.

Miała przeczucie, że kiedy stąd wyjedzie, zamknie za sobą drzwi do przeszłości.

Następnego dnia wyjechała z domu wcześnie rano. Czekała ją kilkugodzinna jazda do Warszawy, a umówiła się na spotkanie przed południem. Kiedy przyjechała pod wskazany adres, okazało się, że jest to duży dom w jednej z bogatszych dzielnic stolicy. Brama wjazdowa była otwarta, a tabliczka przyczepiona do niej mówiła, że dobrze trafiła. Podjechała pod główne wejście i wysiadła z samochodu. Była zdenerwowana. Wiedziała, co ma powiedzieć temu człowiekowi, ale jednak się stresowała. Żeby zyskać na czasie, sięgnęła do samochodu po butelkę z wodą i się napiła.

– Cześć. Przyjechałaś do taty?

Usłyszała za sobą dziecięcy głos i szybko się odwróciła. Przed nią stała dziewczynka o niebieskich oczach i krótko obciętych, kręconych włosach w kolorze kasztanów. Patrzyła na Anitę w taki sposób, że kobieta od razu zrozumiała, kogo ma przed sobą.

– Jeżeli twój tata nazywa się Paweł Wysocki, to tak, przyjechałam do niego – odpowiedziała, uśmiechając się do małej.

Dziewczynka była ubrana w chłopięce spodenki, koszulkę z krótkimi rękawami i trampki.

– Oczywiście, że się tak nazywa – odparło dziecko. – Zaprowadzić panią do niego?

– A czy tobie wolno rozmawiać z nieznajomymi? – zapytała Anita.

– Nie, ale się nudzę. – Mała wzruszyła ramionami.

– Estera! – zawołał mężczyzna wychodzący z domu. – Co mówiłem o rozmowach z obcymi?

– Wiem, wiem – mruknęła dziewczynka, po czym uśmiechnęła się do Anity. – To na razie! – I pobiegła za dom.

Anita przyjrzała się mężczyźnie i stwierdziła, że jest bardzo przystojny. Wiedziała, że ma czterdzieści jeden lat, ale wyglądał młodziej. Ciemne włosy, delikatny zarost i prosty nos nadawały mu poważny wygląd. Nawet jednak gdy karcił małą, widać było w jego zielonych oczach rozbawienie.

– Przepraszam za córkę – powiedział Paweł Wysocki, podchodząc do niej. – Jest strasznie ciekawska i trochę się nudzi.

– Nie szkodzi. Też mam córkę w jej wieku – przyznała Anita.

– Przejdziemy do mojego biura?

– A możemy porozmawiać tutaj, na dworze? – zapytała.

– Oczywiście. – Kiwnął głową i zaprowadził ją na taras, gdzie stały stolik i krzesła. – Może zrobię kawy?

– Wolałabym najpierw powiedzieć, z czym przyjechałam – westchnęła. – Cztery lata temu urodziłam córkę. Dzięki klinice doktor Alison Roberts.

Mówiąc to, patrzyła mężczyźnie w oczy. Widziała w nich najpierw strach, a potem zdziwienie. Długo milczał, przyglądając jej się uważnie.

– Proszę mówić dalej – powiedział cicho.

– Córka ma na imię Sonia. I jest niezwykła. Dosłownie. Jest mądrzejsza od każdego człowieka, jakiego znam. I nie jest jedyna. Jest też dwóch chłopców, Adam i Oskar, którzy są tacy jak ona. I jak pańska córka. I dwoje dzieci, których jeszcze nie udało nam się znaleźć.

– Może to pani udowodnić? – zapytał.

Wyjęła telefon i zadzwoniła do Beaty.

– Cześć, Beata. Idź, proszę, do dzieci i włącz wideorozmowę.

– Okej. Już idę – odparła Beata. – Niedowiarek się trafił?

– Można tak powiedzieć – odpowiedziała, spoglądając na Pawła i kliknęła ikonę wideorozmowy na telefonie.

Po chwili na ekranie pojawiły się dzieci. Dopytywały się, czy poznała już dziewczynkę, ale Anita natychmiast je uciszyła i wyjaśniła sytuację. Podała telefon mężczyźnie.

– Co chciałby pan wiedzieć? – zapytał poważnie Adam.

– Chyba po prostu chciałem się przekonać, że to prawda – szepnął Wysocki.

– Powinien pan wiedzieć, że nasza szóstka jest jak rodzeństwo – odparł Adam. – My musimy być razem. Także dlatego, żebyśmy byli bezpieczni. A kiedy Oskar będzie miał prawdziwe laboratorium, to dowiemy się też, co spowodowało, że jesteśmy właśnie tacy. Czy możemy porozmawiać z pana córką?

– Myślę, że nawet powinniście. – Mężczyzna się uśmiechnął. – Nie darowałaby mi, gdybym na to nie pozwolił. – Wstał i dał znać Anicie, aby poszła razem z nim za dom. – Chcę was jednak ostrzec, że Estera jest straszną gadułą.

Za domem było wielkie podwórko, na którym poustawiano różne przeszkody jak na wojskowym poligonie.

Tam właśnie znaleźli dziewczynkę, która akurat wspinała się po linie.

– Estera, ktoś chce z tobą porozmawiać! – zawołał do małej, a ona szybko zsunęła się na ziemię i przybiegła do niego. – To są Sonia i Adam.

Podał jej telefon, a ona natychmiast usiadła na ziemi i rozpromieniona zaczęła rozmowę z nieznanymi dotąd dziećmi.

Anita i Paweł odeszli kilka kroków, żeby im nie przeszkadzać.

– Jest silna – stwierdziła Anita, patrząc na tor przeszkód dziewczynki.

– Tak, silniejsza ode mnie – szepnął Paweł. – Kiedy się urodziła, ważyła trochę ponad trzy kilogramy, była malutka. A teraz jest w stanie mnie podnieść. Bez przerwy biega na tym torze. Sama go zrobiła. Wie wszystko o każdej broni, jaka została wyprodukowana.

– Sonia przesuwa przedmioty, nie dotykając ich – powiedziała Anita. – Telekineza. Poza tym rozlicza mi podatki i zajmuje się inwestycjami. Już nie tylko moimi. Adam jest genialnym strategiem, wydaje mi się, że jest kimś w rodzaju ich przywódcy. A do tego ma superzmysły. Oskar wyczuwa ludzkie emocje i jest genialnym biologiem.

– No tak, faktycznie są wyjątkowe. – Pokiwał głową, patrząc na córkę. – Macie jakieś plany związane z dziećmi?

– To raczej one mają plany, a my chcemy im to umożliwić – poinformowała Anita, a potem opowiedziała mu o wszystkim.

Słuchał uważnie, potakiwał, czasami zadawał pytania. Spodobał mu się pomysł z założeniem szkoły i podjął się znalezienia odpowiedniej nieruchomości. Chciał się też dowiedzieć więcej o rodzicach dzieci.

– Podgórscy to mili ludzie – przyznała Anita. – Obecnie próbują sprzedać swoją firmę, żeby móc się przenieść razem z nami. Uwielbiają swojego syna. Beata niedawno straciła męża w wypadku, dlatego sprzedała swoją restaurację. Nie dawała sobie rady sama z knajpą i dzieckiem.

– A twój mąż?

– Och, ja nie mam męża. – Zaśmiała się. – Bardzo chciałam mieć dziecko, a nie mogłam trafić na faceta, który też by tego chciał. Dlatego pojechałam do Holandii. Prowadzę agencję reklamową ze wspólnikiem, który teraz ma odkupić moje udziały.

– Moja żona zmarła przy porodzie – powiedział cicho Paweł.

– Przykro mi.

– Miała wadę serca i nie przyznała się do tego – mruknął, patrząc gdzieś przed siebie. – Bardzo chciała mieć dziecko, a ja nie mogłem, więc pojechaliśmy do tej kliniki w Holandii. Kiedy już była w ciąży, oświadczyła mi, że może umrzeć podczas porodu, więc będę musiał sam zająć się dzieckiem. Byłem na nią wściekły. Zaszła w ciążę, wiedząc, że może tego nie przeżyć. Bałem się, że przez złość na nią nie pokocham tego dziecka. Ale jak tylko Estera się urodziła, przekonałem się, że jest dla mnie wszystkim. I zrobię dla niej wszystko. Dlatego chcę się do was przyłączyć.

– A twoja firma? – zapytała Anita.

– Z łatwością ją sprzedam. – Machnął ręką, śmiejąc się. – Praktycznie wszystkimi zleceniami zajmują się moi pracownicy. Jestem pewny, że każdy z nich chętnie ją ode mnie odkupi. Ale najpierw zajmę się znalezieniem odpowiedniego domu dla nas. Chciałbym wiedzieć jednak, jak duży ma być.

– Z pewnością nie może to być zwykły dom. Sześcioro dzieci i ich rodzice, więc co najmniej dwanaście sypialni. Sala gimnastyczna, laboratorium, biblioteka, siłownia.

– Potrzebujemy więc raczej czegoś w rodzaju hotelu. – Paweł pokiwał głową. – Nie wiemy jeszcze, czego będą potrzebowały pozostałe dzieci. Wiesz już, jak je znaleźć?

– Sonia już je właściwie znalazła, tylko jeszcze się z nimi nie spotkałam. Ty byłeś pierwszy. Beata zajmuje się dziećmi, więc mam czas i pojeżdżę trochę po Polsce. Jedno z dzieci mieszka we Wrocławiu, a drugie w Gdańsku.

– Jeżeli chcesz mieć towarzystwo i poczekasz dwa dni, to pojadę z tobą – zaproponował. – No i jeżeli Beata zaopiekuje się również Esterą.

– Dobry pomysł. – Anita się uśmiechnęła. – Nie znoszę jeździć sama w długie trasy.

Zrobili tak, jak się umówili. Estera była zachwycona tym, że będzie mogła spędzić trzy dni z Sonią i Adamem. Paweł przywiózł ją do domu Anity w piątek przed południem.

Zdecydowali się najpierw pojechać do Wrocławia, tam przenocować i w sobotę spotkać się z Kamilą Flis. Jeżeli się uda, to jeszcze tego samego dnia mieli ruszyć do Gdańska. Ponad pięć godzin w drodze do Wrocławia spędzili na rozmowach o dzieciach, pracy i zainteresowaniach. Paweł zwierzył się Anicie, że uwielbia czytać książki kryminalne i sam zamierza taką napisać, kiedy tylko znajdzie na to czas. Okazało się też, że lubią słuchać takiej samej muzyki.

Kiedy dojechali do Wrocławia, było jeszcze dość wcześnie, więc postanowili odnaleźć Kamilę Flis. Kobieta mieszkała na przedmieściach miasta, w domu na dużej działce, dość daleko od innych zabudowań. Wysoki płot dawał jasno do zrozumienia, że właścicielka lubi prywatność. Wysiedli z samochodu.

– Jest dzwonek – zauważył Paweł.

– Chyba nie będzie potrzebny – odparła Anita i wskazała bramę, która właśnie zaczęła się otwierać.

Wsiedli do samochodu i jak tylko brama otworzyła się do końca, wjechali na posesję. Podjechali pod główne wejście dość dużego domu, a tam czekała już na nich kobieta. Była wysoka i szczupła, około czterdziestki, jasne włosy związała w koński ogon. Jej mina nie świadczyła o tym, że są tu mile widziani. Wysiedli z auta i się przedstawili.

– Wpuściłam was tylko dlatego, że moja córka tego chciała – rzekła sztywno kobieta. – Powiedziała, że wiecie.

Anita i Paweł spojrzeli na siebie lekko zdziwieni.

– Bo wiecie o niej, prawda? – zapytała.

– Wiemy – przyznała Anita. – Nasze dzieci są takie jak ona.

– A więc to prawda – westchnęła. – Wejdźcie, proszę, do środka.

Zaprowadziła ich do salonu urządzonego bardzo chaotycznie. Kanapa, fotele i stolik kawowy były tu jedynymi meblami, które do siebie pasowały. Poza tym wszędzie stały komody i szafki zastawione książkami. Na ścianach również królowały półki, na których było mnóstwo książek. Ale mimo tego chaosu pomieszczenie było bardzo przytulne.

Anita i Paweł usiedli na kanapie, a gospodyni udała się do kuchni po kawę. Kiedy już siedzieli we troje, do salonu nieśmiało weszła dziewczynka. Jak mama, miała jasne włosy i niebieskie oczy. Usiadła w fotelu i przysłuchiwała się temu, co opowiadali goście. Najpierw Anita opowiedziała o swojej córce, a Paweł o swojej. Potem Anita zrelacjonowała wszystko, co wiedziała już o klinice, doktor Alison, dzieciach i ich planach. Wspomniała również o szkole. Karolina Flis uważnie się temu przysłuchiwała, co chwilę jednak spoglądała na swoją córkę, jakby sprawdzała jej reakcję na to, co się dzieje. Jak tylko Anita skończyła mówić, dziewczynka skinęła matce głową.

– Wiktoria czyta w myślach – odezwała się już mniej wrogo Karolina. – Dlatego wiem, że mówicie prawdę. Do tego mówi i czyta we wszystkich językach świata. I od dawna powtarza, że nie jest jedyna. Że powinna dołączyć do pozostałych. Nie wiedziałyśmy jednak, jak ich znaleźć.

– Ja zaczęłam szukać przez ogłoszenie, dzięki czemu znalazłam Adama – powiedziała Anita. – A dzięki niemu znaleźliśmy Oskara. Z jego pomocą Adam i Sonia znaleźli resztę, czyli Esterę i Wiktorię. Do ostatniego dziecka jeszcze nie dotarliśmy. Jutro się tam wybieramy.

– Czy mogłabym z nimi porozmawiać? – zapytała Wiktoria.

– Oczywiście – odparła Anita i wyjęła telefon.

Zadzwoniła do Beaty i okazało się, że siedzą razem z Anką, która przywiozła Oskara.

– Tak długo mnie męczył, że musiałam go przywieźć – powiedziała Anka. – Wiktor zajmuje się sprzedażą firmy, więc nie jesteśmy mu tam potrzebni. Zawołam dzieci.

– Będziesz mogła porozmawiać z całą czwórką – zwróciła się do Wiktorii Anita, podając jej telefon. – Włączyłam wideorozmowę.

Mała wzięła telefon i pobiegła do swojego pokoju.

– W jaki sposób chcecie założyć tę szkołę? – zapytała Karolina.

– Ja już zacząłem szukać odpowiedniej nieruchomości – poinformował Paweł. – Czegoś w rodzaju hotelu, z dużą działką, ogrodzeniem i z dala od ludzi. Mam też nadzieję na kawałek lasu na działce.

– A pieniądze?

– Każdy z nas ma jakiś wkład – powiedziała Anita. – Samo kupno nieruchomości to oczywiście nie wszystko, ale moja córka zajmuje się finansami i raczej nie zabraknie nam pieniędzy.

– Nie w tym rzecz. – Karolina pokręciła głową. – Podczas zakupu zwykłego domu nie ma tylu formalności, co przy zakupie budynku na współwłasność. W papierach wszystko musi być jasne, inaczej skarbówka zacznie się czepiać. Kto będzie właścicielem? Na kogo będzie zapisana szkoła? Każda kupiona rzecz, jak książki i meble, musi być fakturowana. Pracowałam kiedyś dla pewnej fundacji. Na jej konto wpłaca się pieniądze, z których można korzystać właśnie w takich sytuacjach. Zakup nieruchomości, wyposażenie, podatki. To jest o wiele łatwiejsze niż tłumaczenie przed skarbówką, dlaczego kupiłaś pełne wyposażenie siłowni do szkoły dziecka.

– Zdecydowanie powinnaś porozmawiać o tym z Adamem i Sonią – powiedziała Anita. – Chociaż już pewnie to wiedzą, bo Adam ma supersłuch i usłyszał naszą rozmowę.

Cała trójka się zaśmiała.

Później Karolina zaproponowała gościom, aby zostali u niej na noc, dzięki czemu nie musieli szukać hotelu.

Wieczór spędzili na rozmowach o dzieciach i ich przyszłości. Karolina z radością zaproponowała, że będzie nauczycielką w ich „szkole”. Powiedziała, że jest tłumaczką angielskiego i niemieckiego, a także autorką książek kryminalnych i fantastycznych. Paweł był zachwycony jej biblioteką.

Kiedy zeszli na temat kliniki, Karolina wyjaśniła, że zdecydowała się na in vitro, bo jest lesbijką i inny rodzaj zapłodnienia nie wchodził w grę.

– Ciekawa jestem, co się stało z rzeczami z kliniki – powiedziała Karolina. – Wysłałam doktor Alison zdjęcie Wiktorii, tak jak prosiła. Mam nadzieję, że nie trafiło do kogoś nieodpowiedniego.

– Ja też wysłałam – wtrąciła Anita.

– Ja nie – odparł Paweł. – Nie miałem wtedy do tego głowy, bo żona mi zmarła, a potem zupełnie o tym zapomniałem. Nie wydaje mi się jednak, żeby kogoś interesowały zdjęcia noworodków.

– Mam nadzieję, że masz rację – westchnęła Karolina.

Następnego dnia Anita i Paweł ruszyli w drogę do Gdyni. Z Karoliną umówili się, że będą w stałym kontakcie i wkrótce znowu się spotkają. Dodatkowo Karolina miała razem z Sonią zająć się założeniem fundacji i wszystkim, co jest z tym związane. Anita zaproponowała Pawłowi, że poprowadzi samochód, ale stanowczo odmówił.

– Uwielbiam prowadzić – wytłumaczył Paweł ze śmiechem. – Zwłaszcza na autostradach. A ostatnio nie miałem za dużo okazji do takiej jazdy, więc nie pozwolę pozbawić się tej przyjemności. Powiedz mi, proszę, kto jest dziś naszym celem.

– Niejaki Michał Różański – powiedziała Anita. – Jest współwłaścicielem jakiegoś hotelu.

– Michał Różański? Znam gościa. I z tego, co wiem, jest współwłaścicielem nie jednego hotelu, ale całej sieci. Dawno temu zajmowałem się szukaniem lokalów dla niego. Nie widziałem go od lat, ale powinien mnie pamiętać.

– To przynajmniej nie wywali nas od razu na ulicę – westchnęła Anita. – Dobrze, że to już ostatnia wizyta.

– Zmęczona? – zapytał Paweł.

– Nie w tym sensie, o jakim myślisz. – Anita pokręciła głową. – Opowiadanie tego samego kolejnym osobom jest nie tyle męczące, ile denerwujące. Chciałabym już znaleźć się wraz z córką w miejscu na tyle bezpiecznym, żeby nie martwić się o nią bez przerwy.

– Nie tak wyobrażałaś sobie macierzyństwo – stwierdził Paweł.

– Oczywiście, że nie. Ale moje wyobrażenia zmieniały się wiele razy przez lata, odkąd skończyłam studia. Kiedy w wieku trzydziestu lat zrezygnowałam z szukania męża, skupiłam się tylko na dziecku. Teraz wiem, że plany i marzenia nie mają znaczenia. Trzeba brać, co daje los. A los dał mi tak wyjątkowe dziecko, że trudno to ogarnąć. Dlatego czasami jestem tym zmęczona. Bo nie ma do tego instrukcji obsługi i muszę improwizować.

– Dobrze wiem, o czym mówisz – powiedział Paweł. – Zdarzało mi się siedzieć wieczorem i godzinami patrzeć w ścianę, bo nie wiedziałem, co przyniesie następny dzień. Czym znowu mnie zaskoczy to maleństwo, które zamiast delikatną księżniczką okazało się nadludzko silnym dzieckiem z ciągotami do broni. Teraz przynajmniej mam z kim o tym porozmawiać, a to duża ulga.

– Zdecydowanie – przytaknęła Anita. – Właśnie to było zawsze najgorsze. Nie miałam się komu wygadać.

– Nie martw się – złapał ją za rękę i uścisnął pocieszająco. – Będzie dobrze. Teraz jest nas wielu, więc sobie poradzimy.

– Chcesz powiedzieć, że w kupie siła? – zażartowała.

– Właśnie! – zawołał Paweł i oboje parsknęli śmiechem.

Do Gdańska dojechali tuż po południu i od razu skierowali się pod adres Michała Różańskiego. Zanim ruszyli w drogę, Paweł zadzwonił do niego i umówił się na spotkanie, więc wiedzieli, że zastaną go w domu. A dom okazał się olbrzymi. Brama otworzyła się, jak tylko Paweł nacisnął dzwonek. Podjechali pod wejście i wysiedli z samochodu.

Gospodarz czekał na nich w drzwiach. Wysoki, dobrze zbudowany szatyn z zielonymi oczami. Jego zdecydowane ruchy świadczyły o dużej pewności siebie.

Przywitali się i zaprosił ich do środka. Dopiero kiedy siedzieli już w salonie z kawą, Paweł powiedział w jakiej sprawie przyjechali. Opowiedział wszystko ze szczegółami. O każdym z dzieci po kolei, założeniu szkoły i zapewnieniu im bezpieczeństwa. Michał wysłuchał i pokiwał głową.

– Sam już wiele myślałem o przyszłości syna – przyznał. – Dlatego sprzedałem udziały w hotelach i zamierzałem zaszyć się gdzieś z dala od ludzi. Chociaż w porównaniu z pozostałymi dziećmi mojemu Mikołajowi łatwiej byłoby udawać normalne dziecko.

– Co potrafi? – zapytała Anita.

– Ma nadludzką wytrzymałość. Dosłownie – powiedział Michał. – Godzinami pływa i biega. Pod wodą wytrzymuje już do siedmiu minut. Często boję się, że zrobi sobie krzywdę, a nie wiem, do jakiego lekarza mogę go zabrać.

– One mają już swojego lekarza – odparła Anita. – Oskar jest geniuszem w kwestii biologii i medycyny. Jak tylko zapewnimy mu odpowiedni sprzęt i laboratorium, zamierza prowadzić badania, żeby dowiedzieć się, dlaczego są właśnie tacy.

– Jeżeli nie macie nic przeciwko, to chcę do was dołączyć – rzekł bardzo poważnie Michał. – Nie chcę, żeby moje dziecko żyło samotnie. I chcę, aby było bezpieczne. Mam duże doświadczenie w zarządzaniu hotelami, więc mógłbym się przydać w organizacji szkoły.

– A co na to twoja żona? – zapytał Paweł.

– Odeszła pół roku po urodzeniu Mikołaja. – Michał wzruszył ramionami, ale w jego głosie słychać było napięcie. – Nie chciała mieć dzieci. Po porodzie powiedziała, że zrobiła to tylko po to, żebym ja był zadowolony, po czym oświadczyła, że chce rozwodu. A skoro tyle dla mnie zrobiła, to należy jej się rekompensata. Nie chciałem z nią walczyć, więc się zgodziłem. Nie pokazała się od tamtej pory ani razu. A nam jest dobrze bez niej. Chcecie poznać mojego syna?

– Oczywiście – powiedzieli jednocześnie Anita i Paweł.

Michał zaprowadził ich na tyły domu, gdzie był wybudowany duży basen. W basenie pływał chłopiec. Był niesamowicie szybki. Jego drobna postać przemierzyła dwa razy długość basenu, zanim przeszli te kilka metrów od drzwi. Kiedy tylko zobaczył ojca, wyskoczył z basenu.

– Mik, chciałbym, żebyś kogoś poznał – powiedział do syna Michał. – Pani Anita Zielińska i pan Paweł Wysocki. Są rodzicami dzieci takich jak ty. Wyjątkowych.

Chłopiec spojrzał na nich i przyjrzał im się uważnie. Mały miał ciemne włosy, a oczy w odcieniu jasnego brązu.

– Czy wasze dzieci potrafią robić to, co ja? – zapytał Mikołaj.

– Nie do końca to samo – przyznał Paweł. – Moja córka jest tak silna, że podnosi większe ciężary niż ja.

– A moja podnosi wszystko samymi myślami – dodała Anita.

– Super! – zawołał mały. – Mogę się z nimi spotkać?

– Z pewnością jakoś to zorganizujemy – odparł Paweł. – A dziś możesz z nimi porozmawiać przez telefon. One też nie mogą się doczekać spotkania z tobą.

Anita zaproponowała połączenie przez Skype, więc chłopiec siedział w biurze ojca, rozmawiając z Sonią, Adamem, Oskarem, Esterą oraz Wiktorią, z którą połączyła się Sonia. Michał, widząc na ekranie pozostałe dzieci, lekko się uśmiechnął.

– Cieszę się, że nas odnaleźliście – powiedział cicho. – Mikołaj nie miał dotąd żadnych kolegów. Obawiałem się, że tak już zostanie na zawsze.

Anita i Paweł zostali u Różańskiego na noc, a rankiem ruszyli w drogę do Lublina.

Kolejne tygodnie były dla wszystkich bardzo pracowite. Codziennie urządzali telekonferencje, aby omawiać sprawy związane ze szkołą.

Mimo zabezpieczeń Sonii nie o wszystkim odważyli się mówić, dlatego w każdy weekend spotykali się wszyscy w domu Pawła. Na jednym z takich spotkań sfinalizowali założenie fundacji, której nadali nazwę Dar wiedzy. Oficjalnie wszyscy byli jej założycielami i mieli dostęp do konta fundacji. Finansami fundacji miała się zajmować Anita, ale to Sonii wszyscy powierzyli swoje osobiste konta.

– Na konto fundacji przelejemy tylko część pieniędzy ze sprzedaży firm i domów – wyjaśniła mała Zielińska. – Na początek tyle, aby wystarczyło na zakup nieruchomości i części wyposażenia. Jeżeli mam nadal inwestować wasze pieniądze, to będę to robiła tylko z osobistych kont. Lepiej zapłacić podatek dochodowy i mieć to z głowy, niż narażać się na kontrolę. Fundacja nie musi płacić podatku, ale gdybym inwestowała z jej konta, skarbówka mogłaby się przyczepić. Mam też kilka pomysłów, jak zarobić pieniądze na przyszłość, ale o tym możemy porozmawiać, kiedy będzie na to pora.

– Może jednak powiesz teraz? – zaproponował Michał. – Zaciekawiłaś mnie.

– Okej. No więc napisałam kilka programów komputerowych, które mogłabym sprzedać i z pewnością będą warte małą fortunę – powiedziała Sonia. – Nie mogę ich jednak sprzedać pod swoim imieniem, bo jestem na to za młoda. Gdyby zrobiła to moja mama, mielibyśmy stały przypływ gotówki przez długi czas.

– Tak samo jest z moim wynalazkiem – pochwalił się Oskar. – Nie będę was zanudzał szczegółami, ale jest to narzędzie chirurgiczne, jakiego do tej pory nie ma na rynku. Żeby je opatentować, trzeba być dorosłym.

– A nie trzeba być lekarzem? – zapytał jego ojciec.

– Niekoniecznie. – Oskar wzruszył ramionami. – Nikt tego nie sprawdza.

– No więc chodzi o to, że mamy takich pomysłów wiele, ale będziemy potrzebowali waszej pomocy, żeby to sprzedać – powiedział Adam. – Najpierw jednak musimy się zająć kupnem odpowiedniego domu dla nas wszystkich. I wyposażenia dla Oskara, żeby mógł zacząć swoją pracę.

Wszyscy – zarówno dzieci, jak i dorośli – zgodzili się z tym. Dlatego już w następny weekend Paweł miał przygotowane oferty, które mieli omówić. W swoim salonie urządził coś w rodzaju sali konferencyjnej z długim stołem i krzesłami. Na jednej ze ścian powiesił duży ekran, na którym wyświetlał proponowane nieruchomości. Na stole zaś Beata postawiła tace z przekąskami, które sama przygotowała.

– Nie żałujesz czasami, że sprzedałaś restaurację? – zapytała Beatę Karolina.

– Na początku było mi trochę szkoda, ale teraz, kiedy gotuję dla was wszystkich, już nie żałuję – powiedziała Beata z uśmiechem. – Bo w gotowaniu chodzi o to, aby robić to dla kogoś, kto to doceni.

– Ja z pewnością doceniam. – Michał zaśmiał się, zjadając kolejną tartaletkę nadziewaną łososiem i mozzarellą.

– Zanim Michał zje wszystkie przekąski, przejdźmy do tego, co nas tu sprowadziło – zaproponował Paweł. – Dzięki temu, że mieliśmy dość duże wymagania, ofert nie mamy zbyt wiele. Mamy ciekawą nieruchomość w Bieszczadach, jedną na Mazurach, jest też coś w województwie dolnośląskim, ale nie bardzo mi się podoba. I jedna nad morzem, ośrodek wypoczynkowy w Słowińskim Parku Narodowym. Blisko jeziora Łebsko.

– Zacznijmy od Bieszczad – polecił Wiktor.

– Okej. Hotel jest spory, lecz stoi blisko głównej drogi – powiedział Paweł.

– Za dużo turystów – odparł Adam.

– W dolnośląskim lokalizacja jest dobra, bo daleko od innych zabudowań, potrzebowalibyśmy jednak kilku miesięcy na remont i dobudowanie kilku pomieszczeń, bo sam budynek jest za mały. Dlatego właśnie mówiłem, że mi się nie podoba. Na Mazurach stoi ciekawy obiekt. Duży główny budynek plus kilka mniejszych, część działki zalesiona, blisko jezioro.

– Masz zdjęcia? – zapytała Anita.

– Już pokazuję – powiedział Paweł i wyświetlił na ekranie klika fotografii. – Oczywiście powinniśmy zobaczyć to na własne oczy, bo zdjęcia nie zawsze w pełni oddają rzeczywistość.

– A ten nad morzem? – wtrącił Adam.

– Ten jest chyba najbardziej atrakcyjny. – Wyświetlił zdjęcie dużego budynku wśród drzew. – Na piętrze dwadzieścia pokoi, każdy z łazienką. Na parterze oczywiście duża kuchnia i jadalnia, sala bankietowa, którą można przerobić na świetlicę i kilka innych dużych pomieszczeń.

Wyświetlał fotografie każdego pomieszczenia.

– Za głównym budynkiem znajduje się parking, ale oprócz niego mamy również garaż na cztery samochody. Za garażem stoi budynek z krytym basenem i pomieszczeniem, w którym można urządzić salę gimnastyczną. W głównym budynku jest suterena odpowiednia na siłownię. W oddzielnym budynku była kiedyś sala weselna. Myślę, że nadawałaby się na laboratorium Oskara. Jest też kilka dodatkowych atrakcji jak altana z ogniskiem, boisko i bieżnia, kort tenisowy i, o dziwo, strzelnica.

– Bierzemy – zdecydował Adam.

– Powinniśmy najpierw pojechać tam i wszystko obejrzeć – uznał Paweł.

– Oczywiście – potwierdził Adam. – Ale już teraz musimy to miejsce zarezerwować. Jest odpowiednie dla nas, a sam pan powiedział, że nie ma wielu ofert.

– Jaka jest cena? – zapytała Anita.

– Pięć i pół miliona – poinformował Paweł.

– Byłam pewna, że będzie droższy – mruknęła Anka.

– Ja też – dodała Karolina.

– To raczej średnia cena za taki obiekt – przyznał Michał. – Byłby droższy, gdyby był łatwiej dostępny, przy głównej drodze. Jaka jest powierzchnia działki?

– Trochę ponad dziesięć hektarów – odparł Paweł. – Większość zalesiona.

– W takim razie cena jest bardzo atrakcyjna. – Michał pokiwał głową. – Trzeba to zaklepać i jak najszybciej obejrzeć.

Jeszcze tego samego dnia Paweł skontaktował się z pośrednikiem i umówił się na oglądanie nieruchomości w przyszły weekend. Zamierzali w tym celu wynająć busa pasażerskiego, ale Wiktor rzucił pomysł, że lepiej od razu taki kupić, bo będzie im potrzebny jeszcze nie raz. Wybrali się więc do salonu razem z Michałem i kupili forda transit z osiemnastoma miejscami siedzącymi. Do tego oczywiście sześć fotelików samochodowych dla dzieci.

Tak więc tydzień później znaleźli się w pięknym miejscu.

Pośrednik zgodził się, żeby zwiedzili posesję sami, zatem nie martwili się, że ktoś obcy podsłucha ich rozmowy. Brama wjazdowa okazała się bardzo nowoczesna, z domofonem i kamerą. Paweł wstukał kod, który dostał razem z kluczami, i wjechali alejką prosto na parking przy hotelu.

Zwiedzanie zaczęli od głównego budynku.

Na zdjęciach nie było widać, że pokoje zostały świeżo odnowione. Każdą sypialnię odświeżono, większe miały balkony. Meble utrzymane w stylu skandynawskim i klasycznym. Beata zachwyciła się kuchnią, w której było dużo miejsca i najnowocześniejsze sprzęty. Od razu ogłosiła, że układanie jadłospisu i gotowanie będzie jej zadaniem.

– Wiecie, że sprzątanie tego miejsca będzie trudne? – zapytała Anka.

– Myślę, że swoje pokoje każdy sam będzie sprzątał – powiedziała Anita. – A pozostałe pomieszczenia będziemy sprzątać na zmianę. Uważam jednak, że ze dwa razy w miesiącu moglibyśmy wynajmować ekipę sprzątającą. Oczywiście nie do wszystkich pomieszczeń.

– Do mojego laboratorium z pewnością nikogo nie wpuszczę – oznajmił Oskar. – Sam będę tam sprzątał, bo trzeba będzie wszystko dezynfekować.

– Poradzimy sobie i z tym – przyznała Anka.

– Jasne, że sobie poradzimy – powiedział Paweł z uśmiechem. – Razem poradzimy sobie ze wszystkim.

Sfinalizowanie zakupu nieruchomości zajęło im prawie dwa tygodnie. W tym czasie zajęli się pakowaniem swoich rzeczy i sprzedażą domów. Kiedy tylko hotel, który oficjalnie nazywali szkołą, a prywatnie domem, stał się własnością fundacji, zaczęły się przeprowadzki. Beata i Adam nie mieli za dużo bagaży. Najwięcej pudeł było z książkami chłopca. Anita również nie brała niczego poza ubraniami i osobistymi drobiazgami. Za to komputery Sonii zajęły sporo miejsca w samochodzie. Karolina z Wiktorią przywiozły ze sobą wszystkie książki, więc było tego sporo. Podgórscy musieli spakować sprzęt Oskara, mimo że obiecano mu nowy. Paweł i Michał mieli najmniej bagaży, bo ich pociechy niewiele potrzebowały.

Przy wyborze pokoi nie było żadnych problemów, ponieważ były bardzo do siebie podobne. Oczywiście każdy zamierzał później dopasować wystrój do swojego gustu, ale obecnie mieli ważniejsze sprawy na głowie. Urządzanie szkoły zajęło im długie miesiące. Zaczęli od zamontowania kamer w kilku strategicznych miejscach wokół ogrodzenia i przy każdym budynku. Kamery połączono z jednym z komputerów Sonii i całą dobę mieli podgląd, co się dzieje na zewnątrz. Na swoje biuro Sonia wybrała jedno z pomieszczeń na parterze, które kiedyś służyło jako mała prywatna jadalnia. Obecnie dwie ściany były zastawione monitorami, a w centrum pokoju mieściło się olbrzymie biurko, na którym stały laptopy i mnóstwo innego sprzętu komputerowego.

Zaraz przy wejściu, w holu, gdzie kiedyś była recepcja, urządzili coś w rodzaju poczekalni. Nie było im to do niczego potrzebne, ale zrobili to w razie kontroli z kuratorium. Postawili tam kanapę i dwa fotele oraz mały stolik, na którym leżało kilka książek dla dzieci i czasopism naukowych.

W jadalni ustawili długi stół z krzesłami, żeby mogli jeść przy nim wszyscy razem. W sali bankietowej urządzili świetlicę. W jednej części ustawili kanapy, na ścianie powiesili telewizor. W drugiej części ustawiono regały z książkami i wygodne fotele do czytania. Była też półka z grami planszowymi i stoliki z szachami.

Świetlica także w dużej mierze była na pokaz. A prawdziwą bibliotekę urządzili w dawnej sali konferencyjnej. Ściany w całości zastawione zostały regałami sięgającymi sufitów. Było też kilka regałów ustawionych na środku. Wszystkie półki zostały wypełnione książkami, których kupieniem zajęły się Karolina i Wiktoria. Jeżeli ktoś chciał mieć w bibliotece specjalne książki, dawał listę Karolinie, a ona je zamawiała.

Anita razem z Pawłem zajmowali się pozostałymi zakupami. Na początku jeździli po sklepach prawie codziennie. Musieli wyposażyć wszystkie łazienki w odpowiednie kosmetyki, chemię gospodarczą i ręczniki. Beata robiła im gigantyczne listy zakupów do spożywczego, lecz później zorganizowali to lepiej i przynajmniej część kupowali przez Internet.

Ania zajęła się urządzaniem przyszłej klasy dla dzieci. Żadne z nich co prawda nie zamierzało z niej korzystać, ale kuratorium z pewnością złoży im wizytę, więc powinno mieć co oglądać. W niewielkiej sali ustawiła więc sześć stolików i krzesełek dziecięcych oraz stół i krzesło dla nauczyciela. Na półkach poustawiała książki z różnych przedmiotów do szkoły podstawowej na poszczególnych poziomach nauczania. W końcu miała to być szkoła dla dzieci wyjątkowo uzdolnionych.

Basen był najwidoczniej nowo wybudowany, ponieważ pozostawał w idealnym stanie. W sali obok Paweł i Michał urządzili salę gimnastyczną ze sprzętami nie tylko dla dzieci, ale również dla dorosłych. W suterenie zaś zrobili siłownię.

Najwięcej zachodu mieli z laboratorium Oskara, ponieważ musieli najpierw postawić dwie ścianki działowe w dużej sali weselnej, aby powstały trzy pomieszczenia. W jednym z nich, najmniejszym i położnym tuż przy wejściu, urządzili zwyczajny gabinet lekarski. Wpadła na to Ania.

– Taki gabinet mógłby się nam przydać – powiedziała. – Gdyby był dobrze wyposażony, w razie kontroli możemy powiedzieć, że raz w miesiącu zapraszamy lekarza, który robi dzieciom badania, sprawdza, czy się dobrze rozwijają i takie tam. A w rzeczywistości byłoby to miejsce, gdzie Oskar będzie trzymał leki dla nas wszystkich. Przecież nie będziemy jeździli z każdą grypą po lekarzach. Możemy mieć tylko problem z antybiotykami.

– Antybiotyki sam zrobię – powiedział Oskar. – Będę tylko potrzebował odpowiednich składników. Podobnie ze sprzętem. Potrzebuję takiego, którego nie możemy kupić za pieniądze fundacji. A mój sprzęt będzie drogi, bardzo drogi.

– O to się nie martw – odparła Sonia. – Zarabiamy dość, żeby kupić, co trzeba. A jak czegoś nie będzie można dostać legalnie, to poszukamy innej drogi dostępu.

– Sonia! – oburzyła się Anita.

– No co? – Sonia wzruszyła ramionami. – Przecież nie kupuję czołgu.

– Szkoda – westchnęła Estera.

Dorośli tylko pokręcili głowami i lekko się uśmiechnęli. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że już kiedy zaczęli planować założenie szkoły, zdecydowali, że nie wszystko będą mogli robić zgodnie z prawem. Nawet jeżeli będą się starali, to czasami będą musieli pójść na ustępstwa i pozwolić dzieciom robić to, co trzeba. Dla ich bezpieczeństwa byli jednak gotowi na wiele.

Mijały miesiące, miejsce, które obecnie nazywali domem, coraz bardziej ten dom przypominało.

Adam spędzał czas z każdym z dzieci. Z Sonią siedział w jej „jaskini”, jak wszyscy nazywali jej biuro, a z Wiktorią często przesiadywał w bibliotece. Bardzo dużo też ćwiczył z Esterą i Mikołajem. Nie dorównywał im siłą i szybkością, ale z pewnością niewiele im ustępował. Do ćwiczeń namówił też Sonię, Wiktorię i Oskara.

I co najważniejsze, nakłonił także rodziców. Wszystkich. Codziennie każde z nich ćwiczyło na siłowni, pływało na basenie lub całą grupą urządzali sobie gry w siatkówkę lub kosza.

Z Oskarem Adam także spędzał czas, lecz nie tak często jak z innymi. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżał nowy sprzęt do laboratorium, Oskar znikał tam na długie godziny. W jednym z pomieszczeń urządził typowe laboratorium naukowe. Wszystkie blaty zastawione były różnego rodzaju mikroskopami, odczynnikami, probówkami, zlewkami i wszystkim tym, czego potrzebował młody naukowiec. W drugim pomieszczeniu stały sprzęty bardziej skomplikowane. Najwięcej problemów było z zakupem tomografu komputerowego i rezonansu magnetycznego. Sonia jednak zrobiła to, co obiecała, i za kosmiczne pieniądze kupili potrzebny sprzęt.

Zima nadeszła i minęła. Święta spędzili spokojnie. Żadne z nich nie praktykowało szczególnie żadnej religii, więc wystarczyła im symboliczna choinka i kolacja wigilijna. Już na wiosnę zaczęli załatwiać odpowiednie papiery, aby od września oficjalnie szkoła była otwarta. Kontrolę z sanepidu przeszli śpiewająco, bo Beata utrzymywała w kuchni idealną czystość. Każdy z dorosłych miał pełnić określoną rolę w tej szkole. Beata w kuchni, Anita w administracji, Wiktor zgłosił się do zaopatrzenia i wszelkich napraw. Karolina miała być nauczycielką języków obcych i polskiego oraz historii i geografii w późniejszych latach. Ania zgłosiła się na nauczycielkę matematyki i informatyki. Michał miał nauczać gimnastyki, a jako że ukończył kurs ratunkowy, miał być kimś w rodzaju szkolnego pielęgniarza. Paweł zaś został ochroniarzem, więc na jego głowie było bezpieczeństwo wszystkich na terenie szkoły.

Jeszcze zanim lato zawitało na dobre, otrzymali zawiadomienie z kuratorium o zbliżającej się kontroli. Co miesiąc jedno z dzieci kończyło pięć lat, więc teoretycznie powinny chodzić dopiero do zerówki, lecz kuratorium zdecydowało sprawdzić ich wiedzę w krótkim teście. Cała szóstka obiecała dobrze udawać, że są na poziomie drugiej lub trzeciej klasy podstawówki. Na kontrolę przyjechało dwoje ludzi. Kobieta nieco po czterdziestce, elegancko ubrana, wydawała się nieco sztywna. Po kilku minutach czarowania przez Michała trochę się jednak rozluźniła. Mężczyzna natomiast był dość młody, bo wyglądał na trzydzieści kilka lat. Ubrany na luzie, w dżinsy, koszulę i marynarkę. Jego jasne, lekko potargane włosy i okulary nadawały mu ten młodzieńczy wygląd.

Pierwsze, co ich zainteresowało, to wyposażenie klasy i sali gimnastycznej. Bardzo im się spodobał pomysł regularnego korzystania z basenu oraz dobrze wyposażona biblioteka. Test, któremu poddali dzieci, był dość prosty. Najpierw krótkie dyktando, a potem kilka zadań matematycznych. Wszystko na poziomie klasy drugiej szkoły podstawowej. Adam zdecydował, że nie powinni mierzyć wyżej, ponieważ nie chcieli przyciągać zbytniej uwagi, a tak by się stało, gdyby pięciolatki umiały za dużo.

Delegacja była zachwycona bardzo zdolnymi dziećmi, zostawiła dokumenty potwierdzające zgodę na otwarcie szkoły oraz podstawę programową na przyszły rok i odjechała.

Tego wieczoru, gdy już wszyscy poszli do swoich pokoi, Anita siedziała z Pawłem w świetlicy. Robili tak czasami po trudnym dniu. Siedzieli z kieliszkiem wina i rozmawiali. Niekiedy wystarczyło samo siedzenie. Przez ostatnie miesiące Paweł stał się dla Anity nie tylko przyjacielem. Często myślała o tym, czy dobrze by im było razem. Nigdy jednak nie zrobiła niczego w tym kierunku. Obawiała się, że zepsuje to, co mają teraz. Dziś wystarczyło im samo siedzenie w ciszy. Anita czuła się zmęczona po dniu pełnym napięcia.

– Chcesz się już położyć? – zapytał Paweł.

– Chyba tak – powiedziała cicho Anita. – Teraz, kiedy mamy już z głowy kuratorium, mam ochotę odpocząć.

– Więc chodźmy. – Wstał i podał jej rękę, a ona ją chwyciła.

Pomógł jej się podnieść i ruszyli schodami na górę, do swoich pokoi. Anita zatrzymała się przy pokoju córki i uchyliła drzwi. Patrząc na śpiącą Sonię, zastanawiała się, kiedy minie jej ten strach. Westchnęła i zamknęła drzwi. Paweł zatrzymał się tuż obok niej.

– Martwisz się – stwierdził.

– Nie wiem, czy kiedykolwiek mi to przejdzie – szepnęła, odwracając się w jego stronę.

Jego spojrzenie ją zaskoczyło. Nie patrzył na nią jak przyjaciel, ale jak mężczyzna pragnący kobiety. Oboje wstrzymali oddech na sekundę dłużej, niż powinni byli, po czym z uśmiechem odetchnęli.

Anita wzięła go za rękę i pociągnęła do swojego pokoju. Nie musieli nic mówić. Rozumieli się bez tego.

Rozbierali się nawzajem bez pośpiechu, przerywając tylko na pocałunki, które stawały się coraz gorętsze.

Kiedy Paweł położył Anitę na łóżku, ledwo była w stanie oddychać. Jego gorące dłonie dotykały jej wszędzie, rozpalały każdą cząstkę jej ciała. Gdy stwierdziła, że dłużej już nie wytrzyma, oplotła nogami jego biodra, a on wtargnął w nią jednym pchnięciem. Kochali się gwałtownie i z pasją. Na każdy jego ruch ona odpowiadała swoim, aż w końcu zgrali się idealnie i spełnienie przyszło do obojga jednocześnie.

Leżeli później w skotłowanej pościeli, przytuleni do siebie.

Paweł obejmował ją jedną ręką, a drugą kreślił dziwne znaki na jej biodrze.

– Pragnąłem cię od chwili, kiedy stanęłaś na moim podjeździe – szepnął jej do ucha. – Wiele razy miałem ochotę zakraść się do twojego pokoju.

– Więc czemu tego nie zrobiłeś? – zapytała Anita rozbawiona jego wyznaniem.

– Bo ja jestem dość nieśmiałym facetem – odparł. – No i trochę się bałem, że dasz mi w łeb.

– Ja też wiele razy miałam na to ochotę – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Bałam się tylko, że to może zepsuć naszą przyjaźń, a tego bym nie chciała. Dlatego daję ci teraz szansę na wycofanie się, zanim zajdziemy za daleko.

– Tylko że ja tego nie chcę – rzekł poważnie. – I nie chodzi mi tylko o seks. Uwielbiam nasze wieczorne rozmowy. Z tobą potrafię rozmawiać o wszystkim. Lubię słuchać twojego głosu, trzymać cię za rękę, kiedy się martwisz, patrzeć, jak marszczysz nos, gdy się nad czymś zastanawiasz. Chcę mieć to wszystko. Jeżeli ty też tego chcesz.

– Wiele lat temu właśnie tego szukałam – westchnęła. – Musisz jednak wiedzieć, że nie należę do kobiet, które szybko się nudzą. Jeżeli zostajesz ze mną, to na długo.

– Właśnie to chciałem usłyszeć – powiedział z uśmiechem. – I będziemy musieli powiedzieć o nas dzieciom. Jak najszybciej, bo tutaj nic nie da się przed nimi ukryć.

– Ale poczekamy z tym do jutra? – zapytała żartobliwie Anita.

– Zdecydowanie – odparł Paweł, całując ją.

Kochali się potem bardzo długo i powoli. Odkrywali tajemnice swoich ciał, a Anita pomyślała, że wreszcie czuje się tutaj jak w domu.

Oczywiście nie dało się tego zachować w tajemnicy. Już podczas śniadania Michał poklepał Pawła po plecach i powiedział coś w rodzaju „nareszcie się zdecydowaliście”. Anita rzuciła Pawłowi pytające spojrzenie, lecz to Anka ich oświeciła. Okazało się, że Wiktor widział Pawła wymykającego się z pokoju Anity. Powiedział Ance, a ona Karolinie. No i tak się rozniosło. Zwłaszcza że przed Wiktorią i Adamem nie dało się tego ukryć. Dlatego zaraz po śniadaniu oznajmili, że są razem, co spodobało się wszystkim, a szczególnie ich córkom.

Jeszcze tego samego dnia Paweł przeniósł swoje rzeczy do pokoju Anity, w którym zdecydowali się zamieszkać.

Pewnego lipcowego wieczora Sonia podczas kolacji poprosiła wszystkich, aby po posiłku zebrali się w świetlicy. Kiedy już usiedli na kanapach, każdemu z nich wręczyła zegarek.

– Po co nam to? – zapytała Karolina.

– To smartwatch, tylko ulepszony – powiedziała Sonia. – Poza zwykłymi funkcjami ma komunikator, przez który możemy się wzajemnie informować o ważnych sprawach. Zaprogramowałam je tak, aby łączyły się tylko ze sobą i nikt ich nie namierzy. Są też czymś w rodzaju alarmu. Połączyłam je z kamerami przy ogrodzeniu. Jeżeli ktoś się zbliży do posesji, będziecie wiedzieli.

– Okej. Teraz powiedz nam, dlaczego jest nam to potrzebne – poprosił Michał.