Lord Nevermore - Agneta Pleijel - ebook + książka

Lord Nevermore ebook

Agneta Pleijel

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowy przekład legendarnej powieści.

Bronisław – pełen wdzięku, choć nieco próżny antropolog. Staś – niespokojny artysta, w którym „chłód bezustannie miesza się z żarem”. Obaj wierzą, że chaos świata skrywa jakiś porządek i że to oni będą jego odkrywcami. Bronio i Staś. Bracisław i Zypcio. Malinowski i Witkacy? Co ich łączy? Wieloletnia przyjaźń, wzajemna fascynacja – a może coś jeszcze? Wspólna wyprawa na wyspy Pacyfiku odciśnie na ich relacji osobliwe piętno. Jego tajemnica będzie nurtować trzecią bohaterkę – Ellie Rose, żonę Bronisława, która pragnie narysować mapę męskości i kobiecości.

W monumentalnej powieści Agnety Pleijel wątki przyjaźni, miłości i zagadki płci splatają się z refleksją o poszukiwaniu siebie, odkrywaniu nieznanego, pamięci i umieraniu. Śledząc fascynujące losy bohaterów, przenosimy się z Zakopanego do Melbourne i na wyspy koralowe, z Adelajdy do Petersburga, Londynu i Warszawy. Uczestniczymy w najważniejszych wydarzeniach i sporach początkowych dekad XX wieku – od wojen po debaty dotyczące literatury, sztuki, psychologii i filozofii. I choć z góry znamy zakończenie, dajemy się porwać nurtowi tej wspaniałej, mieniącej się tysiącem barw historii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 643

Oceny
4,4 (14 ocen)
9
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
legimi143

Nie oderwiesz się od lektury

To jedna z niewielu książek, które nie chciałam, aby się skończyły. Czytać o miłości Stasia i Bronia to jak jechać szalonym rollercosterem, który z hukiem wypada z toru. Potem jest trudniej, smutniej, inaczej. Piękny obraz lat 20 i 30, genialny styl i niezwykłe postaci - rewelacyjna książka.
10
Pati_A

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująco wciągająca opowieść o męskiej przyjaźni, emigracji i kolejach losu. Czyta się przyjemnie i rozmyśla po skończeniu.
00
chron_dziob

Dobrze spędzony czas

Piękna podróż przez przyjaźń, sztukę, niełatwe relacjie damasko-męskie oraz XXwieczną historię świata.
00
MJStartek

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna książka, piękny styl. Tafiłam na nią przypadkiem I całe szczęście, że udało mi się ją przeczytać. Zaskoczyło mnie to, że Szwedka sportretować mogła tak wspaniale dwóch Polaków, a nawet jeszcze i trzeciego, bo Bruno Schulz też tu zaistniał obok Witkacego i antropologia- profesora Malinowskiego. Wspanialy sposób pisania, niezwykły styl, wiedza, erudycja i empatia. Jestem głęboko przekonana , że ta książka zasługuje na nagrodę Nobla
00

Popularność




Lecz gdy idzie ciem­nym ko­ry­ta­rzem pen­sjo­na­tu w stro­nę swo­je­go po­ko­ju, wi­dzi smu­gę świa­tła pa­da­ją­cą na dy­wan. Pe­łen złych prze­czuć, Bro­ni­sław otwie­ra drzwi. Te skrzy­pią. Fo­tel ma te­raz dłu­gie no­gi i ja­sne no­gaw­ki, na do­le ko­za­ki. Fo­tel ma tak­że ra­mio­na, bia­łe rę­ka­wy i wą­skie bia­łe dło­nie. W jed­nej trzy­ma na wpół opróż­nio­ny kie­li­szek, w dru­giej do po­ło­wy wy­pa­lo­ne cy­ga­ro, któ­re zga­sło.

No na­resz­cie!, od­zy­wa się Staś. Gdzieś ty się po­dzie­wał?

Sta­ni­sław, od­po­wia­da Bro­ni­sław.

Staś trzy­ma coś na ko­la­nach, hełm tro­pi­kal­ny. Bro­ni­sław opa­da na wą­skie łóż­ko. Sta­sio­wi uda­je się za­pa­lić cy­ga­ro, za­cią­ga się, za­pał­ka pło­nie, ota­cza­ją go kłę­by dy­mu. Je­go oczy są bla­de i bar­dzo ja­sne. Ro­bi za­chę­ca­ją­cy gry­mas. Po­wol­nym ru­chem na­le­wa wód­ki do szklan­ki do my­cia zę­bów i po­da­je ją Bro­ni­sła­wo­wi.

Nie, dzię­ku­ję, mó­wi Bro­ni­sław, bio­rąc ją do rę­ki.

Sta­ni­sław czu­le głasz­cze hełm tro­pi­kal­ny, ni­czym gra­barz czasz­kę sta­re­go Yoric­ka. Uśmie­cha się. Nie uwie­rzysz mi, mó­wi Sta­ni­sław do Bro­ni­sła­wa, jak po­wiem, że na­by­łem ten hełm w Za­ko­pa­nem. Zna­le­zie­nie go za­ję­ło mi tro­chę cza­su. Praw­do­po­dob­nie jest je­dy­nym heł­mem tro­pi­kal­nym w ca­łym mie­ście. Na­le­żał do pew­ne­go po­dróż­ni­ka po Afry­ce, któ­ry w nim umarł. Wdo­wa oka­za­ła się nie­co sen­ty­men­tal­na, trud­no ją by­ło prze­ko­nać. W koń­cu ule­gła.

Co my­ślisz, Bro­niu?

Wspa­nia­le, mó­wi Bro­ni­sław, wy­bie­rasz się do Afry­ki?

Bie­rze łyk wód­ki. Opa­da na ple­cy z rę­ka­mi wy­rzu­co­ny­mi na po­dusz­kę. Pod opusz­ka­mi pal­ców czu­je znisz­czo­ną ta­pe­tę. Wo­kół su­fi­tu bie­gnie sztu­ka­tu­ra z bla­dych gip­so­wych róż. Ró­ża­ne płat­ki za­cze­pia­ją się o sie­bie, nie­prze­rwa­nie, w wiecz­nym ru­chu. W sa­mym ro­gu ró­ża­ny łań­cu­szek zni­ka w cie­niach. Po czym znów się po­ja­wia. Ró­ża za ró­żą. Nie­stru­dzo­ne ob­ję­cie. Nie­skoń­czo­na ka­wal­ka­da. O czym my­ślał ten tyn­karz?

Blask lam­py two­rzy glo­rię wo­kół owa­lu twa­rzy Sta­sia.

Jest bia­ła jak pa­pier. W głę­bi chmu­ry dy­mu po­ły­sku­ją je­go bla­de, życz­li­we oczy. Przy­po­mi­na anio­ła, choć pi­ja­ne­go. Staś ni­g­dy nie jest tak kla­row­ny, tak trzeź­wy i tak zde­cy­do­wa­ny jak w upo­je­niu. Czub­kiem bu­ta ło­wi z pod­ło­gi ma­ry­nar­kę. Otu­la nią hełm tro­pi­kal­ny ni­czym dziew­czyn­ka lal­kę. Po czym w mil­cze­niu głasz­cze hełm.

Wiesz, któ­ra jest go­dzi­na?, py­ta Bro­ni­sław.

Ko­cha­ny Bro­niu. W gło­sie Sta­sia sły­chać śmiech.

Cze­go chcesz, Sta­siu?, do­py­tu­je Bro­ni­sław.

Chcę ci coś po­da­ro­wać, od­po­wia­da Staś. Mi­nął okres mło­do­ści, Bro­niu. Po­ra, by­śmy sta­li się męż­czy­zna­mi. Po­ra, by­śmy obaj prze­cię­li li­ny ko­twi­cy. Opu­ść­my wspól­nie za­wi­ro­wa­ną Eu­ro­pę. Po­jedź­my zba­dać dzi­kie lu­dy i nie­zro­zu­mia­łe tra­dy­cje. Zo­staw­my ko­bie­ty, ży­ją­ce i umar­łe, przy­spo­rzy­ły nam zbyt wie­le cier­pie­nia. Po­ja­dę z to­bą do Au­stra­lii, do No­wej Gwi­nei, na ko­niec świa­ta, Bro­niu. Chcę ma­lo­wać to, cze­go nikt nie wi­dział.

Nie da ra­dy, prze­ry­wa mu Bro­ni­sław.

Bę­dę za to­bą po­dą­żał jak San­cho Pan­sa za swym Don Ki­cho­tem, mó­wi nie­po­ru­szo­ny Staś. Bę­dę two­im klau­nem i gierm­kiem. Ura­tu­ję cię przed każ­dym wia­tra­kiem. Beze mnie nie dasz ra­dy, Bro­niu. Je­steś ła­two­wier­ny, za­wsze wpa­dasz w ja­kieś ta­ra­pa­ty. Czwo­ro oczu wi­dzi le­piej niż dwo­je. Czte­ry no­gi po­ko­nu­ją wszyst­kie szczy­ty. Trzy­maj­my się ra­zem, jak za­wsze.

Nie, Sta­siu, od­zy­wa się Bro­ni­sław. Nie tym ra­zem.

Do­brze to prze­myśl, Bro­niu, mó­wi Sta­ni­sław.

Ni­g­dy wię­cej, od­po­wia­da Bro­ni­sław, nie na­mó­wisz mnie na ta­kie głu­po­ty.

Ko­cha­ny Lor­dzie Ne­ver­mo­re, ła­god­nie od­zy­wa się Staś.

Bro­ni­sław opie­ra się na łok­ciach i szu­ka szklan­ki z wód­ką na dy­wa­nie. Opróż­nia ją do dna. Za­krztu­sza się, kasz­le. Wi­dzi chłop­ca, któ­re­go po­znał daw­no te­mu pod­czas wa­ka­cji w Za­ko­pa­nem: wy­chu­dzo­ny, cię­ty ję­zyk, wie­wiór­cze oczy, po­dar­te je­dwab­ne bluz­ki, ak­sa­mit­ne spodnie z dziu­ra­mi na ko­la­nach, roz­pusz­czo­ny i za­nie­dba­ny.

Nie­zno­śny. Uko­cha­ny.

Sta­ni­sław o po­ran­ku na traw­ni­ku przed do­mem. Na ra­mie­niu węd­ka. Kie­sze­nie wy­pcha­ne ty­to­niem i jabł­ka­mi, gdy Bro­ni­sław wy­cho­dzi na scho­dy w sa­mej pi­ża­mie. Dzień do­bry, ty śpio­chu, wresz­cie wsta­łeś? By­ło to te­go la­ta, kie­dy umarł oj­ciec Bro­ni­sła­wa.

Ej, po­bud­ka, dziś idzie­my na ry­by.

Chcesz usły­szeć mój ostat­ni dra­mat?

Chcesz zo­ba­czyć książ­kę, któ­rą ciot­ka przy­wio­zła mi z War­sza­wy?

Sta­ni­sław, któ­ry kłó­ci się z chłop­ca­mi z Za­ko­pa­ne­go, gdy ci wy­śmie­wa­ją cho­ro­wi­te­go Bro­ni­sła­wa. Sta­ni­sław, któ­ry na fle­cie kom­po­nu­je mo­ty­le me­lo­die, że­by po­cie­szyć przy­ja­cie­la. Sta­ni­sław, któ­ry ca­ły­mi no­ca­mi gra z Bro­ni­sła­wem w sza­chy, kil­ka­set par­tii, tak, by nie do­padł go żal po stra­cie oj­ca.

A po­tem Staś na Aka­de­mii Sztuk Pięk­nych w Kra­ko­wie, prze­ko­na­ny o prze­cięt­no­ści swo­je­go ma­lar­stwa, nie­ro­zu­mia­ny przez na­uczy­cie­li, po­mia­ta­ny przez oj­ca, któ­ry gar­dzi szko­ła­mi ar­ty­stycz­ny­mi: je­dy­nie Bro­nio w nie­go wie­rzył. Nie by­ło ni­ko­go, przed kim Staś mógł­by się otwo­rzyć tak jak przed Bro­niem. Ni­ko­go, z kim Bro­nio mógł­by roz­ma­wiać tak jak ze Sta­siem: o fi­lo­zo­fii, o płci, o ko­bie­cej ana­to­mii, o na­uce.

Nikt in­ny tak go nie de­ner­wo­wał.

Z ni­kim in­nym tak ła­two się nie go­dził.

A te­raz Sta­ni­sław, któ­re­go mło­da na­rze­czo­na ode­bra­ła so­bie ży­cie, dla­cze­go to zro­bi­ła? Sta­ni­sław po­wi­nien oczy­wi­ście na ja­kiś czas wy­je­chać z Za­ko­pa­ne­go. Ale za­bra­nie go z so­bą by­ło­by sza­leń­stwem. Ta po­dróż ba­daw­cza jest zbyt waż­na, by mar­no­wać ją na ja­kieś wy­bry­ki. Bro­nio wsta­je po­wo­li ze skrzy­pią­ce­go łóż­ka. Sta­wia no­gi na pod­ło­dze. Się­ga po bu­tel­kę wód­ki, na­peł­nia szklan­kę i po­da­je ją Sta­sio­wi.

Nie da ra­dy, Sta­siu, wy­zna­je szcze­rze Bro­ni­sław. Mu­szę być sam. Tym ra­zem mó­wię po­waż­nie.

Staś po­sy­ła mu pięk­ny ja­sny uśmiech.

Bro­ni­sław czu­je, ja­ki jest zmę­czo­ny. Pi­je. Krę­ci szklan­ką. Nie tyl­ko ko­bie­tom trud­no jest od­mó­wić. Rów­nie trud­no jest od­mó­wić Sta­sio­wi. To wy­ma­ga­ją­ce. To go przy­gnę­bia. Jest znie­chę­co­ny. Przy­bi­ty. Za­glą­da do szklan­ki.

Po­tra­fisz fo­to­gra­fo­wać?, py­ta Sta­ni­sław, zmie­nia­jąc te­mat.

Bro­ni­sław po­trzą­sa gło­wą. Ob­ser­wu­je krę­gi two­rzą­ce się na wód­ce, gdy ob­ra­ca szklan­ką, nie­wiel­ki wir pę­dzi szyb­ciej niż rę­ka. Okrop­nie by­ło od­mó­wić To­ś­ce. Nie chcia­ła, by wy­jeż­dżał. Nie chcia­ła też się roz­wieść. Mo­że nie mo­gła. Czy po­wi­nien był zo­stać w Lon­dy­nie? To nie­moż­li­we. Za­zdrość go zże­ra­ła. Uda­ło mu się ze­rwać. Te­raz jej gniew go prze­śla­du­je. A mo­że to nie jej gniew, a je­go tę­sk­no­ta?

Ja na­to­miast je­stem naj­zdol­niej­szym fo­to­gra­fem w Za­ko­pa­nem, cią­gnie Staś.

Przy­go­to­wu­ję wy­sta­wę. Nie­ste­ty jej nie zo­ba­czysz. Bę­dzie sen­sa­cją. Bar­dzo do­kład­nie prze­stu­dio­wa­łem hi­sto­rię Au­stra­lii, a tak­że jej geo­gra­fię, to­po­gra­fię, wa­run­ki kli­ma­tycz­ne i wia­try mon­su­no­we. Ja­mes Co­ok miał z so­bą ca­łą świ­tę bo­ta­ni­ków, zoo­lo­gów i geo­gra­fów, gdy od­kry­wał po­łu­dnio­wy kon­ty­nent. Oraz dwóch, trzech ry­sow­ni­ków, mo­żeś o tym nie wie­dział? Po­sta­no­wi­łem, że o ile kli­mat po­zwo­li, bę­dę ma­lo­wał ole­je. My­ślisz, że w tro­pi­kach da się uży­wać farb olej­nych? Gau­gu­in oczy­wi­ście uży­wał. Ale przede wszyst­kim je­stem zdol­nym fo­to­gra­fem. W no­wo­cze­snej na­uce sztu­ka fo­to­gra­ficz­na jest nie­zbęd­na.

Bro­ni­sław prze­sta­je ob­ra­cać szklan­ką. Na­sta­je ci­sza.

Gdzieś w ko­ry­ta­rzu skrzy­pią ja­kieś drzwi. Nie­wi­docz­ny gość pen­sjo­na­tu idzie po dy­wa­nie obok po­ko­ju, w któ­rym sie­dzą. Par­kiet lek­ko trzesz­czy. O szy­bę w oknie dra­pie ga­łąź. Za ogro­dem miau­czy kot, prze­cią­gle i upar­cie. Na­stęp­nie sły­chać sze­lest, jak­by fal, gwał­tow­ny tu­mult i strasz­li­we za­wo­dze­nie. Kot mu­siał wpaść na in­ne­go ko­ta. Po­tem znów jest ci­cho.

Oba­wiam się, że za­czy­nam wa­rio­wać, mó­wi Staś.

Tym ra­zem jest na­praw­dę bar­dzo źle. Ale je­śli nie chcesz mnie z so­bą za­brać, Bro­niu, to nie roz­ma­wiaj­my już o tym. Po­zwól, że prze­ka­żę ci to. Czy po­sia­dasz hełm tro­pi­kal­ny?

Bro­ni­sław znów po­trzą­sa gło­wą.

To te­raz już tak.

Ostroż­ny­mi ru­cha­mi od­wi­ja hełm z ma­ry­nar­ki i wkła­da go Bro­ni­sła­wo­wi na gło­wę. Ku­pi­łem go dla cie­bie. Na­praw­dę, był dla cie­bie.

Bro­ni­sław nie wy­trzy­mu­je, uśmie­cha się. Jest wzru­szo­ny tro­ską. Pi­ją. Roz­ma­wia­ją. O czymś in­nym. O ko­bie­tach. O To­ś­ce. O Kry­sty­nie, któ­ra za­strze­li­ła się przy ska­le. Uwi­ła wia­nek, któ­ry le­żał obok cia­ła.

Kry­sty­na zro­bi­ła ze swej śmier­ci wspa­nia­łą mar­twą na­tu­rę, mó­wi Staś.

Wzdy­cha.

Ja­kie to dziw­ne, ży­cie i sztu­ka, mó­wi.

Są do sie­bie tak po­dob­ne, że moż­na by je po­my­lić. Na pew­no ma­ją z so­bą coś wspól­ne­go. Ale nie są tym sa­mym. Nie na­le­ży ich z so­bą mie­szać. Mię­dzy ży­ciem a sztu­ką roz­cią­ga się prze­paść. Trud­no w niej żyć. Na­le­ży za­tem wy­brać: ży­cie czy sztu­ka. Jak to zro­bić? Mo­że rze­czy­wi­ście na­le­ży z ży­cia zro­bić dzie­ło sztu­ki? W każ­dym ra­zie jest to ja­kieś roz­wią­za­nie.

Trze­ba spró­bo­wać spoj­rzeć na sie­bie jak na obiekt.

Z da­le­ka. Na ty­le z da­le­ka i na ty­le chłod­no, by nie roz­cho­ro­wać się i nie zwa­rio­wać przez cha­os ży­cia. Czę­sto roz­ma­wia­łem o tym z Kry­sty­ną, mó­wi Staś. Dziw­na rzecz, cią­gnie, że kie­dy spoj­rzeć na sie­bie z od­da­li, jak­by przez lor­net­kę, czło­wiek zo­sta­je od cze­goś od­cię­ty. Ale od cze­go? Moż­na by po­wie­dzieć, że zo­sta­je od­cię­ty od sie­bie. Ale czym­że jest to dzi­wacz­ne sie­bie? Za cho­le­rę nie mo­gę te­go po­jąć.

Uwa­żam się za win­ne­go śmier­ci Kry­sty­ny, mó­wi Sta­ni­sław.

Bro­ni­sław nie wie, co od­po­wie­dzieć. Mo­że to praw­da. W Sta­siu chłód nie­ustan­nie mie­sza się z ża­rem. Jest do­brym, że­by nie po­wie­dzieć wzo­ro­wym, sy­nem. We wszyst­kim zga­dza się z ta­tą Wi­czem, cho­ciaż w grun­cie rze­czy uwa­ża wręcz prze­ciw­nie. Jest więź­niem ko­biet i wciąż je za­wo­dzi. Ko­cha nie­przy­tom­nie i bez umia­ru. Po­tem uwal­nia się, aż wszyst­ko wo­kół pę­ka.

To dla­te­go że w każ­dej chwi­li sta­ra się być so­bą.

Ale gdy tyl­ko do­pad­nie sie­bie, to za­mie­nia się w prze­ra­ża­ją­ce wię­zie­nie, z któ­re­go po­now­nie mu­si się wy­sa­dzić w po­wie­trze. W Sta­siu prze­ci­wień­stwa le­żą tak bli­sko sie­bie, że wciąż mu­si zmie­niać jed­ną opi­nię w do­kład­nie od­wrot­ną, by się nie roz­paść. Al­bo że­by świat się nie roz­padł. Mo­że aby uchwy­cić rze­czy­wi­stość po­za wszyst­ki­mi prze­ci­wień­stwa­mi.

To twój ar­ty­stycz­ny ge­niusz, stwier­dza Bro­ni­sław.

Pod­czas gdy ta­ta Wicz ma­lu­je rze­czy­wi­stość, ty urze­czy­wist­niasz ma­lar­stwo. Wów­czas ujaw­nia się nie­do­strze­żo­na do­tąd rze­czy­wi­stość, we­wnętrz­na i praw­dziw­sza.

Ale i pod tą rze­czy­wi­sto­ścią ist­nie­je ja­kaś in­na, sprze­ci­wia się Staś. A pod nią jesz­cze jed­na.

A więc na­le­ży bez prze­rwy ma­lo­wać, pi­sać wier­sze i pro­zę i my­śleć o tym, by zbli­żyć się do for­my po­za wszel­ki­mi for­ma­mi: do czy­stej for­my.

Po­zo­sta­nę wiecz­nym dy­le­tan­tem, mó­wi Staś nad ra­nem.

Czło­wie­kiem, o któ­rym bę­dą mó­wić, że ni­g­dy nie do­tarł do ce­lu. Ani do sztu­ki, ani do ży­cia. Ale ze­rwa­łem z tym tam psy­cho­ana­li­ty­kiem, któ­ry twier­dził, że mnie uzdro­wi. Kie­dy za­uwa­ży­łem, że naj­praw­do­po­dob­niej mam kom­pleks em­brio­nal­ny. Idio­ta są­dził, że się z nie­go na­śmie­wam, mó­wi Staś i ser­decz­nie się śmie­je. A po­tem prze­jął mój punkt wi­dze­nia: że na­praw­dę cier­pię na kom­pleks em­brio­nal­ny.

Nie wy­trzy­ma­łem z nim.

Bro­ni­sław rów­nież śmie­je się do roz­pu­ku. Kom­pleks em­brio­nal­ny!

W po­ko­ju uno­si się gę­sty dym ty­to­nio­wy, bu­tel­ka wód­ki opróż­nio­na. Bro­ni­sław ga­si lamp­kę i uchy­la okno. Mię­dzy drze­wa­mi owo­co­wy­mi w ogro­dzie pen­sjo­na­tu tań­czą mgieł­ki. Wy­cho­dzą. Po­wie­trze jest chłod­ne i rześ­kie. Ale przy śli­wie Staś mó­wi, bacz­nie przy­glą­da­jąc się pą­kom, że jest win­ny, cał­kiem win­ny śmier­ci Kry­sty­ny.

Ze wzglę­du na em­brio­nal­ność, któ­rą w so­bie no­si.

W jed­nej chwi­li jest od­cię­ty od wszyst­kie­go. W na­stęp­nej prze­no­si się do in­nych lu­dzi i do przed­mio­tów, gra­ni­ce zni­ka­ją, roz­kła­da się, ato­mi­zu­je. Nikt nie mo­że czuć się ko­cha­ny przez ta­kie­go ka­me­le­ona. Mo­że po­za to­bą, Bro­niu. Sta­ni­sław otu­la ra­mio­na­mi pień śli­wy, od­wra­ca swą twarz anio­ła ku świ­ta­niu, nie śmie­je się.

Tra­wa jest mo­kra od ro­sy.

Przy wy­chod­ku wi­dzą ucie­ka­ją­ce­go li­sa.

Słoń­ce wsta­je nad Ta­tra­mi, po­ły­sku­ją­ce, wiel­kie i okrą­głe, prze­bi­ja mgły. Jest cud­ny po­ra­nek. Wi­dzą mo­ty­la, pierw­sze­go tej wio­sny, ma­leń­ki i bia­ły, od­la­tu­je mię­dzy krze­wa­mi. Wi­dzą, jak gó­ry wzno­szą swe szczy­ty ku słoń­cu. W tej chwi­li za­pa­da de­cy­zja, nie bar­dzo wia­do­mo jak, że Staś wy­ru­szy z nim w po­dróż.

Ty­tuł ory­gi­na­łu: Lord Ne­ver­mo­re

Re­dak­cja: Mi­łosz Bie­drzyc­ki

Opie­ka re­dak­cyj­na: Ewa Ślu­sar­czyk

Ko­rek­ta: Agniesz­ka Stę­plew­ska, Iza­be­la Po­rę­ba

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

181. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Wy­da­nie II

Au­tor­ka wpro­wa­dzi­ła do tek­stu pew­ne zmia­ny.

Prze­kład zo­stał sko­la­cjo­no­wa­ny przez Ma­cie­ja Za­rem­bę Bie­law­skie­go, za co tłu­macz­ka pra­gnie bar­dzo po­dzię­ko­wać.

Lord Ne­ver­mo­re ©Agne­ta Ple­ijel, first pu­bli­shed by Nor­stedts, Swe­den, in 2000

Pu­bli­shed by agre­ement with Nor­stedts Agen­cy and Bo­oklab Li­te­ra­ry Agen­cy.

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Ju­sty­na Cze­chow­ska, 2023

The cost of this trans­la­tion was sup­por­ted by a sub­si­dy from the Swe­dish Arts Co­un­cil, gra­te­ful­ly ack­now­led­ged.

ISBN 978-83-67016-48-3

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

Wy­da­je­my, co się nam po­do­ba

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317