Australijski pisarz, autor bestsellerowego cyklu high fantasy Trylogia Licaniusa. Jeden z najpopularniejszych obecnie australijskich twórców gatunku, którego twórczość robi się coraz bardziej znana także poza granicami w rodzinnego kraju. Również w Polsce wydane przez Fabrykę Słów powieści, których autorem jest James Islington: Cień utraconego świata, Echo przeszłych wypadków, Blask ostatecznego kresu, spotkały się z sympatią czytelników, którzy z niecierpliwością czekają na kolejne publikacje autora.
Pisarz na świat przyszedł w 1981 r. w południowej części australijskiego stanu Victoria, w którym, razem z żoną i dziećmi mieszka on do dziś. Chociaż jak zdradza w wywiadach, pisać książki chciał praktycznie od zawsze, przez długi czas nie myślał poważnie o karierze literackiej. Debiutował dopiero po trzydziestce i nikt, nawet on sam, nie spodziewał się, że już pierwsza książka zmieni całkowicie jego dotychczasowe życie. Szczególnie, że zanim wydał James Islington Cień utraconego świata, nie podejmował on w zasadzie żadnych prób pisarskich; w jego szufladach nie zalegały stosy opowiadań i szkice nigdy niewydanych powieści (nie licząc jednej historyjki pt. Detektyw znany jako James napisanej na początku szkoły podstawowej). Do tego czasu był przede wszystkim zapalonym czytelnikiem i jak większość jego kolegów po piórze, dorastał na literaturze i we współczesnej kulturze fantasy. Jako nastolatek zachwycał się epickimi cyklami high fantasy, marząc o wykreowaniu własnego kompletnego uniwersum. Uwielbiał klasyczny już dziś cykl Koło Czasu Roberta Jordana, a do swoich lektur formacyjnych zalicza także Magician Raymonda Feista, pierwszą przeczytaną przez siebie narrację fantasy, która zapoczątkowała jego fascynację gatunkiem, oraz trylogię Song of Albion Stephena Lawheada. Co często podkreśla James Islington, Trylogia Licaniusa jest spełnieniem jego wszystkich marzeń i młodzieńczych ambicji, a możliwość zarabiania na życie piórem to najlepsze, oczywiście poza rodziną, co go w życiu spotkało.
Momentem zwrotnym w jego karierze była lektura Zrodzonego z Mgły Brendona Sandersona i, nieco później, spotkanie z Imieniem wiatru Patricka Rothfussa. Dzięki tym opowieściom po raz pierwszy na serio uwierzył, że mógłby spróbować stworzyć swoją własną historię i zrezygnować z dotychczasowej pracy, ponieważ prowadzenie start up-u technologicznego nie dawało mu specjalnej satysfakcji. Sprawa okazał się niełatwa i nim ukończył James Islington Cień utraconego świata minęło trochę czasu. Na całe szczęście okazało się, że ten ogromny wysiłek się opłacił i już debiut pisarza osiągnął dość spektakularny sukces. Później było już oczywiście łatwiej, choć autor nie ukrywa, że pisanie to ciężka i nie zawsze wdzięczna praca. Dziś, po tym jak wydał James Islington Blask ostatecznego kresu, finałowy tom Trylogii Licaniusa, nie ma wątpliwości, że należy on do najbardziej obiecujących autorów gatunku, po którym spodziewać się można jeszcze wielu wspaniałych, epickich narracji. Aktualnie pisarz pracuje nad nowym projektem, cyklem fantastycznym Hierarchy.
Poza pisaniem i czytaniem wielką pasją Jamesa Islingtona są gry, zarówno planszowe (jego kolekcja liczy ponad 200 gier), jak i komputerowe, którym, co przyznaje, poświęca za dużo czasu.
Kiedy w 2014 r. publikował James Islington Cień utraconego świata, pierwszy tom swojego epickiego cyklu fantasy, mógł mieć poważne obawy związane z tą decyzja. Szczególnie, że książkę wydawał własnym sumptem, bez żadnego zaplecza promocyjnego i marketingowego, nawet bez jakiejkolwiek rozpoznawalności, ponieważ nigdy wcześniej niczego, chociażby w sieci, nie publikował. Za tym większe osiągnięcie trzeba uznać sukces tej monumentalnej, liczącej blisko 900 stron, narracji. Jak z dumą podkreśla autor, powieść jeszcze przed ponownym wydaniem przez Orbit Books sprzedała się w stutysięcznym nakładzie, co niewątpliwie jest świetnym wynikiem. Mimo bowiem pewnych, nieuniknionych w przypadku debiutu, potknięć początkującemu pisarzowi udało się stworzyć wciągające uniwersum z ciekawym systemem magicznym i kilku skomplikowanych, wielowymiarowych bohaterów zdolnych do uniesienia klasycznej, epickiej opowieści, prawdziwego bohaterskiego fantasy.
Po sukcesie pierwszego tomu cyklu, jasnym było, że pojawienie się w księgarniach jego kolejnych odsłon jest jedynie kwestią czasu. Trzeba jednak przyznać, ze rozmach, z jakim autor zaprojektował swoje dzieło sprawił, że miłośnicy jego prozy musieli wykazać się pewną cierpliwością. Dopiero w 2017 r. w ręce czytelników oddał James Islington Echo przyszłych wypadków, drugą część Trylogii Licaniusa, która powszechnie uznawana jest za powieść jeszcze bardziej udaną i dojrzalszą niż Cień utraconego świata. Na jej (blisko 900) stronach pisarz z wyobraźnią, ale i wyczuciem, rozwija swój pomysł, z precyzją budując skomplikowaną akcję i uważnie splatając liczne wątki i udowadniając, że sukces jego debiutu w najmniejszym stopniu nie był sprawą przypadku. Po dwóch latach tom, który zatytułował James Islington Blask ostatecznego kresu, zamknął tę wspaniałą, choć z pewnością nie ostatnią stworzoną piórem tego autora, przygodę.