24 psikusy elfa Mareczka - Malec Marcin - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

24 psikusy elfa Mareczka ebook i audiobook

Malec Marcin

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

39 osób interesuje się tą książką

Opis

Odliczaj do świąt poznając psikusy elfa Mareczka! Pierwszego dnia grudnia elf Mareczek postanowił domalować wąsy lalkom z warsztatu Świętego Mikołaja. Drugiego dnia nie mógł się powstrzymać i dosypał Mikołajowi soli do herbaty. Trzeciego dnia... no właśnie, jakiego psikusa elf wykręcił trzeciego dnia grudnia? Tak szalonych 24 dni, pełnych żartów i absurdalnych pomysłów świat jeszcze nie widział. Dołącz do elfa, który i dla Ciebie przygotował kilka psikusów do samodzielnego wykonania. Jedno jest pewnie – z Mareczkiem nie będziesz się nudzić!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 84

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 20 min

Lektor: Krzysztof Szczepaniak
Oceny
4,8 (26 ocen)
24
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maryjane82

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna książka nie nudziła mi się wcale
00

Popularność




Tekst: MAR­CIN MA­LEC
Ilu­stra­cje: EDYTA ADA­MOW­SKA
Re­dak­tor pro­wa­dząca: JU­LITA GĘB­SKA, ALEK­SAN­DRA WIE­TO­CHA
Re­dak­cja: ALEK­SAN­DRA DĄ­BAŁA
Ko­rekta: KA­TA­RZYNA MA­LI­NOW­SKA
Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki i skład: RA­DO­SŁAW KA­MIŃ­SKI
© Co­py­ri­ght for text by Mar­cin Ma­lec, 2024 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024
All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82999-66-2
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@zie­lo­na­sowa.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla M.

Nie lu­bię świąt Bo­żego Na­ro­dze­nia.

Blee. Te wszyst­kie świe­ci­dełka, które rażą mnie w oczy, i sztuczne uśmie­chy. Bo są sztuczne, prawda? Kto nor­malny cie­szyłby się z tego, że musi całą noc cze­kać na oty­łego starca z wor­kiem wy­pcha­nym nie­chcia­nymi pre­zen­tami. Prze­cież wszy­scy do­brze wie­dzą, że dziecko po ci­chu ma­rzyło o czymś in­nym. Co roku pi­sało li­sty do Świę­tego Mi­ko­łaja i ni­gdy żadne z ży­czeń się nie speł­niało. I po co ro­bić so­bie na­dzieję?

Dla­tego ja już dawno prze­sta­łem cze­kać na Boże Na­ro­dze­nie. Naj­chęt­niej wy­je­chał­bym do cie­płych kra­jów i są­czył le­mo­niadkę pod roz­ło­ży­stymi pal­mami... Nie­stety tak się składa, że je­stem el­fem i gru­dzień to dla mnie naj­bar­dziej pra­co­wity mie­siąc w roku. A ten otyły sta­rzec, zwany Świę­tym Mi­ko­ła­jem, jest moim sze­fem od po­nad stu lat. Ech, ja też nie wiem, kiedy to zle­ciało. Na­dal pa­mię­tam pierw­szy dzień w warsz­ta­cie, jakby to wy­da­rzyło się do­słow­nie wczo­raj.

*

– Elf Ma­re­czek, roz­wo­że­nie pre­zen­tów – za­grzmiał ni­ski, głę­boki głos, a po sali prze­to­czyła się salwa braw i okrzy­ków.

Wy­stą­pi­łem z sze­regu i za­czą­łem się roz­glą­dać z nie­do­wie­rza­niem.

„Niech mnie ktoś uszczyp­nie i po­wie, że to nie jest sen!” – szep­ną­łem pod no­sem. Nie mo­głem w to uwie­rzyć. Speł­niło się to, czego tak bar­dzo pra­gną­łem!

– Na­prawdę? – pi­sną­łem i po­bie­głem do sań, przy któ­rych cze­kał na mnie Mi­ko­łaj, który chwy­cił moją drobną dłoń i mocno ją uści­snął.

– Gra­tu­luję, Ma­reczku! Od dziś każ­dego roku bę­dziemy wspól­nie two­rzyć ma­gię świąt, roz­wo­żąc pre­zenty po ca­łym Wi­haj­stro­wie – oznaj­mił ra­do­śnie Święty Mi­ko­łaj.

Tak, to było ma­rze­nie każ­dego elfa. Dla­czego wtedy pa­dło na mnie? Do dziś tego nie wiem, szcze­gól­nie bio­rąc pod uwagę to, jak po­to­czyła się dal­sza hi­sto­ria. No do­bra, tro­chę się do­my­ślam, ale o tym opo­wiem przy in­nej oka­zji, bo ra­zem z po­zo­sta­łymi po­moc­ni­kami szefa wła­śnie szy­ku­jemy się do te­go­rocz­nej trasy.

*

Pra­cow­nia Świę­tego Mi­ko­łaja, która była wiel­kim ma­ga­zy­nem, dzia­łała pełną parą. Ga­bi­net szefa mie­ścił się na an­tre­soli gó­ru­ją­cej nad halą. Elfy bie­gały bez opa­mię­ta­nia po­mię­dzy re­ga­łami ugi­na­ją­cymi się od za­ba­wek, ksią­żek i in­nych pre­zen­tów. W po­wie­trzu uno­sił się za­pach pie­czo­nych cia­ste­czek cy­na­mo­no­wych i ży­wej cho­inki. Z wy­so­kiego na pięć me­trów su­fitu pa­dał śnieg, który roz­ta­piał się, za­nim osiadł na ziemi. Ogromny ze­gar wiel­ko­ści koła od trak­tora wska­zy­wał czas, jaki po­zo­stał do świąt.

Do Bo­żego Na­ro­dze­nia zo­stał je­den dzień!

By­łem je­dy­nym el­fem, który sie­dział w ką­cie i przy­glą­dał się wszyst­kiemu z obrzy­dze­niem. Już dawno stra­ci­łem za­pał do przy­go­to­wań i nie czu­łem świą­tecz­nej at­mos­fery. Sama myśl o tym, że ju­trzej­szą noc spę­dzę w sa­niach u boku Świę­tego Mi­ko­łaja, przy­pra­wiała mnie o ból głowy.

– Ma­reczku, weź się pro­szę do ro­boty – usły­sza­łem szorstki głos Niny, pani Mi­ko­ła­jo­wej.

– No prze­cież pra­cuję – od­burk­ną­łem i na­su­ną­łem na oczy zie­loną, spi­cza­stą czapkę.

– Tak? A niby jak? – zdzi­wiła się pani Mi­ko­ła­jowa.

– Re­ge­ne­ruję się przed długą po­dróżą. Od­po­czy­nek też wy­maga wy­siłku! – od­po­wie­dzia­łem z za­pa­łem i wy­god­nie roz­ło­ży­łem się na moim po­sła­niu z tek­tu­ro­wych kar­to­nów.

Nina tylko po­krę­ciła głową, wes­tchnęła i po­bie­gła w kie­runku ga­bi­netu Świę­tego Mi­ko­łaja.

Taki już je­stem i nic na to nie po­ra­dzę. Nie chce mi się pra­co­wać, ale mu­szę. Jest jed­nak coś, co uwiel­biam ro­bić i mógł­bym po­świę­cać temu cały wolny czas.

Psi­kusy.

Lu­bię, kiedy coś się psuje i nie idzie zgod­nie z pla­nem. Lu­bię pa­trzeć na zdzi­wione miny i py­ta­nia w stylu: „Co się stało?”, „Jak to moż­liwe?”, „Kto to zro­bił?”, na które nikt nie zna od­po­wie­dzi. Bo nie sztuką jest wy­krę­cić ko­muś fi­gla tak, żeby wie­dział, kto za tym stoi. Sztuką jest taki psi­kus, żeby nikt nie miał na­wet po­my­słu, czyja to może być sprawka.

Pew­nie mi nie wie­rzysz, co? Bo prze­cież każdy po­trafi się prze­chwa­lać i opo­wia­dać nie­stwo­rzone hi­sto­rie. No to te­raz udo­wod­nię ci, że kto jak to, ale elf Ma­re­czek nie rzuca słów na wiatr.

Tuż po tym, jak pani Mi­ko­ła­jowa znik­nęła z pola wi­dze­nia, wpa­dłem na ge­nialny po­mysł. Od razu po­czu­łem przy­pływ ener­gii i chęć do dzia­ła­nia. Nie wiem, czy to była jej za­sługa, czy nudy, która już mocno da­wała mi w kość, ale ze­sko­czy­łem z kar­to­nów, upew­ni­łem się, że w kie­szeni mam czarny fla­ma­ster i po ci­chutku za­kra­dłem się do re­ga­łów z lal­kami. Po­sta­no­wi­łem, że każ­dej z nich do­ry­suję bujne wąsy.

Mu­sia­łem uwa­żać, żeby nikt mnie nie za­uwa­żył. Ina­czej psi­kus nie miał sensu. By­łem pe­wien, że je­stem sam. Ale kiedy mia­łem już na­ry­so­wać pierw­szej lalce ko­zią bródkę, usły­sza­łem czy­jeś kroki tuż za mo­imi ple­cami. Nie my­śląc za wiele, wsko­czy­łem mię­dzy za­bawki i wstrzy­ma­łem od­dech. Je­dyne, czym się mar­twi­łem, to to, czy zo­sta­łem na­kryty na go­rą­cym uczynku.

Nie­do­brze. Szybko oka­zało się, że to Baśka, ulu­biona kotka Świę­tego Mi­ko­łaja, ro­biła ob­chód po warsz­ta­cie. Każdy roz­pły­wał się nad tym, jaka ona jest sło­dziutka, pu­chata i mi­lu­sia. Ale ja nie za­li­cza­łem się do tego grona. Dla mnie była zwy­kłym szpie­giem, który czę­sto prze­szka­dzał w mo­ich pso­tach.

Szła po­woli, a mnie koń­czyło się po­wie­trze. Płuca pa­liły co­raz moc­niej i za­częło mi się krę­cić w gło­wie. W końcu nie wy­trzy­ma­łem i wzią­łem łap­czywy od­dech. Baśka na­tych­miast się za­trzy­mała. Mo­dli­łem się, żeby mnie nie za­uwa­żyła, bo miał­bym prze­chla­pane. Mi­ko­łaj na pewno wie­dział już od Niny, że nie pra­cuję ra­zem z in­nymi el­fami, a gdyby się do­wie­dział, co chcia­łem zro­bić, nie by­łoby za we­soło.

Na szczę­ście kotka po chwili ru­szyła da­lej, a ja mo­głem ode­tchnąć. Po­now­nie chwy­ci­łem fla­ma­ster i za­czą­łem ry­so­wać. Jed­nej lalce na­ma­lo­wa­łem bujny wąs, co spra­wiło, że wy­glą­dała jak mors. Drugą upięk­szy­łem krza­cza­stą brodą. Trze­ciej do­da­łem wąsy za­krę­cone ni­czym sko­rupa śli­maka. Po­wta­rza­łem to do mo­mentu, aż każda lalka na re­gale miała za­rost.

Zro­bi­łem dwa kroki do tyłu i przyj­rza­łem się efek­tom swo­jej pracy. Ach, ależ to było piękne! Roz­pie­rała mnie duma. A jesz­cze bar­dziej cie­szy­łem się na myśl o tym, że nikt na pewno nie do­my­śli się, kto to zro­bił. Ostatni raz spoj­rza­łem na moje dzieło sztuki i wró­ci­łem do mo­jego kar­to­no­wego kró­le­stwa, gdzie za­mie­rza­łem prze­cze­kać całą tę go­rączkę pa­ko­wa­nia pre­zen­tów i szy­ko­wa­nia się do po­dróży.

Szkoda tylko, że za­nim jesz­cze do­tar­łem do mo­jego ulu­bio­nego kąta, po ca­łym warsz­ta­cie po­niósł się do­no­śny, roz­gnie­wany głos Świę­tego Mi­ko­łaja.

– Ma­reczku, gdzie­kol­wiek je­steś, za mi­nutę masz być u mnie w ga­bi­ne­cie!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

fot. Gleb Czap

O AU­TO­RZE

Sło­wami two­rzy marki oso­bi­ste, stra­te­gie mar­ke­tin­gowe i bajki dla dzieci. Na swoim kon­cie ma se­rię Jasz­czurka Drago, książkę Edzio Płoza i Śnieżne Bi­no­kle oraz Przy­gody Li­ściaka, któ­rego po­nio­sło.

Twórca in­ter­ne­towy, któ­rego spo­tkasz pod pseu­do­ni­mem Słowny Typ. Nie wy­obraża so­bie ty­go­dnia bez ukła­da­nia kloc­ków Lego i ku­pie­nia choć jed­nej książki, któ­rej i tak ni­gdy nie prze­czyta.