Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Seks z nią był najlepszym, co mu się przytrafiło. Nie wiedział, że przyjdzie mu za to zapłacić.
Alexander i Elizabeth – nietypowy miliarder i gorąca asystentka. Drugi tom ociekającej seksem i przepełnionej niebezpiecznymi zwrotami akcji powieści.
Miłość najgorętszej pary Nowego Jorku rozkwita z każdym dniem. Pół roku regularnych spotkań z najlepszymi psychologami na Wschodnim Wybrzeżu pomogło Alexandrowi w uporaniu się z demonami przeszłości. Mężczyzna znów jest gotowy do kolejnej podróży, w którą wyrusza razem z Elizabeth. Młodzi kochankowie są przekonani, że tym razem będą w stanie zapanować nad osobliwą przypadłością Alexandra, jednak jeszcze nie zdają sobie sprawy z czyhających na nich zagrożeń.
18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 147
Copyright © Jakub Onyśków
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Magdalena Kawka
Korekta
Paulina Kawka
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Skład i łamanie
Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2022
eISBN 978-83-67295-99-4
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań
www.replika.eu
Bo tyle siebie znam
ile z ust twych usłyszę
ile obliczę sam z czarnych plam życiorysu
Bo tyle siebie znam
ile z oczu twych wypatrzeć zdołam
ile zrozumiem szeptu pod stołem
Happysad, Tak się boję
Wszystkim czytelniczkom i czytelnikom
CZĘŚĆ I
KOCHANY
Rozdział 1
Nowy Jork, Manhattan, biuro, sala nr 10, 17 kwietnia, godz. 7:55
Weszłam jak do siebie… bo jestem u siebie.
Droga do gabinetu Alexandra wiedzie przez salę numer dziesięć. To ta, gdzie swoje stanowiska zajmują wszystkie asystentki oraz ich guru – Stephanie, która nienawidzi mnie jeszcze bardziej niż kilka miesięcy temu. Ja ją nawet polubiłam, ale przecież jej o tym nie powiem. Poza tym lubię ją podkurwiać i muszę przyznać, że jestem w tym coraz lepsza. Stephanie szczerzy do mnie te swoje białe ząbki, odkąd przekroczyłam próg drzwi, jednak obydwie dobrze wiemy, że jej uśmiech jest sztuczny jak cycki Cindy. Pozostały pierdyliard ślicznotek patrzy na mnie jak na dziwkę i muszę przyznać, że wcale im się nie dziwię. Nie jestem dziwką, ale w pełni rozumiem ich punkt widzenia, jednak zbytnio się nim nie przejmuję, a będąc bardziej precyzyjną – mam to w dupie.
Przez ostatnie trzy miesiące przewartościowałam całe moje dotychczasowe życie. Nie przejmuję się tym, co kto o mnie mówi i myśli. Mam głęboko gdzieś zdanie osób, na których mi nie zależy. Czasem nawet chciałabym poczuć coś więcej niż pożądanie, radość i satysfakcję, ale nie jestem w stanie. Dopiero teraz, przy boku cudownego mężczyzny, zrozumiałam, co tak naprawdę jest w życiu ważne i myślę, że on też w końcu to zrozumiał… przy mnie.
– Elizabeth, mogłabyś podejść?! – woła Stephanie.
– Ależ oczywiście, moja droga. Już do ciebie kroczę.
Niech zgadnę, pewnie czegoś nie dopilnowałam.
– Gdybyś mogła spojrzeć tutaj… – Rzuca na blat stos kartek. – Brakuje twojego podpisu. Pewnie tego nie dopilnowałaś…
Wiedziałam!
– Nic dziwnego, ostatnio mamy zapieprz, a ty pracujesz najciężej z nas wszystkich. Przesiadujesz w gabinecie Alexandra od rana do wieczora, a czasem i po nocach. Mniemam, że pracujecie…
– Mniemaj Stephanie, mniemaj…
– Nad czymś dużym.
– O tak, jest duży.
Stephanie gryzie się w język, aby nie powiedzieć za dużo. Uwielbiam doprowadzać ją do takiego stanu.
– Masz długopis? – pytam.
Sięga pod blat.
– Tak, proszę.
– Dziękuję. Tu podpisać?
– Tak, tu.
– Czytelnie?
– Czytelnie.
Podpisuję z kaligraficzną precyzją.
– Proszę.
– Dziękuję.
– Coś jeszcze?
– Nie, to wszystko.
– Na pewno?
– Na pewno.
– To idę.
– To idź.
– Pozdrowić od ciebie Alexandra? – rzucam na odchodne, przygryzając wargę.
Stephanie posyła mi wymowne spojrzenie.
– Nie musisz.
– I tak to zrobię. – Odwracam się na pięcie.
– Elizabeth! – krzyczy podirytowana.
Udaję, że nie słyszę i zmierzam szybkim krokiem w stronę gabinetu. Dzień bez podkurwionej Stephanie, to dzień stracony. Jestem z siebie dumna, bo dzisiaj udało mi się osiągnąć ten cel już z samego rana.
Rozdział 2
Gabinet Alexandra, godz. 7:58
Jest i on. Mój osobisty adonis, bóg seksu, profesor pożądania i nauk komplementarnych.
Podnosi swój zgrabny tyłek ze skórzanego fotela.
– Dzień dobry, kochanie – mówi.
– No hej – odpowiadam i zatapiam swój języczek w jego ustach.
Do gabinetu wchodzi Stephanie.
– Panie Alexandrze, mam te papiery, które… – Orientuje się w sytuacji. – Przepraszam…
– Stephanie, jak to tak bez pukania? – dogryzam jej.
– Pukałam przez minutę.
Całkiem możliwe. W objęciach Alexandra czas płynie inaczej.
– Myślałam, że… – kontynuuje Stephanie.
– Co myślałaś? – pytam.
– Nic, nieważne – ucina dyskusję. – Tutaj położę. – Rzuca papiery na stół.
– Tutaj połóż – mówię i z powrotem przyklejam się do krwistoczerwonych warg mojego mężczyzny.
Stephanie kieruje się do wyjścia i delikatnie zamyka za sobą drzwi.
– Chyba nie powinniśmy… – Alexander odzywa się nieproszony.
Ściskam dłonią jego kutasa.
– Czego nie powinniśmy? – szepczę mu do ucha.
– W pracy się tak…
Poruszam nim w górę i w dół.
– Się jak? – Droczę się.
– To nieprofesjonalne!
Robię to coraz szybciej.
– Bardzo nieprofesjonalne?
– Bardzo – mówi przez zaciśnięte zęby.
Masuję go mocno i intensywnie, sprawiając, że w mgnieniu oka uzyskuje swój docelowy rozmiar.
– A chuj z tym! – warczy.
Jego żylaste ręce lądują na moim tyłku, a chwilę później razem lądujemy na czarnej sofie.
– Chcesz go? – Przystawia penisa do moich ust.
Bez zawahania wkładam go najgłębiej, jak potrafię. Uznaję, że odpowiedź słowna jest tutaj zbędna.
– O kurwa! – Alexander jest podobnego zdania.
Chwyta mnie za włosy i dociska rękoma moją głowę, uderzając w nią co jakiś czas, jakby wbijał gwóźdź w ścianę. W tym przypadku gwoździem jest jego wielki kutas, a ja modlę się, aby nie przebił mnie nim na wylot. Posuwa mnie ostro w narzuconym przez siebie tempie. Robi ze mną to, co chce i tak, jak chce. Do moich obowiązków należy jedynie utrzymywanie szeroko otwartych ust. Jest to zadanie odpowiedzialne, gdyż nie chciałabym uszkodzić jego sprzętu ostrymi zębami. Ta czynność z pozoru może wydawać się prosta, ale gdy mówimy o dwudziestopięciocentymetrowym, grubym penisie, przestaje taka być. Gdy dodamy do tego nadmiarową produkcję śliny i ryzyko zakrztuszenia się, robi się już niebezpiecznie.
Jeśli w dalszym ciągu uważasz, że przesadzam, włóż sobie do buzi cukinię i postaraj się normalnie oddychać. Tak, mówię do ciebie! Wiem, że tam jesteś i to czytasz, choć nie do końca pojmuję, jak to się odbywa.
Cukinię, nie ogórka. Nie oszukuj!
Lubię ryzyko oraz pałę Alexandra w moich ustach. Wiele kobiet nie czerpie satysfakcji z seksu oralnego, ale ja – na szczęście! – do nich nie należę. Czasem mam wrażenie, że cierpię na osobliwą przypadłość niczym bohaterka grana przez Lindę Lovelace w kultowym filmie Deep Throat.
Alexander wyjmuje kutasa z moich ust. Zawsze gdy to robi, odczuwam skrajne emocje. Z jednej strony nie chcę, aby go zabierał, pragnę czuć go w ustach do samego końca. Z drugiej strony wiem, że zaraz włoży mi go w cipkę, a to uwielbiam nie mniej, a może jeszcze bardziej niż obciąganie.
Palcami lewej dłoni obejmuje moją szyję, a prawą ręką sprawnie rozsuwa zamek czarnej mini, którą mam na sobie. To znaczy, już nie mam.
Wchodzi we mnie w pozycji misjonarskiej. Czuję się wypełniona po same brzegi. Obejmuję go nogami, a on zrywa ze mnie białą koszulę, którą do tej pory nieopatrznie cały czas miałam na sobie. Lubi mnie w wysokich obcasach, więc noszę je dumnie każdego dnia. Ja lubię jego kutasa i właściwie jest mi obojętne, czy rżnie mnie w garniturze czy w stroju Adama. Jego umięśnione ciało podnieca mnie bez względu na to, czy odziane jest w drogie markowe ciuchy, tanie szmaty, czy sauté.
– Wypnij się! – warczy.
Myślałam, że już nigdy o to nie poprosi. Zapieram się kolanami o sofę i wyginam ciało w taki sposób, że mój tyłek przyjmuje kształt serca. Gdybym była mężczyzną, nie zastanawiałabym się ani sekundy przed wejściem w tak soczystą i kształtną szparkę jak moja.
Alexander zdaje się tylko potwierdzać moją tezę, gdyż momentalnie czuję jego twardą pałę w środku. Jestem maksymalnie rozgrzana, więc nie bawi się w konwenanse, tylko rżnie mnie tak mocno, jak to tylko możliwe. A to, co dla niego możliwe, dla innych jest nieosiągalne. Wiem, o czym mówię. Nie miałam zbyt wielu partnerów seksualnych, ale z przeżytych doświadczeń jestem w stanie wyciągnąć pewną prawidłowość. Seks z Alexandrem, w porównaniu do zbliżenia z jakimkolwiek innym mężczyzną, jest jak przejażdżka bolidem Formuły 1, a fiatem cinquecento. Czuję się najlepiej wyruchaną dziewczyną na świecie.
Dostaję mocnego klapsa w prawy pośladek.
– Ała! – krzyczę z bólu.
Alexander wkłada swój ogromny sprzęt w całości do mojej wąskiej dziurki i przytrzymuje go w tej pozycji przez kilka sekund. Porusza biodrami na boki, jednocześnie cały czas dbając o to, aby z mojej cipki nie wystawał ani jeden centymetr penisa.
Jest mi tak dobrze i błogo, że bezwładnie osuwam się na sofę, a przed oczami pojawiają mi się mroczki. Pojękuję z rozkoszy, wiedząc, że zbliża się to, co nieuniknione – orgazm.
Mam świadomość własnego ciała. Moje nogi wyglądają obłędnie na wysokich obcasach, a mój wypięty tyłek idealnie komponuje się z potężnym, penetrującym kutasem. Nie muszę sobie nawet wyobrażać, bo widzę ten akt w szerokim lustrze zawieszonym naprzeciwko. Lubię nie tylko go czuć, ale i patrzeć na to, jak mnie rżnie – szczególnie od tyłu. Wiem, że jestem seksowna i każdy facet chciałby mnie posiąść. Czuję podniecenie na samą myśl, że dosiada mnie – dosłownie i w przenośni – ktoś taki jak Alexander. Wiem, że nigdy nie pozwoli, aby stała mi się krzywda. Należę tylko do niego.
Gdy jestem bliska spełnienia, Alexander wysuwa kutasa prawie w całości, po czym wkłada go z powrotem do samego końca. Wie, co lubię. Powtarza tę czynność kilkukrotnie, za każdym razem zwiększając tempo penetracji. Czuję, jak cipka zaczyna mi pulsować, a ciało drży. Nie jestem w stanie opanować jęków, które samoistnie wydobywają się z ust.
On również jest bliski orgazmu. Dyszy coraz intensywniej, robiąc to, co do niego należy. Nasze ciała gotowe są na rozkosz, która nadchodzi wielkimi krokami.
Wtem do gabinetu wchodzi Stephanie, trzymając w dłoniach sałatkę z łososiem, którą zjada codziennie na śniadanie. Pewnie dlatego nie była w stanie zapukać.
– Panie Alexandrze, umówiłam to spotkanie…
Spogląda na biurko, przy którym nie ma nikogo, a następnie na sofę. Jest w szoku. Wygląda, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie, gdyż zakrztusiła się kawałkiem ryby.
– Stephanie! – krzyczę.
Jestem rozżalona, zmarnowała mi orgazm. Szybko jednak o tym zapominam, gdyż łosoś stanął jej w gardle tak niefortunnie, że cała posiniała.
– Zrób coś, bo zaraz się udusi!
Ponaglany przeze mnie Alexander zrywa się na równe nogi i z twardym jak skała kutasem podbiega do Stephanie. Spodnie ma opuszczone do kostek, bo jeszcze chwilę temu miało to logiczne uzasadnienie. Aktualnie wolałabym, aby je podciągnął, jednak zdaję sobie sprawę, że nie ma na to czasu. W takich sytuacjach liczy się każda sekunda. Staje tuż za nią, obejmuje kobietę rękoma i przyciągając ją do siebie, energicznie uciska jej brzuch. Jego penis wbija się w tyłek Stephanie, a ja biję się z myślami. Z jednej strony ratuje jej życie, ale z drugiej – nie oszukujmy się – wygląda to tak, jakby ją ruchał.
Jakby tego było mało, po kilku mocnych pchnięciach spódniczka podwija się jej do góry, a kutas mojego faceta ląduje w szparze między jej udami.
– Co do chuja! – Wyrażam niezadowolenie.
Nie wierzę w to, co widzę. Owszem, od pasa w górę Alexander ratuje życie swojej asystentki, ale od pasa w dół uprawiają stosunek udowy. Nie sądzę, aby którekolwiek z nich odczuwało z tego powodu przyjemność, co nie zmienia faktu, że czuję się nieswojo. Chciałabym, aby Stephanie wypluła już ten pieprzony kawałek łososia, a na przyszłość pukała przed wejściem do gabinetu szefa, żeby później on nie musiał jej pukać, co ma miejsce w tej chwili.
– Stephanie, wytrzymaj – mówi Alexander.
Chciałabym nie być wredną suką, ale do chuja ciężkiego, to ja zaraz nie wytrzymam. Jeśli on ją uratuje, ja ją zabiję!
– Pomóż mi. Raz, dwa… – kontynuuje.
Stephanie pochyla się i krzyżuje nogi, ściskając kutasa Alexandra jeszcze mocniej.
– Chyba nie o taką pomoc mu chodziło! – wyrywa się mi.
– Trzy!
Alexander wykonuje pchnięcie ostateczne, podczas którego Stephanie wypluwa kawałek jedzenia, a on tryska spermą na niesamowitą odległość.
Oczom nie wierzę. Mój facet właśnie zrobił sobie dobrze udami innej kobiety. Patrzę, jak jego nasienie spływa po jej zgrabnych nogach i nie jestem w stanie wykrztusić ani jednego słowa.
Stephanie zdaje się być równie zaskoczona, co ja. Bierze kilka haustów powietrza, którego brakowało jej przez ostatnie kilkadziesiąt sekund, i gdy dochodzi do siebie, spogląda na mnie z uśmiechem na twarzy.
A to suka, podobało się jej!
– Co wy, do kurwy nędzy…
– Elizabeth, to nie tak, jak myślisz – broni się Alexander.
– Tu nie ma co myśleć! – Wskazuję ręką na obspermioną podłogę i nogi Stephanie.
– To nic emocjonalnego, zwykła fizyczność. Widziałaś, co się stało. To musiało się tak skończyć.
– Skończysz to zaraz ty swój żywot na tej pierdolonej planecie za takie durne teksty!
– Elizabeth, wybacz, to moja wina.
– Z tobą, panienko, porozmawiam później.
– Miałem pozwolić jej umrzeć?
– Miałeś ją uratować, ale nie w ten sposób i nie z takim zakończeniem!
– Myślisz, że tego chciałem? Nie było innego wyjścia. Przecież dopiero co wyjąłem go z ciebie. Miałem go sobie obciąć?
– Tak! – Zastanawiam się przez dłuższą chwilę. – Nie.
– No właśnie. Elizabeth, kocham cię, a to… to jakieś pojebane nieporozumienie. Wybacz, Stephanie, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Jesteś urocza, bardzo ładna i pociągająca…
– Naprawdę chcesz kontynuować tę wypowiedź? – pytam.
– Chyba nie.
Spoglądam na Stephanie.
– A ty nie zamierzasz opuścić tej spódniczki?
– Najpierw chciałabym się wytrzeć.
Chuj mnie jasny zaraz strzeli. Czemu takie chore akcje zawsze muszą przytrafiać się mnie? Czym ja komu zawiniłam w poprzednim życiu, że w tym los karze mnie takimi sytuacjami?
– Masz! – Podaję jej ręcznik papierowy.
– Daj, pomogę ci – wyrywa się Alexander.
– Ty już jej, kurwa, pomogłeś!
– Elizabeth, jesteś wulgarna.
– Tak? Co ty nie powiesz. Uważasz, że nie mam powodu?
– Uważam, że…
– Spójrz, kurwa, na nią… i na tę podłogę!
– Nie wygląda to najlepiej, ale…
– Chuj mnie obchodzi twoje „ale”!
– Przecież tu byłaś i wszystko widziałaś.
– Nawet mi tego, kurwa, nie przypominaj! Już się ogarnęłaś? – pytam Stephanie.
– Z grubsza – odpowiada.
– Świetnie. To z chudsza zrobisz to w łazience.
Otwieram drzwi do gabinetu, kompletnie ignorując fakt, że jestem nago, a Alexander… jego kutas nadal stoi.
– To wychodzę. – Stephanie kieruje się w stronę wyjścia.
– To pa – mówię. – A ty masz mnie teraz porządnie zerżnąć na tej sofie. Nie pozwolę na to, aby twój ostatni wytrysk był wynikiem współżycia z inną kobietą.
– Ale my nie współży…
– Zamknij się i rżnij! – Wypinam tyłek.
Rozdział 3
Restauracja, godz. 20:37
Jemy nowojorską pizzę w jednej z podrzędnych restauracji na Manhattanie, bo moje podniebienie, mimo wielu prób, nie przywykło jeszcze do wykwintnego żarcia. A Alexander… on jest facetem, zje wszystko, co mu się podstawi pod nos.
– Nadal jesteś zła?
Dobre pytanie. Z jednej strony tak, bo w końcu doszedł za pomocą… przy pomocy… korzystając z nóg innej kobiety. Nawet nie wiem, jak to nazwać.
Z drugiej strony ratował jej życie, więc dodatkowe okoliczności nie powinny mieć absolutnie żadnego znaczenia.
Z trzeciej strony, wstyd mi to przyznać, ale podniecił mnie ten widok. I na tym zakończę swoje rozważania, bo boję się, gdzie mogłoby doprowadzić mnie drążenie tego tematu.
– Nie. Nie jestem – odpowiadam zgodnie z jedną z trzech prawd. – A przynajmniej nie na to, o czym myślisz.
– To znaczy?
– Zanim zaszło to, co zaszło – wzdycham – Stephanie wspomniała coś o umówionym spotkaniu.
Daję Alexandrowi kilka sekund na przejęcie inicjatywy, jednak nie wykorzystuje okazji.
– Jakie, kurwa, spotkanie? – pytam zniecierpliwiona.
Mój kochany – dosłownie i w przenośni – mężczyzna bierze porządny kęs pizzy i przeżuwa bardzo dokładnie. Ewidentnie gra na czas, ale, niestety dla niego, nic nie ugra, bo czasu mam dzisiaj co niemiara.
Kolejne trzydzieści sekund spędzamy w całkowitej ciszy. Czekam, aż skończy przeżuwać.
– A więc? – Staram się trzymać nerwy na wodzy.
– Jestem gotowy.
– Na co?
Sięga po puszkę coca-coli i wypija ją do dna.
– Na ekspansję – mówi z dumą.
– Wow, super! – Udaję radosną. – To świetna wiadomość.
– Naprawdę tak uważasz? – pyta naiwnie.
– Nie, debilu! – Jestem rozdrażniona. – Nie uważam tak!
– Czemu?
Mam ochotę zdzielić go tą pizzą w twarz. Zrobiłabym to, gdyby nie fakt, że jestem głodna i zamierzam ją zjeść, a poza tym staram się nie marnować jedzenia.
– Nie pomyślałeś, że dobrze by było mnie o tym poinformować albo, no nie wiem, zapytać o zdanie?
– Chciałem o tym porozmawiać dzisiaj rano, ale…
– Ale?
– Się pokomplikowało.
A, no tak, to prawda.
– Ech. – Tylko tyle jestem w stanie z siebie wykrzesać. Niech ten dzień już się skończy. – Jesteś pewien, że to dobry moment?
– Nigdy nie będzie dobrego momentu. Ale chcę to zrobić. Chcę, abyśmy my to zrobili. Najwyższy czas.
Zgadzam się. Ostatnie sześć miesięcy w Nowym Jorku były cudowne, ale zarówno ja, jak i Alexander nie jesteśmy stworzeni do siedzenia w jednym miejscu. Poza tym chcę go poznać. Chcę spędzić z nim resztę życia, nie wyobrażam sobie innego scenariusza, i chciałabym mieć pewność, że znam go w stu procentach, że niczym mnie nie zaskoczy. Chcę wiedzieć, gdzie możemy, a gdzie nie powinniśmy jeździć.
Gdy pół roku temu uprawialiśmy seks na zgodę, w czasie gdy pominęłam kilka dawek tabletek antykoncepcyjnych, dużo rozmyślałam. Ostatecznie okazało się, że w ciążę nie zaszłam, ale w trakcie oczekiwania na wynik testu postawiłam sobie kilka ważnych pytań:
Czy chcę, aby moje dziecko widziało rozchwianego emocjonalnie tatę?
Czy chcę, aby się go bało?
Czy akceptuję fakt, że nie wiem, jak Alexander zachowa się w danym mieście?
Odpowiedź na wszystkie pytania brzmiała: Nie!
Więc tak, jestem tego samego zdania, co mój mężczyzna – nigdy nie będzie dobrego momentu, ale już najwyższy czas, abyśmy to zrobili.
– Jaki jest plan, gdzie lecimy najpierw?
– Kierunek Montana – mówi dumnie.
– Super. Nigdy tam nie byłam. – Jestem podekscytowana.
– Ja też. – Jego delikatny uśmiech po chwili zamienia się w śmiech.
Radosna atmosfera udziela się również i mnie. To dobrze, przyda mi się trochę śmiechu pod koniec tego popieprzonego dnia.
– Kiedy wyruszamy? – pytam. – Tylko nie mów, że jutro – dodaję, mając w pamięci jego propozycję z października.
– Nie. – Śmieje się. – Jutro nie.
– To kiedy?
Przełyka ślinę.
– Pojutrze.
Wystawia mały paluszek prawej dłoni.
– Ale pamiętasz?
Uśmiecham się i robię to samo.
– Pamiętam.
Ciąg dalszy w wersji pełnej