Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Uważajcie, czego sobie życzycie…
Oto Monika, przez przyjaciółki nazywana „Wariatką”. Właściwie to sama nie za bardzo wie, dlaczego tak o niej mówią.? Najwyraźniej to, co w wielkim mieście nie budzi zdziwienia, w jej małym miasteczku może być uważane za dziwactwo.
Tak jak wielu z nas Monika czyni noworoczne postanowienia. Trzeba jednak uważać na to, czego pragniemy! Nasza bohaterka postanawia rozpoczynający się rok przeżyć inaczej, tak aby w swoje następne urodziny, które wypadają dokładnie 1 stycznia, mieć u boku miłość swego życia. Wkrótce się okaże, że przezwisko, którego Monika tak nie lubi, jednak do niej pasuje. Bo czyż nie jest szaleństwem udawanie damy do towarzystwa jedynie po to, aby zatrzymać przy sobie mężczyznę? Czy miłość budowana na kłamstwie ma szansę przetrwać? I co powiedzą sąsiedzi na próby morsowania w przydomowym oczku wodnym?
W międzyczasie bohaterka niczym Kopciuszek wkracza na salony świata reklamy. A jej skłonność do popadania w kłopoty i gafy, które popełnia, sprawiają, że niespodziewanie wpada na trop afery związanej z nielegalnymi wysypiskami. I nagle robi się niebezpiecznie…
Ta pełna humoru sytuacyjnego, tajemnic, miłości i czarnych charakterów powieść sprawi, że czytelniczki będą w trakcie lektury na zmianę śmiać się i wzruszać. Książka do ostatnich wersów trzyma w napięciu. Czy noworoczne życzenie Moniki ma szansę się spełnić? Przekonajcie się, przeglądając kartki z jej pamiętnika!
*
Monika, kobieta dojrzała, po raz kolejny spędza samotnie sylwestra, podczas którego nachodzą ją refleksje na temat jej życia. Niejedna z nas mogłaby się z bohaterką tej powieści utożsamić, zdając sobie sprawę, że i jej życie utknęło w martwym punkcie. A przecież w duszy większości z nas gości jeszcze młodość, jeszcze chciałoby się tyle przeżyć, zobaczyć, doświadczyć! Czego życzy sobie Monika w noc sylwestrową? Chce znaleźć miłość – wielką, prawdziwą, na zawsze. Składa sobie obietnicę, że następny rok będzie inny niż poprzedni, że pozbędzie się życiowej rutyny, obudzi uśpioną w sobie kobiecość…
Elżbieta Stępień w swojej kolejnej powieści funduje nam huśtawkę emocji. Od wielkiego szczęścia i miłosnych uniesień do rozpaczy i całkowitej rezygnacji. Nie zabraknie nawet wątków sensacyjnych. Dzieje się, oj, dzieje! Przekonajcie się sami, czy sylwestrowe życzenie Moniki się spełni. Szczerze polecam!
Katarzyna Janus, pisarka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 392
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Elżbieta Stępień
„Bo miłość jest niepokojem,
nie zna dnia, który da się powtórzyć”.
Andrzej Tylczyński, Kochać
1 stycznia
Nowy Rok
Nienawidzę sylwestra! I nie chodzi mi o mniej lub bardziej przystojnego przedstawiciela płci przeciwnej, lecz o ten wyjątkowy, ostatni wieczór roku, który ludzie spędzają na szalonych zabawach, podczas gdy mnie dopadają szpony samotności. Potem witam pierwszy dzień nowego roku w podłym nastroju. A jest to dzień szczególny. Dziś są też moje urodziny, a mnie ogarnęło dobrze znane od lat uczucie żalu po samotnie spędzonym wieczorze. Może to nie do końca właściwe określenie, bo są przecież chłopcy. Moje dzieci, Artur i Miron. Pierwszy z nich to student, drugi jest uczniem jednego z techników w miasteczku. Zupełne przeciwieństwa. Do niedawna spędzałam sylwestra z nimi, ale teraz to się zmieniło – znikają z domu i dzwonią o północy z życzeniami.
To niesprawiedliwe, że kolejne pożegnanie starego roku wyglądało dokładnie tak jak wszystkie poprzednie. Co rok obiecuję sobie, że będzie inaczej, że nie spędzę sylwestra w domu, może gdzieś pójdę, może wyjadę. Ale sama czułabym się dziwnie, więc zostaję. Rutyna, schemat, szablon. Jak zwał, tak zwał. Wiem, że życie ucieka i za rok znów mogę żałować, że nic się nie zmienia. Kiedyś próbowałam, przecież nie jestem samotną wyspą, ale… gdy ma się za sobą niezbyt udane małżeństwo i jest się, jak to żartobliwie określam, „rozwiedzioną wdową”, to nagle człowiek staje się zagrożeniem dla koleżanek i ich „cudownych” mężów. Ni stąd, ni zowąd przestają cię zapraszać, tak jakbyś była trędowata. Usilne próby utrzymania kontaktów kończą się fiaskiem. Na szczęście nie wszystkie. Życie mocno zweryfikowało znajomości, ale te, które zostały, mogę nazwać przyjaźniami. Mam też takie znajome, które żyją odważnie, skacząc z kwiatka na kwiatek. Te patrzą na mnie z politowaniem, jakbym była zakonnicą. A mnie z tym dobrze. Przynajmniej tak mi się wydawało…
Czasami spoglądam na siebie w lustrze. Staję w łazience nago i oglądam swoje ciało, które zmienia się wraz z przemijającymi porami roku jak w zaklętym cyklu. Od jakiegoś czasu jest mnie znacznie więcej. Cóż, tyję – i to też jest niezaprzeczalny fakt. Jednak moje ciało mogłoby się jeszcze podobać. Tyle lat bez dotyku mężczyzny, bez tego błysku w oczach, który kreśli w przestrzeni niedopowiedzenia i scenariusze tego, co mogłoby się za chwilę stać. Tyle lat niesamotnej samotności. Bałam się; tak, mówię szczerze, bałam się kolejnego związku. Ze strachu przed zranieniem i odrzuceniem potrafiłam doskonale przepłoszyć ewentualnego kandydata. Moje spojrze-nie przybierało zdecydowanie nieprzyjemny wyraz, co mówiło samo za siebie. No i ta moja niepewność i poczucie, że jestem brzydka, że nikt się mną nie zainteresuje. To absurdalne, wiem, ale takie myśli ogarniały mnie często. Poza tym ciuchy… Absolutnie nie za duży dekolt, jakieś takie babcine fatałaszki, w których wyglądam nijako. Tak, czasem i ja zakładam coś seksownego, ale czuję się wtedy dziwnie. I te spojrzenia moich dzieci… Patrzą na mnie tak, jakbym się wygłupiła. Niby wciąż mówią: „Mamo, znajdź sobie kogoś!”, ale nie zachwycał ich widok przypadkowych znajomych, którzy czasami, bardzo rzadko, wpadali na kawę. Słowa jedno, a miny i ton drugie. Nie pozwalałam więc sobie na flirty ani randki. Przyzwyczaiłam się do swojej samotności.
Ale coś we mnie pęka, gdy spędzam kolejny sylwestrowy wieczór z lampką Piccolo i wpatruję się z balkonu w barwne feerie fajerwerków, które znaczą niebo niesamowitymi rozbłyskami. Są piękne, ale mnie przypominają o przemijaniu. Nikną szybko, jak sekundy nowego roku. Pozostaje nagła cisza i przeczucie, że znajoma pustka wciąż czuje się jak u siebie. Biedne psy, wystraszone hukiem i szałem radości właścicieli, wyglądają niepewnie spod kanap, nie wiedząc, czy mogą już wyjść, czy lepiej jeszcze nie. Tak, koniecznie muszę coś zrobić z moim życiem, tylko co? Większość ludzi coś sobie postanawia. Podejmuje wyzwania bądź składa solenne obietnice, że z nowym rokiem to… i tu następuje długa lista przyrzeczeń. Może i ja tak powinnam zrobić? Może to mnie zmotywuje, by inaczej spędzać czas, wyjść z czterech ścian czy jak mówi moja znajoma, przekroczyć swoją strefę komfortu. Podobno jestem za młoda, aby czekać na śmierć. Ciało też daje znać, że wypadałoby zadbać o niektóre części, bo zamiennych nie ma. A przynajmniej nie wszystkich.
Tak więc ja, Monika, pięćdziesięcioczteroletnia kobieta o jasnych oczach i ciemnych włosach (tu chyba trochę przesadziłam, bo pojawia mi się coraz więcej siwych), składam obietnicę ten rok przeżyć inaczej niż poprzednie! Tak, by w swoje pięćdziesiąte piąte urodziny mieć przy boku miłość życia. Jak to zrobić? Tu pojawia się dylemat. Bo nie jest łatwo zmienić stare nawyki i wejść na nową ścieżkę. Przyzwyczajenie to druga natura człowieka, tak przynajmniej mówią. Może powinnam zrobić coś dla mnie nietypowego? Pogrążona w swoim trochę chaotycznym, ale i niepozbawionym pewnej rutyny życiu nie wiem, co bym tak naprawdę mogła zmienić. Narzekam na samotność, ale nigdy nie zdobyłabym się na założenie konta na portalu randkowym. Może coś takiego odmieniłoby mój los? Kto wie. Zapalam się do tego pomysłu, by po chwili wrócić na właściwe dla mnie tory i kręcić z niechęcią głową. Jednak coś z tyłu szepce mi do ucha, bym spróbowała. Kusi… Na pewno nie może być tak, jak dotychczas!
Podobno jaki pierwszy dzień nowego roku, takie wszystkie kolejne, wstałam więc z mocnym postanowieniem, że będzie inaczej. Może gdyby spadł śnieg, poszłabym pozjeżdżać na sankach. Zawsze to coś innego. Mieszkam w małym miasteczku, gdzie każdy ma przypiętą jakąś łatkę. Ja byłam tą porządną, która chętnie spędza dni w domu i pomaga innym. Nikt nawet nie pomyślał, że noszę w duszy dzikie pragnienia. I tak niektórzy mieli mnie za dziwaczkę, bo nie mieściło im się w głowie, że ktoś może nie lubić alkoholu. No cóż, ja nie lubię. Czy w związku z tym powinnam zacząć pić? Nie, to nie dla mnie. Ale… Może warto popróbować jakichś wyśmienitych trunków? To też byłaby pewna odmiana.
Jednak jestem zawiedziona. Zupełnie nie mam pomysłu na to, co mogłabym zmienić. Ten dzień spędzę więc tradycyjnie… poczytam, pooglądam telewizję, wyjdę na spacer z kijkami.
Wieczorem poczułam, że mój laptop niesamowicie mnie przyciąga. Jakby czytał mi w myślach. Muszę uważać, bo tak dziwnie się złożyło, że weszłam na „zakazaną” stronę. Z obawą rozglądałam się, czy moi chłopcy gdzieś się nie pojawią. Mieli ten nieznośny zwyczaj przyglądania się temu, o czym piszę i na jakiej jestem stronie. Hmm, chyba powinno być odwrotnie? Czułam podniecenie, jakbym co najmniej miała za moment uprawiać seks, a to tylko rejestracja w serwisie randkowym! Mój wyostrzony słuch wyławiał nagłe trzeszczenia szyb w oknach, wydawało mi się, że poruszyła się zasłona, ale to pewnie moje napięte nerwy płatały figle. No i w końcu stało się – mam konto! Zdjęcie co prawda sprzed trzech lat, ale niech będzie. Czuję się trochę dziwnie, jak gdybym została wystawiona na licytację, casting czy coś w tym stylu. Krótki opis nie oddawał w pełni mojej osobowości. Nagle zrobiło mi się głupio. A jeśli ktoś ze znajomych to zobaczy? Obawa przed tym, co powiedzą ludzie, nie pozwoliła mi na realizację wielu pragnień. Zawsze obawiałam się tego, co ktoś o mnie pomyśli. Jestem taka układna, ale przecież i tak wszystkich nie zadowolę. Zawsze znajdą się tacy, którzy coś skrytykują. Czy więc warto się tak zadręczać opiniami innych? Siedzę teraz przed włączonym laptopem i świeżo założonym profilem i czekam. Na co? Wydawało mi się, że zaraz ktoś napisze, a tu nic… Hmm… klapa! Jestem tu już od dziesięciu minut i nikt nie wysłał do mnie wiadomości. Może jednak dam sobie spokój z tym portalem. Tu pewnie królują same seksowne babki, a ja – ze swoją przeciętną urodą – nie mam szans na znalezienie kogokolwiek. Niby mówią, że jestem ładna, ale znam własne mankamenty. Pomyślę o czymś innym. A może jednak zrobię listę i będę się jej trzymała?
Zasnęłam szczęśliwa. Będąc gdzieś na pograniczu jawy i snu, poczułam, że kolejny sylwester na pewno będzie inny.
4 stycznia
Cholera, jak ten czas pędzi! Minęły już trzy dni nowego roku, a ja wciąż tkwię w starych schematach. Jak tak dalej pójdzie, to następnego sylwestra również spędzę sama. Zima też nie rozpieszcza – plucha na zewnątrz przypomina raczej jesień.
– Ja chcę śniegu! – krzyknęłam rozżalona szarością.
– Mamo, co się stało? – Zaskoczony syn stanął w drzwiach salonu. No tak, nawet krzyknąć sobie nie wolno, bo już wszyscy zbiegają przejęci z piętra. Chociaż właściwie to powinnam się cieszyć, że tak się mną interesują.
– Nic takiego, po prostu sobie krzyknęłam. A co, nie wolno?
– Wolno, wolno… – Miron machnął ręką z rezygnacją i wrócił do pokoju. A ja zajrzałam na swój profil na jednym z portali społecznościowych. Jak dobrze, że ktoś wymyślił taki sposób komunikacji ze znajomymi. Wprawdzie nie należałam do osób, które publikują zdjęcia każdego spożywanego kęsa, ale podobało mi się, że świat, który zdaje się bardzo odległy, znajduje się nagle w zasięgu wzroku i dłoni.
Uśmiechnęłam się, widząc wiadomość od Pawała. Kuzyn jak zwykle pytał, co u mnie. Napisał krótko, jak wraz z rodziną spędzili święta, i przesyłał pozdrowienia. Cieszyłam się, że mam kontakt z krewnymi, którzy mieszkają daleko ode mnie. Wtem doznałam olśnienia!
– Eureka! Przecież Paweł może mnie wprowadzić w tajniki morsowania! – krzyknęłam z radością, ale szybko zakryłam usta dłonią i spojrzałam w kierunku drzwi od pokoju. Tym razem Miron się nie pokazał, a ja wróciłam do mojego odkrycia. Przypomniałam sobie kuzyna i jego pasję. Od dawna obserwowałam jego poczynania. Podziwiałam też jego przyjaciół i znajomych, grupkę pasjonatów lodowatych kąpieli, a nawet… troszkę im zazdrościłam. Jestem zmarzluchem i takie atrakcje zdecydowanie mnie odstraszają. Ale przecież w tym roku chcę zrobić coś nowego, innego. Może na początku warto zacząć od kąpieli w zimnej wodzie? A że lubię wiedzieć jak najwięcej o tym, co mnie interesuje, od razu zaczęłam przeglądanie niezliczonych artykułów na temat morsowania. Zagłębiałam się we wszystkie przeciwwskazania, poznałam liczne zalety tego sportu. Czy to właściwie jest sport? Czy tylko aktywne spędzanie czasu? Nieważne! Nagle portal, który wcześniej przeglądałam, zaskoczył mnie mnóstwem zdjęć i postów dotyczących morsowania. Czyżby ktoś czytał mi w myślach? Dlaczego poprzednio tego nie widziałam? A może po prostu nie zwracałam na to uwagi, bo mnie nie interesowało. To tak jak z samochodami. Gdy upatrzyłam sobie jakiś model i byłam zdecydowana na zakup, nagle wokół zauważałam całe mnóstwo podobnych. Zupełnie jakby po ulicach jeździły tylko takie auta!
Zamknęłam laptop z mocnym postanowieniem, że od jutra zaczynam morsowanie. Wydawało mi się, że wiem już wszystko. Zastanawiałam się nawet, czy nie skontaktować się z grupą morsów działających w moim mieście. Na zdjęcia z ich kąpieli też się natknęłam. Może warto do nich dołączyć? Byłoby świetnie, gdyby udało się namówić na to moje przyjaciółki. Jedyne, które mnie nie opuściły. Tak, życie weryfikuje znajomości i przyjaźnie.
Zaczęłam od tego ostatniego. Wybrałam numer Kamili. Pełna entuzjazmu roztaczałam przed nią wizję wspólnego morsowania. Miałam nadzieję namówić jeszcze Sylwię, drugą z przyjaciółek. Kamila jednak szybko ostudziła mój zapał.
– Wariatka z ciebie! Ty to masz zawsze szalone pomysły – stwierdziła z dezaprobatą.
– Ale… Kamila! Wiele osób teraz morsuje, to jest bardzo zdrowe – próbowałam ją przekonać.
– Nie! Na to mnie nie namówisz! Brrr… Na samą myśl robi mi się zimno. Coś ty znowu wymyśliła?! – W głosie Kamili słyszałam wyraźną naganę.
– Jak nie, to nie! Ja w każdym razie spróbuję! – rzuciłam wojowniczo. – Chcę w tym roku zrobić coś nowego. – Nagle zaczęłam się usprawiedliwiać. Przy Kamili zawsze czułam się, jakbym była wariatką wymyślającą niesamowite rzeczy. Dlaczego się z nią przyjaźniłam? Już nie pamiętałam.
Rozłączyłam się, a mój entuzjazm zmalał. Wahałam się, czy zadzwonić do Sylwii. W końcu wybrałam jej numer. Niestety był zajęty. Zrobiłam sobie herbatę i spróbowałam ponownie. Tym razem odebrała.
– Cześć, Sylwia.
– Cześć – padło po drugiej stronie słuchawki.
– Mam dla ciebie propozycję… – zaczęłam.
– Czekaj, czekaj! Nic nie mów! – przerwała mi. – Niech zgadnę! Pewnie chcesz, żebym z tobą weszła do lodowatej wody! Mam rację? – Sylwia ledwie wytrzymywała, aby nie wybuchnąć śmiechem.
– Tak, właśnie tak. A ty skąd wiesz? Jesteś jasnowidzem? – zażartowałam, choć stało się dla mnie jasne, że Kamila już mnie ubiegła i zrelacjonowała Sylwii moje „szaleństwa”.
– Tak, masz rację, jestem wróżką, której donoszą tajni współpracownicy – roześmiała się. – A tak poważnie, to pewnie się już domyśliłaś, że Kamila telefonowała. Poinformowała mnie o tym takim tonem, że w pierwszej chwili pomyślałam, że ktoś umarł. Żebyś ty ją słyszała… – roześmiała się znów Sylwia.
Uwielbiałam jej poczucie humoru. Zawsze potrafiła poprawić mi nastrój. Nie była tak sztywna jak Kamila, ale też nie miewała tak szalonych pomysłów jak ja. Zresztą to, co dla jednych jest szaleństwem, dla innych jest zupełnie normalne.
Pamiętałam dokładnie, kiedy zaczęły mnie określać „szaloną wariatką”. Było upalne lato, więc wybrałyśmy się na spacer i na lody. Po raz pierwszy założyłam wtedy swoje cudowne, nieziemsko piękne sandały. I czułam się w nich bardzo elegancka. Było świetnie do momentu, kiedy oba za-częły mnie obcierać. Na stopach szybko pojawiły się bąble. Spacer, który początkowo był przyjemnością, stał się prawdziwą katuszą. W pewnym momencie zdjęłam buty, zeszłam na trawnik obok chodnika i z ulgą westchnęłam:
– Jak cudownie… Dłużej bym już nie wytrzymała. – W tym samym momencie moje spojrzenie padło na twarz Kamili. Malowała się na niej złość.
– Ty tak na poważnie? Nie wstyd ci? Ludzie patrzą! – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Sylwia zaś wybuchła śmiechem. Jednak Kamila wciąż spoglądała na mnie karcąco.
– Chcesz tak iść? Nie wygłupiaj się. Robisz nam obciach! – odezwała się głosem zimniejszym niż lody, które niedawno zjadłyśmy.
– Dziewczyny, ja nie dałabym już rady zrobić choćby malutkiego kroczku w tych butach. Teraz pójdę trawnikiem, a jak się skończy, spróbuję je założyć i jakoś dojść do domu.
– Wiesz co? Wariatka z ciebie – podsumowała Kamila, gdy kolejny przechodzień obejrzał się za mną i uśmiechnął.
– Oj tam, oj tam! Zaraz wariatka – odezwała się Sylwia. – Może jest trochę szalona, ale przecież nie robi nic złego. Nad morzem często spotykałam osoby bez butów spacerujące po…
– Pewnie po plaży – przerwała jej Kamila.
– A właśnie, że po trawnikach – dokończyła Sylwia. – Kamila, wyluzuj! Co miała zrobić? Teraz wygląda tak romantycznie… Wiatr we włosach, spacer boso po trawie, buty w dłoni…
– I pot na czole – zażartowałam, aby rozładować atmosferę.
Sylwia roześmiała się głośno, a ja razem z nią. Kamila w końcu nie wytrzymała i przyłączyła się do nas.
– Obie jesteście szalone wariatki! – dodała, ale już zupełnie innym tonem.
– Hmm, to trochę masło maślane – skwitowałam i znowu się roześmiałyśmy. Od tamtej pory Kamila co jakiś czas stwierdzała stanowczo, że jestem wariatką. A mnie to wcale nie przeszkadzało. Teraz jednak trochę mnie ruszyło, że Kamila zadzwoniła do Sylwii, by poinformować ją o moich zamiarach.
– Powiedz mi, że chociaż ty nie uważasz, że postradałam rozum, i przyłączysz się do mnie – odezwałam się błagalnym głosem.
– Dwa razy „nie”! – Przyjaciółka zaskoczyła mnie swoją odpowiedzią.
– To znaczy? – Nie bardzo wiedziałam, jak to rozumieć.
– Nie jesteś wariatką i nie przyłączę się do ciebie.
– Dlaczego?
– Dlaczego co? Dlaczego nie jesteś wariatką czy dlaczego się do ciebie nie przyłączę? – droczyła się ze mną Sylwia.
– Dlaczego nie chcesz morsować?
– Ach, to! Kochana, czy ty wyobrażasz sobie mnie, taką baryłeczkę, jak wchodzę do zimnej wody? Pewnie od razu zamieniłabym się w bryłę lodu i trzeba by było wyciągać mnie dźwigiem – zażartowała ze swojej wagi.
– Sylwia, przesadzasz! Ja też mam spore krągłości. Daj spokój! – próbowałam ją przekonać.
– Monika, to nie dla mnie. Może kiedyś spróbuję. Teraz musiałabym pytać lekarza, czy w ogóle mogę. Ale ty działaj, jeśli chcesz.
– Rozumiem, naprawdę. Przynajmniej nie uważasz mnie za wariatkę…
– No coś ty! Przecież wiele osób morsuje. Nawet ta Ewa ode mnie, ze szkolnego sekretariatu. Dla mnie to nic dziwnego – stwierdziła Sylwia.
Ucieszyłam się z tej odpowiedzi i po chwili pożegnałam z przyjaciółką. Westchnęłam głęboko. Moje rozmówczynie nie były zainteresowanie kąpielami w lodowatej wodzie. Ja jednak nie miałam zamiaru się poddać. Ponownie chwyciłam za telefon i, korzystając z komunikatora, napisałam do Pawła z prośbą o kilka rad dla początkującej wielbicielki mroźnych wyzwań. Nie spodziewałam się, że kuzyn zaraz oddzwoni. W jego głosie usłyszałam wyraźną radość. Entuzjastycznie podszedł do moich planów. Tłumaczył, co będzie mi potrzebne i jak wykonać rozgrzewkę. Nie było to wszystko takie proste, jak mi się wydawało. W pewnym momencie zwątpiłam, czy podołam. Paweł miał radę i na to.
– Wiesz, może wstrzymaj się te dwa dni. Niedługo święto Trzech Króli, a wiem, że ty jesteś kościółkowa. Możesz się przeziębić i nie będziesz mogła uczestniczyć we mszy. Najlepiej gdybyś zaczęła od jakiegoś małego zbiornika, wejdź po kolana do wody i sprawdź, jak zareaguje twój organizm. Tylko pamiętaj o rozgrzewce! Nie ma tam jakiejś wody koło ciebie? – dopytywał.
– Owszem, jest! Butelkowana! – zażartowałam. – Albo oczko wodne w ogrodzie – wypaliłam przekonana, że to też kuzyn odbierze jako żart. On jednak stwierdził, że to ideal-ne miejsce jak na początek. Przekonam się, czy mi taki sport odpowiada, a jeśli tak, to zawsze mogę się przyłączyć do jakiejś lokalnej grupy morsów.
Na te słowa zaczęłam się tak głośnio śmiać, że aż musiałam odłożyć telefon. Pomysł wydał mi się idiotyczny. Gdy ponownie chwyciłam za aparat, Paweł wybił mi żarty z głowy.
– Spróbuj, co ci szkodzi? – namawiał.
– A jak mnie sąsiedzi zobaczą? – Nieco zbita z tropu zaczęłam rozważać możliwość wejścia do oczka wodnego.
– To najwyżej wezmą cię za wariatkę i zadzwonią po odpowiednie służby – zażartował teraz kuzyn.
– Hmm, podejrzewam, że takie zdanie mają o mnie od dawna. Kiedyś Słomczyńska przycinała żywopłot, a ja akurat ćwiczyłam przy muzyce. Zobaczyłam, że szturcha tego swojego chłopa w bok i wskazuje na mnie, a potem wymownie puka się w czoło. Dobrze, że żywopłot jest teraz już całkiem wysoki, to może mnie nie zauważą. Spróbuję zrobić tak, jak mi doradziłeś.
– Tylko pamiętaj o butach do wody, czapce i rękawiczkach. No i koniecznie zrób rozgrzewkę – upominał.
Zapamiętałam jego rady, ale mój brak cierpliwości przeważył nad rozsądkiem. Postanowiłam spróbować swoich sił nazajutrz. Byłam przekonana, że żadne przeziębienie mnie nie dopadnie.
5 stycznia
No i doigrałam się! Leżę w łóżku z gorączką. Gdyby dziewczyny mnie teraz zobaczyły, uśmiałyby się z mojej naiwności. Ale zacznę od początku.
Oczywiście po wczorajszej rozmowie z Pawłem od samego rana nosiło mnie po całym domu. Co rusz chwytałam za kostium, aby go założyć i wyjść na zewnątrz, po czym rezygnowałam. Wyjrzałam też na taras i spoglądałam na taflę wody, która tego ranka pokryła się cienką warstwą lodu. Było o wiele chłodniej niż wczoraj. W pewnym momencie zaczęłam się nawet śmiać sama z siebie. Ja miałabym tam wejść? Przecież było tak zimno, że wstrząsały mną dreszcze. Ale tuż po przekroczeniu progu domu znów ogarnęła mnie ochota na to, aby jednak zażyć zimnej kąpieli. Postanowiłam, że jednak spróbuję. Potem przygotuję obiad, a ciepły posiłek na pewno mnie rozgrzeje. Jak zdecydowałam, tak zrobiłam. Założyłam kostium, buty, rękawiczki i czapkę. Mojej determinacji nie osłabił nawet mroźny podmuch, jaki poczułam tuż po otwarciu drzwi na taras. Zgodnie z zaleceniem rozpoczęłam rozgrzewkę. Dziwne, ale poczułam się szczęśliwa, a radości dopełnił śnieg, który opadał grubymi płatkami na trawnik. Kiedy zrobiło mi się już znacznie cieplej, zdecydowałam się wejść do wody. Zbiornik w ogrodzie był dość spory, ale niezbyt głęboki, przynajmniej nie musia-łam się obawiać, że utonę, bo pływać niestety nie umiałam. Stałam już kilka chwil tuż przy brzegu, lecz nie mogłam się zdecydować na wejście do wody, a robiło się coraz chłodniej.
– Do odważnych świat należy! – Zdecydowałam się w jednej sekundzie, stawiając krok w zimne wody ogrodowego oczka. – Cholera! – wyrwało mi się z ust głośne przekleństwo. – Ale zimno! – jęczałam.
Woda rzeczywiście sięgała tylko nad kolana, ale nie tak to sobie wyobrażałam. Odwróciłam się w stronę brzegu z zamiarem wydostania się z tej lodowatej kąpieli, gdy nagle poślizgnęłam się i wylądowałam na plecach. Miliony lodowatych igieł wbijały się w moje biedne ciało. Czapka i rękawice ociekały wodą. Wygramoliłam się z trudem na brzeg. Przypomniałam sobie jeszcze o jednej zasadzie, którą pominęłam. Nigdy nie wchodzić do wody samej. W tym momencie dotarł do mnie rozbawiony głos sąsiadki.
– Stasiu! Chodź, zobacz! Ale wariatka! – usłyszałam zza żywopłotu. Pewnie akurat wyszli na balkon i mnie zobaczyli. Tego mi tylko brakowało. Dopadłam do drzwi tarasowych, jakby mnie ktoś gonił. Wbiegłam do pokoju i, trzęsąc się z zimna, wycierałam zmarznięte, mokre ciało. Skostniałymi dłońmi próbowałam założyć suche ubranie. Szczękałam zębami, a fakt, że sąsiedzi byli świadkami tej kąpieli, przywoływał na moją twarz rumieniec. Dobrze, że moi chłopcy mnie nie widzieli, ale by mieli ubaw! W uszach ciągle pobrzmiewały mi drwiny sąsiada, który nie przebierał w słowach: „Zupełnie jej odbiło! Chodź, nie patrz na tę wariatkę!”.
I tak oto moi sąsiedzi utwierdzili się w opinii, że coś ze mną nie w porządku. Nie poddawałam się jednak negatywnym myślom. Tak jak planowałam, zrobiłam obiad, który zgodnie z oczekiwaniami mocno mnie rozgrzał. Tak mocno, że wieczorem leżałam z czterdziestostopniową gorączką. A moi synowie zachodzili w głowę, gdzie ja się tak okropnie przeziębiłam. Oj, gdyby tylko wiedzieli…
8 stycznia
Wreszcie doszłam do siebie. Przez pamiętne nurkowanie w lodowatej wodzie nie byłam w kościele, sąsiedzi mają mnie za wariatkę, a do tego musiałam wziąć zwolnienie lekarskie. Takie są skutki noworocznych postanowień. A żeby było śmieszniej, na to nieszczęsne konto w serwisie randkowym zaczęły przychodzić wiadomości. I to jakie! Szczytem bezczelności czy nie wiem sama czego była wiadomość od młodego chłopaka o pseudonimie Ogier. Czy ja na zamieszczonym zdjęciu wyglądam na desperatkę, która zadowoli się byle kim? Naprawdę są kobiety, które wiążą się z partnerami w wieku swoich dzieci? Zresztą niech każdy robi sobie, na co ma ochotę. Ja takich ofert nie chcę widzieć na oczy! A teksty o tym, że „żona mnie nie rozumie” czy „jestem samotny w związku”, po prostu mnie złoszczą. Absolutnie mnie to nie interesuje. Postanowiłam usunąć konto. Nie tędy droga. Chciałam coś zmienić w swoim życiu, ale nie jestem na tyle zdesperowana, aby uwikłać się w jakieś chore relacje. O, nie! Tak nie będzie! Już ja znajdę coś odpowiedniego dla siebie.
I znów zasnęłam z myślą, że następnego dnia trafię na coś, co mnie zainteresuje.
10 stycznia
Nie usunęłam jednak konta. A wszystko przez te oczy… Przystojny brunet o smutnym, tajemniczym spojrzeniu, który do mnie napisał, sprawił, że bardzo chciałam go pocieszyć i przytulić do serca. Jest poważnie chory i chciałby jeszcze przed… śmiercią spotkać miłość swego życia. Korzysta z tych portali, aby ją odnaleźć. Poczułam jakiś zgrzyt. Słowo „portali” dało mi do myślenia. Chyba pogadam o tym z dziewczynami. Mają mnie wieczorem odwiedzić. Pewnie znów będę się tłumaczyć ze zwariowanych pomysłów.
Już po wizycie. Szczerze im opowiedziałam o moim noworocznym postanowieniu. O koncie na portalu też. Choć przyznaję, że pewne szczegóły pominęłam. Po co mają mi wypominać wpadkę z morsowaniem. Zaskoczyły mnie, zwłaszcza Kamila. Nie było upominania, oceniania, krytycznych uwag. Wręcz przeciwnie. Dziewczyny namawiały mnie, abym kogoś poznała. Oczywiście przestrzegały przed oszustami, dlatego zdecydowały, że trzeba mnie pilnować i ewentualny kandydat musi przejść przez gęste sito ich wymagań.
Zamurowało mnie. Dosłownie odjęło mi mowę. Ale potem pokazałam im ostatnią wiadomość. Rozczuliły się nad biedakiem tak bardzo, że w końcu nie wiedziałam, czy kpią, czy na poważnie się nad nim użalają.
– No nie! Monika, ty tak na serio?! – usłyszałam. – Przecież od razu widać, że historia jest naciągana. Pewnie ten facet wiele naiwnych kobiet uraczył taką łzawą opowiastką. I te „portale, na których szuka szczęścia”! Daj spokój! – przekonywały mnie jedna przez drugą.
– Ale… dziewczyny! On tak patrzy z tego zdjęcia, że aż mi serce krwawi – wyznałam, bo facet zmiękczył mnie tym spojrzeniem.
– Aleś ty naiwna! Nie, nie możemy cię z tym zostawić samej, bo wpadniesz w kłopoty! Będziemy cię pilnować – roześmiała się Kamila.
– Nie uważacie tego za dziwactwo? Naprawdę? – To pytanie skierowałam głównie do niej.
– Nie. Powiem ci nawet, że córka mojej siostry tak właśnie poznała swojego męża. Nie wszyscy to naciągacze. Ale trzeba mieć się na baczności. Dlatego razem z Sylwią będziemy śledzić twoje wyczyny.
Przyjaciółki roześmiały się, a ja pozbyłam się obaw, że mnie nie rozumieją. Jednak ochota na buszowanie pośród ofert na portalu zupełnie mi przeszła. Mogłabym wpakować się w jakieś kłopoty. Po co mi to. Kiedy dziewczyny już poszły, swoim zwyczajem zamierzałam zaszyć się z książką i kubkiem gorącej herbaty pod moim ulubionym kocem. Coś mi jednak na to nie pozwalało. Jakiś wewnętrzny głos ostrzegał przed powrotem do rutyny. Nie miałam nic przeciwko otuleniu się czymś ciepłym i lekturze, ale przecież obiecałam coś zmienić w swoim życiu.
– To nie znaczy, że nagle zrezygnuję z czytania – mruknęłam pod nosem, jakbym chciała przekonać samą siebie. Książka pochłonęła mnie bez reszty. I tak minął kolejny dzień.
15 stycznia
Czas tak szybko płynie, a ja, zapracowana, przestaję zwracać uwagę na mijające dni. Tym bardziej że każdy kolejny jest podobny do poprzedniego. Jak na razie z moich postanowień niewiele wychodzi. Pomijając wpadkę z morsowaniem. Ale mam przeczucie, że znalazłam w końcu coś dla siebie. A pomógł mi przypadek. Tak to czasem w życiu bywa. Gdy studiowałam, czyli bardzo, bardzo dawno temu, uwielbiałam wyjazdy do teatru. Dla mnie to był zupełnie inny świat, miejsce, w którym czułam się, jakbym dotykała tajemnic. Pewnie dla niektórych to nic takiego. Mnóstwo osób chodzi do teatru, ogląda spektakle na scenie domu kultury w naszym mieście. Ja również, ale teraz postanowiłam jeździć do Łodzi. To zaledwie godzinna podróż pociągiem i już jestem. Dziwiłam się sama sobie, że wcześniej na to nie wpadłam. Dopiero wczoraj, gdy przeglądałam portal społecznościowy, bezmyślnie gapiąc się na przewijane strony, nagle w oczy rzuciła mi się reklama spektaklu w Teatrze Wielkim.
– Dlaczego nie? – szepnęłam do siebie, gdy nagły impuls nie pozwolił mi przesuwać palcem dalej. Z ciekawością śledziłam tekst. – Hmm, brzmi ciekawie. Zapytam dziewczyny, czy chcą się ze mną wybrać. To przecież żadne szaleństwo – postanowiłam.
Moje przyjaciółki nie wykazały jednak entuzjazmu, nawet Sylwia.
– Zimno jest. Chce ci się jechać, i to pociągiem?
– Wiesz, że nie czuję się pewnie, jeżdżąc po większych miastach autem – usprawiedliwiałam się, bo nie zamierzałam brać ze sobą samochodu.
– Nie wiadomo, o której skończy się spektakl. Zanim wrócimy, będzie po północy. Nie, chyba nie dam rady – zdecydowała Sylwia. Kamila też nie planowała wyprawy do teatru, może wiosną, gdy zrobi się cieplej. Przynajmniej żadna nie stwierdziła, że jestem wariatką. Ja nie zrezygnowałam. Muszę tylko pomyśleć, w czym jechać. Tak dawno nie byłam w teatrze, a zostały mi tylko trzy dni. Działałam bez zastanowienia i kupiłam bilet na Cyrulika sewilskiego już na 18 stycznia! Trochę szkoda, że pojadę sama, ale co mi tam.
17 stycznia
No i włączyło się moje asekuracyjne myślenie. Nagle pojawiło się tysiąc powodów, aby się tam nie wybierać. Dziwiłam się sama sobie, że pojadę bez koleżanek, zimą, pociągiem, nie wiadomo, jak będzie z powrotem, bo niestety przesiadka jest w Koluszkach, zostawię dzieci same… I właśnie to ostatnie stwierdzenie sprawiło, że po prostu się roześmiałam.
– Jakie z nich dzieci?! Artur studiuje we Wrocławiu, a Miron zamyka się w pokoju i czasami nie widzę go cały dzień. Muszę wyjść z mojej strefy komfortu. Jak długo jeszcze sama siebie będę zamykać w czterech ścianach? A potem się dziwię, że spędzam samotne sylwestry – przekonywałam samą siebie.
Jednak obawy nie minęły. No cóż, nie tak łatwo zmienić przyzwyczajenia. Postanowiłam jednak nie rezygnować i pojechać. Jeżeli nie będzie mi to odpowiadało, to już więcej się tam nie wybiorę. I tyle!
18 stycznia
Jestem w Łodzi. Pół godziny temu wysiadłam na dworcu Łódź Fabryczna. Wysiadłam i oniemiałam. Tak wiele się tu zmieniło. To miejsce było zupełnie inne, niż je zapamiętałam.
Przestrzeń i klimat pewnej niezwykłości sprawiły, że mogłabym tu zostać i siedzieć, i siedzieć, podziwiając. Kto wie, czy nie będę do tego zmuszona, bo mogę nie zdążyć na pociąg powrotny, a na kolejny musiałabym czekać dwie i pół godziny. Niestety połączenie jest fatalne, a to zaledwie godzina jazdy. Nawet przez moment żałowałam, że nie mam odwagi wybrać się samochodem. Ale po co miałam się stresować podróżą czy szukaniem miejsca parkingowego. To miała być dla mnie przyjemność. Zbliżałam się do placu Dąbrowskiego i po chwili wyłonił się przede mną gmach teatru. Smukłe kolumny oświetlone blaskiem lamp sprawiły, że się uśmiechnęłam. Nagle wróciło wiele wspomnień, a ja zatrzymałam się na chodniku z tym obłędnym uśmiechem na ustach, bo któż z nas nie wspomina z sentymentem lat młodości? Gdy w końcu przekroczyłam próg teatru i stanęłam w holu, poczułam się, jakby ubyło mi trzydzieści lat. Wciągnęłam w nozdrza woń tego miejsca, rozkoszując się mieszanką zapachu damskich perfum i wody kolońskiej.
– Dlaczego tu wcześniej nie przyjechałam? – szepnęłam cicho.
Nie wiedziałam, gdzie szukać szatni, więc po prostu obserwowałam innych i wkrótce tam trafiłam. Rozglądałam się dookoła. Wiele się tu zmieniło. W zasadzie wszystko. Było niesamowicie.
– Cudnie jest – odezwałam się znów sama do siebie.
Mężczyzna stojący przede mną odwrócił się. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie.
– Przepraszam, pani mówiła do mnie? – zapytał uprzejmie.
Zdziwiona spojrzałam w jego ciemnoniebieskie oczy, potem przeniosłam spojrzenie na wydatny podbródek, by po sekundzie mimowolnie zmierzyć mężczyznę wzrokiem od stóp po czubek czarnej czupryny. No nie tak całkiem czarnej, bo tuż nad uszami włosy miał szpakowate.
– Nie, dlaczego pan tak myśli? – wyrwało mi się.
– Słyszałem, że coś pani mówiła, a skoro obok nie ma nikogo… – Nie dokończył, ponieważ niespodziewanie dla siebie samej ponownie się odezwałam:
– Zapewne znów mówiłam sama do siebie. Proszę nie zwracać na mnie uwagi, wariatki już tak mają. – Miało to brzmieć jak żart, lecz mina mężczyzny wskazywała na brak poczucia humoru. Z ulgą spojrzałam więc na wyciągniętą dłoń szatniarki i podałam jej płaszcz, ciesząc się w duchu, że nie muszę już patrzeć w kierunku nieznajomego. Ten jednak nachylił się nad moim uchem i szepnął:
– Mam się bać? – A widząc moją pełną konsternacji minę, uśmiechnął się i delikatnie skinąwszy głową, ruszył w kierunku grupki mężczyzn, którym towarzyszyły młode kobiety. Jedna z nich podeszła do mojego rozmówcy i, ucałowawszy jego policzek, przytuliła się do niego. Mężczyzna objął ją w pasie, przyciągając mocno do siebie. Jak dla mnie zbyt mocno, wyglądało to jak demonstracja, jakby chciał się popisać. Tylko przed kim?
– Hmm… a więc są razem. Szkoda – szepnęłam pod nosem, lecz już po chwili skarciłam się w myślach. Co za pas-kudny nawyk. Kiedyś ktoś naprawdę weźmie mnie za wariatkę.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie w kierunku nieznajomego i jego towarzyszy. Zdawało mi się nawet, że ten spogląda na mnie z zagadkowym uśmiechem. Ale uznałam to za absurd. Przypadkowa wymiana zdań nie miała szans na kontynuację. Facet najwidoczniej gustował w duuużo młodszych kobietach, ubranych w kuse spódniczki, ze szponami, jakich nie powstydziłby się żaden drapieżnik. No cóż, był pewnie w wieku zbliżonym do mojego, ale takie jak ja pięćdziesięciolatki z nadwagą, w dodatku w skromnej czarnej sukience na pewno nie budzą jego zainteresowania. Choć zdawało mi się, że co jakiś czas zerkał w moim kierunku, ciągle z tym tajemniczym wyrazem twarzy. Ale może było to tylko złudzenie. Pewnie ta młoda dziewczyna powiedziała coś zabawnego. Widać było, że stara się jak może, aby przykuć jego uwagę. W przestrzeni rozległ się gong i czas było poszukać swojego miejsca. Opera przeniosła mnie w pewne magiczne obszary w mojej duszy, o których istnieniu już zapomniałam. Powoli kiełkowało we mnie coś na kształt przeświadczenia, że wszystko jeszcze przede mną.
W przerwie obserwowałam innych widzów. Miałam nadzieję, że nie widać po mnie tremy i zagubienia. Byłam przecież sama. Trochę krępował mnie ten fakt, ale cieszyłam się, że zdecydowałam się na wyjazd. Gdzieś w tłumie mignął mi nieznajomy z szatni z nieodłączną towarzyszką uczepioną jego ramienia. Więcej tego wieczoru już ich nie zobaczyłam.
Gdy odebrałam płaszcz, popędziłam na stację. Pośpiech to był jedyny minus tego wieczoru. Zdążyłam na pociąg w ostatniej chwili. Siedząc w ciepłym przedziale, miałam czas na przemyślenia i zastanowienie się nad tym, co się wydarzyło. To był cudowny koniec dnia. Na wspomnienie zaskakującej wymiany zdań z nieznajomym na mojej twarzy zagościł uśmiech. Wiedziałam już, że wyprawy do teatru wejdą na stałe do mojego kalendarza. Postanowiłam też, że następnym razem ubiorę się nieco… swobodniej. Żałowałam, że nie miałam czasu pospacerować po mieście. Piotrkowska ze świątecznymi iluminacjami musiała wyglądać bajecznie. Postanowiłam sprawdzić przyszły repertuar i poszukać jakiegoś hoteliku, aby móc przenocować, a nie pędzić szybko na pociąg. Może wtedy będę mogła podziwiać rozświetloną Piotrkowską? Wróciłam myślami do pytania mężczyzny. Nic mu nie odpowiedziałam, bo przecież mnie nie trzeba się bać. Ale wtedy właśnie moja samotność na moment przygasła, aby po chwili dać o sobie znać tęsknotą za bliskością.
No cóż… Gdzie ja mam znaleźć tę miłość, skoro faceci w moim wieku wolą młode dziewczyny? Sama nie wiedziałam, dlaczego tak nagle zaczęłam myśleć o przedstawicielach płci przeciwnej. Tyle lat samotności sprawiło, że przestałam dostrzegać ich obecność. Teraz coś się we mnie obudziło. Nie wiedziałam tylko, czy to dobrze, czy źle.
19 stycznia
Sprawdziłam repertuar i chyba w styczniu wybiorę siędo teatru jeszcze raz. Trudno. Moje finanse muszą to udźwignąć. Może tym razem Sylwia i Kamila będą chciały pojechać. Jeśli nie, to znajdę jakiś uroczy hotelik przy Piotrkowskiej i tam przenocuję. Jak szaleć, to szaleć. A tak poza tym – to nuda. Żadnych facetów na horyzoncie. Wszyscy zapadli chyba w sen zimowy. Kiedyś pewnie się skuszę i zajrzę na ten portal randkowy, ale w tym momencie mnie także ogarnął zimowy letarg. Obym tylko nie porzuciła wyzwania, zanim je na dobre rozpoczęłam.
– Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Tym razem muszę wybierać inne ścieżki. Wtedy dopiero uda mi się znaleźć miłość – motywowałam samą siebie na głos.
21 stycznia
Co ja mam z tymi moimi psiapsiółkami! Znów mnie wyśmiały, a Kamila nawet popukała się w czoło.
– Kobieto, co ty wyprawiasz? Przecież zapowiadają takie ochłodzenie, że nosa nie chce się wystawić z domu, a co dopiero jechać do teatru. A co będzie, jeśli nie zdążysz na pociąg? Będziesz marzła na dworcu? – Kamila uważała mój pomysł za zwariowany.
– Przesadzasz, dzisiejsze dworce nie przypominają tych z czasów naszych wojaży. Kiedy ostatnio jechałaś pociągiem? – Moje pytanie zawisło bez odpowiedzi.
Po chwili jednak Kamila odezwała się charakterystycznym dla siebie tonem osoby wszystkowiedzącej:
– Ja swoje wiem. Na szczęście nie muszę korzystać z kolei. Moim autem wszędzie dojadę.
– No tak, to chyba aluzja do mnie. Nie musisz mi przypominać, że jestem takim kiepskim kierowcą. – Nieświadomie powiedziałam to takim tonem, że Kamila natychmiast przeprosiła i zapewniła, że nie chciała mnie urazić. Czyli jednak trochę jej na mnie zależy. Zdania co do wyjazdu na spektakl jednak nie zmieniła. Sylwia również, ale obiecała, że wiosną chętnie się ze mną wybierze. Trudno!
Nie namyślając się długo, kupiłam bilety. Do teatru i na pociąg. Chciałam jeszcze poszukać jakiegoś noclegu, bo może się zdarzyć, że nie zdążę na pociąg, i co wtedy? W głębi duszy jednak czułam, że to tylko wymówka. Po prostu chciałam przeżyć kilka niezwykłych chwil, pospacerować Piotrkowską, pozachwycać się świetlnymi iluminacjami, poczuć się przez chwilę kobietą, nie tylko matką. To takie proste, zwyczajne przyjemności, które nie wymagały jakiegoś szczególnego zachodu. Wystarczyło wsiąść do pociągu i już po godzinie wędrować uliczkami. Trzeba tylko pokonać własne lenistwo. No, może raczej przyzwyczajenia i nawyki. Przede wszystkim trzeba chcieć. Jak to mówią, dla chcącego nic trudnego.
Nie wiem dlaczego, ale całe popołudnie nuciłam słowa piosenki Remedium Maryli Rodowicz. Kiedy kolejny raz się na tym złapałam, spojrzałam na siebie w lustrze z rozba-wieniem.
– Oj, coś ci za wesoło – zażartowałam, patrząc na swoje odbicie. Ale tak, musiałam przyznać, że byłam z siebie dumna. Nie zrezygnowałam z wyjazdu i już cieszyłam się na spacer. Szkoda tylko, że samotny…
22 stycznia
Mam! Zalazłam świetny hotel. Co tam świetny! Wprost bajeczny! No cóż, trochę będę musiała zapłacić za tę jedną noc, ale bardzo mnie intryguje to miejsce. Utrzymane w klimacie starego kina. Pokoje podobno nawiązują do różnych głośnych produkcji. Już nie mogę się doczekać! Poza tym jest tam restauracja, to i głodna nie będę. No i hotel znajduje się przy Piotrkowskiej, a to przeważyło szalę. Już nie mogę się doczekać wyjazdu.
25 stycznia
No i pojechałam. Cieszyłam się, że znowu zobaczę Łódź i teatr. Dziewczyny były naprawdę zaskoczone, gdy zadzwoniłam do nich już z pociągu. Może nawet trochę mi zazdrościły mojej determinacji, ale życzyły udanego pobytu. Spoglądałam na grę świateł za oknem wagonu i na mijane dworce. Naprawdę lubiłam podróże pociągiem.
Kiedy stanęłam we foyer teatru, na moment przymknęłam oczy i wciągnęłam głęboko w płuca zapach przygody. Czułam się tak, jakbym wróciła w ukochane miejsce.
– Pora się obudzić, bo nie zdąży pani na spektakl – usłyszałam tuż nad uchem. Wzdrygnęłam się. Wyrywana z lekkiego rozmarzenia stanęłam oko w oko z… tym samym mężczyzną, który kiedyś poznał mnie jako „wariatkę”. Zarumieniłam się. Świadoma tego, że moje zakłopotanie jest aż nadto widoczne, wypaliłam w kierunku nieznajomego:
– Czasami lepiej nie otwierać oczu, bo można przeżyć koszmar!
Mężczyzna miał niepewną minę, natomiast jego towarzyszka – znów dziewczyna, która mogła być jego córką – roześmiała się na głos:
– Ale mu pani powiedziała!
– No cóż, wariatki już tak mają. – Rzuciłam pierwszą lepszą ripostą, jaka mi przyszła do głowy, ale poczułam, że to była chyba przesada. Odwróciłam się szybko na pięcie i poszłam w kierunku szatni. Wiedziałam, że mogę ich tam ponownie spotkać, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Na szczęście już się na nich nie natknęłam. Nie mogłam się jednak skupić na spektaklu, bo ciągle miałam przed oczami wyraz twarzy mężczyzny. Nie powinnam się tak do niego zwracać, ale cóż. Nic nie mogłam poradzić na to, że ten człowiek w jakiś sposób mnie drażnił.
Kiedy już wyszłam z teatru, ruszyłam w kierunku Piotrkowskiej. Cieszyłam się na ten spacer i nie chciałam go zepsuć rozmyślaniami o jakimś facecie. Było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam. Szłam krok za krokiem i zachwycałam się świetlnym spektaklem, chłonęłam klimat lśniącej ulicy i mijanych lokali. No i te ławeczki, które sprawiały, że chciało się na moment zatrzymać i usiąść. Tak też zrobiłam. Niestraszne było mi zimno. Usiadłam i, zapatrzona w feerie barw, westchnęłam:
– Dla takich chwil warto żyć. Jest jak w bajce.
Na moment ogarnął mnie żal, że jestem tu sama, i wcale nie myślałam o moich przyjaciółkach. Patrzyłam z zazdrością na spacerujące ulicą pary. Dużo młodych ludzi, ale też sporo zdecydowanie starszych ode mnie. Smutek przylgnął do mnie, psując ten moment zachwytu. Wstałam więc i ruszyłam w kierunku hotelu. Po krótkim marszu dotarłam na miejsce. Gdy przestąpiłam jego próg, rozejrzałam się z zaciekawieniem. To miejsce zachwycało. Poczułam się jak bohaterka jednego z filmów, których kadry widziałam na ścianach. Pomyślałam nawet, że tyle cudownych niespodzianek tego samego dnia to za dużo jak dla jednej osoby. Smutek gdzieś się ulotnił, a uśmiech nie schodził mi z ust, gdy odbierałam klucz do pokoju i pytałam o restaurację. Mój żołądek zaczynał się bowiem dopominać o coś do jedzenia. Odświeżyłam się i zeszłam na dół, choć pokój był tak niesamowity, że najchętniej bym z niego nie wychodziła. Niestety, sala okazała się wypełniona po brzegi.
– Czyżby ten lokal był aż tak oblegany? – zastanawiałam się po cichu. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie spoglądają, tak jakbym nie pasowała do tego miejsca. A może to z powodu tej czerwonej sukienki? Miała głęboki dekolt i rozcięcie, które odsłaniało nogi. Znaczną ich część, może nawet zbyt dużą. Kupiłam ją spontanicznie już dwa lata temu i nigdy do tej pory nie założyłam. W moim mieście nie miałabym dokąd w niej wyjść. Teraz wydawało mi się, że jest zbyt odważna.
Zostałam poproszona, aby poczekać przy barze na stolik. Wkrótce miało się coś zwolnić. Szłam przez salę i miałam wrażenie, że śnię. Ten wystrój, gwarne rozmowy, zapach perfum zmieszany z wonią alkoholu sprawiały, że na moment poczułam, jakbym znalazła się w innej rzeczywistości. Usiadłam przy barze. Niesforna sukienka nie dawała się okiełznać i co chwila ją poprawiałam, aby nie było widać moich nóg. W końcu dałam za wygraną. Rozglądałam się dyskretnie po sali. No tak. Tylko ja siedziałam sama. Przy stolikach zauważyłam z reguły po kilka osób. W głębi, po lewej stronie, osłoniętej parawanem musiało odbywać się jakieś spotkanie. Towarzystwo było dość głośne, a do uszu pozostałych gości dobiegały co chwila wylewne „ochy” i „achy”. Od razu skojarzyły mi się z blond pięknością, która przyklejona do mężczyzny z teatru też wydawała podobne dźwięki. Nie wiem, czemu o niej pomyślałam, a może raczej o nim. Pogrążona w zadumie nie dosłyszałam, o co pyta barman. Odruchowo odpowiedziałam:
– Niech pan coś wybierze. – Na myśli miałam sok lub napój. Po chwili stało przede mną jakieś turkusowe cudo. Już pierwszy łyk upewnił mnie, że na pewno mam do czynienia z czymś nieziemsko wybornym, ale też niepozbawionym alkoholu. Nie piłam. Nie lubiłam. Chyba byłam w tym wyjątkiem. Ale skoro już los tak zrządził, spróbowałam. Alkohol wędrował po moim ciele, rozgrzewając je i sprawiając, że lekko się zarumieniłam. Opanowała mnie jakaś dziwna zaduma. Oho, chyba upiłam się na smutno! Słyszałam o czymś takim, choć ilość wypitego alkoholu nie powinna mnie tak nastrajać. Rozejrzałam się po lokalu. Moją uwagę przykuł ojciec z córką. Świętowali pewnie jakieś urodziny albo inną rocznicę. Wskazywał na to tort ze świeczkami. Ojciec delikatnie pogładził córkę po dłoni, a ta czule się do niego uśmiechnęła. Nie miałam córki, ale gdyby było inaczej, to chciałabym, aby utrzymywała właśnie takie relacje z ojcem. Znów dopadło mnie przygnębienie. Moi synowie nie mogli liczyć na takie uroczystości. Marek zmarł, a i wcześniej stosunki pomiędzy nami były tragiczne. Potrząsnęłam głową, jakbym chciała odgonić złe wspomnienia. Znów spojrzałam na mężczyznę i jego córkę i… zakrztusiłam się. Potem zganiłam samą siebie w myślach. Cóż ja sobie wyobrażałam! Patrząc, jak dziewczyna całuje starszego pana, zorientowałam się, że to nie o ten rodzaj relacji chodzi.
No tak, wychodzą ze mnie prowincja i zaścianek. Teraz wszędzie młodość i młodość. Nie powinnam jednak nikogo oceniać, może się kochają. Moje myśli nie nadążały jedna za drugą. Z jednej strony dawałam innym prawo do szczęścia, z drugiej uświadomiło mi to, że takiej jak ja nikt już nie zechce.
– Wszyscy oglądają się za młodszymi. – To ostatnie stwierdzenie wymówiłam głośno. Nie zauważyłam nawet, że jakiś mężczyzna na moment przystanął i spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem, bo przede mną pojawił się nowy drink. Postawił go barman, delikatnie wskazując na mężczyznę przy stoliku tuż obok obserwowanej przeze mnie wcześniej pary. Zaskoczona nie wiedziałam, co zrobić. Napiłam się odruchowo kilka łyków. Jednak dobre wychowanie nakazywało podziękować. Odwróciłam się, uśmiechnęłam lekko i skinęłam głową. Uśmiech zamarł mi na ustach, bo nieznajomy pożegnał swoich kompanów i ruszył w moją stronę.
No i mam, co chciałam! Nowe wyzwania, nowe znajomości, co ja mam robić?! – panikowałam w myślach. Facet zupełnie nie był w moim typie, o ile w ogóle miałam jakiś typ. Świdrował mnie swoimi wąskimi oczami, aż było mi głupio.
– Witam śliczną panią. Mogę się przysiąść? Pani tak sama tu siedzi. Nie szkoda wieczoru na samotne drinki? – Facet już na wstępie mnie wkurzył. Nie dopuszczał mnie do głosu. Zapewne uważał, że zrobił mi przysługę, siadając obok. Jego pełne pożądania spojrzenie wędrowało po moim ciele, zatrzymując się oczywiście na biuście.
– Dziękuję za ten gest – odpowiedziałam najchłodniejszym tonem, na jaki mogłam się zdobyć, jednocześnie wskazując drinka. – Czekam na stolik i mojego towarzysza.
Do mężczyzny jakby to nie docierało. Patrzył w stronę kolegów i robił się coraz śmielszy. Przysunął krzesło tak blisko, że nieomal dotykał mnie ramieniem, poza tym nachylił się nad moim uchem i wyszeptał:
– To może poczekamy razem?
– Nie wiem, czy mój kompan byłby zadowolony, widząc mnie w towarzystwie innego mężczyzny.
Starałam się być uprzejma, ale też stanowcza. Na nic zdawały się moje wysiłki, mężczyzna nie dawał za wygraną. Jego dłoń niebezpiecznie często wędrowała w kierunku mojego kolana. Za każdym razem delikatnie ją odsuwałam, ale on ciągle to robił. Wreszcie nie wytrzymałam:
– Ma pan kłopoty zdrowotne? – wypaliłam. Spojrzał na mnie, nie bardzo rozumiejąc, ale po chwili odparł:
– Zapewniam, że z moją kondycją jest jak najlepiej. Ale może powinniśmy się sobie przedstawić, zanim… Antek jestem. – Wyciągnął dłoń, ale jej nie dotknęłam.
Miałam dość tego obmierzłego typa, tylko jak się od niego uwolnić? Najchętniej chlusnęłabym mu resztkami tego drinka w twarz, ale chciałam jeszcze coś w spokoju zjeść, a po takiej scenie musiałabym stąd zniknąć. Żałowałam, że nie dopytałam, czy nie mogę czegoś zamówić do pokoju. Teraz było za późno.
– To co, może pójdziemy w spokojniejsze miejsce? Moglibyśmy się lepiej poznać. – Ślinił się jak małe dziecko. Nie mogłam już znieść tego wzroku, którym mnie rozbierał.
– Nie rozumiesz, że nie jestem zainteresowana pogłębianiem znajomości z tobą? – wypaliłam może nieco za głośno, ale w gwarnej sali mogli to słyszeć tylko barman i przechodzący obok ludzie.
– Coś taka niedostępna, może się jeszcze namyślisz? – Mocno chwycił mnie za łokieć.
– Mówiłam, że jestem z kimś umówiona. – Zabrzmiało to stanowczo, ale bałam się, że ten typ zechce się mścić i będzie mnie śledził. Kto wie, co może się wtedy stać. Przeszyły mnie dreszcze.
– Kochanie, co się dzieje? Czy ten pan ci się naprzykrza? – usłyszałam mocny męski głos. O mało nie spadłam z krzesła, bo przede mną stał mężczyzna z teatru. W jego oczach dostrzegłam wesołe ogniki. Pewnie obserwował mnie od jakiegoś czasu i był ubawiony całym zajściem. Dobrze jednak, że chciał mi pomóc, bo dla mnie to nie była przyjemna sytuacja. Odetchnęłam z ulgą, że pozbędę się nieproszonego towarzystwa.
– Nie, skarbie, ale musisz na mnie uważać, bo nadal mam powodzenie, a pan był tak mną oczarowany, że nie dał mi wyjaśnić, że na ciebie czekam. Nawet proponował pogłębienie znajomości – powiedziałam nie wiedzieć czemu. Antoni wstał nagle i, patrząc na nieznajomego, którego wziął za mojego partnera, wydukał:
– Niech pan na nią uważa, to jakaś wariatka. Ja nic takiego nie mówiłem. – Po czym zmył się do swoich kumpli. A mnie opanował tak dziki śmiech, że nie mogłam go zatrzymać. Po chwili nieznajomy dołączył do mnie.
– Jestem Monika, dziękuję za wybawienie z tej niefortunnej sytuacji. – Podałam mężczyźnie dłoń, gdy tylko trochę się uspokoiłam.
– Tymon – rzucił krótko, ujmując delikatnie moją rękę. – A teraz powiedz mi, Moniko: czy naprawdę jesteś wariatką?
– A jak myślisz?
– Nie wiem. – Spoglądał na mnie takim poważnym wzrokiem, że znów nie wytrzymałam i się roześmiałam. On jednak tylko udawał, bo po chwili śmialiśmy się oboje.
– Muszę się o tym przekonać, o ile dasz mi szansę. – Ten ton zwiastował kłopoty, wiedziałam to. Ale czy z powodu wypitego alkoholu, czy też jego uwodzicielskich oczu, zuchwale odparłam:
– Dostaniesz tyle szans, ile tylko zechcesz.
Zapadła sekunda ciszy, ale mnie wydało się, że trwała wieczność, bo Tymon wpatrywał się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Na szczęście przerwał nam barman, informując, że zwolnił się stolik. Tymon zaproponował, że dotrzyma mi towarzystwa, tak na wszelki wypadek, gdyby mój adorator znów zapragnął pogłębiać znajomość. Cóż miałam robić, wspaniałomyślnie się zgodziłam.
Usiedliśmy przy oknie, co mnie zachwyciło, bo widok na Piotrkowską był przecudny. Na moment zapatrzyłam się w blask bijący od światełek. Pomyślałam, że jednak dobrze zrobiłam, przyjeżdżając tutaj. Zostaną mi piękne wspomnienia. Wymowne chrząknięcie wyrwało mnie z tego stanu. Oprzytomniałam i utonęłam w oczach mężczyzny, który siedział obok. Jaka szkoda, pomyślałam, że on też gustuje w tych młodych panienkach, a przecież jest pewnie w moim wieku, a może nawet nieco starszy. Dostrzegłam linie drobnych zmarszczek. Wcześniej ich nie widziałam.
– Halo, Ziemia do Moniki – usłyszałam i odruchowo sięgnęłam po menu, które przyniósł kelner.
– Jestem potwornie głodna, ty już pewnie jadłeś? Widziałam cię w towarzystwie znajomych.
– Jestem głodny, ale nie wiem, czy o ten sam rodzaj nienasycenia nam chodzi – powiedział i uraczył mnie swoim cudownym uśmiechem.
– Oj tam, oj tam! Głód to głód. – Udałam, że nie rozumiem jego aluzji. Nie zniosłabym, gdyby okazał się takim samym obmierzłym typem jak ten przy barze.
Na szczęście wieczór upłynął nam na miłych rozmowach. Tak, Tymon był niesamowicie inteligentnym rozmówcą. Nie podejrzewałabym tego, sądząc po znudzonej minie jego towarzyszki z teatru. Nie czułam się jak prowincjonalna gęś, gdy zwierzyłam się z mojej miłości do opery i tego, że dawno jej nie odwiedzałam. Zresztą nie zdradziłam mu, kim jestem. Imię miało wystarczyć. Tego wieczoru chciałam być Moniką, kobietą, z którą warto spędzić wieczór. Nie tylko matką, co najwyżej wariatką.
Wypiłam lampkę wina, które Tymon zamówił, i znów zaszumiało mi w głowie. Nawet nie wiem, co wygadywałam. Pamiętam tylko, że dużo się śmialiśmy. Spędziliśmy razem sporo czasu, nie protestowałam, gdy zaproponował, abyśmy przenieśli się do jego pokoju. Nie protestowałam, choć mogłam się domyślać, jak to się skończy. Nawet nie wiem, kiedy się tam znaleźliśmy. To był służbowy wyjazd. Tymon często bywał w Łodzi i zawsze zatrzymywał się w tym hotelu. O to, aby się nie nudził, dbał jego znajomy i zarazem partner w interesach. Długo rozmawialiśmy. Słuchałam go i czułam, że niedługo utonę w tym jego spojrzeniu, które mówiło mi: „Jesteś piękna, pragnę cię”. Nie liczyło się w tym momencie, że pewnie w taki sam sposób patrzył na inne kobiety, i to te dużo młodsze. W moich oczach musiał też wyczytać to samo. Nie wiem, czy to alkohol, który wypiłam, sprawił, że nagle nasze spojrzenia powiedziały aż za dużo, a potem spotkały się nasze usta. Nieważne było dla mnie, co sobie pomyśli o mnie, prostej, niedoświadczonej kobiecie. Chciałam utonąć w jego ramionach. Coś jednak nie pozwalało mi na swobodę. To spojrzenie, które błądziło po moim ciele, teraz już delikatnie odsłoniętym, muśnięcie ust, będące obietnicą rozkoszy, to wszystko mnie podniecało, ale… Nagle pojawiły się skrupuły. Poczułam najzwyklejszy na świecie wstyd. Chwyciłam apaszkę i powoli zawiązałam mu oczy. Był zaskoczony, ale nie protestował, gdy zmysłowym ruchem skierowałam go w kierunku ogromnego łoża.
– Podniecasz mnie coraz bardziej – usłyszałam.
Och, gdyby wiedział, że to nie żadna erotyczna gra, tylko zwykły wstyd… Przynajmniej tak było na początku. Z każdą upływającą sekundą to uczucie malało, a zastępowało go narastające pożądanie. Chciałam, aby ten mężczyzna nie potrafił oderwać ode mnie oczu, aby pragnął mnie tak, jak ja jego, więc najpierw to ja poznawałam zakamarki jego ciała, wędrując po nich ustami, gładząc dłońmi, spijałam rozkosz z jego ust, wiłam się w namiętnym szale, jakbym była zupełnie inną osobą. Szybkim ruchem zerwałam mu z oczu opaskę, by poczuć na sobie spojrzenie, które przesuwało się po moim ciele spragnionym miłości i seksu.
– A co mi tam! – Przegnałam nagłą obawę o wygląd mojego ponad pięćdziesięcioletniego ciała. Nie ważne było dla mnie, jak wyglądam, chciałam tylko dawać rozkosz temu mężczyźnie i czerpać od niego to samo. A on pochłaniał mnie wzrokiem, pieścił i odwzajemniał każdy dotyk i pocałunek. Czułam, jak moje ciało wygina się w nagłej eksplozji zmysłów. Potrafił doprowadzić mnie do szału. Nigdy, nigdy tak się nie czułam! Wiem, że krzyczałam z rozkoszy, a on zaciskał usta, by nie zrobić tego samego.
– Jesteś cudowna – usłyszałam po chwili, gdy leżeliśmy wtuleni w siebie, dysząc ciężko i próbując uspokoić oddechy i rozedrgane ciała. Moje policzki ozdobione rumieńcami świadczyły o niedawnej ekstazie. On też odpłynął na chwilę, co rusz wzdychając i powtarzając: – Jesteś niesamowita.