A Love Letter to Whiskey - Kandi Steiner - ebook

A Love Letter to Whiskey ebook

Kandi Steiner

4,4

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Ze wszystkich nałogów najgorsza jest miłość.

Breck poznała Jamiego jeszcze w liceum. Od tamtej pory nie jest w stanie wyrzucić z głowy tego chłopaka o oczach w kolorze whiskey. Niestety, najwyraźniej nie są sobie pisani, bo Jamie wiąże się z najlepszą przyjaciółką dziewczyny.

Choć nie są parą, Breck i Jamie stanowią zgrany, wspierający się duet. Więź, która ich łączy, jest głęboka i trwała, nigdy nie nadchodzi jednak dobry moment, by mogła przerodzić się w coś więcej. Dla Breck lata przyjaźni z Jamiem są piękne, ale też bardzo bolesne – sprawiają, że kocha go coraz mocniej i coraz wyraźniej widzi, że najlepsze, co mogłaby zrobić, to zapomnieć o nim raz na zawsze. Ale z miłością jest jak z uporczywym nałogiem – im bardziej chce się przestać, tym bardziej nie można tego zrobić. Każdy kontakt z Jamiem jest jak kolejny łyk whiskey – upaja i sprawia, że rozsądek wyparowuje.

Czy ta miłość ma szansę przetrwać, a może doprowadzi bohaterkę do ostatecznego upadku?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 660

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (349 ocen)
230
67
27
23
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jagusia27

Całkiem niezła

Przeczytałam wersję B. Wersję Jamiego darowałam sobie po dwóch rozdziałach - powtórzona słowo w słowo, nie licząc kilku zdań wtrąconych jego oczami - i przeszłam od razu do zakończenia. I odetchnęłam z ulgą. TAK STRASZNIE UMĘCZYŁA MNIE TA KSIĄŻKA! Nie zasługuje na najniższą ocenę bo nie jest zła - styl autorki super. Ale ile można czytać jedno i to samo - ona chce, to on nie, potem on gotowy, a jej się odechciało. No bajka o czapli i żurawiu normalnie! Może gdyby to było mniej rozwleczone w czasie.. bo miałam wrażenie, że co kilka rozdziałów brakuje w książce po kilkadziesiąt stron. I choć chemia między bohaterami jest, to mam wrażenie, że nie ma nic innego - a już na pewno logiki. Dla mnie stracony potencjał.
160
Weronika8608

Całkiem niezła

jak dla mnie od samego początku książka przesiąknięta zdradą, absolutnie "przyjaźń" głównych bohaterów nie była szczera i bezinteresowna, to mi w niej przeszkadzało, dodatkowo wyimaginowane "problemy" przez które niby nie mogli być razem,
60
ramcia97

Całkiem niezła

Książka na początku bardzo wciągająca, ale z każdą stroną coraz bardziej się męczyłam... Główna bohaterka bardzo niedojrzała, ciągle tylko uciekała a na koniec obwiniała tylko Jamiego... Choć naprawdę chciałam, to ostatnie 100 stron już tylko przewijałam.
30
Karolina_Chru

Nie oderwiesz się od lektury

Chyba najlepsza historia jaką przeczytałam w życiu❤ mimo wyciskanych ze mnie łez, oderwanie się od niej było niemożliwe😢 Polecam każdemu z całego serca! Mój niekwestionowany NR 1❤❤❤❤
10
ggrubasz

Całkiem niezła

Książka całkiem wciągająca, przyjemnie się czytało. Nie do końca rozumiem zamysł części z perspektywy Jamiego, w połowie przestałam czytać, jeden do jeden jak wersja oczami B. Trochę naciągane powody dla których ich miłość nie mogła się rozwijać, zamysł ciekawy ale zrealizowany 3/5.
10

Popularność




Dla Sashy Whittington, mojej najlepszej przyjaciółki i jedynej dziewczyny, która uwielbia ognistą whiskey tak samo jak ja.

Pewnego dnia, gdy skończysz lat 14, 28 lub 65, spotkasz kogoś, kto wznieci w tobie niegasnący ogień. Smutna i bolesna prawda jest jednak taka: nie zawsze z nim

Przedmowa

13 października 2016 roku opublikowałam swoją siódmą książkę.

Chociaż przechodziłam przez proces pisania, redakcji i składu już sześciokrotnie, intuicja podpowiadała mi, że ten tekst jest inny. Znacznie mi bliższy.

Pisanie tej opowieści było doświadczeniem autentycznym, bolesnym, emocjonalnym i przerażającym.

Chyba po tym można poznać, że stworzyło się coś magicznego – kiedy ból bierze górę nad przyjemnością.

Love Letter to Whiskey narodziła się w niezwykle trudnym momencie mojego życia. Przechodziłam właśnie przez paskudny i łamiący serce rozwód, a jednocześnie zbliżałam się do odkrycia w sobie marzenia o tym, by się wyzwolić. Jak Jamie i B walczyłam ze sprzecznymi emocjami.

Nigdy nie zapomnę dnia, w którym ta książka ujrzała światło dzienne, płakałam z radości, świętując własne urodziny i narodziny powieści, która miała na zawsze zająć wyjątkowe miejsce w moim sercu.

Ale sposób, w jaki Wy, czytelnicy, przyjęliście tę książkę?

Tego się nie spodziewałam.

I to właśnie kompletnie zwaliło mnie z nóg.

Od jej wydania w 2016 roku powieść Love Letter to Whiskey znalazła się na liście 10 Bestsellerów Amazona w Stanach Zjednoczonych, stała się międzynarodowym bestsellerem we Włoszech, Izraelu, Kanadzie, Australii i Wielkiej Brytanii. Powstał audiobook, który przy pierwszym słuchaniu doprowadził mnie do łez, i limitowana edycja produktów w Hello, Lovely Box. A książka stała się tą, którą wszyscy kojarzą z moim nazwiskiem.

Stwierdzenie, że to zaszczyt, jest największym niedopowiedzeniem wszech czasów.

Podczas spotkań, w których biorę udział, to o tej książce bez cienia wątpliwości najczęściej wspominają czytelnicy i czytelniczki, z którymi spotykam się po raz pierwszy. Byłam przy Was, kiedy razem szlochaliśmy, bo tak znajomo brzmiały niektóre z bolesnych momentów, a Wasze historie towarzyszyły mi jeszcze długo po rozmowach. Niezliczonymi wiadomościami w mediach społecznościowych, mejlami i ręcznie pisanymi listami mogłabym wytapetować sobie cały pokój, a jednak nie potrafię znaleźć właściwych słów, żeby Wam podziękować za to, że podzieliliście się ze mną swoimi wyznaniami.

Przy tym wszystkim jednak pojawiał się niezmiennie jeden raczej poważny zarzut…

Zakończenie.

Jak mogłam zrobić coś takiego, zostawić Was z sześcioma słowami na podsumowanie jedenastu lat tortur?

Czułam w głębi serca, że to właściwe zakończenie. I wnioskując z emocji, jakie wzbudziło w wielu z Was, myślę, że się ze mną zgadzacie – nawet jeśli macie też ochotę mnie udusić, czemu się nie dziwię.

A jednak chciałam zrobić coś specjalnego z okazji piątych urodzin mojego ukochanego literackiego dziecka.

I tak z ogromną przyjemnością przedstawiam Wam Love, Whiskey wieńczące specjalne jubileuszowe wydanie.

Love, Whiskey to historia opowiedziana z punktu widzenia Jamiego, a także obszerniejszy epilog odsłaniający bardziej to, co wydarzyło się po bolesnym zakończeniu.

Znajdziecie też materiał bonusowy z listami, które napisałam na przestrzeni lat, paroma zakulisowymi ciekawostkami i listem od Lauren Sweet, lektorki audiobooka, która dzieli się tym, jak ta historia towarzyszyła również jej przez lata.

To wydanie jest specjalnie dla Was, moi cudowni czytelnicy i czytelniczki. Dziękuję, że tak gromko wykrzyczeliście swoją miłość do książki i że okazaliście więcej radości i wdzięczności, niż mogłam się spodziewać. Jestem pod wrażeniem Waszej pasji i zaszczycona więzią, jaką z Wami utrzymuję poprzez słowo pisane.

Wznieśmy toast kolejnym shotem…

Bo bądźmy szczerzy – nałóg nigdy nie ginie.

Z serdecznymi pozdrowieniami

Kandi Steiner

PROLOG

Nawrót

Niesamowite, jak szybko wraca rausz po tak długiej abstynencji.

Otwarłam drzwi i na sam jego widok poczułam zawroty głowy i drżenie nóg. Zamglił mi się wzrok. Dawniej potrzebowałam przynajmniej jednego shota, żeby dojść do takiego stanu, ale odległość i czas obniżyły mój próg tolerancji, więc jego obecność wystarczyła, żeby krew we mnie zawrzała. Mocniej ścisnęłam klamkę, jakby mogło mi to pomóc, ale przypominało to picie wody po przekroczeniu punktu, z którego nie ma odwrotu.

Whiskey stał na moim progu, tak jak stał na nim rok wcześniej. Tyle że tym razem nie było deszczu, gniewu ani zaproszenia na ślub – tylko my sami.

Tylko on – stary przyjaciel, życzliwy uśmiech, pokręcona nagroda pocieszenia w połyskującej butelce.

Tylko ja – uzależniona, udająca, że nie chcę go skosztować, przedwcześnie świadoma, że miesiące odwyku nie zmniejszyły mojego pragnienia.

Nie możemy jednak zacząć w tym miejscu.

Nie, żeby porządnie opowiedzieć tę historię, musimy się cofnąć.

Do początku.

Do pierwszej kropelki.

1

Przedsmak

Kiedy skosztowałam Whiskey po raz pierwszy, padłam jak długa na twarz.

Dosłownie.

Upiłam się od pierwszego razu i to chyba powinien być dla mnie sygnał, żeby trzymać się z daleka.

Biegłyśmy z Jenną wzdłuż szlaku prowadzącego wokół jeziora w pobliżu jej domu, a od intensywnego upału południowej Florydy pot zalewał nam oczy. Był początek września, ale tu mógłby być równie dobrze lipiec. Nie istniał żaden sezon na botki i szaliki, chyba że tak potraktować jakieś sześć tygodni w styczniu i lutym, kiedy temperatury spadały poniżej dwudziestu pięciu stopni.

W tamtej chwili mierzyłyśmy się z trzydziestoma stopniami z okładem. Ja starałam się popisać i udowodnić, że dam radę dotrzymać Jennie kroku w jej programie treningowym dla cheerleaderek. Wreszcie dostała się do szkolnej reprezentacji, a z tym przywilejem wiązały się absurdalne standardy, które musiała utrzymywać. Nie znosiłam biegać – po prostu nienawidziłam. Zdecydowanie wolałabym tego dnia posurfować. Ale na całe szczęście dla Jenny jej przyjaciółka lubiła rywalizację i nigdy nie rezygnowała z wyzwania. Kiedy więc Jenna poprosiła, żebym z nią potrenowała, chętnie się zgodziłam, choć wiedziałam, że pod koniec dnia będę miała obolałe żebra i łydki.

Ja zobaczyłam go pierwsza.

Zaledwie o parę kroków wyprzedzałam Jennę i wbijałam wzrok w swoje jaskraworóżowe buty uderzające o beton. Kiedy podniosłam wzrok, on znajdował się jakieś piętnaście metrów przed nami i nawet z tej odległości widziałam, że będę miała problem. Z początku wydał mi się w zasadzie przeciętny – brązowe włosy, szczupła sylwetka, przepocona biała koszulka sportowa – ale im był bliżej, tym bardziej wydawał mi się apetyczny. Zbliżał się do nas, a ja zauważyłam, jak w biegu pracowały mięśnie jego nóg, jak jego włosy lekko podskakiwały, jak w skupieniu zaciskał usta.

Obejrzałam się przez ramię, usiłując poruszyć żartobliwie brwiami, i dać Jennie potajemny przyjacielski sygnał „ciacho na horyzoncie”, ale ona przystanęła, żeby zawiązać buty. A kiedy znów się odwróciłam, było za późno.

Wpadłam na niego – z impetem – i poleciałam na chodnik, obracając się w ostatniej chwili, żeby zamortyzować upadek. Rzucił przekleństwo, a ja jęknęłam, ze wstydu raczej niż z bólu. Chciałabym móc powiedzieć, że pozbierałam się z gracją, uśmiechnęłam promiennie i poprosiłam go o numer telefonu, ale prawda jest taka, że w chwili, gdy na niego spojrzałam, straciłam zdolność do jakiegokolwiek działania.

Dłonią osłoniłam się od słońca prażącego zza jego pleców, a w piersi rozlała mi się nieznana, ciepła tęsknota – tego właśnie można by się spodziewać po pierwszym łyku whiskey. Pochylił się, wyciągnął rękę i mówił coś, czego nie zarejestrowałam, bo jakimś cudem udało mi się podać mu swoją rękę i ten właśnie dotyk wzniecił na mojej skórze pożar.

Słowo „przystojny” nie było dla niego właściwym określeniem, ale tylko ono przychodziło mi do głowy, gdy badałam wzrokiem rysy twarzy Whiskey. Włosy miał w kolorze mokki, wilgotne u nasady i lekko opadające na czoło. Oczy duże – niemal zbyt okrągłe – o barwie złota, zieleni i głębokiego brązu. Ksywkę Whiskey ukułam znacznie później, ale to właśnie w tamtej chwili dostrzegłam to po raz pierwszy – to były oczy w kolorze whiskey. Oczy, w których można się zatracić. Takie, od których można się uzależnić. Miał niesamowicie długie rzęsy i silną, kwadratową szczękę. Była tak surowa, jej krawędzie tak ostre, że gdyby nie jego uśmiech, mogłabym przysiąc, że był na mnie zły. Wciąż coś mówił, a mój wzrok padł na jego szeroki tors, po czym przeniósł się pospiesznie w górę na półuśmiech.

– Matko, ślepy, kurwa, jesteś?!

Głos Jenny wyrwał mnie z zamroczenia. Odsunęła Whiskey z drogi i złapawszy mnie za rękę, przywróciła do pozycji pionowej. Ledwo złapałam równowagę, a ona już odwróciła się na pięcie i kontynuowała opieprz.

– Może tak odgarniesz sobie z oczu swoją przerośniętą grzywę i będziesz patrzył, gdzie leziesz, co, koleś?

O, nie.

Nie miałam nawet czasu, żeby go sobie zaklepać, nawet nie zdołałam o tym pomyśleć, nie wspominając już o wypowiedzeniu tego na głos, a już było za późno. Niczym na zwolnionym filmie widziałam, jak Whiskey zakochuje się w mojej najlepszej przyjaciółce, zanim ja w ogóle zdołałam wydobyć z siebie choć jedno słowo.

Jenna stała wyprostowana z rękami skrzyżowanymi na piersi, jednym biodrem uniesionym w charakterystyczny dla niej sposób i czekała, aż on zacznie się bronić. Taki był jej standardowy sposób działania – i jedna z przyczyn, dla których się przyjaźniłyśmy. Obie miałyśmy tak zwane niewyparzone języki, ale Jenna miała tę wyraźną przewagę, że dodatkowo była olśniewająco piękna. Machnęła długim, falującym blond kucykiem i uniosła brew.

Wtedy on uniósł swoją.

Uśmiechnął się szerzej i spojrzał jej w oczy z tą samą miną, jaką widywałam u niezliczonej rzeszy chłopaków. Jenna była jednorożcem, a mężczyźni byli nią zauroczeni. I powinni – miała platynowe włosy, krystalicznie błękitne oczy, nogi do nieba, a do tego silną osobowość. Zanim sobie pomyślicie, że byłam zakompleksioną kumpelą – ja też nieźle sobie radziłam. Ciężko pracowałam, byłam utalentowana – ale nie w rzeczach, które zazwyczaj cenili sobie licealiści.

Ale o tym później.

– Cześć – odezwał się wreszcie Whiskey, wyciągając tym razem dłoń do Jenny.

Spojrzenie miał ciepłe, uśmiech zachęcający – gdybym miała określić go jednym słowem, tylko jednym, wybrałabym „czarujący”. Epatował urokiem osobistym.

– Jestem Jamie.

– Słuchaj, Jamie, sugerowałabym umówić się do okulisty, zanim potrącisz kolejnego niewinnego biegacza. Powinieneś przeprosić Brecks.

Wskazała mnie skinieniem głowy, a ja wzdrygnęłam się na dźwięk własnego imienia, zastanawiając się, czemu musiała w ogóle je ujawniać. Zawsze mówiła na mnie B – jak wszyscy – czemu więc wybrała chwilę, kiedy stanęłam twarzą w twarz z pierwszym chłopcem, na którego widok serce mi żywiej zabiło, żeby użyć mojego pełnego imienia?

Jamie wciąż się uśmiechał i przyglądał Jennie, usiłując ją rozgryźć, ale po chwili odwrócił się do mnie z tym samym półuśmiechem.

– Przepraszam, powinienem był patrzeć, gdzie biegnę.

Wypowiedział te słowa z przekonaniem, ale na koniec uniósł brwi, bo oboje wiedzieliśmy, kto nie patrzył na drogę i że to nie on był tu winny.

– W porządku – mruknęłam tylko, bo z jakiegoś powodu nadal nie mogłam odzyskać głosu.

Jamie przechylił odrobinę głowę, tym razem wbił we mnie wzrok, a ja poczułam się pod jego spojrzeniem naga. Nikt nigdy tak na mnie nie patrzył – tak bardzo wprost. To było stresujące i ekscytujące jednocześnie.

Zanim jednak zdążyłam się zorientować w tym odczuciu, odwrócił się z powrotem do Jenny, ich spojrzenia się spotkały, a na twarze wypłynął powoli uśmiech. Widywałam to setki razy, ale po raz pierwszy zemdliło mnie na ten widok.

Zobaczyłam go pierwsza, ale to nie miało znaczenia.

Bo on zobaczył ją.

• • •

Trochę ponad tydzień później Jenna i Jamie nadali status flirtowi, który ciągnął się przez dobre osiem dni. Tak to właśnie było w liceum – żadnych gierek, żadnego „pospotykajmy się i zobaczymy, co z tego wyniknie”. Albo się z kimś było, albo nie, a oni byli bardzo razem.

Miałam przyjemność patrzeć, jak całują się między lekcjami, i chociaż bardzo chciałam nie znosić ich relacji, to tak się nie stało. Prawdę mówiąc, w zasadzie zapomniałam, że to ja zobaczyłam go pierwsza, bo byli razem obrzydliwie uroczy. Jenna była ode mnie wyższa, ale na tyle niska, żeby sięgać idealnie ramienia Jamiego. Należała do cheerleaderek, a on grał w kosza – w innym sezonie, ale popularnością i szacunkiem cieszyli się oboje. Jego ciemna karnacja dopełniała jej jasnej i oboje mieli podobne poczucie humoru. Nawet brzmieli razem dobrze – Jenna i Jamie. Serio, jak mogłabym się na nich złościć?

Odpuściłam więc sobie, porzuciłam myśl o nim i przyjęłam z łatwością pozycję piątego koła u wozu. Przywykłam do tego przy Jennie i jej długiej liście chłopaków. Jamie jako pierwszy z nich zdawał się lubić moje towarzystwo. Zawsze się do mnie odzywał, żartował, zasypywał przepaść dzielącą znajomość krępującą od swobodnej. To było miłe i szczerze im kibicowałam.

Mimo to tego konkretnego dnia po szkole zrezygnowałam ze wspólnego wyjścia na rower. Zamiast tego rzuciłam plecak na łóżko i natychmiast zaczęłam grzebać w górnej szufladzie z ubraniami w poszukiwaniu kostiumu kąpielowego, bo marzyła mi się chwila w wodzie, zanim zajdzie słońce. Nie było jeszcze zmiany czasu, ale dni robiły się coraz krótsze, co przypominało mi, że lato było już dawno za nami.

– Kochanie – powiedziała mama, stukając delikatnie w futrynę moich drzwi. – Jesteś głodna? Pomyślałam, że mogłybyśmy pójść dziś gdzieś na kolację, może do tej knajpki z sushi, którą tak lubisz?

– Jeszcze nie jestem głodna. Spróbuję posurfować – odparłam, uśmiechając się słabo.

Nawet nie podniosłam wzroku znad szuflady, tylko wyjęłam swój ulubiony biały top na ramiączkach, unikając wzroku mamy. Nie żebym była przewrażliwioną nastolatką, która nienawidzi swojej matki, przeciwnie – kochałam ją, ale sytuacja między nami wyglądała inaczej niż zaledwie dwa krótkie lata wcześniej.

Dobra – kawa na ławę – miałam problemy z ojcem. Z mamą chyba w pewnym sensie też.

Pozwólcie, że wyjaśnię.

Całe moje życie było idealne, przynajmniej z mojej perspektywy, aż do wakacji przed drugą klasą liceum. To tamtego lata właśnie otwarłam swoje ładne, szare oczy i rozejrzawszy się wkoło, zdałam sobie sprawę, że moje życie wcale nie jest takie, na jakie wygląda.

Sądziłam, że mam wszystko. Rodzice nie byli małżeństwem, nawet nie byli parą, ale w sumie tak sprawy się miały od zawsze. Przywykłam. To była nasza norma. Mama nigdy się z nikim nie spotykała, tata spotykał się, ale nigdy nie ożenił się ponownie, i jakoś tak lądowaliśmy razem – tylko we troje – w każde Boże Narodzenie. Zawsze mieszkałam z mamą, ale u taty spędzałam równie dużo czasu. Rodzice nigdy się nie kłócili, ale też nigdy tak naprawdę nie bawili się dobrze. Zakładałam, że układają życie przez wzgląd na mnie i byłam im za to wdzięczna.

Byliśmy niekonwencjonalną rodziną, ja przemieszczałam się między domami, oni znosili się nawzajem ze względu na mnie, ale dawaliśmy radę. Tata miał niewiarygodnie jasną karnację, piegowatą i lekko różową, a mama miała skórę w najgładszym, najdelikatniejszym odcieniu brązu. Mahoń i kość słoniowa, i ja, doskonale niedoskonała mieszanka tych dwojga.

Może i nie zarabiali wystarczająco dużo w swoich zawodach, żeby obsypywać mnie prezentami urodzinowymi czy żeby kupić mi na osiemnastkę nowiuteńki błyszczący samochód, ale ciężko pracowali, płacili rachunki i zaszczepili we mnie podobny sposób myślenia. Rodzina Kennedych może i nie mogła poszczycić się bogactwem finansowym, ale mogła bogactwem charakteru.

A jednak nie wszystko złoto, co się świeci.

Nie rozumiałam tego powiedzenia – w każdym razie nie całkiem – aż do wakacji po pierwszej klasie, kiedy wszystko, co wiedziałam o swoim życiu, zostało wymazane w czasie jednego brutalnego wyznania. Któregoś wieczoru mama wypiła za dużo, jak to się często zdarzało, a ja zgodziłam się przytrzymać jej włosy, w czasie gdy ona opróżniała żołądek do kremowej muszli klozetowej, mówiąc w przerwach, jaka jest ze mnie dumna.

– Jesteś znacznie lepsza, niż mogłabym sobie wymarzyć – powtarzała w kółko.

Potem jednak wymioty dosłowne zmieniły się w rzyg werbalny i mama ujawniła prawdę, na którą nie mogłam być przygotowana.

Otóż przez całe życie opowiadano mi, że w dzieciństwie mama i tata się przyjaźnili. Byli nierozłączni, a po latach niezliczonych żartów na temat randek w końcu ulegli i jak się okazało, byli dla siebie stworzeni. Przez kilka lat żyli w udanym związku, mieli zdrowiutką córeczkę, którą oboje bardzo kochali, ale po prostu im nie wyszło, więc wrócili do przyjaźni. Koniec. Brzmi uroczo, prawda?

Tylko że to kłamstwo.

Prawda była znacznie paskudniejsza, jak to zwykle bywa, więc ją przede mną ukrywali. Do czasu, gdy mama spiła się tamtego wieczoru tequilą i najwyraźniej zapomniała, czemu tak bardzo zależało jej, żeby mnie okłamywać. I się wysypała.

Przyjaźnili się, to akurat była prawda, ale nigdy ze sobą nie chodzili. Tata natomiast zrobił się zazdrosny i każdego faceta, który odważył się porozmawiać z mamą, wykopywał z jej życia. Na tym jednak nie poprzestawał. Pewnego wieczoru, kiedy płakała po gościu, który ją świeżo rzucił, tata zaczął się do niej dostawiać. I nie przyjmował odmowy.

Ani za pierwszym razem, kiedy powiedziała nie.

Ani za jedenastym.

Liczyła, tak nawiasem.

Mama miała wtedy siedemnaście lat, a ja byłam owocem tamtej nocy – dziecko, które nie powinno się rodzić z koszmaru, który nie powinien się wydarzyć.

Tu wypadałoby powiedzieć, że usłyszawszy to, natychmiast znienawidziłam ojca, i w pewnym sensie tak się stało, ale też nadal go kochałam. Nie przestał być moim tatą, gościem, który nazywał mnie maleńką i przyrządzał mi bezalkoholowe piwo korzenne z lodami, kiedy miałam gorszy dzień. Zastanawiałam się, jak ten cichy, troskliwy mężczyzna, przy którym wyrosłam, mógł dopuścić się takiego czynu.

Przez jakiś czas żyłam w swego rodzaju smutnym zawieszeniu między dwoma uczuciami – miłością i nienawiścią – kiedy jednak wreszcie zebrałam się na odwagę, żeby go o to zapytać, przyznać, że wiem, co się wydarzyło, nie miał mi nic do powiedzenia. Nie przeprosił, nawet nie próbował się bronić. Nie wyglądało na to, żeby czuł cokolwiek oprócz złości, że mamie się to w ogóle wyrwało. W efekcie zbliżyłam się bardziej do nienawiści i zerwałam z nim kontakt jakieś pięć miesięcy później, licząc od wieczora, gdy mama wyznała mi prawdę.

I chociaż nie powinnam czuć do mamy żalu, że nie powiedziała mi o tym wcześniej, to go czułam. Nie powinnam była winić jej za to, że pozwoliła mi widzieć w ojcu dobrego człowieka, ale ją winiłam. I w ten właśnie sposób moje życie nigdy nie miało już być takie jak dawniej.

Jak już mówiłam, nie czułam do mamy nienawiści. Jednak tamtego wieczoru utkwił między nami niedający się usunąć klin i za każdym razem, kiedy patrzyłam na matkę, ta drzazga kłuła mnie w pierś.

Najczęściej więc na nią nie patrzyłam.

– W porządku – odparła pokonana. – Baw się w takim razie dobrze. – Nie przerwałam przeczesywania rzeczy w poszukiwaniu bikini, więc mama odwróciła się do wyjścia. Przystanęła jednak, żeby dodać przez ramię: – Kocham cię.

Zamarłam, przymknęłam powieki i wypuściłam powoli powietrze.

– Ja ciebie też, mamo.

W życiu nie mogłabym nie wypowiedzieć tych słów. Kochałam ją całym sercem, nawet jeśli nasza relacja się zmieniła.

Kiedy wreszcie znalazłam kostium, ubrałam się, przytroczyłam deskę do dachu mojego zdezelowanego SUV-a i dojechałam na plażę – zaczynałam dusić się pod ciężarem dnia. Ale gdy tylko rzuciłam na fale deskę i się na niej położyłam, moje ręce odnalazły rytm i znajomy ogień, który towarzyszył wypływaniu na głębsze wody. Znów lżej odetchnęłam.

Surfowanie w południowej Florydzie dalekie było od idealnego, ale mnie wystarczało. Było moim ulubionym sposobem spędzania wolnego dnia, w kontakcie z wodą, ze sobą. To był mój czas dla siebie, na przemyślenia, na przeżywanie. Surfowanie było dla mnie tym, czym dla większości ludzi fitness czy jedzenie – sposobem na radzenie sobie, na uzdrowienie, na przepracowanie problemów lub zignorowanie ich, w zależności od nastroju. Moim pocieszeniem.

I właśnie dlatego omal nie spadłam z deski, kiedy obok mnie pojawił się Jamie.

– No proszę, kogo ja widzę – powiedział z zadumą niskim i schrypniętym głosem.

Na moment straciłam równowagę. Zachichotał, a ja zmrużyłam oczy, ale i tak się uśmiechnęłam. Wszystkie moje dywagacje na temat jego ciała w jednej chwili znikły. Przełknęłam ślinę, przebiegając wzrokiem po jego wyrzeźbionych ramionach aż do samego brzucha. Znajdowała się na nim blizna, tuż nad prawym biodrem, na którą zapatrzyłam się odrobinę za długo, po czym odchrząknęłam i przeniosłam wzrok z powrotem na wodę.

– Sądziłam, że macie z Jenną plany.

Wzruszył ramionami.

– Mieliśmy. Ale podobno doszło do jakiejś cheerleaderskiej sytuacji awaryjnej.

Spojrzeliśmy sobie w oczy, usiłując stłumić chichot, a potem wybuchnęliśmy śmiechem.

– Nigdy nie zrozumiem sportów drużynowych – powiedziałam, kręcąc głową.

Jamie zmrużył oczy w słońcu. Pokonaliśmy niewielką falę z nogami zwisającym po bokach desek.

– Słucham? Nigdy nie zrozumiesz, jak to jest mieć drużynę, która pracuje nad osiągnięciem wspólnego celu?

Prychnęłam.

– Nie wkurzaj mnie. Wiesz, co miałam na myśli.

– Aha, tak bardzo nie cierpisz się dobrze bawić?

– Nie, ale nie cierpię zabawy zorganizowanej. – Zerknęłam na niego z ukosa i posłałam mu uśmieszek, po czym uśmiechnęłam się nieco szerzej, kiedy w odpowiedzi drgnął mu prawy kącik ust. – Nie wiedziałam, że surfujesz.

– Tak – odparł swobodnie. – Możesz wierzyć albo nie, ale my, ludzie bawiący się w zorganizowany sposób, lubimy też sporty indywidualne.

– Nie odpuścisz, prawda?

Roześmiał się, a ja się troszkę rozluźniłam. Co z tego, że Jamie był niewiarygodnie boski i miał kaloryfer godny młodego Brada Pitta? Potrafiłam sobie poradzić, przyjaźnić się, ignorować lekkie szarpnięcie w żołądku, kiedy się do mnie uśmiechał. Miło mieć innego przyjaciela oprócz Jenny. Ona łatwo zawierała przyjaźnie, ja miałam skłonność do odpychania ludzi – z wyboru lub przez przypadek. Może ten trójkąt Jamie–B–Jenna nie był wcale taki zły?

Kiedy jednak dogłębnie zastanowiłam się nad możliwością posiadania przyjaciela płci męskiej, żołądek szarpnął mi się z zupełnie innej przyczyny. Przed oczami stanął mi obraz mamy zgiętej nad toaletą, jej przekrwionych białek i szczerych słów tkwiących niczym wykałaczki w moim gardle. Przełknęłam ślinę, zamknęłam na moment oczy, a potem zerknęłam na wodoodporny zegarek na swoim nadgarstku.

– Spróbujmy złapać następną falę.

Nie czekałam na jego odpowiedź, tylko wypłynęłam dalej.

Surfowaliśmy, na ile się dało, ale fale tego dnia były smętne, ledwie udawało się im pchnąć nas w stronę brzegu. W końcu więc wylądowaliśmy w pozycji, od której zaczynaliśmy, z nogami zwisającymi w słonej wodzie pod nami, wpatrzeni w dal. Słońce powoli zachodziło na zachodnim wybrzeżu, zalewając plażę mglistą, żółtawą poświatą.

– Gdzie się podziewasz, kiedy tak robisz?

– Co robię? – spytałam zdziwiona.

– Masz czasem taką minę, taki niewidzący wzrok. Jakbyś była tu ciałem, a nie duchem.

Przyjrzał mi się w taki sam sposób jak pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy. Przesunęłam kciukiem po jednym z czarnych wzorów na mojej desce i wzruszyłam ramionami.

– Chyba się zamyśliłam.

– Brzmi niebezpiecznie.

Uśmiechnął się, a ja poczułam, że palą mnie policzki, chociaż nikt oprócz mnie by się nie zorientował. Na mojej skórze nie pojawiały się rumieńce jak u Jenny.

– Pewnie tak. Powinieneś trzymać się z daleka.

Jamie gryzł wnętrze ust, wpatrując się wciąż we mnie, po czym otworzył je, żeby coś powiedzieć, ale nie powiedział nic. Odwrócił się i spojrzał w tym samym kierunku, w którym ja patrzyłam, a następnie znów się odezwał.

– O czym w tej chwili myślisz?

Wypuściłam powoli powietrze.

– Że nie mogę się doczekać, kiedy się stąd wyrwę, przeniosę do Kalifornii i wreszcie złapię prawdziwą falę.

– Wyjeżdżasz?

– Jeszcze nie. Ale mam nadzieję, że na studia.

– A – mruknął w zamyśleniu. – Czyli nie interesuje cię nauka w Palm South University?

Pokręciłam głową.

– Nie, za duża spina. Chcę chodzić do wyluzowanej szkoły na zachodnim wybrzeżu. Gdzieś, gdzie mają mniej żałosne fale.

Jamie zanurzył w wodzie dłoń, uniósł rękę i pozwolił, żeby woda skapywała mu z palców na rozgrzaną skórę ramion.

– Ja też, Brecks. Ja też.

Skrzywiłam się na dźwięk swojego imienia.

– Samo B.

– Samo B, tak?

Przytaknęłam.

– Też wybierasz się na studia do Kalifornii?

– Taki jest plan. Mam tam wujka ze znajomościami w paru szkołach. A ty myślisz o jakiejś konkretnej?

– Jeszcze nie. Byle daleko stąd.

Skinął głową, nie zmuszając mnie na szczęście do rozwijania tego naładowanego emocjonalnie zdania. Posiedzieliśmy chwilę w milczeniu, a potem dopłynęliśmy do brzegu i z deskami pod pachą pomaszerowaliśmy z powrotem do samochodów. Piasek pod stopami był trochę szorstki, ale uwielbiałam jego dotyk. W plaży kochałam wszystko, zwłaszcza surfowanie. Zerknęłam na Jamiego, ciesząc się bardziej, niż bym się spodziewała, że na niego wpadłam.

Kiedy się wytarliśmy, pomógł mi przywiązać moją starą limonkową deskę do dachu mojej staruszki. I jak na nią przystało, moja kia sportage rocznik dziewięćdziesiąty ósmy nie zareagowała, kiedy spróbowałam ją odpalić.

– Świetnie – wymamrotałam, opierając się czołem na kierownicy.

Jamie właśnie skończył pakować swoją deskę kilka aut dalej i zawrócił.

– Nie jedziesz?

– Chyba mam szczęśliwy dzień.

Uśmiechnął się i pociągnął za klamkę, żeby otworzyć moje drzwi.

– Chodź, podrzucę cię do domu.

Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale ten drobny gest, te kilka prostych słów miało zmienić wszystko między mną i Jamiem Shawem.

2

Rausz

Samą plażę uwielbiałam, nie znosiłam jednak tego, co robiła z moimi włosami.

Byłam owocem związku moich rodziców, dziedziczyłam cechy w równej mierze po obojgu. Miałam oczy ojca, włosy matki i karnację w pół drogi między jednym a drugim. Ponieważ tata był biały, a mama czarna, z moją kremową mokka latte mieściłam się dokładnie pośrodku. Byłam niska jak mama i uparta jak tata, a po obojgu odziedziczyłam podwójną dawkę najzacieklejszej pracowitości. Mama była drobniutka i prawie nie miała wartych wspomnienia krągłości i w tej kwestii również byłam do niej podobna. Lubiłam swoją wysportowaną sylwetkę, mimo że nie przyciągała uwagi chłopców tak jak biodra Jenny.

Jednak słona woda współgrała w moimi włosami równie dobrze jak z olejem. Robiłam, co mogłam, żeby ujarzmić fryzurę w małym lusterku pasażera w jeepie Jamiego. Palcami starałam się ożywić na nowo spiralki loków. Następnie przetarłam palcami policzki, usuwając resztki soli. Moje szaroniebieskie oczy wyglądały tego dnia na zmęczone. Omiotłam spojrzeniem piegi na swoich kościach policzkowych, po czym zamknęłam dach i usadowiłam się wygodnie na skórzanym fotelu.

Nigdy nie widziałam nawet tak porządnego jeepa, o przejażdżce nim nie wspominając. Był nowiuteńki, wiśniowy, miał fotele z czarnej skóry i odpicowaną deskę rozdzielczą. Wydał mi się trochę przesadnie wypasiony, zwłaszcza jak na auto licealisty. Czy siedemnastolatek naprawdę potrzebował tak kosztownego wozu?

Odpowiedź brzmiała: z całą pewnością nie.

Ale w ciągu tych ośmiu dni od pierwszego spotkania wiele się o Jamiem dowiedziałam dzięki małemu śledztwu w mediach społecznościowych. Nasza szkoła była ogromniasta, sam rocznik mój i Jenny liczył przeszło sześćset osób. Duma jednak nie przeszkodziła mi w przeszukaniu sieci pod kątem informacji na temat nowego chłopaka przyjaciółki i zebrałam sporo wiadomości. Wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że jego ojciec był właścicielem jednego z najlepszych prywatnych biur rachunkowych w Fort Lauderdale i Jamie był ustawiony na resztę życia. Ja liczyłam na studia w Kalifornii, ale nie miałam cienia wątpliwości, że jeśli on postanowi, że tego chce, to się tam dostanie.

Zastanawiałam się przez chwilę, jakby to było dorastać ze świadomością, że finanse nigdy nie będą stanowiły bariery, ale w zasadzie mnie to nie obchodziło. Zostałam wychowana w przekonaniu, że na to, czego się w życiu chce, trzeba ciężko pracować, i to właśnie zamierzałam robić. Byłam już na najlepszej drodze, koncentrowałam się na ocenach i angażowałam we wszystkie szkolne aktywności, którym mogłam podołać, żeby zbudować CV potrzebne do podania na studia. Odkryłam też, że Jamie ma psa imieniem Brutus i dwie siostry, obie młodsze, obie równie piękne jak on.

Na dalsze śledztwo już sobie nie pozwoliłam, bo nie mogłabym udawać, że to nie jest creepy.

– Mam skręcić w Scenic Drive? – spytał Jamie, wjeżdżając na Cherry Street.

– Tak. W lewo na Scenic, mój dom jest czwarty po prawej. Jasnożółty, nie da się przegapić.

Zaległa między nami cisza, przegarnęłam więc ponownie włosy palcami, przygładzając je, i pomyślałam, czy w ogóle Jamiego obchodzi, jak wygląda mój dom.

– Masz bardzo fajny samochód – rzuciłam głupio, przerywając milczenie.

Jamiemu lekko zaświeciły się oczy, poruszył się i poprawił dłonie na kierownicy.

– Dzięki. Musiałem zapieprzać w wakacje przez trzy kolejne lata, żeby na niego zarobić, więc go doceniam.

Uniosłam brew.

– Sam za niego zapłaciłeś?

– Tak jakby. Pracowałem przez trzy sezony za darmo w firmie ojca. Powiedziałem tacie, że chcę jeepa, porządnego, którego będę mógł używać do wożenia deski, ale też wygodnego na dłuższe wycieczki. – Odwrócił się do mnie. – Wreszcie mi go kupił po zeszłych wakacjach.

– Nieźle. A czemu właściwie twój wóz musi się nadawać na wycieczki?

Jamie zauważył, że skrzyżowałam ręce, bo pojawiła się na nich gęsia skórka od zasychającej słonej wody. Pochylił się i przykręcił klimę.

– Nie wiem, chyba na wszelki wypadek. Uwielbiam prowadzić. To pomaga mi pozbierać myśli.

Skinęłam głową.

– Tak, rozumiem.

– I to w zasadzie jedyna chwila, kiedy mogę posłuchać takiej muzyki, jakiej mam ochotę słuchać. Kiedy nie ma w aucie nikogo, kto by coś na ten temat powiedział.

– No to mnie zaciekawiłeś – odezwałam się, rozplatając ręce i siadając na nodze. – Czego w takim razie słuchasz?

Jamie zacisnął usta w wąską kreskę.

– Obiecujesz, że nie będziesz się śmiała?

– Nie.

Zachichotał.

– To nie mogę ci pokazać.

– No dobrze. Nie będę.

Przyjrzał mi się uważnie, rozważając, czy mi zaufać.

– A przynajmniej nie na tyle głośno, żebyś usłyszał.

– Zgoda.

Uśmiechnął się, ale szybko spoważniał, podłączył telefon do kabla i zaczął przeglądać muzykę. Za każdym razem, kiedy poruszał palcem w górę, przesuwając playlistę, na jego przedramieniu pojawiała się długa wyrazista linia wzdłuż pracującego mięśnia. Wpatrywałam się w nią, obserwując mięsień, dopóki nie zatrzymaliśmy się na światłach i nie popłynęły pierwsze dźwięki.

Brzmiały łagodnie, kojąco, znajomo. Bardzo znajomo. Kiedy dotarło do mnie, co to za kawałek, nie mogłam się powstrzymać.

– Chyba sobie jaja robisz.

– Wiem, dziwaczne.

Jamie wyciągnął rękę, żeby ściszyć, ale ją odsunęłam.

– Nie, nie, to jest świetne. Po prostu nie mogę uwierzyć, że ty słuchasz muzyki klasycznej. To Brian Crain, prawda?

Teraz on wydał się zaskoczony.

– Tak.

– Uwielbiam go – powiedziałam podekscytowana i się wyprostowałam. Możliwe, że wręcz odrobinę podskoczyłam. – Jest niesamowity. Błagam, powiedz, że słuchasz też The Piano Guys.

Szczęka mu opadła.

– Zajebiście ich uwielbiam.

Oboje się roześmialiśmy, promiennym spojrzeniem przyglądaliśmy się sobie nawzajem, jakby to drugie nie mogło być prawdziwe.

– Ale odjazd! W życiu nie spotkałam nikogo, kto lubiłby ten gatunek muzyki. Przenigdy.

– To jest nas dwoje – odparł, a światło zmieniło się na zielone.

Nie od razu ruszył, tylko patrzył mi prosto w oczy w taki sposób, że zastanawiałam się, o czym myśli. Jakbym była obrazem, a on kuratorem. Czułam, że rozważa, obraca w głowie, rozmyśla, czy powinien dołączyć mnie do kolekcji, czy sobie odpuścić.

Modliłam się, żeby wybrał pierwszy wariant, chociaż wiedziałam, że nie powinnam.

Stojąca za nami mazda zatrąbiła i Jamie zamrugał, a czar prysł. Przez resztę drogi powrotnej nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, wsłuchani tylko w jego playlistę i szum silnika. Dziwnie swobodnie siedziało się tak w milczeniu z Jamiem, jakbyśmy nie potrzebowali słów, zwłaszcza że przygrywała nam w trasie fortepianowa wersja Bring Him Home z Nędzników.

Kiedy zaparkował pod moim domem, uśmiechnęłam się, nie odrywając wciąż głowy od zagłówka, i zwróciłam twarz w jego stronę.

– Potrafię zagrać ten kawałek.

– Zagrać?

Przytaknęłam.

– Mhm. Na skrzypcach.

– Grasz na skrzypcach?

– Nie.

Otwarł usta, znów je zamknął, a potem się roześmiał.

– Dobra, nie załapałem.

Uśmiechnęłam się szerzej.

– Nie gram na skrzypcach. Ale któregoś dnia siedziałam w czasie przerwy obiadowej koło takiego chłopaczka z zespołu. Usłyszał, że tego słucham. Wyjął mi słuchawki i przekonany, że to bardzo urocze, wyszeptał mi do ucha, że potrafi zagrać ten kawałek na skrzypcach. Sądził, że na to polecę. – Wzruszyłam ramionami. – Ale nie zrobiło to na mnie wrażenia, powiedziałam mu, że każdy może się tego nauczyć. Wtedy darował sobie flirt i zaczął się obruszać, powiedział, że nie ma opcji, żebym była się w stanie nauczyć, więc się założyliśmy. Pięć tygodni później podeszłam do stolika, przy którym siedział, wzięłam oparte obok niego skrzypce i zagrałam.

– Nie wierzę.

Zassałam wargi do środka i się uśmiechnęłam.

– Serio. Mam silny zmysł rywalizacji, Jamie Shaw. I nigdy nie odrzucam wyzwania.

W resztkach dziennego światła jego oczy były złocistozielone. Wokół nas zapadał zmrok, a skóra Jamiego zmarszczyła się, kiedy opuścił głowę w tył, naśladując moją pozycję.

– Zapamiętam to sobie, Br… – zatrzymał się – B.

Przez ułamek sekundy mu się przyglądałam, a potem odpięłam pas, wzięłam torbę plażową i przerzuciłam sobie jej pasek przez ramię.

– Dzięki za podwiezienie – westchnęłam, kręcąc głową. – Jenna mnie zabije, kiedy się dowie, że nie dam rady jutro pojawić się na meczu.

– Co masz na myśli?

– No… zadzwonię do taty i spytam, czy może zabrać mój samochód do warsztatu przyjaciela, ale nie ma opcji, żeby naprawili go do jutrzejszego wieczora. Jenna występuje podczas pierwszego meczu sezonu. Obiecałam, że przyjdę, ale o ile mama nie wyjdzie wcześniej z pracy, to jakoś tego nie widzę.

– Ja cię zabiorę – zaproponował szybko Jamie.

– Nie, nie, nie trzeba. Nie musisz…

– Chcę. Poważnie. I tak jadę na mecz i będzie miło mieć z kim siedzieć.

Uśmiechnął się tym swoim leniwym, zawadiackim uśmiechem, od którego miękły mi nogi.

– W porządku.

Jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.

– W porządku.

Kiedy odwiesiłam deskę w garażu, mama siedziała już w swoim pokoju, więc zrobiłam sobie tosty z serem i zjadłam sama u siebie. Nie włączyłam telewizora, nie przejrzałam powiadomień w telefonie. Jadłam tylko powoli, kęs za kęsem, wpatrując się w drzwi garderoby i odtwarzając każdą chwilę dzisiejszego wieczoru. Następnie, spędziwszy na jedzeniu tyle czasu, ile nie przekraczając granic rozsądku, można poświęcić na jedzenie, zadzwoniłam do taty. Odbierając, musiał zdawać sobie sprawę, że czegoś potrzebuję – bo tylko wtedy do niego dzwoniłam – więc przeszłam do sedna. Powiedział, że się tym zajmie, bo takim właśnie był facetem.

Ale był też facetem, który potrafił zgwałcić moją matkę, i czasem musiałam wbrew sobie o tym przypominać. Szczególnie w te wieczory, kiedy mówił do mnie „córeczko”, a moje serce pęczniało z miłości, którą zawsze do taty czułam.

Mój wzrok stracił ostrość, pewnie od słonej wody, więc gdy tylko się rozłączyłam, zrobiłam sobie kąpiel. Zawsze uwielbiałam się kąpać, a prysznic brałam jedynie w sytuacji, kiedy się dokądś spieszyłam. Przyjemnie było wymoczyć się w gorącej wodzie, dać sobie czas na przemyślenia. Jeśli tylko miałam dla siebie te pół godziny, to mi wystarczało.

Tego jednak wieczoru, pluszcząc stopy pod kranem, w czasie gdy woda powoli się wokół mnie podnosiła, czułam się inaczej. Wrzątek był trochę bardziej wrzący, światła trochę jaśniejsze, a wzrok wciąż mi się nie wyostrzał. Myślałam zbyt intensywnie o tej jednej osobie, o której z pewnością nie powinnam myśleć, a w miarę jak zapuszczała w moim organizmie coraz głębiej korzenie, ogarniała mnie ekscytacja, jakiej dotąd nie znałam.

Powinnam była zebrać myśli. Powinnam zadzwonić do Jamiego i powiedzieć mu, żeby po mnie nie przyjeżdżał. Wyjąć zdjęcie jego i Jenny, żeby przypomnieć sobie, gdzie w tym trójkącie jest moje miejsce.

Ale żadnej z tych rzeczy nie zrobiłam.

I żałowałam tylko, że nie czuję wyrzutów sumienia.

• • •

Chociaż nie znosiłam ducha szkolnej wspólnoty, energia meczu otwierającego szkolny sezon w południowej Florydzie to było coś. Uczniowie wymalowali się naszymi kolorami – turkusowym i białym – głośno kibicowali i trąbili ile sił w płucach. Zespół grał energiczne kawałki, przy których trudno było nie zatańczyć, i wszyscy przybijali sobie piątki, kiedy nasza drużyna zrobiła coś dobrze. Na trybunach panowała przyjazna atmosfera, jakiej się nie spodziewałam.

W poprzednim sezonie Liceum South Springs nie zwyciężyło w ani jednej rozgrywce, ale w tym roku mieliśmy całkiem przyzwoitą ekipę, na całe szczęście dla mnie, bo miałam zapewne uczestniczyć we wszystkich meczach, żeby oglądać Jennę w roli cheerleaderki.

Jenna Kamp należała do przyjaciół, których się mocno trzyma i nigdy nie puszcza. Była żarliwie lojalna, przezabawna i ambitna – dokładnie takimi osobami chciałam się otaczać. Nigdy nie snuła biernie marzeń i mnie też na to nie pozwalała. A do tego była jedyną osobą w moim życiu, która akceptowała mnie taką, jaka byłam – dokładnie taką – i w pełni mnie kochała. Wiedziała o moich rodzicach, o moim imieniu, o moim nieszczególnie wypasionym wozie. Nie przeszkadzało jej, że mama pali w domu, więc moje ubrania śmierdzą dymem, ani że do końca podstawówki nie umiałam nic zrobić ze swoimi włosami. Kochała mnie na dziwnych etapach życia i wiedziałam, że w znacznie gorszych warunkach też by mnie kochała. Była moją przyjaciółką od zawsze i na zawsze.

I właśnie dlatego czułam się wyjątkowo fatalnie, że skupiam się na miejscu, w którym moje kolano dotyka kolana jej chłopaka, w czasie gdy oglądaliśmy jej występ.

Trybuny były pełne, więc przedostaliśmy się z Jamiem na niewielką otwartą przestrzeń w trzecim rzędzie. Mogłam albo dotykać przypadkowego pierwszoklasisty, albo Jamiego. Wybrałam więc Jamiego.

Jako znajomego, rzecz jasna.

– Dajesz radę? – spytał, popijając mrożony koktajl, który kupił w przerwie. – Wiem, że ta zorganizowana zabawa to dla ciebie tortury.

– Krytykujesz mój brak ducha wspólnoty, prawda?

– Tylko troszkę.

Westchnęłam.

– I to po tym, jak obiecałam cię nie ocenić za gust muzyczny. Nieuczciwa zagrywka, Jamie Shaw.

Pomieszał w koktajlu słomką, a na jego usta wypłynął lekki uśmieszek.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo.

Zmrużyłam oczy, gotowa spytać, co to w ogóle miało znaczyć, kiedy cheerleaderki zaczęły nowy układ. Jamie spojrzał na Jennę, skoncentrował się na niej z seksownym uśmiechem i przez caluteńki czas jej występu ich spojrzenia się od siebie nie oderwały. Ja też ją obserwowałam, zauroczona jej doskonałością. Poważnie, w życiu nie spotkałam osoby piękniejszej niż ona – włączając w to Jamiego. Po prostu olśniewała.

Na koniec Jenna posłała Jamiemu całusa, a on uśmiechnął się promiennie. Odwróciła się z powrotem w stronę boiska, aż zawirowała jej miniówka.

A potem on zwrócił się do mnie.

– Należysz do jakiegoś klubu czy czegoś w tym rodzaju?

Policzki mi zapłonęły.

– No dobra, serio, nie śmiej się, bo moje zainteresowania i zainteresowania Jenny to dwa różne światy.

– Nie porównuję was.

Przygryzłam na te słowa policzek, bo dostrzegłam w jego oczach szczerość.

– Należę do koła dyskusyjnego. I wolontariatu.

Roześmiał się głośno i sarkastycznie.

– Mogłem się domyślić, że należysz do koła dyskusyjnego.

– A co to ma niby znaczyć?!

Jamie roześmiał się jeszcze bardziej, pochylił się i oparł dłoń na moim kolanie. Starałam się zignorować, jak parzyła mnie przez dżinsy.

– Nic, to ma sens. Ty i te twoje usta.

Zabrał rękę, ale jego wzrok zatrzymał się na moich ustach, o których właśnie wspomniał, więc ledwo łapałam oddech.

Pociągnął nosem i przeniósł spojrzenie z powrotem na boisko.

– Jaki wolontariat?

– Taki klub pracujący na rzecz lokalnej społeczności. Chciałam podkręcić swoje CV przed ostatnim rokiem szkoły.

Nasza drużyna zdobyła punkt, więc wszyscy się zerwali i głośno wiwatowali. My z Jamiem z lekkim opóźnieniem. Przybiliśmy piątki z paroma osobami dookoła i obejrzeliśmy skok Jenny, po czym usiedliśmy znów na miejscach.

– Tak, mówiłaś, że chcesz wyjechać na studia do Kalifornii. Ale na jakie studia konkretnie?

Podprowadziłam mu koktajl, wycelowałam w niego słomką, a potem wzięłam łyk.

– Ustaw się w kolejce po odpowiedź zaraz za moją mamą.

Jamie odebrał mi napój i natychmiast się napił, co mi uświadomiło, że skorzystaliśmy z tej samej rurki. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego żołądek wykonał na tę myśl salto.

– A mogłabyś przynajmniej podzielić się z końcem kolejki przemyśleniami?

– Po prostu jeszcze nie wiem. Pewnie wyjadę niezdecydowana, zacznę kursy ogólne i wtedy się zastanowię. Uwielbiam pisać, ale lubię też porządek i dyscyplinę matematyki. Kręcą mnie wystąpienia publiczne, ale dobrze mi robią ciche godziny poświęcone projektom jednoosobowym. – Westchnęłam. – Uważam, że głupio byłoby się ograniczać. Czy to źle, że interesuje mnie więcej niż jeden kierunek?

Przechylił głowę.

– Ani trochę. Myślę, że jesteś przez to niepospolita.

– Świetnie. Niepospolita. Jak jakaś roślina. Zabrzmiało to tak, jak kiedy mama mówiła mi dawniej, że jestem wyjątkowa.

Jamie się roześmiał.

– Bo jesteś. Jesteś jedyna w swoim rodzaju, B. To mi się w tobie podoba.

Oddech uwiązł mi gdzieś pod mostkiem, wciągnęłam więc głęboko powietrze, wsunęłam dłonie pod uda i odsunęłam swoje kolano, żeby się z nim nie stykało. Nagle mnie to przytłoczyło. Skupiłam się na miejscu, w którym chłodny metal siedziska dotykał mojej skóry.

– A ty? Masz już wszystko zaplanowane, dobrze myślę?

– W sumie tak. Dla mnie to zawsze było proste. Chcę tego, co ma mój tata. – Spojrzenie miał promienne, pełne życia. – Nie jestem pewien, czy ci o tym mówiłem, czy nie, ale jest księgowym, ma własną firmę w Fort Lauderdale.

– No coś ty! – udałam zaskoczoną.

Jamie troszkę się wyprostował i zaczął gestykulować rękami.

– Założył tę firmę w wieku dwudziestu sześciu lat, B. Dwudziestu sześciu. Wyobrażasz to sobie? – Pokręcił głową. – Dwukrotnie omal nie splajtował, ale walczył o nią, a teraz to jedna z najlepszych firm w okolicy. Chcę to kontynuować, pracować dla niego, dopóki mi jej nie przekaże, pracować jeszcze ciężej, kiedy już będzie moja, żeby podtrzymać renomę, na którą ojciec tak bardzo pracował. Chcę znaleźć miłość życia, ożenić się, wypełnić nasz dom dziećmi i robić, co trzeba, żeby zapewnić im wszystko, czego będą potrzebować.

– Ty tego chcesz? Czy on chce tego dla ciebie?

Przeciwna drużyna zaliczyła touchdown, więc tłum się rozbuczał, przerywając chwilowo naszą rozmowę. Kiedy hałas ucichł, Jamie ciągnął dalej:

– Ja tego chcę – powiedział z przekonaniem. – Bardzo mi się podoba to, co tata zbudował z mamą, to, co zrobili dla mnie i moich dwóch sióstr, Sylvii i Santany. – Wzruszył ramionami, a ja patrzyłam, jak pojedynczy kosmyk włosów wysuwa się i opada mu na czoło. – Pracowałem w jego firmie w wakacje przez trzy lata z rzędu i było ekstra. Jestem w tym dobry. Sam nie wiem, po prostu to ma chyba dla mnie sens.

– Pewnie przyjemnie tak wiedzieć, czego się chce.

Przełknął ślinę, skupił wzrok na meczu, już nie na mnie.

– Czasem to trudniejsze, niż myślisz. Zawsze czai się gdzieś lęk, że choć wiem, czego chcę, mogę tego nigdy nie urzeczywistnić. – Zerknął na mnie. – Czasem to bardziej skomplikowane niż pragnienie i wcielenie tego pragnienia w życie.

Pokiwałam głową, a przynajmniej tak mi się wydawało. Patrzył na mnie w ten charakterystyczny dla niego sposób, a gdy to robił, nie mogłam być pewna, czy moje ciało porusza się zgodnie z moją wolą.

– Podejrzewam, że znajdziesz na to sposób.

Uśmiechnął się swobodnie, co rozładowało napięcie.

– Dzięki, B. Ty też.

Ostatecznie wygraliśmy mecz dwadzieścia cztery do czternastu, a Jenna zbiegła z boiska i padła Jamiemu w ramiona na odgłos końcowego gwizdka. Podniósł ją z łatwością, zawirował z nią, po czym pocałował przy wtórze zbiorowego „oooo” z ust świadków tej filmowej sceny. To właśnie ten pocałunek przywołał mnie do rzeczywistości, rzeczywistości, w której Jamie był chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki. Jenna odwróciła się do mnie, więc przybrałam pospiesznie uśmiech, zanim zdążyła mnie przytulić.

– Tak się cieszę, że przyszłaś! Wiem, że to nie jest twój żywioł.

Wzruszyłam ramionami.

– Nie było tak źle. – Zerknęłam na Jamiego, a ten się uśmiechnął, ale szybko przeniósł wzrok z powrotem na Jennę, moją przyjaciółkę, którą kochałam i która mi ufała. – Nadal masz ochotę u mnie dziś nocować?

– No pewnie! Potrzebujemy babskiego wieczoru. Tylko błagam, powiedz, że masz żelkowe miśki i napój izotoniczny gotowe do spożycia.

Obruszyłam się.

– Proszę cię, co to w ogóle za pytanie?

Rozpromieniła się, jej błękitne oczy rozbłysły w światłach stadionu.

– Muszę tu tylko skończyć i przyjadę. Do zobaczenia za jakąś godzinkę?

– Idealnie.

Wspięła się na czubki palców, żeby jeszcze raz pocałować Jamiego, po czym odbiegła truchtem, a Jamie odczekał dłużej, niż to było konieczne, zanim obrócił się znów w moją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, mówiły więcej niż słowa, więc odwróciłam się pierwsza i ruszyłam w kierunku parkingu, a on w ślad za mną.

• • •

W drodze powrotnej w jeepie Jamiego panowała cisza – jak makiem zasiał – bo oboje byliśmy pochłonięci własnymi myślami. Dopóki oczywiście nie odezwał się mój telefon.

– Cześć, tato.

– Cześć, córeczko. Jak tam mecz?

– W porządku – odparłam krótko.

Stwierdzenie, że od wyznania mamy moja relacja z ojcem była napięta, stanowiłoby niedopowiedzenie. Pewnie doprowadzałam go do szału tą huśtawką, bo chwilami zapominałam i pozwalałam, żeby sprawy układały się jak dawniej, a potem ledwie mogłam z nim rozmawiać bez mdłości. Nie wiedziałam, jak pstryknąć palcami i znienawidzić własnego tatę, chociaż zazwyczaj się starałam. Chyba nie istniał „właściwy sposób” radzenia sobie z czymś takim, a przynajmniej ja takiego nie odkryłam.

– To dobrze, cieszę się, że wyszłaś z domu. – Zmienił ton głosu, pewnie dlatego, że usłyszał mój. Wiedział, jaki to dla mnie dzień. – Słuchaj, mam wieści na temat twojego wozu.

– I?

– I… nie możemy ustalić, co jest nie tak. W każdym razie jeszcze nie. Sprawdziliśmy akumulator, alternator, układ rozrządu. Nick podejrzewa, że może to coś z elektryką.

Westchnęłam, podciągnęłam nogi na fotel pasażera i oparłam podbródek na kolanach.

– I co to oznacza?

– To oznacza, że potrzebujemy więcej czasu, żeby stwierdzić, co się dzieje. Nick wyjeżdża na dwa tygodnie, ale po powrocie potraktuje tę sprawę priorytetowo.

– Dwa tygodnie?! – krzyknęłam trochę głośniej, niż zamierzałam, aż Jamie zmarszczył brwi i spytał, czy wszystko gra. Pokręciłam tylko głową. – Do dupy.

– Wiem. Ale na razie możemy zacząć odkładać kasę.

Przełknęłam ślinę.

– Ile to twoim zdaniem będzie kosztowało?

Tata dłuższą chwilę milczał, wyobraziłam sobie więc, jak gładzi swoją rudą brodę. Zawsze tak robił, kiedy miał złe wiadomości.

– Nie jestem pewien, ale zakład, że co najmniej tysiaka.

– Kurwa, ja pierdolę.

– Język, Brecks.

Policzki stanęły mi ze złości w płomieniach.

– Nie mów do mnie Brecks.

Westchnął.

– Tak masz na imię, córeczko.

– Nie. Mam na imię B. I dobrze o tym wiesz, więc przestań udawać, że nie wiesz.

– Staram się tylko pomóc.

Sprawiał wrażenie pokonanego, więc zacisnęłam zęby i dłoń na telefonie, po czym wypuściłam powoli powietrze.

– Wiem, tato. Muszę kończyć, ale dziękuję. Zadzwonię jutro.

– Dobrze. Kocham cię.

Zamilkłam.

– Ja ciebie też.

Po skończonej rozmowie zaległa zbyt ciężka cisza, a Jamie chyba to zauważył, bo podłączył swój telefon i bez słowa puścił The Piano Guys. Kiedy ich wersja With or Without You powoli popłynęła z głośników, poczułam wdzięczność, ale jej nie wyraziłam. Zachodziłam w głowę, jak zdobyć pieniądze, których potrzebowałam na naprawę samochodu. Latem pracowałam w sieciówce spożywczej, ale liczyłam, że w ciągu roku szkolnego dam sobie wolne, żeby skupić się na nauce i może troszkę się zabawić.

No to mogłam się z tą myślą pożegnać.

Wysłałam esemesa do mojej dawnej menedżerki, która odpisała niemal natychmiast, że mogę wrócić do pracy w poniedziałek po szkole.

Jamie zaparkował tym razem na moim podjeździe, zgasił silnik jeepa i wbił we mnie wzrok, aż uległam i też na niego spojrzałam.

– Czemu nie znosisz tak swojego imienia, B?

W gardle urosła mi ciężka gula, poruszyłam się, rozważając, ile mu ujawnić. Powinnam wyznać mu prawdę? Czy powiedzieć, że to nie jego sprawa?

Czułam się zbyt wykończona, żeby kłamać, więc wzięłam drżący oddech i pozwoliłam, jak poprzedniego wieczoru, żeby głowa opadła mi na zagłówek.

– W noc, kiedy zostałam poczęta, tata wziął mamę siłą.

– Jezu – wyszeptał Jamie pod nosem, ale ja ciągnęłam dalej.

– Dowiedziałam się o tym dopiero jakiś rok temu. Do tamtej pory uwielbiałam swoje imię. Było krótkie, urocze i zabawne. Ale któregoś wieczoru mama się nawaliła i postanowiła mi powiedzieć, że wszystko, co wiedziałam na temat swojego życia, było kłamstwem.

Roześmiałam się trochę maniakalnie. Nie miałam pojęcia, czemu wygadałam się Jamiemu, ale po raz pierwszy od tamtej nocy, kiedy mama mi o tym opowiedziała, coś poczułam. Zaczęło się od ucisku w klatce piersiowej, ale z każdym słowem, które wypowiadałam, uczucie się rozwijało, wypierało całe powietrze, zastępując je piekącym bólem.

– Wiesz, że nie było go przy niej, kiedy mnie rodziła? Nikogo nie było. Ani babci, ani którejkolwiek z przyjaciółek mamy, tylko ona i ja. Pielęgniarka ułożyła mnie w jej ramionach, a ona, jak twierdzi, się rozpłakała.

Jamie się nie odezwał, wyciągnął tylko rękę i położył mi ją na udzie.

– Tata jest Irlandczykiem, ma całą twarz w piegach. Kiedy więc mama zobaczyła piegi na moich policzkach, pomyślała o nim, o tamtej nocy, o piegach, które liczyła, żeby przetrwać osiem minut gwałtu.

Do oczu napłynęły mi łzy, zamrugałam więc pospiesznie. Nie mogłam uwierzyć, że płaczę, że wreszcie coś czuję, skoro tak długo byłam niemal jak odrętwiała.

– Nazwała mnie Brecks, co po irlandzku oznacza piegowata.

Ścisnął moją nogę mocniej, a ja przezwyciężyłam w sobie chęć, by sięgnąć po jego dłoń.

– Odkąd się dowiedziałam, nie mogę już znieść tego imienia. Nienawidzę go. Nienawidzę jego znaczenia. Nie mogę znieść tego, co ojciec zrobił mamie, i tego, co ona zrobiła mnie, nadając mi imię na pamiątkę czegoś tak koszmarnego.

Znów się roześmiałam, pokręciłam głową i otarłam łzy, które nie przestawały płynąć. Jamie Shaw dostrzegł we mnie ranę, o której istnieniu sama nie miałam pojęcia. To wyznanie otwarło ją i zaczęła krwawić.

– Boże, przepraszam cię. Nie wiem, czemu ci o tym opowiadam.

– Bo spytałem.

Pociągnęłam nosem i na niego spojrzałam.

– To nie oznacza, że musiałam odpowiadać.

Jamie oderwał rękę od mojego uda i otarł kciukiem z mojej brody łzę, której sama nie starłam. Nie opierałam się jego dotykowi, przymknęłam oczy i z drżeniem wypuściłam powietrze.

– Cieszę się, że to zrobiłaś.

Przygryzłam wargę. Wciąż trzymał dłoń na mojej twarzy, a ja starałam się nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia.

Tym razem jednak je czułam.

– Dzięki za podrzucenie, Jamie – powiedziałam cicho, odwracając od niego spojrzenie, i pociągnęłam za klamkę.

– Hej – zatrzymał mnie, gdy wysiadłam.

Zamknęłam drzwi, ale nachyliłam się przez okno i czekałam.

– Fotel pasażera jest twój, dopóki nie naprawią ci auta. Jeśli masz ochotę.

Przyglądał mi się badawczo – zbyt badawczo – spuściłam więc wzrok.

– Chyba oboje wiemy, że to kiepski pomysł.

Jamie zaczął coś mówić, ale zbyt cicho, żebym mogła usłyszeć, po czym urwał i nie dokończył swojej myśli. Nadgarstkiem potarłam nos i uśmiechnęłam się słabo.

– Do zobaczenia w szkole.

Jenna zjawiła się pół godziny później, co dało mi wystarczająco dużo czasu, żeby umyć twarz i przebrać się w oversize’ową koszulkę i elastyczne szorty. Jadłyśmy miśki żelki i oglądałyśmy MTV, a ona zachwycała się tym, jak cudowny jest Jamie. Kiwałam głową, uśmiechałam się i komentowałam tam, gdzie należało, aż nadto świadoma, o czym Jenna mówi. Właśnie zapadła w sen, kiedy w moim telefonie pojawiła się wiadomość od niego.

Mówiłem szczerze. Będę twoim szoferem, dopóki nie naprawią ci samochodu. Możemy się przyjaźnić, B.

Nie odpisałam, ale zabrałam telefon do kuchni, żeby nalać sobie szklankę wody. Wypiłam ją duszkiem, a potem ekran mojego telefonu ponownie się rozświetlił.

Proszę. Pozwól mi być twoim przyjacielem.

Wiedziałam, że to zły pomysł. To nie była jedynie czerwona flaga, ale dzwonek ostrzegawczy, alarmy, gwizdki i wielki neonowy napis NIE RÓB TEGO. Ale czasem, nawet jeśli wiemy, że coś nam nie posłuży, i tak to robimy. Może dla ekscytacji, może dla zaspokojenia ciekawości, a może żeby pookłamywać się jeszcze chwilę dłużej.

Chciałabym powiedzieć, że odmówiłam, że usunęłam jego numer, wyłączyłam telefon i położyłam się w łóżku obok przyjaciółki, która się z nim spotykała. Zamiast tego jednak zwinęłam się na starej kanapie, poleżałam na niej w samotności całe chyba wieki, aż wreszcie odpisałam jednym tylko słowem.

Okej.

3

Tylko łyczek

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Love letter to Wiskey
Przedmowa
Prolog. Nawrót
1. Przedsmak
2. Rausz
3. Tylko łyczek
4. Leżakowanie w beczkach
5. Splamiona
6. Posmak
7. Woda życia
8. Czysta
9. Jack Daniel’s
10. Kac
11. Trzeźwa
12. Jedna noc ze szkocką
13. Whiskey przez „e”
14. Z lodem
15. Danina dla aniołów
16. Odwyk
17. W moim guście
18. Dreszcze
19. Trzeźwa
20. Lekarstwo
21. Dwanaście kroków
22. Czysta, niezmieszana
23. List miłosny do Whiskey
Epilog. Ostatnia kropla
Love Wiskey
Prolog. Początek końca
1. Zamachowiec
2. Rozstanie
3. Przykro mi, że nie jest mi przykro
4. My i reszta ludzi
5. Gierki, w które gramy
6. Noc i jeden dzień
7. Dotyk anioła
8. Wyczekiwanie

TYTUŁ ORY GINAŁU:

A Love Letter to Whiskey

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Agnieszka Nowak

Redakcja: Magdalena Adamska

Korekta: Anna Rytel

Projekt okładki: Kandi Steiner

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Copyright © by Kandi Steiner

Published by arrangement of Book/Lab Literary Agency, Poland.

Copyright © 2023 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Mateusz Baka, 2023

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2023

ISBN 978-83-8321-721-5

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek