Abstynenci na Kapitolu - Tadeusz Dołęga-Mostowicz - ebook

Abstynenci na Kapitolu ebook

Tadeusz Dołęga-Mostowicz

3,5
51,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tadeusz Dołęga-Mostowicz (1898–1939) – najpoczytniejszy polski autor w dwudziestoleciu międzywojennym. Twórca takich nieprzemijających przebojów czytelniczych, jak Kariera Nikodema Dyzmy czy Znachor, żeby wspomnieć tylko te najbardziej znane. Wbrew powszechnemu mniemaniu powieść Kariera Nikodema Dyzmy, wydana w 1932 roku, nie była jego debiutem jako człowieka pióra. Na przełomie lat 1924/1925 T. Dołęga-Mostowicz został felietonistą dziennika „Rzeczpospolita”. We wrześniu 1927 roku za swoje cięte i bezkompromisowe publikacje zapłacił ciężkim pobiciem przez „nieznanych sprawców”. Napastnicy poruszali się, jak wykazało śledztwo, samochodem komendanta głównego Policji Państwowej.

W ręce Czytelników oddajemy e-booka zawierającego kompilację tekstów z dwóch tomów wydanych w wersji papierowej. "Abstynenci z premedytacją" to opisy i komentarze dotyczące życia kulturalnego okresu XX-lecia międzywojennego, "Panika na Kapitolu" to z kolei błyskotliwe komentarze dotyczące szeroko pojętej sytuacji międzynarodowej.

 

Stało się już niemal aksjomatem, że wszystko, co się w Stanach Zjednoczonych robi, robi się z bezkonkurencyjną doskonałością. Zachwyt ten z prawdziwie polskim entuzjazmem idzie na ślepo, nie widząc nawet dość wyraźnych usterek i braków zarówno urządzeń, jak i życia amerykańskiego.

fragment tekstu „I na dolarze są plamy”

 

W kancelarii żandarmerii w Tulonie (…) pewnego dnia zabrakło papieru. Oszczędny urzędnik był w kłopocie, gdyż musiał właśnie w tym dniu rozesłać kilkaset wezwań do poborowych (…). Od czegóż jednak oszczędność francuska! Oto znalazł w szafie gruby plik ulotek komunistycznych (…), a korzystając z tego, że druga strona była niezadrukowana, wyzyskał ulotki na wezwania…

fragment tekstu „Nierentowna oszczędność”


mmm1
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 354

Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wybór i opracowanie: ANDRZEJ PARZYMIES
Przygotowanie wstępu: MICHAŁ FRIEDRICH („Życie kulturalne międzywojnia”), LESZEK KAMIŃSKI („Sprawy międzynarodowe”)
Redakcja i korekta: LESZEK KAMIŃSKI
Skład, łamanie i projekt okładki: EWA MAJEWSKA
Na czwartej stronie okładki wykorzystano fotografię pochodzącą ze zbiorów Korczakianum, pracowni naukowej Muzeum Warszawy
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Akademickie DIALOG Sp. z o.o., 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowegopochodzących z Funduszu Promocji Kultury
ISBN e-pub 978-83-8002-819-7
ISBN mobi 978-83-8002-820-3
Wydanie elektroniczne, Warszawa 2019
Wydawnictwo Akademickie DIALOG Spółka z o.o. 00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218 tel./faks (+48 22) 620 87 03 e-mail: [email protected] WWW: www.wydawnictwodialog.pl
Konwersja: eLitera s.c.

ŻYCIE KULTURALNE MIĘDZYWOJNIA

WSTĘP

Jeden z najpoczytniejszych prozaików dwudziestolecia międzywojennego. Publicysta o ostrym piórze. Zadeklarowany przeciwnik sanacji, z wielką atencją wszakże wypowiadający się o marszałku Piłsudskim. Amant i amator luksusowych aut. Wszystko to nie od dziś wiadomo o Tadeuszu Dołędze-Mostowiczu; można też chyba odnieść wrażenie, że na temat autora Kariery Nikodema Dyzmy wiadomo niemało, zarówno w kontekście biografii, jak literackiej wartości jego dokonań – to głównie za sprawą ogromnego dorobku profesora Józefa Rurawskiego. Czy przygotowywany do druku przez Wydawnictwo Akademickie Dialog kolejny tom niewydanych dotychczas tekstów Mostowicza może wnieść do tej wiedzy cokolwiek nowego? Czy jego publikacja jest zasadna? Wnikliwa lektura około osiemdziesięciu nieznanych prac pisarza rodem z Okuniewa nie pozostawia wątpliwości: zdecydowanie tak.

Zbiór, o którym mowa, zawiera felietony, recenzje, notatki prasowe, drobne szkice, wywiad, a także dwie formy heterogeniczne – na pograniczu opowiadania i humorystycznej jednoaktówki. Wszystkie teksty ukazywały się na łamach „Rzeczpospolitej”, a pochodzą z lat 1924-1928; cezury wskazują na niewielki wycinek czasu, jednak lektura całości posiada istotny walor poznawczy – pozwala zorientować się w niezwykle dynamicznym rozwoju Mostowicza jako publicysty. Rozwój ten obejmuje nie tylko sprawność stylistyczno-językową, która zresztą już w prapoczątkach piśmiennictwa autora Profesora Wilczura była bardzo wysoka, lecz także zmieniający się punkt widzenia spraw kultury polskiej lat 20. i 30. Rosnąca dojrzałość urodzonego w 1898 roku Dołęgi-Mostowicza manifestuje się w coraz szerszej perspektywie oglądu zjawisk kulturalnych, które pisarz komentuje, uwzględniając rozmaite, a istotne konteksty: historyczny, historycznoliteracki, wreszcie najważniejszy dlań – społeczno-polityczny. Najwcześniejsze teksty pomieszczone w recenzowanym tomie znamionuje (młodzieńczy?) patos, który autor wprawdzie szybko porzuca, a który jednak nie obniża wartości jego wczesnych, drobnych artykułów.

Problematyka, z którą zetknie się czytelnik trzeciego tomu Tekstów niewydanych, to przede wszystkim refleksja nad kulturą polskiego międzywojnia w bardzo rozmaitych jej odmianach i na wielu poziomach. Wśród starannie zebranych i opracowanych artykułów znajdziemy między innymi: sprawozdanie z odczytu profesora Oskara Haleckiego na temat powstania we Francji Komisji Współpracy Intelektualnej, odważne felietony wymierzone w biurokratyzację teatrów miejskich, podniosłą laudację na cześć Władysława Stanisława Reymonta, krótkie rozmowy z Julianem Adolfem Święcickim oraz Józefem Kotarbińskim, szkic na temat sytuacji polskich antykwariatów, szkice poświęcone współczesnej Mostowiczowi literaturze popularnej, zjadliwą notkę na temat konfiskaty tekstu satyrycznej „szopki”, dokonanej przez sanacyjne władze. Dołęga-Mostowicz niejednokrotnie podkreśla istotę spuścizny wielkiej polskiej literatury, w szczególności zaś dzieł Słowackiego, Mickiewicza, Krasińskiego, Sienkiewicza i Wyspiańskiego, którą to spuściznę wiek dwudziesty, jak twierdzi autor, zapoznaje i zatraca.

Zaskakuje aktualność niektórych spostrzeżeń młodego Dołęgi-Mostowicza, zwłaszcza w szczególnie bliskiej mu dziedzinie, jaką stanowiła polityka, lub może szerzej: życie społeczno-polityczne. W króciutkim szkicu z 1927 roku zatytułowanym Obiektywnie, autor konstatuje, że „dożyliśmy w Polsce już do tak paskudnych metod oceny zjawisk, że obiektywizm trzeba stawiać na piedestale i składać mu pokłony. Smutny to objaw”...

Z trzeciego tomu Tekstów niewydanych wyłania się zatem Mostowicz zarówno znany, jak nieznany. Znany, ponieważ jego przenikliwe spostrzeżenia dotyczące kwestii społecznych, politycznych, a także kryminalnych, ale z polityką związanych, zostały już przypomniane w poprzednich dwóch tomach. Tym razem jednak to nie tego rodzaju spostrzeżenia stanowią esencję „nowej” książki Dołęgi-Mostowicza. Nieznane oblicze autora Ostatniej brygady to oblicze aktywnego i refleksyjnego uczestnika kultury polskiego dwudziestolecia, bardzo zresztą o tę kulturę zatroskanego. Jego kolejne teksty, przygotowywane do druku przez warszawski Dialog, wnoszą nie tylko wiedzę o nim samym, lecz także stanowią cenny materiał źródłowy dla badaczy epoki. Pisma Mostowicza poświęcone kulturze polskiej i sposobach jej funkcjonowania, problemach ówczesnej inteligencji, a także codzienności, którą wszakże kultura zarówno interpretuje, jak dopełnia, dawno powinny – przynajmniej w części – zostać przypomniane, odpoznane i opracowane. Są tego godne z wielu względów.

Michał Friedrich

.

Nota redakcyjna

Ponieważ język czasów, w których powstawały utwory Dołęgi-Mostowicza, różni się znacznie od tego, którym posługujemy się obecnie, aby ułatwić Czytelnikowi lekturę, uwspółcześniliśmy ortografię i interpunkcję. Wyrazy, zwroty, w tym zwroty obcojęzyczne, niektóre nazwiska czy wydarzenia opatrzyliśmy przypisami, które Czytelnikom w mniejszym stopniu zaznajomionym z realiami czasów powstania tych tekstów mogą pomóc w ich zrozumieniu.

1926

TANDETKA PIOSENKI POPULARNEJ

Co to jest popularna piosenka? – wie każdy. Rodzi się dnia pewnego na jakiejś scence variété czy operetki i wraz z publicznością wypływa na miasto, rozlega się gwizdaniem po ulicach, huczy jazz-bandem po dancingach, cukierniach, restauracjach, skrzeczy w kulawej katarynce, na radiowych falach w świat płynie... i po krótkim żywocie umiera, idzie w niepamięć...

Taki jest los piosenki popularnej. Po śmierci jednej zjawia się druga.

Znałem człowieka, który zadawszy sobie wiele trudu, zebrał coś kilkaset piosenek popularnych, chronologicznie je ułożył, a następnie zabrał się do badania: co wpływa na popularność piosenki?

Pytanie zaiste trudne. Jeżeli bowiem chodzi o wartość muzyczną, najpopularniejsze nie posiadają jej wcale. Tajemnica więc zdaje się kryć w treści samej piosenki. Cóż tam znajdujemy?

Według obliczeń owego „badacza”, nikła zaledwie część piosenek zdobyła publiczność swoim sentymentalizmem, tragizmem czy elegią. Reszta to erotyki i pornografia. Tej najwięcej.

Lecz najbardziej zastanawia beztreściwość tych wszystkich piosenek. Wprost przeraża bezczelne negliżowanie elementarnych zasad języka polskiego. Nonszalancja rymów, abnegacja w stylu... Jakiegoś zdrowego czy chociażby niezdrowego sensu doszukać się w żadnej popularnej piosence niepodobna.

Tym bardziej się dziwić temu należy, że autorami tych piosenek, przeważnie pochodzących ze scenek teatrzyków warszawskich, są utalentowani poeci. Cóż skłania ich do traktowania piosenki aż tak dalece „per nogam”?

Nie zapominajmy, iż najszczersze warstwy ludności robotniczej, a i wiejskiej, w piosence popularnej mają jedyną próbkę poezji, która do nich innymi drogami dotrzeć nie może. Nie chodzi tu o wpływ moralizatorski. Bynajmniej. Lecz dlaczegóż to tym właśnie ludziom, nic nie wiedzącym o istnieniu wielkiej poezji, daje się takie erzace[1], takie ochłapy bez najmniejszej wartości.

Prometeusze pięknego słowa, tak bardzo demokratyczni na szpaltach pism, nigdy do niższych warstw społecznych nie docierających, gdy mają prostą i łatwą drogę propagandy poezji – wzruszają ramionami i od niechcenia dają tandetkę.

Biedna, zaniedbana, bezmyślna piosenko popularna!...

1927

NIE TĘDY DROGA

Na globie ziemskim siadła okrakiem pani Reklama. Z histerycznie rozwartych szczęk wyrywa się nieustanny krzyk, niesamowity wrzask. Rozlepia się po słupach i parkanach stubarwnymi plakatami, lśni milionem mrugających lamp elektrycznych, fika koziołki na arenie cyrku, przez radiotubki do radiotubek przemawia:

– Dlaczego nie jadasz cukierków Rydla? Mydło „trzynastka” – fatalna dla grubasów! Pijcie tylko wyborne wódki „Motyl”! Ratujcie zdrowie ziołami z gór Benedykta Hertza[2]! Bielizna Fajdasińskiego sama się pierze!

Cztery miliony funtów wydaje Londyn rocznie na reklamę, Paryż tę głośną i frywolną metresę utrzymuje za trzydzieści milionów franków, w Nowym Jorku biznes karmi tę najżarłoczniejszą z gourmandek[3] stertą dolarów, przewyższającą sześćdziesięciopiętrowy drapacz mister Hugona Smitha.

Reklama! Wcisnęła się wszędzie, z każdego kąta szczerzy do nas zęby świeżo wyczyszczone „najlepszą pastą marki Puff”. Signor Mussolini nosi kołnierzyki tylko firmy „Tip-Top”, Cziczerin – rękawiczki od C. G. Amsena, panna Fifi z Moulin Rouge ma na łopatce wypisaną sentencję: „Jesteś nieszczęśliwy, bo nie kupiłeś Frajdamiliny, najskuteczniejszego środka na insekty”.

Reklama przenika wszędzie, opanowując najpierw parkany i kioski, ulice i szpalty pism, z czasem wypełza w tancbudach i na podrzędne ekrany, a nawet trafia do sanktuariów Sztuki.

U nas, niestety, niemal pomijając poprzednie etapy, reklama wgramoliła się do teatru. Ostatnio aż dwa teatry stołeczne pozwoliły sobie na niesmaczną akcję reklamową, zniekształcając całość granych sztuk. Rozumiem wprawdzie trudności finansowe, z jakimi walczą sceny warszawskie, tym niemniej nie wszystkie środki zaradcze licują z powagą teatru. Przypuszczam, że bohaterka sztuki, wykrzykująca podczas sceny oświadczyn apostrofę o Luxie, mogłaby więcej dla biznesowego teatru zarobić reklamą nieco... dosadniejszą.

Trzeba jak najprędzej porzucić ten paskudny pomysł, który dzięki potędze reklamy owładnął panami Potaszem i Perlmurtrem, a jeżeli tak dalej pójdzie, to Dama kameliowa będzie zachwycała się piwem Haberbuscha, a Król Edyp wychwalać zacznie podwiązki „Elastic”.

Reklama, aczkolwiek jest nieodłączną towarzyszką p. Dwudziestego Wieku, jest damą nie z dobrego towarzystwa i do niektórych domów wstępu mieć nie może. Dom księżnej Melpomeny właśnie do takich należy.

1927

TAKIEMU TO WESOŁO

Czy zastanowił Was, moi drodzy, fakt, żeście nigdy w życiu nie widzieli pogrzebu sekretarza redakcji? Nie widzieliście i nigdy nie ujrzycie z tej prostej przyczyny, że sekretarze redakcji w ogóle, zasadniczo i ex officio[4], nie umierają.

Wcale nie żart. Stwierdzona, nieomylna prawda, aksjomat.

Spytacie zatem czy są nieśmiertelni? – Nie. Ściśle mówiąc, dzielą się na trzy kategorie: jedni w porę porzucają swą pracę, drudzy za swe męczeństwo żywcem zostają wzięci do nieba, trzecich wreszcie – a tych jest najwięcej – biorą diabli, od rana do nocy, biorą i wziąć nie mogą.

A odbywa się to mniej więcej, jak następuje:

Ledwie człowiek zdejmie palto i zasiądzie przy biurku, woźny oznajmia, że w poczekalni czeka sześć osób i ten pan z bródką, co to był onegdaj.

– Dobrze. Jaki pan z bródką? Zresztą niech czekają. Przyjmuje od 12-ej, a teraz 11-ta (stukanie do drzwi). Proszę.

– Moi drodzy, servus, znowuście nie puścili artykułu profesora Pędrakiewicza! On mnie dziurę w brzuchu wywierci.

– No, miejsca nie było, sami widzicie. Pójdzie na jutro. – (Do woźnego). – Proszę powiedzieć pannie Fibci, żeby przyszła z korespondencją. Pędrakiewicz pójdzie na jutro.

– Trrrrr... trrrr... trrrr...

– Hallo!

– Czy to redakcja?

– Tak. Słucham.

– Panie, ja się nie nazywam Pencak, tylko Pęczek!

– Bardzo dobrze pan robi.

– Ale wy źle robicie, boście mnie przekręcili.

– To się pan odkręć. Kto panu przeszkadza.

– Panie redaktorze, to nie są żarty, mnie dorożka przejechała. Mnie, Pęczka, a nie żadnego Pencaka, a wy piszecie...

– Dobrze, poprawimy się. Omyłka w druku. Jak pana drugi raz przejadą, wszystko będzie w porządku.

– Dziękuję. Do widzenia. A pamiętajcie: Pęczek!!!

– Do widzenia, panie Pączek!

– Więc dacie Pędrakiewicza?

– Dam. Ale teraz nie przeszkadzajcie. Dzień dobry pani, panno Fibciu. Boże, co za stos listów, że też ludzie...

– Jakie to perfumy, panie redaktorze?

– Perfumy? (wącha chusteczkę). Piżmo? Cóż u diabła, ten znowu przysyła sprostowanie...

– Trrr... trrr...

– Hallo!

– Mój kochany, ja koniecznie muszę mieć dziś bilet na operę. Rozumiesz: ciotka z Poznania.

– Odeślij ją zaś, ale z powrotem. Opera zajęta.

– Może Narodowy?

– Mogę dać tylko „Karuzelę”.

– Psiakość! Co ty robisz z tymi biletami! Nigdy doprosić się...

– Bierzesz „Karuzelę”?

– Biorę, ale...

– Nie mam czasu.

– Panie redaktorze, ten pan z bródką...

– Niech mu Jan powie, żeby się ogolił... To pani odda naczelnemu, to do gospodarczego działu, na to trzeba odpisać, że na razie drukować nie...

– Trrr...

– Hallo!

– Uszanowanie redaktorowi, tu prezes towarzystwa popierania idei pożycia moralnego małżeństw chrześcijańskich na Żoliborzu.

– Uszanowanie. Czym mogę służyć?

– Chciałem się zapytać, czy pan redaktor będzie mnie mógł przyjąć w przyszłym tygodniu w piątek?

– Będę mógł od 12-ej do 2-ej! Do widzenia.

– Drukarnia prosi o rękopisy.

– Zaraz. Biegaj do pana Kipczyńskiego po dwuszpaltówkę... Więc odpisze pani, że na razie nie możemy... Dzień dobry panu koledze...

– No, ale tego łotra korektora musicie wyrzucić! Ja piszę: „wręcz kosmiczna miłość Adolfa w interpretacji Klarysiewicza, w trzecim akcie”... a ten mi drukuje: „wręcz komiczna”... Przecie to...

– Trrr... trrr...

– Proszę pana, ja chciałam zapytać, czy Korski ożenił się z Gieniutką?

– Na Boga! Co? O co pani chodzi?

– Bo ja proszę pana redaktora wyjeżdżam jutro do Nicei z ciocią i...

– Z ciocią? Przyjemnej podróży. Ale kto mówi?

– Czytelniczka. I otóż chciałam wiedzieć, czy Korski ożeni się z...

– Z jaką Gieniutką? Z jaką, na Boga, Gieniutką?

– A czy to Redakcja?

– Redakcja.

– Więc ożeni się?...

– Diabli go wiedzą, proszę pani, mnie nie mówił.

– Pan żartuje, ale ja wyjeżdżam z ciocią i chciałabym wiedzieć, jak się ta powieść w odcinku skończy?

– Aaa... powieść! Stasiu, tyś czytał te Pęknięte serca? Jak się kończy?

– Numa wychodzi za Pompiljusza.

– Hallo! Proszę pani, owszem Korski żeni się z Danusią i mają bliźnięta.

– Ach, jak to miło. Bardzo dziękuję. Bo ja właśnie jutro wyjeżdżam...

– Z ciocią! Szczęśliwej drogi. Do widzenia... Przecie to szlag człowieka trafić...

– Panie redaktorze, metrampaż prosi o skrypty na petit.

– Macie tu. – Psia krew! Już dwunasta...

– Ten pan z bródką...

– Trrrr...

– Hallo!

– Tu firma Ganz i Tarasiewicz. Kiedy u diabła przyślecie te pomidory?

– Pomyłka... Panie Władysławie, linotypy mi stoją, na miłość Boską, materiału! Może coś o Lidze Narodów...

– Trrr...

– Tu firma Ganz i Tarasiewicz....

– Wiem, wiem, pomidory! Panie Ganz, powiedz pan Tarasiewiczowi, że z pomidorów zrobiłem sałatkę! Pomyłka!... Cześć redaktorowi.

– Jak się masz. Czemuś nie dał wzmianki o koncercie Gwizdakowskiej, gotowa się obrazić...

– Panie, czy „Meliorację rolną” dać na 6-ej kolumnie, czy na 7-ej?...

– Trrr...

– Na siódmej. Hallo!

– O której odchodzi pociąg do Pułtuska?

– Pomyłka. Oszaleć można!

– Przepraszam...

– Gwizdakowska, siedzi teraz u mnie.

– Dobrze, dobrze... Janie! Janie... To do administracji.

– Panie redaktorze, ten pan z bródką...

– Trrr... trrr...

– Hallo... Proś go... Hallo...

– Tu firma Ganz i Tarasiewicz.

– Panie! Czy pan ma bródkę?

– Tu firma Ganz...

– Panie!... Pomyłka!... Jedź pan na zbity łeb do Pułtuska i ogól się do wielkiej anielki...

– Czy tytuł do czołowej depeszy dać kursywą?

– Trrr...

Tak jest przed obiadem. Po obiedzie jeszcze gorzej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

PRZYPISY

ŻYCIE KULTURALNE MIĘDZYWOJNIA

[1]Erzac, ersatz – namiastka, surogat.
[2] Żartobliwe połączenie imienia i nazwiska pisarza Benedykta Hertza z górami Harzu.
[3]Gourmand (fr.) – łasuch, łakomczuch.
[4]Ex officio (łac.) – z urzędu.

WYDAWNICTWO AKADEMICKIE

DIALOG

Wydawnictwo Akademickie Dialog00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218tel.: 22 620 32 11, 22 654 01 49e-mail: [email protected]

www.wydawnictwodialog.pl

Odwiedź nas na Twitterze, YouTube, Facebooku!

www.facebook.com/WydawnictwoDialog

www.youtube.com: Wydawnictwo Akademickie Dialog

www.twitter.com/WydawDialog

www.instagram.com/wydawnictwodialog