Aplikacja na miłość - Williams Denise - ebook + książka

Aplikacja na miłość ebook

Williams Denise

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Miłosna historia, która leczy duszę i pokazuje, że jesteśmy piękne takie, jakie jesteśmy. Bez oceniania i body shamingu.

Britta pracuje w portalu lajfstajlowym i otrzymuje zlecenie opisania popularnej apki do fitnessu FitMi, lansującej ciałopozytywne trendy.

Wes wreszcie osiągnął stabilność finansową, ale nie może ułożyć sobie życia prywatnego. Czuje się samotny i niespełniony. Postanawia wrócić do tego, co kocha, i znów uczyć fitnessu. Britta to jego nowa klientka. Natychmiast łapią świetny kontakt.

Ona, pod czułym okiem trenera, zaczyna się coraz atrakcyjniej czuć we własnym ciele i sama ze sobą. On ma wrażenie, że nie spotkał cieplejszej i bardziej interesującej kobiety niż ona.

Są jednak dwie przeszkody na drodze do ich szczęścia – obie związane z pracą.

Najrozsądniej byłoby się rozejść, by zachować profesjonalizm w pracy, ale co zrobić, kiedy tak dobrze im się wspólnie biega…

Ciepła, cudownie urocza, Aplikacja na miłość to idealna lektura na poprawę humoru. Britta jest absolutnym powiewem świeżości, a Wes ma wszystko, co kocham u bohaterów romansów. Od przeczytania tej książki minęły tygodnie, a ja wciąż się uśmiecham za każdym razem, gdy o niej myślę. Jeśli szukasz powieści, która Cię utuli, to dobrze trafiłaś!

Emily Henry, bestsellerowa autorka Beach Read

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 410

Oceny
4,5 (280 ocen)
186
64
25
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Oszka84
(edytowany)

Całkiem niezła

Generalnie nie było to złe, ale nie było też wyjątkowe. Mimo chwytliwego tematu-ciałopozytywności i samoakceptacji te stereotypy raziły mnie trochę. Bohaterka która niby się nie przejmuje, ale jednak się przejmuje, facet który w młodym wieku dużo osiagnął a jest takim życiowym gapciem.... była partnerka zła jędza, koleżanka z pracy totalne przeciwienstwo bohaterki i ich rywalizacja... Uważam że można było ograć to inaczej. Moim zdaniem B. ze swym humorem i potencjałem, im dalej w książkę słabła, a bohater i cały ten związek jakiś bezjajeczny.
30
jz1002

Nie oderwiesz się od lektury

Jak na debiut autorki na Legimi, książka rewelacja!!! Super napisana, fabuła z idealnymi przejściami aż do finału. Serdecznie polecam 10/10
31
xmrskx

Nie oderwiesz się od lektury

To jest historia, którą powinna przeczytać każda osoba, która kiedyś zwątpiła w siebie, w swój wygląd czy swoją determinację. Jest to historia o walce nie o lepszy wygląd, tylko o lepsze samopoczucie. Główna bohaterka pokazuje nam że możemy siebie akceptować bez względu na to, jak wyglądamy, a dieta czy sport nie są czymś strasznym jak się wielu wydaje (w tym i mnie), pokazuje że możemy dbać o zdrowie czy samopoczucie wciąż kochając swój wygląd. Piękna a zarazem inspirująca historia o pokochaniu siebie
20
asia817

Nie oderwiesz się od lektury

Było wszystko, co w takiej historii być powinno. Fajna lekturka na plażę, dobrze szybko się czyta. Bohaterów z łatwością da się lubić:) no i fajnie, że są dwie perspektywy.
20
agk85

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, urocza. Jestem w niej zakochana!
10

Popularność



Podobne


Tytuł oryginału: The Fastest Way To Fall

Projekt okładki i ilustracja: Farjana Yasmin

Redakcja: Grażyna Muszyńska

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Aleksandra Zok-Smoła, Barbara Milanowska (Lingventa)

© 2021 by Denise Williams

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© fot the Polish translation by Anna Pochłódka-Wątorek

ISBN 978-83-287-3186-8

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Bethany, która jest silna i piękna.

Ostrzeżenie: w tej książce pojawiają się nawiązania do nadużywania alkoholu i narkotyków przez jedną z postaci drugoplanowych, wspomina się również krótko o zaburzeniach odżywiania i uzależnieniu od ćwiczeń, acz nie są one opisane w tekście.

1

Spóźniona i przemoczona do suchej nitki biegłam korytarzem. Że też akurat dzisiaj musiało padać.

Nagle poślizgnęłam się na mokrych kaflach sali konferencyjnej i bez odrobiny wdzięku z okrzykiem zaskoczenia klapnęłam na podłogę. Krople wody z mojej parasolki wzbiły się w powietrze. Spódnica podjechała mi do ud, a pudło z pączkami wypadło mi z rąk i sunąc po wypolerowanym parkiecie, wylądowało wprost przy louboutinach mojej szefowej. Rozmowy ucichły, a niezręczna cisza otuliła mnie niczym kokon.

Zazwyczaj zanim pojawiała się szefowa najedzona smoothie z jarmużu albo jakimś innym paleo, ketozgodnym, organicznym produktem śniadaniowym bez cukru, który aktualnie był w modzie, puste pudełko już dawno tkwiło głęboko w koszu na śmieci. Pączki smakowałyby wszystkim, a ja zachowałabym status popularnej i uwielbianej koleżanki, lecz tego ranka deszcz miał wobec mojej reputacji i godności inne plany. Wypielęgnowane palce Mariceli wsunęły się pod stół i chwyciły różowe pudełko.

– Britta, dotarłaś! – Ciszę przerwał głos Claire Morales. Wokół stołu konferencyjnego rozległy się chichoty. Claire rozparła się na krześle zadowolona z siebie.

W każdym razie tak sobie wmawiałam. Ze swojego miejsca na podłodze obok ociekającej wodą parasolki widziałam wyłącznie jej buty na niebotycznych obcasach. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, jak dobra jest ich przyczepność i czy Claire również nie spotka się ze śliską nawierzchnią.

– Lubię wielkie wejścia – wymamrotałam, próbując podnieść się tak, by nie pokazać nikomu tyłka. Helen, instruktorka tańca hip-hopowego w sekcji dla sześćdziesięcioparolatków, do których przypadkiem dołączyłam w miejscowym fitness klubie, mawia: „Co masz, tym się chwal”. Zasadniczo zgadzam się z tym. Wątpiłam jednakże, czy powinnam obnosić się ze swoją uroczą bielizną przed całym personelem Best Life, portalu lajfstajlowego ukierunkowanego na milenialsów, gdzie pracowałam od czterech lat w charakterze asystentki redaktora.

– Britta, wszystko w porządku? – Maricela Dominguez-Van Eiken wyglądała dokładnie jak ktoś, kto kieruje lajfstajlowym imperium. Wyprostowana sylwetka, ciemne włosy opadające kaskadami loków, idealnie uporządkowany organizer ułożony prostopadle do najnowszego iPhone’a i butelka na wodę w kolorze różowego złota. Zbudowała Best Life od podstaw i zmieniła je w lukratywną, wyznaczającą trendy firmę, która pomaga ludziom w dążeniu do dobrego życia. Jeśli pominąć smoothie z jarmużu, miała nieskazitelny smak i ewidentnie poukładane życie. Ciekawe, jak to jest?

Pomasowałam kolano i pokręciłam nadgarstkiem, na który upadłam, łapiąc uśmieszek Claire z drugiego końca sali.

– Nic mi nie jest. – Oprócz lekkiego zażenowania. – Przepraszam za spóźnienie.

Skinęła głową i podała pączki osobie siedzącej po lewej. Pudełko zaczęło krążyć po sali. Wygłodniałe oczy, para za parą, zatrzymywały się na chwilę na słodkościach, lecz machnięciem ręki dziękowali za poczęstunek. Skoro Maricela odmówiła, nikt się nie zdecydował.

– To trzeci piątek miesiąca. – Dotknęła palcem wskazującym kołnierzyka. To gest mówiący „zaimponuj mi”. Co miesiąc Maricela zbierała od całego zespołu nowe pomysły. Po czterech latach musiałam jakoś się wyróżnić. Miałam lekkie pióro, ale nigdy nie nadarzyła mi się okazja, żeby wykorzystać te umiejętności w Best Life. Zastanawiałam się, czy mogę zaoferować światu coś więcej niż badania o kremach do twarzy albo niepotwierdzone informacje o tym, że escape roomy są przeżytkiem i co jest teraz w trendzie.

– Mam pewien pomysł – zabrałam głos, unosząc jeden palec. Kolejny raz wszystkie spojrzenia spoczęły na mnie. – Nowa apka FitMi Fitness zdobywa popularność, podobno szalenie promuje akceptację własnego ciała. W odróżnieniu od innych aplikacji, które skupiają się tylko na rejestrowaniu spadków wagi i zliczaniu kalorii, tutaj mamy do czynienia z prawdziwymi trenerami, którzy indywidualnie podchodzą do każdego użytkownika. – Nie spuszczałam oka z szefowej, która przepadała za celowymi mariażami technologii i międzyludzkiej interakcji. Nie zdziwiłabym się, gdyby miała gdzieś na ciele tatuaż: „tech+człowiek”. – Zarejestruję i będę relacjonować swoje przeżycia. Opiszę nie tylko aplikację, ale także wszystkie etapy pracy nad sobą.

Bez rozglądania się po ludziach wokół mam świadomość, że wyłącznie mnie tutaj można opisać jako osobę plus size. Jeżeli pomysł przypadnie szefowej do gustu, tylko ja będę mogła to napisać. Wcześnie się nauczyłam, że powinnam się wstydzić tego, co moja mama nazywała „nadprogramowym puchem”, a siostra – „oponkami miłości”. Dopiero na studiach dopuściłam do siebie, że jestem zabawna, inteligentna i… również gruba, przy czym nie tylko to ostatnie definiuje, kim jestem. Gdy natrafiłam na FitMi, w głowie zakiełkował mi ten pomysł. Nie miałam wątpliwości, że wyjątkowa perspektywa, jaką mogę zaoferować, a także integracja elementu ludzkiego z technologią muszą się sprawdzić.

Maricela znów kiwała głową, lecz przesunęła palec z obojczyka na podbródek.

Cholera, nie podoba się jej.

– Dziękuję, Britto. Wolałabym jednak usłyszeć o czymś bardziej oryginalnym niż artykuł o odchudzaniu. Chciałabym podkreślić aspekt dotyczący ogólnie zdrowego stylu życia, skoro na świecie tak powszechny jest body-shaming. Ale dowieź nam kolejny pomysł. – Po czym zwróciła się do kogoś innego, a ja zdusiłam impuls, by opaść na krzesło i zniknąć. Nie pierwszy raz odrzucono mój temat – każdemu się to zdarzyło – ale byłam pewna, że właśnie ten pomysł zapewni mi miejsce w gronie dziennikarzy. Nim przyszły mi do głowy kontrargumenty wobec jej zastrzeżeń, Maricela kontynuowała już rozmowę. Pomyślałam mianowicie, że utrata wagi nie jest moim głównym celem. Spojrzałam ponad stołem. Claire nie taiła swoich aspiracji, a jako że był tylko jeden wakat na stanowisko felietonistki, obie usiłowałyśmy się wykazać. Mam nadzieję, że nie miała jakiegoś świetnego pomysłu.

Claire złowiła moje spojrzenie i z miną pełną zadumy popukała palcem w swój telefon. Na powrót skupiłam się na toczącej się właśnie dyskusji o domowych metodach na błotne maski i zyskujących na popularności zapachach. Po studiach szukałam pracy, desperacko próbując udowodnić rodzinie, że podwójna magisterka z anglistyki i dziennikarstwa nie jest biletem w jedną stronę do bezrobocia. Wierzyłam święcie, że znajdę pracę, która pozwoli mi pisać wpływające na ludzkie opinie i poruszające serca ekscytujące artykuły. Myliłam się. Dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja, właściwie rzuciłam się na posadę asystentki redaktora w Best Life. Minęły cztery lata, a jedyne, czego się nauczyłam, to nie przewracać oczami podczas zebrań. Tworzyliśmy sporo pomocnych i wnikliwych materiałów, ale nie zawsze miałam do nich serce. Niekiedy zdawało mi się, że tak daleko zboczyłam z planowanej ścieżki, która miała doprowadzić mnie do pisarstwa, że już pewnie nigdy na nią nie wrócę.

– Świetny pomysł. Ustal plan testowania tych masek i opublikujemy tekst w cyklu „Sama w Walentynki”. Britta pomoże.

Odpłynęłam. Starsza koleżanka uśmiechnęła się do mnie szeroko. Będę musiała później wyśledzić, co przegapiłam.

– Coś jeszcze? – Maricela rozejrzała się po sali i zawiesiła oko na uniesionej dłoni Claire.

– Ja mam pomysł – oznajmiła irytująco swobodnym tonem. – To inne ujęcie pomysłu Britty. Dostępna jest też druga aplikacja, która właśnie zaczyna oferować trenerów personalnych. Ja mogłabym się zarejestrować w niej, a Britta w FitMi. Mogłybyśmy realizować projekt wspólnie, lecz poszerzyć jego zakres i skupić się nie na pracy nad ciałem, lecz na całym doświadczeniu fitnessowym.

Popatrzyłam na Maricelę. Proszę, niech się postuka w podbródek. Nie ma tak dobrze: nadal smyrała się po obojczyku. Zainteresowała ją sugestia Claire.

– Co wyróżnia tę drugą aplikację? W jaki sposób uczestnictwo dwóch osób rozwinie ten pomysł?

Claire się wyprostowała.

– Ta apka przypomina inne dostępne programy, lecz inaczej podchodzi do zagadnienia. Nazywa się SexyTy. Kierują się filozofią samoświadomej atrakcyjności.

Palec szefowej zbliżył się do podbródka, usta się zacisnęły.

– Ciekawy punkt widzenia, ale nie przekonuje mnie wizja tego, że drobna kobieta miałaby pisać o byciu seksowną, a kobieta plus size o dobrej kondycji fizycznej.

Przez myśl przemknęło mi tysiąc ripost – wszystkie plasowały się gdzieś między płaczem a deklaracją, że ja też pisałabym o byciu seksowną. Na szczęście rywalka odezwała się pierwsza – i to znacznie bardziej wyważonym tonem, niż ja to miałam w planach.

– Na pierwszy rzut oka, owszem. Kryje się jednak za tym wyjątkowe podejście. A w zasadzie bardzo powszechne. Wszyscy mamy jakiś stosunek do własnego ciała, prawda? – Omiotła wzrokiem zgromadzonych, którzy kiwali głowami. – A ja nie czuję dyskomfortu, pisząc o tym.

Skinęłam głową, pochyliłam się i wsparłam ramiona na stole konferencyjnym.

– A ja uwielbiam obserwować kobiety, które są tęgie, a jednak lubią swoje ciała. A zarazem uwielbiam czytać o ludziach, którzy postanawiają coś zmienić i chudną spektakularnie. Jedne i drugie opowieści są źródłem inspiracji, lecz moja historia byłaby nieco inna. Ludzie otyli też się interesują ćwiczeniami i fitnessem, choć to wcale nie musi oznaczać, że nie akceptują czy nie lubią samych siebie. Myślę, że mogłabym o tym opowiedzieć, i myślę, że mogłoby się to spodobać naszym czytelnikom. Wyobraź sobie cykl o fitnessie i odżywianiu, którego celem nie jest schudnięcie czy ogólnie waga.

Maricela zerknęła w notatki. Palec wisiał między podbródkiem a obojczykiem.

Claire znów włączyła się do dyskusji – nasza zaimprowizowana współpraca najwyraźniej przynosiła efekty.

– Głównym motywem projektu byłby stosunek do własnego ciała. A jeżeli okaże się, że apki koncentrują się tylko na wyglądzie czy redukcji wagi albo jeżeli nie spełniają zapowiedzianych obietnic, to my ujawnimy sprawę naszym czytelnikom. Moim zdaniem złych stron brak.

Maricela spuściła oczy na tablet, popukała, poprzesuwała, a potem się uśmiechnęła.

– Okej, sporządźcie wspólny plan. Spróbujmy.

Gdy przechodziliśmy przez dalsze punkty spotkania, Claire chłodno mierzyła mnie wzrokiem. Widać było, że ma mieszane uczucia – nie chciała, by ktoś ją przyćmiewał, ale zdawała sobie sprawę, że dzięki temu zadaniu któraś z nas mogła się dostać do grona dziennikarzy. Konkurowałyśmy ze sobą od samego początku – obie chciałyśmy dobrze się spisać i wyróżnić, obie byłyśmy gotowe wspinać się po szczeblach kariery w Best Life.

Claire miała talent, a o swoim ciele wypowiadała się z autentyczną szczerością. Przełknęłam ślinę, gdy zdałam sobie sprawę, że będę musiała wyjść ze swojej strefy komfortu, a przy tym się odsłonić. Pomimo płomiennej argumentacji i miłości do lekcji tańca z Helen i innymi paniami ćwiczenia nie zaliczały się do moich pasji. Przypuszczałam, że ze względu na udział w tym projekcie będę musiała przez parę miesięcy lepiej się odżywiać i chodzić na siłownię, ale nie pragnęłam i nie oczekiwałam gruntownej przemiany. Jednakże jeśli dobrze mi pójdzie, będzie to ważny krok w mojej karierze. No przecież mogę udawać na tyle długo, by projekt się powiódł. Nic mi nie przeszkodzi w dokończeniu tego zadania i zdobyciu pozycji felietonistki. Z tym nastawieniem uśmiechnęłam się szeroko do Claire.

Piłka w grze.

2

Przeglądałem aplikację pogodową, żeby sprawdzić, jaki będzie nadchodzący tydzień. Prognoza dziesięciodniowa zapowiadała deszcz, deszcz ze śniegiem i przenikliwy ziąb – chociaż ja i tak w najbliższej przyszłości będę spędzać czas wyłącznie w mieszkaniu, na siłce albo w biurze.

Trening. Spotkania. Papiery. Sen. I tak w kółko.

Mason, wiceprezes do spraw komunikacji w FitMi, machnął ręką w kierunku sięgających od podłogi do sufitu okien, z których roztaczał się widok na posępne Chicago.

– Niczym pierdolony monsun, co nie? – Upił łyk kawy z jednorazowego kubka, przy czym ani na sekundę nie odwrócił wzroku od telefonu.

– No. – Wziąłem butelkę z wodą i usiadłem.

Mason spełnił wszystkie obietnice, które złożył, negocjując rok wcześniej swoją absurdalnie wysoką pensję, ale ja wciąż nie mogłem typa zdzierżyć. Napiłem się, zerknąłem na zegarek, po czym rozsiadłem się w jednym z krzeseł w sali konferencyjnej, gotów zacząć kolejne spotkanie. Tyle dobrze, że to akurat miało się odbywać w małym gronie. Ostatnio lista osób, które tolerowałem, ogromnie się skróciła.

Do pomieszczenia weszła moja asystentka. W nos połechtały mnie subtelne aromaty masła kakaowego i wiśni.

– Cord będzie za pięć minut.

Mason przekrzywił głowę i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Cześć, Pearl. Miło cię widzieć.

Nie byłem pewien dlaczego, ale Pearl go nie lubiła. Wiele razy pytałem, czy coś jej zrobił, czy się jej naprzykrzał albo narzucał, ale ona zawsze zaprzeczała. Mimo to…

Dupek.

Uniosła brew, lecz zignorowała Masona i podała mi teczkę.

– O dziesiątej masz wideokonferencję. Tutaj znajdziesz materiały, a CV kandydatów na wakatowe stanowiska położyłam ci na biurku. Potrzebujesz czegoś jeszcze?

Przekartkowałem skrupulatnie uporządkowaną dokumentację nowych użytkowników FitMi. Tempo naszego rozwoju było wręcz nieprawdopodobne. Trudno nam było nadążyć z rekrutacją wykwalifikowanych trenerów, by zaspokoić zapotrzebowanie. Byłem zachwycony, że nasza apka odniosła sukces, ale nigdy nie chciałem pracować za biurkiem. Brakowało mi pracy z klientami w parku czy zajęć z samoobrony.

Na pomysł tej aplikacji wpadliśmy wraz z moją ówczesną dziewczyną i współlokatorem jeszcze na uczelni. Studiowałem wówczas nauki o sporcie, Cord informatykę, a Kelsey – zarządzanie. Długie miesiące analizowaliśmy rynek, by znaleźć swoją niszę. Nawet wymyślenie nazwy, która nie byłaby już w użyciu, zakrawało na cud. Kosztowało nas to lata wysiłków, by firma w końcu zaistniała. Prowadziłem zajęcia z fitnessu i pracowałem jako trener personalny, Cord wspinał się po szczeblach korporacyjnej drabiny w działach IT, a Kelsey przebojem zdobyła magisterium. Pracowaliśmy nocami i w weekendy w naszym małym mieszkaniu. Ale to było dawno temu.

– Nic więcej. Dzięki – powiedziałem do Pearl.

Uśmiech nie schodził Masonowi z twarzy.

– Ja też niczego nie potrzebuję.

Pearl spiorunowała go wzrokiem. Górowała nad nim wzrostem, była smukła i miała ciemną, gładką skórę oraz włosy zaplecione w warkoczyki. Nie miałem wątpliwości, że w razie czego potrafiłaby zdrowo mu przyłożyć.

Z końca sali znów dobiegł do mnie drażniący głos Masona:

– Wiesz co, Pearl, nie jestem taki zły. Nie musisz bez przerwy miażdżyć mnie spojrzeniem.

– Zmiażdżyłabym cię prasą, ale masz taki ładny garnitur, że szkoda by go było zmiąć. – Pearl odwróciła się na pięcie i zawołała przez ramię: – Nie zamierzam znowu przekładać tej konferencji, Wes, więc bądź punktualnie.

– Ona chyba nie zdaje sobie sprawy, że jestem wiceprezesem – mruknął Mason, gdy za Pearl zamknęły się drzwi.

– Zdaje sobie sprawę, po prostu cię nie lubi. Jest miła dla każdego poza tobą. Co zmalowałeś?

– Nic. Jestem grzeczny i uprzejmy. Nie moja wina, że za mną nie przepada.

– Jeżeli kobieta traktuje mężczyznę tak, jak ona ciebie, to musi być jakiś powód. Zrób z tym coś. Takie jazdy u nas nie przejdą.

– Rozumiem. U nas kobiety mają moc, wszyscy są piękni, a sadło nie psuje zabawy – stwierdził Mason drwiącym tonem. – Wiem. Tworzyłem tę markę, pamiętasz?

Apka odniosła sukces nagle, a mnie nikt nigdy nie szkolił na szefa. Na przykład jak niby miałem sobie poradzić z wygadanym wiceprezesem, który, co wyprowadzało mnie z równowagi, nałogowo zerkał w telefon w trakcie rozmowy?

Cord pojawił się w drzwiach z wielkim kubkiem Mountain Dew i mokrym parasolem, który cisnął w kąt pomieszczenia.

– Co mnie ominęło?

Mason nareszcie odłożył smartfon.

– Wes przypomniał mi właśnie, jaką misję ma nasza firma.

– No pewnie. – Cord rzucił mi pytające spojrzenie. – Przepraszam za spóźnienie… był problem z serwerami. Czyli co…

Leżący na stole telefon Masona zawibrował, a on rzucił się, by go odebrać.

– Daj mi minutę. – Uniósł dłoń lekceważącym gestem i wyszedł za próg.

Przeniosłem wzrok na przyjaciela.

– Co trzeba zrobić, żeby go wylać?

– Znaleźć przyczynę i zapewne zaoferować mu odprawę wielką jak Wisconsin. Co się stało? – Cord rozparł się na krześle niczym tatuś z sitcomu, gotów rozwiązywać problemy i dzielić się mądrością życiową.

– Nie popiera tego, co robimy.

– Nie jestem pewien, czy to kwalifikuje kogoś do zwolnienia. Co powiedział? – Cord upił łyk napoju ze swojego „wiaderka”. Już lata temu dałem sobie spokój i przestałem mu tłumaczyć, że to niezdrowe, a my prowadzimy firmę z branży zdrowotnej i fitness.

Powtórzyłem słowa Masona, zaznaczając palcami cudzysłowy.

– Kto takie bzdury opowiada? On nas nie rozumie – zakończyłem.

– Ależ rozumie. – Cord wzruszył ramionami. – Po prostu to fiut.

Mój kumpel był typem idealnym. Wyluzowany i sympatyczny, osoba, z którą każdy powinien się przyjaźnić i robić interesy. To, co mnie drażniło, po nim totalnie spływało.

Mason mnie irytował. Tonąłem w robocie, która niegdyś była odskocznią. Nie dostałem odpowiedzi na esemesa. Na dodatek jest luty.

– Pearl go nie lubi… – dodałem.

Zauważyłem, jak mojemu przyjacielowi zmienił się wyraz twarzy, gdy padło jej imię. Powiedzieć, że Cord durzy się w Pearl, to nic nie powiedzieć. Kiedy o niej mówił, miał taki błysk w oczach, jak wtedy, gdy zajmował się programowaniem. Spodziewałem się, że ta informacja wyprowadzi go z równowagi, jednak Cord się odprężył.

– Spotykał się z jej siostrą Sheą. Kiepsko się to skończyło.

– Czy powinniśmy go zabić? – zapytałem z nadzieją w głosie.

Cord się zaśmiał.

– Jeżeli Shea jest podobna do Pearl, to Mason na pewno nie wyszedł z tego bez szwanku. Pearl po prostu jest opiekuńcza wobec siostry. – Popatrzył na telefon, zapewne chcąc uniknąć pytań na ten temat. Kiedy oni się tak ze sobą spoufalili?

– Sorki – rzucił Mason, wracając do sali. Klasnął w dłonie i zajął miejsce. – Dobre nowiny. Znajoma z marketingu w Best Life dała mi cynk, że chcą napisać cykl artykułów, jak ktoś z ich pracowników przechodzi program FitMi.

Best Life było ogromnie popularne, lecz nigdy nie widziałem, żeby wciskali czytelnikom ryzykowne diety albo serwowali niezdrowy przekaz. FitMi wprawdzie dobrze się spisywało, ale z taką promocją moglibyśmy wystrzelić w kosmos.

– Mówiła, że ktoś wypróbuje program z trenerem. Myślę sobie, że powinniśmy się dowiedzieć, kto to taki, i dopilnować, by ta osoba miała pakiet VIP.

– Chwilunia. Skąd ty ją znasz? – Cord wyjął tablet i niewątpliwie wyszukiwał właśnie Best Life.

– Natalie i ja… długo się już znamy – odparł Mason z uśmieszkiem, który jasno dawał do zrozumienia, co ma na myśli, ale i tak nam to wyłuszczył. Dupek. – Zabawialiśmy się parę lat temu, ale mamy spoko układy.

– To ona wypróbuje apkę?

Przyszłość naszej firmy będzie zależeć od jakiejś kobiety, którą Mason dymał, a zapewne także wydymał.

– Nie, to będzie jakaś grubaska, z którą pracuje. Natalie i bez tego to petarda. Gibkie ciałko i prześliczne…

– Wszystko jasne – przerwał mu Cord oschle. – I nie mów w ten sposób o kobietach. Kiedy ma się zapisać?

Mason machnął ręką lekceważąco.

– Niedługo. Z naszych trenerów Brock ma najlepsze oceny, prawda? Dopiero co robiliśmy z nim tę kampanię w mediach społecznościowych. Spikniemy ich. – Mason znów zerknął na komórkę.

Jego sugestie działały mi na nerwy.

– Zarejestrujemy ją jak każdą inną osobę, korzystając z algorytmu parującego.

Mason stukał paluchem w ekran telefonu i nie zaszczycając nas swoim spojrzeniem, zapytał:

– Ale dlaczego nie dać im tego, co mamy najlepsze?

– Chcę, żeby ta promocja opierała się na prawdziwych doświadczeniach.

– Pogadam z Natalie i ustalę, czego chcą. Napiszę wam w mejlu. – Przestał się już nami interesować i znów wrócił do swojego telefonu. – Hej, Nat. Mam do ciebie parę pytań… – usłyszeliśmy jeszcze, nim drzwi sali konferencyjnej zamknęły się za nim.

Cord upił łyk napoju.

– Cóż. Może nam to wyjść na dobre.

Wyjrzałem przez okno. Strugi deszczu całkowicie przesłaniały widok.

– Taa. Mam nadzieję.

– Co jest? Drażni cię bardziej niż zazwyczaj.

Wzruszyłem ramionami.

– Dużo się dzieje. To Kelsey miała się zajmować tym całym zarządzaniem.

– Cóż, jej tu nie ma, więc spada to na nas, ale przecież nadal możesz szkolić. – Cord użył tonu, który sugerował: „dlaczego sam na to jeszcze nie wpadłeś”, a który dość często wobec mnie stosował. – Ustaw się z paroma klientami. W końcu to najbardziej w tym wszystkim lubisz. Wtedy przestaniesz marudzić. – Uśmiechnął się złośliwie, a ja pokazałem mu środkowy palec.

Z naszej trójki tylko Kelsey wiedziała, jak się prowadzi firmę. Kompletnie mnie zaskoczyła, gdy odeszła, jednocześnie kończąc nasz sześcioletni związek.

– Kels już nie wróci, stary. Z jej perspektywy już dawno było, minęło. – Popukał kłykciami w blat stołu konferencyjnego. – Lepiej się z tym pogódź.

– Wcale nie czekam, aż Kelsey wróci – zaoponowałem, krzyżując ręce na piersi. – Po prostu jestem… – Sfrustrowany. Znudzony. Wściekły. Ten esemes bez odpowiedzi kpił sobie ze mnie. – Zmęczony.

– Rób, co chcesz, stary. – Skinął głową w stronę teczki leżącej przede mną. – Pearl przypomniała ci o CV?

– Oczywiście, że tak. – Pearl stała w drzwiach.

Cord odwrócił się gwałtownie, wydął pierś, wyprostował plecy, a potem uśmiechnął się ze skrępowaniem.

– Cześć, Cord. Cieszę się, że dotarłeś. – Przeniosła spojrzenie na mnie. Kątem oka dostrzegłem, jak Cord słucha jej z tym samym głupkowatym uśmiechem. – Wes, dzwoni jedna z kierowniczek trenerów, mówi, że sprawa jest pilna.

– Odbiorę u siebie – odparłem, wstając. – I przejrzę te CV.

Cord ma rację. Musimy pospieszyć się z rekrutacją, skoro moja była dziewczyna – osoba, z którą planowałem kiedyś spędzić życie osobiste i zawodowe – była prezeską SexyTy, naszej najzagorzalszej konkurencji.

3

Wyjęłam stos talerzy z kredensu i postawiłam je ostrożnie na blacie kuchennym Bena, tuż obok rolki folii bąbelkowej.

– Maricela zgodziła się na pomysł – oznajmiłam, uśmiechając się do przyjaciela, który wpatrywał się w telefon.

– Pomysł? – Podszedł do mnie, nie podnosząc wzroku.

– Wiesz, ten, o którym ci opowiadałam.

Owijam.

Układam.

Cisza.

– O tej apce fitnessowej.

Owijam.

Układam.

Cisza.

– A, no tak, oczywiście. – Ben nareszcie wetknął telefon do kieszeni i rzucił mi uśmiech. – To z tym odchudzaniem.

– Nie z odchudzaniem, ale fitnessem – poprawiłam, chociaż nie byłam pewna, czy mnie usłyszał.

– Zrobisz to? – Ben rozciągnął pasmo taśmy pakowej na kartonowym pudle. Biały T-shirt podjechał do góry, ukazując kawałek opalonej skóry między koszulką a dżinsami.

Maricela zatrudniła go w charakterze asystenta w tym samym czasie co Claire i mnie, lecz wkrótce przejął prowadzenie skierowanej głównie do mężczyzn popularnej sekcji Best Life. W ciągu kilku lat Ben dokonał cudu, wyrobił sobie nazwisko i otrzymał propozycję prowadzenia reality show w Home TV. Opisał produkcję jako skrzyżowanie heteryckiej wersji Porad różowej brygady z programem o renowacji starych domów i z lekką domieszką Kawalera do wzięcia.

Trzy minuty. Dokładnie tyle mi wystarczyło, by zadurzyć się w Benie – miał falujące blond włosy i wielkie, zielone oczy zasłonięte dużymi okularami. Oddałabym wszystko, żeby spędzać z nim czas, i chociaż nie podobało mi się to uczucie desperacji, nie potrafiłam nic na to poradzić. Właśnie poświęcałam piątkowy wieczór i pomagałam mu w pakowaniu się przed przeprowadzką na drugi koniec miasta.

Przerwałam zabezpieczanie sztućców, by pogapić się na jego długie palce przy pracy. Ma dłonie jak drwal, który stosuje krem nawilżający.

– Teraz już nie mam wyboru. Szkoda, że nie widziałeś miny Claire. Zdecydowanie wolałaby pracować nad tym sama. – W życiu bym się do tego nie przyznała, ale poniekąd cieszyłam się, że ona też będzie coś publikować. Podobało mi się, że nie tylko ja będę się wywnętrzać w mediach społecznościowych Best Life.

Ben się wyprostował i sięgnął po komórkę.

– Przejdzie jej.

– Znasz ją. – Czekałam, aż oderwie oczy od telefonu, żebyśmy mogli wymienić uśmiech czy porozumiewawcze mrugnięcie, ale on nie podniósł wzroku, pisząc esemesa.

– Prawda – wymamrotał do ekranu. Po paru sekundach krępującej ciszy dodał: – Lepiej nie zostawiaj kawy bez nadzoru.

Zaśmiałam się z ironicznego żartu, choć był to bardziej nawyk niż autentyczne rozbawienie. Zastanawiałam się, jak przejść od przyjaźni do czegoś więcej, lecz nie wymyśliłam nic sensowniejszego niż to, by zawsze się śmiać z jego dowcipów.

– Poza tym o wiele rozsądniej będzie, jeśli zrobicie to razem: ona świetnie pisze, a ty jesteś przezabawna. Uzupełniacie się – rzucił przez ramię. Sięgnął po kolejne pudło, taksując moje ciało szybkim spojrzeniem.

– Na sto procent.

Nie mylił się. Claire rzeczywiście dobrze pisała, a ja faktycznie byłam dowcipna. Po prostu zawsze żywiłam nadzieję, że dostrzeże we mnie coś więcej niż humor. Skupiłam się na talerzach, które miałam w dłoni, i opakowałam kolejny stos w folię bąbelkową.

– Nie zrozum mnie źle. Ty jesteś o wiele fajniejsza. – Ben pakował książki do pudła leżącego na stoliku kawowym.

– Jeżeli dołożysz poduszki do tego pudła, łatwiej będzie je przenosić. – Zmiana tematu niewiele pomogła, w moim sercu nadal splatały się rozczarowanie i nadzieja.

– Dobra myśl. – Poderwał się dziarsko i zebrał z kanapy poduszki w kolorze palonego oranżu. – Tak czy owak, jestem z ciebie dumny, Britt. Podejmujesz się projektu, który ekscytuje Maricelę, a przy okazji zrzucisz parę kilo. Same plusy.

– Uhm, dzięki. Chociaż nie chodzi tu o utratę wagi. – Chciałam zagrzebać się w tej folii bąbelkowej, częściowo przez jego impertynencki komentarz, ale też dlatego że nie słuchał, kiedy mówiłam o tym projekcie. Zamknęłam pudło z akcesoriami kuchennymi i przykleiłam do twarzy radosny uśmiech. – Tutaj już właściwie skończyliśmy. Zabieramy się za twoją sypialnię?

Ben zerknął na swój zegarek marki Apple z edycji limitowanej z dizajnerską opaską.

– Dzięki, ale na dziś to tyle. Za jakąś godzinę jestem umówiony.

Och.

– Britt. Jesteś kochana. – Ruszył w moją stronę. Liczyłam, że obejmie mnie po przyjacielsku i przypomni mi, że mu na mnie zależy. Gdy opasywał mnie swoimi długimi ramionami i gdy czułam leśne nuty jego wody kolońskiej, przeszywała mnie drobniutka iskierka. Tym razem wyciągnął rękę nad pudłem i przybił ze mną piątkę. – Co ja bym bez ciebie zrobił?

Przyjęcie do wiadomości, że prawdopodobnie Bena nie kręcę – mimo wszystkich moich życzeń i nadziei – nie było zbyt wysoko na mojej liście priorytetów, więc gdy od niego wyszłam, troszkę się upiłam. Nie jest to najlepszy sposób na radzenie sobie z problemami, ale zadziałał. Kiedy już poczułam się odpowiednio zrelaksowana, rozebrałam się do bielizny przed lustrem w swojej sypialni. Skoro zamierzałam wystąpić na forum publicznym i zarejestrować się w FitMi, chciałam zrobić przegląd swoich cech fizycznych, zanim zrobi to internet. Zaczęłam sporządzać listę.

Mampiękne oczy. Duże, ciemnobrązowe, obramione długimi rzęsami. Karnację miałam w kolorze piasku tuż po ustąpieniu fal – był to złoty środek między bladą, piegowatą buzią mamy a skórą taty, który sam siebie życzliwie opisywał jako nieco przystojniejszego sobowtóra Idrisa Elby. Kiedyś marzyłam o błękitnych oczach, jak u moich przyjaciół z naszego małego miasteczka, lecz teraz polubiłam ich kolor. Babcia zawsze mi powtarzała, że wyglądam jak Lena Horne, tylko jestem krąglejsza. Zatrzepotałam rzęsami i zrobiłam uwodzicielską minę do lustra.

Ramiona. Rozciągnęłam ręce na boki i poruszyłam się, obserwując falujący ruch ciała. Czy to dziwne, że mnie to fascynuje? Zawsze mi się podobało, że mam gładką i wolną od niedoskonałości skórę na ramionach. Nie mogłam się doczekać cieplejszej aury, kiedy będzie można nosić koszulki na ramiączkach.

Idealnie proporcjonalne palce u stóp. Zerknęłam w dół na równiutko ułożone paluszki i paznokcie ozdobione sprawnie nałożonym lakierem.

Mam fenomenalne zderzaki. Były za duże, by jakoś szczególnie sterczeć, ale dekolt ciągnął się w nieskończoność i budził entuzjazm na inne sposoby.

Przyjrzałam się z uznaniem krzywiźnie pupy w lustrze, dałam sobie klapsa i upiłam łyczek wina. Absolutny ideał.

Skinęłam głową, rzuciłam sobie ostatnie spojrzenie i podeszłam do biurka. Nalałam do pustego już kieliszka merlota i otworzyłam laptop. Na ekranie pojawiła się strona FitMi.

Kliknęłam „Zarejestruj się” i wprowadziłam dane do formularza.

Musnęłam palcem nóżkę lampki z winem i zrobiłam głęboki wdech, gdy wyświetlił się kwestionariusz. Dużym haustem wypiłam resztę alkoholu. No to jazda. Po zalewie przestróg zdrowotnych moim oczom ukazała się strona wypełniona otwartymi pytaniami.

Jaka jest Twoja główna motywacja, by się zapisać do FitMi? Zaznacz wszystkie pasujące odpowiedzi.

Przepatrzyłam sugestie: większa aktywność fizyczna, spadek na wadze (z odsyłaczem), wzmocnienie i wyrzeźbienie mięśni, lepsza kondycja fizyczna, zyskanie wiedzy o odżywianiu, problem zdrowotny (proszę określić jaki), inne (proszę dookreślić). Chcę dostać awans, a obiekt moich westchnień widzi we mnie wyłącznie kumpelę… Czy to się kwalifikuje pod „Inne”? Wybrałam zwiększenie aktywności i zdobycie wiedzy o odżywianiu, lecz po chwili przewinęłam i zaznaczyłam również spadek wagi. Chciałam sprawdzić, co dostanie ktoś, kto zaznaczy to pole, skoro FitMi lansowało się na tak ciałopozytywne. Wyświetliła się notka:

Szanujemy cele każdego klienta, lecz trenerzy FitMi nie będą z Tobą pracować nad zmianą masy ciała. Skupimy się na Twoich celach dotyczących aktywności i/lub odżywiania. Jeżeli zdecydujesz się kontynuować, Twój trener szczegółowiej przedstawi Ci naszą filozofię.

Skopiowałam i wkleiłam ten tekst do pliku. Na ich stronie przeczytałam coś podobnego, lecz zanotowałam sobie parę pytań, które chciałabym zadać.

Czy cierpisz na jakieś schorzenia?

Nie.

Nie tak źle. Gdy wcisnęłam przycisk z napisem „Dalej”, pojawiła się długa lista schorzeń, a ja musiałam zaznaczyć odpowiedź „tak” lub „nie” przy chorobach serca, nadciśnieniu, cukrzycy, raku, schorzeniach tarczycy i masie innych przypadłości, o których nigdy nie słyszałam. Gdy tak klikałam przy poszczególnych pozycjach, korciło mnie, by nalać sobie jeszcze jeden kieliszek albo po prostu łoić wino z butelki – ta długa lista możliwych dolegliwości była przerażająca.

Ile czasu na dobę poświęcasz na sen?

8 godzin.

Na ogół mija raczej około pięciu, odkąd przestanę czytać do momentu, gdy włączę drzemkę na budziku, ale celuję w osiem i to się liczy.

Opisz swój codzienny sposób odżywiania.

Nie jadam tylu warzyw i owoców, ile powinnam, ale jeżeli karmelowe macchiato, frytki i M&M’s o smaku masła orzechowego zaliczają się do oddzielnych grup żywieniowych, to idzie mi całkiem dobrze.

Jak wygląda Twoja aktywność fizyczna?

Jeśli nie liczyć zajęć z tańca hip-hopowego dla osób po sześćdziesiątce, na które przypadkiem się zapisałam, to nie wygląda.

Może troszkę skłamać? Skasowałam końcówkę i napisałam: „Moja regularna aktywność fizyczna przejawia się w tym, że dużo chodzę pieszo po mieście”. To trochę za duże łgarstwo. Na ogół jeżdżę kolejką miejską albo uberem. Znów usunęłam swoją odpowiedź i ponownie wprowadziłam tę pierwszą. Zamierzałam obwieścić światu, że chcę być bardziej aktywna, więc nic bym nie zyskała, kłamiąc w tej kwestii.

Czy palisz lub używasz innych produktów tytoniowych?

Nigdy.

Jak często spożywasz alkohol?

Zerknęłam na kieliszek i prawie pustą butelkę stojącą na blacie. Raczej światu o tym nie powiem.

Kieliszek wina albo butelka piwa raz czy dwa w tygodniu.

Jaką pracę wykonujesz?

Aby uczciwie zrecenzować program, musiałam udzielać odpowiedzi jak najbliższych prawdy, ale nawet po trzech lampkach merlota miałam dość oleju w głowie, by nie nawiązywać do Best Life ani dziennikarstwa, więc wpisałam: „Asystentka”.

Jakie są Twoje konkretne cele krótko- i długofalowe?

Minął ponad rok, odkąd z kimś byłam, a i wtedy nie zawsze czułam się w pełni swobodnie, gdy byłam nago. Nigdy wcześniej nikomu tego nie zdradziłam. Upiłam kolejny potężny łyk wina i zdecydowałam się na szczerość – napisałam: „Wyglądać i czuć się dobrze nago”.

Czy jest coś, co zawsze chciałaś zrobić, lecz powstrzymywał Cię stan zdrowia i/lub postrzeganie własnego ciała?

Skok ze spadochronem.

Chodziło o coś z masą, prędkością i mieszkańcami miasta znajdującymi się na dole. Zastanawiałam się, czy uwzględnić swój żart, ale uznałam, że to nie miejsce na autoironię. Była to jedna z nielicznych rzeczy, które były dla mnie niedostępne ze względu na masę ciała, i gdy na studiach odkryłam, że obowiązuje limit wagowy, było mi przykro.

Przeczytałam ponownie odpowiedzi z palcami nad gładzikiem. Po prostu to zrób. Kliknęłam: „wyślij formularz”. Spodziewałam się chyba, że z głośników poleci piosenka z Rocky’ego, lecz otrzymałam jedynie potwierdzenie, że mój profil zostanie przeanalizowany, a w ciągu jednego dnia roboczego przydzielą mi trenera.

No to jazda.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz