Bankructwo małego Dżeka - Janusz Korczak - ebook

Bankructwo małego Dżeka ebook

Janusz Korczak

0,0

Opis

Powieść Janusza Korczaka o przedsięwzięciu Dżeka Fultona należy do kanonu polskiej literatury dla dzieci. Dziewięcioletni amerykański uczeń Dżek zakłada z grupą przyjaciół klasowy sklepik z przyborami szkolnymi. Marzeniem chłopców jest dorobienie się wysokiej klasy rowerów, które stałyby się „aktywami” ich firmy. Pełna trudnych decyzji i niespodzianek przygoda ze szkolną kooperatywą okaże się dla grupy amerykańskich chłopców nie lada lekcją przedsiębiorczości i gospodarności.

Lektura dla klasy IV szkoły podstawowej

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 220

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pro­jekt okładki An­toni Mi­cha­łow­ski
Re­dak­cja Mi­ko­łaj Mi­cha­łow­ski
Ko­rekta Agnieszka Bel­lon
Skład Bar­bara Wie­czo­rek
Ża­den frag­ment książki nie może być po­wie­lany ani re­pro­du­ko­wa­nyw ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
© Co­py­ri­ght by Sied­mio­róg, Wro­cław 2025
ISBN 978-83-8279-497-7
Księ­gar­nia in­ter­ne­towa Wy­daw­nic­twa Sied­mio­rógwww.sied­mio­rog.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dżek Ful­ton uro­dził się, mieszka i cho­dzi do szkoły w Ame­ryce i po­wieść o nim jest po­wie­ścią ame­ry­kań­ską. Jest to jesz­cze po­wieść fi­nan­sowa, ale o tym póź­niej się po­wie.

Ro­dzice Dżeka znani są jako lu­dzie spo­kojni i uczciwi.

Oj­ciec Dżeka pije wódkę tylko raz do roku – w dzień swo­ich imie­nin.

Oj­ciec Dżeka mówi:

– Dnie po­wsze­dnie: po­nie­dzia­łek, wto­rek, środa, czwar­tek, pią­tek i so­bota – na­leżą do mo­jej ro­dziny; nie­dziele i święta na­leżą się Bogu. A mój dzień jest ten, kiedy się uro­dzi­łem. A że za młodu przy­zwy­cza­iłem się do wódki, więc raz do roku golnę so­bie kie­li­szek – to nie grzech; trudno mi się prze­cież od razu od­zwy­czaić.

Oj­ciec Dżeka mówi także:

– Wszystko, co mam, za­wdzię­czam pracy rąk. Do­póki mam zdrowe ręce, ro­dzi­nie nie zbrak­nie chleba i my­dła. Ani głodni, ani brudni nie będą. Tak ślu­bo­wa­łem żo­nie i do­trzy­mam słowa.

Matka Dżeka mówi:

– Żo­nie po­winno star­czyć tyle, ile mąż za­ra­bia. Za­robi mniej, to mniej ku­pię i za­cze­kam, aż bę­dzie wię­cej. Byle nie ro­bić dłu­gów.

No tak: Dżek ma uczci­wych i spo­koj­nych ro­dzi­ców, któ­rzy dają mu do­bry przy­kład i mą­dre na­uki, ni­gdy go nie biją i na­wet rzadko się gnie­wają.

Oj­ciec Dżeka mówi:

– Te­raz je­stem zdrów i silny, więc nie sztuka, że zbiję malca, który się obro­nić nie może. Ale co bę­dzie, jak się ze­sta­rzeję, a Dżek uro­śnie i sta­nie się sil­niej­szy ode mnie? Sta­raj się być po­rząd­nym chłop­cem, a jak ci się coś nie uda, nie kręć, tylko przyjdź i po­wiedz.

A matka Dżeka tak mówi:

– Nie po­winno się na dzieci krzy­czeć, tylko trzeba im tłu­ma­czyć, bo tak samo dziecko uczy się na świe­cie żyć, jak uczy się w szkole czy­tać, pi­sać i li­czyć.

Bo raz Dżek ba­wił się z chło­pa­kami w ban­dy­tów i kiedy ucie­kał przed po­li­cją, ze­sko­czył pra­wie z pierw­szego pię­tra. Le­żał po­tem trzy ty­go­dnie w łóżku. I po­tem mi­ster Ful­ton od­czy­ty­wał Dże­kowi z ga­zety różne nie­szczę­śliwe wy­padki: że się ja­kiś chło­pak po­pa­rzył i od­wie­ziono go do szpi­tala, że sa­mo­chód prze­je­chał dziecko, że się po­chy­liło i wy­pa­dło przez okno.

Pod­czas gło­so­wa­nia i wy­bo­rów pan Ful­ton czy­ty­wał dwie ga­zety, żeby le­piej wie­dzieć, na kogo gło­so­wać. I wtedy Dżek o każ­dym nie­szczę­śli­wym wy­padku do­wia­dy­wał się dwa razy. W jed­nej ga­ze­cie pi­sało za­wsze, że winni są ro­dzice, bo nie pil­nują dzieci, a w dru­giej – że z winy po­li­cji, która nie pil­nuje po­rządku. W ten spo­sób oj­ciec Dżeka wie­dział, ja­kiego wy­brać pre­zy­denta, a Dżek – czego nie na­leży ro­bić, bo jest nie­bez­piecz­nie.

Matka gnie­wała się na Dżeka tylko trzy razy.

Raz chłopcy ba­wili się w wojnę. Dże­kowi źle się wio­dło: dwaj młodsi od niego zo­stali ofi­ce­rami, a on – cią­gle tylko żoł­nierz i żoł­nierz.

– Pa­nie ge­ne­rale, kiedy już na­resz­cie będę ofi­ce­rem?

– Mu­sisz się od­zna­czyć – mówi ge­ne­rał Murr.

Aż po­sta­wili Dżeka koło par­kanu. Ge­ne­rał Murr znów wy­grał bi­twę. Dżek po­sta­no­wił od­zna­czyć się w po­ścigu za nie­przy­ja­cie­lem, a w par­ka­nie był gwóźdź. No i po­darł por­tki – całą no­gawkę od góry do dołu.

Drugi raz Dżek zo­stał sam w miesz­ka­niu. Na­wet ma­łej Mary nie było. Bar­dzo mu się nu­dziło. A na ko­mo­dzie stał bu­dzik. Dżek w ża­den spo­sób nie mógł zro­zu­mieć, skąd bu­dzik wie, o któ­rej go­dzi­nie ma dzwo­nić. Zwy­czajny ze­gar bije co go­dzinę, bo w środku jest dzwo­nek, mło­tek, kółka i sprę­żyna – oj­ciec mu wy­tłu­ma­czył i po­ka­zał. Zu­peł­nie co in­nego bu­dzik, który przez całą noc stoi ci­cho jak tru­sia i do­piero aku­rat wtedy dzwoni, kiedy po­trzeba. Albo oj­ciec mu źle wy­tłu­ma­czył, albo Dżek był wtedy śpiący, dość że zro­zu­miał, że w bu­dziku sie­dzi ko­gut, który nie pieje, tylko dzwoni. Więc Dżek sam był w miesz­ka­niu i strasz­nie chciał zo­ba­czyć tego ko­guta. No i nic nie wi­dział, i ze­psuł ze­gar, i do­stał dwie bury: osobno od ojca i zu­peł­nie osobno od matki. Bo wła­ści­wie po­winno być tak, że za jedne rze­czy krzy­czy je­den, a za inne – drugi. Bo wy­cho­dzi, że za to samo gniewa się i na­uczy­cielka, i mama, i tata, a jesz­cze się kto wtrąci, to już zu­peł­nie trudno wy­trzy­mać.

Trzeci raz gnie­wano się, kiedy Dżek po­szedł z chło­pa­kami na ry­nek, gdzie był okropny tłok, no i zgu­bił czapkę. Po­wie­dzieli mu na­wet wtedy, że nie­długo zgubi głowę, i Dżek bar­dzo pła­kał, cho­ciaż ro­zu­miał, że głowy zgu­bić nie można; ale za­wsze było mu przy­kro.

Te­raz więc każdy ro­zu­mie, że matka Dżeka była ko­bietą go­spo­darną i że Dżek nie był ło­bu­zem – bo każ­demu może się zda­rzyć.

Więc żył so­bie Dżek, ko­chany przez ro­dzi­ców, sza­no­wany przez młod­sze dzieci z po­dwórka.

Wła­ści­wie Dżek nie miał przy­ja­ciół, bo nie był bar­dzo zręczny w za­ba­wach, nie umiał opo­wia­dać ba­jek i nie lu­bił żad­nych psot ani fi­glów. Za­wsze ostrze­gał:

– Le­piej daj­cie spo­kój. Jesz­cze szybę stłu­cze­cie; zo­ba­czy­cie, że to się źle skoń­czy.

Ko­le­dzy się gnie­wali i na­zy­wali go tchó­rzem.

Ale jak trzeba było ku­pić na współkę śliwki albo cu­kierki, za­wsze zwra­cali się do Dżeka. Dżek wie, gdzie jest ta­nio, umie się tar­go­wać, ob­li­czy i spra­wie­dli­wie po­dzieli. Na przy­kład w pię­ciu ra­zem ku­pili dwa­dzie­ścia cztery wi­śnie. Dżek wraca do sklepu i mówi:

– Niech pani doda jesz­cze jedną wi­śnię, to każdy bę­dzie miał po pięć, a ja pani za to zwrócę torbę.

Albo:

– Niech pani za­mieni to jabłko na dwa małe.

Po­tem Dżek się na­uczył, że chęt­niej dają, je­żeli się mówi nie „niech”, a „pro­szę bar­dzo” albo „niech pani bę­dzie ła­skawa”.

Kup­cowa za­raz za­mieni albo doda, bo dla niej to nic nie zna­czy.

Bywa cza­sem tak, że są wi­śnie doj­rzałe, lep­sze i gor­sze, duże i małe – Dżek już so­bie po­ra­dzi. Burk­nie tam który gry­ma­śnik, że woli czer­wony cu­kie­rek, że chce to, a nie tamto. Ale wi­dzą, że Dżek nie bie­rze dla sie­bie naj­lep­szych, więc cichną. I za to wła­śnie sza­nują Dżeka.

Bywa zresztą, że Dżek ostrzega, żeby cze­goś nie ro­bić – nie po­słu­chają i źle na tym wyjdą. Z Dże­kiem każda za­bawa jest bez­piecz­niej­sza i dla­tego nie od­ma­wiają, je­żeli chce się ba­wić.

Dżek od ma­leń­ko­ści lu­bił li­czyć. Zbie­rał i li­czył za­pałki, bi­lety tram­wa­jowe, li­czył sklepy, domy, kroki, sa­mo­chody. Wie Dżek, ile jest skle­pów do rogu z pra­wej i le­wej strony. Dżek chce być kup­cem.

Raz nie było świa­tła na scho­dach i oj­ciec chciał za­pa­lić za­pałkę. A Dżek mówi:

– Nie trzeba. Tu jest sześć schod­ków, a da­lej dwa­na­ście.

Oj­ciec po­chwa­lił Dżeka.

– Chło­pak ma do­brą głowę do ra­chun­ków – mó­wili zna­jomi.

Kiedy raz przy­szli go­ście, py­tano się dzieci, czym chcą zo­stać, jak do­ro­sną.

– Ja będę ofi­ce­rem.

– Ja chcę być me­cha­ni­kiem.

– No, a ty, Dżek, czym bę­dziesz?

Dżek przy­po­mniał so­bie po­darte na woj­nie spodnie i ze­psuty bu­dzik, więc po­wie­dział:

– Zo­stanę kup­cem.

Dżek czę­sto ba­wił się z małą Mary w sklep. Z pu­dełka od pa­sty do bu­tów zro­bił wagę. Wa­żył kasz­tany, ka­myki, pia­sek. Pia­sek – to cu­kier albo ka­sza, ka­myki – to groch i orze­chy. Wagę zro­bił ze szpilki od wło­sów, sznurka, no i tego bla­sza­nego pu­dełka. Pu­de­łek Dżek miał dużo, bo pa­pie­rosy wszy­scy pra­wie palą; a pła­ciło się bi­le­tami tram­wa­jo­wymi.

Za­bawa nie jest taka przy­jemna jak sklep praw­dziwy, więc Dżek lu­bił pa­trzeć na praw­dzi­wych kup­ców. I raz sta­ru­szek ku­pił chleb i ser, a kiedy li­czył pie­nią­dze, jedna mo­neta upa­dła na zie­mię i nie mógł jej zna­leźć. Więc już nie chciał szu­kać i po­szedł so­bie. Ale Dżek był cie­kawy, gdzie się mo­gła po­dziać. No i le­żała w ką­ciku koło sa­mego schodka. Dżek do­go­nił sta­ruszka i od­dał.

– Dzię­kuję ci, bar­dzo ci dzię­kuję, mój chłop­cze. Je­steś po­rząd­nym dziec­kiem i wy­ro­śniesz na uczci­wego czło­wieka.

Dżek bar­dzo się za­wsty­dził, bo przy­po­mniał so­bie zje­dzoną po kry­jomu raz kostkę cu­kru. Było to aku­rat wtedy, kiedy się ba­wił w ban­dy­tów z nie bar­dzo po­rząd­nymi chłop­cami. Był jesz­cze mały, a mali chłopcy bar­dzo ła­two się psują – i całe szczę­ście, że tak samo ła­two po­tem się znowu po­pra­wiają.

Więc Dżek po­sta­no­wił uni­kać złego to­wa­rzy­stwa, żeby się bar­dziej jesz­cze nie ze­psuć.

Mi­ster Ful­ton nie był za­do­wo­lony, że Dżek chce zo­stać kup­cem, jak uro­śnie.

– Wo­lał­bym, żeby był rol­ni­kiem jak jego dzia­dek albo rze­mieśl­ni­kiem jak ja. Bo ku­piec wła­ści­wie nic nie robi. Ani sieje, ani bu­duje; za­wsze to wy­gląda na ko­rzy­sta­nie z cu­dzej pracy.

– Za­po­mi­nasz, mój ko­chany – mó­wiła matka Dżeka – że prze­cież moi ro­dzice mają sklep i też pra­cują uczci­wie.

– No tak – przy­zna­wał mi­ster Ful­ton – ale jed­nak to coś in­nego.

I tak roz­ma­wiali ro­dzice, kiedy Dżek był bar­dzo mały i na­wet do szkoły nie cho­dził jesz­cze. Więc pew­nie Dżek bę­dzie wo­lał wy­je­chać póź­niej na wieś, gdzie o wiele przy­jem­niej niż w mie­ście.

Bo trzeba wie­dzieć, że ame­ry­kań­skie mia­sta są jesz­cze gor­sze niż na­sze. W mia­stach ame­ry­kań­skich są strasz­nie wy­so­kie domy, że aż je na­zwano dra­pa­czami nieba – ha­łas, tłok, kurz i dym są okropne. I w ogóle Ame­ryka – to dziwny świat. Ame­ryka jest jakby na dole, jakby tam lu­dzie cho­dzili głową na dół. Ale nam się tylko tak zdaje. A już zu­peł­nie z pew­no­ścią u nich jest noc, kiedy u nas dzień. I wy­pada, że tam śpią w dzień, a w nocy cho­dzą do szkoły. Przy­jem­nie by­łoby po­je­chać i te dziwne rze­czy sa­memu zo­ba­czyć. Bo z książki ni­gdy się tak do­brze nie wie, jak kiedy się wi­dzi wła­snymi oczami. Niby jak jaka bajka.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki