Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Abigail Winters jest zdesperowana. Porzucona przez partnera, sama wychowuje czteroletniego syna, a na dodatek grozi jej wyrzucenie z wynajmowanego mieszkania. W drodze do domu z kolejnej nieudanej rozmowy o pracę spotyka nieznajomego, który ma dla niej propozycję nie do odrzucenia.
Tajemniczy Simon Thorne – bogaty i przystojny mężczyzna – oferuje Abigail pracę. Od tego momentu dziewczyna prowadzi podwójne życie. Za dnia jest troskliwą matką, natomiast wieczorami usługuje panu Thorne’owi, spełniając wszystkie jego zachcianki. Abigail zdaje sobie sprawę, że nie powinna czerpać żadnej przyjemności z tej pracy, szef nie powinien jej się spodobać, a już na pewno nie powinna się w nim zakochiwać. Trudno jednak walczyć z rodzącym się uczuciem…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 488
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 12 godz. 43 min
Tytuł oryginału: Uden forbehold
Przekład z języka duńskiego: Agnieszka Strążyńska
Copyright © SJ Hooks, 2021
This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2021
Projekt graficzny okładki: Leonardo Fróes
Redakcja: Witold Kowalczyk
Korekta: Joanna Kłos
ISBN 978-87-0235-337-2
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Rozdział 1
– Naprawdę nic nie da się zrobić?
Jej krzesło obrotowe skrzypi, kiedy się na nim obraca za biurkiem, wpatrując się we mnie zamiast w ekran komputera. Czoło ma przeorane bruzdami, a włosy przyprószone siwizną. Ale to oczy sprawiają, że wygląda staro, jakby była potwornie zmęczona życiem.
– Proszę posłuchać, panno… – Natychmiast wbija wzrok w sufit.
– Winters – odpowiadam, starając się okazać jak największą cierpliwość, bo w końcu to nie jej wina. W obsługiwanym przez nią systemie jestem tylko numerkiem w nieskończonym ciągu kobiet podchodzących do okienka i opowiadających dokładnie tę samą historię.
– Panno Winters. – Urzędniczka opieki społecznej składa ręce i pochyla się ku mnie. – Państwo oferuje różne zasiłki dla samotnych matek, ale problem polega na tym, że w chwili obecnej nie spełnia pani warunków wymaganych do ich otrzymywania.
– Ale…
– Przykro mi. Naprawdę. – Ucieka wzrokiem na prawo, a kiedy znów przenosi go na mnie, dostrzegam w jej spojrzeniu błysk szczerego współczucia. – Ma pani uroczego synka.
– Dziękuję – mamroczę i przeczesuję palcami włosy Luke’a.
On podnosi wzrok znad książki i uśmiecha się do mnie, po czym wraca do przeglądania obrazków. Książka jest zupełnie nowa, wzięliśmy ją z poczekalni.
– Do czasu podjęcia decyzji w sprawie zbadania, co się stało z pani byłym… mężem?
– Partnerem.
– Przepraszam. Dopóki nie stwierdzą, że były partner dłużej was nie utrzymuje, nie jest pani uprawniona do zasiłku.
– A kiedy to nastąpi?
– Nie wiem, ale to, że jest u pani zameldowany, sprawie na pewno nie pomaga.
– Od kilku miesięcy nie przychodzą do niego żadne listy. Musi korzystać z jakiegoś innego adresu.
– Niewątpliwie tak właśnie jest. – Kobieta przyznaje mi rację. – Jest pani pewna, że nic mu się nie stało?
– Owszem. Zamieszcza posty na Facebooku. Różne idiotyczne filmy i tego typu rzeczy. Ale nie odpisuje na moje wiadomości.
Opiekunka społeczna kręci głową i lekko zaciska usta.
– Czy ktoś może pani pomóc do czasu, aż dostanie pani zasiłek?
Odpowiadam przeczącym ruchem głowy. Mam przyjaciółkę Jo, ale nie mogę przyjmować od niej pieniędzy w nieskończoność.
– A pani rodzice? Albo rodzice ojca dziecka?
– Nie utrzymujemy kontaktu. Nigdy nie widzieli Luke’a, a mojego byłego partnera wychowywała ciotka, która także nas nie odwiedzała. Nie mamy nikogo.
Mruganiem pozbywam się łez.
– Przykro mi. – Urzędniczka cicho wzdycha. – Zakładam, że szukała pani pracy.
– Oczywiście. Każdej. Ale wygląda na to, że nie mam żadnych kwalifikacji.
Tym razem w jej oczach pojawia się więcej niż tylko błysk współczucia.
– Naprawdę chciałabym… – Głos jej zamiera. Nic nie może zrobić i obie doskonale o tym wiemy.
– Ja także – mruczę i odsuwam krzesło. – Kochanie, idziemy stąd.
Nie da się wyżyć z pobożnych życzeń, wiem o tym aż za dobrze. Życie jest skrajnie niesprawiedliwe.
– Mamo, jestem głodny.
Odrywam się od ogłoszeń o pracę i próbuję się uśmiechnąć do syna. Mam nadzieję, że udało mi się zamaskować dręczący mnie niepokój.
– Okej, kochanie. Masz ochotę na tosty?
„Proszę, powiedz, że tak”.
Na szczęście odpowiada, że ma, więc odrobinę się odprężam. Wstaję, żeby poszukać wszystkich składników: chleba, ostatnich dwóch plasterków sera i odrobiny masła. Lodówka zieje straszną pustką, gdy wyjmuję z niej wszystkie produkty. Szybko przygotowuję dla Luke’a tę nędzną kolację. Jedzenie na pewno jest zleżałe, ale Luke z entuzjazmem bierze tost do ręki.
– A ty, mamo?
– Nie jestem głodna – kłamię.
W rzeczywistości jestem głodna jak wilk i nie chodzi wyłącznie o jedzenie. Tęsknię za życiem, które toczyłoby się poza murami tego zdewastowanego mieszkania – za czymś innym i czymś więcej niż tylko ciągłe zmaganie się z nieprzyjaznym losem.
– Zjedz do końca, kochanie. Zostaniesz dziś na noc u pani Watt.
Mina mu rzednie, ale kiwa głową. Wiem, że wolałby nocować w domu, ale nie mam wyboru. Muszę znaleźć sobie pracę, a mówiąc oględnie, nie roi się od ofert dla dwudziestodwuletniej kobiety bez doświadczenia i niemającej żadnych szczególnych kwalifikacji. W łazience robię sobie zbyt wyzywający makijaż i tapiruję długie włosy. Później się przebieram. Dziś wieczorem skromne ubranie nie ma racji bytu. Ubiegałam się o pracę w prawie każdym pobliskim barze, restauracji czy sklepie – bezskutecznie. Nie pozostało mi nic innego niż spróbować szczęścia gdzie indziej i dlatego z westchnieniem wkładam krótką obcisłą spódniczkę, wydekoltowany top i pasujące szpilki. Kupiłam to wszystko dawno temu w ramach żałosnej próby buntu, ale tak naprawdę nigdy nie miałam odwagi się w to wystroić. Nie rozpoznaję dziewczyny, którą widzę w lustrze, i pewnie to bardzo dobrze. Ten strój ma bardzo niewiele wspólnego z moją osobowością, normalnie nigdy bym się nie nosiła aż tak wyzywająco. Luke absolutnie nie może mnie zobaczyć w tym stroju. Ukrywam się więc pod płaszczem, po czym wchodzę do kuchni.
Dziesięć minut później pukam do pani Watt mieszkającej tuż obok. Zawsze jest w domu.
– Cześć, Abbi. – Wita się ze mną i marszczy brwi na widok moich rozczochranych włosów, czerwonej szminki i dziwkarskich szpilek.
– Dobry wieczór, pani Watt. Muszę wyjść, mogłaby pani… – Luke chowa się ze mną, w niemym proteście kurczowo uczepiony mojego płaszcza.
– Wejdź. – Kobieta z westchnieniem wyciąga rękę w stronę mojego syna.
– Mamo – szepcze Luke i patrzy na mnie wielkimi oczyma.
Przyklękam na tyle nisko, na ile pozwala moja obcisła spódniczka, aż nasze oczy są na tej samej wysokości.
– Kochanie, wrócę po ciebie. Obiecuję. To tylko kilka godzin.
Nie lubi, kiedy go zostawiam, i żadne uspokajanie nic nie zdziała. Doskonale to rozumiem. Pieprzony Patrick i jego zapewnienia o rychłym powrocie. Minęło sześć miesięcy, a Luke wciąż czeka. Teraz obejmuje mnie i ściska tak mocno, że trudno mi oddychać.
– Posłuchaj, kochanie – szepczę. – Kocham cię i obiecuję, że wrócę. Nigdy cię nie zostawię.
– Nigdy przenigdy?
– Nigdy przenigdy – obiecuję całym sercem. – Wrócę, zanim zdążysz się obejrzeć.
– Okej. – Pociąga nosem.
Pani Watt prycha ze zniecierpliwieniem. Jest bardzo bezpośrednia i na pewno uważa, że za bardzo się z nim cackam, ale mam to gdzieś. Z drugiej strony jestem dozgonnie wdzięczna za pomoc. W mieszkaniu pani Watt czuć dymem papierosowym, a Luke boi się jej kota o imieniu Buster, ale pod tą twardą skorupą w rzeczywistości kryje się miła starsza pani, która potrafi się zaopiekować dzieckiem.
– Chodź, młody człowieku – zwraca się do Luke’a, który niechętnie się mnie puszcza. – Zjadłeś kolację?
– Tak, pani Watt.
– Masz miejsce na deser? Kupiłam ciasteczka. Leżą w kuchni.
– O tak, bardzo dziękuję. – Luke wchodzi do przedpokoju i posyła mi ostatnie spojrzenie, zanim znika w głębi mieszkania, żeby dostać swój deser.
– Nie wiem, jak mam pani dziękować, pani Watt. – Wstaję, chwiejąc się niepewnie na tych idiotycznych szpilkach.
Ona ponownie mierzy mnie od stóp do głów. Widać, że zauważyła mój odmienny wygląd.
– Dokąd się pani wybiera?
– Na rozmowę o pracę. W jednym… eee… klubie nocnym mają wolne stanowiska.
Wolno kiwa głową i zaciąga się papierosem.
– Proszę na siebie uważać – mówi ostrzegawczo, machając mi ręką przed nosem.
– Będę ostrożna. Wrócę za kilka godzin. Nie musi pani go budzić, jeśli zaśnie. Zaniosę go później do domu.
Kręci nieznacznie głową i zamyka drzwi. Wiem, że nie podoba jej się ten pomysł, ale co innego mogłam zrobić? Zbieram się na odwagę, zakładam na ramię pasek od pustawej torebki i wychodzę w ciemną noc.
– No i co z tego będzie? – Menedżer klubu odchyla się w fotelu. Wygląda, jakby się dobrze bawił. Trudno uwierzyć, że właśnie kazał mi się rozebrać na samym środku swojego gabinetu. Jestem boleśnie świadoma obecności szerokiego w barach osiłka stojącego przy drzwiach, tuż za moimi plecami, i zerkam nerwowo w jego stronę. On taksuje mnie wzrokiem w nieskrępowany sposób i nie wygląda, jakby miał zamiar stamtąd wyjść.
– Posłuchaj, jeśli nie potrafisz zrzucić ubrania przede mną i Bennym, to jak, do ciężkiej cholery, zamierzasz to robić przed publicznością? – zwraca się do mnie menedżer.
Trafne spostrzeżenie. Ręce mi drżą, kiedy ściągam z siebie kolejne części garderoby, gapiąc się na dywan w kolorze wymiocin.
– Niestety. Przykro mi.
Podnoszę głowę i patrzę na menedżera ze zdziwieniem.
– Że… że co?
– Nie przydasz mi się. – Macha odmownie ręką. – Buźkę masz niczego sobie, ale jesteś kurewsko chuda, dosłownie jak szkielet, do tego masz minę, jakbyś umierała ze strachu. Taki wygląd niewinnej córki sąsiada sprawdziłby się tylko, gdybyś miała drugą, niegrzeczną stronę.
Wzbiera we mnie panika.
– Nie, proszę… Ja…
Przekrzywia głowę i przygląda mi się przez ramię.
– Benny, masz ochotę ją wyruchać?
– Nie. – Odpowiedź pada natychmiast, odzierając mnie z resztek godności. Zaczynam się ubierać.
– Jeśli przestaniesz się głodzić, może jeszcze będą z ciebie ludzie! – krzyczy za mną, kiedy chwiejnym krokiem opuszczam jego gabinet, bez powodzenia walcząc ze łzami.
W klubie jest ciemno, leci ogłuszająca muzyka. Przemykam obok baru, zamglonym wzrokiem szukając wyjścia, gdy nagle zderzam się z murem twardych mięśni i tracę równowagę. Przed upadkiem ratują mnie dwie silne dłonie, które chwytają mnie za ramiona i stawiają z powrotem na nogi. Podnoszę głowę i przestraszona robię krok w tył, gdy uświadamiam sobie, że trzyma mnie w ramionach nieznajomy mężczyzna. Marszczy czoło, a jego ciemne oczy taksują moją twarz. Jestem pewna, że wyglądam strasznie, i czerwienię się na myśl o swoim opłakanym stanie i skąpym przyodziewku.
– Dziękuję – mamroczę. Nawet nie jestem pewna, czy w ogóle to usłyszał. Szybko kieruję się do wyjścia, a muzyka zagłusza moje głośne łkanie. Wydostałam się na zewnątrz i pragnę tylko jak najszybciej stamtąd odejść. Obcas utyka mi w chodniku i żałuję, że nie wzięłam do torebki sportowych butów, ale ból w stopach szybko ustępuje ogarniającemu mnie coraz silniej uczuciu paniki.
Nie mam pojęcia, co dalej. Nie zostało mi więcej pieniędzy, a jedzenia starczy tylko na dwa dni. Już dawno powinnam była zapłacić czynsz. Co się stanie z Lukiem, jeśli wylądujemy na ulicy? Czy opieka społeczna mi go odbierze, jeśli dojdą do wniosku, że nie potrafię się nim należycie zająć? Czuję gwałtowne ukłucie w sercu i muszę się zatrzymać, żeby mój oddech wrócił do normy.
– Ile?
Wzdrygam się gwałtownie i tracę równowagę. Mało brakuje, bym się wywróciła. Przy ulicy zatrzymał się ciemny samochód, szyba od strony pasażera jest opuszczona.
– C-co?
– Ile?
„Ale za co?”
Nagle wszystko staje się jasne. Wziął mnie za dziwkę! Okej, pewnie tak dziś wyglądam. Po wyjściu z klubu powinnam była z powrotem okryć się płaszczem.
– Nie jestem…
– Nieważne. – Przerywa mi głos. – Ile?
– Halo! – krzyczę. – Ja tylko wracam do domu!
– Trzysta dolarów.
„Łał”.
Nie znam typowych stawek za takie usługi, ale dla mnie to kupa pieniędzy. Niemalże czuję w ustach smak jedzenia, które bym za nie kupiła. Mierzę w dłoniach ciężar reklamówek z zakupami i przyglądam się pełnym półkom w lodówce. Jutro rano mogłabym przywitać Luke’a luksusowym śniadaniem.
– Z-za… za co? – pytam, podchodząc do samochodu. Drzwi się otwierają, w ułamku sekundy miga mi przed oczami garnitur i duża dłoń.
Nie powinnam tego robić. To zbyt niebezpieczne. Z drugiej strony nie mogę stracić Luke’a. Pochylam się ostrożnie i zaglądam do środka. To on – mężczyzna z klubu. Jechał za mną.
– No cześć. – Wita się ze mną. – Wskakuj.
Przyglądam mu się uważniej: elegancki garnitur, świeżo ogolona twarz – nie dostrzegam nic, przez co zapaliłaby mi się czerwona lampka. Spotykam jego spojrzenie i próbuję go ocenić. Nie wydaje się niebezpieczny i wygląda na to, że rzeczywiście ma to trzysta dolarów. Wchodzę do samochodu z duszą na ramieniu. Czy właśnie popełniam karygodny błąd? Z drugiej strony – przecież nie mam wyboru. Jestem zdesperowana. Nie mogę sobie pozwolić na żadne rozterki.
Rozdział 2
Po wejściu do samochodu okazuje się, że mężczyzna jest całkiem przystojny. Wygląda trochę jak biznesmen, trochę jak adwokat z serialu telewizyjnego. Ma ciemne, wystylizowane włosy. Czuję zapach perfum. Bardzo drogich zresztą. Jest ode mnie sporo starszy, tuż przed czterdziestką, a może tuż po? Nie wygląda jak ktoś, kto musi płacić kobietom za seks, ale co ja mogę wiedzieć? Nigdy wcześniej nie próbowałam czegoś podobnego i tak naprawdę nie mam pojęcia, jacy mężczyźni za to płacą.
– Zamknij drzwi – nakazuje.
Waham się przez chwilę. Naprawdę chcę to zrobić? Jeśli nagle je zablokuje, nie będę mogła uciec.
– Nie jesteś z policji, prawda? – pytam. – Jeśli tak, powinieneś to powiedzieć. Tak mówi prawo.
– Naprawdę tak mówi?
– Ja… widziałam to kiedyś w filmie.
Rozlega się jego przytłumiony śmiech.
– Nie jestem z policji. A ty najwyraźniej jesteś nowa w tej branży.
– Eee… Tak.
– Chcesz czy nie?
Tłumię płacz, który ściska mi gardło. Nie mam wyjścia, muszę to zrobić.
– Chcę – odpowiadam i zamykam drzwi. – Potrzebuję pieniędzy.
Rzuca mi zaciekawione spojrzenie, po czym kiwa głową – chyba bardziej do siebie.
– Aha… rozumiem – komentuje. Włącza się do ruchu.
Przez pewien czas jedziemy, nie odzywając się. Wkładam płaszcz i zerkam na mężczyznę czujnym okiem, ale on tylko prowadzi samochód, z rutynową łatwością i idealnym spokojem.
Kiedy wjeżdżamy na obszar przemysłowy, czuję lekkie ukłucie paniki. Gdybym potrzebowała pomocy, nikt mnie tutaj nie usłyszy.
– Nie masz się czego bać – odzywa się do mnie. Najwidoczniej dojrzał moje zdenerwowanie. – Nic ci nie zrobię. Po prostu nikt nam tu nie będzie przeszkadzał.
Skręca samochodem w wąską uliczkę między dwoma dużymi magazynami i gasi silnik.
„Cholera, czyli to już”.
– Co… co chciałbyś robić? – pytam, zerkając na niego.
– Obciągnij mi.
Rzuca to tak, jakby zamawiał filiżankę kawy. Zupełnie jakby obciąganie nie było niczym szczególnym. Muszę jednak przyznać, że mi ulżyło. Bałam się, że będzie chciał dużo więcej.
– Czy muszę najpierw dostać jakieś pieniądze?
„Dlaczego, kurwa, go o to pytam?”
Zauważam drżenie kącików jego ust, ale wyjmuje portfel i z grubego pliku wyciąga trzysta dolarów, które mi podaje. Gapię się na te wszystkie banknoty. Ciekawe, jakie to uczucie mieć tyle pieniędzy. Wpycham banknoty do torebki i powstrzymuję się od podziękowań. Teraz muszę na nie zasłużyć. Nigdy sobie nie wyobrażałam, że będę zmuszona do czegoś takiego.
– Zdejmij płaszcz – rozkazuje.
Niezgrabnie pozbywam się okrycia i pocieram nagie ramiona, gdy owiewa mnie zimne powietrze z klimatyzacji. Zasycha mi w ustach, kiedy on ostrożnie chwyta mnie za nadgarstki i ciągnie ku sobie moje ręce. Obraca je powoli i przygląda się badawczo mojej nagiej skórze. Chwilę później puszcza je i pyta:
– Ile masz lat?
– Dwadzieścia dwa.
Marszczy czoło i ściąga usta.
– Nie lubię ludzi, którzy kłamią – mówi odrobinę łagodniejszym tonem. – Nie kłamiesz?
Potwierdzam. Nie rozumiem, dlaczego miałabym kłamać na temat wieku.
– To dobrze.
– Dobrze?
– Tak. Wyglądasz na młodszą niż dwadzieścia dwa lata, a ja nie lecę na niepełnoletnie. Zdejmij top.
Już drugi raz tego wieczoru rozbieram się przed obcym mężczyzną. Nie patrząc na niego, zdejmuję bluzkę. W głowie wciąż dźwięczą mi słowa menedżera klubu ze striptizem.
– Patrz na mnie – rozkazuje mi.
Zmuszam się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Jesteś bardzo piękna. – Mierzy mnie wzrokiem.
Oddycham z ulgą. Gdyby uznał, że nie jestem wystarczająco ponętna, na pewno zażądałby swoich pieniędzy z powrotem. Ponadto przyjemnie mi to słyszeć.
– Dziękuję – szepczę. Wzdrygam się, gdy jego dłoń przesuwa się w dół po moim ramieniu i zaczyna pieścić mi piersi. Sutki stwardniały na zimnie, a on lekko je podszczypuje. Zaczynam dyszeć.
– Chodź tutaj. – Przyciąga mnie bliżej.
Sztywnieję. Siedzimy twarzą w twarz, a on patrzy na mnie z nieudawanym pożądaniem. Z tymi wielkimi, pełnymi przerażenia oczami muszę przypominać ranne zwierzę. Ujmuje mnie pod brodę, po czym przesuwa kciukiem po moich wargach, rozmazując szminkę.
– Nie potrzebujesz tego gówna – szepcze.
Pochyla się nade mną, wtedy ja zamykam oczy, bo myślę, że chce mnie pocałować. Zamiast tego czuję, jak jego usta dotykają mojego policzka i ucha.
– Bądź miłą dziewczynką i zrób mi dobrze.
Jego słowa wyrywają mnie z zamyślenia i wprawiają w zakłopotanie. Nigdy wcześniej nikt tak do mnie nie mówił. Serce wali mi w piersi jak oszalałe, podczas gdy on opuszcza oparcie siedzenia. Odrzuca krawat za ramię, żeby nie przeszkadzał. Potem powoli odwraca się do mnie i unosi brwi w oczekiwaniu.
Pochylam się nad nim, on opiera głowę o zagłówek, opuszcza ręce po bokach. Teraz wystarczy tylko rozpiąć spodnie i załatwić sprawę, a pieniądze będą moje.
„Zrób to. Po prostu to zrób”.
Moje palce są sztywne i niechętne do współpracy, gdy dotykam rozporka. Jestem tak skoncentrowana, że nie zauważam, jak podniósł dłoń, którą gładzi mnie po głowie i plecach. Najpierw sztywnieję, potem cała drżę od tego dotyku.
– Hej. – Znów ujmuje mnie pod brodę i zmusza, bym na niego spojrzała. Przygląda się uważnie mojej twarzy. Po kilku sekundach ponownie ściąga usta i kręci głową.
– Nie, nie będziemy tego robić.
Te słowa bolą mnie tak samo jak to, co powiedział mi wcześniej menedżer. Nie mogę powstrzymać łez, które hamowałam przez cały wieczór. Nieznajomy gapi się na mnie ze zbaraniałym wyrazem twarzy.
– Dlaczego to robisz? – pyta. Podnosi z podłogi mój top i mi go podaje. – Nie chodzi o to, że jesteś nowa w branży. Ty nigdy wcześniej tego nie robiłaś, prawda?
– Jestem straszne głodna – łkam. Wygląda na to, że puściły mi wszystkie hamulce.
– Kurwa. – Gładzi mnie po włosach. – Ubieraj się, poszukamy czegoś do jedzenia.
Zanoszę się od płaczu, aż dostaję spazmów. Obietnica jedzenia sprawia, że żołądek kurczy się z bólu.
– Na… naprawdę?
Potwierdza skinieniem głowy i przez dłuższą chwilę patrzy gdzieś przed siebie.
– Najpierw się ubierz.
Wkładam bluzkę i okrywam się płaszczem. Zaraz po tym, jak udaje mi się zapiąć pasy, błyskawicznie cofa i zabiera nas z tego opuszczonego miejsca na zatłoczoną autostradę. Skręca w stronę pierwszego baru szybkiej obsługi, który wyrasta przy drodze, i podjeżdża do okienka. Potem odwraca się do mnie.
– Na co masz ochotę?
Oblizuję wargi.
– Wszy… wszystko jedno. Na cheeseburgera?
Zamawia cały zestaw z frytkami i koktajlem mlecznym, a także kubek kawy i szarlotkę. Płaci przy okienku, podaje mi koktajl, po czym zagląda do torby z zestawem i zdecydowanym ruchem zwraca go ekspedientce.
– Zamówiłem cheeseburgera. Ten jest bez sera. Proszę to załatwić.
Jest powściągliwy w słowach, ale w jego głosie pobrzmiewa zniecierpliwienie.
– Nie szkodzi – protestuję szeptem.
Ignoruje moje słowa. Ekspedientka szybko przeprasza i wręcza mu nową torbę, którą on przekazuje mnie. Następnie parkuje samochód w najodleglejszym zakątku parkingu i wyłącza silnik. Nieznajomy mężczyzna wzbudza we mnie strach, ale akurat w tej chwili czuję wyłącznie wdzięczność.
– Dziękuję. – Kurczowo ściskam brązową papierową torbę, aby oprzeć się pokusie natychmiastowego jej rozerwania i pochłonięcia zawartości.
On posyła mi szybkie spojrzenie i daje znak głową.
– Jedz – zachęca. – Tylko nie nabrudź w samochodzie.
– Będę uważać.
Zmuszam się, żeby jeść powoli, bo wiem, że inaczej zrobi mi się niedobrze. Od wielu dni nie zjadłam pełnego posiłku. Koktajl jest tłusty, kremowy i smakuje niebiańsko. Delektuję się każdym łykiem. Mężczyzna włącza radio i popija kawę. Po kilku minutach, podczas których bacznie mnie obserwował, podaje mi szarlotkę.
– Chcesz to na koniec?
– Nie, dziękuję. Najadłam się.
Wzrusza ramionami i odgryza kęs ciasta, ale wykrzywia twarz w grymasie i odkłada je do torby.
– Niedobre?
– Beznadziejne. Nienawidzę fast foodu. Nawet nie czuć smaku jabłek.
– Na pewno zbyt długo je piekli. – Zawsze tak plotę trzy po trzy, kiedy jestem zdenerwowana. – Przy szarlotce to największe wyzwanie, jabłka nie mogą się za mocno przypiec, a jednocześnie ciasto musi być kruche. Trzeba tego pilnować.
Odwraca głowę w moją stronę i patrzy na mnie z uniesionymi brwiami.
– Przepraszam… Już… przestaję mówić.
W milczeniu zjadam do końca, ale czuję, że mężczyzna wciąż bacznie mnie obserwuje.
– Lepiej ci teraz? – pyta, wskazując głową na papierową torbę, podczas gdy ja wycieram sobie usta.
– Tak. Dziękuję.
Zmuszam się, żeby na niego patrzeć. Nie mogę tego tak przedłużać w nieskończoność. Nagle z bólem przypominam sobie o pieniądzach w mojej torebce, na które jeszcze nie zarobiłam. Biorę głęboki oddech i posyłam mu uśmiech, który, mam nadzieję, on odczyta jako sygnał do flirtu.
– Jedziemy z powrotem w tamto miejsce? – pytam. Kładę mu dłoń na udzie i kiedy się ku niemu nachylam, wyczuwam nagłe drgnienie mięśni. Rzuca mi szybkie spojrzenie, ale kręci głową:
– Nie.
Wzbierające uczucie mdłości grozi rychłym zwróceniem całego posiłku, który przed chwilą zjadłam. Muszę wykombinować, w jaki sposób zatrzymać to trzysta dolarów.
– Ale ja naprawdę mogę, nie mam z tym żadnego problemu. Zrobię… eee… to, co chcesz.
Mężczyzna wzdycha i kręci głową.
– Przecież widzę, że nie jesteś prostytutką. Dlaczego wsiadłaś do samochodu?
– Potrzebowałam pieniędzy. Wciąż ich potrzebuję. Zrobię wszystko.
Z jakiegoś powodu wzbudza to jego zainteresowanie. W oczach widzę błysk, ale nieznajomy nic nie mówi. Nic nie robi. Przygryzam policzek, aby powstrzymać się od płaczu, i wyjmuję pieniądze z torebki. Wręczam mu je trzęsącą się dłonią.
– Proszę.
Przechyla głowę i wpatruje się we mnie, ignorując banknoty w mojej ręce. Potem znów wbija wzrok przed siebie.
– Zatrzymaj je.
Ogarnia mnie niewyobrażalna ulga, tak wielka, że dostaję zawrotów głowy.
– Dziękuję. Bardzo dziękuję.
– Podrzucę cię – rzuca i włącza silnik. – Gdzie mieszkasz?
– Naprawdę?
– A myślałaś, że cię tu zostawię? – Czerwienię się na dźwięk pretensji w jego głosie. – Nie jestem potworem.
– Przepraszam. Ja nigdy…
– Wiem. Możesz mi wierzyć.
Lekko marszczy brwi, gdy mu wyjaśniam, gdzie dokładnie mieszkam. Najwyraźniej zdaje sobie sprawę, że to szemrana dzielnica, ale tego nie komentuje. Żadne z nas się nie odzywa, dopóki nie proszę go o zatrzymanie się przy całodobowym supermarkecie, oddalonym o dwie ulice od mojego mieszkania.
– Dziękuję za podwiezienie – mówię, odpinając pas.
– Zaczekaj.
„Cholera.Czyżby jednak chciał zwrotu pieniędzy?”
Ostrożnie odwracam się ku niemu.
– Mówiłaś poważnie, że zrobisz to, co chcę?
Potwierdzam skinieniem głowy. Chciałabym przynajmniej zasłużyć na te trzysta dolarów.
– A masz ochotę zarobić więcej?
– W zamian za co?
– Powiedziałaś, że zrobisz wszystko.
To prawda.
„Ale tylko dlatego, że spanikowałam”.
Teraz nie jestem już taka pewna.
– Nie skrzywdzisz mnie?
– Nie – odpowiada miękko. – Obiecuję, że bez względu na wszystko na pewno nie będzie bolało.
Czuję się rozdarta. Może i nie będzie bolało, ale to nie oznacza, że będzie mi się podobało. Skoro zabrał mnie do samochodu, sądząc, że jestem prostytutką, musi mu chodzić o seks. Czy mogłabym uprawiać z nim seks? Nie jestem pewna. Z drugiej strony…
– O jakich pieniądzach mówimy?
– Pięćset dolarów za jutrzejszy wieczór.
„O kurwa”.
Wyjmuje z ręki wizytówkę, coś na niej kreśli, po czym mi ją podaje.
– Przyjedź jutro pod ten adres o ósmej wieczorem.
– Mieszkasz tam?
Potwierdza.
Czy mogę mu wierzyć? Gdyby chciał, mógłby mi dziś wyrządzić krzywdę, ale tego nie zrobił, zamiast tego uspokoił mnie, gdy się rozpłakałam, kupił mi jedzenie i pozwolił zatrzymać pieniądze… Wygląda na to, że ma jakieś sumienie.
– Okej – szepczę. – Przyjadę.
– Dobra z ciebie dziewczyna.
„Serio, trochę dziwny komentarz”.
– Eee… Dobranoc.
Wysiadam z samochodu, nie oglądając się za siebie, i szybkim krokiem wchodzę do supermarketu. Tutaj, pod znajomymi świetlówkami, w końcu czuję się bezpieczna, a myśl o tym, że mogę zapłacić za wszystko, co wrzucę do koszyka, sprawia, że uśmiecham się po raz pierwszy od wielu tygodni.
Rozdział 3
– Mamo, wróciłaś – mamrocze Luke, gdy ostrożnie podnoszę go z sofy pani Watt.
– Oczywiście, kochanie – szepczę, przytulając go. Syn uśmiecha się i natychmiast zasypia z głową na moim ramieniu.
– Jak się zachowywał? – pytam panią Watt.
– Grzecznie. Ale nie przepada za kotem.
Zerkam na zwierzę, które leży i obserwuje mnie przymrużonymi ślepiami. Nagle, zupełnie przeze mnie niesprowokowane, zaczyna syczeć. Kot demon.
– Wiem, że proszę o wiele, ale mogłaby się pani nim zająć także jutro wieczorem? Muszę być gdzieś o ósmej.
Pani Watt patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– Dostała pani pracę?
– Tak. – Właściwie to nie kłamstwo. Nieważne, co będę musiała zrobić, ale zapłacą mi za to.
– Zgoda.
– Bardzo dziękuję. Naprawdę miło z pani strony.
Na szczęście pani Watt nie zadaje więcej pytań. Nie wiem, co miałabym jej powiedzieć, gdyby zaczęła dopytywać o szczegóły.
Ciężko mi trzymać jednocześnie Luke’a i siatki z zakupami, więc szybko wracam do siebie. Najpierw kładę syna do łóżka, a dopiero potem zapełniam lodówkę i biorę długo wyczekiwany prysznic. Stojąc pod ciepłym strumieniem wody, zaczynam płakać. Czuję olbrzymią ulgę, że dostałam te pieniądze i mam co jeść, a równocześnie wstyd mi za to, co prawie zrobiłam. Nigdy nie sądziłam, że mogłabym się posunąć do takiej desperacji. Luke na szczęście nic nie słyszy. Woda spłukuje moje łzy, które giną niepostrzeżenie w odpływie.
Po jakimś czasie przychodzi opanowanie, wycieram się i siadam na sofie. Całe zajście było rzeczywiście dość przerażające, mimo to nie żałuję, że wsiadłam do samochodu tego obcego faceta. Dzięki temu zdobyłam jedzenie dla syna, a nic nie ma dla mnie większego znaczenia. Ponadto sprawy mogły się potoczyć dużo gorzej. Mężczyzna nie okazał się szaleńcem ani damskim bokserem, zadbał o to, żebym coś zjadła, a później odwiózł do domu. Jeśli rzeczywiście zarobię jutro pięćset dolarów, będę mogła zapłacić połowę kwoty, którą jestem winna właścicielowi mieszkania. Właśnie – jeśli. Mimo że ten nieznajomy praktycznie mnie nie dotknął, i tak umierałam ze strachu, więc wcale nie jestem taka pewna, czy jeśli jutro wieczorem nie zrobię tego, o co mnie poprosi, wciąż będzie taki skory dawać mi pieniądze.
Poza tym nawet jeśli jakoś to wytrzymam i dostanę to pięćset dolarów, wiem, że mi one nie wystarczą. Potrzebuję stałego dochodu. Nie pomogą mi ani rodzice, ani ciotka Patricka, która nigdy mnie nie lubiła. Kiedy jej oznajmiliśmy, że jestem w ciąży, naskoczyła na mnie z pretensjami, zupełnie jakbym zrobiła to z premedytacją, chociaż naprawdę uważaliśmy i wiadomość o dziecku nas zszokowała. Patrick wspomniał na początku o zabiegu w jakiejś klinice, ale ja się nie zgodziłam, a on po pewnym czasie pogodził się z tym, że zostanie ojcem. Być może czuł się winny, bo to on chciał się ze mną kochać i tak bardzo naciskał, że na koniec się zgodziłam. Dwa miesiące później byłam w ciąży.
Nikt nie może mi pomóc – oprócz faceta z samochodu. Rany, nawet nie wiem, jak ma na imię…
Podnoszę się z sofy i zaglądam do Luke’a, który śpi jak kamień. Potem wyjmuję z kieszeni płaszcza wizytówkę nieznajomego. Widnieje na niej jedynie jego adres w Medinie – bogatej miejscowości nieopodal Seattle, znanej mi jedynie z opowieści. Jest tam naprawdę luksusowo i ten adres potwierdza moje przypuszczenia, że facet musi być nadziany. Na pewno za dnia pracuje w jakiejś firmie w Seattle, a wieczory i weekendy spędza w domu po drugiej stronie jeziora. Ciekawe, czy jest żonaty. Nie miał na palcu obrączki, ale przecież z łatwością można ją zdjąć. Wkładam wizytówkę z powrotem do kieszeni płaszcza i odsuwam od siebie wszystkie myśli na ten temat. Nie ma sensu tego teraz roztrząsać – poczekam, a sama się przekonam.
Przez resztę wieczoru gapię się w rozmazany obraz na ekranie telewizora. Jestem zbyt zmęczona, żeby włożyć płytę DVD z filmem do przedpotopowego odtwarzacza, którego nikt nie chce ode mnie kupić. Nie żartuję. Naprawdę próbowałam go sprzedać.
Nazajutrz budzę się na sofie. Boli mnie kręgosłup, ale przestaję o tym myśleć, gdy przypomina mi się mój plan: po raz pierwszy od wielu miesięcy mogę zrobić Luke’owi śniadanie z prawdziwego zdarzenia. Nasza kuchnia jest stara i dość ciasna, ale dokładam starań, żeby utrzymywać w niej porządek. Szybko smażę naleśniki, przypiekam bekon i tnę owoce na mniejsze kawałki. Gdy zaspany Luke wchodzi do kuchni i przeciera oczy, akurat zalewam wrzątkiem kawę rozpuszczalną dla siebie.
– Dzień dobry, kochanie. Jesteś głodny?
– Naleśniki i kakao? – Luke jest nagle zupełnie rozbudzony, stoi i wpatruje się błyszczącym wzrokiem w ten mały odświętny posiłek. Zachwyt malujący się na jego twarzy sprawia, że robi mi się ciepło w środku. – Mamo, czy to moje urodziny?
Wybucham śmiechem i klękam przed synem, żeby go objąć.
– Nie, głuptasku. Przecież wiesz, że twoje urodziny są dopiero za kilka miesięcy. Chodź jeść.
Luke siada do stołu. Zjada zdecydowanie za dużo, ale nie potrafię mu przerwać. Kto wie, kiedy znów będziemy mogli sobie pozwolić na taki zbytek? Jeśli dziś wieczorem uda mi się wytrwać i zrobić wszystko, czego ode mnie zażąda facet w garniturze, być może będzie chciał zobaczyć się ze mną ponownie. Dla mnie i Luke’a oznacza to więcej pieniędzy. W każdym razie – dopóki nie znajdę prawdziwej pracy.
Nie jest to najlepszy plan na świecie, ale jedyny, jaki mam w tej chwili. Teraz, gdy siedzę przy stole i patrzę, jak Luke sięga po kolejny plasterek bekonu, wiem, że niezależnie od tego, co przyjdzie mi zrobić wieczorem, będzie warto.
Rozdział 4
Dotarcie do Mediny okazuje się wyjątkowo kłopotliwe. Odstawiłam Luke’a do pani Watt z dużym zapasem czasu, ale gdy skierowałam się do wyjścia, chłopiec się rozpłakał i musiałam go uspokoić, zanim mogłam go zostawić u sąsiadki. Teraz muszę biec na autobus. W centrum przesiądę się na inny, obym tylko na niego zdążyła. Mam przeczucie, że mężczyzna, z którym jadę się spotkać, nie przepada za spóźnialskimi.
Pół godziny później stoję nieco zdyszana na przystanku. Jestem kłębkiem nerwów. Czekam. Na szczęście znalazłam właściwy autobus, który za kilka minut wywiezie mnie z miasta. Wchodzę do środka i informuję kierowcę, dokąd jadę, a on w odpowiedzi posyła mi sceptyczne spojrzenie.
Dziękuję sobie w duchu, że nie włożyłam skąpego stroju z wczoraj. Dziś mam na sobie moje najładniejsze dżinsy, białą bluzkę i letnią kurtkę. Płacę kierowcy za bilet i udaję się na sam koniec autobusu. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Zatrzymujemy się na wielu przystankach w mieście i dość szybko pokonujemy most Evergreen Point, za którym kierowca wykrzykuje nazwę mojego przystanku. Mam wrażenie, jakbym znalazła się w zupełnie innym świecie. Medina jest położona po drugiej stronie jeziora Washington i wygląda jak istny raj bogaczy, pełen pól golfowych, ekskluzywnych klubów sportowych i domów za miliony dolarów, wybudowanych jeden za drugim na zielonych terenach ciągnących się wzdłuż brzegów jeziora – jeden bardziej spektakularny od drugiego.
Biorę głęboki oddech i ruszam z przystanku, próbując sobie wyobrazić, jak to jest tutaj mieszkać. Tam, skąd pochodzę, nie ma takich miejsc. Wczorajszej nocy nieznajomy zachował się wobec mnie bardzo przyjaźnie, ale dziś wieczorem muszę zasłużyć na obiecane pięćset dolarów. Patrzę w niebo i stwierdzam, że dzień powoli zmierza ku końcowi. Spoglądam na zegarek.
„Kurczę, jestem spóźniona!”
Zaczynam biec jak szalona, ale jest mi wszystko jedno. Nie stać mnie na to, żeby stracić tę pracę czy jak to, do cholery, nazwać. Śledzę numery domów, w końcu docieram pod wskazany adres, skręcam w mniejszą ulicę prowadzącą nad wodę. Trzypiętrowy dom otoczony wysokimi drzewami leży tuż nad jeziorem i zmieściłyby się w nim trzy rodziny.
Nie zatrzymuję się jednak, żeby podziwiać widoki, tylko podbiegam do drzwi i dzwonię. Chwilę później otwiera mi mężczyzna poznany wczoraj. Znów ma na sobie spodnie od garnituru, ale pozbył się krawata, rozpiął kołnierzyk i zdjął marynarkę. Rękawy koszuli są podwinięte, odsłaniając na lewym przegubie duży zegarek wyglądający na bardzo drogi. Większa część twarzy mężczyzny pogrążona jest w cieniu, ale dostrzegam grymas niezadowolenia. Kiedy na mnie patrzy, zmarszczki na jego czole się pogłębiają. Nie mogę złapać tchu, mam czerwoną twarz, opieram dłonie o kolana – w takim stanie nikt by dobrze nie wyglądał.
– Przepraszam… za spóźnienie – udaje mi się wydyszeć.
– Jak tu dotarłaś?
– Przyjechałam… autobusem, a resztę drogi przebiegłam.
– Widzę – komentuje sucho i zaciska usta. – Dlaczego nie wzięłaś taksówki?
„Serio?”
– Bo mnie… na nią nie stać.
Nie odpowiada. I nie rusza się z miejsca. Wysoki jak wieża stoi i blokuje wejście. Zaciska szczęki.
– Mam sobie pójść? – pytam wreszcie i żołądek aż kurczy mi się na myśl, że facet mógł zmienić zdanie.
Oddycha głęboko. Nasze spojrzenia się spotykają, ale wtedy szybko spuszczam wzrok. Nienawidzę się spóźniać.
– Nie. Wejdź do środka.
Ustępuje i przytrzymuje drzwi, gdy wchodzę na korytarz.
– Łał! – wykrzykuję i obracam się, żeby wszystko obejrzeć: olbrzymi hol i kręte schody. Mężczyzna nie przestaje mnie obserwować, więc próbuję nieco pohamować zachwyt na widok tego pięknego wnętrza. Zamiast tego ogarniam wzrokiem wypolerowany parkiet w nadziei, że nieznajomy coś powie. Mam ochotę zaszyć się w mysiej dziurze, kiedy podchodzi do mnie i palcem wskazującym ujmuje mnie pod brodę.
– Powiedz, jak ci na imię – rozkazuje, unosząc palec, tak że muszę mu spojrzeć prosto w oczy.
Przez chwilę zastanawiam się, czy nie podać innego imienia, ale zaraz potem przypominam sobie, co mówił o ludziach, którzy go okłamują.
– A-Abigail – jąkam się. – Albo po prostu Abbi, jeśli pan tak woli.
– Nie wolę – odpowiada bez wahania. Widać, że to nie podlega dyskusji. Jak dla mnie okej. Wszystko i tak odbywa się na jego warunkach, więc może mnie nazywać, jak chce. – Abigail. A ty będziesz się do mnie zwracać per „panie Thorne” albo „sir”. Rozumiesz?
– Tak, sir – odpowiadam cicho. Mam nadzieję, że o tym nie zapomnę. Za nic w świecie nie wolno mi go rozczarować.
– Dobra dziewczyna. – Uśmiecha się po raz pierwszy. Teraz przynajmniej wiem, że lubi, jak inni robią, co im każe. Jego uśmiech odsłania delikatne zmarszczki w okolicy oczu, które jednak nie czynią go mniej atrakcyjnym – a nawet wprost przeciwnie. Teraz, gdy stoimy w świetle lamp, widzę wyraźnie, jaki jest przystojny. Ma orzechowe oczy i długie, grube rzęsy, a kanciastość jego twarzy łagodzą pełne wargi, które uśmiechają się z samozadowoleniem na widok mojego zdziwienia. Niespecjalnie mnie to jednak uspokaja, że facet tak dobrze wygląda. Jeśli z takim wyglądem wciąż musi płacić za seks, to znaczy, że podniecają go jakieś dziwactwa. I to naprawdę grubszego kalibru. Na myśl o tym przechodzi mnie dreszcz, a on momentalnie to wychwytuje i wzrok mu poważnieje.
– Chcesz coś zjeść? – pyta ku mojemu zaskoczeniu.
– Nie. Dziękuję.
– Jeśli jesteś głodna, chciałbym o tym wiedzieć – mówi stanowczym głosem.
– Nie jestem głodna, sir. Zjadłam przed wyjściem.
Przygląda mi się z uwagą przez kilkadziesiąt sekund, po czym kiwa głową.
– W takim razie chodź ze mną.
Prowadzi mnie na górę. Mijamy wiele różnych drzwi, zanim wchodzimy do ogromnej luksusowej łazienki.
– Wykąp się pod prysznicem – wydaje mi polecenie. – Użyj wszystkich produktów, które tu postawiłem, a potem wysusz włosy. Następnie włóż to i zejdź do mnie do kuchni. Wszystko jasne? – Pokazuje na piękną białą sukienkę, która wisi na wieszaku przy drzwiach.
– Tak… sir.
– Dobrze.
Po jego wyjściu jestem w lekkim szoku. Naprawdę chce, żebym się wykąpała? Wącham się pod pachami, ale nie czuję woni potu. Kąpałam się w domu, zanim odprowadziłam Luke’a do sąsiadki, i jestem czysta.
„Niezły świr”.
Nie mam jednak innego wyjścia. Blokuję drzwi i najpierw usuwam tę odrobinę makijażu, jaki sobie zrobiłam, zanim wchodzę pod prysznic. Pan Thorne wystawił dla mnie szampon i odżywkę drogich marek z salonów fryzjerskich, na które nigdy nie byłoby mnie stać. Marszczę brwi, próbując odczytać, co jest napisane na etykiecie trzeciej z butelek, ale francuski, jakiego nauczyłam się w szkole średniej, okazuje się niewystarczający. Nalewam więc trochę zawartości na dłoń i po konsystencji stwierdzam, że musi to być jakiś rodzaj peelingu. Używam go do całego ciała. Pachnie kwiatami. Potem się opłukuję i wycieram miękkim ręcznikiem, a mniejszym owijam włosy. Na stole obok umywalki leżą grzebień i szczotka, a obok nich stoi butelka przypominająca ten francuski kosmetyk spod prysznica, ale na etykiecie widnieje napis: „Lait pour les corps”.
„Użyj wszystkich produktów”.
Zrzucam ręcznik na ziemię i zaczynam dokładnie smarować całe ciało, zastanawiając się, dlaczego pan Thorne wymaga ode mnie tego wszystkiego. Wydaje mi się to odrobinę obleśne.
„Ono się smaruje balsamem...”1
– Przestań! – Upominam samą siebie. Teraz włosy. No dobrze, uważam za dziwne, że pan Thorne kazał mi się wykąpać, ale to jeszcze nie czyni z niego seryjnego mordercy. Na pewno po prostu chce, aby jego kobiety były naprawdę czyste. Po wysuszeniu włosów kieruję uwagę na sukienkę. Pojawia się dylemat: pan Thorne nie zostawił żadnej bielizny. Czy to znaczy, że mam włożyć własną, czy chodzić bez niczego pod spodem? Skoro dżinsy, w których przyszłam, są poniżej jego standardów, z moją tanią bielizną na pewno będzie podobnie, więc postanawiam, że nie włożę nic. Mam coraz większą pewność, że ściągnął mnie tu po to, żeby uprawiać ze mną seks. Wkładam sukienkę przez głowę, staję przed lustrem i powoli się obracam. W tej bieli obszytej delikatnymi koronkami wyglądam słodko i niewinnie, niemalże dziewczęco. Czy właśnie to go kręci? Biorę głęboki oddech, otwieram drzwi i na bosaka schodzę na dół. Mam wrażenie, że jestem ekstremalnie obnażona. Widzę, jak stoi pochylony nad stosem papierów na kuchennym stole. Chrząkam cicho, ale nie odpowiada.
– Panie Thorne…
Przeszywa mnie jego palący wzrok.
– Nigdy mi nie przeszkadzaj, kiedy pracuję.
Patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami.
„Rany, co za gbur”.
– Przepraszam, sir.
Prostuje plecy i podchodzi do mnie, z zainteresowaniem taksując mój wygląd.
– Wybaczam ci – mówi. – Chciałaś mnie o coś zapytać?
– Eee… tak. C-co… co powinnam była zrobić po zejściu na dół?
Za nic w świecie nie chciałabym go znów zdenerwować. Muszę sprawić, żeby mnie polubił, a wtedy znów będzie chciał się ze mną spotkać – i mi zapłacić.
– Powinnaś była zaczekać, aż sam się do ciebie zwrócę. Jesteś tutaj dla mnie, nie na odwrót. Tego wieczoru mogę robić z tobą, co mi się podoba. A ty masz być tylko posłuszna.
– T-tak, sir. – Nie potrafię ukryć zdenerwowania.
– Nie bój się – mówi zadziwiająco miękkim głosem, zakładając za ucho kosmyk włosów, który opadł mi na czoło.
Próbuję wziąć się w garść.
Pan Thorne uśmiecha się i przesuwa delikatnie palcami w dół po moim policzku.
– Dobra dziewczyna. Będziesz mi posłuszna? Jesteś na to gotowa?
Kiwam głową, gotując się na najgorsze.
– Świetnie – komentuje. – Abigail, chcę cię prosić, żebyś upiekła dla mnie szarlotkę.
„Co… to… kurwa… ma… znaczyć”.
1 Cytat z filmu Milczenie owiec (1991), tłum. Elżbieta Gałązka-Salamon (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Rozdział 5
– Sza… szarlotkę, sir? – jąkam się.
„Czy chodzi o jakąś dziwną, nieznaną mi pozycję seksualną?”
– Wczoraj w samochodzie mówiłaś o szarlotkach – przypomina mi. – Chyba potrafisz piec ciasta?
– Mmm… Tak, sir. – Kiwam głową z zapałem. Czyli to możliwe, że chodzi mu tylko o szarlotkę?
– Dobrze. – Pokazuje ręką w stronę kuchni. – Proszę, rozgość się tutaj. Możesz zaczynać.
Wciąż nie czuję się pewnie w tej sytuacji, mimo to zaczynam wyjmować z szafek miski, przybory i wszystkie składniki, próbując zignorować to, że pan Thorne mnie obserwuje niczym drapieżnik ofiarę. Dopiero gdy po mniej więcej minucie siada na krześle, nieco się odprężam. Jego kuchnia to marzenie każdego kucharza, ale nie potrafię się tym cieszyć. Mam wrażenie, jakbym uczestniczyła w castingu, tylko nie mam pojęcia, do jakiej roli. Spodziewałam się, że będzie chciał uprawiać ze mną seks, teraz jednak zaczynam myśleć, że znalazłam się tu także z innych powodów.
Pan Thorne wstaje i podchodzi do mnie, kiedy zabieram się do zrobienia ciasta. Czuję, że stoi za moimi plecami i mi się przygląda, co wprawia mnie w zakłopotanie. Reaguję lekkim drgnięciem, gdy jego palce delikatnie przeczesują mi włosy, zbierają i obwiązują czymś, żeby nie spadały mi na twarz. Potem pochyla się nade mną i wącha mój odsłonięty kark.
– Pięknie pachniesz – mruczy.
Nie wiem, czy powinnam odpowiedzieć, więc stoję jak skamieniała z dłońmi zanurzonymi w mące i sercem zamarłym w piersi. Zdecydowanie bardziej wolałabym wiedzieć, czego on ode mnie oczekuje.
– Nie przerywaj pracy – nakazuje z zaangażowaniem.
Robię, co mi każe: mieszam ostrożnie kolejne składniki, podczas gdy on patrzy mi przez ramię. Jego ciepłe palce bawią się jednym z cienkich ramiączek sukienki, które nagle się zsuwa aż do samego łokcia, obnażając mi lewą pierś.
– Idealnie – szepcze mi do ucha. – Po prostu idealnie.
Jestem bliska zapadnięcia się pod ziemię ze wstydu. On wraca do swoich papierów, jakby nic się nie stało, a ja nie mam innego wyjścia niż kontynuować rozrabianie ciasta. Jestem boleśnie świadoma tego, że wraz z każdym ruchem moje piersi się kołyszą. To zboczone. Przecież jesteśmy w kuchni! Zerkam na pana Thorne’a. Znów usiadł i patrzy na mnie z długopisem w ustach.
Staram się stłumić w sobie poczucie wstydu, przywołując w myślach obiecane pięćset dolarów, i zaczynam obierać, a potem kroić jabłka. Układam je na cieście, po czym mieszam w miseczce cukier z cynamonem. Powstrzymuję się jednak przed posypaniem jabłek tą mieszanką. Nie wszyscy przepadają za cynamonem w szarlotce. Może on też nie? Nie mam odwagi zaryzykować. Wygląda na to, że ta szarlotka to wielka sprawa. A co, jeśli nie będzie mu smakowała? Odwracam się w jego stronę, ale on już na mnie nie patrzy.
– Czy… – Natychmiast zaciskam wargi.
„Do ciężkiej cholery! Nie chciał, żeby mu przerywać, kiedy pracuje. Czyżby coś usłyszał?”
Znów na niego zerkam, ale on wciąż siedzi pochylony nad tą swoją pracą. Biorę do ręki miseczkę, podchodzę do niego i staję cicho obok. Opanowuję przemożną chęć zakrycia piersi. Przez kilka minut stoję jak skamieniała, podczas gdy on mnie ignoruje. Czuję się jak pomnik zamarły w bezruchu, z obnażonymi piersiami, niemogący się poruszyć ani nic powiedzieć. Pan Thorne ostatecznie podnosi wzrok i się uśmiecha.
– Tak, Abigail? – zwraca się do mnie. Najwyraźniej jest zadowolony z mojego zachowania.
– Przepraszam, sir. Chciałabym zapytać, czy lubi pan cynamon w szarlotce.
Wyciągam w jego stronę miseczkę, aby mu to pokazać. Gdyby nie wiedział, czym jest cynamon. Boże, ale ze mnie idiotka.
– W takim razie sprawdźmy – mówi, obejmując swoimi długimi palcami przegub mojej ręki i przyciągając mnie bliżej siebie.
Otwiera usta, koniuszkiem palca wskazującego dotyka języka, po czym zanurza go w miseczce i próbuje cukru z cynamonem.
– Hmmm. – Podnosi na mnie wzrok. – A ty co uważasz? – Nabiera więcej cukru na palec i delikatnie wsuwa koniec palca między moje rozchylone wargi. – Ssij – nakazuje.
Robię, o co mnie prosi.
– No i? – pyta, nachylając się ku mnie, żeby pieścić moją pierś.
– Lubię cynamon – szepczę. Zaskoczyło mnie, z jaką delikatnością mnie dotyka. Doznanie jest dalekie od nieprzyjemnego.
– Ja też.
Wydaję cichy jęk, kiedy otacza wargami sutek i zaczyna go pieścić językiem. Nasze oczy spotykają się, usta zamykające się na mojej wrażliwej skórze rozciągają się w uśmiechu, podczas gdy jego ręce wędrują pod sukienkę i przesuwają się w górę po udach. Moja twarz płonie czerwienią, gdy jego duże dłonie docierają do pośladków i ostrożnie je ściskają.
– Bez majtek – mruczy, wypuszczając sutek z ust. – Niegrzeczna dziewczyna.
Jego dłonie błądzą pod materiałem sukienki. Ich dotyk jest powolny – niemalże leniwy – a oczy bacznie obserwują moją twarz. Brakuje mi tchu, gdy jego palec dotyka mojego najbardziej czułego miejsca – z wyraźną rutyną. Nie ma tu miejsca na żadną niepewność – bardzo dobrze wie, co robi.
– Przepraszam – szepczę. – Nie dał mi pan żadnych majtek, a wydawało mi się, że te, w których przyszłam, nie spodobałyby się panu.
– Czyli chciałaś mi sprawić przyjemność?
Kiwam głową i zaczynam dyszeć, gdy jego palce zaczynają krążyć wokół wejścia do mojej świątyni rozkoszy. Drażniący dotyk sprawia, że czuję lekki skurcz w podbrzuszu – reakcja, której się nie spodziewałam i która na dodatek się powtarza, gdy on się nachyla, żeby pocałować moją pierś.
– Dobrze – mruczy. – Naprawdę słodka z ciebie dziewczyna, Abigail. Nie mam racji?
– Tak, sir.
„Przynajmniej kiedyś taka byłam. Teraz nie do końca wiem, jak się określić”.
Podnosi na mnie wzrok, nie przestając mnie pieścić między nogami.
– Uprawiałaś wcześniej seks?
Jego głos ma miękkie, niemalże uspokajające brzmienie. Potwierdzam skinieniem, zdziwiona, że na tę odpowiedź wyraźnie się odpręża. Najwidoczniej nie chce dziewicy.
Pan Thorne przestaje mnie dotykać i opuszcza mi drugie ramiączko. Sukienka opada na podłogę. Nagle wraca do mnie całe zdarzenie z klubu ze striptizem i podnoszę ręce, chcąc się zakryć.
– Przestań – nakazuje. – Pozwól mi na siebie patrzeć.
Kiedy prostuję plecy, czuję swój drżący oddech. On prześlizguje się po mnie wzrokiem od dołu w górę, zatrzymując się przy szczególnie interesujących go obszarach, aż w końcu patrzy mi prosto w twarz. Delikatnie odsuwa od siebie papiery i cukier z cynamonem, nie spuszczając ze mnie wzroku. Niespodziewanie wstaje z krzesła, a ja instynktownie robię krok w tył, zdominowana jego wzrostem. Czuję, że jestem całkowicie na widoku, stojąc przed nim zupełnie naga, podczas gdy on wciąż jest całkowicie ubrany. Wydaję cichy jęk, gdy chwyta mnie za ramiona i odwraca tyłem, aby za chwilę do mnie przylgnąć.
– Nie zrobię ci nic złego – szepcze mi do ucha, głaszcząc po nagich ramionach. – Nie musisz się bać.
Jego dłonie poruszają się po całym moim ciele, delikatnie i jednocześnie zdecydowanie. Wargi pieszczą szyję. Rozpuszcza mi włosy i wdycha ich woń.
– Zerżnę cię o tu, na tym stole.
Zaczynam dyszeć. Jego słowa brzmią niezwykle szorstko, ale na myśl o tym, że ten atrakcyjny mężczyzna mnie pragnie, że uważa mnie za atrakcyjną, przez moje ciało przepływa zdumiewająca fala zadowolenia.
– Rozumiem, że na to czekasz, Abigail?
– T-tak, sir.
– Zdolna dziewczyna. Pochyl się.
Posłusznie robię to, co mi każe, lekko drżąc, gdy dotykam ciałem zimnego blatu. Zamykam oczy.
– Rozchyl nogi.
Oddychając głęboko, staję w rozkroku przed panem Thorne’em.
– Jesteś taka piękna. – Słyszę jego miękki głos.
Sekundę później jego dłonie znów do mnie przywierają i zaczynają mnie pieścić pewnymi ruchami. Palce delikatnie pocierają moją skórę, badają całe moje ciało. Potem na chwilę znikają, ale szybko wracają. Tym razem są mokre od jego śliny i wsuwają się we mnie, podczas gdy kciuk zakreśla małe koła na zewnątrz. Mój oddech przyśpiesza. Czuję się cudownie, ale nie rozumiem, skąd ten niepotrzebny zachód.
– O, dokładnie tak. – W jego głosie słychać zadowolenie. – Chcę poczuć na palcach twoją wilgoć.
W pewien sposób nienawidzę tego, że mojemu ciału wyraźnie podoba się wszystko, co on ze mną robi. Przez to trudno mi się zdystansować. Z drugiej strony jestem wdzięczna, że nie wszedł we mnie od razu, co na pewno sprawiłoby mi ból. Chwilę później przestaje mnie dotykać i słyszę jakiś szelest, po którym następuje świst rozpinanego rozporka. Potem rozpoznaję odgłos otwierania paczki z kondomem. Odrobinę się odprężam. Przeczuwałam, że seksualna przeszłość pana Thorne’a diametralnie się różni od mojej własnej i gdyby nie zamierzał użyć prezerwatywy, musiałabym tego wyraźnie zażądać.
– Chcesz go poczuć, piękna dziewczyno?
Czuję, jak się do mnie zbliża. Wolną ręką pieści moje biodro. Kiwam głową. Jestem zaskoczona, że w ogóle mnie pyta, bo przecież jestem tutaj dla niego, jak sam to ujął.
– Powiedz to głośno – rozkazuje mi. – Chcę usłyszeć, jak to mówisz.
– Chcę go poczuć. – Wystarczyło, że to powiedziałam, a on natychmiast we mnie wchodzi. Zaczynam głośno dyszeć. Wypełnił mnie sobą po brzegi.
– Kurwa… Ooo, tak! – jęczy pan Thorne. – Lepiej się dobrze chwyć.
Kilka sekund później już rozumiem, dlaczego to powiedział. Pieprzy mnie tak mocno, jakby próbował zepchnąć na podłogę solidny blat stołu, chwytam więc za krawędź, próbując ochronić swoje biedne uda przed zbyt bolesnym zderzeniem z drewnem. Po chwili jego ręce chwytają mnie za biodra i przyciągają do siebie, a nasze ciała zderzają się, gdy jego podbrzusze uderza o moją pupę. Teraz jest lepiej, a nawet dużo lepiej – tak uważa moje ciało.
Wydaję lekki okrzyk, bardziej zaskoczenia niż bólu, gdy pan Thorne ciągnie mnie mocno za włosy i zmusza do oparcia się na łokciach. Wsuwa ręce pod moje piersi i zaczyna je masować, przywierając do mnie i jęcząc mi do ucha.
– Jesteś taka fajna i taka ciasna. Jesteś moją słodką dziewczyną, prawda, Abigail?
– Tak, sir.
– Głośniej! – komenderuje, rżnąc mnie coraz szybciej i mocniej.
– Tak, sir! Tak, panie Thorne! – posłusznie krzyczę.
– O kurwa! – Jego dłonie wracają na moje biodra, narzucają ciału rytm i domagają się posłuszeństwa.
Nigdy wcześniej nie doświadczyłam podobnego seksu – tak agresywnego i dzikiego. Odrobinę mnie to przeraża, choć w żaden sposób nie sprawia mi bólu. Wręcz ociekam wilgocią, aż robi mi się wstyd, że moje ciało tak reaguje, że niezwykle szybko go zaakceptowało. Pan Thorne dochodzi z głośnym jękiem i jego ciało opada na moje, biodra wciąż wolno się poruszają. Przywieram na powrót do blatu i czuję guziki jego koszuli wciskające się w moją nagą skórę.
– Mhm – mruczy i przygryza lekko moje ramię. – Jesteś taka słodka.
Moja twarz jest rozpalona, a ciało niespokojne, ale zmuszam się do leżenia nieruchomo, podczas gdy on powoli dochodzi do siebie, gładzi mnie po włosach i ciężko oddycha. Wciąż się nie ruszam, gdy się ze mnie wysuwa, zdejmuje kondom i zapina spodnie.
– Teraz możesz wstać.
Klepie mnie po biodrze, odwraca i zmusza do tego, żebym na niego popatrzyła.
– Nikt cię wcześniej nie zerżnął w taki sposób.
To nie jest pytanie. Kręcę głową i czuję, jak w oczach zbierają mi się łzy.
– Przestań – rozkazuje zdecydowanym, ale nie ostrym głosem. – Żadnego wstydu, żadnego poczucia winy. Jesteś tutaj dla mnie. Żeby mnie zadowolić.
Wolno kiwam głową. Mój oddech jest nierówny.
– I to właśnie zrobiłaś – dodaje.
– Co takiego, panie Thorne?
– Zadowoliłaś mnie.
Tym razem wciągam powietrze przez nos. Niespodziewane ciepło rozlewa się po mojej klatce piersiowej. Jestem zaskoczona. On podaje mi sukienkę i pomaga ją włożyć. Potem na powrót spina mi włosy. Kiedy tak się ze mną cacka, jego dotyk jest powolny i delikatny, inaczej niż wtedy, gdy wchodził we mnie na stole.
– No dobrze, Abigail. – Pan Thorne odzywa się formalnym tonem. – Wydaje mi się, że na twoje pytanie o cynamon odpowiedziałem twierdząco.
– Eee… Tak, sir.
„Serio, niezły świr”.
Godzinę później kuchnia jest uprzątnięta, a szarlotka zdążyła wystygnąć. Kiedy ją podaję panu Thorne’owi, czuję podenerwowanie. On bierze kęs i podnosi na mnie wzrok.
– Jest pyszna, Abigail – chwali.
Nie mogę się powstrzymać i uśmiecham się szeroko. Zanim odwrócę wzrok, pan Thorne odwzajemnia uśmiech. Chce mnie dotknąć, ale w ostatniej chwili cofa rękę i uśmiech znika.
– Możesz iść – mówi. – Zadzwonię po taksówkę.
Kiedy chcę zaprotestować, unosi dłoń.
– Proszę, żebyś stosowała się do moich życzeń. Oczywiście zapłacę za kurs, skoro to ja każę ci to zrobić.
– Przepraszam – odpowiadam cicho.
– Przebierz się w swoje rzeczy – mówi oficjalnym tonem.
Biegnę na górę do łazienki i jak najszybciej zmieniam ubranie, nie mogąc się doczekać końca tego dziwacznego wieczoru. Oglądam się w lustrze. Dopiero co pozwoliłam się zerżnąć do nieprzytomności całkowicie obcemu facetowi. Za pieniądze. I nawet mi się to spodobało.
„Kim, do cholery, jestem?”
Na dole pan Thorne wrócił do pracy. Czekam w milczeniu, aż na jego komórkę przyjdzie esemes, że taksówka już czeka. W drodze do wyjścia wyciąga z kieszeni brązową kopertę i mi ją podaje. Znów muszę powściągnąć chęć podziękowania mu. Wykonałam określoną pracę i otrzymuję za nią wynagrodzenie.
– Dobranoc – szepczę, po czym odwracam się do niego plecami i kładę palce na klamce.
– Abigail, czy dobrze gotujesz?
Zamykam oczy, przygotowując się na słowa, o których wiem, że zaraz padną.
– Tak.
– Chciałbym, żebyś przygotowała dla mnie kolację w środę wieczorem. – Znowu nie jest to pytanie.
– Dobrze. – Potwierdzam niepewnym skinieniem głowy.
– Spójrz na mnie.
Najchętniej uciekłabym stąd jak najszybciej, ale odwracam się posłusznie i zmuszam do spojrzenia mu w oczy.
– Zrobiłaś wszystko, o co poprosiłem – ciągnie spokojnie. – Zarobiłaś te pieniądze. Nie ma w tym nic złego.
– Tak, sir – szepczę. Chciałabym, aby to było takie proste.
– Zdolna dziewczyna. Bądź znów o szóstej w środę i weź taksówkę. Zapłacę za nią, kiedy przyjedziesz na miejsce.
Gapię się na niego bez słowa. Czyli chce mnie znów widzieć. Udało mi się! Właśnie tego pragnęłam, ale z drugiej strony dociera do mnie, że to nie koniec. Nie mogę wrócić do domu i zmyć z siebie tego, co się stało, mając świadomość, że było to tylko jednorazowe.
– Dziękuję, panie Thorne.
– Wróć bezpiecznie do domu, Abigail.
Odprowadza mnie do czekającej taksówki. Otwiera przede mną drzwi, podaje kierowcy banknot i każe mu zawieźć mnie tam, dokąd będę chciała. Potem wraca do domu, nie oglądając się za siebie.
Na szczęście kierowca nie próbuje nawiązać rozmowy. Spoglądam na zegarek. Jest dopiero jedenasta! Byłam u pana Thorne’a przez niecałe trzy godziny. Zaglądam dyskretnie do koperty, którą mi wręczył, i otwieram usta ze zdziwienia. Zamiast umówionej kwoty naliczyłam dziesięć, a nie pięć banknotów studolarowych.
Tysiąc dolarów. Zapłacił mi aż tysiąc dolarów!
Z radości aż kręci mi się w głowie. Powoli opuszcza mnie niepewność co do tego, czy jeszcze kiedyś się z nim spotkam. Może niedługo uda mi się spłacić wszystkie długi i nie wyrzucą nas z mieszkania? Przyciskam kopertę do piersi i czuję łzy kapiące mi na dłonie. Moje włosy i skóra pachną wonią jabłek i perfum pana Thorne’a – wspominam to, co niedawno zrobiłam, ale w tej chwili nie czuję ani winy, ani wstydu.
– Proszę pani, wszystko w porządku? – pyta mnie kierowca, zerkając z niepokojem w tylne lusterko.
– Tak – odpowiadam ochryple. – Wszystko będzie dobrze.
Rozdział 6
Moja przyjaciółka Jo to jedyna osoba z czasów nauki w liceum, z którą wciąż utrzymuję kontakt. Jest to o tyle dziwne, że kiedyś w ogóle nie rozmawiałyśmy. Dopiero później uświadomiłam sobie, że było tak głównie przez moich rodziców, którzy uważali, że Jo ma na mnie zły wpływ, a nie dlatego, że jej nie lubiłam. Wychowywano mnie bardzo surowo, a Jo zachowywała się wtedy jak szalona nastolatka. Cały czas imprezowała, w trzeciej klasie zaszła w ciążę i przed porodem opuściła miasto. Spotkałyśmy się ponownie w Seattle rok po narodzinach Luke’a. Jechałyśmy na tym samym wózku. Rok wcześniej Jo rzuciła swojego chłopaka Thomasa i od tego czasu mieszka sama z dwiema córkami. Jest moją jedyną przyjaciółką. Poza nią nie mam nikogo.
W środę koło południa wybieramy się z Lukiem do knajpki, w której pracuje Jo. Do tej pory bardzo ostrożnie obchodziłam się z zarobionymi pieniędzmi, ale tego dnia postanowiłam zafundować nam smaczny lunch u Jo, bo muszę ją poprosić o opiekę nad synem wieczorem. Nie mogę na okrągło korzystać z pomocy pani Watt, poza tym wiem, że Luke tysiąc razy bardziej wolałby zostać u Jo.
Jo, ubrana w okropny różowy uniform, wygląda na nieco zmęczoną, ale jej twarz na nasz widok się rozjaśnia. Najpierw sadzam Luke’a przy stoliku z porcją frytek i książką do kolorowania, a później podchodzę do baru. To jedyna okazja, żeby choć przez chwilę pobyć z Jo sam na sam. W taki dzień jak dziś żałuję, że nie stać mnie na posłanie syna do zerówki.
– Co tam? – pyta Jo, podając mi kubek kawy, na którą miałam ogromną ochotę. – Wciąż żadnych wieści od tego fiuta?
Kręcę głową. Nie wiem nawet, czy Patrick wciąż przebywa w Stanach, choć zakładam, że tak jest. Najprawdopodobniej zaszył się gdzieś z jakąś dziunią. Jeszcze zanim odszedł, miałam podejrzenie, że mnie zdradza.
– Mamy zajebisty gust, jeśli chodzi o facetów, co nie? – Jo wybucha śmiechem, ale nie brzmi on szczególnie radośnie.
– O tak.
Rozmawiałyśmy o tym wielokrotnie i nie mam ochoty znów poruszać tego tematu. Prawda jest taka, że lubię jej byłego faceta. Owszem, Thomas jest pajacem, ale ma serce po właściwej stronie. Przepada za Jo i córkami. To nie on je zostawił. Wiem, że wciąż im pomaga, na ile jest w stanie, i chciałby być częścią ich życia, mimo że Jo z nim zerwała. Pod żadnym względem nie przypomina Patricka.
Szybko zmieniam temat.
– Jo, muszę cię prosić o pomoc.
– Wal prosto z mostu.
– Możesz zająć się Lukiem dziś wieczorem? Mógłby zjeść u was kolację?
– Jasne. Kiedy go podrzucisz?
– Muszę gdzieś być o szóstej, czyli około pół godziny wcześniej.
Jo kiwa głową, wycierając bar.
– Nie pytasz, dokąd się wybieram? – wyrzucam z siebie po kilku sekundach.
Posyła mi zaciekawione spojrzenie.
– Właściwie to nie – odpowiada bezbarwnym głosem. – Ale wygląda na to, że bardzo chcesz mi o tym opowiedzieć.
Uświadamiam sobie, że ma rację. Rzeczywiście chcę jej o tym opowiedzieć. Jo nie jest kimś, komu przyszłoby do głowy mnie osądzać, a jej akceptacja być może pozbawiłaby mnie choć części wątpliwości, jakie zaczęłam mieć w tej sprawie. Pan Thorne ujął rzecz bardzo prosto: wykonuję pewną pracę, za którą otrzymuję zapłatę, więc nie ma się czego wstydzić. Jednak teraz, po kilku dniach, mniej mnie to przekonuje, poza tym nie mam pojęcia, czego się spodziewać, gdy odwiedzę go po raz kolejny.
– Znalazłam sobie coś w rodzaju pracy – wyznaję. – Ale to nie do końca coś, z czego mogę być dumna.
Jo marszczy brwi.
– Abbi, masz jakieś problemy?
Kręcę głową i zerkam na Luke’a, który ze szczęśliwym wyrazem twarzy pałaszuje fantastyczny lunch. Na jego widok cała się rozpromieniam.
– Nie, nie w tym rzecz. Chodzi o to, że… chyba zostałam dziewczyną na telefon czy jak się to nazywa – szepczę. – Ale wyłącznie dla jednego mężczyzny.
Jo wydaje jęk zdziwienia.
– Do jasnej cholery! To ostatnie, czego mogłam się spodziewać… Do cholery, Abbi!
– Wiem – mruczę. – Potrzebowałam pieniędzy. Robię to dla Luke’a. Zasługuje na to, żeby być szczęśliwy.
Na jej smutnej twarzy maluje się współczucie.
– Dlaczego nie zwróciłaś się do mnie?
– Bo chciałabyś mi dać jakieś pieniądze. A tobie samej ciężko związać koniec z końcem.
– Och, Abbi. – Jo na chwilę odchodzi, aby obsłużyć klienta, ale szybko do mnie wraca i dolewa sobie kawy. – Okej, opowiedz o wszystkim od samego początku.
Zaczynam od nieudanej rozmowy o pracę w klubie ze striptizem, potem przechodzę do tego, jak wsiadłam do samochodu pana Thorne’a, mówię o wizycie w jego domu, o szarlotce, którą kazał mi upiec, a na sam koniec o tym, jak się pieprzyliśmy u niego w kuchni, zanim mi zapłacił dwa razy tyle, ile wcześniej obiecał. Kiedy kończę, oczy Jo są wielkie jak u postaci z komiksów.
– Dziś mam się u niego zjawić o szóstej wieczorem – dodaję po chwili.
– Aha. Właściwie się tego domyśliłam. – Jo wciąż wygląda na zszokowaną, kiedy odchodzi obsłużyć kolejnego klienta. Spoglądam na Luke’a, który wciąż siedzi przy stoliku. Chyba rysuje kredkami albo czyta komiks.
– Chcesz wiedzieć, co o tym myślę? – pyta Jo, kiedy znów staje naprzeciwko mnie.
Kiwam głową.
– Moja kochana, wydaje mi się, że robisz coś, nad czym trudno ci będzie zapanować. Sądząc z opisu, ten facet jest megadziwakiem.
Na te słowa marszczę czoło. Pan Thorne ma być może dziwne strony, ale nie wydał mi się taki zły.
„Czyżbym próbowała go bronić?”
– Jak dla mnie przypomina jednego z tych gości – Jo rozgląda się i nachyla w moją stronę – których kręci sadomasochizm. No wiesz, takie klimaty, gdzie faceci związują kobiety, a potem je biją.
– Że… że co? – Jestem przerażona. – Ani słowem nie wspomniał o czymś takim!
– Jeszcze nie – oznajmia Jo grobowym głosem. – Abbi, pomyśl tylko. Powiedział, że chce cię kontrolować, kazał ci zwracać się do siebie „sir”, musiałaś być pod nim, kiedy się z tobą bzykał, i jeszczezapłacił ci dwa razy więcej, niż się umówiliście.
– Co to ma wspólnego z…
– Chodzi o to, żeby cię zwabić do ponownego przyjścia i żebyś się przyzwyczaiła do pieniędzy, a wtedy pozwolisz mu na różne inne dziwactwa. Skąd możesz wiedzieć, że gdzieś w piwnicy nie ma jakiejś obskurnej nory do przetrzymywania kobiet?
– Faktycznie.
Kapituluję. Nic o nim nie wiem, poza tym, że jest zafiksowany na czystości i punktualności oraz że lubi kobiety, które robią, co im każe.
– Posłuchaj. – Jo wzdycha. – Nie mówię, że masz przestać. Wiem, jak bardzo potrzebujesz tych pieniędzy, więc dobrze cię rozumiem. Ale sama mówisz, że to nadziany, atrakcyjny facet. Widzisz jakiś inny powód, dla którego miałby płacić za seks, oprócz tego, że podniecają go niezdrowe klimaty?
Na to pytanie nie mam dobrej odpowiedzi.
– A poszłabyś na to, gdyby się okazało, że szuka babki do numerków sado-maso?
Kręcę głową. Nie wiem za dużo na ten temat, ale samo to, że ktoś miałby mnie związać i zadawać mi ból, brzmi jak prawdziwy koszmar. Nigdy bym na to nie poszła. A jeśli pan Thorne rzeczywiście ma w piwnicy jakąś tajną norę? Na myśl o tym przechodzi mnie dreszcz.
– Boisz się go? – Jo kładzie swoją dłoń na mojej.
– Nie. Nie czuję żadnego zagrożenia z jego strony. Gdyby tak było, nie wsiadłabym do jego samochodu.
Jo kiwa głową.
– Ale jeśli rzeczywiście podnieca się wizją wiązania mnie i bicia, nigdy się na to nie zgodzę i będę musiała mu o tym powiedzieć.
– Kiedy przyjdziesz dziś z Lukiem, zostaw mi jego adres, okej? Przynajmniej będę wiedziała, gdzie jesteś.
– Jasne, Jo. Dziękuję.
– Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś.
– Ja też.
– Jak myślisz… długo będziesz się z nim spotykać? – pyta mnie po chwili.
Wzruszam ramionami.
– Nie wiem. Nic na ten temat nie mówił. Dzisiejszy wieczór może być ostatni. Nie umawialiśmy się na nic konkretnego. Cały czas muszę szukać normalnej pracy. Kiedy trochę przytyję, może zatrudnią mnie w tym klubie ze striptizem. Kiedyś byłam atrakcyjna.
– Och, tak – Jo zaczyna się śmiać. – Byłaś mokrym snem każdego nastolatka. Zresztą wciąż jesteś piękna. Jak myślisz, dlaczego ten ważniak tyle ci płaci?