Bezwzględny władca - Harrison Ava - ebook + audiobook + książka

Bezwzględny władca ebook i audiobook

Harrison Ava

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Miłość do wroga może ją zniszczyć. Szczególnie kiedy tym wrogiem jest jej mąż. 

Trzeci tom mrocznej serii Avy Harrison. 

Każda historia opowiada o losach innej pary głównych bohaterów. 

Codzienność Viviany Marino, córki skorumpowanego polityka, bardzo przypomina życie mafijnej księżniczki. Dziewczyna stanowi wyłącznie kartę przetargową w interesach rodziców. Mają wobec niej oczekiwania, które musi posłusznie spełnić.

Kiedy w jej mieszkaniu pojawia się gangster Matteo Amante, Viviana zachowuje zimną krew. W świecie, w którym dorastała, nie ma miejsca na słabość czy strach. Mężczyzna dobrze wie, kim ona jest, a ich spotkanie nie było dziełem przypadku. 

Matteo Amante czegoś od niej chce i informuje ją, że ojciec dziewczyny już wybrał dla niej męża. Ale nie tego mężczyznę Viviana poślubi. Trwa wojna, a Viviana musi pomóc Matteo ją wygrać…                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                             Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 430

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 1 min

Lektor: Ava Harrison
Oceny
4,5 (209 ocen)
144
37
18
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewakr1

Dobrze spędzony czas

przeczytać można, mnie nie odpowiada styl pisarki
10
Lidka_r

Dobrze spędzony czas

Jak do tej pory wydaje mi się że najlepsza część. Polecam👍🏻
00
marteX993

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. To chyba moja ulubiona część z dotychczasowych
00
KarolinaSkr

Dobrze spędzony czas

Jak na razie moja najmniej ulubiona część tej serii. główny bohater powinien bardziej odpokutować za to co zrobił
00
ElinaWa

Całkiem niezła

Przegadana, ale jak się już przesunie i zignoruje ponadmiarowe wewnętrzne wynurzenia bohaterów to może być
00

Popularność




Tytuł oryginału

Ruthless Monarch

Copyright © 2021 by Ava Harrison

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2023

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Sandra Pętecka

Korekta:

Joanna Błakita

Karolina Piekarska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-590-8

Prolog

Matteo

W powietrzu czuć zapach śmierci. Ostra, gęsta i ciężka woń wypełnia moje nozdrza, kiedy idę spokojnie przez magazyn. Każdy krok postawiony na tym szkarłatnym terenie przypomina mi o wszystkim, co straciłem, i o tym, dlaczego się tutaj znalazłem.

Mój ojciec umarł.

Moja matka umarła.

Kurwa, umarł nawet mój brat.

Wojna, którą moja rodzina toczyła o to, by zachować kontrolę nad Wschodnim Wybrzeżem, była długa, krwawa i pełna ofiar.

Ale w ostatecznym rozrachunku to ja wygrałem.

Ponieważ zawsze wygrywam.

Wiem, że ta przerwa od przemocy nie potrwa długo. W cieniu zawsze czyha kolejny wróg. Półświatek jest niczym Hydra – odetniesz jedną głowę, a na jej miejscu wyrastają dwie nowe. Tym razem z pewnością nie będzie inaczej. Muszę przygotować się na wojnę.

Przez ostatnie kilka miesięcy panował spokój.

Płacę mnóstwo pieniędzy, aby być poinformowanym o tym, co robi mój kuzyn.

Nie mam wątpliwości, że chce mnie dorwać. Planuje to od lat. Od momentu kiedy umarł mój ojciec i to ja zająłem jego stanowisko. Według niego to on powinien był przejąć ster, więc nie uznał mnie za prawowitego następcę.

Tak właściwie, to się nie myli. Gdyby jego ojciec przeżył, to królestwo należałoby do niego.

Ale niezależnie od tego, co mogłoby być, to ja tu teraz rządzę i najlepiej pasuję na to stanowisko.

Mam trzydzieści pięć lat, więc żyję dłużej od większości ludzi w tym biznesie. I przez pół życia byłem wychowywany tak, by przejąć kiedyś interesy po ojcu.

Teoretycznie prowadzimy legalne przedsiębiorstwo.

A tak naprawdę wszystko należy do nas.

Drzwi otwierają się z rozmachem i do środka wchodzi moja prawa ręka, mój kuzyn Lorenzo.

– Co dla mnie masz? – pytam przez zaciśnięte zęby.

Mruży swoje ciemne oczy. Gdy tylko na mnie spogląda, od razu wiem, że coś jest nie tak. Lorenzo to nie tylko mój pracownik. Jest dla mnie jak brat i właśnie dlatego niepokoi mnie jego chłodny wzrok.

– Nic dobrego – stwierdza, a w jego głosie nie słychać najmniejszego śladu żartów, którymi zazwyczaj przy mnie rzuca.

Pochylam się do przodu w krześle.

– Mów.

– Zbliża się do Chicago.

– Co to ma, kurwa, znaczyć?!

Robię głęboki wdech, próbując się uspokoić, ale żadna ilość tlenu mi w tym nie pomoże. Powinienem był zabić tego kutasa, kiedy miałem okazję. Może jeszcze nie jest na to za późno?

– Położył łapska na każdym skorumpowanym polityku. Ma wpływy u gubernatora. Może i przejęliśmy Boston, ale on zawarł układy z tamtejszymi Irlandczykami.

– Kurwa.

– Jak myślisz, co to dla nas oznacza?

– To znaczy, że jeszcze nie skończył.

– Co chcesz zrobić? – pyta Lorenzo.

Opadam na oparcie krzesła, uśmiechając się gorzko.

– Musimy go załatwić, zanim to on zrealizuje swoje plany.

Rozdział pierwszy

Matteo

Rok później…

Wbrew swoim założeniom, straciłem Chicago.

Tyle wystarczyło, by moje ego i pragnienie krwi przejęły nade mną kontrolę. Ale to nie wszystko. Mówi się, że Salvatore planuje kolejną zagrywkę, by przejąć Wschodnie Wybrzeże.

I właśnie tu stawiam granicę.

Wschodnie Wybrzeże jest moje.

Mam w dupie, za kogo on się uważa. Nie pozwolę na to, aby mi je odebrał.

Drzwi do mojego gabinetu otwierają się z rozmachem. Dźwięk obcasów włoskich mokasynów uderzających o marmur odbija się echem po pokoju.

Nie muszę podnosić wzroku, by wiedzieć, że to Lorenzo, i sądząc po jego ciężkich krokach, nie ma dla mnie dobrych wieści.

– Co znowu? – Podnoszę głowę znad papierów, które przeglądam i widzę, że marszczy brwi. W ciągu minionego roku bardzo dorósł i nie jest już tym samym beztroskim bydlakiem co kiedyś.

Lorenzo przeciąga dłonią po twarzy i wydobywa się z niego przeciągłe westchnienie.

– Nie będę cię okłamywał… jest źle.

– Jak źle?

– Tak źle, że musimy się ogarnąć. Podczas gdy my skupialiśmy się na zacieśnianiu więzi z Irlandczykami, Salvatore celował prosto w nasze podwórko.

Moje knykcie robią się białe, gdy ściskam krawędź swojego chromowanego biurka, kurewsko bliski temu, by zgiąć je wpół.

– Dość już zagadek, Lorenzo. Wyduś to z siebie.

– Gubernator Marino.

Po tych słowach zamieram; w pomieszczeniu zapada kompletna cisza.

Po chwili uderzam pięścią w biurko, dając ujście napięciu. Lorenzo nie odskakuje, ale krzywi się, ponieważ ma pełną świadomość, jak bardzo mamy przejebane.

Frank Marino, gubernator New Jersey, zawsze był mi cierniem w oku. Nie dogadujemy się, od kiedy odrzucił moją prośbę o dostęp do portu i musiałem iść do osoby wyżej postawionej, czyli gubernatora Nowego Jorku. Oprócz tego współpracował kiedyś z moim zmarłym wujem, przez co nie pałamy do siebie miłością. Więc wiadomość, że mój kuzyn ma z nim cokolwiek do czynienia, jest dla mnie bardzo zła.

– Gadaj.

Lorenzo kręci głową i wiem, że to, co mi zaraz powie, będzie fatalne. W jego ramionach dostrzegam napięcie, którego nie widać u niego zbyt często. Nikt inny by tego nie dostrzegł, lecz ja czytam z niego jak z otwartej księgi. I vice versa. W wielu sytuacjach jest to znaczne ułatwienie, ponieważ rozumiemy się bez słów.

– Gubernator Marino prowadzi rozmowy z Salvatorem. Jeśli to, co usłyszałem, to prawda, a zawsze tak jest, to Marino zamierza dać mu dostęp do portu.

– Kurwa.

– No. – Kiwa głową.

Wskazuję dłonią fotel.

– Usiądź. Ale najpierw weź szkocką. Musimy sporo omówić.

Lorenzo podchodzi do małego stolika, wyciąga rękę, podnosi odpowiednią karafkę i bierze dwie szklanki.

– Poszedłbym po lód, ale chyba nie trzeba.

– Już same szklanki to lekka przesada. – Powstrzymuję się z całej siły, żeby nie splunąć na podłogę.

Normalnie piję szkocką z lodem, ale w tej chwili natychmiast muszę się czegoś napić i wypiłbym drinka, nawet jeśli ktoś dodałby do niego cyjanek.

Kiedy obaj mamy już co pić, Lorenzo zajmuje miejsce. Z pewnością także on potrzebuje alkoholu. Nawet jeśli wojna jest częścią mojego biznesu, to nie oznacza to, że z własnej woli biorę udział w walkach.

Są one jednak złem koniecznym. By wygrać, trzeba być okrutnym.

– Więc Salvatore ma dostęp do portów i my nie możemy nic z tym zrobić – mamrocze pod nosem Lorenzo.

– Niekoniecznie – cedzę przez zaciśnięte zęby.

– Skąd ta myśl? Marino cię nienawidzi. Od lat próbuje cię dorwać. I my robiliśmy to samo.

– Musimy coś na niego znaleźć. – Mój głos jest surowy; Lorenzo się spina i odstawia drinka. Na własne oczy widzę, jak znika mój kumpel od picia i na jego miejscu pojawia się podszef.

– Próbowałem. – Prostuje się w fotelu. – Wszyscy go ciągle prześwietlają. Ten facet jest, kurwa, czysty jak łza.

– Nikt nie jest tak czysty. A w szczególności ktoś, kto robi interesy z moim kuzynem. Musimy coś znaleźć. Przyjrzeć się jego rodzinie. Jego żonie. Jego córce. Musi coś być.

– Robi się.

– A kiedy już to komuś zlecisz, zadzwoń do Cristiana i zaplanuj z nim spotkanie. Będziemy potrzebowali dostawy broni, a teraz, kiedy Alaric Prince przeszedł na emeryturę, muszę omówić z Cristianem, jak będzie wyglądało robienie interesów.

– Zajmę się tym. Coś jeszcze?

– Powiedz też Marco, żeby do mnie zadzwonił. Może on wie, co planuje Salvatore.

Na ułamek sekundy rzednie mu mina, po czym Lorenzo znów przybiera ten sam co zawsze obojętny wyraz twarzy. Tych dwóch z pewnością nie pała do siebie sympatią. Marco również jest moim kuzynem, ale starszym. Ma tyle lat, że brał udział w wojnie pomiędzy moim ojcem a ojcem Salvatore.

Jest lojalny wobec mnie, ale Lorenzo mu nie ufa. Szczerze mówiąc, ja też nie. Lecz tak samo jak w przypadku innych potencjalnych wrogów – trzymam go blisko siebie.

Im bliżej mnie jest, tym szybciej zobaczę, czy jest zdrajcą tak jak Salvatore.

Lorenzo nie ma mi nic więcej do powiedzenia, więc wychodzi z gabinetu.

Podnoszę telefon i wybieram numer, pod który już długo nie dzwoniłem.

– Dzień dobry, Matteo. Zastanawiałem się, kiedy wreszcie to zrobisz.

– Skończ pierdolić.

– Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać, to po co dzwonisz, drogi kuzynie?

– Świetnie wiesz po co.

– Skąd ta powaga? – Mlaska językiem jak Joker. Mówi z nieskrywaną radością: – Może musisz kogoś zaliczyć. Czy to o to chodzi? Może powinieneś się odstresować? Mam ci znaleźć kogoś… – Zaciskam zęby na jego słowa, świetnie, kurwa, wiedząc, co ma na myśli. – Francesca jest już nieco stara, ale z pewnością potrafi jeszcze posługiwać się swoją…

– Zamknij się, kurwa! – wyję, a on się śmieje.

– Czyżbym trafił w czuły punkt?

– Nie chcesz być lepszy od swojego sadystycznego ojca? Nie masz już dość tej wojny? Jeśli wycofasz się teraz, to pozwolę ci żyć.

– Nie ma mowy. Chcę dostać to, co mi się należy… – Milknie. – I jestem przygotowany, by zrobić to, co muszę, aby to zdobyć.

– Zdajesz sobie sprawę, że praktycznie wypowiedziałeś mi teraz wojnę? – mówię cicho. Nie da się już z tego wycofać. I, szczerze mówiąc, nie chcę się wycofywać.

– Najwyraźniej.

Ciskam telefonem w ścianę. Kiedy się roztrzaskuje, w powietrzu rozbrzmiewa głośny huk.

Będę musiał kupić nowy aparat, ale na szczęście dla mnie tak często je zmieniamy, że moglibyśmy otworzyć sklep z elektroniką.

Zaledwie kilka minut później Lorenzo wraca do gabinetu. Spogląda na mnie, a następnie na ścianę.

– Problemy? – pyta, wskazując telefon.

– Dzwoniłem do kuzyna.

Wszystkie uczucia, poza złością, znikają z jego spojrzenia. A jego twarz wygląda, jakby zastygła pod warstwą lodu.

– Nie poszło dobrze?

– Czemu tak myślisz? – pytam sarkastycznie, unosząc brew.

– Chyba z powodu odłamków szkła na podłodze. – Lorenzo wzrusza ramionami, próbując rozluźnić atmosferę. I to działa, ponieważ odchylam się spokojniejszy w fotelu.

– Czego się dowiedziałeś?

– Od Marco jeszcze niczego. A jeśli chodzi o Cristiana, to zamówiłem więcej broni. Musimy się z nim spotkać, żeby omówić wielkość zamówienia i jakie modele chcemy. Chce, żebyśmy pojechali do jego magazynu w Nowym Jorku i przejrzeli jego inwentarz. Ile dokładnie chciałbyś zamówić?

– Setki. Chcę mieć mnóstwo broni na podwórku i w magazynie, ponieważ musimy być gotowi na wszystko. I nie chcę tylko broni; przyda nam się także gaz pieprzowy i granaty.

– Powiem mu o tym, jak już będziemy się z nim umawiać. Coś jeszcze?

Kręcę głową.

– Wróć, jak porozmawiasz z Marco.

***

Mija kilka godzin.

Wpatruję się w mapę lokalizacji, z których moi ludzie muszą w tym tygodniu odebrać towar, i decyduję, kto gdzie się uda. Powinienem zwołać swoich ludzi, żeby powiedzieć im, co się dzieje, ale nie chcę tego robić, dopóki nie mam więcej informacji.

Jak na zawołanie drzwi znowu się otwierają. Wrócił Lorenzo i tym razem bez słowa podchodzi do mojego biurka. W ręku trzyma iPada.

– Czego się dowiedziałeś?

– Mnóstwa rzeczy – odpowiada.

– Zawołaj tu wszystkich. – Nie mówię konkretnie, o kogo mi chodzi, ale Lorenzo wie, kto według mnie powinien to usłyszeć. Moi najważniejsi ludzie. Podszef, capo i consigliere.

Lorenzo szybko wysyła SMS-a i minutę później do pomieszczenia wchodzą Roberto i Luka.

– Przede wszystkim dowiedzieliśmy się, że przez ponad dwanaście lat żona Marino wpłacała pieniądze na konto bankowe rodziny Any Checklov – mówi Roberto.

Jest on, praktycznie rzecz biorąc, kimś, kogo większość osób nazwałoby moim consigliere. Jest moim doradcą i jednym z najmądrzejszych ludzi, jakich znam. Zaraz po studiach prawniczych wszedł w biznes. Jest najbliższą mi osobą, zaraz po Lorenzo.

Lorenzo kiwa głową, po czym wręcza mi iPada, i zauważam dokumenty nadesłane przez Jaxsona Price’a, hakera, którego opłacam.

– I kim jest ta Ana Checklov?

Wyciąga rękę i przeciąga palcem po ekranie. Za transakcjami bankowymi znajdują się dokumenty opisujące kobietę, o której mowa.

– Romans? – pytam, na co Luka kręci głową.

– Nie, według akt była nianią córki Marino – odpowiada.

– Interesujące. Czemu gubernator płaciłby niańce przez dwanaście lat?

– Pewnie romans. – Lorenzo się śmieje, zgadzając się z moją wcześniejszą oceną sytuacji.

– A co na nią mamy? – pytam.

Lorenzo przewija dalej.

– Niezbyt dużo. – Znów przesuwa palcem po ekranie iPada. – Chwila. No proszę, proszę.

– Anuszka Checklov nie żyje.

– Na to wygląda. Najwyraźniej umarła dwanaście lat temu.

– Ale pieniądze były dalej przesyłane na konto jej rodziny?

– Dokładnie tak.

– Czyż to nie interesujące…

– Musimy się dowiedzieć, czemu płacą jej rodzinie. Luka, chcę, żebyś porozmawiał z kimś, kto ich zna, z sąsiadami, dawnymi pracownikami. Dowiedz się, co ukrywa Marino. Mam gdzieś, ile to będzie kosztowało. Muszę dowiedzieć się tego jak najszybciej.

– Okej – odpowiada, po czym wychodzi, by wykonać powierzone mu zadanie.

Odwracam się do Roberto.

– Musisz sprowadzić tu Marco.

– Nie ma problemu. Rozmawiałem też z Cyrusem.

– I? Nadal mam pieniądze? – Śmieję się, rozluźniając atmosferę. – Czy może mój bankier wszystko ukradł?

– Straszny z niego wrzód na tyłku. Wolę rozmawiać z Maxwellem – narzeka, choć tak naprawdę nie mogę go za to winić. Cyrus Reed, znany również jako bankier podziemi, jest chyba największym kutasem na świecie, ale jest też cholernie dobry w tym, co robi.

– Z pewnością wkrótce będziesz miał do czynienia tylko z nim. Reed pewnie przejdzie niedługo na emeryturę.

– Czy możemy zrobić dla ciebie coś jeszcze? – pyta Lorenzo.

– Nie.

Obaj mężczyźni ruszają w kierunku wyjścia, a ja opadam na oparcie fotela. To będzie długa noc.

Lorenzo zatrzymuje się w drzwiach i odwraca do mnie.

– Zapomniałem ci powiedzieć. Cristian chce się spotkać z tobą w tym tygodniu, by omówić nadchodzącą dostawę broni.

Kiwam głową.

– Wróć, kiedy już będziesz miał dokładne informacje.

– Jak najbardziej.

Zostawiają mnie w biurze z iPadem nadal leżącym na biurku.

Przyciągam go do siebie i odblokowuję ekran.

Co ty ukrywasz, Marino?

Przeglądam zdjęcia gubernatora. Zgrzytam zębami, wpatrując się w mężczyznę, który stał się cierniem w moim oku. Jego ciemne, pozbawione duszy oczy wpatrują się we mnie. Pewnie jest po sześćdziesiątce, mój ojciec byłby teraz w tym samym wieku, gdyby nadal żył. Ma szpakowate włosy i oliwkową cerę. Kobiety zapewne uważają go za przystojnego mężczyznę, niezależnie od zmarszczek pokrywających jego wiekową twarz. To dzięki władzy i pieniądzom.

Przeglądam dalej. Następne zdjęcie sprawia, że zamieram, ponieważ na tym nie jest sam.

Marino wpatruje się we mnie, stojąc pomiędzy swoją żoną a córką.

To na widok jego córki zastygam w bezruchu.

Jest przepiękna.

Egzotyczna piękność z długimi, lekko pofalowanymi włosami w kolorze ciemnego brązu sięgającymi za piersi.

Różni się od kobiet, z którymi się zadaję…

Odrywam spojrzenie od zdjęcia, by przejrzeć resztę dokumentu.

Dwadzieścia dwa lata.

Metr pięćdziesiąt siedem.

Wyedukowana.

Ma przed sobą całą przyszłość.

Jaka szkoda.

Rozdział drugi

Viviana

Został mi tylko tydzień do końca studiów. Nie mogę uwierzyć, że ten dzień jest już tak blisko.

Kiedy nadejdzie, wreszcie będę mogła się zdystansować.

Znajdę sobie pracę.

Wyzwolę się spod jarzma swojego ojca.

Muszę tylko wytrzymać jeszcze tydzień.

Nieprawda.

Praca. Opłacanie rachunków.

Czuję ciężar na sercu. Nigdy nie uda mi się od niego uciec.

Mój ojciec, jak zawsze, wykorzysta mnie, jakbym była pionkiem w grze. Nawet po szkole będzie trzymał mnie w ryzach, każąc mi dla siebie pracować.

A ja nie mam wyboru… Może kiedyś.

Drzwi mojego mieszkania otwierają się z rozmachem. Nie muszę spoglądać znad komputera, by wiedzieć, kto to.

To oczywiście Julia.

Ona jako jedyna – no… poza moimi rodzicami – ma klucze do mojego mieszkania.

– Hej, laska – mówi, a ja słyszę jej kroki, kiedy podchodzi do kanapy.

– Hej. – Spoglądam na nią znad ekranu. – Nie sądziłam, że będziesz tu tak wcześnie.

– Eee, powinnaś była się spodziewać, że przyjdę jeszcze wcześniej. – Przewraca oczami, a ja się śmieję. – Wychodzimy na miasto, pamiętasz? A teraz mamy biforek.

– Biforek? Serio, Jules… jesteśmy jakimiś studentkami czy coś?

– Tak, jeszcze przez tydzień. Nie poganiaj mnie. Naprawdę nie jesteś gotowa na prawdziwy świat. Podobno czeka tam na nas praca i podatki, i takiego typu gówno. Proszę cię, powiedz mi, że wychodzisz dzisiaj ze mną na miasto i że o tym nie zapomniałaś. – Wydobywa się z niej głośny pomruk.

Jak zwykle zachowuje się strasznie teatralnie.

Przyglądam się jej przez chwilę. Kiedy się śmieje, bardzo przypomina mi jej matkę. Mają te same jasnobrązowe włosy i niebieskie oczy, ale przede wszystkim ten sam śmiech. Tak samo uśmiechała się Ana, gdy się z nami bawiła. Gdy przestawiała ze mną figurki w domku dla lalek.

Czuję bolesny ucisk w sercu.

– Ziemia do Viv. Zupełnie cię odcięło. – Jules pstryka palcami, wyrywając mnie z zamyślenia.

O czym to ona mówiła? A, tak, o dzisiejszym wyjściu.

– Jak mogłabym zapomnieć? Od tygodnia codziennie o tym gadałaś. – Udaję, że się dąsam, ale tak naprawdę ją kocham.

– Cóż, musimy jakoś uczcić twoje zakończenie studiów.

– Jeszcze nie skończyłam studiów.

– Jak tam sobie chcesz.

Przewracam oczami.

Jednak Julia ma rację. Chociaż nie dostałam jeszcze dyplomu, to oficjalnie zakończyłam edukację.

To jest ostatni weekend, kiedy tu mieszkam, a w przyszłym tygodniu będę musiała powiedzieć swojemu ojcu, że nie zamierzam być częścią jego planu na przyszłość.

Już od bardzo długiego czasu traktował mnie jak swoją kartę przetargową. Latami mogłam go zbywać, ponieważ studiowałam, ale mój ojciec pochodzi z tradycyjnej sycylijskiej rodziny, więc według niego powinnam być już po ślubie.

Być żoną wybranego przez niego mężczyzny.

Prędzej czy później moja niezależność zostanie ograniczona i ojciec znowu będzie kontrolował każdy aspekt mojego życia.

Chociaż brzmi to jak kompletne szaleństwo, to w każdej chwili spodziewam się dostać telefon, który przypieczętuje mój los.

Już od jakiegoś czasu wiedziałam, że ojciec będzie próbował wydać mnie za kogoś, kto, według niego, przyniesie mu najwięcej korzyści.

A taka przyszłość mnie nie interesuje.

– Kiedy wracasz do domu? – pyta Julia, przechodząc do aneksu kuchennego, gdzie zamaszystym ruchem otwiera drzwi lodówki.

Minutę później, z dietetyczną colą w dłoni, siada na kanapie obok mnie.

– Mam nadzieję, że nigdy – mamroczę pod nosem.

– Tak, bo tatuś Marino z pewnością się na to zgodzi.

– Chyba wolno mi pomarzyć, co? – Wzdycham żałośnie.

– To nie są marzenia, słonko. To jest czysta fantazja. Prędzej piekło zamarznie niż Marino spuści cię z oczu. Jestem zaskoczona, że nie zostałaś wezwana wcześniej. Czy on nie chce cię jak najszybciej za kogoś wydać?

– Chce. – W moim głosie pobrzmiewa niepokój, który urasta do niemożliwych rozmiarów.

– I któż jest tym szczęśliwym absztyfikantem? – Śmieje się.

To przemieniło się w pewnego rodzaju grę. Idę do rodziców na kolację, mój ojciec próbuje zmusić mnie do małżeństwa z jakimś mężczyzną, a później spotykam się z Julią i opowiadam jej, co się działo, ze wszystkimi makabrycznymi szczegółami.

– Nie mam, kurwa, pojęcia. Ale nie chce mi się znowu z nim o to kłócić. Muszę wymyślić jakiś plan. Zawsze, kiedy to robi, boję się, że tym razem naprawdę mnie do tego zmusi.

– Zaoszczędziłaś jakieś pieniądze? Mogłabyś się od nich uwolnić?

– Nie – przyznaję.

Mój niepokój staje się większy i przez to coraz trudniej jest mi oddychać.

– Chciałabym ci jakoś pomóc…

Pochylam się i chowam twarz w dłoniach.

– Wiem i kocham cię za to.

Bo tak jest. Przyjaźnię się z Julią, od kiedy byłyśmy dziećmi. Jej matka była moją nianią, a ona i jej brat wychowywali się ze mną w posiadłości moich rodziców. Po tym, jak zmarła jej mama, urwał się nam kontakt.

Sprawka mojego ojca…

Kontrolował mnie oraz to, z kim mogę rozmawiać.

Ale kiedy przypadkiem trafiłyśmy do tego samego college’u, szybko odnowiłyśmy przyjaźń, jakby nie było żadnej rozłąki. Jak tylko usłyszałam od jednego z ludzi pracujących w domu moich rodziców, że Jules też będzie studiowała na NYU, przeczuwałam, że się z nią spotkam. I miałam rację. Szukała mnie, a gdy wreszcie znalazła, praktycznie wskoczyła na mnie i obiecała już nigdy więcej nie spuszczać mnie z oczu. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy po latach, było mi trudno. Nie widziałam jej od czasu śmierci jej matki. Wspomnienia spadły na mnie niczym lawina i na chwilę zaparło mi dech w piersi, ale wtedy Julia zaśmiała się jak dawniej, uśmiechnęła i kazała obiecać, że już nigdy jej nie opuszczę.

I tak też zrobiłam.

Nigdy nie pożałuję tej obietnicy.

Potrzebuję jej w swoim życiu, niezależnie od tego, jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić. Jest moim kołem ratunkowym. Jedyną osobą, która rozumie moją rodzinę. Rozumie, ile władzy ma nade mną „gubernator”.

W pewien sposób, nieświadomie, jest tego częścią.

I to z powodu potrzeby, by jej pomóc, chronić ją oraz odpokutować za swoje dawne grzechy, robię wszystko, czego wymaga ode mnie ojciec.

Ale ona o tym nie wie. I nigdy się nie dowie.

– Kiedy masz się z nim zobaczyć? – Mówi ciszej i nie jest już taka żywa; stała się bardziej posępna.

– Na kolacji, która z pewnością odbędzie się jutro. Jak zawsze – stwierdzam sarkastycznie.

Nie znoszę tego, lecz mój ojciec nalega, żebym co niedziele jadła z nim i mamą kolację. Oczywiście zawsze robi zdjęcia i wstawia je do internetu, po czym pisze jakiegoś tweeta.

Chce uchodzić za idealnego męża i ojca jak z obrazka.

Gdyby tylko to była prawda.

A ja mam podobną rolę. Muszę być idealną córką. I to wszystko w pogoni za celem ostatecznym.

Mój ojciec zawsze bardzo otwarcie mówił o tym, czym jest ten cel.

Marzy mu się prezydentura. Na szczęście ma niezwykle wpływowych przyjaciół, którzy pomogą mu w osiągnięciu tego celu.

Ten facet jest zaciekły, bezlitosny, a do tego jest strasznym dupkiem.

Nie ma w nim nic dobrego. To wcielenie diabła.

Zawsze zżera mnie strach, kiedy wiem, że muszę go zobaczyć. Że będę musiała z nim rozmawiać.

Ale najgorsze w tym wszystkim jest to – i właśnie tego obawiam się najbardziej – że niezależnie od tego, jak bardzo będę próbowała się wyzwolić, on nadal będzie miał nade mną kontrolę. A z czasem jest coraz gorzej. Z roku na rok chce więcej.

Serce znów podchodzi mi do gardła.

Nienawidzę tego mężczyzny.

I bez wątpienia z wzajemnością.

Nie lubimy się.

Jakby za sprawą jakiejś siły wyższej, mój leżący na stole telefon zaczyna dzwonić. Wiem, że to on, jeszcze zanim sprawdzę, kto to.

Poza Julią nikt do mnie nie dzwoni.

Nawet moja matka.

Ona jest posłuszną żoną. Idealnym dodatkiem do polityka.

Szkoda, że jest za to okropnym rodzicem. Chociaż nawet słowo „okropny” nie odzwierciedla w pełni tego, jaka jest.

Podnoszę telefon i zerkam na niego. Tak jak się tego spodziewałam, na ekranie widnieje wiadomość od najdroższego ojczulka.

Gubernator dupek: Kolacja jutro. Szósta po południu. Nie spóźnij się, Viviano.

Świetnie. Łaja mnie nawet przez telefon.

Unoszę smartfona wyżej, by pokazać Jules, co mi napisał, a ona zaczyna śmiać się na widok tej wiadomości.

– Gubernator dupek? A nie tata?

– Jezu, w życiu. To nie oddałoby tego, co czuję za każdym razem, kiedy do mnie dzwoni, prawda? – Uśmiecham się. Jest to przesłodzony uśmiech, ale w stu procentach przesiąknięty jadem.

– Nie. – Kręci głową. – Nie oddałoby.

Julia wie, jak bardzo nienawidzę swojego ojca, lecz tak naprawdę tego nie rozumie.

Nie rozumie, że pieniądze, które dostaje od mojej rodziny to zapłata za milczenie, a nie pomoc finansowa. I nie wie, dlaczego…

Kiedy jej matka zmarła w moim domu, ona i jej brat zostali sierotami i musieli zamieszkać u ubogich krewnych. Robiłam wszystko, o co prosił mnie tata, ponieważ dzięki temu on wspierał finansowo ją i Jonathana.

Kręcę głową. Nie mogę teraz o tym myśleć. Szczególnie dlatego, że nie mogę zrobić niczego, by wyzwolić się spod jarzma ojca.

Szantażuje mnie. Zawsze dba o to, bym się dobrze zachowywała.

Muszę przestać o tym myśleć, więc wstaję i odwracam się do Julii.

– Idę wziąć prysznic. Muszę się dzisiaj dobrze prezentować. – Uśmiecham się.

Tak naprawdę mam gdzieś, jak będę wyglądała, ale zżera mnie poczucie winy, więc muszę wyjść z domu.

– To dobrze, bo trochę śmierdzisz.

Śmieję się i kręcę głową na jej słowa, idąc w kierunku sypialni. Zostawiam ją chichoczącą w salonie.

Kiedy już jestem w łazience, rozbieram się, włączam prysznic i wchodzę pod strumień wody.

Jest gorący.

Zbyt gorący.

Przypomina mi o przeszłości. O czasie, gdy zmieniło się całe moje życie. Czasie, którego zakładnikiem wciąż, nawet wiele lat później, jestem.

Mówi się, że czas leczy rany.

Ale co, jeśli te rany wciąż się jątrzą?

Co jeśli nie ma na nie leku?

Co się wtedy robi?

Minęło dwanaście lat, a ja nadal nie mam odpowiedzi na te pytania. Wiszą ono nade mną niczym czarna dziura w ciemnym wszechświecie. Wiem, że wreszcie mnie wessie i pożre żywcem. Pytanie tylko, kiedy.

Gdy stoję tu, pogrążona w myślach, zapominam, jak gorąca jest woda. Cała łazienka jest zaparowana i ledwo widzę, co znajduje się przede mną.

Szybko przekręcam gałkę prysznica. Temperatura wody szybko się zmienia. Teraz mam wrażenie, jakby ktoś wysypał na mnie lód.

Drżę, czując krople mroźnej wody na swojej skórze.

Ale właśnie tego chcę. Robią swoją robotę. Studzą wspomnienia, wpychając je z powrotem w otchłań mojego umysłu, tam, gdzie powinnam je przechowywać.

Przynajmniej na razie.

Wkrótce to może się zmienić, lecz ponieważ teraz nie mogę nic z tym zrobić, muszę żyć z dnia na dzień. Muszę przeżyć tortury, jakie ponownie zada mi ten mężczyzna, nawet jeśli to oznacza zabawianie dzieci jego przyjaciela. Albo bycie prezentowaną jako droga prostytutka, taka, której cnota jest ceną za odpowiedni sojusz polityczny.

Robię głęboki wdech i płuczę włosy dopóty, dopóki w wodzie jest piana, a następnie wyłączam prysznic i odsuwam zasłonę, żeby wziąć ręcznik.

Po wysuszeniu się ulegam pokusie i wpatruję się w swoje odbicie w zaparowanym lustrze.

Pochylam się nad blatem w łazience i przykładam twarz do lustra, tak blisko, że niemal dotykam swojego odbicia. Wyglądam na wyczerpaną, zmęczoną, a przede wszystkim na osobę, która widziała zbyt wiele. Chociaż wielu mogłoby uznać moją twarz za idealną, to teraz, kiedy mam dwadzieścia dwa lata, dla mnie zdecydowanie taka nie jest. Dźwigam zbyt duży bagaż emocjonalny. Patrzę tak, jak gdyby bezustannie nawiedzały mnie duchy mojej przeszłości.

Czy kiedykolwiek znów poczuję się młodo i beztrosko?

Coś wymyślisz, Viviana.

Wszystko będzie dobrze. Muszę tak sobie mówić, nawet jeśli nie jest to prawda.

Już prawie skończyłam szkołę. Znajdę sobie jakąś pracę.

Tak. Właśnie tak. Kiedy dostanę pracę, to będzie koniec. Nie będę go potrzebowała.

Wypychając klatkę piersiową do przodu, prostuję się, wiedząc, że nie pozwolę mu wygrać.

Kiedyś w końcu to ja będę zwycięzcą.

***

Kilka godzin później wchodzimy do klubu.

Chociaż z całych sił staram się udawać, że chcę tu być, to tak nie jest. Jestem zbyt podenerwowana tym, co przyniesie jutro. Słowo „beztroskość” nie znajdowało się w moim słowniku, od kiedy skończyłam dziesięć lat i naprawdę poznałam swoją rodzinę.

Wiem, że powinnam po prostu upić się z przyjaciółką i o tym nie myśleć, ale tak nie potrafię.

Wisi nade mną czarna chmura. Nie da się jej przepędzić. Jak mogłabym to zrobić? Zawsze, gdy widzę się z ojcem, czegoś ode mnie oczekuje. Chce, żebym zrobiła coś, czego nie chcę robić.

Jednak mimo to i niezależnie od tego, co będzie mi kazał zrobić, ja i tak to zrobię.

Chętnie oddam kolejny kawałek duszy za swoich przyjaciół.

Muzyka dudni w lokalu, zagłuszając część moich myśli. Prawie nic nie słyszę, ale czuję na ręce dłoń Julii.

– Napijmy się czegoś – mówi, ciągnąc mnie w stronę baru. Przez chwilę rozglądam się po pomieszczeniu. Pod ścianami stoją lakierowane, czerwone loże barowe wyściełane welurem, a z sufitu zwisają żyrandole z czarnego kryształu.

– Jasne! – krzyczę do niej.

Razem idziemy na drugi koniec pomieszczenia. Kiedy już stoimy przed barmanem, zamawiamy drinki. Robi je szybko. Uśmiechając się do mnie, wlewa alkohol do szklanek.

Gdy przykładam jedną z nich do ust, mogłabym przysiąc, że widzę, jak ktoś przypatruje mi się z drugiego końca baru.

Tak. Z całą pewnością ktoś na mnie patrzy.

Wow.

Jest przystojny. Niebezpiecznie przystojny. O tak przystojnych mężczyznach czyta się w romansach.

Hipnotyzujące oczy. Kruczoczarne włosy.

Ma idealny kilkudniowy zarost, a jego rysy są tak ostre, że palce mnie świerzbią, by dotknąć jego twarzy.

W jego spojrzeniu jest coś groźnego, więc odruchowo się prostuję.

– Viv. – Słyszę, jak Julia do mnie mówi, ale jestem kompletnie oczarowana mężczyzną stojącym przy drugim końcu baru. Jestem otumaniona. – Viv… – powtarza, aż wreszcie się do niej odwracam. – Wszystko dobrze? – pyta.

– Ja tylko… Chodzi o tamtego faceta – mówię, wskazując go głową.

Julia marszczy brwi.

– Jakiego faceta?

– Tego po drugiej stronie baru.

– Tam nikogo…

– O tam… – Spoglądam w miejsce, gdzie stał, ale teraz faktycznie nikogo tam nie ma. To miejsce jest kompletnie puste.

Kręcę głową, skonsternowana.

Był tam, prawda?

Przykładam szklankę do ust i dalej się rozglądam. Lecz przy barze nie widzę kompletnie nikogo, kto chociaż odrobinę przypominałby tamtego mężczyznę.

Najwyraźniej go sobie wyobraziłam.

– Chodź, zatańczymy – przekrzykuje muzykę Jules, ale ja kręcę głową.

– Po tej piosence. Chcę dopić drinka. – Ona kiwa z uśmiechem głową, po czym, w typowy dla siebie szalony sposób, odchodzi.

Zaczynam się śmiać, kiedy widzę, jak rzuca się w wir ludzkich ciał. Wyrzucając ręce w powietrze, kręci biodrami.

– Czemu do niej nie dołączysz…?

Odwracam głowę w kierunku głosu i gdy nasze spojrzenia się spotykają, zamieram i oddech więźnie mi w gardle.

To on. Mężczyzna z wcześniej.

Mówi do mnie.

Choć w kubie jest ciemno, teraz lepiej widzę jego twarz.

Już wcześniej, kiedy patrzyłam na niego z drugiego końca pomieszczenia, myślałam, że jest piękny, ale to, co widzę teraz, jest niesamowite.

Wygląda jakoś znajomo, lecz nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie mogłam go już widzieć. Mam nadzieję, że nie zna mojej rodziny. Byłoby szkoda. No i mogłoby się zrobić niebezpiecznie. Jednak sądząc po tym, jak na mnie patrzy, raczej nie wie, kim jestem. Musi po prostu mieć znajomo wyglądającą twarz.

Bardzo piękną twarz.

Nawet kiedy stoi tak blisko, nie potrafię stwierdzić, jaki ma kolor oczu. Gdybym musiała zgadywać, powiedziałabym, że niebieski lub piwny. W każdym razie są, jak już wcześniej wspomniałam, hipnotyzujące.

Jakby słyszał moje myśli, kąciki jego ust unoszą się, tworząc coś, co mogę opisać tylko jako nikczemny uśmieszek.

– Nie jestem w nastroju.

– Jej strata, mój zysk. – Jego głos przepełniony jest pewnością siebie i choć niektórych mogłoby to zniechęcić, to moje ciało zalewa fala ciepła.

Nieczęsto mogę pozwolić sobie na bezmyślny flirt. Przez studia oraz próby mojego ojca, by opchnąć mnie jakiemuś synowi polityka albo, nawet gorzej, politykowi, rzadko kiedy mam czas na zabawę.

Odwracam się do niego. Teraz, gdy nie patrzę już na niego znad ramienia, widzę budowę jego ciała.

Ten facet to nie moja liga.

Sięgam po szklankę i upijam ostatni łyk drinka.

– Chciałabyś drugiego?

Czy powinnam?

Im więcej dziś wypiję, tym gorzej będzie jutro.

Ale teraz, kiedy myślę o jutrzejszym dniu, sądzę, że chyba przyda mi się odwaga w płynie.

– A wiesz co? Tak, poproszę – odpowiadam, a po sekundzie mężczyzna wykonuje gest do barmana, który szybko nalewa nam alkohol.

Muzyka staje się głośniejsza i bardziej pogodna. Jules pewnie kompletnie się w niej zatraciła.

– Twoja przyjaciółka nieźle się bawi – stwierdza nieznajomy i sięga po mojego drinka stojącego na barze, a następnie mi go wręcza.

– Tak. Jest w tym dobra – mówię.

– W czym?

– Potrafi się dobrze bawić.

– A ty? – Unosi jedną grubą, ciemną brew.

Poruszam szczęką.

– Nie za bardzo – przyznaję. – Za co powinniśmy wypić?

Unosi szklankę, gotowy do toastu. Nawet jego kwadratowe paznokcie są idealne. Mam wrażenie, jakby mój żołądek zrobił salto.

– Ty coś wybierz, ponuraczko.

– Za szalonych przyjaciół, którzy zaciągają cię do klubu tylko po to, żeby zaraz o tobie zapomnieć. – Wzruszam ramionami.

– Za nieznajomych przy barze zgrywających bohaterów – odpowiada.

– A jesteś bohaterem? – pytam figlarnie.

Alkohol sprawił, że mój umysł jest nieco mniej bystry niż zwykle i jestem pozbawiona hamulców.

– Niezbyt często.

– W takim razie czym jesteś?

I, co ważniejsze, kim jesteś?

Nachyla się do mnie i przykłada usta do mojego ucha…

Nagle do mojego umysłu i ciała dociera to, jak blisko siebie się znajdujemy i czuję motyle w brzuchu. Niedobrze. Nie powinnam czuć na sobie jego dłoni, jeszcze zanim mnie dotknął.

– Jestem… – zaczyna mówić, ale wtedy ktoś chwyta mnie za ramię. Gdy zostaję pociągnięta do tyłu, szybko odwracam głowę. Przede mną tańczy Jules.

– Obiecałaś, że zatańczysz po tamtej piosence! – krzyczy, młócąc rękami.

Odwracam się do nieznajomego, by go przeprosić i poprosić, żeby do mnie dołączył, lecz kiedy to robię, już go tam nie ma.

Znowu.

I tak jak wcześniej, zastanawiam się, czy sobie tego wszystkiego nie wyobraziłam.

***

Następnego dnia budzę się z lekkim bólem głowy.

Nie jest to nic okropnego, ale i tak biorę dwie tabletki przeciwbólowe, ciesząc się, że trzymam je wraz z butelką wody na swoim stoliku nocnym, po czym je połykam.

I wtedy sięgam po telefon, żeby sprawdzić czas.

Jest już jedenasta.

Wow, musiałam wypić więcej, niż sądziłam. Z początku nie planowałam imprezować zbyt długo, lecz po tym, jak Jules zaciągnęła mnie na parkiet, wypiłam jeszcze więcej.

A teraz obudziłam się zbyt późno i mam do zrobienia mnóstwo rzeczy, zanim mój ojciec mnie do siebie wezwie.

Robię głęboki wdech i sprawdzam, czy mam jakieś nieodebrane połączenia. Niestety tak.

Gubernator dupek: Bądź na piątą.

Kurde.

Straciłam godzinę.

Wchodzę do salonu i na kanapie znajduję kompletnie nieprzytomną Julię. Ma otwarte usta i przysięgam, że zaśliniła mi całą poduszkę.

– Pobudka, leniuszku – mówię, siadając na kanapie naprzeciwko.

– Która jest godzina? – Wydobywa się z niej pomruk; podnosi rękę, by potrzeć zamknięte powieki.

– Jedenasta.

– I ty mnie budzisz? Jeju, Viv, nie jesteś zbyt sztywna? – Pomimo tych słów wiem, że nie jest na mnie zła. Julia po prostu taka jest. Przesadnie melodramatyczna. Nie kryje swoich uczuć i o wszystkich mówi głośno. Właśnie dlatego tak dobrze się dogadujemy. Nie tylko jest dla mnie rodziną, której nigdy nie miałam, ale też jest kompletnym przeciwieństwem mnie. Zmusza mnie do tego, by próbować cieszyć się życiem. Nawet jeśli to jest dla mnie trudne. Gdyby nie ona, to nigdy nie zaznałabym przebłysków spokoju. – Skoro już musisz mnie budzić, to mogłabyś mnie chociaż nakarmić?

– Oczywiście – odpowiadam z udawaną powagą. – Masz mnie za jakieś zwierzę?

– No dobra. Wstaję. – Siada. Jest wymięta. Nadal piękna, ale i tak wymięta. – Co zjemy?

– A na co masz ochotę?

– Coś strasznie tłustego. Bekon, jajka i serowego bajgla.

Wyciągam telefon i zaczynam przeglądać aplikację z jedzeniem na dowóz.

– Chcesz do tego frytki?

– Eee, no jacha.

Przeciągając palcem po ekranie, zamawiam dla nas jedzenie.

– Uch, Viv. Mam takiego kaca. Już nigdy nie tknę alkoholu.

– Kłamstwa – odpowiadam bez ogródek.

Z Jules wydobywa się zachrypły śmiech, ale zaraz milknie, kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że przez to cholernie boli ją głowa. Spoglądam na swoją rozczochraną przyjaciółkę. Nie wyglądam ani nie czuję się lepiej od niej. Niepotrzebnie wypiłam tego drinka z nieznajomym.

A skoro o tym mowa…

– Jak na kogoś, kto bardzo chce, żebym wychodziła z domu i sypiała z ludźmi, wczoraj nieźle przyblokowałaś moją akcję – stwierdzam z udawaną powagą.

– Co masz na myśli? – Przechyla głowę, marszcząc brwi.

– Mówię o facecie, z którym rozmawiałam.

– Rozmawiałaś z jakimś facetem?

– Tak, fiucie. Rozmawiałam. A do tego był seksowny.

– Ups.

– No właśnie, ups. A teraz muszę iść na kolację do rodziców i, kto wie, to mogła być moja ostatnia szansa na gorący romans. Znając mojego ojca, pewnie wyśle mnie na Sycylię, żebym zamieszkała z jakimś dalekim krewnym.

Julia krzywi się na moje słowa.

– Mam ogromną nadzieję, że nie.

– Ja też.

***

Myśl o spotkaniu z ojcem napawa mnie przerażeniem.

Przez całą drogę do New Jersey żołądek mi się przewraca.

Kiedy zbliżamy się do tego potwornego budynku, który znany jest jako dom gubernatora, mam wrażenie, jakby przygniatał mnie ciężki ołów.

Mój ojciec z całą pewnością poprosi… zażąda czegoś ode mnie.

Zazwyczaj muszę płacić wysoką cenę, ale niestety tym razem będzie ona chyba jeszcze wyższa, ponieważ odkładałam ten moment, by pójść do college’u. Dyskusje na temat mojej przyszłości były nieuniknione, lecz teraz, kiedy wiem, że nadszedł czas, żeby zapłacić za lata zwłoki… Nie jestem na to gotowa.

Do tej pory często ustępowałam. Zgrywałam rolę posłusznej córki. Uśmiechałam się podczas jego kampanii politycznych, ale w tej chwili, gdy samochód, który po mnie przysłał, przejeżdża przez bramę, jestem naprawdę przerażona.

Skończyłam studia.

To, czego będzie ode mnie teraz wymagał, znacznie istotniej wpływać na moje życie.

Bez wątpienia będzie to cena, której nie jestem gotowa zapłacić.

A będę musiała.

Kiedy samochód się zatrzymuje, czekam, aż kierowca wyjdzie i otworzy dla mnie drzwi.

To jest pretensjonalne i nienawidzę tego. Ale nie mam wyboru, ponieważ gdzieś w oddali może czaić się ktoś z aparatem.

Wychodzę z samochodu, po czym wygładzam dłonią spódnicę.

Moje włosy są idealnie wymodelowane.

Jestem wzorowym przykładem córki polityka.

Wiem, że ojciec ma dalekosiężne plany i wiem też, że wykorzysta mnie do tego, by je zrealizować, jeśli tylko będzie miał ku temu okazję.

Robię kilka kroków i, jak na zawołanie, duże mahoniowe drzwi otwierają się przede mną. Przysłano tu jednego z pracowników mojego ojca, by mnie przywitał.

Można by pomyśleć, że mam luksus wchodzenia i wychodzenia z własnego domu, kiedy chcę…

Ale tak nie jest.

I, szczerze mówiąc, to nie jest mój dom. Nigdy nim nie był.

Nigdy tak naprawdę nie miałam domu.

Nieprawda.

Ana w pewnym sensie dała mi dom.

Zajmowała się mną, karmiła mnie, oczyszczała moje rany i godzinami się ze mną bawiła.

Cóż, a przynajmniej robiła to, zanim popełniłam pewien błąd.

– Gubernator jest w swoim gabinecie.

– A moja matka? – pytam, idąc korytarzem w głąb domu.

– Na górze.

Nie jestem zaskoczona. Zawsze była zbyt zajęta byciem idealną żoną, żeby chciało jej się być dobrą, cholera, chociażby przyzwoitą matką.

Nigdy nie przychodziła na szkolne przedstawienia. Nie chodziła na wywiadówki, nawet te zapoznawcze. Zawsze była zbyt zajęta obracaniem się w śmietance towarzyskiej, zapoznawaniem się z ludźmi o wyższym statusie społecznym, prawdopodobnie upijając się z nimi.

Na szczęście mogłam liczyć na Anę.

Gdyby tylko była tu teraz… Pewnie trzymałaby mnie za rękę, dodając mi sił. Ale ponieważ jej tu nie ma, to wypycham pierś do przodu i wyobrażam sobie, że szepcze mi znów do ucha: Platon powiedział: „Odwaga jest to wiedza o tym, czego się bać, a czego nie”. Nie masz powodu ku temu, by bać się swojego taty. To tylko człowiek.

Wtedy nie wiedziałam, kim był Platon, lecz wierzyłam jej słowom. Starałam się być odważna i się go nie bać, nadal się staram. Nadal słyszę jej głos.

Idę dalej w kierunku gabinetu ojca i kiedy jestem już blisko, dostrzegam, że drzwi są otwarte.

Oczywiście, że tak.

Czeka na mnie, pijąc szkocką, gotowy do ataku. Widać to w jego spojrzeniu, w tym, jak siedzi. Emanuje niebezpieczeństwem w ilościach, które powinny być nielegalne. Do gardła ponownie podchodzi mi gula.

– Wejdź, Viviano.

Jestem zaskoczona, gdy się odzywa. Czaiłam się w pobliżu drzwi i nie sądziłam, że on wie o mojej obecności.

Ale nie powinnam być zdziwiona. Mój ojciec widzi wszystko. Wie wszystko.

Wchodzę wreszcie do pomieszczenia, robiąc małe, miarowe kroki.

– Pospiesz się, Viviano. Nie mam całego dnia, a muszę z tobą o czymś porozmawiać.

Czuję ciężar w żołądku, przepełnia mnie przerażenie.

Na karku zbiera mi się pot, a serce bije jak oszalałe. Przechodzę przez gabinet i zajmuję miejsce na krześle naprzeciwko mojego ojca, który siedzi za biurkiem. Wpatruje się we mnie ciemnymi i pełnymi złości oczami, uśmiechając się przy tym szyderczo.

– O czym musisz ze mną porozmawiać? – pytam, desperacko starając się brzmieć na silną i pewną siebie.

– O twoim zakończeniu studiów.

Zaczyna dzwonić mi w uszach i przez to niewiele słyszę. Robię głęboki wdech.

Nie okazuj strachu.

Nie dawaj mu tej satysfakcji, nie może widzieć, jak się skręcasz.

Odzywa się, kiedy moje tętno zwalnia.

– Spodziewam się, że teraz, kiedy już skończyłaś szkołę, wykonasz swój obowiązek względem rodziny.

– Obowiązek?

– Tak, Viviano. Twój obowiązek. Już zbyt długo cię z matką rozpieszczaliśmy.

– Co to w ogóle znaczy?

– Pozwoliliśmy ci pójść do college’u. Pozwoliliśmy ci zdobyć najlepsze wykształcenie. Teraz jesteś elokwentną, wyedukowaną młodą damą…

– I?

– Teraz nadszedł czas, żebyś ty pomogła nam.

Kręcę głową, nie rozumiejąc, co ma na myśli.

– Pomogła… jak? Na przykład pracując w twoim biurze?

To nie jest idealne rozwiązanie, ale zgodziłabym się pracować dla niego przez pewien czas, żeby się ode mnie odczepił, odkładając w międzyczasie pieniądze, by móc zająć się czymś innym. Oczywiście w ten sposób kupuję sobie czas. Nie jestem na tyle głupia czy optymistyczna, by zakładać, że właśnie to ma na myśli.

– Proszę cię, Viviano. Dobrze wiesz, o czym mówię.

– Tak? – Kupuję czas, kupuję czas, kupuję czas.

– Biuro to nie jest miejsce dla ciebie. Gdzie indziej będzie z ciebie lepszy pożytek.

– Czyli gdzie? – mówię szybko, niegrzecznie.

– Powinnaś zawierać sojusze.

Moje żyły wypełnia lód, kiedy czekam na nieuniknione.

– Chyba czas wykorzystać twój wygląd, osobowość, a teraz także edukację.

– Eee. Nie rozumiem.

– Tak jak wiesz, mam ambicje. Ogromne ambicje. A żeby je spełnić, muszę mieć odpowiednie koneksje. Najlepszym sposobem na osiągnięcie tego jest współpraca z pewnymi osobami.

– Okej…

– Lecz by to zrobić, muszę udowodnić, że jestem gotowy zaangażować się w tę współpracę. Muszę związać się z nimi w jakiś sposób. A ty nadajesz się do tego idealnie.

– Przykro mi, ojcze, ale nie rozumiem, co masz na myśli.

– Chcę, żebyś poślubiła Salvatore Amante.

Otwieram szeroko usta. A gula, która podeszła mi wcześniej do gardła? Właśnie zablokowała mi dojście powietrza.

– Ja… ja nie mogę go poślubić. Nawet go nie znam. – Udaje mi się jakimś cudem to z siebie wydusić.

– Viviano, to nie była sugestia. Poślubisz Salvatore Amante. Potrzebuję go. On zagwarantuje, że zdobędziemy wszystko, czego zawsze pragnęliśmy.

– My? Chyba raczej ty.

– Ty też tego chcesz, Viviano. Tak będzie najlepiej dla mnie, dla ciebie oraz dla Julii.

Przesuwa kartkę papieru w moim kierunku.

– Przeczytaj to sobie i powiedz mi, jaka jest twoja decyzja.

Gdy biorę kartkę do ręki, mam wrażenie, jakby ważyła miliony kilogramów. Pochylam głowę, szybko przeglądając, co jest tam napisane. Do oczu napływają mi łzy, przez co słowa zlewają się ze sobą. Blizny z przeszłości otwierają się na nowo i rany znowu zaczynają się jątrzyć. Żołądek podchodzi mi do gardła, kiedy dostrzegam treść dokumentu. Serce zaczyna mi łomotać. Moje dłonie drżą tak mocno, że upuszczam ten dowód, który zmienia wszystko. To, co właśnie przeczytałam, w ogóle nie ma sensu. Jakim cudem to może być prawda? Jeśli tak jest… Ogarnia mnie konsternacja i rozpacz, jakich nigdy wcześniej nie czułam.

– Czy to prawda?

– Tak.

– Ty…

– Cisza! – wyje. – Nie pozwolę ci podważyć mojego autorytetu. Nie pozwolę ci kwestionować moich czynów. Chcę, żebyś zrozumiała, co do ciebie mówię… dostosujesz się. – Jego groźba wisi w powietrzu, sprawia, że staje się ono duszne. – I pamiętaj, że to, co stało się Anie, to twoja wina. A co stanie się z jej dziećmi od tej chwili… – Zależy ode mnie. Nie mówi tych słów, ale nie musi tego robić. Ich życia są w moich rękach, a ja nie jestem pewna, co to oznacza dla któregokolwiek z nas.

Odpowiedź utkwiła mi w gardle, bolesna, ciężka, nie mogę jej z siebie wydusić.

Nie zrobię tego, co mi każe, lecz nie mogę pozwolić na to, by o tym wiedział. Przede wszystkim muszę się dowiedzieć, czy znowu mnie okłamuje.

Mój ojciec jest potworem. Jeśli pomyśli, że robię coś przeciwko niemu, zemści się na mnie. Muszę poczekać na właściwy moment, a w międzyczasie obmyślić plan. Z pewnością istnieje jakiś sposób, by wydostać się z tego bałaganu. Wystarczy tylko go znaleźć.

***

Teraz, siedząc przy stole w formalnej jadalni, z całych sił staram się wyjść z tego bez szwanku. Jeśli nie będzie rozmów przy kolacji, to będę szczęśliwa.

Nie mamy sobie nic do powiedzenia, więc po prostu staram się nie wychylać.

Niestety moja matka czuje inaczej, ponieważ podczas gdy ja spoglądam w dół, na stół, grzebiąc widelcem w sałatce, ona się do mnie odzywa:

– Viviano. Kiedy wprowadzisz się z powrotem do domu?

Podnoszę głowę.

– Co? Nikt mi nie mówił, że będę musiała się tu wprowadzić – mówię szybko do ojca. – Czemu nie mogę zostać w swoim mieszkaniu?

– To byłoby niestosowne – odpowiada matka. Mój ojciec spogląda na mnie znacząco. Jego spojrzenie mówi jasno, że mam się z nimi o to nie kłócić.

– Skończyłaś już szkołę, więc teraz powinnaś wrócić do domu.

– Jest jeszcze uroczystość zakończenia studiów… – argumentuję, próbując wszystkiego. Przyda mi się każdy dzień, by znaleźć sposób na wydostanie się z tego bałaganu.

– W takim razie spodziewam się, że wrócisz do domu za tydzień, młoda damo. Nie chcę, żeby ludzie gadali.

No i proszę. Ona ma mnie gdzieś. Zależy jej tylko na reputacji. Teraz, kiedy skończyłam studia, mieszkanie samej w mieście byłoby według jej religijnych przyjaciółek skandalicznym zachowaniem.

Oczekuje się ode mnie, że do ślubu pozostanę dziewicą. Już na to za późno, ale wydaje im się, że jeśli będą mieli mnie pod swoim dachem, to zdołają ograniczyć plotki na ten temat do minimum. To zabawne, jak mało wiedzą na mój temat. Nie lubię robić z siebie widowiska. Mam zbyt wiele do stracenia, by w jakikolwiek sposób ryzykować.

Wzdycham i kiwam głową.

– W takim razie za tydzień.

Po ciągnącej się w nieskończoność godzinie wsiadam do samochodu i wracam do swojego mieszkania.

Nie wiem, co zrobię, ponieważ nie mam zbyt wielu możliwości.

Mój ojciec, jak zawsze, ma mnie w garści. Jeśli nie zrobię, czego chce, to nie tylko ja na tym stracę. A już wystarczająco dużo osób przeze mnie cierpiało. Nie mogę dopuścić do tego, by to znowu się wydarzyło.

Ze spuszczoną głową i ciężkim sercem wychodzę z samochodu. Normalnie powiedziałabym Julii o swoich problemach z ojcem, ale ponieważ ta sprawa dotyczy także jej, tym razem nie mogę jej tym obarczać. Chociaż nie zna prawdy – że mój ojciec wykorzystuje jej przyszłość, by mnie szantażować – to gdybym jej o wszystkim opowiedziała, ona z pewnością kazałaby mi powiedzieć ojcu, że ma się wypchać. Jules od nikogo nie przyjmuje rozkazów. Ona robi to, co chce, nie zważając na innych. Pewnie dorastanie bez rodziców, z dalekimi krewnymi, robi z ciebie silnego człowieka. Ponieważ ona właśnie taka jest. Jest uparta i podejmuje niezależne decyzje, nie bacząc na konsekwencje.

Nie, nie mogę jej o tym powiedzieć. To nie wchodzi w grę. Kręcę głową, próbując pozbyć się tych myśli, i wyciągam z torebki klucz do mieszkania. Wsuwam klucz w zamek, przekręcam go i otwieram z rozmachem drzwi. Panuje tu kompletna ciemność, a myślałam, że zostawiłam zapalone światło.

Włoski na moim karku się jeżą.

Ktoś tu jest.

Nie jestem sama.

Lampka stojąca w rogu pokoju się włącza.

Jego oczy.

Znam te oczy.

– Witaj, Viviano – mówi powoli zachrypniętym głosem, a mnie przeszywa dreszcz. – Przyszedłem tu, by wrócić do tematu naszej ostatniej rozmowy. Chyba będzie lepiej, jeśli usiądziesz. Mamy wiele do omówienia.