Broken Reign - Ava Harrison - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Broken Reign ebook i audiobook

Harrison Ava

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Skye Matthews to młoda, ambitna i zdeterminowana prawniczka, która mimo krótkiego doświadczenia w zawodzie ma już wiele sukcesów na koncie i niewiele spraw dotyczących pracy może ją zaskoczyć. 

 

Jednak kiedy spotyka w sądzie Tobiasa Kostę, jego widok kompletnie ścina ją z nóg. Kobieta dobrze zna tożsamość tego milionera i jakie plotki krążą na jego temat. Zobaczenie go na własne oczy to jednak coś zupełnie innego.

 

Wydaje jej się, że to najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziała.

 

Sprawia też wrażenie niebezpiecznego i prawdopodobnie ma powiązania ze światem przestępczym, więc Skye ma nadzieję, że widzi go po raz pierwszy i ostatni. Ale niestety nie ma pojęcia, że Tobias zadbał o to, żeby tak się nie stało. Postanowił ją zatrudnić i trochę się z nią zabawić. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia                                  Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 412

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 14 min

Lektor: Ava Harrison
Oceny
4,3 (362 oceny)
206
83
52
17
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
karolinalegierska

Całkiem niezła

Mam mieszane uczucia, wydaje mi się że połowa książki zero akcji a ciąganie prawniczki od spotkania do spotkania
70
kocykowa

Dobrze spędzony czas

Mam mieszane uczucia. Początek fajny ale w pewnym momencie już mi się za bardzo dłużyła. Końcówka zaskakująca
30
juulkaaa25

Dobrze spędzony czas

Jest okej, ale bez szału
30
zygfryddelewe

Nie polecam

Książka ma potencjał, ale napisana na kolanie. W obecnym kształcie szkoda na nią czasu
20
lenka86r
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

książka świetna, polecam 😊 szkoda że na audiobook trzeba było czekać tydzień 🙄🙄🙄, to co się dzieje na Legimi ostatnimi czasy jest bardzo denerwujące 🙄

Popularność




Tytuł oryginału: Broken Reign

Copyright © Ava Harrison 2022

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Angelika Oleszczuk

Korekta: Maria Kąkol, Anna Miotke, Daria Raczkowiak

Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka

Cover design by Hang Le

ISBN 978-83-8362-685-7 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

PROLOG

Oficer Matthews

To idealny dzień, żeby kogoś zabić.

Połowa sił znajduje się na Waverly Street. Siedzą stłoczeni w rozpadającym się domu komendanta w Nantucket z okazji jego pięćdziesiątych urodzin. Czas reakcji byłby beznadziejny. Charlie i Rick drzemią przy swoich biurkach – to jedyna oznaka życia w morzu pustych krzeseł.

Ostatnio noszę przy pasku dodatkową parę kajdanek. Ale kiedy wyglądam przez okno ze swojego boksu, na zewnątrz panuje spokój. Nadzwyczaj nudno.

Żadnych telefonów. Żadnych łez. Żadnych worków ze zwłokami.

Takie niedzielne popołudnie, które zawsze braliśmy za pewnik.

Właśnie takie niedzielne popołudnia mieliśmy, zanim wszystko zaczęło się zmieniać.

Jasne, przestępczość zawsze istniała. Jednak do tego roku najgorsi przestępcy przebywali po drugiej stronie miasta. Nie moje terytorium, więc nie mój pieprzony problem. Dopóki mieszkańcy Reddington pozostawali bezpieczni, byłem zadowolony.

Ale tak było wtedy, a teraz to teraz.

Obecnie nie ma nawet dnia bez przedawkowania. Narkotyki coraz bardziej zbliżają się do serca miasta. A jeśli wieści niosące się po ulicach są prawdziwe, wojna, na którą zanosi się w dokach, zmierza również w tę stronę.

Prokurator okręgowy zdobył stołek dzięki obietnicy wyborczej, że narkotyki nigdy nie dotrą do naszej małej, cichej społeczności. Że on to powstrzyma.

Co za pieprzony żart.

Zerkam na zegarek po raz czwarty w ciągu ostatnich dwudziestu minut. Zostały jeszcze dwie do końca zmiany. Akurat kiedy mam zebrać swoje rzeczy, zaczyna dzwonić telefon na moim biurku. Dźwięk jest wyjątkowo głośny w panującej tego dnia ciszy.

Dryń.

Dryń.

Dryń.

Charlie i Rick dalej pochrapują, nieprzejęci przeszywającym odgłosem. Wyciągam rękę i przedzieram się przez bałagan na blacie – długopisy, pogniecione papiery, a nawet stary kubek po kawie, które zagracają całą przestrzeń – by podnieść słuchawkę.

Obok telefonu leży stosik zdjęć. Jedno z nich przyciąga moją uwagę. Przedstawia Barosa, nowego dilera w mieście. Przez ostatni rok monitorowaliśmy każdy jego ruch w ramach rozkazu z góry.

Odsuwam stosik na bok, żeby się nie przewrócił, kiedy będę podnosić słuchawkę. Przerywa mi grzmiący odgłos. To komendant, a wraz z nim dziesiątki innych osób. Weszli do środka ubrani po cywilnemu, mówią chaotycznie i patrzą na wpół oszalałym wzrokiem. Na koszuli komendanta nadal znajduje się przypinka z napisem „Solenizant”. Bez wątpienia to pomysł jego żony.

Donośne głosy niosą się echem wokół mnie. Porzucam telefon i się rozglądam, próbując zobaczyć, co się dzieje. Grupa oficerów tłoczy się w jednym miejscu. Stoją ze spuszczonymi głowami i słuchają, co mówi jeden z detektywów – Mark z wydziału zabójstw.

Obok mnie Belinda krzyczy, żeby ktoś jej odpowiedział. Po drugiej stronie pomieszczenia Philip pędzi do korytarza prowadzącego ku wyjściu. Nie wiem, o co chodzi, ale od razu jestem zaalarmowany.

Bez zastanowienia odpycham krzesło tak mocno, że metalowe nogi zgrzytają o podłogę. Krzesło odskakuje i prawdopodobnie zostawia wgłębienie w ścianie. Nie dbam o to.

– Co się stało? – Głos Ricka rozlega się równocześnie z ziewnięciem. Mężczyzna wstaje, przeciąga się, wyciągając ręce nad głowę, i szturcha Charliego. Rozgląda się, by sprawdzić, czy ktoś wie, o co chodzi.

Potrząsam głową, dodając kolejne kajdanki do kolekcji przy pasku.

– Nie wiem, ale to musi być coś dużego.

Do mojego ciała wreszcie docierają sygnały z mózgu i reaguje ono na chaos. Zanim się zorientuję, idę już w stronę komendanta.

Coś jest nie tak. Jego twarz jest nienaturalnie blada, a jeśli to samo w sobie nie świadczy o czyjejś śmierci, z pewnością pokazują to zaciśnięte szczęki.

– Komendancie?

Patrzy na mnie nieobecnym wzrokiem.

– Co się dzieje? – ponaglam.

– Mamy tu pewną sytuację… – Przerywa i potrząsa głową, jakby nie mógł pojąć tego, co właśnie usłyszał.

– Jaką sytuację?

Nie odpowiada. W pomieszczeniu panuje wrzawa. Ludzie krzyczą o nadchodzących telefonach.

Spodziewam się, że coś powie, ale zamiast tego się prostuje. Usztywnia kręgosłup, pociera oczy, po czym znów zaczyna się skupiać. Odsuwa się ode mnie i przechodzi na środek pomieszczenia, gdzie staje przed tłumem.

Zapada całkowita cisza.

Moje plecy sztywnieją.

Przygotowuję się na rozpierduchę.

– Otrzymaliśmy dziesiątki zgłoszeń dotyczących eksplozji i krzyków dobiegających z restauracji. Wielu naocznych świadków twierdzi, że odgłos wybuchu brzmiał jak uderzenie.

Zaczynają się rozmowy.

Ludzie znowu podnoszą głos i zasypują komendanta pytaniami.

Wszyscy wiedzieliśmy, że ta chwila nadchodzi.

To było nieuniknione. Chociaż ciężko pracowaliśmy, żeby pozbyć się z miasta tych mętów – wielu z nas robiło nadgodziny, by zyskać kontrolę, zanim będzie za późno – pierwszy cios został wymierzony.

Moje myśli pędzą milion kilometrów na godzinę, gdy się zastanawiam gdzie. Która restauracja? Przy dokach? Może ta kawiarnia przy apartamentowcu, którą opanowali ćpuni? Ale wtedy słyszę jego słowa. Brzmią jak pomruk nieco głośniejszy od bicia mojego serca.

Al’s Diner.

Masakra.

– Wszyscy muszą ruszyć do akcji. Matthews, Sterling, Bruno i Ludlow, potrzebuję was u Ala…

Ruszam od razu.

Lokalna knajpa.

Lokalna knajpa, w której ludzie jedzą.

Gdzie rodziny świętują ze swoimi najdroższymi ukochanymi. Przyjaciółmi, rodzicami… dziećmi.

W moim gardle powstaje gula. To niecały kilometr od naszej dzielnicy.

To niedaleko, przypominam sobie. Jeśli wyjdę teraz, może zdołam to powstrzymać. Może nie jest za późno.

Mój oddech staje się urywany, gdy zaczynam biec sprintem. Słyszę krzyki, żebym się zatrzymał. Żebym zaczekał. Bo potrzebuję wsparcia.

Ale zanim zdążą mnie powstrzymać, otwieram drzwi i jestem na zewnątrz. Tom krzyczy za mną, że nadchodzi, a pozostali podążają za nami.

Chłód uderza mnie w twarz. Jest jak okrutny policzek.

Nie zabrałem kurtki.

Ale wiedząc, dokąd zmierzam i co zapewne tam zobaczę, nie zawrócę. Nie mogę. Nie mam na to czasu.

Krew buzuje mi w żyłach, gdy przyspieszam.

Serce łomocze gorączkowo.

Prawie jestem na miejscu.

Tylko kilka przecznic.

Kiedy zbliżam się do budynku, moja klatka piersiowa unosi się i opada nieregularnie. Płuca mnie palą i biorę głęboki wdech, żeby się uspokoić.

Staję na rogu ulicy, zaledwie parę kroków od wejścia, po czym odwracam głowę w obu kierunkach, by spojrzeć na pozostałych oficerów, którzy przybiegli za mną.

Większość się pochyla i próbuje złapać oddech. Ich klatki piersiowe falują. Reszta rozmawia przez krótkofalówki, zapewne czekając na rozkazy komendanta.

Ignoruję ich, oceniając sytuację. Mam czekać na więcej ludzi? Na oddział SWAT? Czy na ślepo wejść do budynku?

Jest cicho. Wręcz upiornie. Jakby całe miasto wiedziało, co się dzieje, i postanowiło trzymać się z daleka od tego zniszczenia.

Zwykle w takim mieście jak to można się spodziewać spacerujących przechodniów, przejeżdżających samochodów, chichoczących przyjaciół, mężczyzny i kobiety idących za rękę.

Ale teraz nie ma nic.

Bezruch wokół mnie sprawia, że zwalniam kroku. Jednak pomimo niepokoju zmuszam się do ruszenia dalej. Prę do przodu niepewny, co zastanę.

Nie wiem, jakie przerażające rzeczy kryją się w środku.

Mam wrażenie, jakbym poruszał się w zwolnionym tempie. Jakbym utknął pod ostrzem gilotyny, gdy cały świat cichnie, zanim wydarzy się najgorsze.

Najbardziej przeraża mnie fakt, że nie słychać strzałów. Z budynku nie dochodzą żadne dźwięki.

Ostrożnie otwieram drzwi, następnie powoli wkraczam do środka. Trzymam podniesioną broń, wycelowaną i w gotowości. Kiedy przekraczam próg, w moje nozdrza uderza znajomy zapach prochu strzelniczego.

Wtedy czuję gorąco na twarzy. Wbija się w mój nos. Przed chwilą strzelano, zapewne przy użyciu broni z tłumikiem. Dopiero co skończono, a to oznacza, że zagrożenie wciąż tam jest. Zachowuję przytomność umysłu, gdy wchodzę głębiej do budynku.

Z początku nie widać, by cokolwiek było nie na miejscu.

Poza najważniejszym.

Oznakami życia.

Zamiast nich słychać tylko cichy szum szafy grającej. Piosenka, która stanowi tło dla jasnych ścian i imprezowych dekoracji, wydaje się nieadekwatna do otoczenia. Powolna, emocjonalna melodia. Na moje ramiona wstępuje gęsia skórka.

Nawet tekst przypomina ostrzeżenie…

Ostrzeżenie przed czymś złowieszczym czającym się za rogiem.

Normalnie u Ala jest gwarno i hałaśliwie, ale teraz miejsce świeci pustkami. Wychwytuję szczegóły. Poplamioną tapetę. Przebite balony. Miedziany zapach.

Gdy skręcam za róg, iluzja znika.

To masakra.

Łuski po nabojach pokrywają podłogę jak konfetti.

Podążam za nimi i zaglądam do pierwszego boksu.

Na ławce widzę rozmazany, krwawy odcisk dłoni. Zerkam w dół i dostrzegam wpatrujące się we mnie puste oczy. Pocisk trafił pomiędzy nie.

Zaciskam szczęki w reakcji na ten widok, a mięśnie moich pleców się spinają.

Z wyciągniętą przed siebie bronią i palcem na spuście podchodzę do następnego boksu.

Czerwona strużka pokrywa stół. Ciągnie się wzdłuż ściany, aż do krwawych odcisków palców na szybie.

Ktoś próbował uciec.

Szukam ciała…

Właśnie wtedy ją widzę. Wciśniętą pod ławkę, jakby mogła się ukryć.

Ale śmierć i tak ją znalazła.

Przełykam gulę w gardle i odwracam się, by rozejrzeć się po jadalni.

Ciała leżą rozrzucone po podłodze. Wszędzie jest krew. Tyle krwi. Szkarłat rozsmarowany po białym linoleum jak jasnoczerwone strumienie farby spływające po nieskazitelnym płótnie. Będą potrzebne całe tygodnie, by przeanalizować tę scenę zbrodni. By dojść do tego, do kogo należy każda plama krwi.

Zaciskam wargi, po czym biorę wdech przez usta. To nie czas, żeby się załamać.

Zmuszam się do zrobienia kroku naprzód, uważając, aby nie zaburzyć sceny zbrodni.

Tutaj znajduje się kolejne ciało. Mężczyzna jest blady i ma szeroko otwarte oczy. Horror tego dnia wyrył się w nich na stałe. Mam ochotę przesunąć dłońmi po jego powiekach i je zamknąć. Pozwolić mu spocząć w pokoju.

Nie mogę jednak ingerować w scenę zbrodni.

Świeże fioletowe i szare plamy znaczą jego policzki oraz usta. Skóra jeszcze nie stała się woskowa, co oznacza, że zginął w ciągu ostatnich dwudziestu minut.

Ktokolwiek to zrobił, nie mógł uciec daleko. I musiał użyć tłumika, bo inaczej usłyszelibyśmy strzały z naszej dzielnicy.

Wyjmuję telefon, żeby zadzwonić na komendę i powiedzieć, gdzie jestem, a także co widziałem. Jest pusto, ukryte za kuchnią tylne drzwi prawdopodobnie stanowiły drogę ucieczki. Ale i tak nadal trzymam broń w gotowości, szukając jakichkolwiek ocalałych.

Przebiegam wzrokiem po ścianach, oknach oraz stołach.

Nagle moje spojrzenie spoczywa na ledwo zauważalnej smudze krwi. Podążam za nią. Każdy krok jest powolny i wyważony, gdy kieruję się do miejsca, do którego prowadzi krew.

Drzwi za szafą grającą.

Są ukryte.

Cholera, mieszkam w tym mieście całe życie, co tydzień przychodziłem do Ala i nie wiedziałem o ich istnieniu.

Schowane za szafą grającą, która przez lata dawała rozrywkę temu miastu, teraz są tylko uchylone. Podchodzę do nich gotowy pociągnąć za spust, jeśli będę musiał. Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Modlę się do Boga, żeby to był ktoś ocalały. Ktoś, kto przeżył.

Powoli wyciągam rękę, a chwilę później dotykam klamki.

Drzwi skrzypią w ciszy i bezruchu pomieszczenia. Gdy się otwierają, od razu wsuwam przez nie głowę, żeby zajrzeć do środka, i wtedy to widzę.

Dłoń pokrytą krwią.

ROZDZIAŁ 1

Tobias

Dwadzieścia lat później…

Mam w życiu jeden cel.

Jeden cel, który zawsze jest przede mną.

Całkowicie mnie on pochłania. Ale muszę wszystko sobie poukładać, zanim podejmę próbę osiągnięcia go.

Co prowadzi właśnie do tej chwili. Moja prawa stopa uderza o chodnik, kiedy wysiadam z auta. Moment później wchodzę do budynku sądu.

Nie ma potrzeby mówić kierowcy czegokolwiek. Zaczeka na mnie, podczas gdy będę robił to, co muszę – jak zawsze.

Nienawidzę być wożony, ale najwyraźniej to konieczne. Dzisiaj jednak, pomimo nalegania moich ochroniarzy, wchodzę sam. Będzie tu ze mną jedynie Gideon, moja prawa ręka.

Jest już na miejscu. Rozgląda się po okolicy, oceniając zagrożenia, o które można się niepokoić.

Szybkim krokiem przemieszczam się do mojego celu.

Ogromny budynek sądu z kolumnami wita mnie, gdy wspinam się po masywnych, granitowych schodach w stronę wejścia.

Oczywiście kiedy docieram do ich szczytu, muszę przejść przez stanowisko ochrony.

Zabawnym ryzykiem zawodowym jest to, że dzisiaj nie mam przy sobie broni, co stawia mnie w niekorzystnej sytuacji, gdyby któryś z wrogów spróbował zaatakować.

Właśnie z tego powodu Gideon wszedł przede mną. By mieć pewność, że nic mu nie umknie.

Dobrze wytrenowany, aby wychwycić zagrożenie z kilometra, Gideon nie potrzebuje broni, żeby kogoś załatwić.

Jest równie niebezpieczny z gołymi rękami, jak z nią.

Warto mieć kogoś takiego w kieszeni.

Ale Gideon jest kimś więcej.

To nie tylko moja prawa ręka, lecz także człowiek, który przejmie wszystko, kiedy ja ustąpię. Nie zaufałbym nikomu innemu. Gideon jest moim przyjacielem, odkąd byliśmy jeszcze nastolatkami w Miami, co czyni go idealną osobą, której mogę przekazać klucze do swojego zamku. Na moje szczęście nie ma żadnych obiekcji, ale dopóki transfer nie zostanie sfinalizowany, nieustannie dowodzi swojej lojalności.

Na przykład teraz pokładam w nim pełne zaufanie, kiedy bez żadnej broni przechodzę przez wykrywacz metalu. Stanowię idealny cel, gdyby moi wrogowie chcieli mnie zabić.

Ale nadal uważam, że warto. Jestem gotowy podjąć skalkulowane ryzyko, ponieważ muszę zobaczyć, z czym mam do czynienia. Zobaczyć go w akcji.

Felix Bernard jest tutaj.

Wstępne przesłuchanie, żeby sprawdzić, czy zaistniała prawdopodobna przyczyna przestępstwa. W tym przypadku należy ocenić, czy istnieje dość dowodów, by powiązać go z praniem brudnych pieniędzy. Takich, które połączyłyby go bezpośrednio z ogromnym imperium narkotykowym.

Nie ma wątpliwości, że Felix Bernard się wywinie. Nie pójdzie do więzienia. To dla mnie jasne, ale i tak muszę go zobaczyć. Spojrzeć prosto w duszę tego skurczybyka i sprawdzić, co się tam kryje. Najlepszym sposobem na ujrzenie demonów żyjących w czyimś wnętrzu jest popatrzenie mu w oczy.

Gdy przechodzę przez ochronę, oczywiście czysty, ruszam w stronę sali sądowej, gdzie czeka na mnie Gideon. Przesłuchanie wstępne jest otwarte dla publiczności. Co zapewne nie jest dobrym pomysłem.

Mogłoby być z tego niezłe przedstawienie, gdyby sprawa nie została odrzucona. Gdybym to ja był sędzią, chociaż oczywiście nie jestem, zamknąłbym ją. Ale jego głupia decyzja to zysk dla mnie, bo będę mógł zobaczyć Feliksa w akcji. Przy charakterze naszej pracy, z ochroną ciągle w pogotowiu, Felix i ja rzadko jesteśmy w tym samym budynku, a nawet w obrębie tego samego kodu pocztowego. Zapewniają to środki ostrożności.

Przyspieszam kroku. Odgłos pięt uderzających o marmurową podłogę zwiastuje moje nadejście. Lawiruję przez korytarz i już po kilku sekundach wchodzę do wielkiej sali.

Pełnej ludzi.

To nie sala sądowa. To jakiś pieprzony cyrk. A Felix jest tu główną gwiazdą.

Od razu zauważam, kto się pojawił.

Jako pierwszą dostrzegam wygłodniałą prezenterkę z kanału piątego. Jest dość młoda. Ma idealne, perfekcyjnie wystylizowane, sięgające do ramion blond włosy, cukierkowy uśmiech i nadal mleko pod nosem. Praktycznie widzę, jak się ślini, żeby dobrać się do tej historii.

Nie ma pojęcia, że szef prawdopodobnie wysłał ją tutaj, by oszczędzić sobie bólu głowy. Dzisiaj nie będzie żadnej historii.

Patrzę na drugą stronę sali i zauważam Gideona. Czeka już dokładnie w tym miejscu, w którym powiedział, że będzie.

Ubrany w garnitur odgrywa rolę poważnego biznesmena. Ale zobaczenie go tutaj nadal wydaje się niewłaściwe. Mężczyźni tacy jak on – i jak ja – nie spędzają wiele czasu w sądzie. Zwykle jesteśmy pokryci krwią, trzymając w rękach wnętrzności jakiegoś biedaka.

Zajmuję miejsce obok niego, po czym kiwam głową na powitanie. Milczę, co zapewne docenia. Gideon jest człowiekiem małomównym, a kiedy już się odzywa, to przeważnie po to, by zadrwić albo wypowiedzieć złośliwy, sarkastyczny komentarz.

Rozglądam się po pomieszczeniu i namierzam swój cel.

Bernard.

Wręcz ocieka bogactwem.

Nie jest brzydkim mężczyzną – raczej przeciwnie. Gdybym był kobietą, mógłbym się nim zainteresować. Opalony, o włosach przyprószonych siwizną.

Zawsze idealnie ubrany, znakomicie odgrywa rolę szanowanego biznesmena.

Dobrze o tym wiem. Ja robię to samo.

Ale wiem też, że to bzdura.

Obaj stąpamy po cienkim lodzie i mamy równie znaczne kontakty ze światem podziemnym.

Felix również się rozgląda, jakby kogoś szukał. Oceniwszy spojrzeniem tłum, patrzy w miejsce, gdzie stoją jego prawnicy, mężczyzna i kobieta.

Na mężczyznę nie zwracam uwagi, ale kobieta wzbudza moje zainteresowanie.

Jest odwrócona tak, że nie widzę jej twarzy, jednak to, co dostrzegam, już mi się podoba. Długie, falowane, brązowe włosy spływają na jej plecy, gdy rozmawia ze swoim klientem.

Jest ubrana odpowiednio do sądu, ale równie dobrze mogłaby w tym stroju pójść na kolację. Dopasowana marynarka oraz sukienka podkreślają jej atuty. Podciąga rękaw, a ja zauważam jakiś rysunek. Tatuaż?

Interesujące. A zarazem zaskakujące.

Kim jest twoja prawniczka, Bernard?

Właśnie wtedy odwraca się w stronę tylnej części sali, co powoduje, że cholerny oddech ulatuje z mojego ciała.

Kuuuurwa.

– Wszystko w porządku? – Słyszę obok siebie głos Gideona, lecz brzmi tak, jakby był pod wodą. Jestem jak sparaliżowany i nie mogę się otrząsnąć.

Miękkie wargi – to pierwsze, co widzę. Niezbyt duże, ale wystarczająco, żeby przyciągały uwagę. Nie przypomina kobiet, które zwykle mi się podobają. Jest naturalnie piękna, jakby nie miała na twarzy ani grama makijażu. Po prostu jest śliczna bez dodatkowej pomocy. Nadal przyglądam się jej uważnie.

Aż docieram do oczu. Oczu, które wydają się udręczone. Potrafię to zrozumieć, bo czuję dokładnie to samo.

– Tobias. – Słowo dociera do moich uszu, ale i tak nie potrafię się uwolnić.

Czuję klepnięcie w ramię, jednak wciąż nie zrywam połączenia między nami.

Kobieta wygląda znajomo.

Niemniej nie potrafię umiejscowić tych oczu.

Przypomina mi dziewczynę, którą niegdyś znałem.

Może to ona.

Czekam, by zobaczyć, czy mnie rozpozna. Nie tylko dlatego, że według mnie kiedyś się spotkaliśmy, ale też dlatego, że w końcu każdy mnie rozpoznaje. Moja twarz pojawiła się w wielu czasopismach. Przy okazji spekulacji o tym, skąd pochodzą moje pieniądze. I o moim kawalerstwie.

Jednak nic nie zauważam…

Czysta karta.

Zaciskam zęby. Ona nie wie, kim jestem.

Może się mylę? Może to nie ona.

Nie.

Płomień gniewu wsącza się w moje żyły, gdy patrzę na nią z góry. Odbywamy walkę na silną wolę. Kto skończy to pierwszy? Wreszcie, po długich sekundach, ona przerywa kontakt wzrokowy, po czym zwraca się w kierunku swojego klienta.

Mięśnie moich pleców się napinają. Jej lekceważenie złości mnie jeszcze bardziej. Mrużę oczy i obserwuję ją dalej. I właśnie wtedy to robi. Odwraca się do mnie.

Nie mogła się powstrzymać.

Puszczam do niej oczko i nawet stąd widzę, jak jej policzki czerwienieją. Otwiera szeroko oczy. Nie sądziła, że ją przyłapię.

Dobrze.

Mruga, lekko kręci głową i odwraca się z powrotem do klienta.

Gideon mówi coś jeszcze, ale nawet gdyby mi powiedział, że świat się kończy, nie zrobiłoby to żadnej różnicy.

Rozpoczyna się przesłuchanie, a ja obserwuję kobietę godzinami, ani razu nie odrywając od niej wzroku. Z biegiem czasu jej argumenty stają się silniejsze, a ona bardziej zaciekła.

Jej głos niesie się przez pomieszczenie. Ocieka autorytetem.

Jest dynamiczna podczas swojej przemowy. Siła, z którą trzeba się liczyć.

– Prokurator zaciągnął mojego klienta do sali sądowej, jakby był on pospolitym przestępcą… – Jej wzrok pada na mnie, a kąciki ust unoszą się w uśmieszku. Puszcza do mnie oczko, co sprawia, że oddech ulatuje z mojego ciała.

Kurwa.

Jest w niej godna podziwu siła. Ma niezły temperament. Czas mija, ale ja mam wrażenie, że umyka.

Kiedy wracam do rzeczywistości, Gideon szturcha mnie, dając znać, że czas iść.

W całej sali wybuchają dyskusje, a prawnicy Bernarda z nim rozmawiają. Sprawa nie zmieni się w proces. Nie żebym był zaskoczony. To dobrze.

Klient może odejść dzięki tej kobiecie. Patrzę, jak ściskają sobie dłonie. Widzę, jak on się do niej uśmiecha. Felix Bernard spogląda na nią tak jak ja i każdy mężczyzna w tej sali.

Z pożądaniem w tych wężowatych oczkach, które mrużą się, gdy wyobraża ją sobie pod sobą.

Zaciskam pięści, kiedy dostrzegam, jak ona uśmiecha się do niego. Profesjonalnie i z rezerwą. Mimo to spojrzenie, jakie mu posyła, wzbudza we mnie coś prymitywnego.

Będę ją miał. Wyrwę tę kobietę wprost z jego łap. A po tym, jak tego dokonam, będę paradował z nią przed jego nosem i wyciągał od niej informacje, które go dotyczą.

Tak, właśnie to zrobię. Podjąłem decyzję. Teraz muszę wprowadzić ją w życie.

– Co się dzieje? – Gideon obserwuje mnie uważnie.

– Ona – odpowiadam, kiwając głową w jej kierunku.

– Skye Matthews?

Moja ciekawość wzrasta. Czy to ta dziewczyna, o której myślałem? Cholernie mi ją przypomina. Przeszłość próbuje dostać się do mojego umysłu, wpychając mi do głowy jej obraz.

Wracam pamięcią do przeszłości i widzę dziewczynę. Uśmiech, który mi posłała. Nie, nie uśmiech. Uśmieszek. I to mrugnięcie…

To musi być ona.

– Szczegóły.

– Pracuje w Stuarts, Finkel i Williams. – Jedna z najlepszych kancelarii w Nowym Jorku. – Jest młodszą wspólniczką. W zasadzie jestem zaskoczony, że starszy partner pozwala jej przejąć dowodzenie.

– Interesujące. – To może być dla mnie korzystne. Seth Williams to kanalia, która za odpowiednią cenę sprzeda Feliksa Bernarda temu, kto da więcej, a tym kimś będę ja.

– Co ci chodzi po głowie?

Rozchylam usta w uśmiechu. Chcę ją zatrudnić.

– Skoro przechodzę na emeryturę, będę potrzebował prawnika do pomocy… – Przerywam, a w mojej głowie już formuje się plan. – Chcę ją zatrudnić.

– I jak niby zamierzasz to zrobić? Nie przyjmują nowych klientów.

– Zostaw to mnie.

– Skoro jestem zaangażowany w twoje plany odejścia na emeryturę, chyba zasługuję na lepszą odpowiedź niż te bzdury.

Ma rację. Cokolwiek by się nie stało, on zapewne będzie musiał posprzątać bałagan.

Pochylam głowę i zaczynam mu opowiadać o swoim planie.

Zakończenie będzie takie samo.

Skye Matthews ponownie weszła mi w drogę i tym razem właśnie tu zostanie. Niezależnie od tego, co się stanie. Ani od tego, co ona czuje w tej sytuacji.

Jej przyszłość jest przesądzona.

ROZDZIAŁ 2

Skye

Chociaż zabrzmi to jak banał, czuję na sobie jego wzrok, jeszcze zanim go zobaczę. Mam wrażenie, jakby w pomieszczeniu zapadła cisza i wpatrywało się we mnie milion ludzi, ale wszyscy stają się tylko niewyraźnym tłem.

Nie ma potrzeby nikogo przedstawiać. Nikt nie musi mi też mówić, kim jest ten mężczyzna. Mogłabym być pustelnikiem nigdy niewychodzącym z domu, a i tak bym wiedziała. Reputacja go wyprzedza.

Tobias Kosta.

Nowy miliarder. Wieczny samotnik. I absolutnie najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałam.

Gazety nie oddają mu sprawiedliwości. Zdjęcia w internecie również nie. Ciemne włosy. Oczy jak rybie łuski. Blade, niebieskie i surowe. Idealny cień popołudniowego zarostu na jego ostrej szczęce prawie dopełnia obrazka, ale ostatnim elementem jest opalona skóra, jakby właśnie wrócił z jakichś wakacji na jachcie.

Z tego, co słyszałam, jego ojciec był greckim milionerem, a matka…

Cóż, to zupełnie inna historia.

Jeśli te pogłoski zawierają prawdę, pochodziła z Kolumbii. A przynajmniej ktoś z jego rodziny był stamtąd. Mówi się – choć ponownie, wszelkie informacje o Tobiasie są skąpe ze względu na fakt, że prowadzi życie odludka i w ogóle – że jego rodzina miała powiązania z Pablo Escobarem.

Nie jestem pewna, czy w to wierzyć. Ale zważywszy na to, że połowa narkotyków krążących po tym kraju została, jak twierdzą, sprowadzona przez niego lub jego rodzinę, może być sporo prawdy w tych zarzutach.

To jednak bez znaczenia. Niezależnie od tego, kim jest i jaka prawda się z nim wiąże, wydaje się, że nie mogę oderwać od niego wzroku. Ale muszę to zrobić, bo kątem oka dostrzegam, że sędzia zaraz się pojawi.

Biorę głęboki wdech, żeby uspokoić nerwy, i wtedy to robię. Przerywam kontakt wzrokowy, za pomocą którego mnie więzi.

Zwykle nie należę do osób, które pozwalają sobie się zatracić. Nie daję się omamić ładnej twarzy. Ale, Jezu. On wygląda, jakby wyszedł żywcem z greckiej mitologii.

Bóstwo.

Tłumię wirujące we mnie uczucie i odwracam się do swojego klienta.

Zakładam, że to właśnie z jego powodu Tobias tutaj jest.

Są bezpośrednimi rywalami. Plotka głosi, że obaj biznesmeni zajmują się rynkiem narkotykowym w tej części kraju. Nie mam pewności, jaka jest rola Tobiasa, ale wiem dość o swoim kliencie, by zdawać sobie sprawę, że nie należy do uczciwych.

Wiem też, że muszę przestać myśleć o Tobiasie i wrócić do tego, po co tu przyszłam. Moim zadaniem jest doprowadzić do odrzucenia tej sprawy, jeszcze zanim na dobre się zacznie.

Felix Bernard jest za mądry i zatrudnia zbyt wielu prawników, żeby to mogło się rozwinąć.

Nie pozwolę na to.

Mam ogromną nadzieję, że sędzia odrzuci sprawę już dzisiaj. Nie dojdzie do procesu. Nie istnieje wystarczająco dużo dowodów, a skoro jestem dobra w tym, co robię, nie mam wątpliwości co do dzisiejszego rezultatu. Od tej chwili czas biegnie już szybko. Mówię. Wykonuję ruch, aby odrzucić sprawę. Przedstawiam swoje stanowisko sędziemu. A potem w pomieszczeniu zapada cisza, gdy czekamy.

Patrzę przed siebie i słucham.

Chwila prawdy. Czas się dłuży, kiedy czekam. A później to się dzieje. Sprawa zostaje odrzucona. Za mało dowodów, by przejść do procesu.

Dokonałam tego. Po raz kolejny.

Jestem młoda i zdeterminowana. Może jestem dopiero młodszą wspólniczką, ale mam idealną historię osiągnięć. Moja praca skupiona jest na tym, żeby być najlepszym prawnikiem, jakiego można zatrudnić. Klienci muszą mi ufać. Klienci muszą…

– Dobra robota. – Słyszę za sobą, co wyrywa mnie z zamyślenia.

Rozchylam wargi. To nigdy się nie nudzi. Ale pomimo że są to wyrazy uznania, żołądek mi się zaciska przez sposób, w jaki Felix na mnie patrzy. Nienawidzę tego człowieka. Jak mogłoby być inaczej? Jest złem wcielonym. Jednak ostatecznie jest też dla mnie kluczem do osiągnięcia celu. Przyklejam na twarz cholernie sztuczny uśmiech.

– Dziękuję, panie Bernardzie.

– Felix. Mów mi Felix. Myślę, że po dzisiejszym powinniśmy przejść na „ty”. Nie sądzisz, Skye? – Kiedy praktycznie mruczy moje imię, aż mnie skręca, a gdybym się zastanawiała, czy może być jeszcze gorzej, okazuje się, że tak. Pochyla głowę. – Powinniśmy dokądś wyjść, żeby to uczcić – mówi, nadal przyglądając mi się uważnie. Jego wzrok przesuwa się po mnie w upiorny sposób. To kolejny powód, z którego nienawidzę tego mężczyzny.

Gdyby nie był wspomnianym kluczem, powiedziałabym mu, gdzie może sobie wsadzić swoją propozycję, ale niestety muszę udawać miłą.

Bądź dla niego jak najlepszą prawniczką…

Właśnie to muszę zrobić.

– Bardzo mi przykro, Feliksie. – Kiedy wypowiadam jego imię, czuję się brudna. Do głowy przychodzi mi myśl, że chciałabym wyszorować sobie usta mydłem. – Mam inne zobowiązania. Zeznania o trzeciej. Więc może w innym terminie.

Cukierkowo słodka. Niech sądzi, że istnieje taka możliwość. Że może ma szansę. Choć jej nie ma.

– Będę trzymał cię za słowo.

Nie mam co do tego wątpliwości. Pochylam się, zbieram ze stołu swoje rzeczy, po czym wkładam je do torby i się odwracam.

Zerkam na tyły sali. Jakaś część mnie się spodziewa, że pewna para jasnych oczu będzie mnie obserwować, jednak nikt na mnie nie patrzy. Już wyszedł.

Mała część mnie nie może stłumić uczucia rozczarowania. Nie powinnam reagować w ten sposób po pływaniu z rekinami przez tak długi czas, ale to wydaje się bez znaczenia. Odpycham od siebie te myśli, a niedługo później wychodzę z budynku. Mam dzisiaj dużo pracy, która sama się nie zrobi.

ROZDZIAŁ 3

Skye

Znajomy zapach mojej młodości wdziera mi się do nosa, gdy wkraczam głębiej w tę przestrzeń. Odległa mieszanka kawy, papierosów i tego, co zawsze sprawia, że serce mi podskakuje… whiskey.

Ale nie ta dobra. Nie taka, którą piją moi klienci. Nie ma tu żadnych ładnych szklanek. Żadnych drogich kryształów.

Cholera, nie zdziwiłabym się nawet, gdyby butelka była plastikowa, a on kupił ją na stacji benzynowej. Czuję mocniejszy ucisk w piersi.

Wchodząc przez korytarz do salonu, nie zauważam go, ale wiem, że gdzieś tu się znajduje.

Jego zwykłe miejsce przed małym telewizorem w starym, rozpadającym się fotelu teraz jest puste. W pomieszczeniu panuje rozgardiasz. Stara, biała narzuta leży na podłodze. Pozostałość po tym, jak opuścił pokój.

Kręcę głową i idę dalej. Gdy mijam kuchnię, widzę, że tam też go nie ma.

To pomieszczenie nie wygląda lepiej. Jeśli wydawało mi się, że w salonie jest bałagan, w porównaniu z kuchnią wyglądał on jak sanktuarium. Blat zagracają stare pudełka po jedzeniu na wynos i puszki po piwie.

Pierwsze, co zrobię po wyjściu, to wezwę firmę sprzątającą. To miejsce nie jest zdrowe do życia.

Skoro nie pije tutaj, zapewne uciął sobie drzemkę.

Było mu trudno, a im jestem starsza, tym robi się jeszcze gorzej. Nie powinien w ogóle pić. Obiecał mi, że więcej nie będzie, zwłaszcza przy jego problemach z wątrobą. Gdybym miała taką możliwość, przeniosłabym go gdzieś bliżej siebie. Gdzieś, gdzie mogłabym go częściej odwiedzać i gdzie miałby odpowiednią opiekę. Odkąd pamiętam, zawsze byliśmy tylko we dwoje.

Jasne, mam jakieś wspomnienia z wcześniejszych czasów, jednak z każdym mijającym rokiem stają się bardziej jak sen. Czasami przeszłość tak się rozmywa, że się zastanawiam, czy nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego, ale wiem, że tak nie jest.

Mimowolnie opuszczam rękę. Zanim się spostrzegę, zaczynam pocierać miejsce na nadgarstku. To tik nerwowy. Przez większość czasu nie jestem nawet świadoma, że to robię. Potrząsam głową i ruszam dalej korytarzem. Idę wolno, na palcach, żeby nie robić hałasu. W ten sposób nie będę mu przeszkadzać.

Gdyby nie spał, już by coś do mnie powiedział.

Kiedy docieram do jego gabinetu i podchodzę do biurka, rozglądam się po pomieszczeniu. Jest tutaj zaskakująco czysto. Na podłodze nie ma niczego poza starym, wytartym, brązowym dywanem. Wymaga porządnego czyszczenia, ale to tyle. Światło słoneczne wpada do środka przez odsunięte zasłony.

Zbliżam się jeszcze o krok do biurka i uświadamiam sobie, że pierwsze wrażenie może być złudne.

Pokój nie jest ani trochę czysty.

Blat został zawalony teczkami. Niektóre są otwarte, inne zamknięte. Pokrywają każdy fragment powierzchni.

Na części z nich znajdują się karteczki samoprzylepne.

Muszę wszystko przejrzeć, ale on nie może zauważyć, że to robiłam. Jeśli mnie przyłapie, będzie zdenerwowany i mnie wygoni.

Według niego powinnam zostawić przeszłość tam, gdzie jej miejsce, wepchnąć w czeluści, z których nigdy nie wypełznie, i nigdy nie zadawać pytań. To nie wydaje się dobrym pomysłem, skoro zapewne jest powodem, z którego pije.

Tak, ze mną to nie przejdzie. Muszę poznać prawdę. Dlatego tu jestem.

Znowu.

Szukam.

W domu panuje upiorna cisza. Kiedy patrzę na jego biurko, nie wiem nawet, od czego zacząć. Wszędzie wkoło leżą papiery, porozrzucane przypadkowo, jakby ktoś w ogóle o nie nie dbał.

Stare gazety.

Wycinki z niektórych artykułów.

Wydrukowane e-maile.

Wyciągi z kart kredytowych.

Bilingi rozmów.

Dostrzegam nawet zdjęcie grupki mężczyzn siedzących przy stole. Wokół głowy jednego z nich narysowano koło.

Naprawdę jest tego dużo, ale nie będę miała czasu, żeby przejrzeć wszystko.

Dobra wiadomość jest taka, że najwidoczniej mój ojciec i ja myślimy podobnie. Teczka z dokumentami, których szukam, leży otwarta na samym wierzchu. Kartki wyglądają, jakby zostały pomięte, a potem rozprostowane.

Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego to wyrzuciłeś, a potem zmieniłeś zdanie?

A może wszystko to źle rozumiem. Może wcale tego nie wyrzucił. Może po prostu nie spodobało mu się to, co przeczytał.

Jakby go rozzłościło.

To wzbudza moją ciekawość.

Pochylam się, rozprostowuję kartki i zaczynam przeglądać dokumenty w poszukiwaniu konkretnych informacji. W rogu na pierwszej stronie widzę znajome pismo ojca, który zanotował coś czarnym tuszem.

Felix Bernard?

Mój klient.

– Co znalazłeś, tato?

Już mam przewrócić stronę, by kontynuować poszukiwania, gdy słyszę jakiś hałas.

Moja dłoń zamiera, a kiedy odgłos rozbrzmiewa ponownie, wiem, że ojciec wstał i tutaj idzie. Zamykam teczkę, po czym odchodzę od biurka.

Wyjmuję telefon z kieszeni i udaję, że dzwonię.

– Skye? To ty? – Jego głos niesie się przez dom.

– Tak… jestem w twoim gabinecie. – Cofam się jeszcze bardziej, gdy jego kroki się zbliżają. Kiedy akurat ma wejść do pokoju, podnoszę komórkę do ucha.

– Co tu robisz? – pyta, przechodząc przez próg. Jego siwe włosy są potargane. Wygląda, jakby potrzebował kawy i prysznica. Jego cera z jakiegoś powodu też wygląda niepokojąco. Skóra ma żółte zabarwienie. Może się przeziębił? – Nie spodziewałem się ciebie tak szybko.

Wzruszam ramionami i robię małe przedstawienie – rozłączam się, a potem chowam telefon do torby.

– To już nie można odwiedzić swojego taty?

Mierzy mnie spojrzeniem. Lekki uśmiech wypływa na jego usta, a między oczami formuje się zmarszczka, gdy przygląda mi się pełnym miłości wzrokiem. Zmarszczka, której nie było, gdy widziałam go po raz ostatni. Nie powstała od śmiechu. Nie, te znaczą jego skórę na skroniach. Przez nie wygląda na zmęczonego, jakby na jego ramionach spoczywał ciężar całego świata. Co, znając mojego ojca, zapewne jest prawdą.

– Jak się czujesz? – Ruszam ze swojego miejsca pod oknem, a chwilę później podchodzę do niego.

Robi krok do tyłu i mruży oczy. Jego twarz wykrzywia napięcie.

– Po to przyszłaś do mojego domu? Żeby szpiegować?

Tak i nie.

Pozwalam, by moje wargi rozciągnęły się w uśmiechu.

– Tak. Znasz mnie o wiele za dobrze – żartuję. Prawdę mówiąc, przyszłam tu nie tylko po to, ale wolałabym, żeby nie domyślił się innej przyczyny.

Ta teczka na jego biurku.

Ta, na której znajdują się plamy po kawie i która ma wymięte rogi od tego, jak często do niej zaglądał. Zastanawiam się, czego szuka.

Również dowodów na zaangażowanie w tę sprawę Feliksa Bernarda?

Ogromna część mnie chce wszystko wyjawić i zapytać go wprost, jednak z doświadczenia wiem, że jeśli to zrobię, on wszystkiemu zaprzeczy, a dokumenty znikną.

Lepiej, abym błagała o wybaczenie, niż prosiła o pozwolenie, i w tym przypadku właśnie to zamierzam zrobić. Zdaję sobie sprawę, że to nieetyczne i gdyby ktoś mnie przyłapał, straciłabym uprawnienia adwokackie, ale nie dbam o to.

– Nie wierzysz, że nic mi nie jest, Skye? – Jego głos przecina powietrze, wywołując napięcie.

Przełykam ślinę i postanawiam odpowiedzieć szczerze.

– Tato, wiem, że to nieprawda. I czuję alkohol. – Unoszę brew, informując go bez słów, że nie powinien pić.

Unosi rękę, którą następnie zakrywa oczy, ale zaraz ją opuszcza i patrzy na mnie. Jego spojrzenie jest niewzruszone.

– Przyszłaś tu, żeby mnie pouczać? – Jego ostry ton daje mi do zrozumienia, że jeśli nie rozluźnię atmosfery, rozpęta się kłótnia.

Chociaż chciałabym zmusić ojca, aby przestał, nie chcę go odstraszyć. Jest wszystkim, co mam. Potrzebuję go w swoim życiu.

– Chcesz szczerej odpowiedzi? – pytam, utrzymując lekki ton. Udaje się, bo zaczyna się śmiać. Wie, że dam mu niezły wykład. Moje kroki niosą się echem, kiedy podchodzę jeszcze bliżej. Gdy staję obok niego, dotykam jego ramienia i od razu zauważam, jak kruchy się wydaje. Skóra i kości. Z moich ust wyrywa się ciche, zaniepokojone westchnienie, ale maskuję je, kaszląc. – Wróć ze mną do miasta.

– Nie chcę być dla ciebie ciężarem.

Przechylam głowę i unoszę ją lekko, żeby spojrzeć mu w oczy.

– Nigdy nie będziesz dla mnie ciężarem, tato. Zawdzięczam ci wszystko.

– Nie. Wcale nie. – Potrząsa głową, a potem się odwraca, by wyjść z pokoju. Jakby nie mógł na mnie patrzeć.

Dlaczego się ukrywasz, tato?

Część mnie uważa, że to przez picie. Zapewne myśli, że mnie zawodzi, zwłaszcza po tym, co mu właśnie powiedziałam. Nigdy nie zrozumie, że nic, co kiedykolwiek zrobi, nie może sprawić, żebym poczuła się zawiedziona.

Podążam za nim. Nie jest daleko ode mnie, lecz daję mu czas na zebranie myśli, zanim znowu do niego podejdę.

Cokolwiek go dręczy, nie pozwala mu podzielić się tym ze mną, pewnie przez bezpodstawne przekonanie, że będę go oceniać. Nigdy by do tego nie doszło, ale mimo wszystko daję mu chwilę.

Wchodzi do salonu, gdzie zajmuje miejsce na wysłużonej kanapie stojącej obok fotela. Ta kanapa jest tutaj, odkąd pamiętam. Dłużej niż fotel, to pewne. Materiał obicia z niezliczonymi plamami i rozdarciami dni świetności ma dawno za sobą.

Od lat, po tym, jak zostałam prawniczką – i dzięki temu mogłabym już sobie na taki zakup pozwolić – próbuję go przekonać, żeby pozwolił mi kupić nową, ale on zawsze się kłóci, a ja nie naciskam. Prawdę mówiąc, moim celem nie jest kupienie mu nowej kanapy, tylko nowego mieszkania. Przeniesienie go z dala od tego miasteczka i duchów, które wciąż tu są.

Duchów, o których wiem, że nawiedzają go codziennie.

Staję w drzwiach gabinetu i oglądam się za siebie. Mój wzrok spoczywa na biurku, które znajduje się zaledwie kilka kroków ode mnie. Nawet pod tym kątem widzę, że na kartce najbliżej mnie widnieje nazwisko Baros.

Sięgam do swojego tatuażu. Tata wychwytuje ten ruch i mruży oczy. To dla mnie znak, żeby uciekać.

Nie zniosę pytań.

Wspomnień o śmierci.

Poczucia winy.

Bo nie mam wątpliwości, że jeśli cokolwiek może rzucić mnie na kolana, to pamięć o chłopaku, który zginął zamiast mnie.