Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
AKT PIERWSZY
Ogródek dzierżawcy Gotfryda. Dom zwrócony szczytem do sceny z drzwiami i schodami po lewej. Opodal stary cis, pod nim stół kamienny z ławką darniową. Spod cisu widać rozległe pola zielone. Na przedzie łany zżęte, na horyzoncie wzgórza leśne. Tu i ówdzie pojedyncze grupy sosen.
SCENA PIERWSZA
Gotfryd
Zmiata liście z kamiennego stołu.
Ottaker
Pachołek w zbroi, lat około czterdziestu, gotów do wsiadania na koń, wchodzi po cichu do ogrodu, starając się jak najmniej czynić hałasu ostrogami i szyszakiem; zobaczywszy Gotfryda, staje zmieszany; blada jego twarz, czarną okolona brodą, mieni się1 wskutek zaambarasowania2.
Gotfryd
Pochwalon Jezus Chrystus.
Ottaker
Na wiek wieków.
Gotfryd
A dokądże wy tak wczesną godziną?
Ottaker
Ot! Przejechać się, abo3 i na łowy —
Gotfryd
A pan się bez was obędzie... co?...
Ottaker
Drapie się w głowę zaambarasowany.
Z biedą —
A zresztą — może... Wiecie — mam zlecenie...
Pomyślcie tylko o... to niby znaczy,
jeśli Bóg zechce i jakoś się uda,
ba — a i wówczas, choćby i najgorzej
miało się wszystko stać, to juścić wrócę —
jednak...
Gotfryd
Ja waści wcale nie rozumiem —
Czyżby się komu z waszych miało zdarzyć
jakie nieszczęście?
Ottaker
Sza, sza! Nie inaczej —
muszę pojechać... matka — a i siostra —
tak — trudna rada... Pojmiecie. A zresztą
zmierzę się z diabłem! Gdybyć4 jeszcze żyli
ci, com ich ubił5 w krainie pogańskiej,
łatwo by mogli to poświadczyć...
Gotfryd
Cóż to
z wami się dzieje? Czyście chorzy? — Mówcie!
Ottaker
Nie! Chroń nas Boże od wszelkiej zarazy,
od złych upławów i grzesznych zakażeń.
Jeszczemcić6 zdrowy i w krwie7 swojej czysty,
i mam nadzieję, że taki zostanę.
Świat ten zepsuty i pełen szatanów,
ale mą tarczą i opieką Chrystus.
Krwią niejednego Turczyna kupiłem
odpust dla siebie — niejedną szmacinę
rzuciłem klechom, a zasię8 me piersi
chroni kawałek krzyżowego drzewa
ze Ziemi Świętej: ale jakaś groza
przychodzi na mnie — tak! Muszę odjechać —
jakieś złe znaki widziałem dziś we śnie —
a człek śmiertelny strzeże swego skórska.
Odchodzi.
Gotfryd
Patrząc za odchodzącym.
Przebóg! Srokosza wyprowadza z stajni —
już go i dosiadł i już — w cwał pogonił.
SCENA DRUGA
Z domu wychodzi Brygita, a za nią Ottegeba. Brygita, poważna, nie bardzo po chłopsku wyglądająca matrona, Ottegeba zaś — to blade, bezkrwiste dziecko, prawie dziewica o wielkich, ciemnych oczach, popielatych włosach z czerwono- i żółto-złotymi połyskami. Matka i córka niosą bieliznę stołową i naczynia.
Brygita
Gdzież ja mam nakryć dla jego miłości?
Gotfrydzie!... Słuchaj!...
Gotfryd
Budząc się z zadumy.
Co? Czyś mnie wołała?
Brygita
Juści9, wołałam: piwo już zagrzane,
ryba gotowa, śmietana ubita...
Gdzieżby to nakryć dla jego miłości?...
Gotfryd
Wskazując na stół kamienny.
O — tu jest miejsce od pradawnych czasów...
Prawda, dziecino? — Tu rad on siadywał?...
Ottegeba
Tak, ojcze... warto może trochę miodu...
Miałeś natopić...
Gotfryd
Zdziwiony.
Któż ci to we włosy
wplótł tę wstążeczkę?...
Ottegeba
Wstążeczkę?
Gotfryd
Tak, dziecko —
tę — ot! — Czerwoną wstążeczkę...
Ottegeba
Zarumieniona, zmieszana.
Gdzie, ojcze!?
Gotfryd
Niecierpliwie.
W włosach...!...?
Ottegeba
Milczy.
Brygita
A widzisz! Czym ci nie mówiła,
że się na ciebie zgniewa, gdy to ujrzy!?
Ottegeba
Blednie, walczy z płaczem, zrywa wstążeczkę z włosów, rzuca ją na ziemię i ucieka.
SCENA TRZECIA
Brygita
Chciała tym uczcić jego miłość... Teraz
wstydzi się tego.
Gotfryd
Uważaj na dziecko,
takie natręctwo może mu się sprzykrzyć.
To już nie chłopiec, jak wówczas — przed laty,
kiedy się lubił bawić z nią — z dziewczynką...
Brygita
Niewesołego, zda mi się, umysłu
nasz miłościwy...
Gotfryd
Nie wiem. Kto go wczoraj
widział o świcie, jak jeźdźcom, zebranym
na łów, wskazywał rękojeścią szabli,
z uśmiechem w oczach, na naszą sadybę
i jak ich potem żegnał przewesoło,
mógł był pomyśleć10 sobie, że wspaniały,
szlachetny młodzian wzdyć11 nie wie, co znaczy
choćby cień troski. Za tom dziś zobaczył12
męża, któregom nie znał13...
Brygita
Mnieć14 to dziwno,
że o tym czasie przybył w ten zapadły
kąt nasz — mówiono przecie, że się żeni...
Gotfryd
Wielcy tej ziemi mają swe humory.
Co nam do tego.
Brygita
Juści15... Tylko, widzisz,
wczorajszej nocy przebrał nieco miarę
jego pachołek i między czeladzią
tajemnym słowem dziwne stroił żarty
i o Mojżesza rozprawiał zakonie16,
według którego myją chore domy,
by je uzdrowić od jadu i trądu.
Gotfryd
Któż to ci mówił?
Brygita
Nasza Ottegeba.
Gotfryd
Słuchaj, Brygito, zamknij uszy swoje
dla wstrętnych plotek. Pan nasz miłościwy
w wielkich dotychczas łaskach i honorach,
sługa cesarza17, a zatem nie bardzo
przez Piotrowego lubian18 namiestnika19 —:
klechy zakonne roznoszą po ludziach
przeróżne kłamstwa, a nie ma tak płaskich,
by u motłochu nie znalazły wiary.
Brygita
Zda mi się, idzie aleją olchową.
Gotfryd
On...
Brygita
Pochylony idzie, nie jak zwykle.
Gotfryd
Nie wpatruj się tak — możeć to wziąć20 za złe.
Brygita
O! Spójrz! — Jak wryty, w zorzę wlepił oczy.
Gotfryd
On... Ja się teraz oddalę; a ty go
poproś do stołu, wielce obyczajnie,
lecz krótko, potem zwolnij się i odejdź.
Brygita
Nie troszcz się, stary.
SCENA CZWARTA
Henryk von Aue wchodzi powoli i zamyślony; postać to wspaniała, rycerska; włosy spadające w swobodnych kędziorach, broda rudawa, ścieka wskos; wielkie, błękitne, niespokojne oczy w bladym nieco obliczu.
Brygita
Bóg z waszą miłością.
Henryk
Podnosi ku niej oczy, zdaje się, jakby ją dopiero teraz zauważył, mówi prędko i od niechcenia.
Bóg z wami, matko.
Brygita
Stół waszej miłości...
Małoć21 jest na nim — tyle, co dać może
nasz kąt zapadły.
Henryk
Zda się, wczoraj wieczór
słyszałem dzwonki mułów na folwarku.
Brygita
Nie, wasza miłość...
Henryk
Nie? Tak o północy?
Brygita
Potrząsając głową.
Henryk
Szkoda, otukno22 mi do moich książek.
Brygita
Czy wasza miłość ma jakie życzenie?
Henryk
O tak... niejedno!
Brygita
Takie, które zdołam
spełnić?
Henryk
Brygito, które spełnić zdołasz?
Nie!... Może później — zobaczym — tak! — Może...
dobrze... dziękuję...
Brygita
Obyć smakowało23!...
SCENA PIĄTA
Henryk
Sam, kładzie dłoń na pień wiązu, spogląda ku jego koronie i mówi do siebie z tłumionym wzruszeniem.
W koronie jeszcze stoi wiąz i, jakby
ulany z spiżu, strzela nieruchomie24
w chłodne powietrze jasnego poranku;
bliskiego mrozu ostre, srebrne tchnienia
już może jutro obedrą go z liści —
on się nie ruszy: — wszystko, na czym tylko
spocznie twe oko, zdaje się w pokorze
na wolę Stwórcy — wyjąwszy człowieka,
tak, tak— wyjąwszy mnie!... O wróć, spokoju,
wszak niedalekoś25... Na cichych, zielonych
leżysz murawach, tchy twe zawiewają
ku moim skroniom od ciemnego runa
jodeł — od czarnych, snać26 odwiecznych jodeł
mego dzieciństwa... tak, w dziedzinie mojej,
śród gór tych moich i ty przemieszkujesz —
przeto mi bratem bądź i przyjacielem!
SCENA SZÓSTA
Gotfryd
Zjawia się we drzwiach swego domu.
Witamy u nas waszą miłość, panie —
Henryk
Dzień dobry, stary.
Gotfryd
Lepszegom nie zaznał27
w całym mym życiu, niźli28 ten, o panie!
Wszakże na pierwszym spotyka się kroku
z najmilszym gościem i mym godnym panem.
Lecz wasza miłość wielce nas zawstydza,
a przedsię29, panie, mnie — bo juścić30 przy was
tom ci ja31 śpiochem i złym gospodarzem.
Henryk
Zaczyna śniadać32.
Nie troszcz się o mnie, przyjacielu! — Usiądź,
umiałem sypiać wśród najdzikszej wrzawy —
w obozie, w polu, na dworach książęcych,
gdzie dzień i nocą skrzypiały w zawiasach
wrótnie33 zamkowe... przy tętencie kopyt,
przy knechtów34 krzykach jak pień takem leżał35
i spał... Tu cisza, a przecież w tej ciszy
głośno obzywa36 się me wnętrze... Widzisz —
gdy tam, na łąki i na trzęsawiska
księżyc rozlewa swe umarłe światło
i gdy z nim razem chyba jaki świerszczyk
czuwa pod miedzą, tutaj w mojej głowie
wciąż wre i huczy od harców rycerskich,
od zbrojnych pląsów, od haseł wojennych,
obcych języków i szeptów, i gruchań,
których nie zdołam przemóc. —
Gotfryd
Wasza miłość
niedobrze spali tej nocy?
Henryk
Przytułkiem
jest sen, a gorze37 tym, co bez przytułku!
Żaliż38 nie prawda? ...
Gotfryd
Prawda mocna, panie.
Henryk
Nie, nie! Bez żartów: od dawnych już czasów
przyzwyczajenie wypędza mnie z łoża
zwykle przed świtem, często o północy...
A jeśli tutaj doświadczycie tego,
proszę, niech was to nie dziwi, przebaczcie!
Gotfryd
Waszej miłości dom ten, gdzie mieszkamy,
i waszym grunt ten, na którym on stoi —
czyż przeto godzi się mówić: «przebaczcie» —
raczej nas zbudźcie, gdy czuwać raczycie.
Henryk
Śpijcie w spokoju — wy, co na ten spokój
zasłużyliście dnia przeciężkim znojem.
Na co wam moje czuwanie? Dziękuję!
Z wdzięcznością dzisiaj poznaję znów w tobie,
com jako chłopiec dobrze znał — twe serce!
Alem nie przyszedł, aby kraść to serce
ani rabować jego ustroń złotą —
proszę cię tylko, zechciej mi pozwolić,
bym przy ognisku twoim mógł zostawać
samli39 ze sobą.
Godfryd
Po chwili milczenia.
Może wasza miłość
chce, abym odszedł?
Henryk
Siadaj!
Źle tłumaczysz,
com ci powiedział. Chodź tu! Jest mi błogo
na twoje siwe znów poglądać włosy
i znów, po tylu, tylu długich latach —
słyszeć ten miły, luby głos ojcowski.
Nie troszcz się o to, jeśli ci się wydam
człowiekiem obcym — na lichym zagonie,
który uprawiasz: tak, jam się powłoszczył40,
przecież za uścisk — jeśli mi go twoja
dłoń nie poskąpi — niemiecka uściskiem
zapłaci ręka.
Gotfryd
Chce na klęczkach obiema rękami chwycić prawicę Henryka, którą ten gwałtownym cofa ruchem.
Co? Tyś się powłoszczył,
panie mój miły? Brońże41 słodki Chryste!
Jeśli nie wyście42 wzorem niemieckiego
dziś obyczaju, zwierciadłem niemieckiej
cnoty rycerskiej, to gdzież nam się godzi
w krajach niemieckich szukać dziś dworskości,
męstwa i dumy, i tej niewzruszonej
naszej wiernoty43?
Was mi zwać niemieckim,
was zwać mi czystym, jak czystą zostanie
ta wzrosła z czystej krwi niemieckiej jodła.
Źreniczne gwiazdy namiestnika Rzymu
nie płoną jaśniej od waszych i Frydryk
z nie mniejszą dumą stałby ponad lnianą
przędzą tej waszej głowy niż nad jego.
Henryk
Pochmurniawszy44.
Ha... to być może! Brylant, jak powiadasz,
będzie brylantem, choćby nawet Łazarz
nosił tę obręcz, śród której on płonie.
prędko odbiega od tego
Dać cesarzowi, co jest cesarskiego!
Lecz dosyć na tym... Usiądź, opowiadaj
o innych sprawach. O tym, co tam gdacze
kogut z kurami pomiędzy stodołą
i stajnią — dla mnie słodsza to biesiada,
niżeli pienia królewskie Waltera.
Ile masz koni? Krów? Czy się odpłaca
ten łan za ciężki twój mozół? Odpowiedz!
Jakieś miał żniwa? Jakieś zebrał ziarna,
owoce, wino? To, widzisz, są wieście45,
których dziś łaknę, stary: — o Turczynie,
o chrześcijaństwie, Gwelfach, Ghibelinach46
i namiestniku rzymskim ty mi nie mów...
Gotfryd
Nieobyczajną wzdyć47 jest moja mowa —
sam ci48 to widzę. Lecz gdy was niegodna,
proszę też bardzo — niechże wasza łaska
raczy rozważyć, czy chodząc w tym kole
powszednich zajęć, mogłem się zaprawić
w dworski obyczaj?
Henryk
Tam, ten kraj najwyższy,
gdzie się uprawny zagon styka z lasem —
czyż to nie pola wyki49?
Gotfryd
Tak jest, panie!
Henryk
Gdyśmy się wczoraj — ja wraz z mym konikiem —
spuszczali na dół tuż przy owym skraju,
słyszałem ciche Zdrowaś bądź Maryja,
nucone chórem przez głosy dziecięce,
a równocześniem ujrzał nieopodal,
śród zwału głazów, maleńki pożarek.
Pozostawiwszy konia, zbliżyłem się
ostrożnie k’miejscu50 — i oto com spostrzegł51:
gromadkę chłopców spostrzegłem i dziewcząt,
jak się sprawiali naokoło ognia —
wydało mi się to wszystko czarownym
jakimś widziadłem. I mówię: a cóż to,
moje panięta małe, tak prażycie,
co gotujecie tak po ciemku? Naraz,
ledwiem to wyrzekł52 — zgrajka się rozpierzchła —
przy ogniu tylko została dzieweczka,
wyprostowana, niepewna, milcząca,
spoglądająca mi w oczy. «Ty — pytam —
takeś nuciła?» Lecz ona milczała.
Gotfryd
Wybaczcie dziecku, miłościwy panie —
To była córka moja, Ottegeba,
dziwne stworzonko, które mnie i matce
bezsenną noc już sprawiło niejedną.
Henryk
Dziwne stworzonko... masz słuszność!...
Gotfryd
I, panie,
wyście ją znali, na koń ją braliście
nie po raz jeden — o, za dawnych czasów —
bo choć już wtedy lubiła się płoszyć,
jak ta przepiórka, gnieżdżąca się w życie,
wy ją umieli wywabić i przy was
swojsko jej było od razu.
Henryk
Tak!.. Wówczas. —
Wówczas — pamiętam dobrze, gdym wieczorem
z wesołych wracał łowów, przemęczony,
jednak rozbawion53, zawsze ta dziewica
pierwsza mi w oko wpadała — radośniem54
witał ją wówczas jako moją żonkę.
Tak! Wówczas, wówczas! Jak mi biło serce,
jakie mi muszki latały po głowie. —
Wiem, wiem! A teraz takem się oddalił55
od owej chwili promiennej młodości,
że Ottegeba, moja żonka drobna,
kiedym ją ujrzał, tak mi była obcą,
jakby jej nigdy nie lizała twarzy
i miłych rączek Dyjana, ma suczka,
jakbym ja nigdy nie gładził jej włosów,
jakbym jej nigdy dla miłej rozrywki
nie grał na rogu piosenek myśliwskich,
jakem to przecież czynił56 nie raz jeden!...
SCENA SIÓDMA
Ottegeba
Przynosi plaster miodu.
Gotfryd
Otóż i ona, panie.
Henryk
Cóż to niesiesz?
Ottegeba
Trochę świeżego miodu.
Henryk
Patrzcie tylko —
Umie przemawiać — umie, nie jest niema!
Miło mi bardzo, a gdy wiem już o tym,
więc, moje dziecko drogie, musisz usiąść
tam na tej ławie — musisz się tłumaczyć.
Znów zamyślona? Czybyś mnie się bała?
O nie bójże57 się, jestem tak łagodny —
snać58 nie uwierzysz, jakim ja łagodny59!
Jak ci się wiedzie?
Ottegeba
Nie wie, co z sobą począć.
Dobrze.
Henryk
Zawsze dobrze?
Ottegeba
Prawie ginie z zakłopotania.
Tak, panie.
Henryk
Tobie wciąż się dobrze wiedzie,
a cesarz Frydryk w złocistej koronie
nad trud i walkę nie zna nic innego.
Bogatszą jesteś niźli on, me dziecię,
nie mówiąc o mnie. Nigdy ci się tutaj,
na tym pustkowiu nie dłuży?
Ottegeba
Zaprzecza potrząśnieniem60 głowy.
Henryk
Co robisz,
aby odegnać nudy? Powiedzże61 mi!
Ottegeba
Nie odpowiada — odwraca się w wielkim zakłopotaniu, a w końcu mówi.
Modlę się, panie...
Henryk
Modlisz?... Bardzo pięknie —
Do której z świętych modlisz się najchętniej?
Ottegeba
jw.
Przyprowadziła już mię raz do zdrowia
nasza Najświętsza Panienka...
Henryk
Do zdrowia
przyprowadziła cię już raz? Mnie rani—
zadawa62 rany! Wierzaj mi, że umie
zadawać rany.
Ottegeba
Nie, panie.
Henryk
Nie — mówisz?
Nie?... Pragnieszli63 mnie pouczyć, więc poucz...
Ottegeba
Czyni głową gwałtowny ruch zaprzeczający.
Gotfryd
Niech wasza miłość wybaczy. Niedawno
powstała z ciężkiej choroby...
Henryk
Dlaczego
chowa swą prawą rękę?
Gotfryd
Jak to, panie?...
Henryk
Czemu ją chowasz?
Gotfryd
Pokaż!
Ottegeba
Nie, mój ojcze!
Gotfryd
Ej, uporczywa panienko! Pan każe,
więc — proszę — pokaż prawą dłoń...
Brygita
Poza nim.
Gotfrydzie!
Ottegeba
Matka was woła!
Chce się oddalić.
Brygita
Poza nim.
Gotfrydzie!
Gotfryd
Wybaczcie!
Henryk
I owszem, zwalniam.
Gotfryd
Odchodzi.
Henryk
Powiedzże64 mi jeszcze:
znasz mnie?
Ottegeba
Kiwa przesadnie głową.
Henryk
Kim jestem?
Ottegeba
Naszym panem.
Henryk
Żmija
ma swoją dziurę, ptak ma gniazdo swoje,
i lisy mają swe jamy, a człowiek,
którego pragniesz uważać za pana,
jest bez przytułku — ziem65 się pod nim pali,
gdziekolwiek tylko postawi swe stopy,
niby piekielny ogień. — Przecz66 się śmiejesz?
Ottegeba
Która wybuchnęła krótkim, chorobliwym śmiechem, opanowuje się i znowu blada i zalękniona pyta się z bojaźliwymi oczy67.
Ja?...
Henryk
Powiedzże mi, jak ja się nazywam?
Ottegeba
Drżąco.
Henryk.
Henryk
Tak — dobrze — Henryk — a jak jeszcze?
Ottegeba
Zowiesz się Henryk grabia z Aue, panie.
Henryk
Bóg wie to jeden — tak — tak się nazywam,
tak! — A od kiedy znasz mnie — co?
Ottegeba
Drżąc.
Od kiedy?
Od... od dwóch lat już...
Henryk
Od dwóch lat?... Zda mi się
iże68 się mylisz, bo ostatnim razem —
— na moje słowo twierdzę to rycerskie —
byłem w tym domu przed laty dziesięciu,
zasię69 od tego czasu ani chwili...
Ottegeba