Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
W sierpniu analizujemy skutki polskiej i europejskiej polityki migracyjnej. W kolejnej Soczewce Pisma sprawdzamy, kto przekracza naszą wschodnią granicę: kim są osoby w drodze, skąd pochodzą, co przeżyły i dlaczego decydują się na tak ryzykowną podróż. Poza tym w najnowszym numerze przyglądamy się modzie na psy rasowe, które stały się ofiarami naszej próżności, przybliżamy niezwykłe losy igrzysk paraolimpijskich oraz pytamy profesorów: Ryszarda Koziołka i Dorotę Kozicką o współczesny kanon literacki.
W najnowszym wydaniu polecamy również:
– historię osobistą Łukasza Smolarowa o niełatwych wyzwaniach pracy trenera piłkarskiego,
– opowiadanie Beaty Sadurskiej,
– fotoreportaż Małgorzaty Adamczyk o dożynkach – tradycyjnym święcie wdzięczności,
– apteczkę diwy muzyki pop Róisín Murphy.
Pismo. Magazyn Opinii. 08/2024
Karolina Lewestam – Dom, lew pod Żabką, struś na Bornholmie – Rozmowy z K.
Justyna Bargielska – Finn, my tylko chcemy, żebyś był szczęśliwy
Amadeusz Świerk – Alina – W Kadrze z cyklu Jedni z nas
Barbara Sadurska – Do widzenia, panie doktorze
Joanna Lech – Błogość
Bartek Sabela – Kraina obiecana – Soczewka Pisma
Justyna Kulikowska – Nareszcie
Zuzanna Kowalczyk – Kto i dlaczego mówi nam, co czytać – Rozmowa z prof. UJ Dorotą Kozicką i prod. Ryszardem Koziołkiem
Mateusz Sioch – Żarty rysunkowe
Daniel Gutowski – Koncertina
Julia Lachowicz-Nowińska – Dusza w ruchu
Małgorzata Adamczyk – Dożynki
Anna Mikulska – Cena słodkiej mordki
Łukasz Smolarow – Z punktu widzenia nocnego trenera
Mateusz Roesler – Apteczka. Co w niej trzyma Róisín Murphy?
Zofia Płoska-Czartoryska – W Ramach Pisma: Sandra Mujinga. Ghosting
Julia Armfield – Nasze podmorskie żony
Zuzanna Kowalczyk – À propos szlaków migracyjnych
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 240
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZMOWY Z K. // FELIETON
Dom, lew pod Żabką, struś na Bornholmie
tekstKAROLINA LEWESTAM
Szanowna K.
Piszę do Ciebie, bo trochę się zdenerwowałam. Usiadłam przed chwilą w pociągu, którym jadę szczęśliwie jeszcze z moją sytą zniżką kolejową i ledwo skończonymi 25 latami na karku. Otwieram pierwszą stronę kupionego na podróż „Pisma”, spokojnie czytam Twój felieton i nagle pod koniec strony widzę, że „ludzki dom zaczyna się, (...) kiedy kogoś pokochasz”. No, ubodło mnie to do żywego. Niby się z tym zgadzam, ale zgadzam się obecnie bardzo niechętnie. Ja z moim krótkim stażem życiowym już zdążyłam kogoś pokochać. Już był dom, piękne plany notarialno-zagraniczne, bo ślub pary jednopłciowej po polsku to nie lada zagwozdka. Jednak zamiast do wesela, doszło do rozstania i złamania serca. (...) Teraz próbuję koić różne dolegliwości sercowe i umościć się, zadomowić w świecie sama, a tu nagle czytam takie rzeczy. Czyli teraz do następnego pokochania czeka mnie bezdomność? Poproszę o jakąś alternatywną wizję.
Pozdrawiam
M
Kochana M.
Piszę do Ciebie z Bornholmu. Nade mną latają dzikie gęsi, a pode mną szaleją wielkie, czerwone mrówki. Przede mną, nad morzem, wrzeszczą wkurzone mewy, a co dzieje się za mną, tego nie wiem, ale prawdopodobnie nic dobrego. W końcu gdyby to było dobre, nie robiono by tego za moimi plecami, prawda?
I na tym chłodnym Bornholmie, patrząc na otaczające mnie formy życia rodem ze skandynawskiej literatury, bo przecież nie można spojrzeć na takie choćby dzikie gęsi bez wspomnienia Selmy Lagerlöf, kontempluję (czyż to nie jest cudowne słowo?) zasadę wolnej energii, lepiej znaną jako free energy principle (FEP). Zasada owa jest rewolucyjnym ujęciem sposobu, w jaki działa nasz organizm, a w ramach niego nasz aparat poznawczy; a głosi ona, że każda rzecz żyjąca, która trwa w czasie i nie rozpada się od razu na gnijące atomy, postępuje zawsze i wciąż tak, by minimalizować niespodzianki.
Innymi słowy, mózg M. bez przerwy buduje sobie model świata, taki mikroświatek. A gdy już go ma, to ma nadzieję – ba, oczekuje! – że świat będzie właśnie taki, jak to sobie wymodelował. Czasem z hukiem okazuje się, że model był do chrzanu (na przykład myśleliśmy, że ktoś nas kocha, a on nas zdradza; sądziliśmy, że muchomor jest fajną przekąską i kończymy na SOR-ze) – i wtedy trzeba na gwałt nasz model przemodelowywać. Ale zanim nie nastąpi jednoznaczne pogrążenie naszego aktualnego modelu, będziemy próbować widzieć wszystko tak, jak on zakłada. Jeśli spodziewasz się psa na ulicy, a nie spodziewasz się lwa, to zanim stojący pod Żabką lew zaryczy ci w twarz, usuwając wszelkie wątpliwości co do swojego istnienia, przez długą, nieuważną chwilę będziesz naprawdę widzieć tam psa.
M., myśląc o tej zasadzie, myślę o Twojej dziewczynie, z którą miałaś Wielkie Plany; o tym, jak budowałaś swój obraz świata z nią w samym środku; jak długo musiałaś postrzegać sygnały końca jako nieszkodliwe drgania; jak boleśnie ten obraz musiał się roztrzaskać, kiedy się w końcu rozstałyście, kiedy lew zaryczał Ci w twarz. Ale myślę o FEP też dlatego, że ja, w tej odpowiedzi, która Cię wkurzyła, dałam Ci lwa pod Żabką, a Ty zobaczyłaś tam psa.
Bo w naszym modelu świata miłość to zawsze partner czy partnerka. Miłość to coś, co domaga się seksu i welonu albo chociaż patrzenia sobie w oczy w pociągu pędzącym w stronę szczęścia (na słonecznych twarzach kochanków migają cienie lasu). Nic więc dziwnego, M., że się denerwujesz, kiedy ktoś Ci mówi, że bez miłości jesteś bezdomna – bo co w końcu, kurczę blade, czy dom się robi z welonu, jak jakiś chory kokon, psia (czy też lwia) jego mać? Ale ja będę się nadal upierać, że miłość jest potrzebna w architekturze życia, tyle że miłość potrafi być lwem pod Żabką albo strusiem na Bornholmie, czyli czymś zupełnie, ale to zupełnie innym.
Denerwuje mnie co innego: ten prymat (w naszych głowach, w naszej kulturze) romansu nad innymi formami miłości. Ty, M., czytasz „kochać” i od razu wracasz myślą do swoich związków. A ja czuję, że jest tak wiele różnych form miłości, że miłościami, które na przykład mnie samą najdobitniej uczyniły, są przyjaźnie; że najgłębiej w domu zawsze byłam właśnie w nich. Ciężko być może zbudować sobie dom z przyjacielem czy przyjaciółką, bo czasem zmierzamy w różnych kierunkach, by potem znowu się z radością spotkać – ale taka miłość też tworzy domy, domy na kółkach, kampery i tabory.
Droga M., przeróbmy ten model świata. Niechaj miłość zobaczona zostanie tam, gdzie się jej nie spodziewamy. Niechaj będzie w przyjaźniach i dobrych spotkaniach; niechaj będzie w naszych matkach, ojcach, siostrach, braciach; mentorach i mentorkach. Niechaj buduje nam domy, domy chwilowe i ulotne, ale domy, w których jesteśmy u siebie, w których jest nam ciepło.
Tą wizją pozdrawiam Cię mocno z Bornholmu, gdzie lecą dzikie gęsi, ale może tak naprawdę strusie.
Twoja K.
rysunek ANNA GŁĄBICKA
KAROLINA LEWESTAM (ur. 1979), dziennikarka i redaktorka. Obroniła doktorat z filozofii na Uniwersytecie Bostońskim. Wielokrotnie nominowana do nagrody Grand Press. Członkini redakcji „Pisma”.
Czasem o trudnych rzeczach dobrze jest napisać do kogoś, kto jest daleko. Napisz do mnie.rozmowyzk@magazynpismo.pl
Więcej na magazynpismo.pl/rozmowy-z-k
POEZJA
Finn, my tylko chcemy, żebyś był szczęśliwy
JUSTYNA BARGIELSKA
Więc ta dziewczyna wynajęła zapuszczone mieszkanie z pająkami i farbą odłażącą od ścian, i byli tam też ludzie.
Opowiadali historie, których nie chciała słuchać, nie chciała wiedzieć o tajnej kolejce liniowej, która codziennie o piątej rano jeździ na Wawel.
Nie chciała wiedzieć, kto z niej korzysta, a korzystali z niej pracownicy i pochowani.
Chciała wiedzieć natomiast, dlaczego nie mówi się „nieżyjący” zamiast „nieżywy” czy wręcz zamiast „martwy”. Taka drobna zmiana, a przecież mogłaby zrewolucjonizować nasze podejście do śmierci. Przecież chcemy zrewolucjonizować nasze podejście do śmierci? Ale nikt jej nie odpowiedział, a kolejka wciąż jeździ.
JUSTYNA BARGIELSKA (ur. 1977), poetka, pisarka. Autorka wielu książek poetyckich, m.in. Dwa fiaty (2009) uhonorowanej Nagrodą Literacką GDYNIA. Za prozatorski debiut Obsoletki (2010) otrzymała nominację do Paszportów „Polityki” oraz Nagrodę Literacką GDYNIA. W ubiegłym roku ukazał się tom Wybór stand-upów.
Partnerem poezji w „Piśmie” są Warsztaty Kultury w Lublinie, wydawca serii książkowej Wschodni Express
W KADRZE z cyklu Jedni z nas
Alina
zdjęcie i tekstAMADEUSZ ŚWIERK
Alina Miszczuk (61 lat) urodziła się i wychowała na Podlasiu.
Od trzydziestu lat angażuje się w wolontariat w Czerwonym Krzyżu, w którego strukturach pełni obecnie stanowisko kierownicze. Od roku jest też na emeryturze i większość czasu spędza z rodziną oraz na pielęgnowaniu ogrodu. Podkreśla, że już w dzieciństwie wpojono jej takie wartości, jak gościnność, otwartość i pomaganie innym, bez względu na kolor skóry czy wyznanie.
Podczas kryzysu migracyjnego pomogła wielu potrzebującym, a jednemu z nich – Kurdowi o imieniu Semi – zapewniła na moment schronienie i opiekę. Znalazła go przy drodze, gdy wracała z niedzielnej liturgii w cerkwi. Po sześciu dniach spędzonych w lesie był wycieńczony i głodny. W trakcie ucieczki oddzielił się od matki i brata, których służby graniczne kilkakrotnie wypychały z powrotem na Białoruś. Początkowo Alina miała problem w porozumieniu się z gościem. Komunikację między nimi utrudniała bariera językowa, ale szybko wypracowali system oparty na translatorze i gestach. Po czterech dniach długich rozmów Alina i Semi bardzo się ze sobą zżyli.
Semi przedostał się do Szwajcarii do swojego brata. Jego matka i drugi brat musieli jednak wrócić do Kurdystanu. Po kilku miesiącach tęsknoty Semi do nich dołączył. Obecnie ma narzeczoną i planuje ślub. Wciąż rozmawiają z Aliną, która chciałaby odwiedzić go w Kurdystanie i czeka na zaproszenie na wesele.
Więcej zdjęć z tegorocznego cyklu na magazynpismo.pl/w-kadrze
PROZA
Do widzenia, panie doktorze
tekstBARBARA SADURSKArysunek KATARZYNA KOSTECKA
Nic nie chcę mówić, ale coś mi się zdaje, że pana dzień zaczął się od awantury z żoną, która zarzucała panu kłamstwo, podczas gdy pan tym razem był czysty jak łza i naprawdę nie miał powodu, żeby kłamać. Prawda?
Po prostu kupił pan sobie nowy samochód. Nowy niemiecki samochód. Nie będzie się pan przecież tłumaczył kobiecie, skąd wziął pan pieniądze. Ani po co panu nowy wóz.
– Powiedz prawdę – krzyczała. – To trzecie auto w ciągu dwóch lat. Skasowałeś? Znowu je rozwaliłeś? No powiedz coś.
Wtedy pan wyszedł. Nie będzie pan nikomu tłumaczył, jakim jest pan kierowcą.
– Do niczego się nie nadajesz, za co się weźmiesz, to spieprzysz, nieudaczniku! Twoje życie to porażka, i moje z tobą też! – wykrzykuje jeszcze żona, kiedy uruchamia pan silnik i wolno wyjeżdża na ulice miasta.
Porażka? Nie powiedziałbym.
Przed panem całkiem zwyczajny dzień, kolejni ubezpieczeni, dokumentacja medyczna czasem zgodna, czasem niezgodna ze stanem rzeczywistym, formularze, dane osobowe, raport na zakończenie dnia i „Do widzenia, panie doktorze”.
Tradycyjne korki w mieście tradycji. Przed każdym skrzyżowaniem sprzęgło, hamulec, jedynka, sprzęgło, jedynka, gaz. Za dwadzieścia minut musi pan być w ZUS-ie. Sprzęgło, dwójka. Gaz.
Niech się pan uspokoi. To są bezpodstawne oskarżenia. Trzeba przełknąć te słowa, które żona rzuciła panu w twarz. I te, których pan jej nie rzucił. Stał pan z opuszczonymi rękami, jak wtedy pod tablicą, kiedy młoda nauczycielka biologii wyciągnęła panu gumkę do ścierania z piórnika, nową, pachnącą, chińską gumkę, każdy nowy samochód od tamtej pory pachnie taką gumką, prawda? Taką gumkę zgubiła jej córka, cała szkoła o tym wiedziała, bo ta chińska pachnąca gumka była jak nowy niemiecki samochód. Tak było. Zielone. Sprzęgło, jedynka i gaz. I im bardziej próbował pan jej wytłumaczyć, skąd ma tę gumkę, tym mniej wierzyła. Dwójka, trójka. No ale niech pan powie! Sam by pan sobie nie uwierzył, doktorze. Że w sobotę przyjechał wujek z Ameryki i dał panu gumkę i puszkę pepsi?
„I gdzie masz tę pepsi? W domu? W domu to ja mam zoo i dwie żyrafy. Kłamiesz. Co to za wujek? I nikt o nim nie słyszał? Kuzyn babci? Stryjek ojca? Nie kręć, kłamiesz, ukradłeś, kłamiesz, kłamiesz ukradłeś kłamiesz”. Jej głos wwiercał się w mózg jak korkociąg.
Uwaga, piesi. Sprzęgło, hamulec. Sprzęgło, jedynka, gaz.
„Kurwa, mówiłem prawdę!” Zawsze? No i po co ta agresja, to uderzanie rękami w kierownicę, ten grymas na twarzy. Kobieta w samochodzie obok patrzy na pana z politowaniem, a pan odwraca głowę i rusza z piskiem, zanim żółte zmieni się na zielone. Tak patrzyła pańska matka, gdy po maturze nie dostał się pan na medycynę, prawda? Za duże pieniądze załatwiła panu miejsce na jakiejś prowincjonalnej akademii medycznej, która gwarantowała co najwyżej poziom szkoły zawodowej. W niedzielę tak stwierdził ojciec, gdy babcia zapytała, co będzie studiował jej najstarszy wnuczek. Skrzywiła się z niesmakiem i nie dała tej koperty, którą miała przygotowaną za szybą z kryształami. Znajomym na prywatce naopowiadał pan o studiach zagranicznych. „Gdzie?” – pytali. „Na północy Europy” – cedził pan przez zęby. Uwaga, czerwone! Dopiero po drugim roku można się było przenieść. Myślał pan, że nikt nie będzie tego pamiętał? Szybko wyszło na jaw, że te studia były za granicą województwa. „Jak tam Oksford? Poziom za niski?” – szturchali koledzy. Trochę obciach, nie? Zresztą wiadomo było, który to wygadał. Zbyszek miał ciotkę w kadrach, ona sprawdziła, skąd przyszły dokumenty. Skurwiel. Spotkaliście się na egzaminie z interny. Profesorka była starą komunistką, więc mimochodem się wspomniało, że kolega Zbyszek głosi hasła antypaństwowe. Wyleciał ze studiów, nawet mu ciotka nie pomogła. Nikomu pan o tym nie powiedział, prawda? Na imprezie pożegnalnej klepaliście się po plecach. Przez rok pracował u ojca w warsztacie samochodowym. „Widzisz, jestem kardiologiem od silników, lepszego w Warszawie nie ma” – mówił, gdy trafił pan do niego z trabantem. Specjalizował się w dużych fiatach i wartburgach, ale umiał naprawić każdy samochód. Poza tym dobrze jeździł.
Niech pan uważa na tego SUV-a, musi się pan bardziej skoncentrować na drodze. Autobus zmienia pas. Trzeba go było wpuścić.
Dziewczyna Zbyszka pomagała wszystkim w farmakologii, bo była po chemiku. Pan zaliczył ledwie, ledwie i ona się potem śmiała, że lepiej, żeby pan nigdy nie przepisywał recept, bo może się ktoś przekręcić. „Hej, słuchajcie, trzymajcie się od niego z daleka, to jest niebezpieczny typ”. Szkoda, że jej wtedy nie słyszałem. Śmiał się pan razem ze wszystkimi. Śmiał się pan? Potem raz czy drugi umówiliście się na randkę, a po rozstaniu rozpowiadał pan, że była dla pana za łatwa. Spotkaliście się pięć lat temu na konferencji. Jako specjalistka od zatorowości płucnej miała wykład o nieswoistych symptomach zakrzepicy. Słuchał pan nieuważnie, a szkoda. Na światłach w lewo, uwaga na pasy. W przerwie podszedł pan z kieliszkiem. „Za wszystkie stare panny, które nas kiedyś kochały” – stuknął się pan z lekarzem, który stał obok niej. Usłyszała? Na pewno.
Gdyby to teraz można było cofnąć, cofnąłby pan czas? O tych pięć lat?
Zielone, niech pan nie śpi. Facet z tyłu zatrąbił. I co? Pozwolił mu się pan wyprzedzić, żeby na następnym skrzyżowaniu go wyminąć i zajechać mu drogę z klaksonem. Jak syrena. Tak wyły karetki na pańskim ślubie. Nic nie chcę mówić, ale pana żona byłaby nawet ładną kobietą, gdyby miała trochę większe usta i gdyby się tak nie wykrzywiała ze złości.
Dlaczego pan się z nią ożenił? Tylko niech pan nie mówi, że dla świętego spokoju, żeby babcia przestała pytać, czy ma pan dziewczynę.
Poznaliście się w szpitalu, pan kończył specjalizację, ona już tam pracowała. Zwróciła uwagę, że źle pan rozpisał dawkowanie penicyliny, ale nie doniosła ordynatorowi. Zaprosił ją pan na kolację. Tak było? Potem na drugą. Całowanie się z nią to była ciężka praca. W ogóle każdy stosunek wymagał wysiłku, ale samozaparcia i wytrwałości nie można panu odmówić, choć prawda jest taka, że ona w łóżku jest drętwa jak kłoda. Skąd to wiem?
Przejechał pan zjazd. Co się z panem dzisiaj dzieje? Niechże się pan skupi! Od pięciu lat codziennie jest pan w pracy. Zero spóźnień. Od pięciu lat. Pięć lat temu wywalili pana z zespołu ratunkowego. Fakt, na pana dyżurze zszedł bezdomny, ale przecież codziennie przywozili wam na oddział takich meneli. Zresztą każdy może się pomylić. Jako przyczynę zgonu wpisał pan zatrucie alkoholowe. Ja nie piję, a pan? Prokurator zażądał sekcji zwłok, która wykazała rozległą zatorowość płucną, na co wskazywały wysokie D-dimery. I ani śladu alkoholu. Widział pan te wyniki? Oskarżono pana o zaniedbanie obowiązków i odsunięto od leczenia. Skierowano pana do administracji medycznej. Wie pan, kto był w komisji Naczelnej Izby Lekarskiej? Ta stara panna.
Gdyby pan mógł, cofnąłby pan czas?
To tu, zjazd w prawo. O, jakie ładne klomby dyrekcja kazała ustawić. Żeby pacjenci nie wjeżdżali samochodami.
Parking dla pracowników. Nowy niemiecki samochód pachnie jak chińska gumka. Jako lekarz orzecznik ma pan oczywiście miejsce z własnym numerem rejestracyjnym. Wszyscy inni muszą płacić dychę za każdą rozpoczętą godzinę, to trochę upokarzające, nie sądzi pan? Parkingowy już się zbliża z bloczkiem, ale nie ma pan czasu na pogawędki, ignoruje pan typa i znika za obrotowymi drzwiami. W budynku marmur i złoto, dziesięć minut spóźnienia, sekretarka uśmiecha się złośliwie. „Czterdzieści dziewięć osób, panie doktorze”. Na trzecim piętrze czeka kolejka ubezpieczonych. Czterdzieści dziewięć w osiem godzin, kilka minut na decyzję, kto kłamie, kto nie.
Kto kłamie?
Kobieta w trzeciej ciąży, niezdolna do pracy. „A co to za praca? – pyta pan życzliwie. – I kiedy ją pani podjęła?”
Czterdziestolatek po zawale. „Jak się pan czuje?” – patrzy pan badawczo, bo przecież nie widać na oko.
Ostatnia wchodzi stara kobieta, siwe włosy, nauczycielka z zawodu. Od psychiatry z depresją. „Gdzie ma pani dokumentację? W domu to ja mam zoo i dwie żyrafy!” – rzuca pan żart i w odpowiedzi łapie jej przerażony wzrok. Pan wie, że ona wie, i ona wie, że pan wie. Jej przerażenie jest jak balsam na pańską duszę.
„No, niech się pani teraz wytłumaczy! I gdzie ta dokumentacja?”
W raporcie trzeba opisać czterdzieści dziewięć przypadków. Ile osób pobierało zasiłki bezpodstawnie? Kto kłamał?
Ciężarna sprzątaczka w okresie pobierania zasiłku była zdolna do pracy. Wystarczyło zmienić charakter pracy na siedzący. Pieczątka pod wnioskiem o wstrzymanie wypłat. Czterdziestolatek po zawale spędził siedem dni w szpitalu. Dalsze zwolnienie bezzasadne. Skoro został wypuszczony ze szpitala, to znaczy, że zdrowy i może wracać do pracy. Na przykład pan, pan nie opuścił ani jednego dnia. Jak ta franca mogła panu zarzucić niekompetencję i niedopełnienie obowiązków?
Ostatnia była nauczycielka z podstawówki. Trudno podważyć zdanie psychiatry, ale można ją wezwać jeszcze kilka razy. Depresja? Dojdzie to tego nerwica lękowa, będzie drżała przed ZUS-em jak pan przed tablicą na jej lekcji biologii.
Tuż po szesnastej wychodzi pan na zalany popołudniowym światłem parking. Za szybą nowego samochodu tkwi mandat za parkowanie bez uprawnień. Odnajduje pan parkingowego i pyta grzecznie, czy nie potrzebuje renty inwalidzkiej z powodu ślepoty, bo przecież samochód zaparkowany jest prawidłowo. A wtedy on, patrząc panu prosto w oczy, wskazuje numer rejestracyjny nowego samochodu, który w żaden sposób się nie zgadza z numerem miejsca parkingowego przed ZUS-em. I potem brnie pan w wyjaśnienia, że właśnie zmienił pan samochód, nowy wóz, prosto z salonu, ale on tylko odpowiada, że przecież nie jest ślepy i potrafi rozpoznać kłamstwo na kilometr.
„Kłamiesz, doktorku” – zdaje się mówić, po czym patrzy na swój zegarek, właśnie minęła szesnasta, więc dopisuje kolejną godzinę parkowania bez uprawnień i wręcza panu różową kartkę.
Rozgląda się pan bezradnie, doktorze, ale jedynym świadkiem pańskiego upokorzenia jest menel oparty o ścianę sąsiedniego budynku, stoi, jakby wygrzewał się w ostatnich promieniach jesieni. Słońce niemal przechodzi przez niego na wskroś, ostrym konturem odcina plamę twarzy od szarości kamienicy.
Nasze oczy stykają się na moment.
Gdyby pan mógł, cofnąłby pan czas?
Wsiada pan do auta. Trzaskają drzwi. Zapach nowości.
Sprzęgło, wsteczny, gaz.
Niech pan uważa na betonowy klombik. Szkoda zderzaka! I poszła panu tylna lampa. Ostrożnie na drodze, doktorze. Do widzenia!
BARBARA SADURSKA (ur. 1974), pisarka, prawniczka, autorka scenariuszy i książek dla dzieci (Srebrny smok i Rada smoków) oraz dla dorosłych (Mapa, Czarny hetman, Bajka Bajeczka). Laureatka nagród literackich i scenariuszowych. Mieszka w Krakowie..
Proza w „Piśmie” wspiera Miasto Gdynia, sponsor Nagrody Literackiej GDYNIA.
Więcej opowiadań przeczytasz lub wysłuchasz na magazynpismo.pl/proza
ŻARTY RYSUNKOWE
POEZJA
Błogość
JOANNA LECH
Keaton Henson, Epilogue
Nieśmiałe są sowy. Żurawie w zaroślach. Rosa na dłoniach, błoto na stopach. Szadź. Żarłoczne żaby, zaraz po zmroku.
O świcie esemes z nieznanego numeru:śniłem o tobie i znów muszę się martwić,czemu mi to robisz?
Mgła mleczna jak psalm i puch znad wrzosowisk. Śnieje się światło. Nie śni się nic.
Tajenie w lesie. Dygotanie w słońcu.
JOANNA LECH (ur. 1984), pisarka i poetka, autorka powieści Sztuczki i Kokon oraz pięciu tomów wierszy: ostatnio ukazały się Nocne i niecne. Redaktorka antologii Znowu pragnę ciemnej miłości. Nominowana m.in. do Nagrody Poetyckiej Silesius, Nike i Gdynia. Stypendystka m.in. Miasta Krakowa i Fundacji Grazella, Domu Pisarzy Ventspils, projektu Once Upon a Deadline, Wyszehradzkich Rezydencji Literackich, Czeskiego Centrum Literackiego oraz Praga UNESCO.
SOCZEWKA PISMA
Kraina obiecana
tekst i zdjęciaBARTEK SABELA
W SPORZE O KSZTAŁT POLSKIEJ I EUROPEJSKIEJ polityki migracyjnej giną historie ludzi. Nadal mało wiemy o tym, skąd przychodzą, co przeżyli i dlaczego decydują się na tak ryzykowną podróż. Nie wiemy, co dzieje się z tymi, którym się udało.
Jest bezpiecznie? – pytam pod koniec stycznia zaufanego przewodnika mieszkającego w Irbilu, stolicy Kurdyjskiego Okręgu Autonomicznego w Iraku.
– Bardzo bezpiecznie, przyjacielu, od dziesięciu dni żadnych dronów, żadnych rakiet, bardzo bezpiecznie – odpowiada z pewnością w głosie, a ja przypominam sobie, że bezpieczeństwo to rzecz względna i że do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Piętnastego stycznia tego roku na miasto spadły irańskie pociski balistyczne, zabijając czworo cywilów i raniąc sześcioro. Następnego dnia nad międzynarodowe lotnisko w Irbilu nadleciały drony wystrzelone przez szyickie bojówki wspierane przez Iran. Irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej od lat bombarduje kurdyjskie miasta.
– Były jakieś porwania? – dopytuję.
– Tylko dwa w zeszłym tygodniu – odpowiada ze spokojem. – Ale to byli lokalni aktywiści, zresztą wypuścili ich dzień później, nie martw się.
DOM JEST ZUPEŁNIE PUSTY, tylko odrapane ściany z odpadającym tynkiem i podłogi wyłożone starymi dywanami. Zamiast drzwi wiszą kotary lub plastikowe zasłony. Po ścianach snują się kable elektryczne, pod sufitem dynda jarzeniówka oświetlająca wnętrze nieprzyjemnym, zimnym światłem. Z telewizora leci turecka telenowela o miłości, w którą wpatruje się starsza kobieta. Jej córka Qaniha zapala piecyk gazowy, zaparza herbatę, wsypuje dużo cukru. Dwunastoletni Hama, syn, siada obok mnie na kuchennej podłodze.
– To była decyzja, która od dawna wisiała w powietrzu – wspomina Qaniha. – Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie. Nie było innego wyjścia. Teraz jestem kobietą bez męża, bez środków do życia. To trudne w naszej kulturze.
– Dlaczego nie wyjechaliście razem? – pytam.
– Bo nie mieliśmy tyle pieniędzy – odpowiada bez wahania. – Nasz sklep splajtował już dawno, władze utrudniały nam prowadzenie biznesu, groziły naszym klientom. Ja nie mogłam nigdzie znaleźć pracy, bo jestem jego żoną. Od dawna utrzymywaliśmy się dzięki pomocy rodziny. Podróż Umeda, mojego męża, kosztowała 7 tysięcy dolarów.
Wieczorne mgły na pograniczu
Zrzucili się na nią krewni i znajomi. Średnia pensja w Irbilu to dziś równowartość powyżej 300 dolarów – nie wystarczyło na trzy osoby. Umed Ahmed uciekł z Kurdystanu jesienią 2021 roku. Ostatnie groźby dostał kilka tygodni wcześniej. Głos w telefonie mówił, że utną mu język, a jego żonę zgwałcą na oczach syna. Umed przez lata przyzwyczaił się do gróźb, bagatelizował je, ukrywał przed żoną i braćmi. Ale tym razem życzliwi Umedowi ludzie, pracujący w rządowej administracji, ostrzegli rodzinę, że żarty się skończyły.
Bo mają powody, by nienawidzić Umeda. Od ponad dwudziestu lat otwarcie mówi o korupcji, staje w obronie aresztowanych, bitych, porwanych, zamordowanych. Jest przy tym odważny, bezkompromisowy, a jego bronią jest poezja. O wolności, o prawach człowieka, o demokracji, o polityce. Swoje pierwsze wiersze przepisywał na dziesiątki małych kartek i rozrzucał z autobusu w centrum Irbilu. Wtedy mało kto je podnosił. Potem organizował protesty i demonstracje, na których czytał przez megafon swoje rewolucyjne wersety. Grono protestujących zawsze było niewielkie, niekiedy Umed stawał na ulicy sam, ale to mu nie przeszkadzało. Z czasem stał się znany w mieście, publikował wiersze na Facebooku i YouTubie, na protestach często udzielał wywiadów, pokazywał się w telewizji. Nie zniechęcały go coraz częstsze wizyty policji w jego domu, u rodziców, sióstr i braci. Nie zatrzymywały groźby, pobicia i kolejne aresztowania. Był bezczelny, nazywał rzeczy po imieniu i nie bał się mówić, kto jest winny sytuacji w Kurdystanie – to Masud Barzani, były prezydent Kurdystanu (2005–2017).
Po wojnie domowej w latach 90. iracki Kurdystan został podzielony między dwa rywalizujące ze sobą klany. Południe jest pod kontrolą Patriotycznej Unii Kurdystanu (PUK) i rodziny Dżalala Talabaniego – szefa PUK w latach 1975–2017 i byłego prezydenta, północną częścią rządzi Demokratyczna Partia Kurdystanu (DPK) klanu Barzanich. W ciągu dziesięcioleci rodzina Barzanich de facto sprywatyzowała autonomiczny region Kurdystanu zarówno pod względem politycznym, jak i ekonomicznym. Prezydentem jest dziś Neczirwan Barzani, premierem Masrour Barzani. Na czele armii stoi Mansour Barzani, a głównymi dowódcami peszmergów (armia Kurdystanu) są Rawan Barzani, Waisi Barzani i Sirwan Barzani. Ten ostatni jest również prezesem Korek Telecom, największej sieci telekomunikacyjnej w Kurdystanie. Według raportów Transparency International (międzynarodowej organizacji zwalczającej korupcję) rodzina kontroluje również spółki państwowe i największe przedsiębiorstwa prywatne. Nestorem rodu i prezesem DPK pozostaje Masud Barzani.
Region irackiego Kurdystanu zawsze był jednym z ważniejszych sprzymierzeńców Zachodu na Bliskim Wschodzie. Kurdyjscy peszmergowie odegrali istotną rolę w wojnach Zachodu z Saddamem Husajnem oraz Państwem Islamskim. Kurdystan ma też spore zasoby ropy naftowej. Niemniej jednak to właśnie iraccy Kurdowie według Grupy Granica stanowią jedną z głównych grup migrantów na polsko-białoruskiej granicy. Dlaczego? Korupcja, nepotyzm, bezrobocie, brak usług socjalnych – słyszę to od wszystkich Kurdów, z którymi rozmawiam. W 2023 roku Irak plasował się na 154. pozycji w rankingu monitorującym skalę korupcji, prowadzonym przez Transparency International.
Zatrzymania dziennikarzy i aktywistów w Kurdystanie to codzienność. Według kurdyjskiej organizacji Metro Center for Journalists’ Rights and Advocacy w 2023 roku doszło do 249 naruszeń prawa wobec dziennikarzy. Rok wcześniej – 431. To głównie groźby, pobicia, ataki na domy i redakcje, aresztowania, tortury. Zdarza się jednak, że zatrzymane osoby znikają lub zostają zamordowane. Mimo to Kurdystan uchodzi za najbezpieczniejszy i najbardziej stabilny region Iraku.
– Nawet teraz, gdy Umed jest już daleko, my nadal żyjemy w ciągłym strachu – mówi Qaniha. – Nie mamy swojego domu, mieszkamy to u rodziców, to u brata. Przemieszczamy się między domami wieczorami, tak żeby nie zwracać na siebie uwagi. Najbardziej boimy się, że porwą Hamę, bo jest łatwym celem. Staraliśmy się dwanaście lat o dziecko, jest naszym jedynym synem. Nie mogę go wysłać na rynek, nawet na plac zabaw, by pograł w piłkę. Zresztą Hama nie ma kolegów, bo prawie nie wychodzi z domu, nie uczęszcza do szkoły. Kto nam zwróci stracony czas? Ciągle sobie wyobrażam, że jesteśmy wszyscy razem. W bezpiecznym miejscu.
Naszą rozmowę tłumaczy Hama. Jest podekscytowany, że możemy rozmawiać po angielsku. Nauczył się sam, z gier komputerowych i filmów na YouTubie. Mówi perfekcyjnie, z ładnym brytyjskim akcentem. Równie dobrze czyta po angielsku, teraz uczy się jeszcze pisać. Twierdzi, że to jedynie kwestia skupienia i czasu. A tego ma akurat bardzo dużo. Hama wyjmuje telefon i wybiera numer. Na ekranie pojawia się twarz ojca, właśnie idzie ulicą gdzieś w odległym o tysiące kilometrów brytyjskim mieście.
– To już trzy lata, odkąd widziałem go ostatni raz – mówi Hama. – Rozmawiamy każdego dnia, ale bardzo chciałbym go przytulić. Marzę o tym, by do niego pojechać, nawet jeśli miałoby to być niebezpieczne. Tata mówi, że może za rok, może za półtora roku będzie to możliwe.
– To ja namówiłem Umeda, by wyjechał – włącza się do rozmowy Rebaz, jego młodszy brat. – Upierał się, by jeszcze zostać. Ale wiedziałem, że Umeda szuka Asaisz, tajna policja. Jak oni przyjeżdżają, to ludzie znikają bez śladu. Już czterech braci odwoziłem na lotnisko w As-Sulajmanijji. Zawsze się uśmiechamy, klepiemy po plecach, zapewniamy, że wszystko będzie dobrze i wkrótce znów się zobaczymy. Ale za każdym razem mam poczucie, że widzimy się ostatni raz.
Doświadczenie migracji nie jest w rodzinie Umeda niczym nowym. Pochodzą z niewielkiej miejscowości w górach na pograniczu Iraku i Iranu. Kurdyjskie wioski uwielbiał bombardować nie tylko Saddam Husajn, ale również jego poprzednik Ahmad Hasan al-Bakr. W 1974 roku bomby zmusiły rodzinę do ucieczki do Iranu. Wrócili po dwóch latach, odbudowali dom. Wtedy spadły kolejne bomby, a mieszkańców przygranicznych wiosek przesiedlono na przedmieścia Irbilu, by odciąć wsparcie dla peszmergów walczących z wojskami rządowymi. Znów wrócili. W latach 90. góry stały się areną walki między peszmergami Barzaniego a peszmergami Talabaniego. Na wsie spadły kolejne bomby. W 1996 roku Irbil został przejęty przez wojska Barzaniego. Rodzina znów została wygnana, bo jeden z braci jest żołnierzem Talabaniego.
W 2015 roku z Kurdystanu uciekł najmłodszy z braci – Rebin. Jest pisarzem, w swoich czterech książkach krytykował nie tylko religijny radykalizm, ale w ogóle koncepcję religii i pozycję mułłów. Przez Turcję trafił na jedną z greckich wysp, a potem szlakiem bałkańskim [szlak migracji prowadzący do Europy Zachodniej przez kraje bałkańskie – przyp. red.] dostał się do Niemiec. Mieszka w Hamburgu. Dwóch innych braci również ruszyło przez Turcję, nie mieli jednak tyle szczęścia, musieli zawrócić. Czekają na kolejną okazję.
WIOSNĄ 2021 ROKU białoruskie linie lotnicze Belavia otwierają nowe połączenia między Mińskiem a krajami Bliskiego Wschodu. W Bagdadzie, Irbilu, Damaszku, Kairze, Stambule powstają biura podróży oferujące atrakcyjne wyjazdy turystyczne do Białorusi. W programie: zwiedzanie miasta, w ramach świadczeń białoruska wiza. Wkrótce pojawiają się również połączenia do Moskwy, a rosyjskie uczelnie nadzwyczaj chętnie przyjmują studentów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Reżim białoruski znosi kary za nielegalne przebywanie w strefie przygranicznej, zawiesza też wykonywanie umowy o readmisji z Unią Europejską (gwarantowała, że Białoruś będzie przyjmować z powrotem migrantów, którzy z jej terytorium trafią do państw unijnych, została zawieszona przez Aleksandra Łukaszenkę w październiku 2021 roku).
W pierwszych tygodniach migranci kierują się głównie w stronę Litwy i Łotwy. W obu krajach już na początku lipca zostaje wprowadzony stan wyjątkowy (na Łotwie tylko w strefie przygranicznej). Z początkiem sierpnia grupy migrantów pojawiają się także na granicy polskiej. Siedemnastego sierpnia polskie Centrum Informacyjne Rządu podaje, że od początku miesiąca granicę próbowało przekroczyć 1935 osób. To głównie obywatele Afganistanu, Syrii i Iraku. Drugiego września Polska wprowadza stan wyjątkowy w 183 przygranicznych miejscowościach, 14 października głosami Prawa i Sprawiedliwości (PiS) i Konfederacji Sejm uchwala zmiany w ustawie o cudzoziemcach, legalizujące natychmiastowe zawracanie migrantów poza granicę polską (pushback), nawet jeśli chcą złożyć wniosek o ochronę międzynarodową. Podobne przepisy funkcjonują już na Litwie i Łotwie.
Na mocy nowej ustawy grupa Afgańczyków, koczująca od siedemdziesięciu jeden dni w pasie między białoruską a polską granicą w okolicy wsi Usnarz Dolny, zostaje wywieziona na Białoruś. Trzydziestego czerwca 2022 roku Straż Graniczna informuje, że budowa zapory na granicy dobiega końca. Stalowy mur ma ponad 180 kilometrów długości, 5,5 metra wysokości i zwieńczony jest zwojami drutu żyletkowego. Nie jest prawdą, że stoi równo na linii granicy. Metr, miejscami nawet kilka metrów za murem nadal jest Polska i obowiązuje polskie prawo, a przebywające tam osoby znajdują się na naszym terytorium.
Qaniha i Hama, rodzina Umeda Ahmeda w domu na przedmieściach Irbilu, luty 2024 roku
Pierwszą potwierdzoną ofiarą na granicy jest dwudziestodziewięcioletni Irakijczyk Ahmed Hamid. Umiera z wychłodzenia, 19 września służby graniczne znajdują jego zwłoki w lesie nieopodal wsi Frącki w powiecie sejneńskim. W Iraku zostawił dwuipółletnią córkę. Według Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka (HFPC) od początku kryzysu migracyjnego na polsko-białoruskiej granicy zaginęło 350 osób, a 82 zmarły. Ale to wyłącznie przypadki, o których wiemy. Nieznane są dane po stronie białoruskiej.
W sporze o kształt polskiej i europejskiej polityki migracyjnej giną historie ludzi. Nadal mało wiemy o tym, skąd przychodzą, co przeżyli i dlaczego decydują się na tak ryzykowną podróż. Nie wiemy również, co dzieje się z tymi, którym się udało.
TO REBAZ ORGANIZUJE całą podróż Umeda. Kontaktuje się z „biurem podróży” w Irbilu, załatwia formalności, zbiera pieniądze, w końcu odwozi na lotnisko. Ale nie to w Irbilu, tam jest zbyt niebezpiecznie. Jadą do As-Sulajmanijji. Stamtąd Umed leci do Dubaju. Brat prowadzi go nawet przez lotnisko: tu są toalety, tam masz bramki, teraz korytarzem w prawo i do końca. Rebaz zakłada dwie grupy na WhatsAppie: jedną dla całej rodziny, drugą tylko dla siebie i brata.
Umed trafia na granicę polsko-białoruską pod koniec października 2021 roku, w lesie są już pierwsze przymrozki. Wtedy jeszcze nie ma muru, trwa jednak stan wyjątkowy w pasie przygranicznym. Przejście przez granicę zajmuje Umedowi równo miesiąc. Białoruskie wojsko raz pomaga, daje sprzęt, podwozi pod granicę, innym razem bezlitośnie bije. W obozie migrantów pod Grodnem Białorusini urządzają propagandowe przedstawienie, zmuszają ludzi, by krzyczeli „Niech żyje Białoruś, niech żyje Łukaszenka!”. Obrazy idą w świat, tymczasem wojsko wywozi ludzi na granicę litewską. Umed zaczyna rozumieć, że uciekając od jednego dyktatora, trafił w ręce drugiego.
Umed Ahmed w Wolverhampton, styczeń 2024 roku
Po trzech tygodniach w końcu Polska! Ale radość jest przedwczesna – w umówionym punkcie zamiast przemytnika czeka wojsko. Umed myśli, że jest uratowany. Zamiast tego zostaje wywieziony na Białoruś. W lesie leży pierwszy śnieg, Umed rozpala ognisko, potem dzwoni do brata. Prosi go o wybaczenie i mówi, że nie wie, czy uda mu się przetrwać noc: „Powiedz rodzinie, że wszystko jest okej, przecież jestem w Europie”.
Rankiem znajdują go Białorusini, zabierają do dużego obozowiska, tam około setki ludzi, w tym rodziny z dziećmi, kobiety. W południe przywożą jedzenie, kolejka zmarzniętych, wygłodzonych ludzi ustawia się przed ciężarówką. Ale to tylko woda i twardy, zepsuty chleb, za konserwy trzeba już słono zapłacić. Pod wieczór Białorusini ogłaszają ultimatum: Polska albo deportacja.
Wieczór, światła latarek, krzyki żołnierzy pakujących ludzi na ciężarówki, płacz dzieci. Tym razem jadą długo, Umed obawia się, że znów w stronę Litwy. O okrucieństwie litewskich pograniczników krążą legendy, rozsiewane przez pograniczników białoruskich oraz przez reżimowe media Łukaszenki. A do tego trudny teren, bagna i rzeka Niemen. Ulga, jednak Polska. Noc, w oddali słychać latające drony, poza tym cisza i spokój. Ale gdy migranci przechodzą po deskach przez zasieki, nagle zjawia się polski patrol. Białorusini traktują Polaków gazem pieprzowym, chaos, krzyki. Białoruscy żołnierze wypychają Umeda na polską stronę, ten biegnie co sił w las, dogania grupę młodych Kurdów z Syrii. Prosi, by poczekali, ale ci odmawiają.
Ale Umed ma szczęście. Choć w lesie każdy jest sam, jego podróż wspiera i śledzi cała rodzina. W Irbilu dniami i nocami Rebaz siedzi na Google Earth, rozpracowuje topografię terenu, analizuje przebieg dróg i ścieżek, ogląda setki zdjęć i nagrań wideo. Zastanawia się, gdzie jest mniejsze prawdopodobieństwo napotkania patroli straży i wojska. W zrzuty z map wrysowuje strzałki i wysyła Umedowi wraz z prostymi instrukcjami: teraz 200 metrów na zachód, aż zobaczysz małe wzgórze, potem skręć na południe. Rebaz dosłownie prowadzi brata za rękę przez las. Już wcześniej nawiązał kontakt z Grupą Granica. Jedna z aktywistek, Małgorzata Rycharska, jest od kilku dni w kontakcie z Umedem i Rebazem, wysyła instrukcje, jak się zachowywać, jak poruszać, analizuje to, co Umed widzi dokoła. Tylko Rebaz i Rycharska wiedzą, w jakiej sytuacji znalazł się Umed.
– Nikt z nas nie spał, gdy tata szedł przez granicę – wspomina Hama. – Ale dopiero potem dowiedzieliśmy się, że Rebaz nie mówił nam prawdy. I to było bardzo mądre z jego strony.
Podróż Umeda odbija się na całej rodzinie. U jego żony lekarze diagnozują zespół jelita wrażliwego. Przyczyna: długotrwały stres i lęk, brak snu. Siostra Umeda, Xanda, popada w bezsenność, ma stany lękowe, bierze leki psychotropowe.
– Najgorzej było, gdy nagle znikał na wiele godzin – mówi Rebaz. – Za każdym razem pierwsza myśl jest taka, że go złapali lub że umarł. Umed korzysta ze smartfonu jak ze starego telefonu. Nie umie obsługiwać aplikacji czy map. Nauczyłem go tylko, jak wysłać live location. Raz nie spałem ponad trzydzieści godzin, był już wtedy w Polsce. Pisał mi, że czuje, że tu umrze, że już nie może wstać. Wtedy moja żona wzięła telefon i napisała, żeby zjadł liście, mech, cokolwiek.
Po dwóch dniach marszu Umeda las się kończy. Kurd widzi przed sobą drogę i światła zabudowań. To Sutno w gminie Mielnik. Kryje się w zaroślach, czeka. W nocy znajduje go grupa aktywistów, przynoszą ciepłe rzeczy, jedzenie, wodę. W tym samym czasie inni aktywiści składają wniosek do Trybunału w Strasburgu o interim measure, czyli zastosowanie środka tymczasowego. To decyzja, którą otrzymuje się zazwyczaj z dnia na dzień, w założeniu zobowiązuje władze danego państwa do czasowego wstrzymania zawrócenia cudzoziemca do kraju, z którego wjechał, do czasu sądowego postępowania w sprawie.
Z dokumentem w ręku, w obecności aktywistów, w świetle kamer Polsatu i TVN, 23 listopada 2021 roku Umed wychodzi z lasu. W takich okolicznościach trudno człowieka wyrzucić na Białoruś. Straż Graniczna (SG) zabiera go do placówki w Połowcach. Tam odbywa się przesłuchanie w sprawie ochrony międzynarodowej. Okazuje się jednak, że tłumacz wynajęty przez SG to człowiek pracujący z Przedstawicielstwem Rządu Regionalnego Kurdystanu w Polsce. Gdy Umed wyjaśnia, dlaczego uciekł z Kurdystanu, między słowami padają groźby. Po tygodniu Umed zostaje przewieziony do Strzeżonego Ośrodka dla Cudzoziemców w Białymstoku, po trzech tygodniach trafia do kolejnego, w Wędrzynie.
WEDŁUG USTAWY o cudzoziemcach procedura jest prosta: przekraczając granicę, wystarczy zgłosić zamiar ubiegania się o ochronę międzynarodową do funkcjonariuszy Straży Granicznej. Wniosek trafia do Urzędu do spraw Cudzoziemców, który ma sześć miesięcy na jego rozpatrzenie. Na ten czas aplikant zostaje umieszczony w otwartym ośrodku dla cudzoziemców, dostaje tymczasowe zaświadczenie o tożsamości, potwierdzające legalny pobyt w Polsce. Przez pół roku nie ma prawa pracować, ma jednak dostęp do edukacji i opieki zdrowotnej.
Jeśli osoba złoży wniosek o azyl w Polsce, powinna w niej pozostać do końca trwania procedury. Gdy zostanie jej przyznana ochrona, może skorzystać z rocznego programu integracyjnego, obejmującego między innymi wsparcie finansowe, pomoc w poszukiwaniu pracy, kurs języka polskiego. Ochrona międzynarodowa jest przyznawana bezterminowo. Po pięciu latach od uzyskania ochrony można ubiegać się o pozwolenie na pobyt stały, po dwóch kolejnych o obywatelstwo.
Jeśli decyzja jest negatywna, cudzoziemiec ma trzydzieści dni, by opuścić Polskę. Może jednak zaskarżyć decyzję do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego lub złożyć nowy wniosek o ochronę, ale musi to zrobić w placówce SG, tym samym zdradzając, że przebywa w kraju nielegalnie. Straż Graniczna powinna przyjąć wniosek, ale równolegle może rozpocząć procedurę zobowiązania do powrotu.
– Ale często tego nie robi – zauważa Aleksandra Pulchny ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej – czasami dopiero przy którymś wniosku. Może się zdarzyć sytuacja, że procedura o zobowiązanie do powrotu toczy się równolegle obok tej o uzyskanie ochrony międzynarodowej.
– Czyli taki pobyt w Polsce można przedłużać w nieskończoność?
– Czasami trwa to bardzo długo, ale zdarzają się sytuacje, że wobec otrzymania negatywnej decyzji osoba wyjeżdża z Polski i składa wniosek o ochronę w innym europejskim kraju.
Bo uznawalność wniosków w Polsce jest znacząco poniżej średniej europejskiej. Ochronę międzynarodową najłatwiej dostać obywatelom Syrii, Etiopii, Erytrei, Sudanu, Somalii, Afganistanu, Jemenu. Do państw objętych konfliktami zbrojnymi nie przeprowadza się deportacji na mocy Europejskiej konwencji praw człowieka. Zasada non-refoulement jest również zapisana w konwencji genewskiej z 1951 roku. W statystykach Urzędu do spraw Cudzoziemców jednak nie widzę zbyt wielu wniosków obywateli tych krajów, mimo że to główne grupy narodowościowe migrantów.
– Bo Polska po prostu odmawia dostępu do procedury azylowej – mówi Pulchny. – Mimo jasnej deklaracji o chęci starania się o ochronę osoby są wywożone na Białoruś.
Polska łamała prawo dostępu do procedury azylowej już wcześniej. W latach 2015–2017 masowo odmawiano przyjęcia wniosków na przejściach granicznych w Terespolu i Brześciu od obywateli Czeczenii. Niektórzy podchodzili do granicy wiele razy. W 2017 roku do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie trafiło kilkadziesiąt spraw, z których mniej więcej połowa została rozstrzygnięta na korzyść migrantów. W lipcu 2020 roku Polska przegrała też sprawy przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka (ETPC), który uznał, że powszechne odmawianie przyjęcia wniosków przez Straż Graniczną naruszało cztery artykuły Europejskiej konwencji praw człowieka. Wyrok ETPC nie odnosił się jedynie do tej konkretnej sprawy, a jego prawidłowe wykonanie powinno skutkować zmianą praktyk Straży Granicznej. Tak się jednak nie stało. Próby regularnego przekroczenia granicy zdarzają się również w obecnej odsłonie kryzysu migracyjnego. Mimo posiadania wiz wyjazdowych z Białorusi oraz deklaracji potrzebnych do złożenia wniosków azylowych w Polsce zdarza się, że ludzie są zawracani na Białoruś. W lipcu 2021 roku ETPC wydał taki sam wyrok w sprawie trzech obywateli Syrii. Orzeczenie znów nie przyniosło zmiany procedur SG.
Jednak fakt przyjęcia wniosków azylowych przez funkcjonariuszy Straży Granicznej, nawet w obecności aktywistów, wcale nie gwarantuje bezpieczeństwa. Przekonali się o tym choćby czterej chłopcy z Somalii w maju 2024 roku – po przyjęciu wniosków i pełnomocnictw zostali odesłani na Białoruś. Jeśli jednak cudzoziemiec przekroczył granicę w sposób nieregularny, miał szczęście i nie został wywieziony na Białoruś, prawie zawsze trafi do ośrodka zamkniętego, zwłaszcza gdy nie ma dokumentów. Po to, by potwierdzić tożsamość i „zabezpieczyć postępowanie”.
– Detencja, która powinna być ostatecznością, u nas jest regularną praktyką – ubolewa Pulchny. – Tymczasem jest cała grupa osób, które nigdy nie powinny trafić do ośrodków zamkniętych: dzieci, ofiary przemocy i prześladowań, osoby, dla których pobyt mógłby stanowić zagrożenie życia i zdrowia. W ośrodkach są retraumatyzowane, nie mają odpowiedniej pomocy psychologicznej i medycznej. Od dłuższego czasu niezależni psychologowie nie są wpuszczani do ośrodków strzeżonych. Gdy zdarza się próba samobójcza, taka osoba, zamiast zostać zwolniona z ośrodka, często trafia do izolacji czy aresztu lub po hospitalizacji znów wraca do ośrodka.
W czerwcu 2023 roku Sąd Najwyższy wydał przełomowy wyrok i przyznał zadośćuczynienie w sprawie samotnej matki, która wraz z dzieckiem spędziła w zamkniętym ośrodku blisko półtora roku. Sąd podkreślił, że detencja to ultima ratio (środek ostateczny) i w innych przypadkach jest niesłuszna, a stosowanie jej w sposób automatyczny podważa humanitarny sens udzielania ochrony międzynarodowej.
UMED MA CZTERDZIEŚCI SZEŚĆ lat i naturalnie roześmianą twarz. Od razu budzi moją sympatię, kiedy spotykam go na początku 2024 roku w Wolverhampton, w hrabstwie West Midlands w Anglii. Cieszy się na mój widok, jakby zobaczył kogoś z rodziny, a wcześniej rozmawialiśmy raptem kilka razy przez WhatsAppa. Umed dzieli dom z kilkoma innymi Kurdami, w malutkim pokoju mieści się łóżko, krzesło i elektryczny grzejnik, niewielkie okno na podwórze daje mało światła, na półce stoi jedynie Koran.
– Gdy przyjechaliśmy do obozu, rozebrali nas do naga, kazali robić przysiady, zabrali telefony i dokumenty – opowiada Umed. – To było normalne więzienie, dookoła druty, żołnierze.
Wędrzyn to tymczasowy ośrodek utworzony przy czynnej jednostce wojskowej koło Gorzowa Wielkopolskiego. Jesienią 2021 roku przetrzymywano tam ponad 600 mężczyzn, głównie z Syrii, Afganistanu i Iraku. Zgodnie z ustawą o cudzoziemcach w ośrodkach zamkniętych mogą przebywać mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci, mimo że detencja nieletnich jest niezgodna z prawem międzynarodowym. W wędrzynowskich celach o powierzchni 8 metrów kwadratowych umieszcza się po dwadzieścia, dwadzieścia parę osób. Standard w jednostkach penitencjarnych w Polsce to 3 metry kwadratowe na osobę, w Europie 4 metry kwadratowe. Tłok, przemoc, wszechobecny smród, brak prywatności, opieki psychologicznej, zajęć i kontaktu ze światem zewnętrznym. Do tego ciągłe odgłosy czołgów, helikopterów i wybuchów z pobliskiego poligonu. Jesienią dochodzi do pierwszych prób samobójczych, w końcu do buntu i strajku głodowego.
– Z rozmów z prawnikiem wiedziałem, że raczej nie zostanę deportowany, ale nie miałem pojęcia, jak długo będę tam siedział.
Po reportażach telewizyjnych, interwencji Amnesty International oraz wizytacji doktorki Hanny Machińskiej, zastępczyni rzecznika praw obywatelskich, i Przemysława Kazimirskiego, dyrektora Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur, część osadzonych zostaje przewieziona do innych ośrodków, a jesienią 2022 roku Wędrzyn zostaje zamknięty.
Umed trafia do Lesznowoli. Choć to również ośrodek zamknięty, to standard jest zupełnie inny. Cela czteroosobowa, lepsze jedzenie, czysto. Nie zmienia się tylko jedno: nikt nie wie, jak długo będzie tu siedział. W kwietniu pięciu syryjskich Kurdów zaczyna pierwszy strajk głodowy, potem wybuchają kolejne.
Jak czytam na stronie Urzędu do spraw Cudzoziemców, „Cudzoziemcowi udziela się ochrony międzynarodowej (w formie statusu uchodźcy lub ochrony uzupełniającej), jeśli w jego kraju pochodzenia grozi mu prześladowanie lub rzeczywiste ryzyko utraty życia czy zdrowia”. Umed Ahmed jest jednym z 1400 obywateli Iraku, którzy złożyli wnioski o azyl w 2021 roku. Urząd nie podaje informacji, ilu z nich to Kurdowie. W 2021 roku 99,4 procent wniosków Irakijczyków zostało umorzonych lub rozpatrzonych negatywnie. Polska najwyraźniej traktuje Irak jako kraj bezpieczny.
W 2023 roku w Polsce złożono 9513 wniosków o ochronę międzynarodową, z czego aż 7250 pochodziło od obywateli Ukrainy, Białorusi i Rosji. Dla porównania w całej Unii Europejskiej (UE) w 2023 roku złożono aż 1 048 880 wniosków o ochronę, ponad 20 procent więcej niż w roku poprzednim. Dwie trzecie wniosków pochodziło od obywateli Syrii i Afganistanu.
Pod koniec maja 2022 roku Umed zostaje zwolniony z Lesznowoli i przeniesiony do ośrodka otwartego w Lininie. Po kilku dniach, niepewny swojej sytuacji w Polsce, ucieka do Niemiec i zgłasza się tam na policję.
Podczas drugiego wywiadu z niemiecką policją dowiaduje się jednak, że istnieje ryzyko, że zostanie deportowany do Polski w ramach procedury dublińskiej (na mocy której tylko jedno państwo Unii prowadzi wniosek azylowy, zazwyczaj to, którego granicę przekroczył cudzoziemiec). A z Polski do kraju pochodzenia, jeśli ten jest uznany za „bezpieczny” (w latach 2021–2023 deportowano 2463 osoby; Irakijczycy byli jedną z najliczniejszych grup). Umedowi pozostaje jedno wyjście: Wielka Brytania.
– Dziesięć dni czekaliśmy w lesie pod Dunkierką, aż fale się uspokoją – wspomina Umed. – W końcu ruszyliśmy, sześćdziesiąt osób na pontonie, w tym kobiety i dzieci, mało kto umiał pływać, ja nie umiałem. A kamizelek było tylko dla połowy z nas.
Gdy byłem w Kurdystanie, spytałem jego brata, jak zapamiętał ten dzień.
– W nocy dostałem od niego wiadomość: „Hej, Bazo, ponton jest dziurawy, toniemy, chcę się pożegnać” – wspomina Rebaz. – Zacząłem przyzwyczajać się do myśli, że właśnie straciłem brata. Bardzo nie chciałem, żeby płynął przez morze, dlatego wybraliśmy szlak przez Białoruś. A i tak skończył na morzu.
Tonący ponton dostrzegł patrol brytyjskiej straży przybrzeżnej. Trzeciego października Umed stanął na brzegu w Dover. Półtora roku później otrzymał status uchodźcy w Wielkiej Brytanii i rozpoczął starania, by ściągnąć swoją żonę i syna. Uczy się angielskiego, jednak nadal nie ma pracy. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobił w Wielkiej Brytanii, to zorganizowanie demonstracji solidarności z prześladowanymi w Kurdystanie aktywistami.
Abdi Biratu – zostały kości
TEGO DNIA ZORGANIZOWALIŚMY duże poszukiwania, w okolicach Czerlonki, w gminie Białowieża – opowiada Agata Kluczewska z Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego.
– Nagle ktoś krzyknął, że ciało. Podeszliśmy tam. To były szczątki, odsłonięta miednica, kości nóg. Pamiętam, że jedna noga była dziwnie podwinięta. Leżał w wykrocie, widocznie chciał się zasłonić przed wiatrem. Głowę miał obróconą na południe, tak jakby łapał ostatnie promienie słońca. Na tej głowie były resztki skóry. Obok leżały rozwleczone rzeczy, co wskazywało, że jadły go zwierzęta. Koło ciała znaleźliśmy futerał od telefonu i rozrzucone zdjęcia. Po nich Abdi został wstępnie zidentyfikowany.
Aktywiści wzywają policję, oznaczają miejsce czerwonymi wstążkami.
– Posiedziałam sobie trochę z tymi szczątkami. Czułam, że trzeba tego człowieka jakoś odprowadzić. Zrobiłam mu takie czuwanie. I wtedy wydawało mi się, że trochę poznaję jego historię. Czułam to przerażające zimno w kościach. Wyobrażałam sobie, jak czołga się do tego wykrotu, jak szuka schronienia. A potem umiera z wychłodzenia.
Wracając na parking, Kluczewska znajduje telefon. Myśląc, że zgubił go ktoś z tyraliery, podnosi i wkłada do torebki. Przypomina sobie o nim w domu. I wtedy przechodzi jej przez głowę myśl: „A co jeśli to jego telefon?”.
– Nie udało się go włączyć, ale wyjęłam kartę pamięci. Tam były zdjęcia. On w restauracji, na studiach, z przyjaciółmi. Telefon oddałam potem jego bratu.
Abdi Biratu Fite z Etiopii zaginął w połowie grudnia 2022 roku, jego ciało odnaleziono dopiero w lutym następnego roku. Na identyfikację zwłok metodą DNA ma przyjechać ktoś z bliskich. Problem w tym, że ani rodzice, ani rodzeństwo nie mają paszportu. Procedura zaproszenia, uzyskania dokumentu i wydania wizy humanitarnej (wydawanej w szczególnych przypadkach z uwagi na kryzys humanitarny, zagrożenie życia, zdrowia lub wolności) trwa trzy miesiące. Deriba Biratu Fite, starszy brat Abdiego, przylatuje dopiero pod koniec maja. Koszty lotu i noclegów pokrywa Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne, pochówku – gmina. Abdi zostaje pochowany 10 czerwca 2023 roku na cmentarzu w Białowieży.
Oglądam nagranie z pogrzebu Abdiego. Wokół grobu gromadzi się garstka ludzi – paru aktywistów, kilku Etiopczyków mieszkających w Polsce. Deriba chwieje się na nogach, podchodzi do grobu, rzuca bratu kilka kwiatów, potem klęka i płacze, podchodzi raz jeszcze, rzuca garść ziemi. Transmisję na żywo w Etiopii ogląda rodzina Abdiego [na pogrzebie był fotograf Maciej Moskwa, „Pismo” nr 8/2023 – przyp. red.].
TO JAK CI SIĘ PODOBA w Addis Abebie, przyjacielu? – zagaduje któregoś dnia Yohannes, mój fixer [pomocnik na miejscu – przyp. red.], widząc, jak błądzę wzrokiem po obrazach przesuwających się za oknami naszego auta.
Odpowiadam dyplomatycznie, że to interesujące miasto. Prawda jest jednak taka, że przytłacza, obezwładnia. Plączę się jej ulicami już któryś dzień, a mimo to nie znajduję w niej nic ciekawego poza nazwą, w której czuję niespełnioną obietnicę czegoś fascynującego. Po amharsku znaczy „nowy kwiat”. Gigantyczne, rozlane po wzgórzach miasto, w połowie w gruzach, w połowie w budowie. Bo Addis niewątpliwie ma aspiracje – jest w końcu siedzibą Unii Afrykańskiej i ponad setki ambasad. Premier Abiy Ahmed Ali konsekwentnie wypełnia miasto nowymi inwestycjami, bezlitośnie wyburzając przy okazji stare dzielnice. Ale to wszystko tylko rodzynki w gęstym cieście slumsów i skrajnej nędzy. Spora część miasta nie ma nadal wody, prądu ani asfaltu.
Deriba Biratu Fite, brat Abdiego, w swoim pokoju w hostelu prowadzonym przez Fundację Wolno Nam. Kraków, czerwiec 2024 roku
Idę zatłoczonymi ulicami, wdycham gęste opary spalin tysięcy starych, wysłużonych aut. Mijam biedastragany tuż obok Sheratonów i Hiltonów, przepycham się między zardzewiałymi fiatami i opancerzonymi toyotami, widzę przejeżdżające pick-upy z karabinami maszynowymi, rzesze młodych mężczyzn bez żadnego zajęcia oraz kobiety przytulone do ścian i krawężników.
– Dobrze się tu żyje? – pytam Yohannesa.
– Jest okej. – W jego odpowiedzi wybrzmiewa jeszcze większa doza dyplomacji niż w mojej.
Tak źle w Etiopii dawno nie było – to zdanie słyszę od niemal każdego, z kim rozmawiam. Na północy wciąż tli się konflikt między władzami centralnymi a Tigrajskimi Siłami Obronnymi (formacja paramilitarna założona w 2020 roku, by walczyć z armią Etiopii). W regonie Amhara (północno-zachodnia i środkowa części Etiopii) trwa rebelia nacjonalistycznej milicji Fano. Zachód i południe ogarnięte są powstaniem lewicowej, nacjonalistycznej Armii Wyzwolenia Oromo (OLA). Na południowym wschodzie wciąż obecne są bojówki Narodowego Frontu Wyzwolenia Ogadenu. Pośrednio lub bezpośrednio separatystyczne organizacje wspierane są przez Erytreę, Egipt i Somalię.