Pismo. Lipiec 2024 - Fundacja Pismo - ebook
BESTSELLER

Pismo. Lipiec 2024 ebook

Fundacja Pismo

4,6

Opis

W lipcu odkręcamy nakrętkę kremu do twarzy i sprawdzamy, czy kryje się pod nią skuteczny produkt, czy marketingowa opowieść, która bazuje na naszych kompleksach, ale i pragnieniach. Poza tym udajemy się w kosmos szukać śladów życia pozaziemskiego i do Tunezji – żeby przekonać się, ile zostało z obietnic arabskiej wiosny. Podpowiadamy też jak nie dać się oszukać coraz popularniejszym deepfake’om.

 

W najnowszym wydaniu polecamy również:

– esej Katarzyny Bednarczykówny o mobbingu, największym tabu miejsca pracy, 

– opowiadanie Zośki Papużanki, 

– komiks „Czemu małe psy są złe” Eliny Pyrohovej, 

– apteczkę niemieckiego DJ-a i artysty wizualnego, Christiana Löfflera. 

 

Pismo. Magazyn Opinii. 07/2024

Karolina Lewestam – Cyfrowa teodycea – Rozmowy z K. 

Jarosław Mikołajewski – LIST DO 

Amadeusz Świerk – Gizela – W Kadrze z cyklu Jedni z nas

Zośka Papużanka – Grad

Katarzyna Szaulińska – why so serious fatherfucker 

Katarzyna Kazimierowska – Wrobieni w krem 

Michał Rzecznik – Żarty rysunkowe 

Magdalena Kicińska – Z Pismem u… Mary Voytek, szefowej programu astrobiologii NASA
Tadeusz Dąbrowski – Twórcze czytanie 

Irmina Walczak, Savio Freire – Dzieciństwo w podróży 

Dalia Mikulska – Tunezyjczycy są zmęczeni 

Urszula Dobrzańska – Podróbki rzeczywistości zmieniają rzeczywistość 

Elina Pyrohova – Czemu małe psy są złe 

Katarzyna Bednarczykówna – Potrzeba piękna – o mobbingu w Polsce 

Zofia Płoska-Czartoryska – W Ramach Pisma: Alina Szapocznikow. Pierś iluminowana 

Anna Burns – Mleczarz  

Mateusz Roesler – Apteczka. Co w niej trzyma Christian Löffler? 

Zuzanna Kowalczyk – À propos branży urodowej 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 231

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (24 oceny)
17
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZ­MOWY Z K. // FE­LIE­TON

Cy­frowa teo­dy­cea

tekstKA­RO­LINA LE­WE­STAM

Droga K.

Kilka dni temu wy­stę­po­wa­łam przed ludźmi. Zda­rza mi się to ro­bić, ale z uwagi na mój młody wiek (dwa­dzie­ścia trzy to chyba wciąż nie­wiele), ra­czej star­tuję, niż scho­dzę nie­po­ko­nana. Jed­nak mimo by­cia na star­cie, pierw­szy raz po­czu­łam się po­ko­nana. Dla­czego? Za sprawą pasz­kwilu, który ktoś na­pi­sał o mnie w in­ter­ne­cie. Miał prawo, ży­jemy w de­mo­kra­cji, a blogi/strony/Fa­ce­bo­oki przyjmą wszystko. Można wy­zy­wać, można pi­sać kłam­stwa, można... w imię ulu­bio­nego przez XXI wiek wy­try­chu „moim zda­niem”. Sama ni­gdy nie wy­stu­ka­łam ni­komu nic zło­śli­wego na Fa­ce­bo­oku. Nie ko­men­tuję, że ktoś jest gruby, chudy, że brzydko śpiewa. Nie nisz­czę Luny, bo jest „nie w moim ty­pie”. Nie pod­bi­jam po­stów, które mi się nie po­do­bają. Wy­bie­ram taki kon­tent, który jest mój. A nie mój zo­sta­wiam in­nym. Dla­czego lu­dzie uwiel­biają ko­pać in­nych? Dla­czego za­po­mi­nają, że po dru­giej stro­nie też jest czło­wiek? Dla­czego chce im się tra­cić na mnie czas, by wy­sma­ro­wać o mnie ja­do­wite zda­nia? Okej, mogą. Okej, ich wy­bór. Ale dla­czego? Nie po­tra­fię zro­zu­mieć. Za­py­ta­łam o to na­wet Boga (wie­rząc, że jed­nak jest). Usły­sza­łam w gło­wie ci­che: „A ja ich wszyst­kich mu­szę ko­chać”. Boże, masz strasz­nie trudno. 

MC

Drogi Boże!

Nie­dawno otrzy­ma­łeś py­ta­nie od nie­ja­kiej MC (młoda dziew­czyna z Pol­ski, kraju strefy umiar­ko­wa­nej, który może być Ci znany ze względu na wciąż dość re­gu­larne spo­ży­cie ciała Two­jego syna). Z tego, co ro­zu­miem, nie udzie­li­łeś jej od­po­wie­dzi, mimo że py­ta­nie do­ty­kało głę­bo­kiego pro­blemu ogól­nego (po­wo­dów ist­nie­nia zła w świe­cie); za­miast tego wes­tchną­łeś i po­skar­ży­łeś się na swój los. Ty­powe. Jako użyt­kow­niczka Red­dita nie tra­wię cze­goś, co mo­de­ra­to­rzy fo­rów na­zy­wają tam de­ra­iling (nie­uza­sad­nione prze­kie­ro­wy­wa­nie dys­ku­sji na inne tory). Po­sta­no­wi­łam więc sama zwró­cić się do Cie­bie w imie­niu MC jako jej przed­sta­wi­cielka, w na­dziei, że jej py­ta­nie do­czeka się jed­nak od­zewu.

Wiem, co chcesz te­raz zro­bić: się­gnąć do se­gre­ga­tora ozna­czo­nego „Kiedy lu­dzie prują się o zło na świe­cie”, wy­cią­gnąć go­tową od­po­wiedź (tę z ad­no­ta­cją: „dla trud­nych klien­tów”) i wy­słać nam prio­ry­te­tem. Na przy­kład od­po­wiedź au­tor­stwa Le­ib­niza, w któ­rej do­wo­dzi on, że ow­szem, zda­rzają się rze­czy złe i podłe na tym świe­cie, ale pro­szę z tym do Boga nie przy­cho­dzić, gdyż Bóg i tak zro­bił, co mógł, a mógł zro­bić naj­wię­cej, jak się w ogóle da, po­nie­waż jest Bo­giem. In­nymi słowy, do­sta­li­ście lu­dzie naj­lep­szy z moż­li­wych świa­tów, każdy inny świat za­wie­rałby w so­bie jesz­cze wię­cej fejs­bu­ko­wych pasz­kwili, nie pruj­cie się więc, lu­dzie, tylko się ciesz­cie i nie­ście swój naj­lżej­szy z moż­li­wych in­ter­ne­towy krzyż.

Otóż, spie­szę do­nieść, że mo­jej klientki to nie prze­ko­nuje, a przy­naj­mniej nie prze­ko­nuje mnie – bo je­śli me­dia spo­łecz­no­ściowe, na któ­rych sie­dzą wszy­scy, za­chę­cają do zbi­ja­nia ka­pi­tału laj­ków na ata­kach na in­nych, to wy­bacz, Boże, ale na naj­lep­szy z moż­li­wych świa­tów nam to nie wy­gląda i kropka. Co wię­cej, lep­szy świat można so­bie na­prawdę bez trudu wy­obra­zić, wy­star­czy rzu­cić okiem parę lat wstecz, kiedy lu­dzie nie scrol­lo­wali bez prze­rwy Tik­Toka i nie darli ko­tów na Fa­ce­bo­oku i Twit­te­rze o po­li­tykę w spo­sób, który ich naj­pierw po­la­ry­zuje, a po­tem za­myka w ide­olo­giczno-to­wa­rzy­skich si­lo­sach, gdzie każ­demu się wy­daje, że nie­koń­czący się wo­do­spad in­for­ma­cji, które kon­su­muje, składa się na ca­ło­ściowe zro­zu­mie­nie rze­czy­wi­sto­ści. Ba, można so­bie bez trudu wy­obra­zić nie tylko lep­szy świat, lecz także o wiele lep­szy in­ter­net, w któ­rym MC nie musi się co rusz na­ty­kać się na bu­ców, któ­rzy chcą jej pod­ciąć le­dwo co roz­wi­nięte skrzy­dła.

Mo­żesz so­bie da­ro­wać sła­nie nam go­to­wych od­po­wie­dzi, które ścią­gają z Cie­bie wszelką od­po­wie­dzial­ność, pi­sa­nych przez ta­kich urzęd­ni­ków, jak Pseudo-Dio­nizy Are­opa­gita czy Święty Au­gu­styn, z ich tłu­ma­cze­niami, że Bóg zaj­muje się do­brem i samo do­bro w świe­cie robi, a to, co w świe­cie złe, to po pro­stu brak do­bra, ro­zu­mie­cie. Świa­tło robi, co może, ale by­wają też ciemne kąty; czy można wi­nić za to ża­rówkę? W ta­kim uję­ciu du­sza owego buca z nadak­tywną kla­wia­turą jest po pro­stu ta­kim ciem­nym ką­tem; być może całe po­ła­cie in­ter­netu, z ich rage-ba­itami i ro­jami ro­syj­skich bo­tów są ciem­nymi ką­tami świata.

Ale nas (a mnie na pewno) to też wcale nie prze­ko­nuje – bo coś tych ciem­nych ką­tów dużo, mój drogi Boże, a skoro je­steś wszech­mo­gący, to mógł­byś za­świe­cić nieco moc­niej, prawda? Zresztą na­wet nie mu­siał­byś roz­świe­tlać. Wy­star­czy­łoby (znów) wy­ru­go­wać z rze­czy­wi­sto­ści struk­turę mo­ty­wa­cyjną me­diów spo­łecz­no­ścio­wych; wszak sie­ciowa pod­łość nie jest owego buca winą, ale zo­stała w nim wy­tre­no­wana przez sys­tem, w któ­rym big te­chom opłaca się sta­wiać na en­ga­ge­ment, żeby mógł on prze­ło­żyć się na re­klamy, a ten, jak wia­domo, kwit­nie wtedy, kiedy lu­dzie się na­wa­lają – więc biedny buc, a z nim my wszy­scy, co­dzien­nie je­ste­śmy mi­kro pod­bu­rzani do mi­kro­zła, na­bi­ja­jąc kabzy krze­mo­wym pa­nom. Na­prawdę, gdyby ca­łość tego spo­łecz­no­ścio­wego in­te­resu mu­siała prze­rzu­cić się z re­klam na sub­skryp­cję, wszy­scy by­śmy na tym mo­ral­nie sko­rzy­stali.

Nie masz in­nych od­po­wie­dzi? Żad­nej sen­sow­nej teo­dy­cei? A moja klientka musi Cię ko­chać. Droga MC, masz strasz­nie trudno.

ry­su­nek ANNA GŁĄ­BICKA

KA­RO­LINA LE­WE­STAM (ur. 1979), dzien­ni­karka i re­dak­torka. Obro­niła dok­to­rat z fi­lo­zo­fii na Uni­wer­sy­te­cie Bo­stoń­skim. Wie­lo­krot­nie no­mi­no­wana do na­grody Grand Press. Człon­kini re­dak­cji „Pi­sma”.

Cza­sem o trud­nych rze­czach do­brze jest na­pi­sać do ko­goś, kto jest da­leko. Na­pisz do mnie.roz­mo­wyzk@ma­ga­zyn­pi­smo.pl

Wię­cej na ma­ga­zyn­pi­smo.pl/roz­mowy-z-k

PO­EZJA

LIST DO

JA­RO­SŁAW MI­KO­ŁA­JEW­SKI

a spo­śród wszyst­kich pięk­nych uprzej­mo­ści (jak wiesz dnia każ­dego za­znaję ich wiele) naj­bar­dziej wzru­szył mnie gest tego pana (są­siada z dołu z roz­trzę­sioną ręką) kiedy otwo­rzył mi furtkę do domu choć długo nie mógł ująć w dło­nie klamki lecz w chwili kiedy zaj­rza­łem mu w oczy miał w nich błę­kitne dzie­ciń­stwo anioła co pew­nym skrzy­dłem pro­wa­dzi przy­ja­ciół przez rzekę po­wie­trza głodu ognia i wojny

JA­RO­SŁAW MI­KO­ŁA­JEW­SKI (ur. 1960), po­eta, pi­sarz i tłu­macz z ję­zyka wło­skiego. Jest rów­nież au­to­rem ksią­żek dla dzieci, ese­istą i pu­bli­cy­stą.

Part­ne­rem po­ezji w „Pi­śmie” są Warsz­taty Kul­tury w Lu­bli­nie, wy­dawca se­rii książ­ko­wej Wschodni Express

W KA­DRZE z cy­klu Jedni z nas

Gi­zela

zdję­cie i tekstAMA­DE­USZ ŚWIERK

Gi­zela Ja­giel­ska (44 lata) jest za­stęp­czy­nią kie­row­nika do spraw me­dycz­nych w ole­śnic­kim szpi­talu. Kiedy koń­czyła gi­ne­ko­lo­gię i po­łoż­nic­two, nie spo­dzie­wała się, że tak jak inni le­ka­rze w Pol­sce bę­dzie mu­siała mie­rzyć się z kon­se­kwen­cjami za­ostrze­nia prawa abor­cyj­nego w 2020 roku.

Do­bro pa­cjen­tek sta­wia na pierw­szym miej­scu. Mimo że przed jej szpi­ta­lem od lat pro­te­stują przed­sta­wi­ciele śro­do­wisk an­ty­abor­cyj­nych (któ­rzy skła­dali do­nosy, mo­dlili się, za­stra­szali pa­cjentki) wciąż wy­ko­nuje za­biegi prze­ry­wa­nia ciąży. Kwa­li­fi­kuje do nich nie tylko ko­biety w sy­tu­acji bez­po­śred­niego, ale też po­śred­niego za­gro­że­nia ży­cia, w tym z prze­sła­nek na tle psy­chicz­nym.

Jak wielu le­ka­rzy i wiele le­ka­rek kształ­cą­cych się w Pol­sce wie­dzę prak­tyczną do­ty­czącą prze­pro­wa­dza­nia abor­cji mu­siała zdo­by­wać na wła­sną rękę. Na wy­mia­nie w Hisz­pa­nii po­znała na­rzę­dzia do no­wo­cze­snego wy­ko­ny­wa­nia za­bie­gów i przy­wio­zła je do Pol­ski. To rów­nież z tego po­wodu ole­śnicka pla­cówka wy­ko­nuje naj­wię­cej abor­cji – przy­jeż­dżają tu Po­lki z ca­łego kraju, w róż­nym wieku, z róż­nych wo­je­wództw, rów­nież wie­rzące.

Obec­nie Gi­zela Ja­giel­ska kan­dy­duje na kon­sul­tantkę wo­je­wódz­twa dol­no­ślą­skiego do spraw gi­ne­ko­lo­gii i po­łoż­nic­twa.

Wię­cej zdjęć z te­go­rocz­nego cy­klu na ma­ga­zyn­pi­smo.pl/w-ka­drze

PROZA

Grad

tekstZOŚKA PA­PU­ŻANKAry­su­nek TO­MASZ KACZ­KOW­SKI

Ciotka ma taką wła­ści­wość, że przy­cho­dzi. Nie po­ja­wia się. Przy­cho­dzi. Nad­ciąga. Wi­dać ją z da­leka, zbliża się le­ni­wie, po­woli, ra­zem z so­bot­nim po­po­łu­dniem, które chcie­li­śmy spę­dzić sami i bez ciotki. Wy­glą­damy tego let­niego po­po­łu­dnia, kiedy już zmę­czymy się od­kła­da­nymi na póź­niej obo­wiąz­kami, umy­jemy ta­le­rze po obie­dzie i usią­dziemy wy­god­nie na ka­na­pie, zdzi­wieni, że wciąż pa­mię­tamy, jak się siada; wy­glą­damy go, jak wy­sta­wia głowę po­nad li­nią lasu, plą­cze się jesz­cze przez chwilę pod pło­tem jak bez­domne ko­cię, żeby dać się w końcu schwy­tać i po­sma­ko­wać w szklance zim­nej wody, w wy­cze­ki­wa­nej książce, nad którą za­my­kają się nam oczy, w ukra­dzio­nej go­dzi­nie drzemki. A tu ciotka.

Uma­wia­li­śmy się wie­lo­krot­nie, że nie damy się po­dejść tak ła­two, że może po­wiemy wprost, szcze­rze, że je­ste­śmy za­jęci na­szym pry­wat­nym le­ni­stwem i żeby ciotka nad­cią­gnęła in­nym ra­zem. Można by tak było zro­bić, gdyby ze­chciała za­py­tać. Ale ciotka nie pyta. Nie dla niej grzecz­no­ściowe for­mułki o nie­prze­szka­dza­niu i jakz­drówku, nie zna się na small tal­kach, od razu wcho­dzi w wielką nar­ra­cję.

Nie spo­sób rów­nież ciotki prze­wi­dzieć. Kiedy się ba­ry­ka­du­jemy w domu, cho­wamy sa­mo­chód do ga­rażu, a sami sie­dzimy ci­cho i pra­wie nie od­dy­chamy – wtedy aku­rat ciotka się do nas nie fa­ty­guje. Nie ma jej i kropka. Nie bawi się w atak na ufor­ty­fi­ko­wane mia­sto. Ale je­śli choć na chwilę so­bie po­fol­go­wać, wy­tknąć nos zza fi­ranki, po­zwo­lić drzwiom za­skrzy­pieć za­chę­ca­jąco, wyj­rzeć zza wę­gła, po­szu­kać ulu­bio­nej pio­senki w te­le­fo­nie – wtedy na­tych­miast na ho­ry­zon­cie ciotka. I już nas zo­czyła, już nie ma ucieczki, nie wy­krę­cimy się, wie, że je­ste­śmy w domu i bar­dzo się nu­dzimy tego wol­nego, po­wol­nego lip­co­wego po­po­łu­dnia i trzeba dzień do­bry cio­ciu i czego się cio­cia na­pije, cho­ciaż nas tra­fia i chcie­li­by­śmy ciotkę wy­trzeć, usu­nąć ja­kimś pły­nem an­ty­ciot­ko­wym i mieć spo­kój. Ciotka jest jed­nak nie­usu­walna oraz, co po­dej­rze­wamy z dużą dozą pew­no­ści, nie­śmier­telna. I na­wet krę­go­słup jej nie do­ku­cza od tych na­jaz­dów.

Ciotka nie ma rów­nież w zwy­czaju się anon­so­wać. Ma te­le­fon, a jakże, po­ka­zuje nam na nim zdję­cia swo­ich dzieci i wnu­ków, żeby uwia­ry­god­nić nar­ra­cję, że rze­czy­wi­ście i nie­zbi­cie tak jest, że sprawy, które nas w ogóle nie ob­cho­dzą, przy­tra­fiają się lu­dziom, któ­rych le­d­wie znamy i któ­rych lo­sem, prawdę po­wie­dziaw­szy, mało się in­te­re­su­jemy. Cho­ciaż to brzydko. Ale mamy ciotkę, która re­gu­lar­nie po­maga nam zda­wać so­bie sprawę, że to brzydko; jej mi­sją jest pil­no­wać nas, że­by­śmy się spra­wami nie­zaj­mu­ją­cymi jed­na­ko­woż zaj­mo­wali, a nie po­szli do pie­kła za ta­kie za­nie­dba­nie.

Ro­dziną trzeba się zaj­mo­wać i tyle. Bo ktoś tak po­wie­dział. Nie wia­domo kto, ale ten ktoś na­le­żał do ro­dziny, to pewne. Ciotka też na­leży do ro­dziny i ocze­kuje, że bę­dziemy się nią zaj­mo­wać. Cho­ciaż tak w su­mie to nie moja ciotka. Ra­czej już twoja, to prze­cież twoja krewna.

A może i moja. Nie pa­mię­tam. Ciotka ma nas tak długo, że oboje mó­wimy do niej: ciotko, trak­tu­jemy ją jak ciotkę i oboje chcemy uciec, gdy ciotka lą­duje w po­bliżu i za­czyna nad­cią­gać, za­tem w su­mie to jest wspólna ciotka. Cho­ciaż to nie­moż­liwe. Któ­reś z nas, wże­nia­jąc się w ro­dzinę tego dru­giego, odzie­dzi­czyło nie­świa­do­mie ciotkę i te­raz nie ma wyj­ścia po pro­stu. Ciotka też nas szcze­gól­nie nie róż­ni­cuje, oboje ciumka na po­wi­ta­nie jak dzieci z przed­szkola i jest jej chyba wszystko jedno, kto jej zrobi kawę, by­leby ktoś jej kawę zro­bił. Nie można też ciotki za­py­tać, bo ciotka py­tań nie lubi. Ona woli opo­wia­dać. Jest nar­ra­torką do­sko­nałą. Każde py­ta­nie mie­rzy wzro­kiem, jakby się w nie za­głę­biała, po czym od­po­wiada na zu­peł­nie inne. Może już przy­wy­kła do by­cia ciotką po pro­stu, ciotką jako funk­cją spo­łeczną, sta­no­wi­skiem, bez wska­za­nia szcze­gó­ło­wego przy­działu. Zresztą nie ma zna­cze­nia, czyja to ciotka, to zu­peł­nie traci zna­cze­nie w chwi­lach, gdy ciotka nad­ciąga i trzeba szybko prze­dys­ku­to­wać stra­te­gię.

Skąd się ciotka bie­rze – nie wiemy. Mamy przy­pusz­cze­nie, że któ­reś z jej fo­to­ge­nicz­nych wnu­cząt zaj­muje się pod­rzu­ca­niem ciotki in­nym ogni­wom ro­dziny raz na ja­kiś czas, gdy ciotka staje się nie­zno­śna i trzeba się jej choć na chwilę po­zbyć, żeby jej nie za­bić. Ot, spę­dzamy so­botę – bo to się wy­da­rza w dni wolne od pracy; pod­rzu­ca­cze ciotki sza­nują, że pra­cu­jemy, i sami nie pra­cują nad pod­rzu­ca­niem ciotki na przy­kład we wtorki. Jest za­tem so­bota albo nie­dziela, czło­wiek chciałby o czymś tam za­po­mnieć, coś za­wa­lić, cze­goś tam nie zro­bić i z czymś nie zdą­żyć, ale nie­zu­peł­nie może, bo jest mu wła­śnie dana ciotka. Z nieba ciotka ze­słana. Ktoś ją pod­rzu­cił i uciekł, a te­raz już ciotka we­szła w fazę nad­cią­ga­nia i nad­ciąga. Dom stoi w nie­wiel­kim od­da­le­niu od głów­nej drogi, co nie chroni przed ciotką, ale daje kilka mi­nut za­pasu. Ciotkę już wi­dać, wy­ło­niła się jak spod ziemi i się przy­bliża, ro­śnie z każ­dym kro­kiem, nie spo­sób się te­raz wy­co­fać, trzeba przy­jąć upa­trzone po­zy­cje. Może kłam­stwo za­tem, skoro na ucieczkę za późno, kłam­stwo cza­sem ra­tuje.

Po­wiemy, że wła­śnie wy­cho­dzi­li­śmy. Ciotka od­po­wie, że to jej nie prze­szka­dza, mo­żemy się zbie­rać i wy­cho­dzić so­bie, ona tylko na ma­lutką chwi­leczkę, bo aku­rat pod­mioty pod­rzu­ca­jące prze­jeż­dżały nie­da­leko i ją pod­rzu­ciły, ale nie ma obaw, za­biorą ją, gdy będą wra­cać, mak­sy­mal­nie pół­to­rej go­dzinki. Tylko kawę żeby jej zro­bić i ona so­bie bę­dzie z tą kawą cho­dzić za nami do ła­zienki, wy­sta­wać przed sza­fami i za­dba, żeby przy­go­to­wana na dzi­siej­szą oko­licz­ność opo­wieść, in­kru­sto­wana zdję­ciami po­glą­do­wymi, umi­lała nam pro­ces wy­cho­dze­nia z domu, ab­so­lut­nie go przy tym nie za­kłó­ca­jąc. Prze­cież ciotka ro­zu­mie.

Po­wiemy, że spo­dzie­wamy się go­ści. Ciotka od­po­wie, że to cu­dow­nie wprost, ona uwiel­bia go­ści i chęt­nie się za­po­zna. Na­wet się zaj­mie go­śćmi, tylko kawy żeby jej ktoś zro­bił. Bez kawy ani rusz.

Bę­dziemy sy­mu­lo­wać atak wy­rostka ro­bacz­ko­wego albo ból zęba mą­dro­ści. I wy­łącz­nie so­bie za­szko­dzimy taką sy­mu­la­cją, gdyż ciotka zna wszyst­kich chi­rur­gów i den­ty­stów w oko­licy, za­dzwoni za­raz do naj­lep­szego, spe­cjal­nie dla nas, i po­czeka z nami na ka­retkę, a w tej ka­retce po­trzyma za rękę. A jak bę­dziemy je­chać przez cen­trum, to ona by so­bie tylko na chwi­leczkę wy­sko­czyła koło pa­sman­te­rii, bo skoń­czyła się jej włóczka, a włóczkę trzeba ku­pić, gdy przed nami wy­prawa do szpi­tala, w po­cze­kalni wszak długo się po­cze­kuje. Jej nie prze­szka­dza, ona może szy­deł­ko­wać i opo­wia­dać. Cier­pli­wo­ści ma wiele, a w na­szym szpi­talu jest cał­kiem przy­zwo­ita kawa z au­to­matu.

Ciotka nad­ciąga za­tem, ro­śnie i ro­śnie na ho­ry­zon­cie, a na­sze stra­te­gie ła­mią się jak su­che ga­łązki, bo­wiem ciotka się przy­bliża nie­uchron­nie, za późno na zbu­do­wa­nie oko­pów, za późno na wy­wie­sze­nie ta­bliczki o pa­no­wa­niu ludz­kiej od­miany zgnilca ame­ry­kań­skiego, trzeba bę­dzie ciotkę z god­no­ścią prze­cze­kać. A tu ciotka za pło­tem, już cał­kiem po­kaźne roz­miary przy­jęła, ota­cza i osa­cza nas swoją ciot­czyną ra­do­ścią z po­wodu spo­tka­nia, za­raz nas zwiąże łań­cu­chem nar­ra­cji i że­gnaj, so­boto. For­get na przed­bie­gach. Nie trzeba było do żad­nej ro­dziny przy­na­le­żeć, żeby żad­nego ry­zyka po­sia­da­nia ciotki nie ge­ne­ro­wać. Taka piękna lip­cowa so­bota, bez­chmurne niebo, cia­sto w pie­kar­niku, le­niwe dźwięki z ra­dia – a tu masz ci los, ro­dzinna przy­na­leż­ność.

Wy­glą­damy przez okno i ma­chamy przy­jaź­nie.

Ma­chamy i po­na­glamy nad­cią­ga­jącą ciotkę, która ro­śnie po­woli i sku­tecz­nie jak droż­dżowe cia­sto w pie­kar­niku, ma­chamy, a przez za­ci­śnięte zęby ce­dzimy słowa by­stre, krót­kie i ob­raź­liwe, skie­ro­wane ku światu, ku ciotce i ku cia­stu, które ru­mieni się zza szybki, które nie­długo trzeba bę­dzie wy­jąć i któ­rego in­ten­sywny za­pach sy­tu­uje nas w po­zy­cji za­wod­ni­ków przy­go­to­wa­nych na ob­lę­że­nie i na­wet go po­nie­kąd wy­cze­ku­ją­cych. Cia­sto droż­dżowe za­myka na­sze usta na wszel­kie wdzięczne i po­ży­teczne kłam­stwa. Idź jej otwórz.

– Ty jej otwórz, to twoja ciotka.

– Moja? To jest twoja ciotka, tak się umó­wi­li­śmy, nie pa­mię­tasz?

– Nie wi­działa mnie. Mam jesz­cze czas. Scho­wam się w ła­zience.

– A jak pój­dzie do ła­zienki? Pew­nie bę­dzie chciała iść i co jej wtedy po­wiem? Że masz bie­gunkę?

– Tak. Wi­ru­sową. Za­kaźną. Może to ją wy­stra­szy.

– My­ślę, że to ją za­chęci. Wy­ja­śni ci, w jaki spo­sób trzeba się le­czyć. Nie znasz ciotki. Bę­dzie cię chciała pie­lę­gno­wać!

– Pew­nie, że nie znam, bo to nie moja ciotka.

– Bli­sko jest? Zer­k­nij.

– Dla­czego ja?

– Bo to twoja ciotka. Niech to szlag, bli­sko.

– Słu­chaj, je­śli ona po­wie, że tylko na pięt­na­ście mi­nut...

– O ósmej jest mecz.

– O ósmej? Prze­cież jest ja­koś koło pierw­szej!

– Ja tylko mó­wię, że o ósmej jest mecz.

– Je­śli ona po­wie, że tylko na pięt­na­ście mi­nut...

DZIEŃ DO­BRY, cio­ciu. Ależ skąd, cała przy­jem­ność. Tylko na pięt­na­ście mi­nut, cio­ciu? Toż to bar­dzo krótko, bar­dzo.

– No to do­brze, bo już się ba­łam, że wam będę prze­szka­dzać, a tu wi­dzę, że wam nie prze­szka­dzam, bo jak ktoś ma tylko pięt­na­ście mi­nut, a by­łam aku­rat w po­bliżu, bo oni po­je­chali do jed­nego sklepu, a naj­wy­żej do czte­rech, i tak so­bie po­my­śla­łam, na kwa­dran­sik to może wpadnę, ale nie rób­cie so­bie kło­potu, co tak pach­nie? Cia­sto droż­dżowe? Po­dobno się nie po­winno ta­kiego świe­żego cia­sta droż­dżo­wego jeść, pro­sto z pie­kar­nika, że nie­zdrowe na żo­łą­dek, ale w moim wieku to już się nie trzeba przej­mo­wać, co zdrowe, a co nie­zdrowe, bo dla sta­rego czło­wieka wszystko nie­zdrowe. Na przy­kład kawa. Nie, ja nie będę sie­dzieć na fo­telu, jesz­cze bym się na do­bre za­sie­działa, a tu tylko pięt­na­ście mi­nu­tek, wszy­scy te­raz tacy za­jęci, nie ma czasu dla naj­bliż­szej ro­dziny, a w su­mie ciotka to naj­bliż­sza ro­dzina, jak wuj u Sien­kie­wi­cza, ale co ciotka, to ciotka, wia­domo. Wy­godne to krze­sło, ta­kie wy­godne, że w su­mie jak fo­tel, gdzie ta­kie krze­sła wy­godne ku­pi­li­ście? O czym to ja mó­wi­łam, ach, wiem, o ka­wie, że kawa dla star­szych lu­dzi nie­zdrowa, ja już pra­wie wcale nie piję, ale mo­żesz mi zro­bić. Z jed­nej ły­żeczki. Roz­pusz­czalną. Nie ma­cie roz­pusz­czal­nej? No to dużo mleka. Ja­kie mleko? Owsiane? A co to jest mleko owsiane, to jest ta­kie mleko, tylko z owsa? To w ogóle jest moż­liwe? Spró­buję, trzeba pró­bo­wać no­wo­ści, za mo­ich cza­sów było tylko kro­wie mleko. Owies to się ko­niom da­wało, nikt z owsa mleka nie ro­bił. Ale są inne czasy. Świat się zmie­nia, tylko ciotka się nie zmie­nia. Co tam u was w ogóle, bo moje wnuki już na stu­diach, za­raz wam po­każę zdję­cia, jak znajdę, tu ta­kie tro­chę roz­ma­zane, nie umiem tego te­le­fonu wy­czy­ścić i ta­kie mi się ro­bią, o, to jest młod­sza, taka zdolna, se­sję za­li­czyła i jesz­cze prawo jazdy robi, bo tak mi po­wie­działa, bab­ciu, naj­le­piej to w le­cie, bo w zi­mie trud­niej się sa­mo­cho­dem na­uczyć, ma ro­zum. No i co po­ra­dzisz, da­łam jej na ten kurs prawa jazdy, skoro taka mą­dra, tylko po­wie­dzia­łam, jak już kurs zro­bisz, bę­dziesz starą bab­cię wo­zić. A ona wie­cie co mi od­po­wie­działa? Gdzie tylko ze­chcesz, bab­ciu! Gdzie ze­chcesz! Ja­kie to jest mą­dre dziecko, a ja­kie do­bre! Jak okna w domu my­jemy, to ona psa wy­pro­wa­dza na spa­cer. Żeby się pod no­gami nie plą­tał i nie prze­szka­dzał w sprzą­ta­niu. Też ma­cie psy, to wie­cie, że ska­ra­nie bo­skie, co czło­wiek nie po­sprząta, to ten wej­dzie i brud­nymi ła­pami spe­cjal­nie tam, gdzie po­sprzą­tane, musi się przejść. Ja mó­wi­łam, nie bierz­cie tego psa, ale oni wzięli, tu mam na zdję­ciu, jaka mordka słodka, wzięli i mają za swoje, łapy po­od­bi­jane wszę­dzie, sierść na ka­na­pie, bo jak nas nie ma, to oczy­wi­ście się kła­dzie, każdy pies tak robi. Naj­le­piej psa nie brać w ogóle. Ale jak tak przyj­dzie wie­czo­rem, o, zo­bacz, tu aku­rat nie wi­dać, ale może jesz­cze znajdę ta­kie, co wi­dać, jak przyj­dzie i tak łeb na ko­la­nach po­łoży, to do­brze w su­mie mieć psa. Smaczne to mleko, ale dziwne. Jak nie mleko. No to her­baty mi mo­żesz zro­bić, her­bata bar­dziej do cia­sta droż­dżo­wego pa­suje. Co to? Grad?

DZIĘKI NIE­ZWY­KŁEJ wy­ro­zu­mia­ło­ści ciotki, która prze­rwała na chwilę mo­no­log, żeby po­zwo­lić wy­po­wie­dzieć się przy­ro­dzie, usły­sze­li­śmy ha­łas. Kule lodu od­bi­jały się od da­chu, pu­kały do okien, biły pię­ściami ogród, bez­li­to­sne dla na­stur­cji i cy­nii, które le­d­wie kilka dni temu ze­chciały wzejść na nowo przy­go­to­wa­nej grządce. Grządka była te­raz błot­ni­stą dróżką, wy­ście­loną zie­lo­nymi trup­kami na­szych ulu­bio­nych kwia­tów. Ogród przy­po­mi­nał bo­isko do te­nisa, na któ­rym ćwi­czą roz­wy­drzone przed­szko­laki. Białe kule ra­niły wszystko, strze­lały bez li­to­ści do de­li­kat­nych ta­wu­łek, przy­bi­jały do ziemi fi­li­gra­nowe szał­wie i ko­ci­miętki, dziu­ra­wiły na wy­lot li­ście ka­talpy, gry­zły tu­li­pa­nowca, za­ata­ko­wały cał­kiem już spore malwy, któ­rym nie udało się scho­wać pod da­chem i pa­dły mar­twe na na­szych oczach, do sa­mego końca na bacz­ność.

Na mi­nutę wszystko za­mil­kło, świat po­zwo­lił tylko ude­rzać i za­bi­jać, kara za wcze­sne lato prze­ta­czała się przez nasz ogród roz­ko­szy ziem­skich i nisz­czyła ułudę na­szej pracy, zie­lo­nego piękna i ja­kie­go­kol­wiek wła­da­nia czym­kol­wiek. Pa­trzy­li­śmy przez okno, bez­radni, oto­czeni winą bez­piecz­nych ścian domu i za­pa­chem świe­żego cia­sta. Przez chwilę wy­brzmie­wało tylko nie­winne, ryt­miczne umie­ra­nie. Ale po tej chwili grad wcale nie prze­stał pa­dać. Za to ode­zwała się ciotka.

NO I TAK, mo­głam wyjść wcze­śniej, ale któż to mógł prze­wi­dzieć, jak­bym wie­działa, to­bym wy­szła albo za­dzwo­niła, żeby po mnie przy­je­chali, a te­raz to już nie mogą przy­je­chać, bo taki grad to prze­cież i dziury w sa­mo­cho­dzie po­trafi zro­bić. Trzeba po­cze­kać, aż przej­dzie. Już po­wi­nien przejść, ale coś wi­dzę, że nie prze­cho­dzi. Zwy­kle taki grad nie pada aż tak długo, a ten dość długo już. Nie wiem ile, ale długo. Aż mi her­bata zdą­żyła wy­sty­gnąć. Nie rób mi, ja lu­bię zimną, ale w su­mie mo­żesz mi zro­bić, bo nie wia­domo, ile ten grad jesz­cze bę­dzie tak tłukł. Tłu­cze i tłu­cze, wszyst­kie malwy wam po­tłu­kło. A co tam mia­łaś po­sa­dzo­nego? Bób? Lu­bię bób. Ale to już nic z ta­kiego bobu nie bę­dzie, na­wet mszyce go nie ze­chcą. A za­po­wia­dali ten grad? Nie pa­trzy­li­ście na pro­gnozę? Może i za­po­wia­dali. Ale skąd to czło­wiek może wie­dzieć, że mu się w jed­nej chwili ży­cie od­mieni, mój mąż wy­szedł z domu i umarł, na obiad miał wró­cić i nie wró­cił, umarł, bo my­śmy zwy­kle o czter­na­stej je­dli obiad, i po­wie­dział, że tylko na chwilę, po ga­zetę, i umarł. A wy o któ­rej je­cie obiad? O pięt­na­stej? No to nie­długo już w su­mie. A tu grad pada i pada, ani się wyjść z domu nie da. Ja bym za­dzwo­niła, żeby po mnie przy­je­chali, ale może niech się ten grad skoń­czy naj­pierw, to za­dzwo­nię, zresztą w taki grad to pew­nie nie od­biorą te­le­fonu. Nie, ja nie je­stem głodna, zja­dłam trzy ka­wałki cia­sta, dla mnie nie przy­go­to­wuj, a co masz na obiad? Po­trawkę? Ale z grosz­kiem? Ja też ro­bię za­wsze z grosz­kiem i spe­cjal­nie daję wię­cej, prze­pa­dam za grosz­kiem. Nie, na­prawdę, nie będę ja­dła, nie rób­cie so­bie kło­potu, która to go­dzina, pada i pada, i nie ma jak za­dzwo­nić. Na­prawdę wy­godne te krze­sła ma­cie, tak długo już sie­dzę i na­wet mnie krę­go­słup nie bar­dzo boli. No ja ro­zu­miem, że z sa­mych po­mi­do­rów, i to ze skle­po­wych, wszyst­kie wa­rzywa ci pew­nie grad wy­tłukł. Na­wet nie ma jak wyjść zo­ba­czyć, ale co tu oglą­dać, chyba się by tylko czło­wiek po­pła­kał ze zmar­twie­nia.

STA­LI­ŚMY PRZY OKNIE i nie było jak tego świata ogar­nąć, nie było jak się w ogóle do niego od­nieść, bo co tu można, ciotka, grad, słowa o ni­czym wy­peł­nia­jące nasz dzień jak głu­pia książka, za­brana bez­re­flek­syj­nie na dwu­ty­go­dniowe wczasy, taka głu­pia i źle na­pi­sana, ale jedna je­dyna, czy­tana wy­łącz­nie z przy­zwo­ito­ści wo­bec upły­wa­ją­cego czasu. Jak długo ciotka już tu sie­dzi. Przy­szła na pięt­na­ście mi­nut, ale kwa­drans tak ła­two daje się po­mno­żyć. Jak długo już pada ten grad. Jak długo głu­pie­jemy. Co jest jesz­cze do znisz­cze­nia. Czego nie mamy szans ukryć przed tymi kwa­dran­sami, stu­ka­ją­cymi w dach. Przed czym nie umiemy się obro­nić.

BAR­DZO DŁUGO już ten grad pada, pada i pada, już my­śla­łam przez chwilę, że prze­sta­nie, a tu chyba wcale nie ma za­miaru prze­stać. Tro­chę się u was za­sie­dzia­łam, ale nie ma jak wyjść, sami wi­dzi­cie, psa z ku­lawą nogą by nie wy­pu­ścił, a co do­piero starą ciotkę. Zresztą jak się miło roz­ma­wia, to czas szyb­ciej pły­nie. Nie na­kła­daj mi tyle, ja tyle nie zjem. Bar­dzo smaczne, ale tyle nie mogę, zresztą ja mam obiad w domu. Na spró­bo­wa­nie tylko tej su­rówki. Jak­byś miała ja­kąś wodę albo sok, bo bez po­pi­ja­nia to mi trudno. Nie, nie otwie­raj dla mnie spe­cjal­nie, ja się mogę wody z kranu na­pić, a jaki to jest sok? Jabł­kowy? Może być jabł­kowy. No, z ja­błek to nici będą, jak taki grad. Jesz­cze pada, coś po­dob­nego. Ale tak jakby prze­sta­wał. To może ja za­dzwo­nię już, żeby przy­je­chali po mnie, bo za­nim przy­jadą, to bę­dzie po gra­dzie, a też do wie­czora wam nie mogę na gło­wie sie­dzieć, każdy ma swoje sprawy. Cho­ciaż z ro­dziną to trzeba kon­takt utrzy­my­wać, jak ktoś jest star­szy, tak jak ja, to się ro­dzinę do­ce­nia, czło­wiek się chce spo­tkać, bo kto to wie, kiedy nas za­brak­nie i już nie bę­dzie się do kogo ode­zwać? Ja dla­tego tak cho­dzę, bo so­bie po­sta­no­wi­łam, że z ro­dziną będę utrzy­my­wać kon­takt, bo to ro­dzina w końcu jest. Naj­bliżsi. A ja je­stem ciotką prze­cież.

ZE­GAR TY­KAŁ. Grad się tłukł, jakby chciał po­otwie­rać wszyst­kie okna i drzwi i wpaść do nas, ja tylko na pięt­na­ście mi­nu­tek, zbiję was po gło­wach i już mnie nie ma. Wi­delce dzwo­niły na ta­ler­zach. Ciotka mó­wiła ryt­micz­nie, jakby ste­ro­wała tą wielką per­ku­sją. Ciotka. Słowa jak kule lodu.

– A czyją wła­ści­wie ciotka jest ciotką?

Ciotka spoj­rzała na cie­bie, jakby wy­sta­wało ci z ust coś nie­przy­zwo­itego, od go­dziny prze­żu­wane, za­gry­zione i nie­ob­darte z fu­tra czy pie­rza tru­chło, któ­rego resz­tek mu­sisz się po­zbyć.

– Roz­ma­wia­li­śmy wła­śnie o tym wcze­śniej, za­nim cio­cia przy­szła, wła­ści­wie to rano roz­ma­wia­li­śmy, że nie wiemy, czyją ciotka jest ciotką. Ro­dzina, tak, naj­bliżsi, ale czyją ciotka ciotką wła­ści­wie jest? Jak my je­ste­śmy spo­krew­nieni?

Ciotka odło­żyła sztućce i za­słu­chała się w gra­dową mu­zykę wiel­kiego na­pra­wia­cza, który stuka i wierci, bo ma chęć coś na­pra­wić, a i tak psuje wszystko, co tylko weź­mie w rękę. Wy­tarła usta, wy­piła łyk soku jabł­ko­wego.

– Bar­dzo smaczny obiad. Dzię­kuję, pójdę już.

– Ależ niech się cio­cia nie ob­raża, my na­prawdę...

– Cio­ciu, to prze­cież nie ma zna­cze­nia! My nie chcie­li­śmy...

– Czyją ja je­stem ciotką? Jak to, czyją ja je­stem ciotką? Jak można tego nie wie­dzieć. Prze­cież je­ste­śmy ro­dziną. Ja nie my­śla­łam, że kie­dy­kol­wiek, że na sta­rość ta­kie coś.

Ciotka nie pod­no­siła głosu, ale całe jej ciało, duże, za­kry­wa­jące sobą krze­sło, fa­lo­wało wzbu­rze­niem i zdu­mie­niem, jakby na­gle zna­lazł się wiatr tak silny, że był w sta­nie ciotką po­trzą­snąć i za­ło­po­tać. Mó­wiła po­woli, pa­trząc wciąż na nas, i to było chyba gor­sze, niż gdyby za­częła krzy­czeć. Czu­li­śmy się winni. Winni po­dwój­nie. Że je­ste­śmy winni i że nie wiemy dla­czego.

– Po pro­stu chcie­li­śmy za­py­tać...

– Cio­ciu, ależ do­prawdy!

– My się chęt­nie do­wiemy, po­roz­ma­wiamy...

– Nie, po pro­stu już nie bę­dziemy za­da­wać ta­kich py­tań. Po co w ogóle za­py­ta­łeś?

– Wła­śnie! Po co ja za­py­ta­łem? Nie wiem, po co za­py­ta­łem! Już nie za­py­tam!

– Ro­dzina prze­cież!

– Tak! Ro­dzina! Do­ro­bić cioci her­baty? Już sta­wiam wodę. A może się cio­cia na­le­weczki na­pije?

– Nie – po­wie­działa ciotka, wsta­jąc z do­sto­jeń­stwem, na ja­kie po­zwa­lała jej ma­je­ste­tyczna bu­dowa. – Ni­czego się już nie na­piję. Pójdę so­bie. Czło­wiek do ro­dziny przy­cho­dzi z otwar­tymi ra­mio­nami, żeby choć kwa­drans spę­dzić na mi­łej roz­mo­wie, a tu ta­kie coś. Na­wet słów nie mam na ta­kie coś. Idę.

– Może od­wieźć cio­cię?

– Może za­dzwo­nić?

– Niech cio­cia przy­naj­mniej prze­czeka ten grad.

– Nie pu­ścimy cioci na taką po­godę prze­cież.

– Nie pu­ści­cie mnie! – żach­nęła się ciotka, sto­jąc już przy drzwiach. – A kto mnie niby nie pu­ści, jak wy na­wet nie ma­cie po­ję­cia, czyją ja ciotką je­stem?

Do wnę­trza wpa­dło chłodne, orzeź­wia­jące wes­tchnie­nie po­wie­trza. Ga­nek usłany był lo­do­wymi ku­lami, które ciotka od­gar­nęła czub­kiem buta.

– Dzię­kuję za go­ścinę – po­wie­działa, nie od­wra­ca­jąc się. – Do wi­dze­nia. Pa­mię­taj­cie, że... a wła­ści­wie to już nic.

DRZWI TRZA­SNĘŁY. Przez kilka se­kund sie­dzie­li­śmy bez ru­chu, zdu­mieni szyb­ko­ścią ostat­nich kilku mi­nut, w cza­sie któ­rych zda­rzyło się coś, co wła­ści­wie trudno było na­zwać. Nie mie­li­śmy na­wet słowa na ta­kie coś, jak po­wie­działa ciotka.

Wła­śnie, ciotka prze­cież. Rzu­ci­li­śmy się do drzwi, żeby ją jesz­cze zo­ba­czyć, żeby może to ja­koś od­krę­cić, oca­lić, tylko co, co tu zo­stało do oca­le­nia, wszystko znisz­czone i to nie wia­domo jak i dla­czego.

Była już zbyt da­leko, żeby ją za­wo­łać. Zwy­kle cho­dziła wolno, ale te­raz ma­sze­ro­wała szyb­kim kro­kiem, jakby gniew i zdu­mie­nie nio­sły ją przed sie­bie wbrew moż­li­wo­ściom sta­rych nóg. Naj­dłu­żej pa­da­jący grad, jaki wi­dzie­li­śmy. Ogród był biały jak w stycz­niu, lód zmie­nił trawę i kwiaty w tłu­ste włosy przy­le­pione do ły­sie­ją­cej czaszki. A ciotka szła. Od­cho­dziła. Lo­dowe kule omi­jały ją, jakby jej ciało sta­no­wiło dla nich ba­rierę, w którą nie wolno ude­rzyć. Szła, od czasu do czasu ła­piąc białe bomby w gołe ręce albo pod­no­sząc któ­rąś z ziemi. Rzu­cała je da­leko przed sie­bie. Wy­glą­dała, jakby się świet­nie ba­wiła.

ZOŚKA PA­PU­ŻANKA (ur. 1978), pi­sarka. Jej de­biu­tancka po­wieść Szopka była no­mi­no­wana do Na­grody Li­te­rac­kiej Nike i – dwu­krot­nie – do Pasz­por­tów „Po­li­tyki”. Za po­wieść On otrzy­mała no­mi­na­cję do Ogól­no­pol­skiej Na­grody Li­te­rac­kiej dla Au­torki Gry­fia 2017. W ostat­nich la­tach uka­zały się także Przez (2020), Ką­kol (2021) i Ża­den ko­niec (2023). Mieszka w Kra­ko­wie.

Proza w „Pi­śmie” wspiera Mia­sto Gdy­nia, spon­sor Na­grody Li­te­rac­kiej GDY­NIA.

Wię­cej opo­wia­dań prze­czy­tasz lub wy­słu­chasz na ma­ga­zyn­pi­smo.pl/proza

PO­EZJA

why so se­rious fa­ther­fuc­ker

KA­TA­RZYNA SZAU­LIŃ­SKA

prze­bij szpi­leczką ja­jeczko de­spe­ra­cji spo­kój się roz­leje jak prze­bite żółtko a spo­kój to śmierć więc je­śli masz coś nie patrz szpilkę pa­kuj w oko źre­nica jest dziurą a siat­kówka grą – może w cho­wa­nego kiedy się ukry­wasz bo lecą bomby wszystko się roz­pada ale w swoim tem­pie – to zna­czy nie twoim ty spo­koj­nie wa­ruj ro­wer jest nie­bie­ski i stoi na desz­czu za to wjeż­dżają ko­ro­zja i grynsz­pan a co rak? po­dobno jest biały ale go wi­dzia­łaś w pla­strach ra­czej jak kieł­basę niż chleb: mózg dwu­na­sto­latki w mu­zeum me­dy­cyny i bum! dwa­dzie­ścia dni w ma­riu­polu do­staje oscara oglą­dasz wie­rzysz w boga prze­sta­jesz bać się śmierci przy­cho­dzi płacz inne do­bre i ba­nalne rze­czy wolno je wziąć? wolno nie wziąć? matko folks­doj­czera? więd­nie ci wzrok osiada na ziemi zmie­lo­nej z ko­śćmi coś jakby pa­rówka je­dzona z ke­czu­pem przez żywą czte­ro­latkę którą chcesz oca­lić mię­dzy po­wie­kami tylko nie zgnieć rzęsą oj nie pa­trzysz bum!

KA­TA­RZYNA SZAU­LIŃ­SKA (ur. 1987), po­etka, pro­za­iczka, psy­chiatrka i psy­cho­te­ra­peutka. Au­torka no­mi­no­wa­nego do Na­grody Li­te­rac­kiej Nike zbioru opo­wia­dań Czarna ręka zsia­dłe mleko (Fil­try, 2022), ksią­żek po­etyc­kich: Druga osoba (Biuro Li­te­rac­kie, 2020) i Kryp­to­dom (Biuro Li­te­rac­kie, 2023), sce­na­riu­sza ko­miksu o de­pre­sji Czarne fale i mo­no­dramu Cór­cia wy­sta­wia­nego w Te­atrze WAR­Sawy. Uro­dziła się w Ko­ło­brzegu, mieszka w War­sza­wie.

STU­DIUM

Wro­bieni w krem

tekstKA­TA­RZYNA KA­ZI­MIE­ROW­SKAry­sunkiAGNIESZKA WRZO­SEK

KO­SME­TYK TO 10 PRO­CENT skład­ni­ków ak­tyw­nych i 90 pro­cent sto­ry­tel­lingu – to mój wnio­sek po mie­sią­cach ba­dań opo­wie­ści, któ­rymi ma­mią nas pro­du­cenci kre­mów do twa­rzy.

Ta hi­sto­ria ma swój oso­bi­sty po­czą­tek. Przy­cho­dzi taki mo­ment, kiedy pew­nego po­ranka, ja­koś w oko­licy swo­ich uro­dzin, czło­wiek spo­gląda w lu­stro i – być może po raz pierw­szy od dawna – wi­dzi sie­bie na­prawdę. Wi­dzi bladą twarz, spuch­nięte po zbyt krót­kim śnie po­wieki, zmarszczki. Wi­dzi swój PE­SEL. Nie­któ­rzy z nas od­wra­cają się wtedy z nie­chę­cią i, do­ko­nu­jąc po­ran­nej to­a­lety, sta­rają się nie zer­kać w lu­stro, aby nie mu­sieć się mie­rzyć z nie­wy­godną prawdą. Inni udają się do ap­teki, dro­ge­rii, dzwo­nią do przy­ja­ciela albo od­pa­lają in­ter­net i wpi­sują w wy­szu­ki­warkę: „kremy prze­ciw­zmarszcz­kowe 40 plus”. By­łam tym ostat­nim przy­pad­kiem. Prze­szu­ka­łam asor­ty­ment oko­licz­nych dro­ge­rii. Po­py­ta­łam przy­ja­ció­łek. Po ty­go­dniach po­szu­ki­wań moim oczom uka­zał się krem. Czu­łam, że to ten. Nie­bie­ski, w szkla­nym opa­ko­wa­niu, bo­gaty w skład­niki ak­tywne. W pro­mo­cji za je­dyne 300 zło­tych. Ni­gdy tyle nie wy­da­łam na ko­sme­tyk. Może to błąd, może pora nad­ro­bić stra­cony czas i się szarp­nąć? By­łam bli­sko kupna, ale w ostat­niej chwili się po­wstrzy­ma­łam.

Wiele i wielu z nas się nie po­wstrzy­muje. Nie oszczę­dzamy na ko­sme­ty­kach. Pol­ski ry­nek pro­duk­tów do pie­lę­gna­cji skóry w 2023 roku był wart pra­wie 6 mi­liar­dów zło­tych. Pla­suje to na­sze pań­stwo na szó­stym miej­scu w Eu­ro­pie, po Niem­czech, Fran­cji, Wiel­kiej Bry­ta­nii, Wło­szech i Hisz­pa­nii. Zgod­nie z da­nymi firmy ba­daw­czej PMR z 2021 roku po­nad 58 pro­cent Po­la­ków de­kla­ruje za­kup kremu do twa­rzy – od­po­wie­działo tak 79 pro­cent prze­py­ta­nych ko­biet i 34 pro­cent męż­czyzn. Uży­wa­nie kre­mów przez tych ostat­nich sta­bil­nie wzra­sta, zwłasz­cza – jak po­daje por­tal Prze­my­sl­ko­sme­tyczny.pl – w gru­pie wie­ko­wej 50 plus, która sta­nowi w Pol­sce po­nad 40 pro­cent po­pu­la­cji.

Od po­kusy kupna kremu za trzy stówki prze­szłam do ana­lizy, jak do­ko­na­łam men­tal­nego prze­skoku z pa­trze­nia w lu­stro do chęci na­by­cia cze­goś, o czym na­wet nie wiem, czy jest mi na­prawdę po­trzebne. Za­miast de­cy­zji o za­ku­pie wy­bra­łam te­le­fon do Ewy Pa­ra­dow­skiej, spe­cja­li­zu­ją­cej się w pro­fi­lak­tyce prze­ciw­sta­rze­nio­wej ko­sme­to­lożki gwiazd (z jej usług ko­rzy­sta mię­dzy in­nymi ak­torka Agnieszka Gro­chow­ska).

– Cena kremu po­wy­żej 300 zło­tych naj­czę­ściej jest nie­uza­sad­niona. Co niby ta­kiego może w so­bie za­wie­rać, skoro naj­lep­sze moż­liwe skład­niki ak­tywne można zmie­ścić w kre­mie za 50 zło­tych? – pyta mnie re­to­rycz­nie. A to ro­dzi ko­lejne py­ta­nie: czy in­we­sty­cja w kremy prze­ciw­zmarszcz­kowe w ogóle ma sens? A je­śli tak, to jak nie ku­pić kota w worku? Skoro sprze­daż ko­sme­ty­ków do pie­lę­gna­cji twa­rzy ro­śnie, to jak wraz z co­raz więk­szą i bo­gat­szą ofertą po­ła­pać się w tym, co warto ku­pić?

Kró­li­cza nora

TO NIBY PRO­STE: cho­dzi o krem do twa­rzy, naj­le­piej z bo­ga­tym, do­brym skła­dem, a jesz­cze mógłby być eko­lo­giczny, or­ga­niczny, ład­nie pach­nieć i za­wie­rać w so­bie modne sub­stan­cje, o któ­rych gdzieś czy­ta­li­śmy. Ale co to wszystko zna­czy? I skąd wiemy, że uży­wamy kremu do­brze dzia­ła­ją­cego na kon­dy­cję na­szej skóry? Bo prze­cież nie każdy ko­sme­tyk jest dla każ­dego, na­sza skóra ma swoje wy­zwa­nia i różni się po­trze­bami.

– Krem może wy­su­szać, po­draż­niać, uczu­lać skórę, wresz­cie może wcale nie dzia­łać na nią od­mła­dza­jąco. Wi­dzę to u mo­ich klien­tek, które przy­cho­dzą z kar­to­nami peł­nymi kre­mów, a ja mu­szę im po­wie­dzieć, że to wszystko do wy­rzu­ce­nia – opo­wiada mi Ewa Pa­ra­dow­ska. – Ostat­nio od­wie­dziła mnie klientka z czte­rema kre­mami wio­dą­cej bry­tyj­skiej marki, na które wy­dała 1000 zło­tych. Mu­sia­łam jej po­wie­dzieć, że nie są do­bre dla jej skóry, mimo że ogól­nie miały bar­dzo do­bre składy – do­daje.

To nie­szcze­gól­nie dziwne, że je­ste­śmy za­gu­bieni. Ko­sme­tyki do pie­lę­gna­cji twa­rzy re­kla­mują nie­mal wszy­scy. Od gwiazd Hol­ly­wood po na­sze lo­kalne, in­flu­en­ce­rzy, ce­le­bryci, youtu­be­rzy, in­sta­gra­me­rzy, blo­ge­rzy, vlo­ge­rzy, tik­to­ke­rzy – you name it. Ro­bią to także eks­perci: der­ma­to­lożki, spe­cja­li­ści me­dy­cyny es­te­tycz­nej, ko­sme­to­lożki, ko­sme­tyczki, die­te­tycy.

Re­klamy ło­wią na­szą uwagę na Fa­ce­bo­oku, In­sta­gra­mie, w ko­lo­ro­wych ma­ga­zy­nach. Nie­które z tych ostat­nich mają spe­cjalne do­datki ko­sme­tyczne, po­świę­cone kre­mom prze­ciw­zmarszcz­ko­wym i me­dy­cy­nie es­te­tycz­nej. Z jed­nej strony re­klamy stra­szą nas, by nie prze­ga­pić mo­mentu, kiedy na­sza skóra nie­mal od­pad­nie nam z twa­rzy, je­śli nie bę­dziemy uży­wać od­po­wied­nich kre­mów, z dru­giej – za­chę­cają do pie­lę­gna­cji i dba­nia o sie­bie w du­chu po­si­tive za po­mocą zdjęć i fil­mi­ków z dwu­dzie­sto­let­nimi mo­del­kami lub ak­tor­kami, jak gło­śna re­klama z mło­dziutką Carą De­le­vin­gne pro­mu­jącą krem prze­ciw­zmarszcz­kowy.

Czy na taki spe­cy­fik dla dwu­dzie­sto­pię­cio­latki (w 2016 roku) nie jest ciut za wcze­śnie? Po­trzeba od­mła­dza­nia się, wal­cze­nia z na­tu­ral­nie zmie­nia­jącą się skórą i cia­łem jest tak silna, że – jak w stycz­niu 2024 roku do­no­sił bry­tyj­ski „The Gu­ar­dian” – tam­tejsi der­ma­to­lo­dzy biją na alarm, bo już dzie­się­cio­let­nie dziew­czynki chcą sto­so­wać ku­ra­cje od­mła­dza­jące. Cóż, wszyst­kie je­ste­śmy tego warte – jak głosi naj­po­pu­lar­niej­sze ha­sło w branży be­auty wy­my­ślone przez kon­cern L’Oréal. I cho­ciaż w od­po­wie­dzi na głosy der­ma­to­lo­gów pro­test pod­nio­sły same Bry­tyjki, do­ma­ga­jąc się, by skoń­czyć z mi­tem, że za po­mocą kremu można cof­nąć czas, a re­kla­mo­wa­nie ku­ra­cji prze­ciw­zmarszcz­ko­wych w du­chu anti age nie różni się ni­czym od pro­mo­wa­nia cho­ro­bli­wie chu­dych syl­we­tek mo­de­lek i wpy­cha­nia tym sa­mym dziew­czy­nek w za­bu­rze­nia od­ży­wia­nia, ry­nek be­auty ma się bar­dzo do­brze. Cen­trum na­szych sta­rań staje się twarz – by była świeża, młoda, bez zmarsz­czek i za­wsze glow.

Oglą­dam fil­miki pol­skich i za­gra­nicz­nych in­flu­en­ce­rek, które zaj­mują się „roz­pa­ko­wy­wa­niem” na­pi­sów na kre­mach. Jedna z nich, skin­flu­en­cerka (z ang. skin, czyli skóra) i mo­delka Cas­san­dra Bank­son, na YouTu­bie mówi wprost: „Prze­mysł be­auty jest pe­łen kłamstw zwią­za­nych z pie­lę­gna­cją skóry, a my w nie wie­rzymy. (...) Wy­da­wa­łam 90 do­la­rów na pro­dukt do my­cia twa­rzy, bo po­le­cił go w re­kla­mie ktoś znany. Ale naj­bar­dziej da­wa­łam się na­brać na zdję­cia przed uży­ciem pro­duktu i po nim, nie zda­wa­łam so­bie sprawy, jak ważne są fil­try na­kła­dane na ka­merę czy ko­rzystne oświe­tle­nie i że pro­du­cenci ich uży­wają”.

TO WSZYSTKO, JAK gło­szą re­klamy, można osią­gnąć je­dy­nie za po­mocą ko­sme­ty­ków o wy­jąt­ko­wych skła­dach. Firmy prze­ści­gają się w pro­po­zy­cjach: re­ti­nol (al­ko­ho­lowa forma wi­ta­miny A), wi­ta­mina A, E i C – te po­wta­rzają się naj­czę­ściej i do­ty­czą skład­ni­ków po­twier­dzo­nych na­ukowo; ko­mórki ma­cie­rzy­ste, złoto czy – moje ulu­bione – dia­men­towa esen­cja po­pra­wia­jąca owal twa­rzy, krem wy­peł­nia­jący zmarszczki z ja­dem żmij oraz skład­niki ak­tywne zmie­nia­jące DNA – ta­kie skarby też znaj­dzie­cie w opi­sach kre­mów. Do tego do­cho­dzą jesz­cze trendy: tylko eko, tylko dermo, tylko or­ga­niczne, tylko na­tu­ralne, tylko z wą­krotką azja­tycką albo w ogóle sto pro­cent pie­lę­gna­cji azja­tyc­kiej. Jesz­cze ko­niecz­nie kwas hia­lu­ro­nowy i algi albo naj­le­piej – skład­niki z Mo­rza Mar­twego. Re­klamy kre­mów prze­ciw­sta­rze­nio­wych za­pew­niają, że od­młod­nie­jemy dzięki skład­ni­kom ak­tyw­nym, a firmy je pro­du­ku­jące za­pew­niają o ba­da­niach, te­stach der­ma­to­lo­gicz­nych i kon­sul­ta­cjach eks­perc­kich.

– Trzeba pa­mię­tać, że to, co re­kla­muje się w kre­mie, pew­nie tam jest, ale nie wia­domo, w ja­kim stę­że­niu i czy w ogóle te skład­niki są ak­tywne. A cza­sem jedno z dru­gim ma nie­wiele wspól­nego – zwraca mi uwagę Jola Za­jąc, che­miczka i tech­no­lożka pro­duk­cji pra­cu­jąca do nie­dawna w naj­więk­szych pol­skich fir­mach pro­du­ku­ją­cych ko­sme­tyki: Eve­line, Der­mice i Dr Ire­nie Eris. [Skład­nik ak­tywny to taki skład­nik ko­sme­tyku, który ma dzia­ła­nie pie­lę­gna­cyjne na skórę i po­pra­wia jej kon­dy­cję – przyp.red].

Po­dob­nie mówi o tym dok­torka Ewa Chle­bus, der­ma­to­lożka i wła­ści­cielka war­szaw­skiej Kli­niki dr Chle­bus: – Pro­blem po­lega na tym, że nie za­wsze wiemy, czy to, co na­pi­sano na opa­ko­wa­niu, rze­czy­wi­ście znaj­duje się w środku – opo­wiada mi eks­pertka i na­wią­zuje do gło­śnej w grud­niu 2023 roku sprawy, kiedy to kilka te­ste­rek zro­biło ba­da­nia ko­sme­ty­ków. Oka­zało się, że kilka pro­duk­tów z na­tu­ral­nym re­ti­na­lem (Re­ti­na­tu­rel) za­wiera znacz­nie niż­sze stę­że­nie niż to wy­mie­nione na opa­ko­wa­niach. Za­py­ta­łam o to dys­try­bu­tora Re­ti­na­tu­relu na Eu­ropę – Adeka Eu­rope – oraz dok­tora An­dre­asa Na­umanna, za­ło­ży­ciela firmy Ha­lo­tek, która zaj­muje się po­zy­ski­wa­niem Re­ti­na­tu­relu. „Pro­dukty bio­tech­no­lo­giczne wy­ma­gają ry­go­ry­stycz­nej kon­troli i cer­ty­fi­ka­tów – pi­sze mi w ma­ilu Hay­ate Za­rth, me­na­dżerka do spraw sprze­daży i mar­ke­tingu Adeki Eu­rope. – Każda do­star­czana przez nas [do pro­du­cen­tów ko­sme­ty­ków – przyp. red.] par­tia za­wiera ana­lizę HPLC [high-per­for­mance li­quid chro­ma­to­gra­phy, czyli wy­so­ko­sprawna chro­ma­to­gra­fia cie­czowa, me­toda iden­ty­fi­ka­cji i ba­da­nia czy­sto­ści związ­ków che­micz­nych – przyp. red.] po­twier­dza­jącą za­war­tość re­ti­nalu w Re­ti­na­tu­relu. Od­po­wia­damy za sam su­rowy ma­te­riał, a nie za koń­cową for­mułę, jaka znaj­duje się po­tem w kre­mie” – do­daje. – Od pra­wie dwóch de­kad, od­kąd ro­bię kon­kursy i ran­kingi ko­sme­tyczne, za­sta­na­wiam się nad ak­tyw­no­ścią sub­stan­cji czyn­nych w ko­sme­ty­kach, a te­raz wy­cho­dzi na to, że chyba nie mam się nad czym za­sta­na­wiać, bo może tych sub­stan­cji tam nie ma – przy­znaje Chle­bus.

Py­tam, jak to moż­liwe, że w kre­mie, który re­kla­muje się sub­stan­cjami czyn­nymi, może ich w ogóle nie być. Sły­szę, że z wielu po­wo­dów, na przy­kład ni­skiego stę­że­nia. Po­żą­dane dziś skład­niki czynne, jak re­ti­nol czy wi­ta­mina C, są dro­gie. – Ro­bię ko­sme­tyki z re­ti­no­lem od kil­ku­na­stu lat. Wiem, ile kosz­tują pro­dukty na świa­to­wym rynku i że nie da się stwo­rzyć kremu z re­ti­no­lem w ce­nie po­ni­żej 100 zło­tych – ucina Chle­bus. – Jak wi­dzę taki za 25 zło­tych, to wiem, że nie ma tam prawa być re­ti­nolu. Je­śli chce pani mieć sku­teczną sub­stan­cję ak­tywną, uznaną na rynku der­ma­to­lo­gicz­nym, na­leży jej szu­kać w pre­pa­ra­tach ap­tecz­nych.

Spraw­dzam to z jedną che­miczką, która jest także tech­no­lo­giem pro­duk­cji. – Duże firmy do­stają spore marże od pro­du­cen­tów skład­ni­ków ak­tyw­nych, wtedy płacą sporo mniej za skład­niki, ale to nie jest kwe­stia marży tylko po­li­tyki firmy. Można pro­du­ko­wać kremy dro­gie i wciąż wkła­dać do nich tylko mar­ke­ting, a nie rze­czy­wi­ste skład­niki. Ale są firmy, które sta­wiają mocno na ja­kość i nie­za­leż­nie od cen pro­duk­cji kremu dbają o obec­ność i wła­ściwe stę­że­nie skład­ni­ków ak­tyw­nych także w pro­duk­tach, które kosz­tują 20–30 zł – ko­men­tuje. – Ja­sne, może wtedy jest w nich niż­sze stę­że­nie na przy­kład ta­kiego re­ti­nolu, ale jest on obecny. Ale to wszystko za­leży od po­li­tyki firmy.

Pula skład­ni­ków ak­tyw­nych jest za­mknięta od de­kad.

– Pod ko­niec lat 80. rzą­dził re­ti­nol. I pro­szę zo­ba­czyć, wró­cił do łask. Z ko­lei wi­ta­mina C po­ja­wiła się na po­czątku XXI wieku i te­raz znowu ma wielki co­me­back. I do­brze, trzeba się trzy­mać tego, co działa – do­daje Chle­bus. Py­tam, co to zna­czy, że skład­nik ak­tywny działa.

Na przy­kład suk­ces re­ti­nolu czy jego po­chod­nych tkwi w od­po­wied­nim stę­że­niu. Zbyt wy­so­kie wy­su­sza skórę, ale działa prze­ciw­trą­dzi­kowo, z ko­lei niż­sze po­woli wspo­maga pro­ces re­ge­ne­ra­cji skóry. Ko­lejna rzecz to ni­skie stę­że­nia kwa­sów owo­co­wych:

– Tylko 2 do 4 pro­cent kwasu gli­ko­lo­wego i wia­domo, że ten krem bę­dzie dzia­łał. Od­mła­dza­jąco dzia­łają ta­kie kwasy jak re­ti­nowy i gli­ko­lowy. Go­rzej z wi­ta­miną C, bo ona, o czym się nie mówi, jest trą­dzi­ko­genna, czyli sto­so­wana co­dzien­nie w złym mo­men­cie, na nie­przy­go­to­wa­nej skó­rze, spo­wo­duje szkody. Na­wet naj­lep­sze skład­niki ak­tywne szko­dzą w złym stę­że­niu lub nie­wła­ści­wie sto­so­wane – pod­su­mo­wuje Chle­bus. Poza tym, roz­wija te­mat eks­pertka, skład ko­sme­tyku to jedno, ale ważna jest też sama for­muła, czyli to, jak skład­nik ak­tywny działa z in­nymi sub­stan­cjami. – Je­śli re­ti­nol znaj­dzie się w kre­mie, w któ­rym za­czyna się utle­niać, to prze­staje dzia­łać – po­daje przy­kład.

Ale skład­niki ak­tywne w kre­mach są obecne, mają chro­nić na­szą skórę przed utratą wody i pro­mie­niami sło­necz­nymi, wzmac­niać ją, od­bu­do­wy­wać. Od czego za­cząć? Roz­wi­kłajmy tę ta­jem­nicę. Pierw­szy, który wy­mie­niają wszyst­kie po­znane przeze mnie eks­pertki jako ko­nieczny, jest filtr chro­niący przed pro­mie­niami UVA i UVB, czyli SPF (z ang. sun pro­tec­tion fac­tor). Ko­lej­nym jest wi­ta­mina C jako spraw­dzony an­ty­ok­sy­dant, a także wi­ta­miny E i A. Da­lej osła­wione re­ti­nole, re­ti­nale (stan po­śreni mię­dzy re­ti­no­lem a kwa­sem re­ti­no­wym) i ich po­chodne. Na­stęp­nie wy­stę­pu­jące w owo­cach kwasy: alfa- i beta-hy­drok­sy­kwasy (w tym głów­nie kwas sa­li­cy­lowy). Do tego skład­niki, które dzia­łają na skórę ko­jąco, czyli alan­to­ina, pan­te­nol i gli­ce­ryna. To wła­ści­wie ko­niec li­sty, ale nie ko­niec te­matu, bo każdy z tych skład­ni­ków nie­sie inne wy­zwa­nie. Oraz py­ta­nie, w ja­kim stę­że­niu znaj­duje się w kre­mie.

AL­BI­CJA, POL­SKA IN­FLU­EN­CERKA zaj­mu­jąca się ryn­kiem be­auty, na co dzień roz­pra­wia się z mi­tami ko­sme­tycz­nymi. Opo­wiada mi, jak ła­two tra­fić na krem re­kla­mo­wany jako taki z fil­trami SPF, który może wcale nie za­pew­niać de­kla­ro­wa­nej ochrony. Sama na wio­snę tego roku otrzy­mała od pol­skiej firmy kremy z fil­trami SPF 50 do te­stów.

– Skład kre­mów jest uło­żony ma­le­jąco, naj­pierw od tych skład­ni­ków, któ­rych jest naj­wię­cej, po te, któ­rych jest naj­mniej. I je­śli sub­stan­cje, które są fil­trami, zna­la­zły się na końcu składu, to jak ten krem może chro­nić skórę przed pro­mie­nio­wa­niem i być re­kla­mo­wany jako krem z fil­trem? I to jesz­cze jako SPF 50? – pyta re­to­rycz­nie. Spraw­dzam dwa kremy pol­skich firm. Te mają fil­try UV na sa­mym po­czątku składu. – Po­wie­dzia­łam przed­sta­wi­cie­lowi firmy, że nie ma opcji, że­bym za­re­ko­men­do­wała ten pro­dukt, bo nie znam tech­no­lo­gii, która by da­wała tak dużą ochronę przy tak ni­skim stę­że­niu. Wy­sła­łam krem do zna­jo­mego che­mika i tech­no­loga ko­sme­tycz­nego, który po­twier­dził, że też nie zna ta­kiej tech­no­lo­gii – do­daje. Mie­li­śmy już po­dobne sy­tu­acje – Główny In­spek­to­rat Sa­ni­tarny (GIS) wy­dał w 2023 roku ko­mu­ni­kat o wy­co­fa­niu z rynku ko­sme­ty­ków firmy Via­nek z fil­trem 50, bo skład nie od­po­wia­dał re­kla­mo­wa­nej ochro­nie.

– Kremy z wy­so­kimi fil­trami po­winny się stać pod­stawą co­dzien­nej ochrony, zwłasz­cza w przy­padku skóry wraż­li­wej – mówi dok­torka Ewa Chle­bus, która co roku przy­go­to­wuje ran­king naj­lep­szych ko­sme­ty­ków dla dwu­ty­go­dnika „Viva”. Do­daje jed­nak: – Na­to­miast nie wy­daje mi się, że za­wsze trzeba sto­so­wać te wy­so­kie. Filtr 15–20 wy­star­cza w co­dzien­nej ochro­nie.

Wi­ta­mina C z ko­lei jest do­brym, ale nie­sta­bil­nym an­ty­ok­sy­dan­tem, jak pod­kre­śla Ka­ro­lina Ba­zela, sa­fety as­ses­sorka (oce­nia­jąca bez­pie­czeń­stwo ko­sme­tyku na pod­sta­wie ta­kich da­nych jak spe­cy­fi­ka­cja jego po­szcze­gól­nych skład­ni­ków oraz wy­niki ba­dań już go­to­wego pro­duktu), była pra­cow­niczka Cen­trum Na­ukowo-Ba­daw­czego Dr Irena Eris i wła­ści­cielka firmy Dr. Ba­zela Co­sme­tics Con­sul­ting. – Co ozna­cza, że nie za­wsze wia­domo, czy wi­ta­mina C w kre­mie rze­czy­wi­ście jest ak­tywna – pod­kre­śla.

Re­ti­nole, re­ti­nale i ich po­chodne mają udo­wod­nione na­ukowo dzia­ła­nie jako po­pra­wia­jące kon­dy­cję sta­rze­ją­cej się skóry. – Sty­mu­lują włókna ko­la­ge­nowe, ela­stynę, dzia­łają prze­ciw­trą­dzi­kowo i an­ty­bak­te­ryj­nie – wy­mie­nia Ba­zela. – Ale to dro­gie skład­niki i wiele za­leży od sta­bil­nej for­muły kremu.

– Wi­ta­mina A za­warta w re­ti­no­idach jako je­den z nie­wielu skład­ni­ków ak­tyw­nych prze­nika war­stwę ro­gową skóry – do­daje jedna z na­ukow­czyń zaj­mu­jąca się sta­rze­niem się skóry, która zgo­dziła się na ano­ni­mową wy­po­wiedź.

A re­kla­mo­wane w kre­mach ko­la­gen i ce­ra­midy? – Nie prze­ni­kają skóry – wy­ja­śnia wspo­mniana na­ukow­czyni. – Ko­la­gen za­warty w kre­mach nie jest w sta­nie prze­nik­nąć głę­biej ze względu na duże mo­le­kuły. A ce­ra­midy, które wy­stę­pują w skó­rze, mogą dzia­łać na nią od ze­wnątrz je­dy­nie oklu­zyj­nie (po­kry­wają skórę po­włoką, która ha­muje utratę wody z na­skórka).

Kwas hia­lu­ro­nowy? – Ow­szem, działa na­wil­ża­jąco, gdy go na­kła­damy, ale nie po zmy­ciu – wy­ja­śnia eks­pertka. – Po­dob­nie naj­now­szy hit kre­mowy, skwa­lan, czyli wy­ciąg z oli­wek. Na­wilża jak kwas hia­lu­ro­nowy, ale po zmy­ciu jego dzia­ła­nie się koń­czy. Za to po­le­cam wi­ta­minę B3, czyli nia­cy­na­mid, który ma wła­ści­wo­ści prze­ciw­za­palne i w efek­cie działa prze­ciw­zmarszcz­kowo, choć nie jest do­bry dla każ­dego typu skóry.

Ro­ślinne ko­mórki ma­cie­rzy­ste w kre­mach? – Py­ta­nie, z czego te ko­mórki? Je­śli mamy wąt­pli­wo­ści, czy pro­du­cent pi­sze prawdę, trzeba po­szu­kać prac na­uko­wych, które po­twier­dzają ba­da­nia na da­nym skład­niku i jego po­zy­tywne dzia­ła­nie – tłu­ma­czy na­ukow­czyni. – Nie zna­la­złam rze­tel­nych ba­dań, które by to po­twier­dzały.

Py­tam też o ostat­nią no­wość w kre­mach, re­swe­ra­trol. – To zwią­zek, który może być nie­sta­bilny w obec­no­ści świa­tła i tlenu. Jego sku­tecz­ność w pro­duk­tach ko­sme­tycz­nych może być ogra­ni­czona przez te czyn­niki, chyba że pro­dukt jest od­po­wied­nio za­bez­pie­czony przed de­gra­da­cją. Nie prze­nika też ła­two przez ba­rierę na­skór­kową, co ogra­ni­cza jego po­ten­cjalne ko­rzy­ści w apli­ka­cji to­pi­kal­nej [na skórę – przyp. red.]. Nie wiemy za­tem, na ile re­swe­ra­trol jest w da­nym ko­sme­tyku ak­tywny. Nie ma ba­dań, bo w ta­kie nikt nie in­we­stuje.

Na­ukow­czyni do­daje, że ostat­nim hi­tem są kremy z eg­zo­so­mami. To mi­kro­pę­che­rzyki, które wy­dzie­lają na­sze ko­mórki, a w nich jest cała masa związ­ków ak­tyw­nych. Nie wiemy, jak eg­zo­somy z ro­ślin mogą dzia­łać na ludzką skórę. Nie ma ba­dań po­twier­dza­ją­cych, że w ogóle dzia­łają w kre­mie.

PI­SZĘ NA IN­STA­GRA­MIE