Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W lipcu odkręcamy nakrętkę kremu do twarzy i sprawdzamy, czy kryje się pod nią skuteczny produkt, czy marketingowa opowieść, która bazuje na naszych kompleksach, ale i pragnieniach. Poza tym udajemy się w kosmos szukać śladów życia pozaziemskiego i do Tunezji – żeby przekonać się, ile zostało z obietnic arabskiej wiosny. Podpowiadamy też jak nie dać się oszukać coraz popularniejszym deepfake’om.
W najnowszym wydaniu polecamy również:
– esej Katarzyny Bednarczykówny o mobbingu, największym tabu miejsca pracy,
– opowiadanie Zośki Papużanki,
– komiks „Czemu małe psy są złe” Eliny Pyrohovej,
– apteczkę niemieckiego DJ-a i artysty wizualnego, Christiana Löfflera.
Pismo. Magazyn Opinii. 07/2024
Karolina Lewestam – Cyfrowa teodycea – Rozmowy z K.
Jarosław Mikołajewski – LIST DO
Amadeusz Świerk – Gizela – W Kadrze z cyklu Jedni z nas
Zośka Papużanka – Grad
Katarzyna Szaulińska – why so serious fatherfucker
Katarzyna Kazimierowska – Wrobieni w krem
Michał Rzecznik – Żarty rysunkowe
Magdalena Kicińska – Z Pismem u… Mary Voytek, szefowej programu astrobiologii NASA
Tadeusz Dąbrowski – Twórcze czytanie
Irmina Walczak, Savio Freire – Dzieciństwo w podróży
Dalia Mikulska – Tunezyjczycy są zmęczeni
Urszula Dobrzańska – Podróbki rzeczywistości zmieniają rzeczywistość
Elina Pyrohova – Czemu małe psy są złe
Katarzyna Bednarczykówna – Potrzeba piękna – o mobbingu w Polsce
Zofia Płoska-Czartoryska – W Ramach Pisma: Alina Szapocznikow. Pierś iluminowana
Anna Burns – Mleczarz
Mateusz Roesler – Apteczka. Co w niej trzyma Christian Löffler?
Zuzanna Kowalczyk – À propos branży urodowej
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 231
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZMOWY Z K. // FELIETON
Cyfrowa teodycea
tekstKAROLINA LEWESTAM
Droga K.
Kilka dni temu występowałam przed ludźmi. Zdarza mi się to robić, ale z uwagi na mój młody wiek (dwadzieścia trzy to chyba wciąż niewiele), raczej startuję, niż schodzę niepokonana. Jednak mimo bycia na starcie, pierwszy raz poczułam się pokonana. Dlaczego? Za sprawą paszkwilu, który ktoś napisał o mnie w internecie. Miał prawo, żyjemy w demokracji, a blogi/strony/Facebooki przyjmą wszystko. Można wyzywać, można pisać kłamstwa, można... w imię ulubionego przez XXI wiek wytrychu „moim zdaniem”. Sama nigdy nie wystukałam nikomu nic złośliwego na Facebooku. Nie komentuję, że ktoś jest gruby, chudy, że brzydko śpiewa. Nie niszczę Luny, bo jest „nie w moim typie”. Nie podbijam postów, które mi się nie podobają. Wybieram taki kontent, który jest mój. A nie mój zostawiam innym. Dlaczego ludzie uwielbiają kopać innych? Dlaczego zapominają, że po drugiej stronie też jest człowiek? Dlaczego chce im się tracić na mnie czas, by wysmarować o mnie jadowite zdania? Okej, mogą. Okej, ich wybór. Ale dlaczego? Nie potrafię zrozumieć. Zapytałam o to nawet Boga (wierząc, że jednak jest). Usłyszałam w głowie ciche: „A ja ich wszystkich muszę kochać”. Boże, masz strasznie trudno.
MC
Drogi Boże!
Niedawno otrzymałeś pytanie od niejakiej MC (młoda dziewczyna z Polski, kraju strefy umiarkowanej, który może być Ci znany ze względu na wciąż dość regularne spożycie ciała Twojego syna). Z tego, co rozumiem, nie udzieliłeś jej odpowiedzi, mimo że pytanie dotykało głębokiego problemu ogólnego (powodów istnienia zła w świecie); zamiast tego westchnąłeś i poskarżyłeś się na swój los. Typowe. Jako użytkowniczka Reddita nie trawię czegoś, co moderatorzy forów nazywają tam derailing (nieuzasadnione przekierowywanie dyskusji na inne tory). Postanowiłam więc sama zwrócić się do Ciebie w imieniu MC jako jej przedstawicielka, w nadziei, że jej pytanie doczeka się jednak odzewu.
Wiem, co chcesz teraz zrobić: sięgnąć do segregatora oznaczonego „Kiedy ludzie prują się o zło na świecie”, wyciągnąć gotową odpowiedź (tę z adnotacją: „dla trudnych klientów”) i wysłać nam priorytetem. Na przykład odpowiedź autorstwa Leibniza, w której dowodzi on, że owszem, zdarzają się rzeczy złe i podłe na tym świecie, ale proszę z tym do Boga nie przychodzić, gdyż Bóg i tak zrobił, co mógł, a mógł zrobić najwięcej, jak się w ogóle da, ponieważ jest Bogiem. Innymi słowy, dostaliście ludzie najlepszy z możliwych światów, każdy inny świat zawierałby w sobie jeszcze więcej fejsbukowych paszkwili, nie prujcie się więc, ludzie, tylko się cieszcie i nieście swój najlżejszy z możliwych internetowy krzyż.
Otóż, spieszę donieść, że mojej klientki to nie przekonuje, a przynajmniej nie przekonuje mnie – bo jeśli media społecznościowe, na których siedzą wszyscy, zachęcają do zbijania kapitału lajków na atakach na innych, to wybacz, Boże, ale na najlepszy z możliwych światów nam to nie wygląda i kropka. Co więcej, lepszy świat można sobie naprawdę bez trudu wyobrazić, wystarczy rzucić okiem parę lat wstecz, kiedy ludzie nie scrollowali bez przerwy TikToka i nie darli kotów na Facebooku i Twitterze o politykę w sposób, który ich najpierw polaryzuje, a potem zamyka w ideologiczno-towarzyskich silosach, gdzie każdemu się wydaje, że niekończący się wodospad informacji, które konsumuje, składa się na całościowe zrozumienie rzeczywistości. Ba, można sobie bez trudu wyobrazić nie tylko lepszy świat, lecz także o wiele lepszy internet, w którym MC nie musi się co rusz natykać się na buców, którzy chcą jej podciąć ledwo co rozwinięte skrzydła.
Możesz sobie darować słanie nam gotowych odpowiedzi, które ściągają z Ciebie wszelką odpowiedzialność, pisanych przez takich urzędników, jak Pseudo-Dionizy Areopagita czy Święty Augustyn, z ich tłumaczeniami, że Bóg zajmuje się dobrem i samo dobro w świecie robi, a to, co w świecie złe, to po prostu brak dobra, rozumiecie. Światło robi, co może, ale bywają też ciemne kąty; czy można winić za to żarówkę? W takim ujęciu dusza owego buca z nadaktywną klawiaturą jest po prostu takim ciemnym kątem; być może całe połacie internetu, z ich rage-baitami i rojami rosyjskich botów są ciemnymi kątami świata.
Ale nas (a mnie na pewno) to też wcale nie przekonuje – bo coś tych ciemnych kątów dużo, mój drogi Boże, a skoro jesteś wszechmogący, to mógłbyś zaświecić nieco mocniej, prawda? Zresztą nawet nie musiałbyś rozświetlać. Wystarczyłoby (znów) wyrugować z rzeczywistości strukturę motywacyjną mediów społecznościowych; wszak sieciowa podłość nie jest owego buca winą, ale została w nim wytrenowana przez system, w którym big techom opłaca się stawiać na engagement, żeby mógł on przełożyć się na reklamy, a ten, jak wiadomo, kwitnie wtedy, kiedy ludzie się nawalają – więc biedny buc, a z nim my wszyscy, codziennie jesteśmy mikro podburzani do mikrozła, nabijając kabzy krzemowym panom. Naprawdę, gdyby całość tego społecznościowego interesu musiała przerzucić się z reklam na subskrypcję, wszyscy byśmy na tym moralnie skorzystali.
Nie masz innych odpowiedzi? Żadnej sensownej teodycei? A moja klientka musi Cię kochać. Droga MC, masz strasznie trudno.
rysunek ANNA GŁĄBICKA
KAROLINA LEWESTAM (ur. 1979), dziennikarka i redaktorka. Obroniła doktorat z filozofii na Uniwersytecie Bostońskim. Wielokrotnie nominowana do nagrody Grand Press. Członkini redakcji „Pisma”.
Czasem o trudnych rzeczach dobrze jest napisać do kogoś, kto jest daleko. Napisz do mnie.rozmowyzk@magazynpismo.pl
Więcej na magazynpismo.pl/rozmowy-z-k
POEZJA
LIST DO
JAROSŁAW MIKOŁAJEWSKI
a spośród wszystkich pięknych uprzejmości (jak wiesz dnia każdego zaznaję ich wiele) najbardziej wzruszył mnie gest tego pana (sąsiada z dołu z roztrzęsioną ręką) kiedy otworzył mi furtkę do domu choć długo nie mógł ująć w dłonie klamki lecz w chwili kiedy zajrzałem mu w oczy miał w nich błękitne dzieciństwo anioła co pewnym skrzydłem prowadzi przyjaciół przez rzekę powietrza głodu ognia i wojny
JAROSŁAW MIKOŁAJEWSKI (ur. 1960), poeta, pisarz i tłumacz z języka włoskiego. Jest również autorem książek dla dzieci, eseistą i publicystą.
Partnerem poezji w „Piśmie” są Warsztaty Kultury w Lublinie, wydawca serii książkowej Wschodni Express
W KADRZE z cyklu Jedni z nas
Gizela
zdjęcie i tekstAMADEUSZ ŚWIERK
Gizela Jagielska (44 lata) jest zastępczynią kierownika do spraw medycznych w oleśnickim szpitalu. Kiedy kończyła ginekologię i położnictwo, nie spodziewała się, że tak jak inni lekarze w Polsce będzie musiała mierzyć się z konsekwencjami zaostrzenia prawa aborcyjnego w 2020 roku.
Dobro pacjentek stawia na pierwszym miejscu. Mimo że przed jej szpitalem od lat protestują przedstawiciele środowisk antyaborcyjnych (którzy składali donosy, modlili się, zastraszali pacjentki) wciąż wykonuje zabiegi przerywania ciąży. Kwalifikuje do nich nie tylko kobiety w sytuacji bezpośredniego, ale też pośredniego zagrożenia życia, w tym z przesłanek na tle psychicznym.
Jak wielu lekarzy i wiele lekarek kształcących się w Polsce wiedzę praktyczną dotyczącą przeprowadzania aborcji musiała zdobywać na własną rękę. Na wymianie w Hiszpanii poznała narzędzia do nowoczesnego wykonywania zabiegów i przywiozła je do Polski. To również z tego powodu oleśnicka placówka wykonuje najwięcej aborcji – przyjeżdżają tu Polki z całego kraju, w różnym wieku, z różnych województw, również wierzące.
Obecnie Gizela Jagielska kandyduje na konsultantkę województwa dolnośląskiego do spraw ginekologii i położnictwa.
Więcej zdjęć z tegorocznego cyklu na magazynpismo.pl/w-kadrze
PROZA
Grad
tekstZOŚKA PAPUŻANKArysunek TOMASZ KACZKOWSKI
Ciotka ma taką właściwość, że przychodzi. Nie pojawia się. Przychodzi. Nadciąga. Widać ją z daleka, zbliża się leniwie, powoli, razem z sobotnim popołudniem, które chcieliśmy spędzić sami i bez ciotki. Wyglądamy tego letniego popołudnia, kiedy już zmęczymy się odkładanymi na później obowiązkami, umyjemy talerze po obiedzie i usiądziemy wygodnie na kanapie, zdziwieni, że wciąż pamiętamy, jak się siada; wyglądamy go, jak wystawia głowę ponad linią lasu, plącze się jeszcze przez chwilę pod płotem jak bezdomne kocię, żeby dać się w końcu schwytać i posmakować w szklance zimnej wody, w wyczekiwanej książce, nad którą zamykają się nam oczy, w ukradzionej godzinie drzemki. A tu ciotka.
Umawialiśmy się wielokrotnie, że nie damy się podejść tak łatwo, że może powiemy wprost, szczerze, że jesteśmy zajęci naszym prywatnym lenistwem i żeby ciotka nadciągnęła innym razem. Można by tak było zrobić, gdyby zechciała zapytać. Ale ciotka nie pyta. Nie dla niej grzecznościowe formułki o nieprzeszkadzaniu i jakzdrówku, nie zna się na small talkach, od razu wchodzi w wielką narrację.
Nie sposób również ciotki przewidzieć. Kiedy się barykadujemy w domu, chowamy samochód do garażu, a sami siedzimy cicho i prawie nie oddychamy – wtedy akurat ciotka się do nas nie fatyguje. Nie ma jej i kropka. Nie bawi się w atak na ufortyfikowane miasto. Ale jeśli choć na chwilę sobie pofolgować, wytknąć nos zza firanki, pozwolić drzwiom zaskrzypieć zachęcająco, wyjrzeć zza węgła, poszukać ulubionej piosenki w telefonie – wtedy natychmiast na horyzoncie ciotka. I już nas zoczyła, już nie ma ucieczki, nie wykręcimy się, wie, że jesteśmy w domu i bardzo się nudzimy tego wolnego, powolnego lipcowego popołudnia i trzeba dzień dobry ciociu i czego się ciocia napije, chociaż nas trafia i chcielibyśmy ciotkę wytrzeć, usunąć jakimś płynem antyciotkowym i mieć spokój. Ciotka jest jednak nieusuwalna oraz, co podejrzewamy z dużą dozą pewności, nieśmiertelna. I nawet kręgosłup jej nie dokucza od tych najazdów.
Ciotka nie ma również w zwyczaju się anonsować. Ma telefon, a jakże, pokazuje nam na nim zdjęcia swoich dzieci i wnuków, żeby uwiarygodnić narrację, że rzeczywiście i niezbicie tak jest, że sprawy, które nas w ogóle nie obchodzą, przytrafiają się ludziom, których ledwie znamy i których losem, prawdę powiedziawszy, mało się interesujemy. Chociaż to brzydko. Ale mamy ciotkę, która regularnie pomaga nam zdawać sobie sprawę, że to brzydko; jej misją jest pilnować nas, żebyśmy się sprawami niezajmującymi jednakowoż zajmowali, a nie poszli do piekła za takie zaniedbanie.
Rodziną trzeba się zajmować i tyle. Bo ktoś tak powiedział. Nie wiadomo kto, ale ten ktoś należał do rodziny, to pewne. Ciotka też należy do rodziny i oczekuje, że będziemy się nią zajmować. Chociaż tak w sumie to nie moja ciotka. Raczej już twoja, to przecież twoja krewna.
A może i moja. Nie pamiętam. Ciotka ma nas tak długo, że oboje mówimy do niej: ciotko, traktujemy ją jak ciotkę i oboje chcemy uciec, gdy ciotka ląduje w pobliżu i zaczyna nadciągać, zatem w sumie to jest wspólna ciotka. Chociaż to niemożliwe. Któreś z nas, wżeniając się w rodzinę tego drugiego, odziedziczyło nieświadomie ciotkę i teraz nie ma wyjścia po prostu. Ciotka też nas szczególnie nie różnicuje, oboje ciumka na powitanie jak dzieci z przedszkola i jest jej chyba wszystko jedno, kto jej zrobi kawę, byleby ktoś jej kawę zrobił. Nie można też ciotki zapytać, bo ciotka pytań nie lubi. Ona woli opowiadać. Jest narratorką doskonałą. Każde pytanie mierzy wzrokiem, jakby się w nie zagłębiała, po czym odpowiada na zupełnie inne. Może już przywykła do bycia ciotką po prostu, ciotką jako funkcją społeczną, stanowiskiem, bez wskazania szczegółowego przydziału. Zresztą nie ma znaczenia, czyja to ciotka, to zupełnie traci znaczenie w chwilach, gdy ciotka nadciąga i trzeba szybko przedyskutować strategię.
Skąd się ciotka bierze – nie wiemy. Mamy przypuszczenie, że któreś z jej fotogenicznych wnucząt zajmuje się podrzucaniem ciotki innym ogniwom rodziny raz na jakiś czas, gdy ciotka staje się nieznośna i trzeba się jej choć na chwilę pozbyć, żeby jej nie zabić. Ot, spędzamy sobotę – bo to się wydarza w dni wolne od pracy; podrzucacze ciotki szanują, że pracujemy, i sami nie pracują nad podrzucaniem ciotki na przykład we wtorki. Jest zatem sobota albo niedziela, człowiek chciałby o czymś tam zapomnieć, coś zawalić, czegoś tam nie zrobić i z czymś nie zdążyć, ale niezupełnie może, bo jest mu właśnie dana ciotka. Z nieba ciotka zesłana. Ktoś ją podrzucił i uciekł, a teraz już ciotka weszła w fazę nadciągania i nadciąga. Dom stoi w niewielkim oddaleniu od głównej drogi, co nie chroni przed ciotką, ale daje kilka minut zapasu. Ciotkę już widać, wyłoniła się jak spod ziemi i się przybliża, rośnie z każdym krokiem, nie sposób się teraz wycofać, trzeba przyjąć upatrzone pozycje. Może kłamstwo zatem, skoro na ucieczkę za późno, kłamstwo czasem ratuje.
Powiemy, że właśnie wychodziliśmy. Ciotka odpowie, że to jej nie przeszkadza, możemy się zbierać i wychodzić sobie, ona tylko na malutką chwileczkę, bo akurat podmioty podrzucające przejeżdżały niedaleko i ją podrzuciły, ale nie ma obaw, zabiorą ją, gdy będą wracać, maksymalnie półtorej godzinki. Tylko kawę żeby jej zrobić i ona sobie będzie z tą kawą chodzić za nami do łazienki, wystawać przed szafami i zadba, żeby przygotowana na dzisiejszą okoliczność opowieść, inkrustowana zdjęciami poglądowymi, umilała nam proces wychodzenia z domu, absolutnie go przy tym nie zakłócając. Przecież ciotka rozumie.
Powiemy, że spodziewamy się gości. Ciotka odpowie, że to cudownie wprost, ona uwielbia gości i chętnie się zapozna. Nawet się zajmie gośćmi, tylko kawy żeby jej ktoś zrobił. Bez kawy ani rusz.
Będziemy symulować atak wyrostka robaczkowego albo ból zęba mądrości. I wyłącznie sobie zaszkodzimy taką symulacją, gdyż ciotka zna wszystkich chirurgów i dentystów w okolicy, zadzwoni zaraz do najlepszego, specjalnie dla nas, i poczeka z nami na karetkę, a w tej karetce potrzyma za rękę. A jak będziemy jechać przez centrum, to ona by sobie tylko na chwileczkę wyskoczyła koło pasmanterii, bo skończyła się jej włóczka, a włóczkę trzeba kupić, gdy przed nami wyprawa do szpitala, w poczekalni wszak długo się poczekuje. Jej nie przeszkadza, ona może szydełkować i opowiadać. Cierpliwości ma wiele, a w naszym szpitalu jest całkiem przyzwoita kawa z automatu.
Ciotka nadciąga zatem, rośnie i rośnie na horyzoncie, a nasze strategie łamią się jak suche gałązki, bowiem ciotka się przybliża nieuchronnie, za późno na zbudowanie okopów, za późno na wywieszenie tabliczki o panowaniu ludzkiej odmiany zgnilca amerykańskiego, trzeba będzie ciotkę z godnością przeczekać. A tu ciotka za płotem, już całkiem pokaźne rozmiary przyjęła, otacza i osacza nas swoją ciotczyną radością z powodu spotkania, zaraz nas zwiąże łańcuchem narracji i żegnaj, soboto. Forget na przedbiegach. Nie trzeba było do żadnej rodziny przynależeć, żeby żadnego ryzyka posiadania ciotki nie generować. Taka piękna lipcowa sobota, bezchmurne niebo, ciasto w piekarniku, leniwe dźwięki z radia – a tu masz ci los, rodzinna przynależność.
Wyglądamy przez okno i machamy przyjaźnie.
Machamy i ponaglamy nadciągającą ciotkę, która rośnie powoli i skutecznie jak drożdżowe ciasto w piekarniku, machamy, a przez zaciśnięte zęby cedzimy słowa bystre, krótkie i obraźliwe, skierowane ku światu, ku ciotce i ku ciastu, które rumieni się zza szybki, które niedługo trzeba będzie wyjąć i którego intensywny zapach sytuuje nas w pozycji zawodników przygotowanych na oblężenie i nawet go poniekąd wyczekujących. Ciasto drożdżowe zamyka nasze usta na wszelkie wdzięczne i pożyteczne kłamstwa. Idź jej otwórz.
– Ty jej otwórz, to twoja ciotka.
– Moja? To jest twoja ciotka, tak się umówiliśmy, nie pamiętasz?
– Nie widziała mnie. Mam jeszcze czas. Schowam się w łazience.
– A jak pójdzie do łazienki? Pewnie będzie chciała iść i co jej wtedy powiem? Że masz biegunkę?
– Tak. Wirusową. Zakaźną. Może to ją wystraszy.
– Myślę, że to ją zachęci. Wyjaśni ci, w jaki sposób trzeba się leczyć. Nie znasz ciotki. Będzie cię chciała pielęgnować!
– Pewnie, że nie znam, bo to nie moja ciotka.
– Blisko jest? Zerknij.
– Dlaczego ja?
– Bo to twoja ciotka. Niech to szlag, blisko.
– Słuchaj, jeśli ona powie, że tylko na piętnaście minut...
– O ósmej jest mecz.
– O ósmej? Przecież jest jakoś koło pierwszej!
– Ja tylko mówię, że o ósmej jest mecz.
– Jeśli ona powie, że tylko na piętnaście minut...
DZIEŃ DOBRY, ciociu. Ależ skąd, cała przyjemność. Tylko na piętnaście minut, ciociu? Toż to bardzo krótko, bardzo.
– No to dobrze, bo już się bałam, że wam będę przeszkadzać, a tu widzę, że wam nie przeszkadzam, bo jak ktoś ma tylko piętnaście minut, a byłam akurat w pobliżu, bo oni pojechali do jednego sklepu, a najwyżej do czterech, i tak sobie pomyślałam, na kwadransik to może wpadnę, ale nie róbcie sobie kłopotu, co tak pachnie? Ciasto drożdżowe? Podobno się nie powinno takiego świeżego ciasta drożdżowego jeść, prosto z piekarnika, że niezdrowe na żołądek, ale w moim wieku to już się nie trzeba przejmować, co zdrowe, a co niezdrowe, bo dla starego człowieka wszystko niezdrowe. Na przykład kawa. Nie, ja nie będę siedzieć na fotelu, jeszcze bym się na dobre zasiedziała, a tu tylko piętnaście minutek, wszyscy teraz tacy zajęci, nie ma czasu dla najbliższej rodziny, a w sumie ciotka to najbliższa rodzina, jak wuj u Sienkiewicza, ale co ciotka, to ciotka, wiadomo. Wygodne to krzesło, takie wygodne, że w sumie jak fotel, gdzie takie krzesła wygodne kupiliście? O czym to ja mówiłam, ach, wiem, o kawie, że kawa dla starszych ludzi niezdrowa, ja już prawie wcale nie piję, ale możesz mi zrobić. Z jednej łyżeczki. Rozpuszczalną. Nie macie rozpuszczalnej? No to dużo mleka. Jakie mleko? Owsiane? A co to jest mleko owsiane, to jest takie mleko, tylko z owsa? To w ogóle jest możliwe? Spróbuję, trzeba próbować nowości, za moich czasów było tylko krowie mleko. Owies to się koniom dawało, nikt z owsa mleka nie robił. Ale są inne czasy. Świat się zmienia, tylko ciotka się nie zmienia. Co tam u was w ogóle, bo moje wnuki już na studiach, zaraz wam pokażę zdjęcia, jak znajdę, tu takie trochę rozmazane, nie umiem tego telefonu wyczyścić i takie mi się robią, o, to jest młodsza, taka zdolna, sesję zaliczyła i jeszcze prawo jazdy robi, bo tak mi powiedziała, babciu, najlepiej to w lecie, bo w zimie trudniej się samochodem nauczyć, ma rozum. No i co poradzisz, dałam jej na ten kurs prawa jazdy, skoro taka mądra, tylko powiedziałam, jak już kurs zrobisz, będziesz starą babcię wozić. A ona wiecie co mi odpowiedziała? Gdzie tylko zechcesz, babciu! Gdzie zechcesz! Jakie to jest mądre dziecko, a jakie dobre! Jak okna w domu myjemy, to ona psa wyprowadza na spacer. Żeby się pod nogami nie plątał i nie przeszkadzał w sprzątaniu. Też macie psy, to wiecie, że skaranie boskie, co człowiek nie posprząta, to ten wejdzie i brudnymi łapami specjalnie tam, gdzie posprzątane, musi się przejść. Ja mówiłam, nie bierzcie tego psa, ale oni wzięli, tu mam na zdjęciu, jaka mordka słodka, wzięli i mają za swoje, łapy poodbijane wszędzie, sierść na kanapie, bo jak nas nie ma, to oczywiście się kładzie, każdy pies tak robi. Najlepiej psa nie brać w ogóle. Ale jak tak przyjdzie wieczorem, o, zobacz, tu akurat nie widać, ale może jeszcze znajdę takie, co widać, jak przyjdzie i tak łeb na kolanach położy, to dobrze w sumie mieć psa. Smaczne to mleko, ale dziwne. Jak nie mleko. No to herbaty mi możesz zrobić, herbata bardziej do ciasta drożdżowego pasuje. Co to? Grad?
DZIĘKI NIEZWYKŁEJ wyrozumiałości ciotki, która przerwała na chwilę monolog, żeby pozwolić wypowiedzieć się przyrodzie, usłyszeliśmy hałas. Kule lodu odbijały się od dachu, pukały do okien, biły pięściami ogród, bezlitosne dla nasturcji i cynii, które ledwie kilka dni temu zechciały wzejść na nowo przygotowanej grządce. Grządka była teraz błotnistą dróżką, wyścieloną zielonymi trupkami naszych ulubionych kwiatów. Ogród przypominał boisko do tenisa, na którym ćwiczą rozwydrzone przedszkolaki. Białe kule raniły wszystko, strzelały bez litości do delikatnych tawułek, przybijały do ziemi filigranowe szałwie i kocimiętki, dziurawiły na wylot liście katalpy, gryzły tulipanowca, zaatakowały całkiem już spore malwy, którym nie udało się schować pod dachem i padły martwe na naszych oczach, do samego końca na baczność.
Na minutę wszystko zamilkło, świat pozwolił tylko uderzać i zabijać, kara za wczesne lato przetaczała się przez nasz ogród rozkoszy ziemskich i niszczyła ułudę naszej pracy, zielonego piękna i jakiegokolwiek władania czymkolwiek. Patrzyliśmy przez okno, bezradni, otoczeni winą bezpiecznych ścian domu i zapachem świeżego ciasta. Przez chwilę wybrzmiewało tylko niewinne, rytmiczne umieranie. Ale po tej chwili grad wcale nie przestał padać. Za to odezwała się ciotka.
NO I TAK, mogłam wyjść wcześniej, ale któż to mógł przewidzieć, jakbym wiedziała, tobym wyszła albo zadzwoniła, żeby po mnie przyjechali, a teraz to już nie mogą przyjechać, bo taki grad to przecież i dziury w samochodzie potrafi zrobić. Trzeba poczekać, aż przejdzie. Już powinien przejść, ale coś widzę, że nie przechodzi. Zwykle taki grad nie pada aż tak długo, a ten dość długo już. Nie wiem ile, ale długo. Aż mi herbata zdążyła wystygnąć. Nie rób mi, ja lubię zimną, ale w sumie możesz mi zrobić, bo nie wiadomo, ile ten grad jeszcze będzie tak tłukł. Tłucze i tłucze, wszystkie malwy wam potłukło. A co tam miałaś posadzonego? Bób? Lubię bób. Ale to już nic z takiego bobu nie będzie, nawet mszyce go nie zechcą. A zapowiadali ten grad? Nie patrzyliście na prognozę? Może i zapowiadali. Ale skąd to człowiek może wiedzieć, że mu się w jednej chwili życie odmieni, mój mąż wyszedł z domu i umarł, na obiad miał wrócić i nie wrócił, umarł, bo myśmy zwykle o czternastej jedli obiad, i powiedział, że tylko na chwilę, po gazetę, i umarł. A wy o której jecie obiad? O piętnastej? No to niedługo już w sumie. A tu grad pada i pada, ani się wyjść z domu nie da. Ja bym zadzwoniła, żeby po mnie przyjechali, ale może niech się ten grad skończy najpierw, to zadzwonię, zresztą w taki grad to pewnie nie odbiorą telefonu. Nie, ja nie jestem głodna, zjadłam trzy kawałki ciasta, dla mnie nie przygotowuj, a co masz na obiad? Potrawkę? Ale z groszkiem? Ja też robię zawsze z groszkiem i specjalnie daję więcej, przepadam za groszkiem. Nie, naprawdę, nie będę jadła, nie róbcie sobie kłopotu, która to godzina, pada i pada, i nie ma jak zadzwonić. Naprawdę wygodne te krzesła macie, tak długo już siedzę i nawet mnie kręgosłup nie bardzo boli. No ja rozumiem, że z samych pomidorów, i to ze sklepowych, wszystkie warzywa ci pewnie grad wytłukł. Nawet nie ma jak wyjść zobaczyć, ale co tu oglądać, chyba się by tylko człowiek popłakał ze zmartwienia.
STALIŚMY PRZY OKNIE i nie było jak tego świata ogarnąć, nie było jak się w ogóle do niego odnieść, bo co tu można, ciotka, grad, słowa o niczym wypełniające nasz dzień jak głupia książka, zabrana bezrefleksyjnie na dwutygodniowe wczasy, taka głupia i źle napisana, ale jedna jedyna, czytana wyłącznie z przyzwoitości wobec upływającego czasu. Jak długo ciotka już tu siedzi. Przyszła na piętnaście minut, ale kwadrans tak łatwo daje się pomnożyć. Jak długo już pada ten grad. Jak długo głupiejemy. Co jest jeszcze do zniszczenia. Czego nie mamy szans ukryć przed tymi kwadransami, stukającymi w dach. Przed czym nie umiemy się obronić.
BARDZO DŁUGO już ten grad pada, pada i pada, już myślałam przez chwilę, że przestanie, a tu chyba wcale nie ma zamiaru przestać. Trochę się u was zasiedziałam, ale nie ma jak wyjść, sami widzicie, psa z kulawą nogą by nie wypuścił, a co dopiero starą ciotkę. Zresztą jak się miło rozmawia, to czas szybciej płynie. Nie nakładaj mi tyle, ja tyle nie zjem. Bardzo smaczne, ale tyle nie mogę, zresztą ja mam obiad w domu. Na spróbowanie tylko tej surówki. Jakbyś miała jakąś wodę albo sok, bo bez popijania to mi trudno. Nie, nie otwieraj dla mnie specjalnie, ja się mogę wody z kranu napić, a jaki to jest sok? Jabłkowy? Może być jabłkowy. No, z jabłek to nici będą, jak taki grad. Jeszcze pada, coś podobnego. Ale tak jakby przestawał. To może ja zadzwonię już, żeby przyjechali po mnie, bo zanim przyjadą, to będzie po gradzie, a też do wieczora wam nie mogę na głowie siedzieć, każdy ma swoje sprawy. Chociaż z rodziną to trzeba kontakt utrzymywać, jak ktoś jest starszy, tak jak ja, to się rodzinę docenia, człowiek się chce spotkać, bo kto to wie, kiedy nas zabraknie i już nie będzie się do kogo odezwać? Ja dlatego tak chodzę, bo sobie postanowiłam, że z rodziną będę utrzymywać kontakt, bo to rodzina w końcu jest. Najbliżsi. A ja jestem ciotką przecież.
ZEGAR TYKAŁ. Grad się tłukł, jakby chciał pootwierać wszystkie okna i drzwi i wpaść do nas, ja tylko na piętnaście minutek, zbiję was po głowach i już mnie nie ma. Widelce dzwoniły na talerzach. Ciotka mówiła rytmicznie, jakby sterowała tą wielką perkusją. Ciotka. Słowa jak kule lodu.
– A czyją właściwie ciotka jest ciotką?
Ciotka spojrzała na ciebie, jakby wystawało ci z ust coś nieprzyzwoitego, od godziny przeżuwane, zagryzione i nieobdarte z futra czy pierza truchło, którego resztek musisz się pozbyć.
– Rozmawialiśmy właśnie o tym wcześniej, zanim ciocia przyszła, właściwie to rano rozmawialiśmy, że nie wiemy, czyją ciotka jest ciotką. Rodzina, tak, najbliżsi, ale czyją ciotka ciotką właściwie jest? Jak my jesteśmy spokrewnieni?
Ciotka odłożyła sztućce i zasłuchała się w gradową muzykę wielkiego naprawiacza, który stuka i wierci, bo ma chęć coś naprawić, a i tak psuje wszystko, co tylko weźmie w rękę. Wytarła usta, wypiła łyk soku jabłkowego.
– Bardzo smaczny obiad. Dziękuję, pójdę już.
– Ależ niech się ciocia nie obraża, my naprawdę...
– Ciociu, to przecież nie ma znaczenia! My nie chcieliśmy...
– Czyją ja jestem ciotką? Jak to, czyją ja jestem ciotką? Jak można tego nie wiedzieć. Przecież jesteśmy rodziną. Ja nie myślałam, że kiedykolwiek, że na starość takie coś.
Ciotka nie podnosiła głosu, ale całe jej ciało, duże, zakrywające sobą krzesło, falowało wzburzeniem i zdumieniem, jakby nagle znalazł się wiatr tak silny, że był w stanie ciotką potrząsnąć i załopotać. Mówiła powoli, patrząc wciąż na nas, i to było chyba gorsze, niż gdyby zaczęła krzyczeć. Czuliśmy się winni. Winni podwójnie. Że jesteśmy winni i że nie wiemy dlaczego.
– Po prostu chcieliśmy zapytać...
– Ciociu, ależ doprawdy!
– My się chętnie dowiemy, porozmawiamy...
– Nie, po prostu już nie będziemy zadawać takich pytań. Po co w ogóle zapytałeś?
– Właśnie! Po co ja zapytałem? Nie wiem, po co zapytałem! Już nie zapytam!
– Rodzina przecież!
– Tak! Rodzina! Dorobić cioci herbaty? Już stawiam wodę. A może się ciocia naleweczki napije?
– Nie – powiedziała ciotka, wstając z dostojeństwem, na jakie pozwalała jej majestetyczna budowa. – Niczego się już nie napiję. Pójdę sobie. Człowiek do rodziny przychodzi z otwartymi ramionami, żeby choć kwadrans spędzić na miłej rozmowie, a tu takie coś. Nawet słów nie mam na takie coś. Idę.
– Może odwieźć ciocię?
– Może zadzwonić?
– Niech ciocia przynajmniej przeczeka ten grad.
– Nie puścimy cioci na taką pogodę przecież.
– Nie puścicie mnie! – żachnęła się ciotka, stojąc już przy drzwiach. – A kto mnie niby nie puści, jak wy nawet nie macie pojęcia, czyją ja ciotką jestem?
Do wnętrza wpadło chłodne, orzeźwiające westchnienie powietrza. Ganek usłany był lodowymi kulami, które ciotka odgarnęła czubkiem buta.
– Dziękuję za gościnę – powiedziała, nie odwracając się. – Do widzenia. Pamiętajcie, że... a właściwie to już nic.
DRZWI TRZASNĘŁY. Przez kilka sekund siedzieliśmy bez ruchu, zdumieni szybkością ostatnich kilku minut, w czasie których zdarzyło się coś, co właściwie trudno było nazwać. Nie mieliśmy nawet słowa na takie coś, jak powiedziała ciotka.
Właśnie, ciotka przecież. Rzuciliśmy się do drzwi, żeby ją jeszcze zobaczyć, żeby może to jakoś odkręcić, ocalić, tylko co, co tu zostało do ocalenia, wszystko zniszczone i to nie wiadomo jak i dlaczego.
Była już zbyt daleko, żeby ją zawołać. Zwykle chodziła wolno, ale teraz maszerowała szybkim krokiem, jakby gniew i zdumienie niosły ją przed siebie wbrew możliwościom starych nóg. Najdłużej padający grad, jaki widzieliśmy. Ogród był biały jak w styczniu, lód zmienił trawę i kwiaty w tłuste włosy przylepione do łysiejącej czaszki. A ciotka szła. Odchodziła. Lodowe kule omijały ją, jakby jej ciało stanowiło dla nich barierę, w którą nie wolno uderzyć. Szła, od czasu do czasu łapiąc białe bomby w gołe ręce albo podnosząc którąś z ziemi. Rzucała je daleko przed siebie. Wyglądała, jakby się świetnie bawiła.
ZOŚKA PAPUŻANKA (ur. 1978), pisarka. Jej debiutancka powieść Szopka była nominowana do Nagrody Literackiej Nike i – dwukrotnie – do Paszportów „Polityki”. Za powieść On otrzymała nominację do Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia 2017. W ostatnich latach ukazały się także Przez (2020), Kąkol (2021) i Żaden koniec (2023). Mieszka w Krakowie.
Proza w „Piśmie” wspiera Miasto Gdynia, sponsor Nagrody Literackiej GDYNIA.
Więcej opowiadań przeczytasz lub wysłuchasz na magazynpismo.pl/proza
POEZJA
why so serious fatherfucker
KATARZYNA SZAULIŃSKA
przebij szpileczką jajeczko desperacji spokój się rozleje jak przebite żółtko a spokój to śmierć więc jeśli masz coś nie patrz szpilkę pakuj w oko źrenica jest dziurą a siatkówka grą – może w chowanego kiedy się ukrywasz bo lecą bomby wszystko się rozpada ale w swoim tempie – to znaczy nie twoim ty spokojnie waruj rower jest niebieski i stoi na deszczu za to wjeżdżają korozja i grynszpan a co rak? podobno jest biały ale go widziałaś w plastrach raczej jak kiełbasę niż chleb: mózg dwunastolatki w muzeum medycyny i bum! dwadzieścia dni w mariupolu dostaje oscara oglądasz wierzysz w boga przestajesz bać się śmierci przychodzi płacz inne dobre i banalne rzeczy wolno je wziąć? wolno nie wziąć? matko folksdojczera? więdnie ci wzrok osiada na ziemi zmielonej z kośćmi coś jakby parówka jedzona z keczupem przez żywą czterolatkę którą chcesz ocalić między powiekami tylko nie zgnieć rzęsą oj nie patrzysz bum!
KATARZYNA SZAULIŃSKA (ur. 1987), poetka, prozaiczka, psychiatrka i psychoterapeutka. Autorka nominowanego do Nagrody Literackiej Nike zbioru opowiadań Czarna ręka zsiadłe mleko (Filtry, 2022), książek poetyckich: Druga osoba (Biuro Literackie, 2020) i Kryptodom (Biuro Literackie, 2023), scenariusza komiksu o depresji Czarne fale i monodramu Córcia wystawianego w Teatrze WARSawy. Urodziła się w Kołobrzegu, mieszka w Warszawie.
STUDIUM
Wrobieni w krem
tekstKATARZYNA KAZIMIEROWSKArysunkiAGNIESZKA WRZOSEK
KOSMETYK TO 10 PROCENT składników aktywnych i 90 procent storytellingu – to mój wniosek po miesiącach badań opowieści, którymi mamią nas producenci kremów do twarzy.
Ta historia ma swój osobisty początek. Przychodzi taki moment, kiedy pewnego poranka, jakoś w okolicy swoich urodzin, człowiek spogląda w lustro i – być może po raz pierwszy od dawna – widzi siebie naprawdę. Widzi bladą twarz, spuchnięte po zbyt krótkim śnie powieki, zmarszczki. Widzi swój PESEL. Niektórzy z nas odwracają się wtedy z niechęcią i, dokonując porannej toalety, starają się nie zerkać w lustro, aby nie musieć się mierzyć z niewygodną prawdą. Inni udają się do apteki, drogerii, dzwonią do przyjaciela albo odpalają internet i wpisują w wyszukiwarkę: „kremy przeciwzmarszczkowe 40 plus”. Byłam tym ostatnim przypadkiem. Przeszukałam asortyment okolicznych drogerii. Popytałam przyjaciółek. Po tygodniach poszukiwań moim oczom ukazał się krem. Czułam, że to ten. Niebieski, w szklanym opakowaniu, bogaty w składniki aktywne. W promocji za jedyne 300 złotych. Nigdy tyle nie wydałam na kosmetyk. Może to błąd, może pora nadrobić stracony czas i się szarpnąć? Byłam blisko kupna, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam.
Wiele i wielu z nas się nie powstrzymuje. Nie oszczędzamy na kosmetykach. Polski rynek produktów do pielęgnacji skóry w 2023 roku był wart prawie 6 miliardów złotych. Plasuje to nasze państwo na szóstym miejscu w Europie, po Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoszech i Hiszpanii. Zgodnie z danymi firmy badawczej PMR z 2021 roku ponad 58 procent Polaków deklaruje zakup kremu do twarzy – odpowiedziało tak 79 procent przepytanych kobiet i 34 procent mężczyzn. Używanie kremów przez tych ostatnich stabilnie wzrasta, zwłaszcza – jak podaje portal Przemyslkosmetyczny.pl – w grupie wiekowej 50 plus, która stanowi w Polsce ponad 40 procent populacji.
Od pokusy kupna kremu za trzy stówki przeszłam do analizy, jak dokonałam mentalnego przeskoku z patrzenia w lustro do chęci nabycia czegoś, o czym nawet nie wiem, czy jest mi naprawdę potrzebne. Zamiast decyzji o zakupie wybrałam telefon do Ewy Paradowskiej, specjalizującej się w profilaktyce przeciwstarzeniowej kosmetolożki gwiazd (z jej usług korzysta między innymi aktorka Agnieszka Grochowska).
– Cena kremu powyżej 300 złotych najczęściej jest nieuzasadniona. Co niby takiego może w sobie zawierać, skoro najlepsze możliwe składniki aktywne można zmieścić w kremie za 50 złotych? – pyta mnie retorycznie. A to rodzi kolejne pytanie: czy inwestycja w kremy przeciwzmarszczkowe w ogóle ma sens? A jeśli tak, to jak nie kupić kota w worku? Skoro sprzedaż kosmetyków do pielęgnacji twarzy rośnie, to jak wraz z coraz większą i bogatszą ofertą połapać się w tym, co warto kupić?
Królicza nora
TO NIBY PROSTE: chodzi o krem do twarzy, najlepiej z bogatym, dobrym składem, a jeszcze mógłby być ekologiczny, organiczny, ładnie pachnieć i zawierać w sobie modne substancje, o których gdzieś czytaliśmy. Ale co to wszystko znaczy? I skąd wiemy, że używamy kremu dobrze działającego na kondycję naszej skóry? Bo przecież nie każdy kosmetyk jest dla każdego, nasza skóra ma swoje wyzwania i różni się potrzebami.
– Krem może wysuszać, podrażniać, uczulać skórę, wreszcie może wcale nie działać na nią odmładzająco. Widzę to u moich klientek, które przychodzą z kartonami pełnymi kremów, a ja muszę im powiedzieć, że to wszystko do wyrzucenia – opowiada mi Ewa Paradowska. – Ostatnio odwiedziła mnie klientka z czterema kremami wiodącej brytyjskiej marki, na które wydała 1000 złotych. Musiałam jej powiedzieć, że nie są dobre dla jej skóry, mimo że ogólnie miały bardzo dobre składy – dodaje.
To nieszczególnie dziwne, że jesteśmy zagubieni. Kosmetyki do pielęgnacji twarzy reklamują niemal wszyscy. Od gwiazd Hollywood po nasze lokalne, influencerzy, celebryci, youtuberzy, instagramerzy, blogerzy, vlogerzy, tiktokerzy – you name it. Robią to także eksperci: dermatolożki, specjaliści medycyny estetycznej, kosmetolożki, kosmetyczki, dietetycy.
Reklamy łowią naszą uwagę na Facebooku, Instagramie, w kolorowych magazynach. Niektóre z tych ostatnich mają specjalne dodatki kosmetyczne, poświęcone kremom przeciwzmarszczkowym i medycynie estetycznej. Z jednej strony reklamy straszą nas, by nie przegapić momentu, kiedy nasza skóra niemal odpadnie nam z twarzy, jeśli nie będziemy używać odpowiednich kremów, z drugiej – zachęcają do pielęgnacji i dbania o siebie w duchu positive za pomocą zdjęć i filmików z dwudziestoletnimi modelkami lub aktorkami, jak głośna reklama z młodziutką Carą Delevingne promującą krem przeciwzmarszczkowy.
Czy na taki specyfik dla dwudziestopięciolatki (w 2016 roku) nie jest ciut za wcześnie? Potrzeba odmładzania się, walczenia z naturalnie zmieniającą się skórą i ciałem jest tak silna, że – jak w styczniu 2024 roku donosił brytyjski „The Guardian” – tamtejsi dermatolodzy biją na alarm, bo już dziesięcioletnie dziewczynki chcą stosować kuracje odmładzające. Cóż, wszystkie jesteśmy tego warte – jak głosi najpopularniejsze hasło w branży beauty wymyślone przez koncern L’Oréal. I chociaż w odpowiedzi na głosy dermatologów protest podniosły same Brytyjki, domagając się, by skończyć z mitem, że za pomocą kremu można cofnąć czas, a reklamowanie kuracji przeciwzmarszczkowych w duchu anti age nie różni się niczym od promowania chorobliwie chudych sylwetek modelek i wpychania tym samym dziewczynek w zaburzenia odżywiania, rynek beauty ma się bardzo dobrze. Centrum naszych starań staje się twarz – by była świeża, młoda, bez zmarszczek i zawsze glow.
Oglądam filmiki polskich i zagranicznych influencerek, które zajmują się „rozpakowywaniem” napisów na kremach. Jedna z nich, skinfluencerka (z ang. skin, czyli skóra) i modelka Cassandra Bankson, na YouTubie mówi wprost: „Przemysł beauty jest pełen kłamstw związanych z pielęgnacją skóry, a my w nie wierzymy. (...) Wydawałam 90 dolarów na produkt do mycia twarzy, bo polecił go w reklamie ktoś znany. Ale najbardziej dawałam się nabrać na zdjęcia przed użyciem produktu i po nim, nie zdawałam sobie sprawy, jak ważne są filtry nakładane na kamerę czy korzystne oświetlenie i że producenci ich używają”.
TO WSZYSTKO, JAK głoszą reklamy, można osiągnąć jedynie za pomocą kosmetyków o wyjątkowych składach. Firmy prześcigają się w propozycjach: retinol (alkoholowa forma witaminy A), witamina A, E i C – te powtarzają się najczęściej i dotyczą składników potwierdzonych naukowo; komórki macierzyste, złoto czy – moje ulubione – diamentowa esencja poprawiająca owal twarzy, krem wypełniający zmarszczki z jadem żmij oraz składniki aktywne zmieniające DNA – takie skarby też znajdziecie w opisach kremów. Do tego dochodzą jeszcze trendy: tylko eko, tylko dermo, tylko organiczne, tylko naturalne, tylko z wąkrotką azjatycką albo w ogóle sto procent pielęgnacji azjatyckiej. Jeszcze koniecznie kwas hialuronowy i algi albo najlepiej – składniki z Morza Martwego. Reklamy kremów przeciwstarzeniowych zapewniają, że odmłodniejemy dzięki składnikom aktywnym, a firmy je produkujące zapewniają o badaniach, testach dermatologicznych i konsultacjach eksperckich.
– Trzeba pamiętać, że to, co reklamuje się w kremie, pewnie tam jest, ale nie wiadomo, w jakim stężeniu i czy w ogóle te składniki są aktywne. A czasem jedno z drugim ma niewiele wspólnego – zwraca mi uwagę Jola Zając, chemiczka i technolożka produkcji pracująca do niedawna w największych polskich firmach produkujących kosmetyki: Eveline, Dermice i Dr Irenie Eris. [Składnik aktywny to taki składnik kosmetyku, który ma działanie pielęgnacyjne na skórę i poprawia jej kondycję – przyp.red].
Podobnie mówi o tym doktorka Ewa Chlebus, dermatolożka i właścicielka warszawskiej Kliniki dr Chlebus: – Problem polega na tym, że nie zawsze wiemy, czy to, co napisano na opakowaniu, rzeczywiście znajduje się w środku – opowiada mi ekspertka i nawiązuje do głośnej w grudniu 2023 roku sprawy, kiedy to kilka testerek zrobiło badania kosmetyków. Okazało się, że kilka produktów z naturalnym retinalem (Retinaturel) zawiera znacznie niższe stężenie niż to wymienione na opakowaniach. Zapytałam o to dystrybutora Retinaturelu na Europę – Adeka Europe – oraz doktora Andreasa Naumanna, założyciela firmy Halotek, która zajmuje się pozyskiwaniem Retinaturelu. „Produkty biotechnologiczne wymagają rygorystycznej kontroli i certyfikatów – pisze mi w mailu Hayate Zarth, menadżerka do spraw sprzedaży i marketingu Adeki Europe. – Każda dostarczana przez nas [do producentów kosmetyków – przyp. red.] partia zawiera analizę HPLC [high-performance liquid chromatography, czyli wysokosprawna chromatografia cieczowa, metoda identyfikacji i badania czystości związków chemicznych – przyp. red.] potwierdzającą zawartość retinalu w Retinaturelu. Odpowiadamy za sam surowy materiał, a nie za końcową formułę, jaka znajduje się potem w kremie” – dodaje. – Od prawie dwóch dekad, odkąd robię konkursy i rankingi kosmetyczne, zastanawiam się nad aktywnością substancji czynnych w kosmetykach, a teraz wychodzi na to, że chyba nie mam się nad czym zastanawiać, bo może tych substancji tam nie ma – przyznaje Chlebus.
Pytam, jak to możliwe, że w kremie, który reklamuje się substancjami czynnymi, może ich w ogóle nie być. Słyszę, że z wielu powodów, na przykład niskiego stężenia. Pożądane dziś składniki czynne, jak retinol czy witamina C, są drogie. – Robię kosmetyki z retinolem od kilkunastu lat. Wiem, ile kosztują produkty na światowym rynku i że nie da się stworzyć kremu z retinolem w cenie poniżej 100 złotych – ucina Chlebus. – Jak widzę taki za 25 złotych, to wiem, że nie ma tam prawa być retinolu. Jeśli chce pani mieć skuteczną substancję aktywną, uznaną na rynku dermatologicznym, należy jej szukać w preparatach aptecznych.
Sprawdzam to z jedną chemiczką, która jest także technologiem produkcji. – Duże firmy dostają spore marże od producentów składników aktywnych, wtedy płacą sporo mniej za składniki, ale to nie jest kwestia marży tylko polityki firmy. Można produkować kremy drogie i wciąż wkładać do nich tylko marketing, a nie rzeczywiste składniki. Ale są firmy, które stawiają mocno na jakość i niezależnie od cen produkcji kremu dbają o obecność i właściwe stężenie składników aktywnych także w produktach, które kosztują 20–30 zł – komentuje. – Jasne, może wtedy jest w nich niższe stężenie na przykład takiego retinolu, ale jest on obecny. Ale to wszystko zależy od polityki firmy.
Pula składników aktywnych jest zamknięta od dekad.
– Pod koniec lat 80. rządził retinol. I proszę zobaczyć, wrócił do łask. Z kolei witamina C pojawiła się na początku XXI wieku i teraz znowu ma wielki comeback. I dobrze, trzeba się trzymać tego, co działa – dodaje Chlebus. Pytam, co to znaczy, że składnik aktywny działa.
Na przykład sukces retinolu czy jego pochodnych tkwi w odpowiednim stężeniu. Zbyt wysokie wysusza skórę, ale działa przeciwtrądzikowo, z kolei niższe powoli wspomaga proces regeneracji skóry. Kolejna rzecz to niskie stężenia kwasów owocowych:
– Tylko 2 do 4 procent kwasu glikolowego i wiadomo, że ten krem będzie działał. Odmładzająco działają takie kwasy jak retinowy i glikolowy. Gorzej z witaminą C, bo ona, o czym się nie mówi, jest trądzikogenna, czyli stosowana codziennie w złym momencie, na nieprzygotowanej skórze, spowoduje szkody. Nawet najlepsze składniki aktywne szkodzą w złym stężeniu lub niewłaściwie stosowane – podsumowuje Chlebus. Poza tym, rozwija temat ekspertka, skład kosmetyku to jedno, ale ważna jest też sama formuła, czyli to, jak składnik aktywny działa z innymi substancjami. – Jeśli retinol znajdzie się w kremie, w którym zaczyna się utleniać, to przestaje działać – podaje przykład.
Ale składniki aktywne w kremach są obecne, mają chronić naszą skórę przed utratą wody i promieniami słonecznymi, wzmacniać ją, odbudowywać. Od czego zacząć? Rozwikłajmy tę tajemnicę. Pierwszy, który wymieniają wszystkie poznane przeze mnie ekspertki jako konieczny, jest filtr chroniący przed promieniami UVA i UVB, czyli SPF (z ang. sun protection factor). Kolejnym jest witamina C jako sprawdzony antyoksydant, a także witaminy E i A. Dalej osławione retinole, retinale (stan pośreni między retinolem a kwasem retinowym) i ich pochodne. Następnie występujące w owocach kwasy: alfa- i beta-hydroksykwasy (w tym głównie kwas salicylowy). Do tego składniki, które działają na skórę kojąco, czyli alantoina, pantenol i gliceryna. To właściwie koniec listy, ale nie koniec tematu, bo każdy z tych składników niesie inne wyzwanie. Oraz pytanie, w jakim stężeniu znajduje się w kremie.
ALBICJA, POLSKA INFLUENCERKA zajmująca się rynkiem beauty, na co dzień rozprawia się z mitami kosmetycznymi. Opowiada mi, jak łatwo trafić na krem reklamowany jako taki z filtrami SPF, który może wcale nie zapewniać deklarowanej ochrony. Sama na wiosnę tego roku otrzymała od polskiej firmy kremy z filtrami SPF 50 do testów.
– Skład kremów jest ułożony malejąco, najpierw od tych składników, których jest najwięcej, po te, których jest najmniej. I jeśli substancje, które są filtrami, znalazły się na końcu składu, to jak ten krem może chronić skórę przed promieniowaniem i być reklamowany jako krem z filtrem? I to jeszcze jako SPF 50? – pyta retorycznie. Sprawdzam dwa kremy polskich firm. Te mają filtry UV na samym początku składu. – Powiedziałam przedstawicielowi firmy, że nie ma opcji, żebym zarekomendowała ten produkt, bo nie znam technologii, która by dawała tak dużą ochronę przy tak niskim stężeniu. Wysłałam krem do znajomego chemika i technologa kosmetycznego, który potwierdził, że też nie zna takiej technologii – dodaje. Mieliśmy już podobne sytuacje – Główny Inspektorat Sanitarny (GIS) wydał w 2023 roku komunikat o wycofaniu z rynku kosmetyków firmy Vianek z filtrem 50, bo skład nie odpowiadał reklamowanej ochronie.
– Kremy z wysokimi filtrami powinny się stać podstawą codziennej ochrony, zwłaszcza w przypadku skóry wrażliwej – mówi doktorka Ewa Chlebus, która co roku przygotowuje ranking najlepszych kosmetyków dla dwutygodnika „Viva”. Dodaje jednak: – Natomiast nie wydaje mi się, że zawsze trzeba stosować te wysokie. Filtr 15–20 wystarcza w codziennej ochronie.
Witamina C z kolei jest dobrym, ale niestabilnym antyoksydantem, jak podkreśla Karolina Bazela, safety assessorka (oceniająca bezpieczeństwo kosmetyku na podstawie takich danych jak specyfikacja jego poszczególnych składników oraz wyniki badań już gotowego produktu), była pracowniczka Centrum Naukowo-Badawczego Dr Irena Eris i właścicielka firmy Dr. Bazela Cosmetics Consulting. – Co oznacza, że nie zawsze wiadomo, czy witamina C w kremie rzeczywiście jest aktywna – podkreśla.
Retinole, retinale i ich pochodne mają udowodnione naukowo działanie jako poprawiające kondycję starzejącej się skóry. – Stymulują włókna kolagenowe, elastynę, działają przeciwtrądzikowo i antybakteryjnie – wymienia Bazela. – Ale to drogie składniki i wiele zależy od stabilnej formuły kremu.
– Witamina A zawarta w retinoidach jako jeden z niewielu składników aktywnych przenika warstwę rogową skóry – dodaje jedna z naukowczyń zajmująca się starzeniem się skóry, która zgodziła się na anonimową wypowiedź.
A reklamowane w kremach kolagen i ceramidy? – Nie przenikają skóry – wyjaśnia wspomniana naukowczyni. – Kolagen zawarty w kremach nie jest w stanie przeniknąć głębiej ze względu na duże molekuły. A ceramidy, które występują w skórze, mogą działać na nią od zewnątrz jedynie okluzyjnie (pokrywają skórę powłoką, która hamuje utratę wody z naskórka).
Kwas hialuronowy? – Owszem, działa nawilżająco, gdy go nakładamy, ale nie po zmyciu – wyjaśnia ekspertka. – Podobnie najnowszy hit kremowy, skwalan, czyli wyciąg z oliwek. Nawilża jak kwas hialuronowy, ale po zmyciu jego działanie się kończy. Za to polecam witaminę B3, czyli niacynamid, który ma właściwości przeciwzapalne i w efekcie działa przeciwzmarszczkowo, choć nie jest dobry dla każdego typu skóry.
Roślinne komórki macierzyste w kremach? – Pytanie, z czego te komórki? Jeśli mamy wątpliwości, czy producent pisze prawdę, trzeba poszukać prac naukowych, które potwierdzają badania na danym składniku i jego pozytywne działanie – tłumaczy naukowczyni. – Nie znalazłam rzetelnych badań, które by to potwierdzały.
Pytam też o ostatnią nowość w kremach, resweratrol. – To związek, który może być niestabilny w obecności światła i tlenu. Jego skuteczność w produktach kosmetycznych może być ograniczona przez te czynniki, chyba że produkt jest odpowiednio zabezpieczony przed degradacją. Nie przenika też łatwo przez barierę naskórkową, co ogranicza jego potencjalne korzyści w aplikacji topikalnej [na skórę – przyp. red.]. Nie wiemy zatem, na ile resweratrol jest w danym kosmetyku aktywny. Nie ma badań, bo w takie nikt nie inwestuje.
Naukowczyni dodaje, że ostatnim hitem są kremy z egzosomami. To mikropęcherzyki, które wydzielają nasze komórki, a w nich jest cała masa związków aktywnych. Nie wiemy, jak egzosomy z roślin mogą działać na ludzką skórę. Nie ma badań potwierdzających, że w ogóle działają w kremie.
PISZĘ NA INSTAGRAMIE