Bittersweet Memories. Off-Limits. Tom 4 - Catharina Maura - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Bittersweet Memories. Off-Limits. Tom 4 ebook i audiobook

Maura Catharina

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

35 osób interesuje się tą książką

Opis

Tego uczucia nie da się wyrzucić z pamięci…

Alanna i Silas poznali się w bolesnych okolicznościach. Tragiczne wydarzenia zbliżyły ich do siebie, a przyjaźń szybko przekształciła się w miłość. Kiedy Alanna nagle znika i traci pamięć, ich ścieżki się rozchodzą.

Lata później dziewczyna znów pojawia się w życiu Silasa. Nie pamięta jednak ani jego, ani minionych wydarzeń.

Jednak z biegiem czasu tajemnice z przeszłości zaczynają wychodzić na jaw. Silas wie więcej, niż się wydaje, i najwyraźniej zna powody, dla których Alanna wyparła bolesne wspomnienia.

Czy jego miłość pomoże jej odzyskać pamięć? Czy Silas zdobędzie jej serce na nowo? Czy może niektóre sekrety najlepiej pozostawić nieodkryte?

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 563

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 7 min

Lektor: Małgorzata GradkowskaMarek Głuszczak
Oceny
4,7 (195 ocen)
149
32
8
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja____

Z braku laku…

Jestem pewna, że Catharina Maura nie jest w stanie stworzyć książki (chociaż trudno nazywać jej „dzieła” książkami), która nie byłaby skrajnie głupia. Podła macocha wyrzucająca biednego, aczkolwiek niesamowicie inteligentnego chłopaka z domu (nadal się zastanawiam, jak mógł wylądować w przytułku dla bezdomnych, skoro posiadał drogie zegarki, Porsche i pewnie wiele innych cennych przedmiotów, które mógł sprzedać), ten zakochuje się w dziewczynie z dobrego domu, która też ląduje w tym samym przytułku (xd), a potem traci pamięć. On w ciągu 5 lat z bezdomnego staje się milionerem, właścicielem największej firmy detektywistycznej w kraju, a ona wraca do miasta (nie pamiętając ani jego, ani ich wspólnego życia) i zostaje dziewczyną jego młodszego brata. Serio? Przecież to jest absurdalne. Już filmy Hallmark mają więcej sensu. Nie zmienia to jednak tego, że dalej będę czytać jej książki, bo nic mnie tak nie odmóżdża jak książka-gniot.
paulalegimi3

Całkiem niezła

Spotkali się jako nastolatkowie, połączyło ich tak mocne uczucie, że aż nierozerwalne. Ale czy na pewno…? Pewnej nocy Alana wybiega z domu po kłótni, co kończy się tragicznym wypadkiem. Znika z życia Silasa w niewyjaśnionych okolicznościach. Mężczyzna nie daje za wygraną i mimo złamanego serca szuka Alanny. Gdy po pięciu latach w końcu mu się to udaje, widzi swoją ukochaną w ramionach innego mężczyzny. Na domiar złego dowiaduje się, że Alanna w wypadku straciła pamięć i nie poznaje Silasa… To największy grubasek z całej serii “Off-limits”. Jeśli chodzi o mnie, to ja lubię takie słodkie, romantyczne historie, które z góry są łatwe do przewidzenia. Najlepiej przy nich odpoczywa moja głowa. Tak samo jest z książkami autorki. Jednak w tym ostatnim tomie coś mi nie pasuje. W ogóle odniosłam wrażenie, jakby to pisał ktoś inny (jakkolwiek to brzmi), aczkolwiek widziałam gdzieś opinie, że może to być spowodowane złym tłumaczeniem, ale nie wiem- nie znam się. Może po prostu jej objętość, bo to...
10
Wasilewska83

Nie oderwiesz się od lektury

Tom 1 i ten najlepsze.
00
Renifer5

Nie oderwiesz się od lektury

świetna cała seria. polecam
00
GosiaGosiaKasia

Nie oderwiesz się od lektury

miło się czytało
00

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU:

Bittersweet Memories

Off-Limits #4

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Maria Mazurowska

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki: Ewa Popławska

Zdjęcie na okładce: © Piyaset, © Ammak, © Anja Kaiser / Stock.Adobe.com

Zdjęcie na stronach rozdziałowych: © SHOTPRIME STUDIO / Stock.Adobe.com

Bittersweet Memories Copyright © 2022 by Catharina Maura

Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Regina Mościcka, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-566-7

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

CZĘŚĆ I

Dawniej

Rozdział 1

SILAS

Serce ściska mi się z rozpaczy, gdy wpatruję się w trumnę, w której leży ojciec. Ten widok sprawia mi tak wielki ból, że ledwo trzymam się na nogach. Każdy oddech jest dla mnie istną torturą, gardło piecze od tłumionych szlochów i łez. Bezsilność i gorzkie poczucie niesprawiedliwości chwytają mnie w swoje szpony i nie wypuszczają. Dlaczego akurat mój ojciec? Jak to możliwe, że odszedł tak szybko? Przecież cieszył się znacznie lepszym zdrowiem ode mnie, nigdy nie rezygnował z ćwiczeń czy odpowiedniej diety, nawet na jeden dzień. To dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Prostuję się na swoim miejscu w pierwszym rzędzie, prześlizgując się wzrokiem po ludziach, którzy przyszli na cmentarz, aby pożegnać mojego ojca. Czy oni również mają takie samo poczucie jak ja, że los nie jest sprawiedliwy?

Przez kilka ostatnich dni nieustannie miałem wrażenie, że patrzę na świat gdzieś z boku. Jakby w ogóle nie było mnie na miejscu, gdy dostaliśmy wiadomość, że ojciec miał atak serca. Pamiętam, że pojechałem do szpitala i trzymałem go za rękę, ale nie docierało do mnie nic z tego, co próbowali mi przekazać lekarze. Dla mnie wyglądało to tak, jakby tata po prostu zasnął. Nadal czułem ciepło jego dłoni i wbrew temu, co do tej pory czytałem na temat śmierci, jego ciało wcale nie zesztywniało. Byłem przekonany, że lekarze się pomylili albo ktoś robi mi jakiś wydumany kawał. Ojciec zawsze miał wisielczy humor, więc spodziewałem się, że cała ta sytuacja lada moment okaże się tylko żartem.

Ale tak się nie stało.

Moja macocha podnosi się z krzesła. Na jej widok czuję, jak w dołku kiełkuje mi odraza, która rozrasta się i rozprzestrzenia po całym ciele, aż robi mi się niedobrze. Ma na sobie czarny kapelusz i sukienkę w takim samym kolorze, o wiele za krótką na taką okazję. Całości dopełniają czarne szpilki z czerwonymi podeszwami i dopasowana do nich odcieniem szminka. Jestem w stanie zrozumieć, że każdy przeżywa żałobę inaczej, ale nie potrafię znieść wystudiowanego uśmiechu na jej perfekcyjnie umalowanej twarzy. Sam ledwo się zmusiłem, żeby wejść rano pod prysznic, a siedząc tu, cały się trzęsę od tłumionych łez. Jak ona może się tak uśmiechać, skoro właśnie straciła męża?

Mona omiata spojrzeniem spory tłum, który zgromadził się na cmentarzu, żeby wziąć udział w ostatnim pożegnaniu mojego ojca. Wtedy chyba do niej dociera, że wszyscy się jej przyglądają, bo na ułamek sekundy nieruchomieje, po czym pociąga nosem i do jej oczu napływają łzy.

– Dziękuję wam wszystkim za to, że przyszliście dziś, aby uczcić pamięć mojego zmarłego męża, Jacoba Sinclaira – odzywa się cicho drżącym głosem. – Zostawił po sobie dwóch wspaniałych synów, oni są najlepszym dowodem na to, jakim był wspaniałym człowiekiem. Wpoił im miłość i ponadprzeciętne poczucie honoru, przyzwoitości i moralności. Chociaż straciliśmy Jacoba, pocieszam się tym, że każdego dnia mogę go zobaczyć w oczach moich synów.

Spoglądam na swojego młodszego, przybranego brata, Ryana, który siedzi obok pustego w tej chwili krzesła matki. Ma wzrok wbity w kolana, zaciśnięte pięści i spuszczoną głowę. Z oczu kapią mu łzy, choć stara się ukryć przed wszystkimi swój żal. W odróżnieniu od macochy Ryan rozpacza równie szczerze, co ja, i kiedy to sobie uświadamiam, z całą mocą uderza we mnie poczucie winy. Co najmniej kilka razy zaglądał do mojego pokoju, chcąc powspominać ojca, jakby potrzebował kogoś, kto będzie mu w tym towarzyszył. Kogoś, kto go zrozumie. Ale ja za każdym razem go zbywałem, wciąż niepogodzony z myślą, że tata naprawdę odszedł. Jestem pięć lat starszy od Ryana, więc powinienem zdawać sobie sprawę, że trzynastoletni brat bardzo mnie w takiej chwili potrzebuje, a ja go zawiodłem. Powinienem był go uściskać w taki sposób, jak na pewno nie zrobi tego jego matka, postąpić tak, jak oczekiwałby ode mnie tata. Ja jednak wolałem egoistycznie nurzać się we własnym żalu.

Wciągam spazmatycznie powietrze do płuc i przeciągam dłonią po twarzy, jakbym chciał się upewnić, że jeszcze jest cała. Nie daję rady skupić się na słowach macochy. W uszach rozbrzmiewa mi tylko bicie mojego serca. Przez resztę jej przemowy wsłuchuję się w jego miarowe uderzenia, marząc, by jak najszybciej stąd uciec. Nie chcę się przyglądać, jak zamykają trumnę ojca, nie mogę też znieść myśli, że zostanie skremowany i nic po nim nie zostanie na tym świecie. Nie wiem dlaczego, ale zawsze zakładałem, że tata życzy sobie tradycyjnego pochówku jak moja matka. Myślałem, że będzie miał grób, który mógłbym odwiedzać, tak jak odwiedzałem razem z nim mamę. Aż do dzisiejszego ranka nie miałem pojęcia, że nie będę miał takiej możliwości.

Mona nieco się wycofuje i w tym momencie do trumny taty zaczynają podchodzić po kolei wszyscy, którzy przybyli na jego ostatnie pożegnanie. Nie mogę się zdobyć, żeby zrobić to samo. Mimo że widziałem tatę po śmierci w domu pogrzebowym, jego odejście nadal wydaje mi się czymś nierzeczywistym.

Przenoszę spojrzenie na Ryana, który siedzi ze wzrokiem wbitym w trumnę. Widzę, że chciałby podejść do taty i się pożegnać, ale brakuje mu odwagi. Wtedy kolejny raz zalewa mnie nienawiść do macochy, odbierając mi jasność widzenia. Podnoszę się z miejsca i zanim uświadamiam sobie, co robię, kładę dłoń na ramieniu brata.

– Chodź – szepczę – zrobimy to razem.

Spogląda na mnie załzawionymi oczami i na jego twarzy odmalowuje się ufność i ogromna ulga. Chwilami zapominam, że Ryan i jego matka to nie jedna i ta sama osoba. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Mona i ja za sobą nie przepadamy, ale nasz konflikt nie powinien w żaden sposób dotykać Ryana.

Prowadzę brata ku trumnie taty, czując, jak z każdym krokiem coraz bardziej drży na całym ciele. Kiedy przystajemy tuż przed nią, z najwyższym trudem tłumi szloch.

– Tato – szepcze łamiącym się głosem.

Ojciec wygląda niewiarygodnie spokojnie. Ma na sobie ulubiony garnitur, jego gęste włosy są starannie zaczesane, a dłonie ułożone na piersi. Dziwnie się na to patrzy, bo chociaż wiadomo, że w trumnie leży on, jednocześnie mam poczucie, że tak nie jest. Nie wierzę, że człowiek ma duszę i w inne tego typu sprawy, ale kiedy patrzę na ojca, wydaje mi się, że wcale nie ma go tu z nami.

Otaczam Ryana ramieniem i przełykam z trudem gęstą ślinę, walcząc z napływającymi do oczu łzami.

– Mieliśmy szczęście, że był naszym tatą, Ryan. Ty i ja… będziemy kontynuować to, co osiągnął.

Brat przytakuje i przywiera do mojego boku, a ja ściskam go za ramię, żeby dodać mu otuchy.

– Chciałbyś coś jeszcze powiedzieć tacie? – pytam półgłosem.

Waha się przez chwilę z odpowiedzią.

– Dziękuję ci, tato – szepcze tak cicho, że gdybym nie stał tuż obok, w ogóle bym go nie usłyszał. – Za to, że dzięki tobie mam Silasa i że tak bardzo nas kochałeś. Zawsze powtarzałeś, że musimy być dzielni, więc postaram się być dzielny. Ja… będę najlepszym bratem i synem na świecie, żebyś nigdy nie musiał się martwić o Silasa ani o mamę.

Serce mi się kraje na te słowa i z całych sił zagryzam dolną wargę. Mój brat jest o wiele lepszym człowiekiem, niż ja kiedykolwiek będę. Muszę się bardziej postarać, żeby dorównać jego wyobrażeniom na mój temat.

– Chodźcie – dobiega nas z tyłu głos Mony. – Zaraz go stąd zabierają.

Na dźwięk głosu matki Ryan posłusznie się odwraca, ale ja zostaję na swoim miejscu. Nie potrafię się ruszyć. Stoję jak skamieniały, po raz ostatni przyglądając się ojcu.

Kocham cię, tato, zwracam się do niego w myślach. Zawsze tak będzie. Będziesz ze mnie dumny, przyrzekam. Stanę się taki, jakim zawsze chciałeś mnie widzieć. Przysięgam ci, że od dzisiaj będę się bardziej starał. Zajmę się Ryanem, jakby był moim własnym synem. Nie wiem, czy zdążyłeś się zorientować, jaka naprawdę jest Mona, ale nawet jeśli nie, i tak będę go przed nią chronił. Spełnię wszystkie twoje oczekiwania. To ostatnie, co mogę ci obiecać, i przysięgam, że dotrzymam słowa. Zrobię wszystko, żebyś mógł spoczywać w spokoju, wiedząc, że czuwam nad Ryanem w twoim zastępstwie. Przyrzekam, tato.

Gdy pracownik zakładu pogrzebowego posyła mi przepraszający uśmiech, robię krok w tył, a on zamyka wieko trumny. To ta chwila. Ostatni raz w życiu widzę ojca.

Odchodzę, żeby zaczerpnąć oddechu, zanim stanę twarzą w twarz z hordą gości, którzy zaraz będą nam składać kondolencje. Na mentalnym autopilocie ruszam dobrze mi znaną ścieżką prowadzącą do grobów za domem pogrzebowym. Ścieżką, którą setki razy przemierzałem razem z ojcem.

Już mam skręcić w alejkę wiodącą do grobu matki, gdy nagle nieruchomieję, słysząc czyjeś ciche żałosne łkanie. Pod drzewami rosnącymi przy drodze siedzi na trawie ubrana na czarno dziewczynka. Podciągnęła kolana pod brodę i ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem raz po raz wstrząsa szloch.

Zanim zdążę pomyśleć, co robię, klękam przed nią na ziemi i podaję jej chusteczkę wyhaftowaną przez moją matkę.

– Proszę.

Podnosi na mnie wzrok. Wyraz jej miodowobrązowych oczu ściska mnie za serce. Wygląda jak ucieleśnienie smutku i gdy na nią patrzę, widzę w niej siebie.

Rozdział 2

ALANNA

Spoglądam w najpiękniejsze ciemnozielone oczy, jakie kiedykolwiek widziałam, i ku swojemu zdumieniu stwierdzam, że nie widać w nich litości, a jedynie… zrozumienie.

Drżącymi rękami odbieram z rąk nieznajomego chusteczkę i pociągając nosem, ocieram nią łzy.

– Dziękuję – mówię ochrypłym głosem. Czuję w sercu taką rozpacz, że aż robi mi się niedobrze. Zaciskam kurczowo w palcach miękki materiał, jakbym miała nadzieję, że doda mi siły, której tak bardzo dziś potrzebuję.

– Jak ci na imię? – pyta.

W jego spojrzeniu dostrzegam coś, co łagodzi mój ból. Ukląkł przede mną na trawie, jakby wcale się nie przejmował, że ubrudzi sobie spodnie od garnituru. Skupia uwagę wyłącznie na mnie.

– Alanna – szepczę i ponownie opuszczam wzrok. Kompletnie odrętwiała przeciągam machinalnie palcem po hafcie na chusteczce. – Psi? – pytam, wskazując grecką literę na chusteczce.

Potwierdza.

– Bystra jesteś. Zaskoczyłaś mnie, że wiesz, co to za litera.

Podnoszę na niego oburzony wzrok. Wyraźnie daje mi do zrozumienia, że traktuje mnie jak dziecko, co jest bardzo irytujące.

– Dlaczego akurat ta?

Uśmiecha się, ale wyraz jego oczu pozostaje poważny.

– To moje imię. A raczej skrót od niego. Czytana bez początkowego „p”.

Si. Jakiego imienia skrót miałby to być? Może „Simon”? Dość staroświeckie imię, więc nic dziwnego, że woli je skracać.

– To grecka litera – mruczę pod nosem. – Dziś nikt tak naprawdę nie wie, jak ją poprawnie wymawiać, no nie? O ile mi wiadomo, obie formy są uznawane za poprawne.

Sisiada obok mnie i się uśmiecha, co mnie nieco peszy. Dopiero teraz w pełni do mnie dociera, jaki jest przystojny.

– No dobra, skąd wiesz takie rzeczy, mała?

Spoglądam na niego spod przymrużonych powiek.

– Mam trzynaście lat, nie jestem dzieckiem. Za tydzień będę miała już czternaście.

Parska śmiechem, kręcąc głową.

– Yhy, pamiętam siebie w tym wieku. Identycznie się czułem. Powiedziałbym ci, że powinnaś się cieszyć młodością, ale sam nie cierpiałem, kiedy mi to powtarzali. Chciałem jak najszybciej dorosnąć. Zdradzę ci jednak pewien sekret: kiedy będziesz w moim wieku, nadal będziesz się czuła jak dzieciak.

Przewracam oczami na te słowa, czując, jak mój smutek powoli się ulatnia.

– Dzięki, dziadku. To ile masz lat?

Krzyżuje stopy, posyłając mi uśmiech.

– Osiemnaście. Dużo więcej od ciebie.

Potrząsam głową, obruszona jego słowami.

– Tylko pięć lat, a pewnie nawet bliżej czterech i pół. Mówisz, jakbyś był staruszkiem, a nawet nie możesz jeszcze legalnie kupić sobie czegoś mocniejszego.

Si wybucha śmiechem, kolejny raz wprawiając mnie w zakłopotanie. Jest tak niesamowicie przystojny, że spokojnie mógłby zastąpić każdego z członków moich ulubionych boysbandów. Jego gęste, ciemne włosy niewiele się różnią od fryzur topowych koreańskich aktorów, a kości policzkowe nadają się na okładki czasopism. To typ chłopaka, do którego nigdy w życiu nie odważyłabym się odezwać w szkole.

– Jesteś bystra i na dodatek pyskata, co?

Krzywię się ironicznie w odpowiedzi, a on przez chwilę przygląda mi się w milczeniu.

– Cieszę się, że się uśmiechasz, Alanno. Biorąc pod uwagę, gdzie jesteśmy, mogę sobie wyobrazić, jak ci smutno. Pewnie schowałaś się tutaj, bo nie mogłaś wytrzymać, ale nie chciałaś, żeby wszyscy widzieli, jak rozpaczasz. Ja czuję to samo… Ale nie zapominaj, że czasami warto przyjąć czyjąś pomoc. To też może przynieść pocieszenie. Nie wiem, od kogo uciekłaś, ale może ten ktoś cię teraz potrzebuje bardziej, niż ci się wydaje. Czasami łatwiej znieść ból, jeśli nie przeżywasz go sama.

Zaglądam mu w oczy, w których maluje się rozpacz.

– A tym masz kogoś, z kim mógłbyś się podzielić swoim smutkiem?

Zaprzecza i odwraca wzrok.

– Już nie.

Zanim zdążę pomyśleć, chwytam go za rękę i mocno ściskam.

– Teraz masz mnie, Si.

Zaśmiewa się i oddaje uścisk.

– Nikt cię nie przestrzegał przed nieznajomymi facetami?

Wydymam wargi, uciekając wzrokiem w bok.

– Jaki tam z ciebie facet.

Si chrząka znacząco i gdy ponownie na niego spoglądam, mierzy mnie oburzonym wzrokiem.

– Młoda damo, gdybyś nie była taka młoda, czułbym się zmuszony bronić swojego honoru.

Wybucham śmiechem, nie wysuwając dłoni z jego ręki.

– Bronić swojego honoru… Rany, mam wrażenie, jakbyś był żywcem wyjęty z moich ulubionych seriali historycznych.

Uśmiecha się i ku mnie nachyla, a potem prawdziwie braterskim gestem zakłada mi pasmo włosów za ucho.

– Dobra, ale teraz serio, Alanna. Proszę, uważaj na ludzi, których nie znasz, dobrze? Kiedy cierpimy, jest większe ryzyko, że ktoś będzie nas chciał wykorzystać. Pamiętaj o tym, co?

Przytakuję, choć rzednie mi mina.

– To znaczy, że mam się bać, że ze mną rozmawiasz?

Zaprzecza.

– Mnie nie musisz się bać, dzieciaku. ‒ Si wysuwa dłoń z mojej ręki i odwraca głowę. – Muszę wracać i ty też powinnaś. Twoja rodzina na pewno już cię szuka. Musi ci być dzisiaj bardzo ciężko. Powiem ci z własnego doświadczenia, że ból tak naprawdę nigdy nie przemija, ale nauczysz się z nim żyć, Alanna. Z każdym dniem będzie ci lżej oddychać, aż w końcu nadejdzie czas, że zaczniesz się uśmiechać na wspomnienie tych chwil, które wcześniej doprowadzały cię do łez.

Wstaje z ziemi i wyciąga do mnie rękę. Chwytam ją, a Si pociąga mnie, żeby pomóc mi wstać, z taką siłą, że lecę bezwładnie do przodu. Wtedy łapie mnie za ramiona, pomagając odzyskać równowagę.

– Dziękuję – mówię przyciszonym głosem, dziwnie speszona. Jak dotąd nie podkochiwałam się w nikim poza celebrytami, ale wiele wskazuje, że właśnie znalazłam sobie prawdziwy obiekt westchnień.

Wpatruję się przez chwilę w chusteczkę, którą Si mi pożyczył, zastanawiając się, czy mu ją oddać, czy lepiej zatrzymać. Trochę ją zabrudziłam i wstydzę się ją mu teraz zwracać.

– Zatrzymaj ją sobie – mówi Si cichym głosem. – Oddasz mi ją, jeśli się jeszcze kiedyś spotkamy.

Kiwam głową na znak zgody i starannie składam haftowany materiał.

– Dziękuję, Si. Nie tylko za chusteczkę, ale też za to, że ze mną chwilę posiedziałeś i porozmawiałeś bez zadawania pytań, kogo straciłam i co się stało. To… to…

– Wiem – przerywa mi z uroczym, pełnym zrozumienia uśmiechem. – Wiem, bo sam w tej chwili cierpię i nie mam ochoty o tym rozmawiać. Pamiętaj, co ci mówiłem, dobrze? Nie zatracaj się w smutku. Pozwól sobie pomóc tym, którzy cię kochają.

– Dobrze – szepczę. Nie myślałam o tym wcześniej w taki sposób. Si pewnie ma rację. Tata też rozpacza, więc może razem będzie nam łatwiej przejść przez te trudne chwile.

Si odwraca się i odchodzi, po kilku krokach jednak przystaje i się na mnie ogląda. Nie chcę, żeby sobie poszedł, ale nie wiem, jak go zatrzymać.

– To na razie, Alanna.

Przygryzam wargę i macham mu na pożegnanie. Oddala się w przeciwnym kierunku, niż powinnam pójść. Patrzę za nim przez dłuższą chwilę, starając się zebrać na odwagę.

W normalnych okolicznościach, gdybym była tak załamana jak dziś, poszłabym się wyżalić do mamy. Ale jak mam to zrobić, skoro właśnie ją straciłam?

Półprzytomna wracam do jej grobu, nie potrafiąc się pogodzić z myślą, że dziś odbywa się jej pogrzeb. Wolałabym wrócić do domu i udawać, że nic podobnego nie ma miejsca, ale to niemożliwe.

– Alanna! – Tata podbiega do mnie z zaniepokojoną miną i oczami zaczerwienionymi od morza wylanych łez. – Wszystko dobrze, kochanie?

Otacza mnie ramionami i mocno przytula, a ja z całych sił oddaję uścisk.

– Nie – przyznaję. – Nic nie jest dobrze, tato. I chyba już nigdy nie będzie.

Opiera brodę na czubku mojej głowy i wtedy czuję, że on również, tak jak ja, cały dygocze.

– Wiem, skarbie. Ja też tak czuję, ale wszystko się ułoży. Dopóki mamy siebie, będzie dobrze, prawda?

– Mhm – szepczę. – Ja po prostu nie rozumiem… Dlaczego ona nam to zrobiła, tato? Dlaczego… dlaczego nie została dla mnie? Nie kochała mnie? Nie byłam wystarczająco dobra?

Tato mocniej mnie do siebie przyciska.

– Mama cię kochała, Alanno. Po prostu była ciężko chora i nie pomagały jej żadne lekarstwa. Tylko… tylko wpędzały ją w jeszcze głębszą depresję. Odeszła nie dlatego, że zrobiłaś coś źle. To nie twoja wina, rozumiesz?

Przytakuję, ale cały czas dręczy mnie myśl, czy mogłam coś zrobić, żeby zapobiec śmierci matki. Czy gdybym częściej jej mówiła, że ją kocham, powstrzymałoby ją to od odebrania sobie życia?

Rozdział 3

SILAS

To nie może być prawda. Podnoszę głowę znad trzymanego w rękach dokumentu, prawie nic nie rozumiejąc z tego, co właśnie przeczytałem.

– Przykro mi, Silas – mówi Michael, prawnik mojego taty. – Ojciec zostawił wszystko twojej macosze. Ani ty, ani twój brat nie dostaliście nic w spadku.

Podnoszę się z krzesła i drżącymi rękami odkładam testament na jego biurko.

– To prawda, Michael? Byłeś przy nim, kiedy to podpisywał?

Potwierdza z przepraszającą miną. Kiedy odczytano jego ostatnią wolę, byłem przekonany, że macocha sobie ze mnie zażartowała, ale dokument został od początku do końca spisany odręcznym pismem ojca. Cały swój wart miliony majątek zostawił Monie.

– Po co miałby to robić? Dlaczego mógłby chcieć kompletnie odciąć od pieniędzy Ryana i mnie?

Zagryzam wargę, nie potrafiąc zebrać myśli. Mona oczywiście zadbałaby o swojego syna, ale przecież tata dobrze wiedział, że jego żona za nic nie zrobi tego samego dla mnie. Nie było tajemnicą, że przez ostatnie lata ja i ona raczej za sobą nie przepadaliśmy. Zwłaszcza odkąd się dowiedziałem, że zdradza ojca z ogrodnikiem, i mu o tym powiedziałem. Ta historia wydarzyła się trzy lata temu i chociaż na pozór nie zaszkodziła małżeństwu ojca i Mony, moja relacja z macochą praktycznie przestała istnieć.

– Nie wiem, Silas. Pytałem go, czy jest zdecydowany na ten krok, kiedy zjawił się u mnie z testamentem. Powiedział, że tak. Może zakładał, że macocha nadal będzie o ciebie dbać, jak przez ostatnie trzynaście lat.

Kręcę z niedowierzaniem głową. Niemożliwe, żeby ojciec był aż tak naiwny. Im robię się starszy, tym bardziej dostrzegam, jaka naprawdę jest Mona. To podła suka. Miałem nadzieję, że ojciec też kiedyś przejrzy na oczy.

Pewnie nigdy by się z nią nie ożenił, gdyby nie zapukała do drzwi naszego domu w szóstym miesiącu ciąży z Ryanem. Pamiętam, jak bardzo ojciec kochał matkę. Wtedy byłem za mały, żeby to zrozumieć, ale teraz to wiem.

Mona była tylko przelotną przygodą, kimś na pocieszenie, kto pomógłby ojcu uśmierzyć ból po śmierci mojej matki. Miała wtedy niecałe dwadzieścia lat, ojciec był od niej dwa razy starszy. Z biegiem lat różnica wieku między nimi stawała się coraz wyraźniejsza. W rzeczywistości niewiele ich łączyło i przez ostatnie dwa lata nic, tylko się kłócili. Gdyby Mona naprawdę go kochała, ich życie pewnie wyglądałoby inaczej.

– Mam szansę podważyć testament?

Michael wzdycha głośno.

– Nie, Silas. Twój ojciec był w pełni władz umysłowych, kiedy go podpisywał. Zrobił to w obecności dwóch świadków, jednym z nich byłem ja. Chciałbym powiedzieć ci coś innego, ale nie mogę.

Kiwam głową ze zrozumieniem i ponownie odchylam się na krześle ustawionym po drugiej stronie jego biurka. Dlaczego ojciec postanowił mi zrobić coś takiego? Jak mógł w kwestii spadku zaufać żonie, skoro przez ostatnie miesiące z trudem ze sobą wytrzymywali?

– Przykro mi, Silas.

Posyłam mu wymuszony uśmiech.

– Dziękuję, że poświęciłeś mi czas – oznajmiam, podnosząc się z krzesła. Czuję się jeszcze bardziej zagubiony niż wcześniej. Śmierć ojca była dla mnie wystarczająco ciężkim przeżyciem, a teraz jeszcze dowiedziałem się z testamentu, że to nie jedyna strata w moim życiu.

Przepełniony lękiem jadę do domu, a w mojej głowie rozgrywają się najróżniejsze scenariusze. Nie rozmawialiśmy z Moną od śmierci taty, ale z pewnością nie będzie trzeba długo czekać, żeby mi zademonstrowała, jaką przewagę zyskała dzięki spadkowi.

Kiedy wchodzę do domu, w środku panuje cisza. Już prawie oddycham z ulgą, gdy nagle rozlega się stukot obcasów Mony na marmurowej posadzce. Na mój widok przystaje i posyła mi pełen wyższości uśmieszek, po czym opiera się plecami o ścianę i taksuje mnie spojrzeniem, które wywołuje we mnie niepokój.

– Domyślam się, że już wiesz, że nie masz żadnych praw do majątku Sinclairów?

Przyglądam się jej w milczeniu ze ściśniętym gardłem. Macocha parska śmiechem z irytującym błyskiem wyższości w oczach.

– Odebrało ci mowę? Nie myślałam, że doczekam dnia, w którym przestaniesz mi odpyskiwać.

Wzdycham i przeczesuję ręką włosy, rozdrażniony samym jej widokiem. Wszystko w tej kobiecie działa mi na nerwy: wyzywający strój, przesadny makijaż i nadmiar biżuterii, ton jej głosu. Nienawidzę jej samej i wszystkiego, co się z nią wiąże.

– Idę do siebie – oznajmiam i ją wymijam.

– Nie, nie idziesz. – W jej cichym głosie pobrzmiewa ostry ton. – Masz się spakować i wynieść z mojego domu.

Skonsternowany odwracam ku niej głowę.

– Co takiego?

– Słyszałeś, co powiedziałam. I tak nigdy za mną nie przepadałeś, a ja nie mam zamiaru ani chwili dłużej znosić twoich fochów. Spakuj swoje rzeczy i wynocha z mojego domu.

– Twojego domu? – dziwię się. – To mój dom, dorastałem w nim. Trzy dni temu pochowaliśmy mojego ojca, Mona. Chyba nie mówisz poważnie.

Uśmiecha się z jadowitą miną.

– Mówię śmiertelnie poważnie. To dla nas nowy początek, zwłaszcza dla Ryana. Masz się stąd wynieść, zanim Ryan wróci z treningu piłkarskiego, bo inaczej każę cię wyrzucić ochroniarzom i oskarżę o wtargnięcie na moją posesję. Nie prowokuj mnie, Silas. Nie masz pojęcia, do czego jestem zdolna.

– Tata nigdy by się na to nie zgodził. Tak chcesz uczcić pamięć o waszym małżeństwie? Wyrzucając z domu jego syna parę dni po pogrzebie?

Mona się uśmiecha, splatając ręce na piersi.

– Twój ojciec jest martwy, tak jak było martwe nasze małżeństwo. Masz się wyprowadzić. Pamiętaj, to moje ostatnie ostrzeżenie.

Odwraca się i odchodzi, a ja odprowadzam ją wzrokiem. Znam macochę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie żartuje. Co teraz ze mną będzie? Skoro nie dostanę nic ze spadku, nie będzie mnie stać na studia. Jak Mona może mi coś takiego robić, gdy jeszcze nie doszedłem do siebie po stracie taty?

Aż sam się sobie dziwię, jak bardzo czuję się rozczarowany tą kobietą. Nigdy nie miałem wobec niej większych oczekiwań, więc dlaczego tak mnie dotknęło, że potwierdziło się moje zdanie na jej temat? Pewnie gdzieś w głębi ducha łudziłem się, że jednak kocha ojca, chociaż wszystko wskazywało na to, że jest inaczej.

Spakowanie rzeczy zajmuje mi niecałą godzinę i niedługo potem podjeżdżam pod dom swojego najlepszego przyjaciela. Na szczęście nadal mam trochę pieniędzy na koncie i własny samochód.

Odchylam się na fotelu i wpatruję w drzwi domu Lucasa, zastanawiając się, co robić. Czy będzie mnie stać na studia? A może lepiej w ogóle nie iść na uczelnię?

Zdjęty nagłym żalem i wstydem wysiadam z auta, obrzucając spojrzeniem swój dobytek ułożony na tylnym siedzeniu. Nawet gdy już naciskam dzwonek, nadal mam skrupuły, ale to jedyne miejsce, do którego mogłem pójść. Nie mam rodziny i chociaż znam wiele osób, Lucas to mój jedyny prawdziwy kumpel.

Zanim zdążę się rozmyślić, przyjaciel otwiera drzwi. Posyłam mu nerwowy uśmiech.

– Hej – witam go cichym głosem. – Nie miałem dokąd pójść.

Rozdział 4

ALANNA

Dwa lata później

– Tato, naprawdę musimy to robić? – pytam, wpatrując się w budynek, w którym mieści się schronisko dla bezdomnych. Kiedy ojciec zapowiedział, że wychodzimy razem w sobotę, byłam przekonana, że szykuje dla mnie jakąś atrakcję, żeby wynagrodzić mi to, że musiał pracować w moje szesnaste urodziny.

Zamiast tego zabrał mnie w miejsce, które wydaje się kompletnie oderwane od naszego codziennego życia. Dlaczego mnie tu przyprowadził?

Tata opiera się plecami o swój ukochany pikap z zadumą na twarzy. Sprawia wrażenie, jakby całkiem o mnie zapomniał, pogrążony we wspomnieniach, o których nie mam pojęcia. Ostatnimi czasy często się w ten sposób zachowuje. Kiedy odeszła mama, nie załamaliśmy się z ojcem wbrew naszym obawom. Wręcz przeciwnie, zbliżyliśmy się do siebie i nauczyliśmy się wzajemnie wspierać. Przychodziłam do niego opowiedzieć mu o swoim dniu, a on relacjonował mi nudne sprawy z pracy, których przeważnie nie rozumiałam. Jadaliśmy razem kolację i staraliśmy się zachowywać, jakby śmierć mamy nie pozostawiła wielkiej dziury w naszych sercach.

Od paru tygodni jest jednak inaczej. Tata wraca do domu, kiedy już śpię, a jeśli zdarzy mu się przyjść wcześniej, przynosi pracę do domu i ledwo mnie zauważa, kiedy próbuję go zagadywać. Brakuje mi go, dlatego tak się ucieszyłam, że nareszcie spędzimy trochę czasu razem. Nie rozumiem, dlaczego akurat gdy po raz pierwszy od miesięcy ma wolny dzień, zabrał mnie do schroniska dla bezdomnych.

– Tato – ponaglam go jęczącym głosem.

Wzdycha i przeczesuje ręką włosy, opuszczając wzrok.

– Kiedyś tu mieszkałem – odzywa się w końcu półgłosem.

Podrywam na niego wzrok, zszokowana.

– Co?!

Potwierdza z melancholijnym uśmiechem na twarzy.

– Chodź. Najwyższa pora, żebym ponownie odwiedził to miejsce. Dzięki niemu stanąłem na nogi i teraz czas się odwdzięczyć.

Oszołomiona i lekko zestresowana wchodzę w ślad za tatą do środka. Budynek jest dobrze utrzymany. Wejście wygląda jak biurowy hol, któremu ktoś próbował nadać domowy klimat, rozwieszając na ścianach zdjęcia honorowych gości i znanych osobistości, które wsparły schronisko.

– Robert! – Unoszę głowę na dźwięk imienia ojca. Podchodzi do nas wysoki, przyjaźnie nastawiony mężczyzna z najsympatyczniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam. Przystaje i mierzy tatę spojrzeniem. – Patrzcie, patrzcie! Powiedziałem ci kiedyś, że nie chcę cię tu więcej widzieć, ale tak naprawdę bardzo się cieszę z twojej wizyty. Nie wiem, jak mam ci dziękować za to wszystko, co zrobiłeś dla schroniska.

– Ricardo – wita go tato z równie rozpromienioną twarzą, w jego minie dostrzegam jednak coś więcej. Zwykle nosi dumnie głowę i chodzi wyprostowany, ale dziś sprawia wrażenie uniżonego i służalczego. Kimkolwiek jest ten cały Ricardo, widać, że ojciec wysoko go ceni. – Przyszedłem oprowadzić córkę po schronisku. Datki to jedna rzecz, ale pomyślałem sobie, że najwyższa pora do was wpaść.

Ricardo wyciąga do mnie rękę, którą ściskam tak, jak nauczył mnie tata: mocno i pewnie.

– Miło mi cię poznać, Alanno.

Odpowiadam mu skinieniem.

– Mnie również.

Nurtuje mnie, kim jest ten mężczyzna. Nie wiedziałam, że ojciec w przeszłości był bezdomnym, dlatego jestem bardzo ciekawa nie tylko tego miejsca, ale i tamtego okresu jego życia. Dziś tata jest znanym i wpływowym przedsiębiorcą i chociaż rzadko rozmawiamy o pieniądzach, jestem przekonana, że jego majątek jest wart miliony. A już na pewno tyle jest warta jego firma. Zaczynał jako zwykły pracownik budowlany. Stopniowo zdobywał doświadczenie i piął się w górę, aż w końcu otworzyły się przed nim możliwości inwestycyjne, dzięki którym zdobył pozycję jednego z największych deweloperów na rynku. Nigdy się nie zastanawiałam, jak wyglądały jego początki w branży, a on sam ani razu nie podjął tego tematu.

– Oprowadzę cię po budynku – mówi tata. – Widzę, że niewiele się tu zmieniło przez te wszystkie lata, odkąd się wyprowadziłem.

Idę za nim bez słowa i gdy przyglądam się spotykanym po drodze ludziom, serce ściska mi żal, jakiego chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Większość mieszkańców ośrodka niczym się od nas nie różni. Całkowicie odbiegają od stereotypowego wyobrażenia o bezdomnych, które mam w głowie, wyglądają schludnie i mają na sobie czyste ubrania.

– Nie uwierzyłabyś, jak łatwo wszystko stracić – odzywa się przyciszonym głosem tata. – Czasami wystarczy zwolnienie z pracy. Rachunki się piętrzą, długi narastają. Są osoby, które przebywają tu tylko kilka dni lub tygodni. Ale nie wszyscy mają tyle szczęścia.

– Jak długo tu mieszkałeś? – pytam, choć jednocześnie czuję lęk przed jego odpowiedzią.

Tata spogląda na mnie i ciężko wzdycha.

– Ponad rok. O wiele dłużej, niż powinienem. Ricardo pomógł mi znaleźć pracę i pilnował, żebym zawsze mógł się pokazać ludziom. Dbał o nasze wyżywienie i zdrowie, jak tylko się dało. Wielu moich obecnych pracowników to osoby poznane tu w schronisku. Potrzebowali jedynie, aby ktoś dał im szansę i w nich uwierzył.

Tato wprowadza mnie do pomieszczenia wyglądającego jak obszerny salon, z regałami z książkami i telewizorem, przed którym zebrało się kilkanaście osób.

– Mówiłaś, że chcesz wyższe kieszonkowe, prawda?

Potwierdzam, a wtedy tata spogląda mi prosto w oczy.

– Jeśli będziesz tu przychodzić co tydzień do pomocy jako wolontariuszka, będę ci za to płacił. Wiem, jesteś zła, że ostatnio prawie wcale ze sobą nie przebywamy, ale myślę, że praca tutaj wyjdzie ci na dobre. Na razie mamy wszystko, Alanna, ale w każdej chwili los może się odmienić. To dla mnie ważne, żebyś o tym pamiętała i zdawała sobie sprawę, na co tak ciężko haruję.

Mrugam kilka razy z zaskoczenia. Mam pracować w schronisku? Przecież jest strasznie daleko od naszego domu. Dojazd tutaj i powrót zajmą mi całe wieki.

– Przemyśl to, kochanie. Jeśli zgodzisz się tu przychodzić jako wolontariuszka, zapłacę ci dwa razy tyle, ile dostałabyś, pracując w jakimś sklepie. Przejdź się po ośrodku i porozglądaj, zanim podejmiesz decyzję. Poczekam tu na ciebie.

Przytakuję i rozglądam się niepewnie dookoła. Ojciec posyła mi zachęcający uśmiech i wskazuje głową znajdujące się za naszymi plecami drzwi. Wzdycham głośno, po czym odwracam się i ruszam w ich kierunku, żeby spełnić jego prośbę.

Serce podchodzi mi do gardła, kiedy zaglądam do wielkiej sali, w której stoi więcej łóżek piętrowych, niż jestem w stanie policzyć. W mojej sypialni zmieściłoby się ich co najmniej dziesięć i ta myśl z miejsca wywołuje we mnie poczucie winy. Mam tak wiele, a mimo to wciąż domagam się od ojca, żeby poświęcał mi więcej czasu. Podejrzewam, że właśnie dlatego mnie tu dzisiaj przyprowadził – żeby uświadomić mi, jakim kosztem osiągnął sukces i skąd się on wywodzi.

– Alanna?

Odwracam głowę i napotykam spojrzeniem znajome, ciemnozielone oczy.

– Simon?

Uśmiecha się w odpowiedzi, a moje serce na moment gubi rytm. Wydaje się starszy i bardziej szorstki, ale jest równie przystojny jak w dniu, w którym się poznaliśmy. Mimo że tym razem nie ma na sobie garnituru, lecz dżinsy i zwykłą, czarną koszulkę, świetnie wygląda. Co on tutaj robi? Kiedy spotkaliśmy się wtedy ma cmentarzu, nic nie wskazywało, że jest biedny. Pamiętam jego zegarek – identyczny jak mojego ojca, różnił się jedynie kolorem. Simona był złoty, a taty srebrny.

– Uznałaś, że to od tego imienia wziął się skrót „si”?

Potwierdzam, nagle dziwnie zdenerwowana.

– Skąd się tu wziąłeś?

Uśmiech znika mu z twarzy. Kładzie dłoń na karku i spogląda na mnie z przygnębioną miną.

– Mieszkam tu – odpowiada cichym głosem. – A ciebie co tutaj sprowadza? – dodaje. Widzę, jak prześlizguje się spojrzeniem po moim ciele, i natychmiast zaczyna mnie nurtować, czy nadal widzi we mnie dziecko.

– Ja… tata poprosił mnie, ekhm, żebym pracowała jako wolontariuszka. Tutaj.

Czuję, jak zaczynają palić mnie policzki, i mocno zagryzam wargę. Dlaczego nagle poczułam się taka skrępowana?

Si kiwa głową, wbijając wzrok w ścianę za moimi plecami.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Tu nie jest bezpiecznie. Owszem, to z pewnością jedno z najlepszych schronisk w okolicy, dbają w nim o mieszkańców znacznie lepiej niż w innych. Zapewniają miejsce na miesiąc, jeśli udowodnisz, że naprawdę go potrzebujesz, pracujesz i starasz się wyjść ze złej sytuacji. Ale przebywają tu też ludzie z problemami psychicznymi, którzy czasami się nie kontrolują. Zdarzają się kradzieże. Nie wytrzymasz nawet jednego dnia.

– Dlaczego? – pytam obruszona.

Si się uśmiecha, czym natychmiast mnie rozbraja.

– Jesteś za ładna, Alanna. Wyglądasz zbyt niewinnie. Taką dziewczynę jak ty łatwo wykorzystać.

Splatam ręce z przodu i wtedy spojrzenie Si na moment wędruje ku moim piersiom. Zaraz jednak ucieka wzrokiem w bok.

– Chyba mnie nie doceniasz – oznajmiam.

Si potrząsa przecząco głową.

– Nie traktuj tego jako wyzwanie, Alanna. Mówię serio. To nie jest miejsce dla ciebie.

Żuję wargę, rozważając jego słowa, ale podjęłam już decyzję.

– Zobaczymy – oznajmiam Si i odchodzę, żeby odszukać ojca. Powiem mu, że się zgadzam. Będę pomagać w schronisku.

Rozdział 5

ALANNA

Pełna wątpliwości przystaję przed wejściem do schroniska. Bez taty czuję się tutaj obco i niepewnie. Nigdy wcześniej nie pracowałam jako wolontariuszka i mam obawy, że sobie nie poradzę. Przekonałam się, że to miejsce wiele znaczy dla mojego ojca, dlatego tak się boję, że go zawiodę.

– Alanna! – Ricardo podchodzi do mnie z nieodłącznym uśmiechem na twarzy, więc instynktownie odpowiadam mu tym samym. Są ludzie, którzy dosłownie zarażają otoczenie optymizmem i nadzieją. – Wchodź, wchodź!

Prowadzi mnie do ciasnego biura tuż przy drzwiach wejściowych i proponuje herbatę, ale odmawiam.

– Będę ciężko pracować – zapewniam go, kiedy na chwilę siadamy. – Nie musi pan mnie pilnować ani specjalnie się mną zajmować. Nie chciałabym sprawiać kłopotu.

Wybucha śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Jesteś nieodrodną córką swojego ojca, co? Kiedy pierwszy raz się tu pojawił, bo nie miał gdzie mieszkać, też obiecywał, że nie będzie dla mnie ciężarem.

Żal ściska mi serce, kiedy pomyślę, przez co tata musiał w życiu przejść. Tyle jeszcze o nim nie wiem. Podziwiam go i uważam za niezwykłego człowieka. Kiedy straciliśmy mamę, oprócz obowiązków ojcowskich przyjął na siebie jej rolę z taką łatwością, że w moich oczach na zawsze pozostanie superbohaterem.

– Tata tak powiedział?

Ricardo potwierdza.

– Jesteś bardzo do niego podobna, ale masz uśmiech matki.

Robię okrągłe oczy i natychmiast skacze mi puls.

– Znał pan moją mamę?

Kiwa potakująco głową.

– Jeśli się dobrze dzisiaj spiszesz, opowiem ci historię twoich rodziców, co ty na to?

Odpowiadam mu szerokim uśmiechem.

– Nie powiem nie, chociaż zawsze się staram dać z siebie wszystko.

– W takim razie chodźmy. Pokażę ci, co będziesz dzisiaj robić. Codziennie mamy trochę inne potrzeby, dlatego praca u nas nigdy nie jest monotonna. Dziś pomożesz przy inwentaryzacji puszek z jedzeniem. Niestety ostatnio mieliśmy kilka przypadków kradzieży. Planujemy wprowadzić lepiej zabezpieczony system przechowywania i zamawiania żywności, tak by kupować większe ilości na zapas po niższych cenach. Ale najpierw trzeba policzyć, ile czego dokładnie zostało po ostatnich kradzieżach.

Podążam za Ricardem w głąb budynku, starając się ze wszystkich sił nie gapić na ludzi przebywających w kolejnych pomieszczeniach. Naprawdę nie chciałabym nikogo wprawić w zakłopotanie. Tata powiedział mi, że jako bezdomny często musiał chować dumę i honor do kieszeni i za każdym razem bardzo z tego powodu cierpiał. Podkreślał, żebym o tym pamiętała i uważała, co robię i mówię. „Jedno pełne litości spojrzenie może bardzo mocno zranić, Alanno”, przestrzegał.

Praca, którą wyznaczył mi Ricardo, nie jest skomplikowana i choć wydaje się żmudna i nudna, mam poczucie, że robię coś naprawdę pożytecznego. Kiedy przeliczam poszczególne rodzaje puszek, moje myśli wędrują ku mieszkańcom schroniska… a w szczególności ku Si. Jakim cudem taki chłopak wylądował w tym miejscu? Pamiętam, jak tata mówił, że w życiu bardzo łatwo wszystko stracić, ale w przypadku Si jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Owszem, byłam dzieckiem, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, ale nie byłam ślepa. Sam jego zegarek na pewno kosztował kilka tysięcy dolarów, o ile był oryginalny. Si nie wyglądał jednak na kogoś, kto nosiłby podróbki.

Nadal o nim myślę, gdy zamykam magazyn. Wiem, że powinnam teraz odnieść klucz Ricardowi i zbierać się do domu, ale strasznie mnie ciekawi, gdzie może być teraz Si. Nie mija dużo czasu, gdy udaje mi się go wypatrzyć w jednej z sal. Siedzi w kącie z książką w ręku.

Podchodzę do niego z galopującym jak szalone sercem i witam go uśmiechem.

– Si!

Podnosi na mnie wzrok, ale zamiast odpowiedzieć mi tym samym, tak jak oczekiwałam, marszczy czoło i w jego oczach dostrzegam błysk irytacji. Rozczarowana prostuję ramiona w obronnym geście.

Potem siadam obok, chociaż się do mnie nie odzywa i wraca do czytania. Jego zachowanie sprawia mi przykrość, ale nie zamierzam dać się zniechęcić.

– Hej, ja… chciałam ci to oddać.

Wyjmuję z kieszeni haftowaną chusteczkę i mu ją podaję, choć wcale nie mam ochoty się z nią rozstawać.

Si wpatruje się w nią ze zdumieniem, a potem przenosi spojrzenie na mnie. Lodowaty wyraz w jego oczach ustępuje miejsca tej samej trosce, z którą spoglądał na mnie podczas naszego pierwszego spotkania.

– Ciągle ją jeszcze masz?

Potwierdzam.

– Nie wiem dlaczego, ale pomogła mi przetrwać, kiedy myślałam, że oszaleję z rozpaczy. Za każdym razem, gdy już prawie się rozsypywałam, ściskałam ją w dłoni i przypominałam sobie, jak mówiłeś, żeby dzielić z kimś swój ból. Wtedy szłam się wygadać do taty, zamiast płakać po nocach. Doszłam do wniosku, że ta chusteczka jest dla mnie jak talizman, dlatego wszędzie ją ze sobą noszę.

Jednocześnie cały czas miałam cichą nadzieję, że kiedyś znów natknę się na Si i będę mogła mu ją oddać. Nie ma pojęcia, że jego drobny gest pomógł mi nie zatracić się w smutku i żalu.

Przykrywa dłonią moją dłoń i po chwili wahania zaciska na niej palce.

– Zatrzymaj ją – prosi cichym głosem. – Widzę, że dla ciebie jest również ważna jak dla mnie, więc niech zostanie w twoich rękach.

– Jesteś pewien?

Wyraz jego oczu mówi mi, że ten kawałek materiału wiele dla niego znaczy, i jestem zaskoczona, że pozwala mi go zatrzymać. Chociaż pewnie wiąże się z nim jakieś cenne dla niego wspomnienie.

– Jestem pewien.

Odpowiadam mu skinieniem i podnoszę się na nogi. Wcale nie mam ochoty się z nim rozstawać, ale nie chcę się narzucać. Dał mi jasno do zrozumienia, że nie zależy mu na moim towarzystwie, a i bez tego czułam się wystarczająco niezręcznie.

Posyłam mu uśmiech na pożegnanie i odchodzę, powstrzymując się siłą woli, żeby się na niego nie obejrzeć. Jestem już prawie przy drzwiach, gdy nagle Si niespodziewanie mnie zatrzymuje, chwytając za nadgarstek, i z impetem przyciąga do siebie. Uderzam głową w jego tors, a on otacza mnie ramionami, ale wzrok ma utkwiony przed siebie, nie we mnie.

– Jonathan! – woła karcącym tonem. – Co powiesz na to, że oddasz jej klucze, a ja będę udawał, że nie widziałem, co właśnie zrobiłeś? Wiesz równie dobrze jak ja, że za taki numer natychmiast wylatujesz ze schroniska!

Odwracam się w jego objęciach, a Si przesuwa dłoń po mojej ręce aż na ramię. Obejmuje mnie troskliwie i z taką pasją w oczach, że moje serce z miejsca gubi rytm.

Tyczkowaty blondyn stęka z zawodem i wydobywa z kieszeni klucze do magazynu oraz kluczyki od mojego samochodu, po czym unosi je w ręce. Si wyrywa mu je z palców i kręci z irytacją głową. Jonathan pośpiesznie się oddala. Wstrząśnięta odprowadzam go wzrokiem, dopóki nie znika mi z oczu. Nic nie poczułam, kiedy mnie okradał.

Si ujmuje moją dłoń i kładzie na niej klucze, a potem zaciska na nich moje palce.

– Mówiłem ci, że to nie jest miejsce dla ciebie. Nie pakuj się niepotrzebnie w niebezpieczne sytuacje, Alanna. Tutaj nikt nie powinien przychodzić z własnej woli.

Odsuwa się ode mnie i odchodzi, a ja spoglądam za nim z galopującym sercem.

– Dziękuję, Simon! Następnym razem będę bardziej uważać!

Odwraca się i posyła mi uroczy, pełen satysfakcji uśmieszek, na widok którego budzą się motyle w moim brzuchu.

– No ja myślę.

Si się oddala, a ja jestem pewna, że zabrał ze sobą moje serce.

Rozdział 6

SILAS

Nie mogę uwierzyć, że facet zapłacił mi dwieście dolców tylko za to, żebym przez cały tydzień śledził jego nudną żonę. Ta kobieta jest kompletnie nijaka. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłaby kogoś poznać i zdradzać z tą osobą męża. Co rano wychodzi pobiegać, a potem jedzie do centrum na zakupy spożywcze. Po powrocie do domu gotuje obiad przy wielkim kuchennym oknie, a następnie ogląda telewizję, również przy oknie. W niektóre dni nawet nie wychodzi do sklepu, bo przywożą jej zakupy do domu.

Szczerze mówiąc, gość zrobiłby lepszy interes, gdyby zainstalował w domu monitoring. Wtedy szybko by się przekonał, że jego żona prawie w ogóle nie wychodzi. To najłatwiejsze zlecenie, jakie kiedykolwiek dostałem, chociaż wcale mnie to nie cieszy, bo klient obiecał mi pięć stów, jeśli dostarczę mu dowód na jej zdradę.

Wzdycham i rozprostowuję nogi, szykując się do przebieżki. Mój obiekt lada chwila pojawi się w drzwiach domu. Zawsze o dziesiątej rano wychodzi pobiegać, dzień w dzień. Chyba nie lubi wcześnie wstawać, ale za to konsekwentnie trzyma się swojego planu dnia. Robię jej zdjęcie, kiedy wyłania się z domu, i przesyłam jej mężowi. Potem odczekuję chwilę i ruszam biegiem w ślad za nią.

Jak dotąd codziennie pokonywała identyczną trasę, dzisiaj jednak ją zmienia, co wywołuje we mnie dreszczyk podniecenia. Wykonuję tego rodzaju zlecenia już prawie od roku. Dość szybko rozeszło się po mieście, że dobrze się kamufluję i z powodzeniem śledzę ludzi, dzięki czemu z łatwością spełniam nawet najtrudniejsze żądania klientów. Im dłużej się tym zajmuję, tym szybciej jestem w stanie stwierdzić, że coś jest nie w porządku. Tak jak teraz. Przy odrobinie szczęścia dzisiejsza zmiana trasy biegu pozwoli mi zarobić sporo kasy.

Kobieta zwalnia i macha ręką do mężczyzny siedzącego na jednej z parkowych ławek. Uśmiecham się do siebie i chowam za drzewo, gotowy do robienia zdjęć telefonem. Mój obiekt siada na ławce obok faceta, a on wręcza jej papierowy kubek z kawą. Wtedy kobieta nachyla się ku niemu i go całuje.

Strzelam im fotkę z ukrycia, ucieszony, a zarazem poirytowany takim obrotem sytuacji. Czy na tym świecie nie ma już żadnej świętości? Po co ludzie zawierają małżeństwo, skoro prędzej czy później i tak się zdradzają? Wzdycham ciężko i robię jeszcze kilka zdjęć swojej parce, w głębi ducha żałując, że kobieta nie okazała się tak nudna, jak podejrzewałem. Wysyłam fotki jej mężowi i prawie natychmiast dostaję od niego odpowiedź wraz z obietnicą, że do końca dnia przeleje mi pieniądze na konto.

W kiepskim nastroju przemierzam z powrotem park, bo przypomniała mi się macocha. Ostatnio rzadko o niej myślę, ale takie historie jak dzisiejsza od razu przywodzą mi ją na myśl. Zdradzała ojca przez ostatnie lata jego życia i on o tym wiedział. Nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego pozbawił mnie spadku i zostawił cały majątek właśnie jej, ale zamierzam to wyjaśnić. Na razie brak mi do tego środków, lecz to się zmieni. Któregoś dnia odzyskam wszystko, co straciłem. Każdą jedną rzecz.

– Nie!

Podrywam głowę do góry na dźwięk znajomego głosu. Marszczę czoło, dostrzegając w oddali Alannę w towarzystwie chłopaka w jej wieku. Co ona robi w parku przed południem w środku tygodnia? Nie powinna być teraz w szkole?

Unikam jej, jak tylko mogę. Nie posłuchała mojej rady i zaczęła raz w tygodniu pomagać w schronisku. Słyszałem, że Ricardo jak na razie skutecznie ją chroni. Odszukała mnie parę razy, ale jakoś udało mi się wykręcić od jej towarzystwa. Ta dziewczyna przypomina mi o wszystkim, co utraciłem. W dniu, w którym ją poznałem, zmieniło się całe moje życie.

Chłopak przyciska się do niej i próbuje ją pocałować. Alanna się cofa, całym ciałem demonstrując swój opór.

– No weź – nagabuje ją. – Tylko jeden pocałunek. Nie ma tu nikogo oprócz nas.

Zbliżam się do nich, ale Alanna jest tak zdenerwowana, że nawet mnie nie zauważa. Do momentu gdy kładę dłoń na jej ramieniu.

– Zostaw ją – ostrzegam jej towarzysza ostrym tonem.

Alanna sztywnieje i podnosi na mnie wzrok. Nasze spojrzenia się spotykają i wtedy widzę, jak schodzi z niej napięcie. Wtula się w mnie, a ja otaczam ją ramieniem.

Chłopak spogląda na mnie z błyskiem wściekłości w oczach. Świetnie znam takich typów jak on. Uprzywilejowane, nieznośne snoby. Sam kiedyś taki byłem. Bez trudu mogę się domyślić, co tu się wydarzyło. Urwali się ze szkoły, żeby pobyć razem, może nawet spotykają się od jakiegoś czasu, a on chciał wymusić na niej coś, na co nie miała ochoty. Dobrze, że już na początku się przekonała, jaka z niego świnia.

– Kim ty, kurwa, jesteś? Zabieraj od niej łapy!

Laluś prostuje ramiona i wypycha klatkę piersiową do przodu, jakby na serio szykował się do bitki. Nie byłbym zdziwiony, gdyby się na mnie rzucił. Ma ego ewidentnie większe od mózgu.

– To mój chłopak – oznajmia Alanna, przyciskając się do mnie z całych sił.

Potwierdzam i obejmuję ją mocniej, podejmując jej grę.

– Trzymaj się, kurwa, z dala od mojej dziewczyny! Jeszcze raz ją dotkniesz, a połamię ci wszystkie kości! – warczę. Słowa wylewają się ze mnie, zanim zdążę się zastanowić, co mówię. Przeważnie staram się unikać kłopotów, ale dzisiaj nie potrafię się pohamować.

Laluś spogląda na Alannę, ale ona ucieka wzrokiem w bok i przyciska twarz do mojej piersi. Otaczam ją ramionami i zamykam w uścisku. Czuję, że cała drży, musi być bardzo przestraszona. Co jej, do cholery, przyszło do głowy, żeby zadawać się z takim gnojkiem? Dlaczego uparcie pakuje się w niebezpieczne sytuacje?

Chłopak rzuca nam ostatnie spojrzenie i zaciskając szczęki, odchodzi, ale po paru krokach przystaje.

– Jeszcze z tobą nie skończyłem, dziwko!

Czuję, jak napinają mi się wszystkie mięśnie. Alanna prędko chwyta mnie za koszulkę i zaciska kurczowo palce na materiale. Odprowadzam lalusia wzrokiem, przyciskając dłoń do jej karku w opiekuńczym geście. Jest taka drobna, że czubkiem głowy ledwo sięga mojej brody. Nie ma szans, żeby dała radę się obronić przed prześladowcą.

– Wszystko dobrze? – upewniam się, kiedy laluś na dobre znika nam z oczu.

Potwierdza i próbuje się cofnąć, ale nie rozluźniam uścisku, by jeszcze chwilę potrzymać ją w objęciach. Przez ostatnie dwa lata troszczyłem się wyłącznie o siebie, o nikogo innego. Alanna budzi we mnie opiekuńczy instynkt, który, jak mi się zdawało, dawno utraciłem.

– Tak, wszystko w porządku – odpowiada, chociaż nadal cała dygocze.

– Musimy poważnie pogadać. Masz jakiś dar do pakowania się w niebezpieczne sytuacje – napominam ją szorstkim tonem.

Podnosi na mnie wzrok z pozornie niewinną, ale jednocześnie uwodzicielską miną. Czy ta dziewczyna jest w ogóle świadoma swojej urody? Ma dopiero szesnaście lat, a już wygląda jak prawdziwa piękność. Jest zaokrąglona tam, gdzie trzeba, o czym większość dziewczyn w jej wieku może tylko pomarzyć, a gdy patrzę na jej usta, muszę odwrócić wzrok, bo wiem, że jest o wiele za młoda, żeby widzieć w niej kobietę. I jeszcze te orzechowe oczy, najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek widziałem… Mogę sobie tylko wyobrażać, jak często oglądają się za nią chłopcy w jej wieku i czego od niej chcą. Myśl, że miałaby się całować z tym lalusiem, budzi we mnie taką zgrozę, że aż czuję się z tym niezręcznie.

– Co byś zrobiła, gdyby wymusił na tobie pocałunek? Albo chciał od ciebie czegoś więcej? Ten park jest prawie pusty, Alanna. Co ci przyszło do głowy?

Zaciskam palce na jej ramionach, z trudem się hamując, żeby nią nie potrząsnąć. Jasne, rozumiem, jak to jest być młodym i lekkomyślnym, ale Alanna musi sobie uświadomić, czym mogła się skończyć ta sytuacja.

– Walnęłabym go kolanem w jaja, Si.

Akurat. Jeszcze przed chwilą cała się trzęsła. Może rzeczywiście zebrałaby się na odwagę, może adrenalina zrobiłaby swoje, ale co, jeśli okazałoby się inaczej?

– To spróbuj. Spróbuj kopnąć mnie.

– Co?

Potakuję, obrzucając ją prowokującym spojrzeniem.

– Walnij mnie kolanem w jaja, Alanna, i spróbuj mi się wyrwać.

Zwiększam nieco uścisk, a ona marszczy brwi.

– Pamiętaj, że sam tego chciałeś – ostrzega, a ja uśmiecham się ironicznie w odpowiedzi.

Podrywa nogę, próbując uderzyć mnie kolanem z odpowiednio dużą siłą, ale nie jest wystarczająco szybka. Zanim zdąży się zorientować, co się dzieje, robię unik, chwytam ją za udo i przyciskam je do swojego boku. Alanna wciąga gwałtownie powietrze z zaskoczenia i traci równowagę, na szczęście w porę przyciągam ją do siebie i znów wpada w moje ramiona.

– Nie dasz rady się przede mną obronić. Mógłbym cię teraz pocałować i nic byś nie zrobiła. Gdybym chciał cię wykorzystać, zasłoniłbym ci dłonią usta, żebyś nie krzyczała, i też byś mnie nie powstrzymała.

Alanna przełyka głośno ślinę, spoglądając mi w oczy. Nasze ciała są w tym momencie stanowczo zbyt blisko, nie powinienem był do tego dopuścić.

– Caleb to nie ty. Dałabym radę mu się wyrwać.

Zaciskam mocniej palce na jej udzie i wsuwam drugą rękę w jej włosy, z trudem powstrzymując gniew.

– Masz sto procent racji, on nie jest mną. Ale to nadal nie usprawiedliwia tego, co dziś zrobiłaś. Jasne, wiem, że nie powinnaś w ogóle być zmuszona bronić się przed mężczyzną, ale świat nie jest idealny, choćby nie wiem jak niesprawiedliwe się to wydawało. Nie prowokuj więcej takich sytuacji, rozumiesz?

Kiwa głową na znak zgody, więc wypuszczam ją z uścisku. Alanna cofa się o krok i odwraca wzrok.

– Dziękuję – mówi tak cicho, że ledwo jestem w stanie ją usłyszeć.

– A tak przy okazji, co ty, do cholery, widzisz w takim dupku? Kto to w ogóle jest?

Nie powinienem jej wypytywać o lalusia, ale nie potrafię się pohamować. Czuję irracjonalną złość na samą myśl, że mogłaby się związać z takim typkiem. Jest dla niego za dobra, nieważne, czy zdaje sobie z tego sprawę, czy nie.

– Ja… to nie tak, jak myślisz. Nie chodzimy ze sobą, nic z tych rzeczy. Oboje mieliśmy wolną lekcję, a mamy napisać wspólnie referat. Zaproponował mi spacer, żeby omówić temat i podzielić się pracą, a ja nie widziałam w tym nic złego.

Wzdycham głośno, kręcąc głową.

– Unikaj na przyszłość takich sytuacji. Obiecaj mi to, dobrze? Nie podoba mi się już to, że pomagasz w schronisku, więc tym bardziej nie chcę słyszeć, że robisz takie głupstwo jak dzisiaj.

Alanna przytakuje i rusza razem ze mną w stronę wyjścia z parku.

– Dobrze, Si – mówi głosem, w którym pobrzmiewa rezygnacja. – Obiecuję.

Przystaję i wyjmuję z kieszeni komórkę.

– Gdybyś kiedykolwiek miała kłopoty, zadzwoń do mnie, co? Nieważne kiedy, nieważne, gdzie będziesz. Pomogę ci, jeśli tylko będę mógł.

Wręczam jej telefon, a ona wpisuje do niego swój numer, a potem dzwoni do siebie i zapisuje mnie w kontaktach.

– Dlaczego tak się o mnie troszczysz? Najpierw na cmentarzu, a teraz dzisiaj?

Spoglądam jej w oczy i przez chwilę sam się nad tym zastanawiam.

– Nie wiem – szepczę. Po latach spędzonych w schronisku mam twardą skórę, ale do tej dziewczyny mam słabość. – Odprowadzę cię do szkoły.

Odpowiada mi skinieniem głowy i nieznacznym uśmiechem. Każde nasze spotkanie wytrąca mnie z równowagi. Alanna ma w sobie coś, co ujmuje mnie za serce, a tak nie powinno być.

Nie zabiegam o tę znajomość, a jednak wbrew sobie coraz bardziej się w nią wikłam.

Dalsza część w wersji pełnej