Błękit jego oczu - Świderska Katarzyna - ebook + audiobook + książka

Błękit jego oczu ebook i audiobook

Świderska Katarzyna

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Calina to kobieta o mocnym charakterze i niewyparzonym języku, który niejednokrotnie przysparza jej problemów. Obce jej są marzenia o miłości, związane z nią uczucia kojarzą jej się wyłącznie z przywiązaniem i utratą niezależności. Jest mało ambitna, od lat pracuje w podrzędnej burgerowni, a dodatkowe pieniądze zdobywa, uwodząc bogatych mężczyzn. Gdy na drodze dziewczyny staje przystojny, bogaty Wojciech Brzeziński, jej serce zaczyna bić mocnej. Niestety wszystko komplikuje Mateusz – były kochanek, któremu jest winna dużą sumę pieniędzy.

 

Calina stanie przed dylematem: miłość czy pieniądze. Co wybierze bohaterka? A może porzuci podejmowanie decyzji i jak zawsze po prostu… zniknie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Rok wydania: 2023

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 48 min

Rok wydania: 2023

Lektor: Lena Schimscheiner

Oceny
4,6 (26 ocen)
18
6
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdalenaSzary

Dobrze spędzony czas

"Miłość bezinteresowna daje szczęście,a interesowne pieniądze." (T.G.) ⬇️ "Błękit jego oczu" @katarzyna_beata_anna_pisarka @waspos Miłość i pieniądze to dwa tylko pozornie niepowiązane ze sobą tematy. W książce, którą przeczytałam, są głównymi jej motywami. Poznajemy Calinę, dziewczynę o wyjątkowym imieniu, z silnym charakterem, której kłopoty Są mocną stroną. Chcąc dorównać poziomem wychwalanej przez rodziców siostrze, kłamie na temat swojego życia. Pracuje w burgerowni, co jest mało ambitne, a większe sumy pieniędzy zdobywa... uwodząc i oszukując bogatych mężczyzn! Do tej pory wszystko uchodziło jej płazem dopóki były kochanek nie odnalazł dziewczyny, komplikując jej tym życie. Książka wydaje się być świetnym romansem i odskocznią od codzienności. Nie spodziewałam się tego, co znalazłam w jej środku. Bohaterowie są różnorodni, charakterni, tacy naturalni z wadami i zaletami. Z początku Celina nie wzbudziła mojej sympatii, często mnie irytowała, lecz później wraz z jej wewnętrz...
00
EwelkaAnulka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca lektura, wątek z podopiecznymi z domu opieki poruszający i pięknie przedstawiony. Dziękuję za cudowne chwile z bohaterami książki.
00
Monikatysz

Nie oderwiesz się od lektury

❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
00
melchoria

Całkiem niezła

Nie dla mnie.
00
zaczytana_kociara87

Nie oderwiesz się od lektury

Błękit jego oczu,, to historia dwójki ludzi, którzy są z zupełnie innych światów. Historia o odrzuceniu miłości w obawie o utraceniu niezależności .O unikaniu zaangażowania i strachu przed utratą swobody w życiu.O uciekaniu przed uczuciem.O trudnych I skomplikowanych relacjach rodzinnych, a także tych pełnych miłości i wsparcia.O niewinnych kłamstwach, tajemnicach I sekretach,które niosą spore konsekwencje.O bezinteresownej pomocy I wsparciu.O budowaniu realacji, zaufania I rodzącego się uczucia.Historia o przeznaczeniu ,prawdziwej przyjaźni i miłości .O podejmowaniu trudnych I ważnych decyzji.O popełnianiu błędów I próbie ich naprawienia. Ukazująca jak ważna jest szczera rozmowa I wyjaśnienie spraw.Jak ważna jest prawda ,aby móc budować dojrzała relacje. Do sięgnięcia po książkę skusiłam się poprzez intrygujący opis jaki I okładkę, która przyciągnęła moją uwagę. Książka jest debiutem autorki, który uważam za bardzo udany i z chęcią będę sięgała po inne powieści. Autorka stworzyła c...
00

Popularność




Copyright © by Katarzyna Świderska, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Magdalena Czmochowska

Zdjęcie na okładce: © by pixabay

Ilustracje wewnątrz książki: © by Kirill Veretennikov/iStock

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-305-8

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Epilog

Podziękowania

Mojemu mężowi Grzegorzowi, który zawsze dodaje mi skrzydeł i który sprawił, że uwierzyłam w siebie

Rozdział 1

Impulsywnie zdjął sukienkę i obserwował, jak ramiączko biustonosza zsuwa się na ramię. Koronka kusiła go intensywnym odcieniem faluńskiej czerwieni. Dostrzegłam żar w jego miodowych oczach. Podniecenie. Gorliwość. Zniecierpliwienie. Chciał mnie mieć właśnie teraz. Mruknął mi do ucha i przywarł do mojego ciała, a ja, nie pozostając mu dłużna, w kilku ruchach rozpięłam niewielkie guziki jego koszuli i przyssałam wargi do torsu. Smakował jak słony precelek. Pojedyncze włoski przyjemnie łaskotały mi usta.

Kochaliśmy się namiętnie, jakby to był nasz pierwszy raz. A nie był. To był trzeci – ostatni.

Gdy regularnie chodzi się z kimś do łóżka, zaczynają towarzyszyć niechciane skutki uboczne. Pojawia się troska o drugą osobę, zainteresowanie jej poglądami, chęć spędzania z nią większości czasu, zapominanie o swoich potrzebach. Jednym słowem – przywiązanie. Tego unikałam. Przywiązanie kojarzyło mi się wyłącznie z psem na łańcuchu. Wiejski burek oddalający się od swojej budy na odległość dwóch metrów. Upalne lato, pusta miska po wodzie, a on radośnie merda ogonem, naiwnie pragnąc atencji. Nie obchodzi go, że sucha miska nie ukoi jego pragnienia, on chce człowieka i to jest jego priorytet. Nie stanę się tym burkiem.

Dlatego nie sypiałam z mężczyznami więcej niż trzykrotnie. To jedna z moich zasad.

Mateusz jeszcze nie wiedział, że to nasze pożegnanie. Okrągłe jak spodki oczka, niczym u pogodnego pięciolatka, gdy ciocia w przedszkolu pochwali jego rysunek, świdrowały teraz moją twarz. Miał rozmarzony wzrok, jakby wyobrażał nas sobie leniwie stąpających po ciepłym, miękkim piasku, wprost w stronę zachodzącego słońca. Wokół szum Bałtyku, pomarańczowe, jaskrawe promienie rozświetlające nasze twarze, białe mewy fruwające nad horyzontem…

Dostałam gęsiej skórki, na samą myśl.

Chwyciłam bieliznę i wstałam z materaca. Gdy schyliłam się po majtki, usłyszałam cichy jęk. Pewnie, gdyby Mateusz nie doszedł trzy minuty temu, rzuciłby się na mnie ponownie. Teraz byłam bezpieczna, przez najbliższych kilkanaście minut nie będzie do tego zdolny.

Gdy zapięłam biustonosz, zaniepokoił się.

– Nie idź jeszcze.

Jego słowa odbiły się od moich gołych pleców, gdy zarzucałam na siebie kolejne części garderoby. Spojrzałam w dół. Rajstopy miały niewielkie oczko na wysokości uda, ale nie powinno być go widać pod długą, wełnianą sukienką.

– Jestem umówiona – rzuciłam niedbale, przewracając sukienkę na prawą stronę.

Włożyłam ją i wygładziłam. Szary materiał idealnie przylegał do mojego ciała, eksponując każdą strategiczną część sylwetki: krągłe biodra, duży biust i wystające obojczyki. W końcu zerknęłam w kierunku mężczyzny, a z rozmytego wzroku wyczytałam, że jego myśli odpływają do krainy rozkoszy, którą chwilę temu namalowałam mu ruchami mojego nagiego ciała. Gdy zbliżyłam się do niego, falując kusząco biodrami, przygryzł wargę. Schlebiał mi. Choć musiałam przyznać nieskromnie, że byłam świadoma moich atutów i wykorzystywałam je tak często, jak mogłam.

Niech Mateusz posłuży za przykład. Niczym niewyróżniający się pracownik banku. Okulary, krótko przystrzyżone włosy, blada cera, zaczerwienione oczy podrażnione światłem monitora. Na pierwszy rzut oka zwyczajny gość. Nic bardziej mylnego. Dla mnie był najbardziej pociągającym mężczyzną. Dlaczego? Dlatego, że to on mógł udzielić mi pożyczki, do której nie miałam absolutnie żadnych praw.

Długo go obserwowałam. Przychodziłam do banku, rozsiadałam się na jakiś czas między zmęczonymi życiem emerytami, udając załatwianie interesów. To nie było kłamstwem – miałam sprawę: poznać bliżej konkretnego mężczyznę o pociągłej twarzy i szczupłej sylwetce.

Później przyglądałam mu się poza jego miejscem pracy. Kto do niego dzwoni? Spotyka się z kimś? Czy ma zachowania agresywne? I kiedy ustaliłam wszystkie fakty – samotny, trzydziestokilkuletni introwertyk, mieszkający z mamą i dwoma kotami na parterze niewielkiej kamienicy – mogłam przejść do drugiej części planu. Obsłużył mnie kilka dni później. Rozsiadłam się na miękkim, niebieskim krześle i założyłam nogę na nogę. Był początek marca, więc nie mogłam włożyć kusej spódniczki, ale obcisłe, skórzane spodnie też dawały radę. W towarzystwie satynowej koszulki z głębokim dekoltem oraz eleganckiego żakietu gwarantowały zmysłowy efekt. Mateusz od razu to poczuł. Starał się być profesjonalistą, ale łypał na mnie łakomie zza okularów, zezując w zagłębienie dekoltu. Wówczas wiedziałam, że będzie łatwiej, niż początkowo sądziłam.

Po zarzuceniu przynęty, w postaci mnie samej, wyszłam z banku i jeszcze tego samego dnia mimochodem zderzyłam się z nim w sklepie, do którego miał w zwyczaju chodzić w trakcie lunchu. Kolejne wydarzenia nastąpiły lawinowo. Krótka rozmowa, mój perlisty śmiech, słodkie perfumy na nadgarstku, położenie mimochodem dłoni na jego ramieniu.

– Może wyskoczymy na drinka? – Usłyszałam z jego wąskich ust.

Teatralnym wzrokiem spojrzałam na wyświetlacz telefonu i westchnęłam.

– Umówiłam się z przyjaciółką.

Długa pauza miała go przytrzymać w niepewności. Podziałało, wydawał się niepocieszony moją odmową, kąciki jego ust opadły, cień przemknął po tęczówkach, mężczyzna podrapał się nerwowo po łokciu. Po kilku sekundach uśmiechnęłam się nieśmiało, trzepocząc rzęsami.

– Ale mogę to odwołać.

I stało się. Już w kolejnym momencie wsiadłam do jego srebrnego volkswagena i przy cichych wibracjach silnika pojechaliśmy do zaproponowanej przez niego restauracji. Gdy mijaliśmy szerokie ulice miasta, czułam przyjemne mrowienie w podbrzuszu. Na myśl o skrupulatnie zaplanowanym uwiedzeniu mężczyzny stado mróweczek biegało nad moim łonem, tupocząc głośno nóżkami. Poziom adrenaliny skakał mi niczym cukier diabetykowi.

Restauracja była niczego sobie. Nie wiem, ile zarabia konsultant do spraw obsługi klienta w banku, ale najwyraźniej wystarczająco, aby móc zapłacić siedemdziesiąt złotych za świeże carpaccio z ośmiornicy, polane kwaskowatą emulsją z rukoli i cytrusów. A to tylko przystawka! Na główne danie wybrałam rozpływający się w ustach filet z jesiotra. Na samo wspomnienie moje kubki smakowe szalały jak sztorm na otwartym morzu.

– Opowiesz coś więcej o sobie? – zagadał.

Z precyzją odkroił kawałek polędwicy wołowej. Zamoczył ją w sosie winnym i włożył widelec do ust.

Gdybym kilka lat temu nie przeszła na peskatarianizm, pewnie też zdecydowałabym się na zamówienie właśnie tego dania, wyglądało obłędnie! Odłożyłam sztućce i oparłam się o stół, zaplatając dłonie na miękkim obrusie.

– A co chcesz wiedzieć? – dopytywałam się kokieteryjnie.

Przełknął mięso i przybrał podobną do mnie pozę.

– Gdzie pracujesz, co lubisz robić w wolnym czasie, czy z rodziną spotykasz się tylko od święta… Takie tam.

Puścił mi oczko, a mnie nie opuszczało wrażenie, że wystrzeloną w moim kierunku sieć pytań wił w swojej głowie od dłuższego czasu. Uniosłam kąciki ust, nie za wysoko, aby nie pomyślał, że prowadzę jakąś grę.

– Mam na imię Calina. Ale to już wiesz. – Zachichotałam niczym głupia podlotka i odchyliłam się na krześle.

Gdy się poruszyłam, woń perfum uniosła się, tworząc niewidzialną aureolę wokół mojego ciała. Mateusz zaciągnął się tym zapachem. Jego powieki delikatnie opadły, choć już w kolejnym momencie ponownie się uniosły.

– Jestem dyrektorem handlowym w firmie farmaceutycznej. Z rodziną mam poprawne relacje, spotykamy się regularnie. Nudy. – Wzruszyłam ramionami, przeczesując dłonią włosy.

Obserwował, jak palce wtopiły się w długie, hebanowe pukle i przełknął głośno ślinę.

Nie tak prędko kochany – pomyślałam, widząc pożądanie w jego ciemniejących tęczówkach.

Zawieszenie przeze mnie głosu zmusiło jego myśli do powrócenia z planu filmu dla dorosłych, który rozgrywał się w jego głowie. Zmieszał się, ale nie opuścił wzroku.

– Rodzeństwo? – rzucił po chwili.

Pokręciłam głową ze stanowczością.

– Jedynaczka.

Informacje przekazywane mężczyźnie były po części prawdziwe. Nie pracowałam w firmie farmaceutycznej, a spędzając czas z rodziną, czułam się bardziej umęczona niż Jezus na drodze krzyżowej, moja siostra zaś pewnie wracała teraz do Warszawy z urlopu we Włoszech. Karierowiczka – w moim wieku była już kierownikiem regionalnym markowych sklepów z odzieżą. Po kolejnych czterech latach awansowała na dyrektora i obecnie zarabiała kupę forsy. Oczko w głowie i duma naszych rodziców, którzy nie zmarnowali żadnej okazji do chwalenia się jej sukcesami przed znajomymi. Gdyby mogli, zasponsorowaliby mural z jej wizerunkiem spoglądający z wyższością na turystów ze ścian Pałacu Kultury.

– Ja też… – Jego głos przywołał moje myśli z powrotem do wyrafinowanej restauracji. – Zainteresowania?

– Trochę gotuję, moją specjalnością są burgery. – Mrugnęłam zalotnie.

– Uwielbiam burgery! Może kiedyś mi przygotujesz jakiegoś? – Wyszczerzył się, zadowolony, że trafił mu się zdrowy okaz kobiety z zamiłowaniem do smażenia krwistej wołowiny.

Poprawiłam się na krześle i rzuciłam mu przeciągłe spojrzenie, udając, że onieśmieliła mnie jego propozycja. Snuć tak poważne plany podczas pierwszej randki? Musiałam się powstrzymać, aby nie parsknąć śmiechem. Przedłużająca się cisza zaniepokoiła go. Pokręcił się nerwowo na krześle.

– Z chęcią – odparłam w końcu i przeszyłam go wzrokiem.

Przesunęłam stopę pod stołem i musnęłam jego łydkę butem. Obcas zahaczył o spodnie i podciągnął materiał o kilka centymetrów.

– Czyli mogę liczyć na kolejne spotkanie? – upewnił się.

Przywarł nogą mocniej do miękkiej skóry mojego obuwia. Jego bezpruderyjność mnie zaskoczyła, sądziłam, że zobaczę na jego polikach wykwit dwóch czerwonych plam, a zamiast tego gwałcił mój but swoją stopą. Skinęłam delikatnie głową.

– Może jutro? – zaproponowałam.

Czekało mnie jeszcze sporo pracy, aby zdobyć jego pełne zaufanie, a czas mnie naglił. W normalnych warunkach omotałabym jakiegoś bogacza, który bez mrugnięcia okiem rzuciłby zadowalającą mnie kwotę na stół. Ale wymagało to sporych poświęceń i dużej ilości czasu, a jako świadkowa upierdliwej panny młodej go nie miałam. Dlatego tym razem chciałam zachować się uczciwie. Przynajmniej w pewnym sensie.

Wiedziałam, że udzielenie mi pożyczki nie będzie łatwe, ale gdy przy pierwszej wizycie w banku pracownik wyrecytował, że mam prawie sto tysięcy zadłużenia, i kategorycznie odmówił udzielenia kolejnej pomocy finansowej, musiałam wymyślić inny plan na zdobycie pieniędzy. I tak dobrze, że nie zgłosił mnie jeszcze do komornika – ostatnią ratę spłaciłam ponad pół roku temu. Jak można się domyślać, od tamtego momentu odsetki ochoczo poszybowały do góry. Zdawałam sobie sprawę, że muszę w końcu uregulować dług, dlatego już wtedy polowałam na pewnego biznesmena z Krakowa, którego poznałam jakiś czas temu. Dla niego sto tysięcy to nic, więc jak tylko da mi tę sumę, spłacę zadłużenie. To miało być moje największe, długofalowe przedsięwzięcie.

Tymczasem potrzebowałam pieniędzy na już. Ślub mojej najbliższej przyjaciółki Marty lada dzień, musiałam włożyć sporo banknotów do koperty. Dobór stroju na tę okazję też był pilny, już jakiś czas temu wypatrzyłam sobie pewną zmysłową sukienkę w ekskluzywnym butiku – zbyt ekskluzywnym na moją kieszeń. Potrzebowałam więc zaufanego pracownika banku, który przymknie oko na moje niespłacone zadłużenie. Dlatego uwiodłam Mateusza.

Tak zaczął się nasz krótki romans. Kilka spotkań później poszliśmy do łóżka po raz pierwszy. Jego temperament mnie zdumiewał, w łóżku zdawał się dorównywać mi doświadczeniem. Nasz seks był sprośny, trochę brutalny – taki, jak lubiłam. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że był to jeden z najlepszych stosunków w moim życiu.

– Masz spore zadłużenie w bankach – stwierdził dzień po naszym drugim zbliżeniu.

Siedzieliśmy przy jego stanowisku, on w służbowym, granatowym garniturze i białej koszuli w małe, szare kotwice, ja w cienkim, wełnianym sweterku, z dekoltem w serek. Jasne światło monitora odbijało się na jego twarzy, a ja, niczym na gorącym krześle, starałam się opanować drżenie ciała.

– Do tego brak zdolności kredytowej – wyliczał.

Jego poważne oczy przeszywały moją twarz. Czyste szkła okularów wydawały się wypolerowane z precyzją, a koszula nie miała nawet minimalnego zagięcia. Zastanowiłam się przez chwilę, czy sam dba o takie szczegóły, czy wyręcza go w tym matka. W sytuacjach stresujących moje myśli zawsze skupiały się wokół nieistotnych faktów. Pozwalało mi to utrzymać kamienny wyraz twarzy.

Mateusz odetchnął głęboko i z premedytacją trzymał mnie w niepewności. Jego lewa dłoń stukała palcami o blat biurka, a żyłka na moim czole zaczęła boleśnie pulsować. Chciałam krzyknąć, aby przestał.

– Nie mogę udzielić ci pożyczki. W oczach banku jesteś niewiarygodna.

Słysząc te słowa, czułam, jak ulatuje ze mnie całe powietrze. Cholera! Tyle zmarnowanego czasu! Mężczyzna zmrużył oczy.

– Ale pożyczę ci pieniądze. Wezmę pożyczkę na swój rachunek. Jako pracownik mam niższe oprocentowanie. Musisz mi tylko obiecać, że spłacisz dług jak najszybciej.

Miałam ochotę zawyć ze szczęścia. Zamiast tego poderwałam się, nachyliłam nad ekranem monitora, chwyciłam w dłonie jego twarz i złożyłam na ustach namiętny pocałunek. Ludzie w banku ożywili się i zaczęli bić brawo. Chyba myśleli, że mi się oświadczył. Twarz Mateusza poczerwieniała.

– Dziękuję, ratujesz mi życie – szepnęłam i pozwoliłam mu zaciągnąć się zapachem moich perfum, gdy nasze twarze dzieliło kilka milimetrów. Mój biust wsparty był o ekran, co nie uszło jego uwadze, zatrzymał na chwilę wzrok na prześwitującej siateczce biustonosza. – Zwrócę wszystko w ciągu trzech miesięcy. Wspominałam ci, że znajoma wisi mi sporo pieniędzy. Zanim się obejrzysz, wszystko zostanie uregulowane.

Opadłam na fotel i czekałam na odliczoną kwotę. Położyłam dłoń na stukających w blat palcach mężczyzny i wplotłam w nie swoje. Brak irytującego dudnienia był bardzo przyjemny. Zanim Mateusz wręczył mi plik banknotów, wymieniliśmy się pełnym namiętności spojrzeniem.

W kolejnych tygodniach niewiele się spotykaliśmy. Starałam się umawiać z nim w neutralnych miejscach: parku, lesie, kawiarni, kinie. Krótkie, luźne spotkania, piętrzące jego frustrację spowodowaną brakiem kontaktu fizycznego. Byłam gotowa iść z nim do łóżka po raz trzeci, ale pozostawiłam to na kryzysową sytuację. Dawkowałam mu zatem czułości niewinnymi pocałunkami na pożegnanie.

Któregoś razu zaprosiłam go na obiecane hamburgery. Widząc jego zaskoczenie, gdy ugryzł kawałek kotleta… z soczewicy, zaśmiałam się. Wtedy dowiedział się, że nie jem mięsa. W każdym razie mieszkanie, w którym byliśmy, nie było moje. Nie mogłam zaprosić go do siebie, bo nachodziłby mnie, gdy w końcu zniknę – a zawsze tak robiłam, gdy już dopięłam swego. Co gorsza, mógłby na mnie nasłać policję. Mój prawdziwy adres znali wyłącznie członkowie mojej upierdliwej rodziny i najbliżsi przyjaciele. Wypełniając urzędowe papiery, wpisywałam adres jednego z lokali, które wynajmował mój przyjaciel Irek. Kilka lat temu dostał pokaźny spadek po dziadkach i zainwestował w nieruchomości. Miał na własność cztery apartamenty w Warszawie, które udostępniał turystom. W okresie zimowym często stały puste, więc Irek odstępował mi je na różne okazje. A ja po czasie odwdzięczałam mu się niewielką sumką z wiadomego źródła…

Irek znał mnie na wylot, każdy sekret, słabość. Wiedział, że nie lubię, gdy po przebudzeniu ktoś zasypuje mnie zbędnymi pytaniami, że raz w miesiącu wpłacam parę złotych na schronisko dla zwierząt i że nie cierpiałam, jak w ogólniaku ludzie nazywali mnie Calką.

Z Irkiem poznaliśmy się w liceum, chodziliśmy do jednej klasy. Rzadko rozmawialiśmy. Ja miałam Paulinę, z którą złapałam kontakt od samego początku, on trzymał się na uboczu. Zbliżyliśmy się dopiero podczas zielonej szkoły, w drugiej klasie. Z grupą znajomych co wieczór wymykaliśmy się, aby kupić alkohol w mieszczącym się nieopodal sklepie. Irek obserwował nas z boku, ale nie dołączał do imprez, spędzając samotne wieczory w pokoju. Wszyscy mieli go za dziwaka.

Pewnego dnia okazało się, że za kasą stoi nowa ekspedientka – nieżyczliwa, wysuszona sześćdziesięciolatka, która wygląda, jakby w wolnych chwilach popijała wódkę ze sklepowych butelek. Kobieta nas przejrzała i ze stanowczością zażądała dowodów osobistych. Wybawieniem okazał się właśnie Irek. Był rok starszy i wiedzieliśmy, że miesiąc wcześniej skończył osiemnaście lat. Wróciliśmy więc do ośrodka, aby poprosić o pomoc. Niedługo później za zagrzybioną kotarą kabiny prysznicowej postawiliśmy kilka nowych, szklanych butelek, a w ramach podziękowania zaprosiliśmy go do wspólnego imprezowania. Bardzo się wtedy polubiliśmy. Razem z nim i Pauliną, tworzyliśmy zgrany zespół, aż do momentu odebrania ostatniego świadectwa szkolnego. Potem dołączyła do nas Marta, z którą pracuję już od dziesięciu lat.

– Znowu naciągasz Bogu ducha winnego naiwniaka? – zapytał Irek, gdy poprosiłam go o odstąpienie mieszkania. Nie pochwalał mojego zachowania, ale starał się mnie nie oceniać. – To nie skończy się dobrze – skwitował.

– Nie mam wyjścia. Wiesz, jaką perfekcjonistką jest Marta – odparłam, przełączając telefon na kamerę. Byłam w przymierzalni, aby upewnić się, czy sukienka, którą planowałam kupić na wesele, dobrze na mnie leży. Ustawiłam telefon na metalowym stołku i oparłam go o lustro. – Co myślisz? – pokazałam się Irkowi do kamery, poprawiając jeszcze dekolt, który dziwnie układał się na piersiach.

Miałam duży biust, więc trudno mi było dobrać odpowiedni strój. Gdy wybierałam mój rozmiar, okazywało się, że piersi ściśnięte są niczym dwa placki. W większym miały swobodę, ale cała reszta ciała wyglądała jak w worku.

Przyjaciel przyglądał mi się z uwagą. Jego usta napięły się niczym cięciwa łuku, a na czole pojawiła się głęboka, poprzeczna bruzda, która była jego największym kompleksem.

– Zgarnij je z boku, to powinno pomóc – odparł, zbliżając telefon do twarzy.

Mogłam podziwiać z bliska idealnie wyregulowane brwi przyjaciela. Zerknęłam ukradkiem na własne. Przydałaby im się wizyta u kosmetyczki. Jak wrócę do domu, sprawdzę terminy. Pochyliłam się i włożyłam ręce pod pachy, starając się zebrać zapodziany biust. Zerknęłam w lustro. Miał rację, po zebraniu piersi sukienka leżała o niebo lepiej. Wyprostowałam plecy i uśmiechnęłam się do kamery.

– I jak? – zapytałam.

– Bomba. Gdybym był hetero, to nawet byś mnie podnieciła.

Rozłączyliśmy się i po raz ostatni zerknęłam w lustro.

– Niedługo będziesz moja – wyszeptałam i pogłaskałam czule pobłyskującą tkaninę.

Nie mogłam się doczekać, gdy zawiśnie w mojej szafie.

Rozdział 2

– Dwa cheeseburgery, duże frytki i dietetyczną colę poproszę.

Zerkałam na otyłą młodą dziewczynę, która świdrowała wzrokiem menu nad moją głową. Kraciasta koszula rozchodziła się na jej brzuchu, okulary zaparowały od zmiany temperatury. Wystukałam na ekranie zamówienie i wysłałam je na kuchnię. Klientka pulchną dłonią podała mi odliczoną kwotę i stanęła pod przybrudzonym filarem, łakomie zerkając na krzątających się po kuchni pracowników. Musiała uzbroić się w cierpliwość, zanim poczuje smak tłustego mięsa i chrupiącej pod zębami cebuli.

Dzisiaj był wyjątkowy ruch. Kolejki ciągnęły się aż do wejścia, a personel w pocie czoła składał kolejne kanapki. Hamburgery sunęły po metalowej szynie niczym na kolejce górskiej w wesołym miasteczku. Odwróciłam się, aby zapakować jedno z oczekujących na wydanie zamówień. Starszy mężczyzna, który był następny w kolejce, zacmokał z niezadowoleniem, gdy zostawiłam go przy ladzie, a jego wnuk warknął coś pod nosem z morderczym wyrazem twarzy. Gówniarz, choć na oko miał dwanaście lat, wyglądał, jakby potrafił gołymi rękami ukręcić kark kogutowi. Zignorowałam ich niezadowolenie i zabrałam się do kompletowania zamówienia. Wyczułam, że dosłownie minutę dzieliło przygotowanego BigMata od spisania go na straty – był już chłodny – więc czym prędzej wrzuciłam go do papierowej torby, drugą dłonią nakładając frytki.

– Numer piętnaście – powiedziałam do mikrofonu i czekałam na pojawienie się klienta.

Młody chłopak zbliżył się do lady i wyciągnął rękę. Podałam mu pakunek i wróciłam do kasy.

– Ileż można się grzebać?

Staruszek miał aparycję miłego, łagodnego dziadka, ale były to pozory. Jad, który sączył się z ruchu jego warg, aż zapiekł mnie w policzki. Uniosłam brwi z wyższością.

– Tyle, ile potrzeba – syknęłam.

Starzec zmierzył mnie groźnym wzrokiem, a jego wnuk posłał mi kolejne nienawistne spojrzenie. Odpowiedziałam mu tym samym, ale miałam w tej kwestii więcej doświadczenia, więc dwunastolatek w końcu opuścił głowę.

– Powiększony zestaw McRoyel i HappyMit – oświadczył staruch.

– Trzydzieści osiem złotych – odpowiedziałam bez uprzejmości.

Rzucił mi pieniądze z takim impetem, że pięciozłotówka poturlała się na ziemię i zniknęła pod ladą w szponach zakurzonych, tłustych zakamarków. Chciałam ją zatrzymać stopą, ale skończyło się na tym, że uderzyłam piszczelem w twardy front, a moneta zniknęła z pola widzenia. Wyprostowałam się z grymasem na ustach. Czułam, jak noga pulsuje z bólu. Spojrzałam na starca z wyrzutem i pomasowałam bolące miejsce.

– Brakuje pięciu złotych – powiedziałam lodowato, starając się odpędzić napływające z bólu łzy.

Mogłabym przysiąc, że na głowie mężczyzny pojawił się kolejny siwy włos.

Zatrząsł się, jakby dostał gwałtownego ataku epilepsji, i uderzył pięścią w blat. Leżące na nim słomki poturlały się w stronę brzegu, ale zwinnie je chwyciłam.

– Nic nie brakuje! Trzeba było złapać pieniądze! – krzyknął, opluwając przy tym moją dłoń.

Puściłam słomki i wytarłam dłoń o dżinsy, niewzruszona.

– Nie mam jak dostać się pod ladę, trzeba by było wszystko demontować. – Uniosłam głos, ale nie zadrgała mi nawet powieka.

Twarz dziadka zrobiła się niezdrowo sina.

– Chcę rozmawiać z kierownikiem! – zagrzmiał, rozglądając się po wnętrzu.

Wzruszyłam ramionami i nacisnęłam guzik przy mikrofonie.

Nie spuszczałam przy tym wzroku z rozwścieczonego mężczyzny.

– Ernest, nieprzyjemny klient nie daje mi spokoju. Chce z tobą gadać. – Mój głos rozbrzmiał z głośników w głąb sali.

Kilka ciekawskich głów odwróciło się w naszą stronę, na moment zaniechując przeżuwanie swoich kanapek.

– Zaraz podejdzie – zwróciłam się do dziadka słodkim głosem. – A teraz proszę się odsunąć, wstrzymuje pan kolejkę.

Zdumiony mężczyzna przesunął się, a ja przyjęłam zamówienie od kolejnych klientów. Patrzyli na mnie niepewnie, chyba bojąc się mojego gniewu. I dobrze, powoli traciłam cierpliwość do takich nieprzyjemnych typów.

Po chwili wyrósł obok mnie Ernest – kierownik. Czterdziestoletni prawiczek, miłośnik gier komputerowych. Miał przepoconą koszulkę, a do mojego nosa dotarł kwaśny zapach jego ciała. Kilka kropelek potu zdobiło jego wysokie, piegowate czoło. Kiedyś śmiałyśmy się z dziewczynami, że w dzieciństwie ktoś wziął pędzel i chlupnął mu nim w twarz, wypalając stada brązowych kropek. Był brunetem, więc piegi zupełnie nie współgrały z jego karnacją.

– Co się stało? – zapytał, patrząc rozbieganym wzrokiem na starszego mężczyznę, który już brał oddech, aby rozpocząć litanię.

– Ten oto mężczyzna – wystrzeliłam oskarżycielsko palcem w stronę dziadka – rzucił pieniądze w taki sposób, że pięć złotych wpadło pod szafkę. Nie mam jak tego wyciągnąć, ale on upiera się, że nie będzie dopłacał brakującej kwoty.

Ernest pobladł, potęgując przy okazji nieprzyjemny zapach, który wydzielało jego ciało. Poczułam mdłości. Nie potrafiłam przebywać z nim w jednym pomieszczeniu dłużej niż minutę. Kierownik milczał, a mały chomiczek w jego głowie pędził na złamanie karku, aby wymyślić rozwiązanie przedstawionego przeze mnie problemu. Zajmował to stanowisko cztery lata, ale w sytuacjach konfliktowych zupełnie sobie nie radził. Nie wiedziałam, jak udało mu się awansować. Marta miała teorię, że przespał się z regionalną, ale nie podzielałam jej zdania. Kto by wytrzymał aromat jego pach? W dodatku osad na jego zębach wskazywał, że stronił od kontaktów ze szczoteczką. Może kiedyś wyrządziła mu krzywdę?

Obserwowałam gęstniejące powietrze między nami, aż w końcu Ernest zdecydował się otworzyć usta.

– Proszę wydać panu jego zamówienie. Wyciągniemy brakującą kwotę z napiwków – oznajmił dumny z siebie.

Na dowód swoich słów odkręcił niewielką skarbonkę, która stała przy moim stanowisku. Ciemnymi oczami ciskałam błyskawice w jego stronę, ale świadomie unikał kontaktu wzrokowego. Monety zadźwięczały, gdy wepchnął między nie swoją kościstą łapę, szukając odpowiedniego nominału. W końcu wyciągnął pięciozłotówkę i włożył ją do szuflady kasy.

Starzec, zadowolony z tego obrotu sprawy, przybrał triumfalny wyraz twarzy i posłał mi ironiczny uśmiech w stylu Game over, bitch! Tym razem to moje policzki zmieniły kolor.

Kretyn z tego Ernesta, już ja sobie z nim porozmawiam!

Zapakowałam mężczyźnie zamówienie i przegrana wróciłam do swoich żałosnych obowiązków.

Na odchodne dotarły do mnie jeszcze słowa zadowolonego mężczyzny, który zwracał się teraz do swojego równie zadowolonego wnuka.

– Widzisz, dlatego lepiej ucz się, póki możesz, bo skończysz jak ta arogancka paniusia.

Miałam ochotę wziąć do ręki plastikowy widelec i wbić mu go w oko.

Pracowałam w tym miejscu już dziesięć lat. Dziesięć długich, upokarzających lat, wypełnionych roszczeniowymi klientami, pijanymi dupkami, którzy podczas nocnych zmian składali mi niemoralne propozycje, oraz smrodem smażonego mięsa, który atakował moje włosy, sprawiając, że po godzinie zdawało się, jakbym nie myła głowy tygodniami; chyba nikogo nie powinno więc dziwić, że przestałam jeść mięso. Miałam tego dość, ale nie czułam się gotowa na zmianę. Elastyczne godziny pracy pozwalały mi na dużą swobodę, którą bardzo ceniłam, i ubezpieczenie chorobowe – jestem odpowiedzialnym obywatelem.

Rozżalona uciekłam na przerwę i chwyciłam telefon, aby zadzwonić do Marty.

Kolejne sygnały nieprzyjemnie dźwięczały mi w uszach.

Byłam coraz bardziej poirytowana. Usiadłam na niskiej ławeczce, na której zawsze czułam się jak w szkolnej szatni przed lekcjami WF. Czy w tej marnej podróbce znanej sieci fast foodu nie stać ich chociaż na normalne siedzisko dla dorosłych ludzi?! Zaczęłam się coraz bardziej złościć.

Marta wreszcie raczyła odebrać.

– Halo.

– W końcu! Co tak długo? – warknęłam na nią.

– A ty co taka w gorącej wodzie kąpana? – zapytała ostro. – Zapomniałaś, że za tydzień wychodzę za mąż? Mam co robić. Ciesz się, że w ogóle wzięłam telefon do ręki, bo od kilku godzin nawet na niego nie spojrzałam.

– Klient mnie zdenerwował – odparłam głosem naburmuszonego dziecka.

– Dzień jak co dzień – skwitowała.

Jej brak zrozumienia wymierzył mi policzek.

– Tym razem było jeszcze gorzej. A ten… – starałam się znaleźć odpowiednie określenie na zdradzieckiego kierownika – fiut! – Wypuściłam głośno powietrze.

– Ernest?

– Nie kto inny – ucieszyłam się, że koleżanka w końcu zainteresowała się moją historią. – Kazał wydać zamówienie i pokryć je z naszych napiwków!

– Nic nie rozumiem. Dlaczego z napiwków? – dopytywała się.

Opowiedziałam jej całe zajście ze szczegółami. Prychnęła.

– Fiut to dobre określenie – skwitowała.

Poczułam się lepiej. Zdenerwowanie uleciało ze mnie niczym z dmuchanej piłki.

– Na kolejnym spotkaniu z regionalną musimy poruszyć kwestię dopłacania do zamówień klientów z własnej kieszeni – kontynuowała – i tak w porównaniu ze stopniem inflacji płaca jest śmieszna. Uwłaczająca, rzekłabym – skwitowała z niesmakiem.

– Mhm… – mruknęłam bez entuzjazmu.

Gdy Marta zaczynała używać słów, których nie potrafiłam powtórzyć, jedynie na taką reakcję było mnie stać. Przez chwilę panowała między nami cisza.

– No dobrze, to o której mam jutro być u ciebie? – zapytałam.

Dzisiejsza zmiana była ostatnią przed tygodniowym urlopem. Jako świadkowa Marty zostałam przez nią zmuszona do wzięcia kilku dni wolnego, aby pomóc w przygotowaniach do ślubu. I dobrze, trochę odpocznę od tego bagna.

– Ósma? – zaproponowała.

– Rano? – Zmrużyłam oczy.

Myślałam, że chociaż w wolne pośpię dłużej.

– No przecież nie wieczorem – westchnęła z irytacją.

– Dobra, będę o ósmej. Wiesz, że możesz na mnie liczyć – zreflektowałam się.

Przyjaciółka miała prawo się denerwować, za tydzień wychodziła za mąż, a suknia, którą miał jej uszyć salon, nie była jeszcze gotowa. Podczas ostatniej przymiarki okazało się, że spartaczyli kilka szwów. Zwykła klientka nawet by tego nie zauważyła, ale nie Marta. Była detalistką w każdym calu. Nawet burgery spod jej dłoni wyglądały jak z pokazowych zdjęć na stronie internetowej. Gdyby w naszej firmie organizowali konkurs na najpiękniejszego hamburgera, z pewnością by wygrała. Kiedy zatem zobaczyła kilka krzywych przeszyć, nie potrafiła zgodzić się na odbiór sukni. I tym sposobem powstał pierwszy problem.

Drugim okazała się sopranistka, która miała śpiewać podczas ceremonii. Kobieta dostała paskudnego zapalenia strun głosowych i zwolnienie na dwa tygodnie. Trzeba było znaleźć nową śpiewaczkę, co mogłoby się zdawać łatwe z racji tego, że ślub odbywał się w kwietniu, ale żadna inna nie zadowalała Marty w stu procentach. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

Wieczór kawalerski. Przyjaciółka była chorobliwie zazdrosna o swojego przyszłego męża. Gdy jakaś obca dziewczyna rzuciła mu choćby przelotne spojrzenie, gotowa była wyłupać jej oczy. Przy okazji robiła karczemną awanturę Bogu ducha winnemu Błażejowi – swojemu narzeczonemu. Nie wiedziałam, jak on z nią wytrzymuje.

Po kolejnych czterech godzinach moja zmiana dobiegła końca, a ja byłam wykończona. Nogi mi napuchły, kręgosłup zrobił się sztywny, a głowa pulsowała ćmiącym, irytującym bólem.

Byłam już w szatni i składałam uniform, gdy poczułam, jak moje nozdrza muska kwaśny, znajomy zapach. Do środka wkroczył Ernest. Koszula przykleiła mu się do torsu, a spod materiału zerkały na mnie małe sutki kierownika, otoczone drobnymi kępkami rudych włosów. Zmarszczyłam nos.

– Musimy porozmawiać – rzucił, stając naprzeciwko mnie.

Złapał się groźnie za biodra, lecz jego wzrok mówił zupełnie coś przeciwnego. Błagał o litość. Zaschnięta niczym kefir biała ślina zebrała się w kącikach jego ust. Przejechał językiem po suchych wargach.

– No to mów – odparłam bojowo.

Wepchnęłam niedbale uniform do plecaka. Musiałam go wyprać jak najprędzej, aby zmyć z niego gorzkie wspomnienia tego dnia.

– Jeszcze jedno takie zachowanie i wylatujesz! – Zagroził.

Prawie wybuchnęłam śmiechem. Gdybym za każdym razem po usłyszeniu tych słów dostawała pięć złotych, dzisiejsza awantura nie miałby miejsca. Mogłabym opłacić nawet całe zamówienie zgorzkniałego starca.

– Jasne – powiedziałam znużona i pochyliłam się, żeby zawiązać sznurówki nowych trampek.

Gdy kierownik zorientował się, że jego groźby nie wywarły na mnie wrażenia, podszedł bliżej. Mdłości wróciły. Niech ten dzień już się skończy!

– To kolejny raz, gdy nie szanujesz klientów. – Pogroził mi palcem. – Wielokrotnie dawałem ci ostrzeżenia. Twoja arogancja odstrasza klientów.

Popatrzyłam na niego z politowaniem. Jakby mało było chętnych do zapychania sobie żył cholesterolem. Gdyby ludzie przestali stołować się w fast foodach, gospodarka by się załamała. To był stały tekst Marty, a ona zawsze miała rację. Niech więc kierownik wsadzi sobie te gadki w…

– Nie patrz tak na mnie – przerwał moje rozmyślania.

Był dzisiaj wyjątkowo nieugięty. Czyżby jego wyimaginowana armia w wyimaginowanym świecie gier przegrała jakąś wyimaginowaną wojnę, powodując jego dzisiejszy chujowy nastrój?

– To twoja ostatnia szansa! – zawyrokował.

Po tych słowach odwrócił się na pięcie, pozostawiając mnie sam na sam z kwaśnym wspomnieniem jego nieprzyjemnej wizyty.

Wrzuciłam resztę rzeczy do plecaka i wypadłam na zewnątrz, zaciągając się łapczywie świeżym powietrzem. Gdy już oczyściłam płuca, na spokojnie przeanalizowałam słowa kierownika. Ostatnia szansa. A jeśli nie żartował? Był wyjątkowo pewny siebie. Niepokój wywołany wizją zwolnienia z tak paskudnego miejsca mnie zaskoczył.

Nie mogłam stracić tej roboty.

Rozdział 3

Sobota rano. Trącona mokrym nosem mojego ragdolla otworzyłam oczy i przeciągnęłam się leniwie na materacu. Zdawało się, jakby Marta ukryła w jego sierści budzik sprawiający, że teraz wpatrywał się we mnie swoimi kocimi oczami, ponaglając do wstania.

– Już wstaję, Brajanku – powiedziałam do niego ospale.

Kocur otarł się o wystające spod miękkiej pościeli udo. Następnie osunął się po mnie, leniwie opadł na bok i zatorował mi drogę do wydostania się z łóżka. Zmrużył oczy z rozkoszą i wydał z siebie mrukliwy poemat. Drapnęłam go za uchem, po czym minęłam ostrożnie, aby nie nastąpić mu na ogon. Gdy byłam na podłodze, Brajan zeskoczył z łóżka i flegmatycznym krokiem pokierował się do wyjścia. Zarzuciłam miękki szlafrok i wsunęłam stopy we włochate klapki. Nie wiedziałam jeszcze, jaka pogoda mnie dzisiaj przywita – w sypialni nie miałam okna. Otworzyłam drzwi na oścież i puściłam przodem leniwego kocura, który niespiesznie ruszył się do kuchni.

– Zdaje się, że masz już za sobą poranną toaletę… – Zmarszczyłam nos, czując specyficzny odór kocich odchodów.

Miałam go już sześć lat, ale jeszcze nie przywykłam do smrodu, który produkował jego włochaty odwłok. Brajan spojrzał na mnie niewzruszony i miauknął z wyrzutem, wskazując na pustą miskę. Z nim nie było żartów, złośliwa bestia, jeśli nie dostała tego, czego chciała, potrafiła zsikać się na parkiet. Chyba go rozpieściłam. Podeszłam grzecznie do szafki i wyciągnęłam pudełko z suchym pokarmem. Na najbliższą godzinę powinno go to zadowolić, potem dostanie mokre. Gdy tylko podeszłam do białych drzwiczek, dopadł mnie i zaczął wyśpiewywać kocią arię operową. Zawsze to samo. Chwyciłam pudełko i nachyliłam się nad miską. Spadające chrupki zabrzęczały w metalowej miseczce, a Brajan już wkładał tam swoją głowę, nie zważając na twardy deszcz kocich przysmaków.

– Ty łapczywy dupku, poczekałbyś chwilę. – Strzepnęłam mu z uszu jedzenie i wyprostowałam zastałe po nocy plecy.

Dopiero teraz mogłam spokojnie podejść do okna. Odsłoniłam masywne, welwetowe zasłony. Poszarzałe niebo zwiastowało deszcz. Taka aura nie wpływa dobrze na moje samopoczucie. Wiosna zaczęła się jakiś czas temu, a pogoda wydawała się gorsza niż na początku marca. Dobrze, że chociaż termometr się nade mną zlitował, pokazując dziesięć stopni – nie najgorzej.

Kątem oka zerknęłam na powieszony na ścianie kolaż ze zdjęciami. Zeszłoroczne wakacje nafaszerowane były skwierczącymi na grillu kiełbaskami sojowymi, wylegiwaniem się nad polskim morzem i polepszaniem mojej techniki pływackiej. Z kolorowych fotografii zerkały na mnie zadowolone twarze Irka, Marty i Pauliny, smagane ciepłymi promieniami słońca. Ja widniałam zaledwie na kilku zdjęciach – nie lubiłam być fotografowana. Gdy pomyślałam o obszernej fotorelacji ze zbliżającego się ślubu, miałam gęsią skórkę.

Nie mogłam się doczekać tegorocznego lata. Zapach grillowych przysmaków wypełnił moją wyobraźnię, muskając delikatnie podniebienie. Usłyszałam ciche burczenie w żołądku.

Do naszego grona wyjazdowego miał w tym roku dołączyć Błażej. Lubiłam go – zwyczajny, bezkonfliktowy facet. Zupełne przeciwieństwo swojej despotycznej ukochanej. Każdy wiedział, że to Marta nosiła spodnie w tym związku. On obrał taktykę grzecznego kiwania głową: „Tak, kochanie”, „Oczywiście, kochanie” lub twierdzenia: „To była nasza wspólna decyzja”. Spróbowałby inaczej! Starając się buntować, naraziłby się na ciche dni. Marta była dobrą babką, ale w związkach pokazywała drugie, totalitarne oblicze. To, że zdecydował się na ślub z nią, było misterium dla nas wszystkich. Włączając w to Martę, która niejednokrotnie podnosiła ten temat na naszych spotkaniach.

Spojrzałam na komodę, na której stał niewielki zegarek elektroniczny. Miałam dwadzieścia minut, aby wziąć szybki prysznic, wypić kawę, posprzątać kuwetę, pomalować się, wysuszyć głowę, wyprasować sukienkę i dojechać do mieszkania przyjaciółki. Marta zaplanowała na dziś przygotowanie upominków dla gości weselnych. Wymyśliła małe słoiczki z miodami, oplecione sznurkiem jutowym. Każdy z nich musiałyśmy starannie opisać na papierowej etykiecie, koniecznie ręcznie, bo po co ułatwiać sobie życie pakietem Office… Wcześniej należało przelać miód do odpowiednich słoiczków. Czy Marta mogła zamówić gotowy produkt, oszczędzając tym samym nasz czas? Oczywiście, ale nie uznawała chodzenia na skróty. Doprawdy nie mogłam się już doczekać, aż lepka ciecz pokryje moje dłonie, brudząc wszystko wokół.

Nie nadawałam się na świadkową. W szczególności świadkową tak upierdliwej panny młodej. Nie interesowałam się ślubami, nie ekscytowałam na myśl o zamawianiu idealnych zaproszeń z ręcznie wyklejanymi, ażurowymi wzorami, ustawieniu stołów i ślęczeniu godzinami nad poszukiwaniem odpowiedniej oprawy muzycznej na YouTubie. Gdy kilka tygodni temu zostałam zasypana dziesiątkiem wiadomości na temat koloru obrusów, moja głowa eksplodowała. Marta nie wiedziała, na co się pisze, gdy wraz z Błażejem podarowali mi złotą zdrapkę, która po usunięciu jej wierzchniej warstwy paznokciem przedstawiała pytanie: „Czy zostaniesz moją świadkową?”. Wzięli mnie podstępem, bezduszne szuje! Dlatego teraz starałam się sprostać jej oczekiwaniom i grzecznie przytakiwałam wszystkim pomysłom.

Brajan pojawił się w łazience, gdy tylko usłyszał zakręcanie kurka pod prysznicem. Kiedyś niechcący pochlapałam go wodą, więc od tego czasu nie rozkładał się na dywaniku łazienkowym podczas moich kąpieli. Kot wskoczył na sedes, obserwując, jak wycieram ciało ręcznikiem. Związałam włosy w kucyk i przetarłam zaparowane lustro wierzchem dłoni. Moje podkrążone oczy aż błagały o sen, ale udało mi się przykryć powieki warstwą rozświetlającego kremu i po chwili wyglądałam na względnie wypoczętą. Wyczesałam rzęsy i pokryłam je czarnym tuszem. Miałam ciemną oprawę oczu, więc spokojnie mogłam pominąć ich malowanie, ale nie przepadałam za wychodzeniem z domu bez makijażu. Nigdy nie wiadomo, kogo się spotka na ulicy.

Dbałam o swój wygląd, regularnie robiłam peelingi całego ciała, nakładałam na twarz maseczki nawilżające i masowałam się pod prysznicem gąbką antycellulitową. Trzy razy w tygodniu starałam się też poćwiczyć pod okiem znanej trenerki fitness. Odpalałam jedną z płyt, które swego czasu dodawane były do magazynów sportowych, rozkładałam matę i przez godzinę, w pocie czoła, spalałam zjedzone na śniadanie kalorie.

Wiedziałam, że nigdy nie ozdobię okładki czasopisma – za bardzo lubiłam jeść – ale i tak mogłam pochwalić się jędrną skórą i podniesionymi, krągłymi pośladkami.

Przed wyjściem z domu nałożyłam kotu jedzenie, aby nie zdechł z głodu, gdy zostanie sam na długie godziny. Następnie, żegnana jego puszystą kitą, zamknęłam drzwi.

Pierwsze, co poczułam, to zapach wiosny. Gałęzie drzew w dalszym ciągu pozbawione były liści, nawet nie pojawiły się na nich zalążki świeżych pączków, ale zapach parującej po zimie ziemi wskazywał, że przyroda powoli budziła się do życia.

W metrze nie było już tak przyjemnie. Grube kurtki pasażerów zabierały przestrzeń wagonu, powodując, że staliśmy ściśnięci niczym skarpetki w wypełnionej po brzegi szufladzie. Jakiś sapiący mężczyzna o wzroście hobbita opierał się ramieniem o moje plecy, wbijając się w nie boleśnie. Kolejnych dwadzieścia minut przeklinałam się w duchu, że chciałam oszczędzić na taksówce.

Gdy obolała dotarłam pod piętnastopiętrowy blok Marty, odetchnęłam z ulgą. Wjechałam windą na dziewiąte piętro i nacisnęłam klamkę.

– Hej! Już je… – Urwałam i przystanęłam oniemiała, widząc zapłakaną twarz koleżanki.

Marta siedziała na kanapie, a na białej wykładzinie leżało potłuczone szkło, z którego wypływała gęsta żółta maź, brudząc wszystko dookoła.

Marta wpatrywała się w miodowy szlak pod swoimi stopami, oparta łokciem o kolano.

– Co tu się stało?

Dopadłam do niej, przeskoczywszy nad kawałkami rozbitych słoików. Chwyciłam jej dłonie, sprawdzając, czy ostre fragmenty nie poraniły skóry.

– Wysunęły mi się z rąk i roztrzaskały w drobny mak, gdy je tu niosłam – wychlipała. – Najpierw sukienka, teraz to… To na pewno jakiś znak – zakończyła melodramatycznie i zawyła jeszcze głośniej.

Poszłam do kuchni i chwyciłam spod zlewu kubeł na śmieci. Postawiłam go na wykładzinie i ostrożnie zabrałam się do usuwania kawałków szkła. Lepiąca ciecz ciągnęła się z podłogi niczym krówka ciągutka.

– Nic się nie stało, zaraz wszystko pozbieramy – pocieszałam przyjaciółkę, marszcząc czoło, gdy moje dłonie pokryły się słodką taflą.

– Zostanie pla-ma. – Pociągnęła nosem i przetarła przedramieniem zapłakane oczy.

– Trochę wody z octem i zejdzie.

W końcu przyjaciółka bez entuzjazmu pomogła mi w uprzątnięciu wykładziny.

– Co cię skłoniło, aby targać ze sobą sześć litrowych słojów? – zagadnęłam, gdy kawałki szkła znajdowały się już w koszu.

Rzuciła mi pełne wyrzutu spojrzenie. Uniosłam dłonie w obronnym geście, nie chcąc dodatkowo jej denerwować.

– Gdzie ja teraz zamówię sześć słoików? Przecież nie przyjdą na czas – lamentowała.

– To tylko sześć sztuk. Zaraz pójdę do sklepu. To nie koniec świata.

– Ale tamte były wyjątkowe, ze sprawdzonych uli. Jak to będzie wyglądać, gdy kupię miód z innej pasieki? Przecież wszyscy się zorientują! Będą gadać!

Robienie tragedii z kupna miodu innej firmy to właśnie była cała Marta. Jakby kogoś miał obchodzić upominek, który dostanie. Połowa gości pewnie nawet nie zwróci na niego uwagi, druga połowa zapomni o słoiku, zostawiając go na stole weselnym. Ale wiedziałam, że dla Marty to koniec świata.

– Jestem przekonana, że nikt nie zauważy. Przy takiej liczbie osób jest to niemożliwe. Głowa do góry! – Poklepałam ją pokrzepiająco po udzie.

W końcu przyznała mi rację. Nie miała wyjścia, do ślubu pozostał tydzień, a i tak czekało ją jeszcze sporo przygotowań: odbiór obrączek, garnituru, sukni, zrobienie winietek na stół, przedślubna sesja zdjęciowa i kilka innych rzeczy, o których na pewno zapomniałam. Nie było czasu na płakaniem nad rozlanym… miodem.

– A gdzie Błażej? – zapytałam, zdając sobie sprawę z jego nieobecności.

Przecież nie zostawiłby jej samej w ostatnią sobotę przed ślubem. Jej rysy się wyostrzyły.

– Wyjechał – wyartykułowała te słowa powoli, jakby nie potrafiły przejść jej przez gardło.

– Jak to wyjechał? – Zmarszczyłam czoło, wpatrując się w nią pytająco.

Marta odwróciła się w stronę przeszklonej szafy i odsunęła drzwi, po czym chwyciła schowane tam etykiety na słoiki z pustym miejscem do uzupełnienia.

– Nawet nie chcę o tym myśleć! – zagrzmiała, rzucając je na drewniany stół pod ścianą.

Spojrzałam na nią i rozłożyłam ręce, wskazując, że nic mi to nie mówi.

– Muszę zapalić. – Podeszła do barku, wyciągnęła z niego otwartą paczkę papierosów i wyszła na balkon.

Wstałam z kanapy i pokierowałam się za nią. Włożyłam klapki Błażeja i szurając nimi po płytkach, wyszłam na zewnątrz. Usiadłyśmy na plastikowych krzesłach.

Przyjaciółka oparła stopy o barierki balkonu, z małej paczuszki wyciągnęła papierosa.

– Przecież rzuciłaś dwa lata temu.

Teraz to już na poważnie zaczęłam się martwić o jej kondycję psychiczną. Wiele ją kosztowało rzucenie nałogu, a powrót w jego szpony był skrajnie nieodpowiedzialny, szczególnie że chcieli starać się o dziecko niedługo po ślubie.

– Wtedy nie myślałam, że narzeczony porzuci mnie na cały przedślubny weekend. – Podpaliła papierosa i zaciągnęła się głęboko. – Ale za tym tęskniłam! – szepnęła, patrząc czule na papierosa.

Przez chwilę przekładała żarzący się rulonik w dłoniach i z zadowoleniem przymknęła oczy.

Zaschnięty po szlochu tusz rozmazał się na jej powiekach i teraz wyglądała, jakby miała podbite oczy.

– To gdzie go poniosło? Pokłóciliście się?

Zachowanie Błażeja było zupełnie nie w jego stylu, trudno było uwierzyć, że zostawiłby ją z własnej woli.