Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Chociaż mieli o sobie zapomnieć, los ponownie splata ich drogi.
Z początku miała być dla niego jedynie sposobem na ukojenie bolesnej przeszłości i celem zemsty. Jednak Teagan, ze swoją bezczelną, młodzieńczą naturą, wnika głęboko w serce Lucasa, sprawiając, że jego intencje obracają się przeciwko niemu. Po realizacji swojego planu Owens zdaje sobie sprawę, że popełnił największy błąd w życiu, krzywdząc Teagan.
Kilka miesięcy później nastolatka, zmuszona do zamieszkania z dawnymi wrogami, próbuje odbudować swoje życie bez Owensa i Falcons.
Tymczasem Lucas, stojący w obliczu kryzysu w Falcons, musi poświęcić wszystko, by uratować ważną dla niego osobę, nie cofając się przed niczym, nawet przed śmiercią.
W Fairfield trwa wojna między Falcons a Negronem, eskalując w zabójczym tempie. Miasto nigdy nie było tak niebezpieczne. Przyjaciele stają się wrogami, a wrogowie sojusznikami. Teagan i Lucas muszą zmierzyć się z przeszłością i znaleźć sposób, by przetrwać w świecie, który nie daje drugich szans. Czy ich miłość okaże się jedyną bezpieczną przystanią w mieście, które płonie ogniem nienawiści?
Przyszłość jest niepewna, a każdy dzień stawia przed nimi nowe próby, które mogą ich zbliżyć lub rozdzielić na zawsze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 334
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Miewasz tak pięknie naiwne spojrzenie na wszechświat. Kroczysz przez życie, zupełnie jakbyś każdego dnia, w każdej chwili, każdej minucie i sekundzie znajdował się o krok od zwycięstwa. Zastanawiam się jednak, czy sam właściwie wiesz, o co walczysz...
Gdybym miała opisać cię jednym słowem, użyłabym tego, które idealnie oddaje twoją niepokorną naturę – Chaos.
Jesteś chaosem.
Wokół ciebie wciąż toczy się zacięta walka pomiędzy dobrem a złem. Nie jestem pewna, która z tych sił jest bliższa wygranej. Czasami, kiedy się uśmiechasz, mam wrażenie, że wiatr przestaje wiać, a deszcz, który ślizga się po rozgrzanej skórze, nagle się zatrzymuje. I to wcale nie czas zwalnia. To życie się zatrzymuje. Wraz z każdym twoim oddechem natura zmienia swój cudowny bieg, a ja mam wrażenie, że wszystko toczy się za szklaną kurtyną, która oddziela nas od codziennego zagrożenia. Jakby wszystko to, co tętni wokół, nie dotyczyło nas, jakbyśmy byli zupełnie niezależnymi bytami, wiszącymi gdzieś pomiędzy jawą a snem. Wymysłem jakiejś chorej wyobraźni, spaczonej przygniatającą rzeczywistością.
Wydaje ci się, że wszystko, czego pragniesz, jest na wyciągnięcie ręki, ale w tym amoku nie zastanawiasz się nawet nad tym, czy to, co wydaje ci się takie pociągające, jest warte swojej ceny. Kiedy czegoś chcesz, jesteś w stanie rozbić każdy mur i pokonać każdą, nawet największą przeszkodę, jaka stanie ci na drodze, i można by uznać to za piękny przejaw niezłomności, ale twoje pragnienia nie zawsze są podyktowane tym, co mówi ci serce. Czasem chęć wygranej ponad wszystko wciąga cię w swoje sidła, przysłaniając zdrowy rozsądek.
Ale…
Jestem tu i będę zawsze, choćbym miała niczym Syzyf dźwigać ciężar twoich niespełnionych marzeń.
Bo miłość jest zbyt trudna do zrozumienia. Dotarło to do mnie w chwili, w której już poczułam, że moje serce przestało należeć do mnie. Ukradłeś je niczym złodziej, a ja nie potrafię postawić się i zawalczyć o to, co niegdyś było moje. I wcale tego nie chcę, bo pomimo burzy i wszystkich huraganów, których odzwierciedleniem jesteś, to właśnie ty sprawiłeś, że życie nabrało większej wartości.
To, co nieuchwytne, nigdy się nie kończy.
O tej porze nad miastem wisiała gęsta mgła, a gdzieś w oddali majaczyły zarysy znajomych budynków. W powietrzu od wielu miesięcy utrzymywał się ciężki zapach, przypominający o ostatnich pożarach. Jak do tej pory nie udało się doprowadzić do ładu wszystkich podpalonych zabudowań, duża część z nich wciąż nie została odnowiona, a widmo zemsty stale przedzierało się przez zamglone uliczki Fairfield. Wszędzie można było dojrzeć efekty ciągłych walk o władzę nad miastem. Pojawienie się mafii już na zawsze naznaczyło mieszkańców piętnem nienawiści, które stale rosło, motywując do coraz brutalniejszych posunięć. Pytanie, jakie nasuwało się w tym momencie, brzmiało o co toczy się ta walka?
Odpowiedzi było wiele. Walczyliśmy o władzę, która dawała nam pieniądze, bezpieczeństwo i pewność, że poza złem, które siedziało w nas samych, nic gorszego nie przypełznie do miasta. O porządek, który sami zaprowadziliśmy. O granice, które tylko nam było wolno przekroczyć. Różnica polegała na tym, że Falcons mogli stracić więcej, niż Negron i jego banda kiedykolwiek zyskają, jeśli wygrają.
Świat powoli budził się do życia, a stłumione promienie wschodzącego słońca próbowały przebić się przez gęste kłęby mgły. Z moich ust wydobywała się para, mieszająca się z dymem papierosowym. Nieprzyjemny podmuch wiatru wzmagał jedynie poczucie niezadowolenia. Patrzyłem w zamyśleniu na kołyszące się gałęzie drzew, targane przez coraz to silniejsze porywy wiatru. Uwielbiałem patrzeć na miasto. Im dłużej się w nie wpatrywałem, tym bardziej uświadamiałem sobie, jak wiele mam do stracenia. Nie chodziło o to, że pragnąłem rządzić miastem, chodziło o to, że wraz z przejęciem go przez Negrona zginą wszystkie wartości, wspomnienia i względne bezpieczeństwo. Falcons nigdy nie atakowali niewinnych ludzi, nie prowadziliśmy polityki zastraszania. Mieszkańcy nie byli zagrożeni, a chwila, w której mafia zawładnie miastem, będzie chwilą, która już na zawsze przekreśli to, co utrzymywaliśmy przez długie lata. Zacznie się zastraszanie, szantaże oraz korupcja na ogromną skalę. Do Fairfield przypłynie towar, którego składu nie będzie mógł rozszyfrować nawet najbardziej doświadczony chemik, a ludzie zaczną rozprowadzać truciznę w najgorszej formie. I nie żebym był świętoszkiem, ale miałem granice, których za nic nie przekraczałem, a on… no cóż, dla niego liczył się jedynie zysk. Brudny zysk, zdobyty kosztem zbyt wielu osób.
Wziąłem głęboki wdech, gdy zobaczyłem nadjeżdżający z oddali samochód. Sam nie rozumiałem, co skłoniło mnie do tego spotkania. Śledziłem wzrokiem czarne bmw, aż zatrzymało się tuż obok mojego samochodu. Wsunąłem dłonie do kieszeni i nieco uniosłem głowę, kiedy mężczyzna wysiadł z pojazdu i trzasnął za sobą drzwiami. Przez krótki moment wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa. Między nami wisiało ciężkie powietrze, a atmosfera z każdą kolejną sekundą gęstniała. Tak wiele razy omal nie umarłem przez niego, że sam skarciłem się w myślach za to, że zgodziłem się na to spotkanie. Nie był wiarygodny, nie mogłem mu ufać i to była najświętsza prawda, którą pielęgnowałem trującą zawiścią w sercu. Jednak kilka godzin temu stanął po mojej stronie. Stanął przeciwko ludziom Negrona.
Chłopak uniósł głowę, wbijając spojrzenie w ciemne niebo nad naszymi głowami.
– Zaprosiłeś mnie tutaj, żeby oglądać gwiazdy? Czy właśnie próbujesz zbudować romantyczną atmosferę? – mruknąłem, krzywiąc się.
Po jego twarzy przebiegł delikatny uśmiech, ale kiedy się wyprostował, wyparował tak szybko, jak szybko się pojawił.
– Lucky – zaczął, a ja natychmiast poczułem ukłucie złości. – Potrzebuję twojej pomocy – oznajmił, poważniejąc.
Zacisnąłem zęby, ale na wiele się to nie zdało. Choć próbowałem uniknąć scen, byłem za słaby, by się im przeciwstawić. Odchyliłem głowę do tyłu i wybuchnąłem śmiechem.
– Niezły żart. Lepszego dawno nie słyszałem – przyznałem, prostując sylwetkę. Uniosłem brwi i westchnąłem pogardliwie.
Aiden przesunął dłońmi po włosach i splótł palce na karku. Patrzył na mnie ze zmieszaniem na twarzy i miałem wrażenie, że chciał się odwrócić albo zniknąć, ale mimo wszystko wciąż tam stał, gapiąc się na mnie.
– To nie żart. Wcale nie cieszy mnie perspektywa współpracy z tobą, ale w tym momencie muszę odsunąć swoje uprzedzenia. Potrzebuję cię, tylko ty będziesz w stanie mi pomóc.
– Widzisz, tak się składa, że wiele lat temu straciłeś możliwość otrzymania ode mnie jakiejkolwiek pomocy. Następnym razem nie zawracaj mi dupy – rzuciłem ze zdenerwowaniem i obróciwszy się na pięcie, ruszyłem do samochodu.
– Wiem, że ją kochasz – powiedział nieco głośniej, kiedy miałem wsiadać do pojazdu.
Zatrzymałem się w bezruchu i spojrzałem na niego przez ramię.
– Robię to tylko dla niej, Lucas. Gdyby nie ona, nigdy nie poprosiłbym cię o pomoc, ale teraz zrobiło się zbyt niebezpiecznie, żebym mógł rozpamiętywać nasze starcia. Jeśli nie chcesz pomóc mnie, zrób to dla Teagan.
Cofnąłem się o krok i wbiłem wzrok w twarz człowieka, dla którego kiedyś zrobiłbym wszystko, a dziś nie schyliłbym się nawet, żeby podać mu rękę, jeśli zdychałby na ulicy.
– O czym ty mówisz? – wypaliłem, czując, że działam w sprzeczności z samym sobą.
– Ile jesteś w stanie poświęcić dla niej, Lucas? Jesteś w stanie poświęcić własne życie? Bo ja tak, ale moje życie na niewiele się tutaj zda.
To było dobre pytanie, ponieważ wcale nie chciałem zgodzić się z tym, co podpowiadało mi serce. Nie chciałem, a jednak nie potrafiłem inaczej.
Zamknąłem oczy, walcząc ze sobą resztkami sił.
– Masz trzy minuty – odparłem, przegrywając to starcie.
Cztery miesiące wcześniej
Lucas
Sobota przyciągnęła do klubu naprawdę spore tłumy, ludzie przeciskali się w walce o kawałek wolnej przestrzeni na parkiecie, a ja cieszyłem się widokiem banknotów, które szeleściły w drobnych dłoniach barmanki za każdym razem, kiedy chowała je do kasy.
Siedziałem już jakiś czas na swoim stałym miejscu, obserwując otoczenie. Równocześnie popijałem leniwie drinka, kiedy zatrzymałem spojrzenie na zgrabnej, czarnowłosej dziewczynie wyróżniającej się z całego tłumu. Jej lekko zmrużone oczy skanowały mnie od góry do dołu, jawnie wykazując zainteresowanie. Było w niej coś dzikiego, coś niebezpiecznego, coś, co przyciągało mnie jak magnes. Po jej smukłych ramionach wiły się kolorowe węże zaplątane wokół bladej czaszki, a między piersiami, z głębokiego dekoltu czarnego, koronkowego topu na cienkich ramiączkach wyłaniał się gruby, krwistoczerwony krzyż w licznym towarzystwie czarnych róż.
Pełne, duże usta rozciągnęły się w zalotnym i nieco tajemniczym uśmiechu.
Kobiety takie jak ona nie pojawiały się samotnie w klubie bez ważnego powodu, bo to miejsce na mapie Fairfield było powszechnie uznawane za niebezpieczne i nie sposób było się z tym nie zgodzić. Nie wyglądała na głupią, więc byłem pewien, że jej wizyta jest zwiastunem czegoś, co będzie w stanie namieszać w moim już i tak rozpieprzonym życiorysie.
Westchnąłem ciężko i upiłem ostatni łyk whisky, a następnie podniosłem się niechętnie z miękkiej kanapy i ruszyłem w kierunku czarującej nieznajomej. Kiedy znalazłem się tuż przy niej, oparłem łokieć o blat baru i pochyliłem się lekko w jej kierunku.
Dziewczyna przechyliła delikatnie głowę na bok, a jej zwodniczy uśmiech rozszerzył się nieco bardziej. Błyszczące, jasnoniebieskie ślepia zmrużyły się, ze śmiałością wbijając spojrzenie wprost w moje oczy. Odrzuciła długie, gęste włosy do tyłu i założyła nogę na nogę, dumnie prezentując ich doskonałość.
– Cześć – odezwała się pierwsza. W jej głosie nie brakowało pewności siebie, w zasadzie skłamałbym, gdybym powiedział, że brakowało jej gdziekolwiek. Ta dziewczyna była z niej zbudowana. Wydawała się twarda i odważna, a jej oczy błyszczały nieprzeciętną charyzmą.
– Cześć – odparłem, nie odrywając od niej wzroku.
– Postawisz mi drinka? – zapytała bez pardonu, trzepocząc gęstym wachlarzem czarnych rzęs.
Uśmiechnąłem się łobuzersko i pochyliłem jeszcze bardziej w jej kierunku. Mimo mojej bliskości nawet nie drgnęła. Wciąż pozostawała w tej samej pozycji, przejawiając niebywałą śmiałość.
– Na służbie chyba nie przystoi – odparłem i przez ułamek sekundy dostrzegłem zmieszanie na jej gładkiej, bladej twarzy.
Zaśmiała się i pokręciła głową, na krótką chwilę zawieszając spojrzenie na czubkach swoich butów.
– Skoro uprzejmości mamy już za sobą – zaczęła, a jej uśmiech nagle rozpłynął się w nicości, zamieniając się w kamienną bezwzględność. – Możemy przejść do meritum, prawda?
– Nie wiem, czy między mną a tobą może zaistnieć jakiekolwiek meritum – westchnąłem.
– Lepiej, żeby tak się stało, bo w innym wypadku między mną a tobą znajdą się grube kraty – odgryzła się i nawet mnie rozbawiła. – A tego chcielibyśmy uniknąć, prawda? – Uniosła zaczepnie brwi i ponownie się uśmiechnęła.
– Nie istnieją wystarczająco grube kraty, żeby zatrzymać mnie na dłużej, ale z czystej ciekawości posłucham, co masz mi do powiedzenia.
– Świetnie, może przejdziemy do nieco bardziej ustronnego miejsca?
– Zapraszam – rzuciłem i odepchnąłem się od blatu, od razu kierując się na zaplecze, gdzie przytrzymałem przed nią drzwi i pozwoliłem, żeby to ona pierwsza znalazła się w małym pomieszczeniu.
Dziewczyna usiadła przy niewielkim stoliku, od razu opierając na nim łokcie. Zająłem miejsce naprzeciwko niej i założyłem ręce za głowę, splatając ze sobą palce obu dłoni.
– Sprawa wygląda następująco. Nam obojgu zależy na porażce Negrona, proponuję ci więc układ, w którym odegrasz główną rolę, Owens.
Roześmiałem się w głos.
– Naiwna jesteś, jeśli myślisz, że pójdę na układ z policją – przyznałem. – Nie potrzebuję tego, więc nie marnujmy sobie wzajemnie czasu.
Uśmiechnęła się zawadiacko i lekko pokręciła głową, a jej czarne włosy rozsypały się na ramionach.
– Naiwny jesteś, jeśli myślisz, że masz jakikolwiek wybór – powiedziała z lekkim rozbawieniem w głosie. – Nie mam zamiaru zmuszać cię do niczego. Sprawię, że to ty zechcesz tej współpracy.
– Śmiało, zawsze możesz próbować, ale nie licz na powodzenie – odpowiedziałem, wzruszając obojętnie ramionami.
Sięgnęła do kieszeni swoich spodni i wyjęła z nich komórkę. Przesunęła palcem po ekranie i obróciła go w moją stronę.
– Przyjrzyj się temu – mruknęła, a ja zobaczyłem przed sobą materiał wideo.
Spojrzałem na nią z nutą niepewności i włączyłem film.
Z każdą chwilą na widok przewijających się przez ekran obrazów traciłem rezon. Moje mięśnie napięły się boleśnie, a umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach, sprawiając, że cały świat zatrzymał się w tej jednej, pieprzonej chwili, która zmieniła wszystko.
Kiedy film dobiegł końca, kobieta wstała, patrząc na mnie z wypisaną na czole bezwzględnością, i rzuciła na stół wizytówkę, a następnie uśmiechnęła się z triumfem i ruszyła wolnym krokiem do wyjścia, po czym zamknęła za sobą drzwi.
Złość tętniła w moich żyłach, a rozgoryczenie przepełniało płuca. Każdy oddech okupiony był falą ognia i rozczarowania.
Poderwałem się z miejsca i chwytając z agresją za rogi mebla, przewróciłem go z hukiem na ziemię, a później uderzyłem z całej siły pięścią w szybę zdobiącą wysoką szafkę. Miliony błyszczących odłamków szkła ozdobiły podłogę, mieszając się ze spływającą po mojej ręce krwią. To było coś głębszego, coś, co wkrótce miało wybuchnąć niczym wulkan gotujący się pod powierzchnią. To uczucie było jak wir, porywający mnie za sobą, niepozwalający nawet na chwilę odpoczynku. Wiedziałem, że muszę się uspokoić, ale złość tkwiła we mnie głęboko, sprawiając, że cały świat stał się mglisty, a moje myśli zatraciły się w burzy emocji i wizji tego, jakie konsekwencje przyniesie przyszłość.
***
Teagan
Otworzyłam oczy i natychmiast miałam ochotę ponownie je zamknąć. Na zawsze. Rzeczywistość uderzyła we mnie jak potężna fala tsunami. Nowe realia przygniatały mnie swoim ciężarem bardziej niż cokolwiek innego, co już w życiu przeszłam. Zawsze wydawało mi się, że nie jestem z tych dziewcząt, które tracą głowę dla chłopaka. Do chwili, w której poznałam Lucasa Owensa. Z nim nadszedł sztorm, który zmienił wszystko.
On sprawił, że nagle wszystko się zmieniło, ja się zmieniłam, moje życie się zmieniło, a szkody, które wyrządził w moim umyśle, nie były już możliwe do naprawienia. Wiecznie odbijający się w głowie wizerunek chłopaka stał się dla mnie ikoną zniszczenia. Płonącego świata. Wszystko płonęło. Mój świat, moje serce i całe miasto. To był efekt jego miłości. Niszczycielskiego uczucia, które było w stanie zdewastować każdą przeszkodę na swojej drodze. Efekt uczucia, które nie było skierowane do mnie… Ta potężna miłość, którą darzył własną siostrę, sprawiła, że zasiał spustoszenie w moim życiu.
Miłość. To właśnie ona mnie zniszczyła. A to, co pozostało, to jedynie ruiny i zgliszcza.
Od ponad miesiąca nie potrafiłam normalnie zasnąć. Moje myśli wciąż krążyły wokół Lucasa, a za każdym razem, kiedy sięgałam pamięcią do chwil, w których czułam się szczęśliwa, moje serce zasklepiało się, a potem ból ponownie rozrywał je na strzępy. Tak dobrze pamiętałam jego zapach na swojej skórze. Słowa, które wypowiadały te zdradliwe, kłamliwe usta, czuły dotyk silnych dłoni, bezpieczny uścisk, który izolował mnie od wszystkich zagrożeń. I w końcu to, co lubiłam najbardziej… poczucie, że jestem silna.
Był w stanie wydobyć ze mnie wewnętrzną siłę, uczynić odważniejszą, bardziej pewną siebie. To uczucie, które mnie ogarniało, gdy był obok, dawało mi przekonanie, że mogę przeciwstawić się każdemu wyzwaniu. Był jak klucz, który odblokował we mnie tę ukrytą siłę, budzącą się z każdym jego uściskiem. A potem tak po prostu mi to odebrał.
Jakież to było żenujące… marzyć tak o tym, żeby raz jeszcze usłyszeć te dwa cholerne słowa „kocham cię”. Poczuć choćby na moment jego ramiona oplatające się wokół ciała. Brakowało mi tak wiele. I mimo zła, jakie wyrządził Owens, przede wszystkim brakowało mi jego. Tęskniłam za chodzącą destrukcją i nic nie było w stanie ugasić tego uczucia. Czasami roznosiło mnie od złości, miałam ochotę zadzwonić do niego i wywrzeszczeć wszystko, co leżało mi na sercu, ale tylko po to, żeby usłyszeć jego głos. Nawet jeśli kazałby mi iść w diabły. I to właśnie było idealnym wyznacznikiem tego, jak bardzo go kochałam.
Odkąd wyszłam ze szpitala, mieszkaliśmy z Aidenem w olbrzymiej rezydencji, która, niestety, przypominała mi dom Falcons, ale należała do tych, których wcześniej uznawałam za wrogów. Codziennie mijałam na korytarzu Rafaela, który zamordował z zimną krwią Edith i zapewne wiele więcej osób, na których w jakimś stopniu mi zależało, ale to nie był problem. Lucas Owens, król Falcons, nauczył mnie jednej ważnej emocji. Nienawiści. I to właśnie ona pozwoliła mi przetrwać pomiędzy hienami. Ona pchnęła mnie ku górze mimo tego, że wszystko inne ciągnęło w dół.
Lucas
Maeve była jak delikatny promień słońca. Lśniła, dając nadzieję nawet w najbardziej gównianej chwili. Nie było ważne, że cały świat się wali, kiedy ona była tuż obok. Potrafiła poprawić humor w każdej sytuacji i bez znaczenia było to, że wszystko wokół otaczał mrok. Kochała całym sercem i właśnie to ją ściągnęło na dno.
Byliśmy nierozłączni. Ja, ona i Aiden. Nasza trójka walczyła razem przeciwko całemu światu i wydawać by się mogło, że nic nie jest w stanie nas pokonać. Wiele wspólnych lat w moim odczuciu było niczym gwarancja lepszej przyszłości. Czułem się szczęśliwy, gdy na nią patrzyłem. Kochała życie i dzięki temu moja własna, żenująca egzystencja była bardziej wartościowa. Eve i Aiden byli tą parą, której nie było w stanie złamać totalnie nic, a jednak… Jedna pokusa przesądziła o życiu tak wielu osób. Jedna pierdolona decyzja była w stanie odebrać mi to, co wcześniej sprawiało, że chciałem żyć.
Kiedy byliśmy nastolatkami, wszystko zdawało się łatwiejsze. Oni byli szczęśliwi, więc i ja w pewnym stopniu to czułem. I tak nagle wszystko zniknęło.
Byli w sobie szaleńczo zakochani, nie przejmowali się, że cały świat był przeciwko nim. Byli razem i tylko to się wtedy liczyło. Miłość czasami bywa przebiegła i to właśnie ona uświadomiła mi, że nigdy nie wolno zaufać w pełni drugiemu człowiekowi.
Maeve zaszła w ciążę, co ucieszyło mnie tak cholernie mocno, jak nic innego nigdy nie było w stanie. I wiedziałem, że mimo wszelkich trudności życia poradzimy sobie… Ale pojawiła się przeszkoda. Pamiętam ten dzień, jakby wydarzył się wczoraj. Wcześniej niczego nie zauważałem, ale kiedy siostra przyszła do mnie, zalewając się gorzkimi łzami, wszystko nagle stało się takie przejrzyste… oczywiste. Zacząłem obserwować. W ciszy, w skupieniu. Wyłapywałem każdą zmianę w Aidenie, te skryte uśmieszki, które wymieniali na szkolnym korytarzu, kiedy szliśmy we trójkę. On trzymał ją za rękę, uśmiechając się równocześnie do innej kobiety. Coraz częściej znikał, przepadał, cholera wie gdzie. Swój telefon trzymał przy tyłku i nie rozstawał się z nim nigdy… nawet kiedy szedł się wysrać. A ona cierpiała w ciszy, czekając, aż przejrzy na oczy i skupi się znowu tylko na niej.
Ale to nie nastąpiło.
W dniu, w którym chciała powiedzieć mu o dziecku, on czekał już na nią ze spakowaną torbą. Zabrał każdą rzecz, która należała do niego, a walała się po naszym domu od… zawsze. I tak po prostu oświadczył, że jest mu cholernie przykro, ale się zakochał. On się, kurwa, zakochał. Wyszedł, zostawiając Eve w rozsypce, z której już nigdy się nie pozbierała. Mijały dni, miesiące, jej brzuch stawał się coraz bardziej widoczny, ale ona sama niknęła w oczach. Najpierw uznałem, że nie powinienem się wtrącać, bo też o to prosiła mnie siostra. Nie mogłem rozmawiać z własnym przyjacielem, nie mogłem na niego patrzeć, a któregoś dnia, kiedy spotkałem go na mieście, trzymającego za rękę kogoś innego niż moją siostrę… Wtedy chciałem go zabić. Zrównać z ziemią i zaorać jak zwykłego śmiecia.
Nie jestem pewien, ile czasu minęło, nim znalazłem ją ubraną w piękną, białą sukienkę, w której wyglądała jak anioł. Tyle że anioł śmierci, bo jej serce się wykrwawiło. Nie wytrzymała bólu, który ją przygniótł. Zniknęła. Wybrała śmierć od życia bez niego.
A on… on przez lata żył szczęśliwie, kochając, śmiejąc się i ciesząc z każdej pierdolonej chwili. Lata później, kiedy zobaczyłem go pod szpitalem z dziewczyną, która uratowała mi życie… Wtedy coś we mnie drgnęło. Od razu wiedziałem, czego pragnę i co muszę zrobić, żeby uwolnić się od demonów, które przez lata karmiły nienawiść w moim sercu. Wiedziałem, że dzięki tej dziewczynie będę w stanie zniszczyć tego skurwiela. Wiedziałem to, bo już od pierwszej chwili zobaczyłem, jak bardzo ją kocha. I wcale się nie pomyliłem. Aiden kochał swoją siostrę nad życie, a tak się składało, że mieliśmy nierozwiązane sprawy sprzed lat.
Impuls, który poczułem, był niemal uzależniający. Każdego dnia, w którym powoli niszczyłem tę słodką dziewczynę, czułem się coraz bliżej celu. Droga do niego okazała się jednak o wiele boleśniejsza, niż sądziłem. Teagan nauczyła mnie jednej ważnej rzeczy.
Nauczyła mnie kochać.
I za to znienawidziłem i siebie, i Aidena jeszcze bardziej.
Coś szturchnęło mnie mocno w ramię, więc szybko oderwałem głowę od gładkiego blatu stolika w klubie. Fallon podniosła się z miejsca i stanęła na baczność, w mgnieniu oka kilkanaście osób sięgnęło po schowaną broń, zatrzymując na niej dłonie w pełnej gotowości do ataku.
Westchnąłem ciężko, przewracając oczami na widok starego Negrona, który w obstawie kilku znajomych mi osób przyszedł do klubu. Evan usiadł tuż obok mnie, gładząc kciukiem swój pistolet. Aiden szedł po lewej stronie Negrona, a po prawej znajdował się Rafael. Zaraz za nimi ciągnęło się jeszcze kilka osób, ale one w zasadzie wcale mnie nie obchodziły. Mężczyzna zatrzymał się tuż przede mną, opierając swój ciężar na drewnianej, zakończonej stalowym podbiciem lasce. Uśmiechnął się ironicznie i kiwnął głową.
Miałem podły nastrój i najchętniej kazałbym odstrzelić ich z miejsca, ale powstrzymałem się. Oparłem się wygodnie o skórzaną kanapę i nieco zsunąłem w jej głąb. Fallon wbiła spojrzenie w profil Aidena, jakby miała ochotę przegryźć mu tchawicę, co wcale nie byłoby takim złym rozwiązaniem.
– Czemu zawdzięczam tę wątpliwą przyjemność? – rzuciłem od niechcenia.
– Chciałem porozmawiać, masz chwilę? – zapytał, właściwie nie czekając na moją odpowiedź. Usiadł wygodnie na krześle i zacisnął palce obu rąk na swojej lasce. – Przychodzę z propozycją.
– To możesz wsadzić ją sobie głęboko w dupę, bo nie zamierzam marnować swojego czasu na gówno, które mnie nie interesuje – burknąłem, uśmiechając się sarkastycznie.
– Zła odpowiedź, Owens – westchnął mężczyzna i rozejrzał się wokoło. – Ja daję ci szansę, żebyś uratował swoich ludzi przed niechybną śmiercią – powiedział spokojnym tonem, wbijając spojrzenie wprost w moje oczy.
Roześmiałem się głośno z jego złudnej pewności siebie. Zważywszy na fakt, że wokół niego znajdowało się pełno moich ludzi gotowych do ataku w każdej chwili, jego słowa brzmiały, jakby był nieco odklejony od rzeczywistości. Wystarczyło, że skinąłbym głową, a jego szczątki wylądowałyby pod moimi stopami, tam, gdzie ich miejsce.
Twarz Negrona przez ułamek sekundy wykrzywiła się niepewnie, ale zaraz westchnął i pokręcił głową.
– To zabawne – rzuciłem, upijając łyk drinka. – Bo ja tobie tej szansy nie dam – dodałem stanowczym tonem i wstałem, podchodząc do niego.
W mgnieniu oka jego ludzie wycelowali we mnie lufy swoich pistoletów, na co moi równie szybko zareagowali i już po krótkiej chwili każdy trzymał każdego na muszce.
– A teraz zabieraj swoje kundle i wypierdalaj z mojego klubu – mruknąłem, ruszając powolnym krokiem do baru.
Osoby, które bawiły się na parkiecie, nie robiły sobie zupełnie nic z tego, że w powietrzu wisiało niebezpieczeństwo. Tańczyły dalej, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
Negron po krótkiej wymianie zdań z Evanem wstał i obróciwszy się do niego tyłem, ruszył w kierunku wyjścia. Ale zanim zniknął za drzwiami, rzucił mi tajemnicze spojrzenie, które było niemalże obietnicą powrotu do rozmowy.
Barmanka na mój widok uśmiechnęła się uroczo i od razu sięgnęła po butelkę brązowego trunku, po czym nalała go do niewysokiej szklaneczki.
– Nie chcę więcej widzieć tu tego durnia – westchnąłem, pochyliwszy się do stojącego przy barze ochroniarza, który wciąż celował pistoletem we wroga.
– Dobrze, szefie – odparł i powoli opuścił broń.
Kobieta za barem podsunęła w moją stronę szklankę z whisky i oparłszy łokcie na blacie, wbiła we mnie spojrzenie wielkich niebieskich oczu, trzepocząc zalotnie rzęsami.
– Jakie masz plany na wieczór, Lucky? – rzuciła słodko.
– Jadę do domu – odpowiedziałem, ucinając jakąkolwiek możliwość kontynuacji rozmowy. Opróżniłem szklaneczkę i kiwnąłem do niej głową, po czym skierowałem się do wyjścia.
Popchnąłem ciężkie drzwi i wydostałem się na świeże powietrze. Na zewnątrz było już ciemno, ale jeden punkt w oddali świecił tak jasnym światłem, że natychmiast przestałem oddychać. Zatrzymałem się w bezruchu, wbijając wzrok w oślepiający blask.
Negron i jego banda nie zdążyli nawet odjechać, więc cała ekipa stała naprzeciwko mnie przy swoich samochodach i dyskutowała między sobą. Pomiędzy wstrętnymi mordami znalazła się jedna, która była w stanie przyćmić wszystko inne wokół. Opierała się plecami o czarne bmw, stojąc w leciutkim rozkroku ze skrzyżowanymi na wysokości piersi rękoma. Długie, lśniące, czarne włosy rozwiewał delikatny powiew wiatru, sprawiając, że w pierwszej chwili nie dojrzałem na gładkiej twarzy podłużnej blizny biegnącej od skroni do połowy policzka.
Rozchyliłem usta, walcząc o oddech, na który nie miałem siły. Całe moje ciało zesztywniało niczym kamień. Czułem się jak posąg, pozbawiony życia. Dopasowana skórzana kurtka idealnie pasowała do krótkiego czarnego topu, który odsłaniał jej płaski brzuch, a ciemne dżinsy z rozdarciami na kolanach dodawały jej pazura. Wyglądała… po prostu idealnie.
Ale kiedy tylko jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu skierowanym do Rafaela, wszystko, co czułem, nagle przestało mieć znaczenie. Jego dłoń prześlizgnęła się po jej ramieniu, co sprawiło, że dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i przygryzła dolną wargę. I nagle, jakby ktoś wybudził mnie ze snu, wraz z kolejnym oddechem moje ciało wypełniła złość i niechęć. Piekielne rozgoryczenie, które swoją siłą rozbiło kamienną postać, w którą na moment się zamieniłem.
Sięgnąłem po kluczyki i nie czekając ani chwili dłużej, ruszyłem do swojego samochodu. Kiedy wsiadłem, od razu odpaliłem silnik i wycofałem pojazd z parkingu. Na dźwięk, jaki wygenerował nissan, cała banda Negrona obróciła się i wbiła we mnie zaciekawione spojrzenia. Kiedy koło nich przejeżdżałem, zwolniłem niemal do zera, by zdołać uchwycić chłodne spojrzenie Teagan.
Po krótkiej chwili tuż obok jej nogi pojawił się Hektor z uniesionymi uszami. Powęszył chwilę i już miał z zadowoleniem do mnie podbiec, ale ona złapała go szybkim ruchem za obrożę, zatrzymując przy sobie. Nienawiść w jej oczach była niemal odczuwalna fizycznie.
Westchnąłem ciężko i jedynie przyspieszyłem, kierując się prosto do domu.
Przez całą drogę czułem się wkurwiony. Łapałem się na tym, że zaciskałem palce na kierownicy tak mocno, że moje knykcie aż zbielały. Oddychałem ciężko i niemiarowo, próbując za wszelką cenę wyrzucić z głowy jej obraz… Obraz tego, jak się uśmiecha do tego skurwiela. Jak się uśmiecha do kogokolwiek innego, podczas kiedy na mnie najchętniej wydałaby wyrok śmierci. Może to była zazdrość? A może zwyczajna frustracja wywołana obecną sytuacją? W każdym razie nie podobało mi się to.
Czyżby już zapomniała, czego się dopuścił Walraven i jak bardzo skrzywdził ludzi, których kochała? Czy naprawdę była taka naiwna?
Miliardy pytań przewijało się przez mój chory umysł, trując każdą cząstkę ciała.
Zaparkowałem pod domem i wychodząc z samochodu, trzasnąłem z całej siły drzwiami. Czułem się cholernie nabuzowany i nie widziałem żadnego ukojenia na horyzoncie, niczego, co choć trochę byłoby w stanie mnie uspokoić.
Wszedłem do domu, wyżywając się na kolejnych drzwiach, i od razu skierowałem się ku schodom, by wspiąć się po nich na górne piętro. Odkąd Teagan zniknęła, nawet nie zerkałem w stronę pokoju, który wcześniej zajmowała. Przechodząc tuż obok, nadal dało się wyczuć jej zapach. Miałem tego już powyżej uszu. Mało brakowało, żebym spalił to miejsce w cholerę.
***
Teagan
Wsiadłam do samochodu brata, wciąż słysząc odgłosy silnika odjeżdżającego nissana. Oparłam głowę o szybę i przymknęłam powieki. To był błąd, że tu przyjechałam. Straszny błąd, którego mogłam w prosty sposób uniknąć… Wystarczyło zostać w domu i nie angażować się w coś, co mnie nie dotyczyło. Ciekawość jednak okazała się znacznie silniejsza niż zdrowy rozsądek. Ponownie. Zresztą z Owensem właśnie tak było, przyciągał mnie, a potem odrzucał. Jakby robił to specjalnie, badając moje granice.
– Wszystko w porządku? – zapytał brat, jadąc zaraz za resztą ekipy. Oderwał na moment oczy od drogi, żeby rzucić mi ukradkowe spojrzenie.
– Tak, jest świetnie – odparłam bez przekonania zmęczonym, matowym głosem, którego sama nie poznawałam. Oparłam się ponownie o szybę.
– Jesteś pewna? Bo mnie jednak wydaje się, że twój mózg zaczął pracować na zbyt wysokich obrotach, przez co nieco się przegrzał – stwierdził z niekrytym rozbawieniem.
Westchnęłam, odsuwając głowę od zimnej szyby. Spojrzałam na niego pustym wzrokiem, zastanawiając się, jak można śmiać się i żartować, kiedy cały świat wokół ciebie płonie. Miałam wrażenie, że żałoba po Zoe przeszła mu szybciej, niż sam się do tego przyznawał. Jak można po utracie ukochanej osoby tak z dnia na dzień zachowywać się, jakby nigdy do niczego nie doszło? Jakby cholerne życie nie uległo żadnej zmianie, a wszystko, co nas w przyszłości czekało, nie było tylko dobijającą samotnością, która w końcu wykończy wszystkich. Byłam też na niego wściekła, bo to właśnie przez głupie decyzje wylądowałam w domu Negrona. Przez niego musiałam budzić się w tym samym domu, co człowiek, który powybijał dla zabawy wszystkich ważnych dla mnie ludzi.
– Kto zabił Zoe? – wypaliłam przez złość. Miałam niepohamowaną ochotę sprawić mu przykrość, co trochę mnie martwiło, ale nie mogłam patrzeć, jak się śmieje, korzysta z życia i niczym się nie przejmuje. Drażniło mnie to tak bardzo, że przestawałam nad sobą panować.
Zastanawiałam się, czy tak samo zachowywał się, podczas kiedy Maeve planowała odebrać sobie życie, nie mogąc znieść bólu, który jej sprawił. Czy właśnie tak reagował, kiedy dowiedział się, że dziewczyna, która nosiła pod sercem jego dziecko, popełniła samobójstwo? Śmiał się? Cieszył każdą pierdoloną chwilą? Czy chociaż przez krótki moment potrafił okazać jej szacunek?
Oczy chłopaka otworzyły się szeroko, a długie palce zacisnęły mocniej na kierownicy, kiedy przyspieszał, chcąc w ten sposób odciąć się bezdźwięcznie za moje pytanie. Wyprzedził kilka samochodów naraz i nawet nie myślał, żeby zwalniać. Odruchowo chwyciłam za brzeg fotela, przywierając do niego tak mocno, że zaczął boleć mnie kręgosłup. Chciał, żebym się bała, i świetnie sobie z tym radził. Efekt tego był taki, że nakręciłam się jeszcze bardziej. W duchu liczyłam, że wykaże się zrozumieniem i pomimo okropności, jakich się dopuszczam, po prostu pozwoli mi się wyżyć. Doskonale jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że moja niewypowiedziana prośba jest potwornie egoistyczna, ale przestałam przejmować się wszystkimi wokoło. Skupiłam się na sobie i swoim bólu.
– Może ci sami ludzie, z którymi teraz się spoufalasz? – rzuciłam, nie odpuszczając.
To było jak gra w szachy. Ruch za ruch. Reakcja za reakcję.
– A może ci, z którymi się pieprzyłaś, wierząc, że to miłość? – syknął, a ja się uśmiechnęłam, czując przypływ zadowolenia, że udało mi się zdenerwować go tak mocno, że słownie się odciął.
Lubiłam ostatnio badać granice ludzkiej wytrzymałości, zwłaszcza tych, którzy próbowali sprawiać wrażenie niewzruszonych i niepokonanych.
– Wiara w miłość? – parsknęłam. – Ty nawet nie wiesz, co to miłość.
Wgniotło mnie w fotel, kiedy Aiden, korzystając z długiej, prostej drogi przed nami, przyspieszył zdecydowanie bardziej, zostawiając daleko w tyle całą resztę kompanów.
– Za to ty świetnie rozumiesz to zjawisko. Zwłaszcza wtedy, kiedy dociera do ciebie, że nie istnieje na ziemi człowiek, który mógłby cię pokochać szczerą miłością. Bo widzisz, mamy z Lucasem wiele wspólnego… Obaj nie umiemy…
– Zamknij tę kłamliwą gębę i się zatrzymaj – burknęłam sucho.
I jak na zawołanie wcisnął gwałtownie hamulec, a ja, zupełnie nieprzygotowana na ten ruch, przechyliłam się do przodu, przez co pas bezpieczeństwa zablokował się niespodziewanie i na krótką chwilę poczułam potężny ucisk w klatce piersiowej.
– Wracasz na piechotę? – spytał, uśmiechając się bezczelnie.
Wystawiłam środkowy palec i odpięłam wżynający się w moje ciało pas. Wysiadłam i trzasnęłam drzwiami tak mocno, że przez moment wystraszyłam się, że szyba posypie się w drobny mak, ale na całe szczęście nawet nie drgnęła.
Brat patrzył na mnie z tym swoim uśmieszkiem i kiedy odjeżdżał, również posłał mi czuły gest środkowego palca. Ostatnio nie potrafiłam z nim wytrzymać, bo kiedy na niego patrzyłam, nie zauważałam już swojego brata. Widziałam za to jego prawdziwą twarz. Bezlitosnego skurwiela, który dążył po trupach do celu, nie zważając na ryzyko ani przyszłe konsekwencje.
Wraz z kolejnym podmuchem wiatru poczułam przenikający moje ciało chłód. Ta noc nie należała do najcieplejszych, a niebo stało się wyjątkowo czarne, jakby próbowało naśladować to, co wypełniało moje serce. Jasny, pełny księżyc świecił intensywnym blaskiem, oświetlając wąską drogę skrytą pomiędzy leśnymi gęstwinami. Spomiędzy drzew docierały niepokojące dźwięki, które w tamtej chwili wydawały mi się głośniejsze niż moje własne myśli. Serce zaczęło wyrywać się do biegu, a wyobraźnia podsuwała mi coraz to gorsze obrazy tego, co może mi się przytrafić na tym odludziu. Począwszy od dzikiej, wygłodniałej zwierzyny, która obdarłaby chętnie moje kości z mięsa, po żądnego krwi mordercę, który zrobiłby sobie z mojej głowy trofeum. Szybko pożałowałam, że wysiadłam z bmw.
I kiedy miałam już zacząć biec, tuż obok mnie zatrzymał się samochód. Obróciłam się przodem do pojazdu i cicho westchnęłam, czując jednocześnie zarówno zawód, jak i ulgę.
Rafael skinął głową, zapraszając mnie do środka. Był najprawdopodobniej ostatnią osobą, z którą miałam ochotę rozmawiać. Czułam do niego potworne obrzydzenie, ale przynajmniej nie wkurzał mnie tak bardzo jak Aiden. Niechętnie wsiadłam do środka i cicho westchnęłam, zapinając pas.
– Dzięki – rzuciłam sucho i usadowiłam się wygodnie w fotelu.
Chłopak uśmiechnął się lekko i ponownie ruszył naprzód.
– Las nocą bywa niebezpieczny – westchnął cicho, nawet na mnie nie spoglądając.
– I co to ma być? – Wzruszyłam ramionami. – Żałosna próba powiedzenia, że przy tobie grozi mi mniejsze niebezpieczeństwo niż przy dzikich zwierzętach? – parsknęłam.
Na te słowa uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Sugerujesz, że tak nie jest?
– Absolutnie! – wypaliłam ze sztucznym rozbawieniem. – Ty jesteś jak puma, mroczny, szybki i bezlitosny.
– Nie lubisz kotów? – zażartował.
– Nie lubię.
– No tak… – mruknął. – Wolisz sokoły1. Bo one są znacznie mniej niebezpieczne, prawda? Nie są w stanie nikogo skrzywdzić – ironizował. – Możesz czuć się przy nich bezpieczna – dodał z sarkastycznym uśmiechem zdobiącym gładką, idealną twarz.
– Nie mogę. Sokół jest drapieżnym ptakiem – podsumowałam sucho, wpatrując się w ciemną przestrzeń przed sobą. – Wokół mnie krążą same niebezpieczne zwierzęta.
11 sokół – falcon (ang.)