Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1046 osób interesuje się tą książką
Wioletta Piasecka w zimowej powieści przenosi nas w malownicze tereny nad Zalewem Wiślanym, snując pełną ciepła historię sióstr poróżnionych przed laty…
Jagoda i Malina dwie siostry, które kochały tego samego mężczyznę. Od tamtych młodzieńczych porywów serca minęło dwadzieścia lat i każda z sióstr ułożyła sobie życie, ale zadra w sercu obu kobiet pozostała. Po śmierci rodziców ukochany dom pod starym świerkiem, w którym siostry spędziły szczęśliwe dzieciństwo stoi niezamieszkały.
Jagoda jest cenionym lekarzem pediatrą, ma kochającego męża i niespełnioną potrzebę macierzyństwa. Namawia męża na adopcję, ale wtedy wychodzi na jaw skrywany przez mężczyznę sekret.
Malwina spełniona mama dwójki synów prowadzi z mężem spore gospodarstwo rolne odziedziczone po rodzicach męża. W wyniku przeinwestowania jedynym ratunkiem na poprawę sytuacji finansowej jest sprzedaż domu po rodzicach.
Gdy dochodzi do konfrontacji sióstr, wychodzą na jaw głęboko skrywane tajemnice, obu kobiet. Odkrycie prawdy, wywróci świat Jagody i Maliny do góry nogami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 359
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wspaniałej wolontariuszce Monice Stelmasiuk i jej szalonej papudze Wiolinkowi, dzięki którym niejedno dziecięce serce w skarżyskim szpitalu zabiło radością.
W ulicznych latarniach skrzył się śnieg i wirował niesiony wiatrem, zupełnie jak gdyby pragnął tym ostatnim tańcem zachwycić świat, nim białym puchem opadnie na dachy domów, zmarzniętą ziemię albo gałęzie przyszpitalnych świerków. Ten pierwszy grudniowy śnieg cieszył oczy małych pacjentów szpitala w Skarżysku-Kamiennej, szczególnie tych, którzy w najbliższym czasie nie mieli szans, by pójść na spacer, ulepić bałwana czy pobawić się w śnieżki.
Doktor Jagoda Kowalik właśnie kończyła dyżur. Swoim zwyczajem obeszła jeszcze wszystkie sale i szerokim, cichym o tej porze korytarzem zmierzała w stronę gabinetu lekarskiego. Uśmiechnęła się do idącej na wprost kobiety. Wolontariuszka Monika Stelmasiuk odwzajemniła uśmiech, a spoczywająca na wózku klatka z papugą zakołysała się lekko. Papuga skwitowała to krótkim skrzekiem. Obie panie zaśmiały się cicho na ten piskliwy okrzyk niezadowolenia, a potem każda poszła do swoich spraw. Drzwi pierwszej sali otworzyły się i do uszu doktor Kowalik dotarły radosne dziecięce okrzyki zachwytu. To był czas bajek z Moniką i z jej papugą Wiolinkiem, czas, na który dzieci czekały cały długi dzień. Jagoda znów się uśmiechnęła i pomyślała ciepło o przemiłej wolontariuszce, która dzień w dzień umilała dzieciom trudny pobyt w placówce. Tak, Monika była dla szpitala nieocenioną pomocą, dzięki niej na niejednej dziecięcej twarzyczce obsychały łzy i choć na chwilę malała tęsknota za bliskimi.
Lekarka z ręką na klamce nasłuchiwała jeszcze chwilę, ale po korytarzu nie niósł się żaden odgłos. Weszła do swojego gabinetu, ściągnęła biały kitel i marzyła już tylko o tym, by znaleźć się pod prysznicem i zapomnieć o troskach dzisiejszego dyżuru. Za każdym razem przyrzekała sobie, że oddzieli życie prywatne i zawodowe, ale wciąż nie potrafiła tego rozgraniczyć. Dzieliła się z mężem zmartwieniami, opowiadała o dziecięcych nieszczęściach i powikłaniach chorobowych, a także o śmierci.
Śnieg gęstniał, zalegał na jezdni i chodniku, pługi śnieżne i piaskarki nie wyjechały jeszcze na miasto. Jagoda wolno drobiła kroki po śliskim chodniku i w duchu dziękowała mężowi, że namówił ją, by do pracy pojechała autem. Od jakiegoś czasu chodziła pieszo, bo po pierwsze, z Wileńskiej do szpitala miała niecałe dwa kilometry, a po drugie, brakowało jej spacerów na świeżym powietrzu. Z trudem doszła do zaparkowanego na przyszpitalnym parkingu czarnego terenowego nissana, poczekała, aż silnik się lekko rozgrzeje, ustąpiła pierwszeństwa wyjeżdżającej na sygnale karetce i wolno ruszyła w stronę domu.
Otworzyła pilotem bramę i wjechała do pustego garażu podziemnego. Zdziwiła się, że nie ma samochodu męża. Nie mówił, że później wróci, choć mieli niepisaną zasadę, że informują się choćby esemesem, jeśli coś zatrzyma ich w pracy dłużej. Jagoda otrzepała śnieg z płaszcza i potuptała kilka razy w miejscu, by zostawić mokre drobinki w garażu i nie zmoczyć posadzki w domu, a potem schodami udała się do pomieszczeń mieszkalnych.
W salonie na szklanym kawowym stole stał kubek z herbatą, wypitą do połowy, a na kanapie leżał pilot od włączonego telewizora. Leciała siatkówka, którą Artur uwielbiał. Musiało się stać coś niespodziewanego – pomyślała kobieta, zanim zdjęła płaszcz i nastawiła odbiornik na pierwszy z brzegu serial. Nie miała zamiaru nic oglądać, ale nie lubiła ciszy, a za sportem nie przepadała.
W pięknych, nowoczesnych wnętrzach nic nie przypominało, że do świąt Bożego Narodzenia zostały zaledwie dwa tygodnie. Beżowy salon tonął w ciepłym świetle lamp. Stało ich kilka. Jedna przy kanapie, druga, mniejsza, na komodzie, a dwie całkiem małe na parapetach dwóch okien. Przytulność domu podziałała kojąco na Jagodę. Ściągając z siebie poszczególne części garderoby, weszła po schodach do sypialni, tam na szerokiej pufie zostawiła ubrania i poszła pod prysznic. Oparła się dłońmi o ścianę i poddała ciało ciepłemu strumieniowi wody, dopiero po dłuższej chwili namydliła się oliwkowym żelem. Razem z wodą i z pachnącą pianą spłynęło z niej zmęczenie. Prysznic zawsze ją odprężał. Przetarła dłonią zaparowane lustro, wytarła się energicznie ręcznikiem, wtarła przeciwzmarszczkowy krem, nawilżyła ciało balsamem i rozczesała kasztanowe, długie włosy. Uchyliła drzwi od łazienki, bo zrobiło jej się gorąco, i w tym momencie usłyszała kroki na dole. Chwyciła biały szlafrok frotté, wsunęła pospiesznie różowe bambosze i rozsmarowując krem na dłoniach, zbiegła po schodach.
– Cześć, kochanie, trochę się niepokoiłam o ciebie. Stało się coś? – Podeszła do męża i cmoknęła go w usta.
– Witaj, skarbie, nie, nic się nie stało. W szkole znów włączył się alarm. – Artur pocierał zmarznięte ręce. – Ale ziąb na dworze. Dawno wróciłaś?
– Przed chwilą, dopiero co wzięłam prysznic. Może powinieneś poprosić, by fachowcy sprawdzili system alarmowy, przecież to nonsens, żebyś ty, bądź co bądź dyrektor szkoły, biegał kilka razy wieczorem czy nawet nocą, żeby alarm wyłączyć. To jakiś absurd. – Jagoda przeszła do części kuchennej i nalała wody do czajnika. – Zaparzyć ci herbatę?
– Poproszę. – Artur odwiesił czarną pikowaną kurtkę, ściągnął buty i stanął w holu przed lustrem. Popatrzył z uwagą na swoje odbicie. Zmierzwił dłonią włosy, ciemne, bez oznak siwizny, mimo jego czterdziestu pięciu lat były chlubą mężczyzny, tak samo jak i szczupła, wysportowana sylwetka. – Jak ci minął dyżur? – zagadnął, wchodząc do salonu.
– Jestem padnięta. Powinnam wziąć kilka dni wolnego, ale Irena jest na zwolnieniu, za bardzo nie ma mnie kto zastąpić. A dyżur ciężki jak diabli. Emocjonalnie jestem wrakiem. Wyobraź sobie, przywieźli dziś ośmiolatka bestialsko pobitego przez matkę i jej konkubenta. Coraz częściej zdarzają się takie historie, a ja coraz mniej mogę na to patrzeć. – Jagoda zacisnęła mocniej pasek od szlafroka i przytrzymała dłonią rozchylające się poły. Wyjęła kubki i nim włożyła w nie saszetki, zagwizdał czajnik na płycie indukcyjnej. – Zjesz tortillę ze szpinakiem? – spytała, stojąc w otwartych drzwiach lodówki.
– Nie, byłem tak głodny, że podjechałem do McDonalda. – Zaśmiał się, słusznie spodziewając się oburzenia ze strony małżonki.
– No wiesz! Przyrządziłam takie smakołyki, a ty do McDonalda jeździsz, nie wstyd ci? – Obróciła się i rozbawiona spiorunowała męża udawanym groźnym spojrzeniem. Wiedziała, że mąż fast foodów nie jada. Musiało go rzeczywiście przypilić, że zdecydował się na jedzenie na mieście, i do tego w McDonaldzie.
– Wiem, idiota ze mnie, ale obiecuję, że to przedostatni raz. – Uniósł dłonie i przewrócił zabawnie oczami. Na co oboje parsknęli śmiechem. Bardzo dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Do ich małżeństwa mimo tylu wspólnych lat nigdy nie zakradła się nuda. Lubili ze sobą rozmawiać, lubili też milczeć, rozumieli się bez słów. Przede wszystkim jednak bezgranicznie sobie ufali.
Jagoda postawiła dwa gorące kubki na wyspie kuchennej, usiadła na wysokim, obitym kremowym pluszem hokerze, oparła łokcie na blacie i położyła podbródek na splecionych dłoniach. Czekając, aż tortilla się przyrumieni w opiekaczu, spoglądała to na ekran telewizora, to na krzątającego się po salonie męża. Rozluźnił krawat, a potem zdjął go przez głowę i odwiesił na poręcz kanapy, rozpiął dwa guziki pod szyją i podkasał rękawy błękitnej koszuli. Kiedyś ubierał się do pracy bardziej na luzie, ale odkąd kilka lat temu objął funkcję dyrektora szkoły, chodził w idealnie skrojonym garniturze, pachniał drogą wodą po goleniu i nieco przesadnie dbał o swój wizerunek. Jagodę wzruszała ta troska o szczegóły, sama również zdrowo się odżywiała, raz w tygodniu chodziła do klubu fitness, ale mimo zdrowego trybu życia cierpiała na bezsenność. Praca w szpitalu i codzienne patrzenie na krzywdę dzieci obciążały jej psychikę. Z upływem lat gorzej znosiła widok nieszczęść, którym nie potrafiła zaradzić.
– Znajdź jakiś dobry film, ostatnio coraz częściej łapie mnie dziwna nostalgia. – Lekarka odsunęła talerz z na wpół zjedzoną tortillą. – Chyba dopadł mnie kryzys czterdziestolatki.
– Nie przesadzaj, kochanie. Wyglądasz jak osiemnastka. – Artur przeskakiwał pilotem z kanału na kanał w poszukiwaniu relaksującej komedii romantycznej.
– Ale czuję się na sto. W dodatku świadomość, że wkrótce święta, a niektórzy moi pacjenci nie wyjdą nawet na przepustkę, przybija mnie. A co poniektórzy nawet nie mają dokąd wrócić w ogóle. – Westchnęła przeciągle.
– Myślisz o tym pobitym ośmiolatku?
– Mhm – mruknęła.
– Świata nie zbawisz, takie rzeczy działy się od zawsze, może nawet gorsze. Teraz każdy ma pod ręką kamerę i nagłaśnia wszystko w mediach społecznościowych, poruszając tym opinię publiczną. I bardzo dobrze.
– Jak można być takim potworem, żeby własne dziecko skatować? Co trzeba mieć w sercu i w głowie, by bić niewinną istotę? Gdyby mi było dane doświadczyć rodzicielstwa, poświęciłabym mojemu maleństwu całą siebie.
– Nie myśl o tym, kochanie. Nie zadręczaj się. Usiądź na kanapie, zaraz się zacznie komedia z Hugh Grantem. Wezmę szybki prysznic i do ciebie dołączę. Wleję nam po lampce koniaku i spędzimy uroczy wieczór. Co ty na to?
– Świetna propozycja. – Rozciągnęła usta w nieco wymuszonym uśmiechu, ale słowa męża rzeczywiście podziałały na nią kojąco. Zsunęła się z hokera i usiadła na kanapie z nogami podwiniętymi pod siebie. – Dobrze, że już wróciłeś. Chodź mnie przytul, musisz odgonić te smuteczki.
– Teraz chcesz koniak czy poczekasz na mnie? – Artur pochylił się nad żoną i cmoknął ją w usta. – Już lepiej?
– Dużo lepiej. Jak dobrze wrócić do ciepłego, spokojnego domu.
– To prawda. Za oknem zamieć, a my w ciepełku. Nalać ci teraz koniaku? – powtórzył pytanie. Wziął odłożony wcześniej na poręcz kanapy krawat, przerzucił marynarkę przez ramię, by ją zanieść do szafy w sypialni, i z telefonem w ręku skierował się w stronę schodów.
– Sama nie wiem. Poczekam na ciebie... Albo nie, możesz mi wlać teraz – zdecydowała z ociąganiem.
– Dobrze, żoneczko, twoja prośba jest dla mnie rozkazem. – Mrugnął okiem i ukłonił się zamaszyście, machając dłonią. Odłożył telefon na stół, marynarkę i krawat ponownie przewiesił przez poręcz kanapy i podszedł do komody. Wyjął dwa kieliszki i oba napełnił bursztynowym płynem. – Nie smuć się, za dwa tygodnie święta, na dyżurach zostaną najmłodsi stażem, a ty sobie odpoczniesz. – Podał żonie kieliszek.
– Mam taką nadzieję i po cichu na to liczę. Jaka szkoda, że nie byliśmy nigdzie latem, prawda jest taka, że przez nawał obowiązków od czterech lat nie jeździmy na urlop. Przyznaj, pracujemy dla samej pracy. Nie wiadomo po co i na co. – Upiła spory łyk. Ogniste ciepło rozlało jej się po przełyku.
– Ależ cię naszły smutasy, obiecuję, że wygospodaruję w przyszłym roku kilka dni wolnego. A tymczasem czeka mnie jeszcze wycieczka do Wieliczki. – Westchnął teatralnie.
– Przed świętami? – Uniosła brwi w zdziwieniu.
– Tak, przed świętami. – Przysiadł obok żony na kanapie, ujął jej dłoń w swoją i podniósł do ust. – Obiecałem maturzystom, że obejrzymy w kopalni soli wystawę bożonarodzeniowych szopek. To ich ostatni rok, niektórzy pójdą na studia, inni do pracy. Ostatnie chwile beztroski. A przy okazji zwiedzimy Wawel.
– Dacie radę w jeden dzień? – Wtuliła się w obejmujące ją ramię.
– Niestety, nie, będziemy nocować w Krakowie, ale wiesz, jaka to frajda dla młodziaków. Te ostatnie podrygi przed wyfrunięciem ze szkolnych murów są najatrakcyjniejsze. – Artur oparł się wygodnie, czekając na dalsze słowa żony, ale Jagoda się zamyśliła i umilkła. – Trzy dni, dwie noce, szybko zlecą. Wiem, że nie lubisz, gdy nie ma mnie na noc...
– Nie przejmuj się, wezmę sobie dyżury nocne, skoro teraz nie ma Ireny, to wezmę za nią, a potem, jak wróci z chorobowego, ona weźmie moje. Nie będę sama.
– No i bardzo dobrze. Powiedz mi lepiej, czy napisałaś list do Świętego Mikołaja?
– Nie wiem, czy byłam grzeczna. – Parsknęła śmiechem.
– W końcu udało się rozgonić twoje smuteczki. – Ucieszył się. – No to, zdradź mi, kochanie, co byś chciała pod choinkę?
– A chcesz ubierać choinkę? – spytała zdziwiona. – Przecież wyjeżdżamy na święta do SPA.
– Jeszcze nie zamówiłem, to znaczy nie zapłaciłem... Jesteś pewna, że chcemy spędzać święta poza domem?
– No tak, tak planowaliśmy. Wybraliśmy ośrodek, a ty się jeszcze wahasz? Co będziemy tu robić samotnie?
– Odpoczywać! – Roześmiał się. – Chyba się starzeję. – Artur odstawił kieliszek i wstał z kanapy. – Czy w domu, czy w SPA, i tak, proszę, przemyśl, co święty ma ci przynieść pod choinkę, a już ja go pogonię, żeby sprostał twoim zachciankom.
– Może coś z biżuterii, jakiś ładny złoty łańcuszek albo... Pomyślę. A co ty byś chciał?
– Zastanowię się pod prysznicem, bo film się nam zaraz zacznie. – Artur klasnął energicznie i nie zabierając pozostawionych rzeczy, wbiegł po schodach do obszernej łazienki znajdującej się tuż obok sypialni.
Jagoda upiła łyk koniaku, ale nie miała zbytniej ochoty na alkohol. Chciała odstawić kieliszek i akurat gdy wychyliła się, by to zrobić, zadźwięczała pozostawiona na stole komórka Artura. Na wyświetlaczu ukazało się zdjęcie dziewczynki z czarnymi krótkimi warkoczykami odstającymi śmiesznie przy uszach, a po chwili przyszła wiadomość tekstowa. Dobranoc, tatusiu.
Kobieta wpatrywała się w niewielki ekran, a potem uśmiechnęła się nostalgicznie. Przeurocza dziewczynka przywołała odległe bolesne wspomnienie, które z trudem zdołała odsunąć na sam spód serca i duszy. Zapatrzyła się w okno. W blasku ulicznej latarni wciąż wirował gęsty śnieg. Niezbyt przepadała za przedświątecznym okresem. Zdawała sobie sprawę, że święta Bożego Narodzenia są wyjątkowo rodzinne, ona natomiast od dawna nie utrzymywała kontaktów ze swoją rodziną, a właściwie z siostrą – jedyną rodziną, jaką miała. Ich drogi całkowicie się rozeszły i mimo upływu czasu żadna z sióstr nie garnęła się do zburzenia muru milczenia. Gdy rodzice żyli, próbowali pogodzić młode kobiety, ale po ich śmierci Jagoda i Malina trwały w milczeniu i wzajemnej niechęci.
Jagoda, pochłonięta pracą w szpitalu, na co dzień nie zauważała rodzinnej pustki, w dodatku mając przy sobie kochającego męża, nie rozpamiętywała zaprzeszłych zdarzeń. Jednak okres bożonarodzeniowy przywoływał wspomnienia i dobre i złe.
– Już jestem, Jagódko. Zaczął się? – Otulony szarym szlafrokiem frotté Artur energicznie zbiegał po schodach, wiążąc pasek. – Znowu zmarkotniałaś – zauważył zatroskany.
– Ach, to przez małą uroczą pomyłkę. – Zaśmiała się.
– Uroczą pomyłkę? Przegapiłem coś fajnego? Urocza pomyłka brzmi cudownie! – Sięgnął po pilota i usiadł obok żony.
– Gdy odstawiłam kieliszek, na twoim wyświetlaczu ukazała się roześmiana zawadiacka buźka małej dziewczynki z czarnymi sterczącymi warkoczykami i wiadomość: Dobranoc, tatusiu. – Kobieta przełknęła ślinę i przymknęła powieki.
– Faktycznie, pomyłka. – Arturowi zadrżał głos, pilot wypadł mu z ręki, łapczywie sięgnął po telefon i szybkim kliknięciem odblokował go.
– Śliczna dziewczyneczka, prawda? – szepnęła Jagoda, a po policzku kobiety potoczyła się łza. Artur jednak jej nie dostrzegł, zajęty pospiesznym kasowaniem wiadomości.
– Śliczna, ładnie napisane – odchrząknął. – Jakiś tatuś nie dostał czułej wiadomości od swojej córki. Ach, te dzieciaki, takie roztrzepane.
– Nie żałujesz? – spytała niemal bezgłośnie.
– Czego? – Mężczyzna aż podskoczył na kanapie, a ponieważ milczała, powtórzył pytanie: – Czego nie żałuję?
– Tamtej chyba... zbyt pochopnej decyzji. – Zagryzła usta. – Dziecko miałoby już...
– Nie zadręczaj się, proszę – powiedział dość szorstko.
Jagodę zaskoczył oschły ton. Mąż był niezwykle spokojnego usposobienia. Bardzo rzadko dochodziło między nimi do kłótni. Otworzyła oczy i przyjrzała się Arturowi.
– A ty nie myślisz czasami o...
– Nie – uciął krótko, nim zdołała dokończyć pytanie. – Umówiliśmy się, że nie będziemy do tego wracać. Czasu i tak cofnąć się nie da. No, kochanie, nie smuć się. Film już się zaczyna. Masz twój kieliszek, wtul się we mnie i nie myśl za dużo, bo miałaś ciężki dzień. No, już dobrze. Kocham cię, skarbie. – Otoczył ją ramieniem, a gdy Jagoda ufnie wtuliła głowę w jego ramię, podniósł telefon i wytężył wzrok, by sprawdzić, czy zdołał wykasować wszystkie wiadomości.