Cierń - T. Kingfisher - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Cierń ebook i audiobook

Kingfisher T.

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

47 osób interesuje się tą książką

Opis

Nie wszystkie klątwy powinny być złamane.
Cierń to opowieść o dobrodusznej żabiej bohaterce, łagodnym rycerzu i misji, która obrała zupełnie niespodziewany kierunek.

 

Kingfisher nigdy nie przestaje olśniewać.
Peter S. Beagle, laureat nagród Hugo, Nebula i Locus, autor Ostatniego Jednorożca

Cierń to zgrabna i czarująca opowieść o Śpiącej Królewnie, pełna melancholijnego uroku, balansująca między słodyczą i tragedią. Lektura to sama przyjemność, a Ropuszka i Halim są tak zachwycającymi postaciami, że pozwoliłem tej historii, by obmyła mnie niczym magiczna woda Ropuszki, i cieszyłem się przygodą.
„The New York Times”

Delikatny, słodko-gorzki styl Kingfisher nie przypomina niczego innego – i w rezultacie to autorka, której twórczość przeczytałbym w ciemno. Ale gdybyście potrzebowali jednak faktów: ten retelling baśni o Śpiącej Królewnie jest idealną mieszanką wyrazistego humoru i pełnego grozy ciepła.
„Paste Magazine”

Zapadająca w pamięć i niezwykła – wyjątkowa interpretacja klasycznej baśni.
Tamora Pierce, autorka bestsellerowej serii Kroniki Tortallu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 135

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 54 min

Lektor: Filip Kosior

Oceny
4,0 (334 oceny)
118
131
59
23
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dzust

Całkiem niezła

Ciekawy reteling, ale szału nie było.
20
LenkaMagda

Całkiem niezła

Był potencjał na więcej a tak szału nie ma.
10
werolska

Całkiem niezła

sympatyczna, ale nie rozumiem zachwytów 🤷
10
Lupusrevelio

Z braku laku…

bez szału, klasyczny motyw baśni
10
Kira91

Całkiem niezła

taka sobie
10

Popularność




Rozdział 1

Cierniowy żywopłot był na początku niepokojąco widoczny. Gęstej ściany krzewów o cierniach przypominających ostrza mieczy i gałęziach grubości męskiego uda nie dało się przeoczyć. Coś takiego rozpalało ciekawość, a wraz z nią pojawiały się topory. Niestety, wróżce nie przyszedł do głowy żaden inny pomysł na powstrzymanie ciekawskich przed wejściem do wieży.

W końcu jednak cierniste krzewy zaczęły porastać jeżynami, dziką różą, głogiem i resztą wszędobylskiego zielska, które zakryły żywopłot, dając wróżce trochę wytchnienia. Przejeżdżający tędy książęta i młodsi synowie bez grosza przy duszy, tak zafascynowani cierniami, mającymi ewidentnie odstraszać ludzi, na jeżynowe zarośla nie zwracali szczególnej uwagi.

Ludzi zniechęcał również nieprzyjazny teren w pobliżu żywopłotu. Nie żeby od razu pustynia, ale studnie wysychały niemal zaraz po wykopaniu, a deszcz wsiąkał głęboko w glebę, jakby była piaskiem, nie gliną. To również było dziełem wróżki, która jednak żałowała, że musiała podjąć te drastyczne, lecz niezbędne kroki.

Wróżka miała zielonkawą skórę w burym odcieniu nóżki grzyba, która – podobnie jak u niego – siniała na czarno-granatowo. Szeroką, żabią twarz okalały wodorostowe włosy. Nie była ani piękna, ani straszna, jak to zwykle mawia się o istotach z Magicznego Ludu.

Przeważnie była niespokojna, a najczęściej – zwyczajnie zmęczona.

– Skąd o tym wiedzą? – żałośnie zadawała sobie pytania. – Przecież każdy, kto ją znał, powinien już być zgrzybiałym dziadem! Wręcz nie żyć, podobnie jak jego dzieci! Jego wnuki powinny już być starcami. Jak to możliwe, że pamiętają o tej wieży?

Mówiła mniej więcej w kierunku pliszki, małego ptaszka, który lubił niską trawę, a podczas skakania nieustannie machał ogonkiem. Pliszki nie były tak sprytne jak gawrony, kawki czy wrony, ale wróżka je lubiła. Nie naśmiewały się z niej jak wrony i nie roznosiły plotek jak gawrony.

Pliszka podskoczyła bliżej, kiwając ogonkiem w dół i w górę.

– Ech, pewnie przekazują sobie opowieści – westchnęła smętnie wróżka. – O królewnie w wieży, do której dostępu bronią ciernie.

Otarła oczy. Wiedziała, że podrażnione niewylanymi łzami powieki zsinieją.

Nikt jej co prawda nie mógł tu zobaczyć – poza pliszką – ale i tak ścisnęła nasadę nosa i odchyliła głowę. Nie pozbyła się starych nawyków.

– Nie mogę walczyć z opowieściami – szepnęła, a kilka łez, ciemnych jak atrament, spłynęło jej po policzkach i skapnęło między włosy.

Ale czas mijał, a może to opowieści przekazywano sobie coraz rzadziej, i pod żywopłot podchodziło coraz mniej ludzi z toporami. W końcu pliszki przestały się pojawiać, ponieważ wolały otwarte tereny, a wróżka bardzo żałowała, że odeszły. Przybyły sójki. Przeciskały się między cierniami i napełniały okolicę kłótliwym świergotem. Choć krzykliwe, były nieśmiałe i płochliwe. Wróżka uważała je za pokrewne dusze, ponieważ sama nadal łatwo się płoszyła.

W miarę upływu lat i gęstnienia kolczastego chruśniaka przeplatanego dziką różą niepokój malał. Kamienie zalegające w sercu wróżki nadal tarły o siebie, ale nie ciążyły tak bardzo, gdy przez dłuższy czas nie pojawiali się żadni książęta.

Dźwięk toporów przepełnił ją lękiem. Skuliła się w ciernistym gąszczu i zastygła tak w ropuszej postaci. Co zrobię, jeśli ci z siekierami podejdą bliżej?

Ale nie podeszli. Wycięli w pobliskim lesie szeroką porębę, ale kolczastą gęstwinę ominęli szerokim łukiem. Wieża została zbudowana na skalistym wzniesieniu – było to doskonałe miejsce do obrony, do postawienia kasztelu, ale nieszczególnie dobre do poprowadzenia drogi. Drwale skręcili na południe, wyrąbując drzewa na terenach niegdyś uprawianych pługami.

Wróżka długo obawiała się, że wraz z drogą pojawi się więcej książąt i młodszych synów, ale trakt przede wszystkim ściągnął w okolicę kupców i podróżników. Żaden z nich nie wydawał się zainteresowany przedzieraniem się przez splątany gąszcz i chyba żaden nie zauważył, jak rozległa jest połać kolczastych krzewów, ani nawet nie przystanął, by zastanowić się, co kryje się wśród tych chaszczy.

Z zainteresowaniem obserwowała podróżnych, gdyż ich twarze były jedynymi, jakie widywała. Różniły się kształtami i kolorami. Mężczyźni o jasnej cerze maszerujący z północy, ciemnoskórzy jeźdźcy w pięknych zbrojach, przybywający ze wschodu, karawany kupców, których rysy upodabniały do członków starej dynastii królewskiej, kmiecie i chłopi w samodziałach, cyrkowcy w wozach – korowody ludzi z różnych stron świata, którzy mijali się na drodze z przelotnym pozdrowieniem albo przystawali i rozmawiali w obcych językach.

(Jednym z niewielu dobrych darów, jakie otrzymał i mógł ofiarowywać Magiczny Lud, jest umiejętność mówienia we wszystkich językach świata, dlatego wróżka rozumiała mowę podróżnych, a w każdym razie słowa, jakimi się posługiwali, bo treści już nie. Nie rozpoznawała nazw miast ani imion królów czy kalifów, a niuansów prawa podatkowego i handlowego w ogóle nie pojmowała).

Fala podróżnych przybierała na sile, aż w końcu nieopodal wyrosła faktoria. Wróżka widziała na niebie dym unoszący się z komina budynku. Zdjęta strachem, kuliła się pod żywopłotem i modliła się, splatając place.

– Żeby tylko tu nie przyszli – powtarzała. Mówiono jej, że Magiczny Lud to stworzenia pozbawione dusz, i prawdopodobnie tyczyło się to również i jej, skołowanej istoty, która była czymś pomiędzy i nie do końca. Ale i tak na wszelki wypadek się modliła. – Żeby tylko tu nie przyszli. Żeby tylko nie przedarli się przez ciernie. Nie wiem, jak wielu zdołam powstrzymać. Proszę, nie pozwól im tu przyjść. Yyy… Amen?

To ostatnie dodała niepewnie, nie bardzo wiedząc, czy dzięki temu jej prośby stają się modlitwą, czy może jednak powinna zrobić to jakoś inaczej. Kapłan rodziny królewskiej rozsądnie tolerował jej obecność na dworze, ale tolerancja ta nie obejmowała nauki modlitwy.

Może jednak coś wysłuchało jej zaklinań. Rzeka ludzi zmalała do strumyka. Napływ kupców ustał, a wróżka widywała już tylko nielicznych podróżnych. Większość miała na twarzach ptasie maski i nosiła ciemne, obcisłe ubrania lśniące od wosku. Kroczyli jak czaple, poruszali się jak drapieżne ptaszyska i przestraszona wróżka trzymała się jak najdalej od nich. Ich maski zanadto przypominały jej starsze istoty z Magicznego Ludu.

Ale i tak wolała ich od wrzaskunów. Ci wędrowali grupami, na wpół nadzy, skrzecząc i wyjąc niczym zwierzęta. Czasami okładali się kolczastymi sznurami, strasznie zawodzili, krwawiąc, a potem zanosili się szaleńczym śmiechem. Cuchnęli obłędem. Jeden podbiegł kiedyś za blisko zarośli, a kolce podrapały mu skórę. Potem chwiejnym truchtem wrócił do pozostałych.

Wróżka w ropuszej postaci odczekała, aż przyszły i odeszły deszcze, zanim odważyła się zbliżyć do tego miejsca. Nie wiedziała, co za szaleństwo opanowało wrzaskunów, ale nie chciała się do niego zbliżać.

Po jakimś czasie przestali przychodzić nawet ludzie-ptaki i wrzaskuny. Nie pojawiał się już nikt. Droga porosła chwastami.

Wróżka, która wcześniej tak bała się ludzi, teraz za nimi zatęskniła. Nie za wrzaskunami czy ludźmi-ptakami, ale za innymi, tymi, którzy przychodzili wcześniej. W pewnym sensie zapewniali jej towarzystwo, choć nawet nie wiedzieli o jej obecności.

Coraz więcej spała. Sójki podkradały sobie wzajemnie świecidełka z gniazd, ale nie znajdowały już nowych błyskotek.

Pory roku przemijały jedna za drugą, aż pewnego dnia rozległ się odgłos podkutych kopyt. Od wschodu zapomnianą już drogą nadciągali jeźdźcy na smukłych koniach. Byli bez zbroi, a pośród konnych znajdowało się także dwóch mężczyzn w ptasich maskach, którzy wyglądali na przestraszonych.

Potem jakby nagle puściły tamy. Najpierw ze wschodu, a potem z powrotem, z zachodu, wartkim nurtem popłynęła ludzka rzeka – podróżni szli pieszo, jechali konno, pojedynczymi wozami i całymi karawanami. Czasami towarzyszyli im rycerze z proporcami naznaczonymi czerwonym krzyżem.

Gdy ze sobą rozmawiali, do wróżki dobiegały słowa takie jak „zaraza” i „mogiły”, oraz „tylu zmarłych”.

Wróżka skuliła się w kłębek i płakała po zmarłych, choć cichy głosik w jej głowie szeptał: Może wraz z nimi umrze też opowieść o wieży?

To okropne, cieszyć się ze śmierci całych miast. To musi być prawda, myślała wróżka posępnie. Widocznie nie mam duszy, skoro czuję ulgę. A potem łkała jeszcze mocniej, aż ziemia pociemniała od jej łez.

I znów setki wędrowców zdeptały porastające drogę chwasty, a z czasem ruch na trakcie się unormował. Nie raz i nie dwa zmieniał się wygląd szat podróżnych, przejechali znów cyrkowcy w swoich wozach, ale nadal nikt przez długi, długi czas nie zapuścił się w kolczaste zarośla.

* * *

Wiele lat później do żywopłotu podjechał rycerz. Przystanął i usiłował zajrzeć za ścianę ciernistych krzewów. Wróżka doskonale wiedziała, kiedy ludzie zbliżali się do zarośli – czuła to tak, jakby komar przysiadał jej na skórze. Tym razem ukłuł, więc chcąc zobaczyć, co się dzieje, podeszła chyłkiem w stronę żywopłotu, najpierw pod postacią ropuchy, potem kobiety.

Ujrzała ognisko, a przy nim rycerza. Nie było jeszcze całkiem ciemno, a on stał plecami do ognia, wpatrując się w gąszcz.

Wróżce bardzo się to nie podobało. Zbyt wiele się za tym kryło. Rycerz naprawdę przypatrywał się cierniowemu żywopłotowi i naprawdę o nim myślał, a to mogło prowadzić do tego, że będzie zadawał sobie pytania, co jest po drugiej stronie.

Odejdź, myślała. Odwróć się i odejdź. Przestań patrzeć. Na pewno nie opowiadają już historii. Już nie. Zbyt wiele czasu minęło…

W końcu odwrócił się z powrotem w stronę ogniska. Wróżka podkradła się bliżej.

Po stroju i rynsztunku sądząc, wyglądał na… Saracena? Tak się nazywali? Nie do końca pamiętała. Ale bez względu na wiarę, jaką wyznawał, rozpoznała w nim rycerza.

Był niezbyt wysoki, miał na sobie zbroję czystą, choć znoszoną. Koń był szlachetny, ale uprząż miejscami miał prawie na wskroś przetartą od czyszczenia. W rękojeści broni o zakrzywionej klindze ziały puste dziury po klejnotach.

Wskazywało to na szlacheckie ubóstwo, stan, który wróżka kojarzyła z młodszymi synami możnych rodów. Blask płomieni, choć miękki, nie ukrywał cieni pod oczami, a schudnie przystrzyżona broda nie zasłaniała zapadniętych policzków. Pomimo to był jednak z pewnością bogatszy od niej. Ropuchy rzadko potrzebowały monet – na szczęście, bo wróżka nie miała ich wcale. Nawet w czasach, gdy mieszkała w zamku razem z ludźmi, nikomu nie przyszło na myśl, by jej płacić.

Z drugiej strony, ropucha mogła żywić się robakami i chrząszczami oraz spać pod kamieniem, a ludzie nie, więc może to się równoważyło.

Wyjedzie jutro rano, zapewniała się w duchu. Szuka miejsca na darmowy nocleg, nic ponad to.

Objęła się ramionami. Nic ponad to…

Podniósł głowę i przez chwilę patrzył prosto w miejsce, gdzie się ukryła.

W pierwszym odruchu chciała zmienić się w ropuchę, ale to oznaczałoby ruch, nawet jeśli niewielki, bo musiałaby kucnąć na ziemi. Wobec tego zastygła, zamarła, nawet nie oddychała.

Ogień strzelił i rycerz odwrócił wzrok.

Wróżka bardzo, bardzo powoli wypuściła powietrze.

Gdy się odwróci, muszę natychmiast zmienić się w ropuchę, powiedziała sobie. A potem w nogi. Naoglądałam się wystarczająco. A jego rankiem już tu nie będzie.

W końcu rycerz zajął się koniem, a ona przypadła do ziemi. Po chwili pokryła ją twarda, brodawkowata skóra ropuchy i wróżka oddaliła się powolnymi susami.

* * *

Rankiem wciąż tam był.

Wróżka od świtu czekała jak na szpilkach, aż rycerz pójdzie dalej, ale on spał i spał, jakby nie miał dość.

– Co z ciebie za rycerz? – mruczała. – Nie powinieneś walczyć w szrankach, burzyć fortecy w jakiejś szlachetnej sprawie albo coś w tym stylu?

Jeśli nawet, to do burzenia twierdz zabierał się późno. Słońce stało już dość wysoko, kiedy się obudził, a dochodziło południe, gdy skończył naprawiać uprząż i w końcu osiodłał konia.

Ale na niego nie wskoczył. Ujął wodze i zaczął iść!

Wróżka śledziła go z ukrycia, czekając, aż skręci na drogę.

Nie skręcił.

Wędrował wzdłuż krawędzi gąszczu, zerkając ponad zaroślami, obchodząc zagłębienia kipiące od kolczastych pędów. W końcu zatrzymał się na wzniesieniu, gdzie bariera była najcieńsza.

Uwiązał konia i zaczął krążyć pod żywopłotem. I patrzył!

Wróżka miała ochotę krzyczeć.

Skryła się pod powalonym pniem na zboczu i przyglądała się, jak rycerz patrzy na ciernie.

Czego on tam szuka? Czyżby chciał znaleźć przejście? Przedrzeć się przez cierniowe ogrodzenie?

Wodziła wzrokiem za jego spojrzeniem, usiłując sobie wyobrazić, co też tam widzi. Z pewnością nic nie wskazywało na to, że gdzieś tam znajduje się wieża. Dach już dawno się zapadł pod ciężarem kolczastych pnączy, a to, co zostało, osłaniały drzewa. Całość wyglądała na gęsty zagajnik na wzgórzu otoczony splątanymi krzewami.

Jeśli spojrzało się w pewne miejsce, dało się wyłowić spośród zieleni kilka krawędzi zbyt prostych, by mogły przynależeć do pni, ale trzeba było wiedzieć, gdzie dokładnie patrzeć.

Niemożliwe, żeby to zobaczył. Nawet ja ledwo to widzę, a przecież pamiętam tę wieżę z czasów, kiedy była całkiem nowa. Och, czemu sobie po prostu nie pójdzie?

Nie podszedł. Prowadził konia dalej, powoli okrążając cierniowy żywopłot. Wróżka szła za nimi.

Zmierzchało, kiedy wrócił na miejsce ostatniego noclegu. Zapewniwszy koniowi wypas, zabrał się do przygotowywania ogniska.

Jeśli sam stąd nie odejdzie, będę musiała go przegonić, pomyślała. Spłoszyć mu konia. Zwikłać włosy w kołtun. Albo coś.

Zadarł głowę, spoglądając w niebo, a pomarańczowa łuna oświetliła jego twarz. Nie wyglądał na człowieka, którego łatwo przegnać plątaniem włosów.

Mogłabym zmienić się przed nim w ropuchę albo… Um…

Przeczesała palcami włosy. Miała niewiele mocy, a te, które miała, w większości były związane z ruinami wieży. Mogłaby… Cóż, mogłaby przywołać ryby. Nie żeby to miało pomóc w obecnej sytuacji.

Może udałoby się jej przekonać do pomocy kelpie, ale te były nieprzewidywalne, a poza tym musiałaby iść gdzieś, gdzie te stworzenia żyły, a to oznaczałoby pozostawienie wieży bez opieki.

Zacznę od kołtunów, postanowiła. Zrobię ich bardzo, bardzo dużo. Rozczesanie włosów zajmie mu przynajmniej tydzień.

W końcu przygasił płomień i położył się, a kiedy usłyszała jego równy oddech, wyszła na otwartą przestrzeń. Bezpieczniej czułaby się w ropuszej postaci, ale plątanie włosów wymagało ludzkich palców.

Obozowisko było pełne ciemnoniebieskich cieni. Prawdziwa wróżka – taka z urodzenia i krwi, należąca do Magicznego Ludu – mogłaby wtopić się w najmniejszy z nich i stać się niewidzialna jak pajęczyna.

Ona nie miała takiej magii. Mogła jedynie podejść bezszelestnie, stawiając bose stopy pomiędzy liśćmi i gałązkami. Rycerz ani drgnął. Leżał z rękami pod głową. Przyczaiła się jak najmarniejszy drapieżnik i wsłuchiwała się w jego oddech.

Kiedy przez dłuższą chwilę się nie poruszył, westchnęła bezgłośnie z ulgi i przygarbiła się.

Miał gęste, kręcone włosy – doskonały materiał na kołtuny. Wróżka wyciągnęła rękę i dotknęła jednego z pasm.

Wyprężyło się i zadrżało, powoli się unosząc. Zmarszczyła brwi w skupieniu.

Kosmyk zaczął się poruszać niczym maleńki wąż. Oplótł się wokół innego pasma, zwinął i znów okręcił.

Ponownie poruszyła palcami i do pierwszego kosmyka dołączył drugi, a potem trzeci. Wiły się w tę i we w tę, ciągnąc za sobą inne.

Na wpół węzeł, na wpół warkocz, splątek powiększał się, wikłając razem dziesiątki, a potem setki włosów.

Kiedy część włosów tworzyła już plątaninę grubości kciuka, wróżka przysiadła na piętach i odetchnęła.

Długo to trwa. Ale zawsze byłam dobra w robieniu kołtunów.

Wtedy jego palce zamknęły się na jej przegubie.

– Skończyłaś? – zapytał rycerz.

Thornhedge

Copyright © 2023 by Ursula Vernon

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2024

Copyright © for the translation by Dominika Schimscheiner 2024

Redakcja – Anna Strożek

Korekta – Kornelia Dąbrowska, Paulina Stoparek, Agnieszka Zygmunt

Projekt typograficzny i skład – Kasia Kotynia

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Zdjęcia na okładce – Kalleeck/ shutterstock

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2024

ISBN mobi: 9788383303970

ISBN epub: 9788383303963

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Paulina Gawęda, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska, Kamila Piotrowska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl