Zagłada puka do drzwi - T. Kingfisher - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Zagłada puka do drzwi ebook i audiobook

Kingfisher T.

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

61 osób interesuje się tą książką

Opis

Mroczny retelling baśni o Gęsiareczce braci Grimm – pełen tajemnic, morderstw i zakazanej magii

Cordelia wie, że jej matka jest nietypowa. Ich dom nie ma żadnych drzwi między pokojami, a ona sama nie może mieć przyjaciół – poza Faladą, majestatycznym białym koniem. Tylko podczas przejażdżek na jego grzbiecie Cordelia czuje prawdziwą wolność.

Ale dziwactwa matki to coś więcej niż ekscentryzm. Inne matki nie każą swoim córkom tkwić w bezruchu i milczeniu przez długie godziny – czasem nawet dni. Inne matki nie są czarodziejkami.

Po podejrzanej śmierci w ich małym miasteczku matka Cordelii nalega, aby wyjechać w środku nocy, na grzbiecie Falady, zostawiając za sobą wszystko, co dziewczyna kiedykolwiek znała. Docierają do odległej wiejskiej posiadłości bogatego starszego mężczyzny, Dziedzica, i jego niezamężnej siostry, Hester. Matka Cordelii ma plan – uwieść i omotać gospodarza, zmuszając go do małżeństwa. A Cordelia wie, że to wróży tylko jedno: katastrofę.

Hester szybko dostrzega, jak dziewczyna zamiera przy matce, jak sztywno siedzi podczas kolacji, jak w jej oczach czai się strach. I wie, że jeśli chce ocalić brata – oraz Cordelię – musi stanąć do walki przeciwko czarownicy, której moce są równie złowrogie, co potężne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 33 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Paulina Holtz

Oceny
4,4 (136 ocen)
67
52
16
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
barbara4636

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała dawno nie czytałam tak ciekawej intrygującej i strasznej książki nie mogłam się od niej oderwać I już żałuję że ją przeczytałam wrócę do niej za jakiś czas
20
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna baśń, czytałam z wielką przyjemnością
20
Attra79

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, cudownie napisana i z niesamowitymi zwrotami akcji. Wspaniali bohaterowie.Polecam
10
Dominika198

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo reklamowana na tzw. booktubie i równie dobra, mroczna i baśniowa jak obiecywały recenzje
10
Tamtamo

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała. Trzymająca w napięciu, pełna błyskotliwe go humoru. Nieodkładalna 😜
10



Dla Deb

RozdziaŁ pierwszy

Po ręce Cordelii chodziła mucha, a ona nie mogła jej odgonić.

Przyzwyczaiła się do bólu, jaki wywoływało siedzenie na twardej drewnianej ławce bez możliwości choćby przeniesienia ciężaru ciała. Nadal bolało, ale w końcu nogi jej zdrętwiały i ból zmienił się w tępe, uogólnione uczucie, które łatwiej było zignorować.

Chociaż jej zmysły były przytępione przez posłuszeństwo, zmysł dotyku pozostawał silny. Nawet gdy znalazła się już tak głęboko, że świat był pokryty na krawędziach szarą warstewką, nadal wyczuwała swoje ubranie i dotyk ręki matki. A także mrowienie wywołane muszymi odnóżami – co było okropne, a potem łaskotanie – co było jeszcze gorsze.

Od ołtarza napływała monotonna gadanina kaznodziei. Cordelia już dawno straciła wątek. Jego ulubionymi tematami były pożądanie i dziesięcina. Prawdopodobnie mówił właśnie o jednym z nich. Matka zabierała ją do kościoła w każdą niedzielę, a Cordelia była niemalże pewna, że kaznodzieja przez ostatni rok wygłaszał w kółko te same pół tuzina kazań. Mogła kontrolować jedynie mięśnie odpowiedzialne za ruchy gałek ocznych, więc nie patrzyła na kapłana, tylko w dół, tak daleko, jak mogła. Na skraju pola widzenia miała złożone na kolanach dłonie i muchę przemierzającą jej knykcie.

Matka spojrzała na nią i musiała zauważyć, że Cordelia patrzy w dół. Nagle jej broda uniosła się tak, że straciła z oczu swoje dłonie. Teraz musiała wpatrywać się w tył głowy mężczyzny siedzącego przed nią. Miał przerzedzone włosy, przygniecione po bokach, jakby przez większość czasu nosił kapelusz. Nie rozpoznała go, ale nie było w tym nic dziwnego. Ponieważ jej dni w szkole dobiegły końca, Cordelia widywała innych mieszkańców miasta tylko wtedy, gdy szła do kościoła.

Na chwilę łaskotanie na jej dłoni ustało i odważyła się mieć nadzieję, że mucha zniknęła, ale wtedy poczuła mrowienie na delikatnej skórze w zgięciu między kciukiem a palcem wskazującym.

Oczy zaczęły jej łzawić od tego uczucia, więc gwałtownie zamrugała. Płacz był niedopuszczalny. To jedna z pierwszych lekcji z bycia posłuszną. A już zdecydowanie nie byłby akceptowalny w kościele, gdzie inni ludzie by go zauważyli. Cordelia miała czternaście lat i była za stara, żeby płakać bez wyraźnego powodu – a oczywiście nikomu nie mogła powiedzieć, jaki jest powód.

Mucha przeszła na drugą rękę. Każde stąpnięcie jej odnóży Cordelia odczuwała jak nieskończenie delikatne ukłucie szpilką. Pieczenie w oczach i zbierające się w nich łzy zaczęły zapowiadać nadchodzące kichnięcie.

To byłoby okropne. Nie mogła unieść rąk ani obrócić głowy, więc kichnęłaby prosto we włosy mężczyzny przed sobą. Odwróciłby się ze zdziwieniem, a jej matka poruszałaby jej ustami, przepraszając, podczas gdy wszyscy by się na nią gapili, myśląc, że jest tak źle wychowana.

Jej matka nie byłaby z tego zadowolona. Cordelia oddałaby rok życia, żeby móc w tej chwili otrzeć oczy. Pociągnęła żałośnie nosem. Jej płuca wypełnił zapach świec, pasty do drewna i ciał innych ludzi. Pod tym wszystkim dało się jeszcze wyczuć wytrawny, ostry zapach piołunu.

A potem – na szczęście – kaznodzieja skończył. Wszyscy powiedzieli „Amen” i zgromadzeni wstali. Nikt nie zauważył, że Cordelia poruszała się równocześnie ze swoją matką. Nikt nigdy tego nie zauważał.

***

– Przypuszczam, że jesteś na mnie zła – powiedziała matka, gdy wracały do domu z kościoła. – Przepraszam. Ale mogłabyś się bardziej starać. I nie być taka buntownicza! Nie powinnam musieć ciągle ci tego robić, zwłaszcza że masz już czternaście lat!

Cordelia nic na to nie odpowiedziała. Jej język nie należał do niej. Osoba, która się uśmiechała i odpowiadała na wszystkie pozdrowienia po kazaniu – „Ach, Evangeline, czyż nie wyglądasz dziś pięknie? I Cordelio! Rośniesz szybko jak chwast!” – wcale nie była Cordelią.

W końcu dotarły do domu. Był to wąski, biały budynek z łuszczącą się farbą, położony tuż przy drodze. Evangeline otworzyła drzwi wejściowe, odprowadziła Cordelię na kanapę i kazała jej usiąść.

Cordelia poczuła, że posłuszeństwo nagle puszcza. Nie zaczęła krzyczeć.

Kiedy była mała, krzyczała, uwalniając się z posłuszeństwa, ale to tylko dawało jej matce powód, żeby ją trzymać i wydawać uspokajające dźwięki. Nauczyła się więc milczeć, kiedy płynęła w stronę świadomości, opuszczając ten sen na jawie.

Jednak wspomnienia tego, co robiła, kiedy była posłuszna, nie znikną. Leżą na dnie jej czaszki jak kamienie.

Nigdy nie było to nic takiego, co wyglądałoby z zewnątrz jakoś okropnie. Nie mogła tego nikomu wyjaśnić, bo zawsze brzmiałoby to śmiesznie. „Ona każe mi jeść. Ona każe mi pić. Ona każe mi iść do łazienki, rozebrać się i położyć spać”.

Inni spojrzeliby na nią i powiedzieli: „No i co?”. A Cordelia nie byłaby w stanie wytłumaczyć, jak to jest, gdy tkwi w odrętwieniu, półprzytomna, a jej ciało porusza się wbrew jej woli.

Bycie posłuszną odczuwało się jak bycie trupem.

– Moje ciało jest martwe i nie robi tego, czego chcę – wyszeptała kiedyś Cordelia do swojego jedynego przyjaciela, ich konia Falady. – Robi tylko to, czego chce ona. Ale ja nadal jestem w środku.

Gdy była młodsza, Cordelia często się moczyła, kiedy była posłuszna. Teraz matka zwykle już pamiętała, żeby kazać jej się regularnie załatwiać, ale dziewczyna i tak nigdy nie zapomniała tego uczucia.

Z wiekiem coraz rzadziej zmuszano ją do posłuszeństwa. Myślała sobie, że może było to już dla matki trudniejsze niż wtedy, gdy była mała – albo może po prostu nauczyła się unikać robienia rzeczy, które złościły matkę. Ale tym razem jej się to nie udało.

Gdy posłuszeństwo odpuściło, Cordelia wypłynęła z mroku, czując, jak jej zmysły wracają na swoje miejsce.

Matka poklepała ją po ramieniu.

– No i jesteś. I co, czy tak nie jest lepiej?

Cordelia skinęła głową, nie patrząc na nią.

– Jestem pewna, że następnym razem zachowasz się bardziej odpowiednio.

– Tak – odparła Cordelia, która nie mogła sobie przypomnieć, za co została zmuszona do posłuszeństwa. – Tak.

Gdy poczuła, że jej nogi są już wystarczająco stabilne, weszła po schodach do swojej sypialni i położyła się na łóżku.

***

Nie zamknęła drzwi. W domu, w którym dorastała, nie wolno było ich zamykać.

Czasami, gdy jej matka wychodziła na zakupy, Cordelia zamykała drzwi do swojej sypialni i opierała się o nie, przyciskając się do nich płasko, tak by czuć pod policzkiem ich twardą, drewnianą powierzchnię.

Świadomość, że jest sama i nikt jej nie widzi – że może zrobić wszystko, powiedzieć cokolwiek, pomyśleć wszystko i nikt się o tym nie dowie – sprawiała, że czuła się dzika, nieokiełznana i odważna.

Zawsze po minucie znów otwierała drzwi. Jej matka szybko wracała do domu, a widok zamkniętego pokoju przyciągał ją jak magnes. A potem była rozmowa.

Jeśli matka Cordelii była w dobrym humorze, mówiła:

– Głuptasie! Nie masz przede mną żadnych tajemnic, przecież jestem twoją matką!

A jeśli była w złym humorze, mówiła to samo, ale od innej strony, niczym odwrócona karta tarota:

– Co próbujesz przede mną ukryć? – I niezależnie od tego, jaka to była karta, zawsze kończyło się tak samo: – W tym domu nie zamyka się drzwi.

Kiedy Cordelia miała trzynaście lat i była na wpół oszalała od wszystkiego, co działo się w jej ciele, odkrzyknęła:

– To po co w ogóle w tym domu są drzwi?

Matka zawahała się, tylko na moment. Jej pociągła twarz przybrała pusty wyraz. Spojrzała na Cordelię – naprawdę wyglądała wtedy, jakby ją widziała – i dziewczyna zdała sobie sprawę, że przekroczyła granicę i za to zapłaci.

– Już tu były – odparła jej matka. – Nie bądź głupia! – Po czym skinęła głową raz lub dwa, sama do siebie, a potem odeszła.

Cordelia nie mogła sobie teraz przypomnieć, jak długo karano ją wtedy posłuszeństwem. Co najmniej dwa lub trzy dni.

Ponieważ nie wolno było zamykać drzwi, Cordelia nauczyła się nie mieć żadnych sekretów, które można by odkryć. Nie zapisywała swoich myśli w pamiętniku. Prowadziła go, ponieważ jej matka uważała, że to coś, co powinny robić młode dziewczyny – ale rzeczy, które pisała, były całkowicie poprawne i zupełnie pozbawione znaczenia. Dziś wylałam coś na swoją żółtą sukienkę. Jeździłam na Faladzie. Dziś zakwitły żonkile. Dziś są moje urodziny.

Czasami patrzyła na strony i myślała, jak by to było, gdyby zaciekle nabazgrała w nim: Nienawidzę swojej matki.

Nie zrobiła tego. Zamknięcie drzwi, kiedy była sama w domu, to jedyny akt buntu, na jaki się odważyła. Gdyby napisała coś tak strasznego, musiałaby być posłuszna przez tygodnie, może nawet miesiąc. Nie sądziła, że dałaby radę wytrzymać tak długo.

Zwariowałabym. Naprawdę, naprawdę bym zwariowała. Ale ona by tego nie zauważyła, dopóki nie pozwoliłaby mi wrócić, a ja szalałabym w środku przez całe tygodnie, zanim by to zrobiła.

Ponieważ jej matka była dziś w domu i raczej nie planowała już nigdzie wyjść, Cordelia wzięła głęboki oddech i usiadła, pocierając twarz.

Nie było sensu rozmyślać o rzeczach, których nigdy nie zrobi. Zdjęła swoją elegancką sukienkę i wyszła do stajni za domem, gdzie czekał Falada. Stajnia była stara i ponura, ale Falada lśnił niczym blask księżyca w ciemnościach swojego boksu.

Kiedy koń ruszył biegiem, Cordelia przywarła do jego pleców, czując, że teraz jest bezpieczna. To były jedyne chwile, kiedy nie starała się kontrolować każdej myśli, tak by była przyjemna, uprzejma i zwyczajna. Istniały tylko niebo, tętent kopyt i szybko poruszająca się w dole ziemia.

Przejechali nieco ponad kilometr, po czym koń zwolnił i zatrzymał się, jakby wyczuł, czego potrzebuje Cordelia. Dziewczyna zsunęła się z jego grzbietu i oparła o konia. Falada był cichy, ale był też pewny i dawał jej oparcie. Opowiedziała mu o swoich myślach, tak jak zawsze.

– Czasami śnię o tym, że uciekamy – szepnęła. – Ty i ja. Biegniemy, aż dotrzemy do morza.

Nie wiedziała, co zrobi, gdy dotrą do morza. Może je przepłyną. Gdzieś tam był inny kraj, dawna ojczyzna, o której opowiadali dorośli.

– Wiem, że to śmieszne – powiedziała Faladzie. – Konie nie potrafią pływać tak daleko. Nawet ty.

Już dawno nauczyła się nie płakać, ale przycisnęła twarz do jego ciepłego barku, a fale jego grzywy spływały po jej skórze niczym łzy. Cordelia była rozpaczliwie wdzięczna Faladzie, a także losowi – za to, że matka zachęcała ją do jazdy konnej, choć oczywiście motywy Evangeline były inne niż Cordelii.

– Nie wpadniesz z nim w żadne kłopoty – mawiała matka. – A poza tym dobrze, żeby dziewczyna umiała jeździć konno. Pewnego dnia wyjdziesz za mąż za bogatego mężczyznę, a oni lubią takie, które znają się na koniach, a nie te dziewczynki z miasta, które potrafią jeździć tylko w powozie!

Cordelia skinęła głową. Nie wątpiła, że pewnego dnia wyjdzie za mąż za bogatego mężczyznę. Jej matka zawsze przedstawiała to jako fakt.

I rzeczywiście, dziewczyny, które Cordelia widziała, gdy jeździła konno, wyraźnie jej zazdrościły tego, że ma Faladę. Jej koń był koloru śniegu i miał dumnie wyciągniętą szyję. Dziewczęta, które spotykała czasami na drodze, były różne. Te okrutne rzucały uszczypliwe uwagi na temat jej stroju, skrywając zazdrość, a te dobre patrzyły na Faladę z tęsknotą. Tak właśnie Cordelia poznała Ellen.

– On jest przepiękny – stwierdziła pewnego dnia Ellen. – Nigdy nie widziałam takiego konia.

– Dziękuję – powiedziała Cordelia. Wtedy jeszcze chodziła do szkoły i rozmowa z innymi ludźmi nie wydawała się jej aż tak trudna. – To dobry koń.

– Mieszkam tuż za wzgórzem – powiedziała nieśmiało druga dziewczyna. – Możesz kiedyś nas odwiedzić, jeśli chcesz.

– Chciałabym – odparła ostrożnie Cordelia.

I to była prawda. Ona by tego chciała.

Ale Cordelia nie poszła do Ellen, bo jej matce by się to nie spodobało. Nawet więc o to nie spytała. Czasami trudno było stwierdzić, co mogłoby rozgniewać matkę, więc nie warto było ryzykować. Przez ostatnie trzy lata regularnie jednak spotykała tę miłą dziewczynę. Ellen była córką bogatego ziemianina, który mieszkał w pobliżu. Codziennie jeździła na swoim kucyku, Penny, a kiedy spotykała się z Cordelią, ruszały dalej razem. Kucyk Ellen robił dwa kroki na każdy krok Falady.

Cordelia nie zdziwiła się więc, słysząc znajomy odgłos kopyt zbliżającego się kucyka Ellen. Podniosła głowę i spojrzała w górę, by zobaczyć, jak Ellen macha jej na powitanie. Cordelia odmachała i wsiadła z powrotem na siodło. Penny spłoszyła się, gdy się zbliżyli, ale Ellen ją powstrzymała.

Cordelia nigdy nie jeździła na żadnym innym koniu oprócz Falady, więc to od Ellen – i z obserwacji jej kucyka – dowiedziała się, że większość koni wcale nie jest tak spokojna jak Falada ani nie zapewnia tak bezpiecznej jazdy. Kiedy była bardzo mała, a wiecznie otwarte drzwi w ich domu stały się dla niej zbyt uciążliwe, kiedy nie mogła już wytrzymać w tym domu ani sekundy dłużej, zakradała się do boksu Falady i zasypiała tam zwinięta w kłębek, otoczona jego białymi nogami jak filarami. Najwyraźniej większość ludzi tak nie robiła, bojąc się, że koń na nich nadepnie. Cordelia nie wiedziała, że można się czegoś takiego bać.

– Och, Penny! Co w ciebie wstąpiło? To tylko Falada. – Ellen przewróciła oczami, patrząc na Cordelię, jakby opowiedziały sobie żart, co było jednym z powodów, dla których Cordelia ją lubiła.

– Penny to dobry kucyk – powiedziała Cordelia.

Lubiła, gdy Ellen komplementowała Faladę, więc może i Ellen spodobałoby się, gdyby ona powiedziała coś miłego o Penny. Cordelia rozmawiała z innymi ludźmi tak rzadko, że zawsze musiała niemal po omacku wyczuwać wtedy drogę. Nie zawsze była w tym dobra.

– Tak, jest – potwierdziła Ellen radośnie. – Nie jest odważna, ale jest słodka.

Ellen głównie sama prowadziła rozmowy. Swobodnie opowiadała o swoim domu, o swojej rodzinie, służbie i innych ludziach w mieście. Nie było w tym żadnej złośliwości, przynajmniej Cordelia nic takiego nie czuła. Pozwalała, by historie Ellen ją porywały, i udawała, że ma prawo jej słuchać i kiwać głową, jakby wiedziała, co się dzieje.

Cordelia nie była pewna, dlaczego Ellen tak często wyjeżdżała, by się z nią spotkać, skoro ona sama miała tak mało do powiedzenia, ale cieszyła się z jej towarzystwa. Ellen była miła, więcej – była zwyczajna. Rozmowa z nią dawała Cordelii wgląd w to, co jest normalne, a co nie. Mogła o coś Ellen zapytać, a dziewczyna po prostu odpowiadała, nie zadając żadnych dodatkowych, niezręcznych pytań. Przynajmniej w większości przypadków. Kilka lat wcześniej przyszło jej do głowy, że nie wszyscy rodzice potrafią sprawić, by ich dzieci były posłuszne w taki sam sposób, w jaki jej matka uczyła ją posłuszeństwa – ale kiedy próbowała zapytać o to Ellen, by sprawdzić, czy ma rację, wyszło to tak źle i niepokojąco, że się wycofała.

Coś jednak w tym dniu – wspomnienie posłuszeństwa, muchy, a może po prostu sposób, w jaki światło padało na liście i grzywę Falady – sprawiło, że zapragnęła zapytać o to ponownie.

– Ellen? – zaczęła. – Czy zamykasz drzwi do swojego pokoju?

Ellen, która dotąd cierpliwie podtrzymywała rozmowę za nie obie, spojrzała w górę, zdziwiona.

– Co? Tak? To znaczy, służący wchodzą do mojej garderoby i z niej wychodzą, ale ja zawsze zamykam drzwi do ubikacji, kiedy w niej jestem, bo przecież nikt by nie chciał, żeby w takich chwilach służba była w pobliżu, prawda?

Cordelia wpatrywała się w swoje dłonie na wodzach. Jej rodzina nie była wystarczająco bogata, żeby utrzymywać służących, a obok stajni znajdował się wychodek, a nie ubikacja. Naciskała jednak dalej.

– Czy twoja rodzina myśli, że masz jakieś tajemnice, skoro zamykasz drzwi?

Cisza trwała długo, więc Cordelia podniosła wzrok i zdała sobie sprawę, że Ellen patrzy na nią przenikliwie. Miała różową, sympatyczną twarz i była miła. Cordelia z ukłuciem niepokoju zdała sobie sprawę, że „miły” wcale nie oznacza „głupi”, a Ellen rozmawiała z nią przecież od dawna.

– Och, Cordelio… – powiedziała w końcu Ellen.

Wyciągnęła rękę, żeby dotknąć ramienia Cordelii, ale w tym momencie Falada się odsunął, a Penny zrobiła krok, żeby dać mu przestrzeń, więc nie udało jej się sięgnąć.

– Przepraszam – rzuciła szorstko Cordelia.

Chciała powiedzieć: „Proszę, nie myśl, że jestem dziwna, wiem, to było dziwne pytanie, widzę to, proszę, nie przestawaj ze mną rozmawiać” – ale wiedziała, że to tylko pogorszy sprawę, więc nic nie powiedziała.

– Nie, wszystko dobrze – zapewniła Ellen. A potem jeszcze: – Wszystko będzie dobrze.

Cordelia wiedziała, że to wcale nie znaczyło tego samego.

ROZDZIAŁ DRUGI

Tydzień później matka Cordelii weszła do swojej wielkiej garderoby i wyjęła z niej jedną z sukien uszytych z drogich, oszałamiających tkanin, zupełnie nieprzypominających wyblakłych sukni, które zwykle nosiła Cordelia. Evangeline wybrała szkarłatną suknię do jazdy konnej. Nagle, gdy tylko tkanina dotknęła jej skóry, wydawało się, że stała się inną osobą – bardziej miękką, słodszą.

– Kochane dziecko – powiedziała pieszczotliwie, głaszcząc włosy Cordelii. – Jadę zobaczyć mojego dobroczyńcę.

Raz lub dwa razy w miesiącu matka dosiadała Falady i odjeżdżała. Znikała na noc, a wracała z pieniędzmi lub biżuterią, którą można było sprzedać w mieście za pieniądze, aby zapłacić za bekon, mąkę i usługi praczki.

Cordelia doskonale zdawała sobie sprawę, że jej matka odwiedza jakiegoś mężczyznę i że takie rzeczy nie są uważane za godne szacunku. Ale dzięki temu mogły przetrwać i wygodnie żyć. Poza tym o wiele łatwiej było jej przebywać w domu, kiedy matki w nim nie było – czuła się, jakby w końcu mogła zaczerpnąć oddechu aż do dna płuc.

Patrzyła przez okno, jak matka odjeżdża. Szkarłatna tkanina odznaczała się na sierści Falady jak plama krwi na śniegu. Cordelia pomyślała – nie pierwszy raz – o tym, żeby po prostu ruszyć drogą i odejść. Zastanawiała się, jak daleko zdołałaby dojść i czy matka by ją znalazła. Ale nie bez Falady. Nie mogę go tu po prostu zostawić.

Dlatego zamiast uciec, siedziała w kuchni i obierała ziemniaki. Było w tej czynności coś, co pozwalało jej się skupić. Cieszyła się, że ma przed sobą cały wieczór na siedzenie i myślenie, o czym tylko zechce, i że nikt nie będzie jej przesłuchiwał w sprawie tego, co myśli lub dlaczego ma jakiś konkretny wyraz twarzy.

Dlatego była w szoku, kiedy zaledwie godzinę po wyjeździe matka wróciła i zatrzasnęła drzwi, ciężko dysząc, z oczami jak odłamki lodu.

Cordelia była tak przerażona, że nóż wyślizgnął się jej z rąk, rozcinając kciuk. Szybko wsunęła palec do ust, na języku poczuła posmak miedzi i soli.

Po chwili do kuchni wpadła matka, a wraz z nią zapach piołunu.

– Dasz wiarę? – warknęła.

Cordelia potrząsnęła szybko głową, chociaż nie miała pojęcia, o co chodzi. Prawdopodobnie dobrze się stało, że akurat włożyła kciuk do ust, bo w przeciwnym razie coś by powiedziała – a była niemal pewna, że wszystko, co mogłaby powiedzieć, było niewłaściwe. A jednak jej matka podniosła wzrok i powiedziała:

– Czemu ssiesz kciuk? Jesteś na to za duża.

– Zacięłam się – powiedziała Cordelia, po czym pospiesznie wyrwała palec z ust i schowała dłoń w fartuchu.

– Mhm. – Jej matka przez chwilę patrzyła na nią zamyślona, po czym odwróciła wzrok. Powiedziała, niemalże do siebie: – Powinnam była go zabić od razu.

Cordelia zamarła. Nigdy wcześniej nie słyszała, żeby jej matka powiedziała coś takiego.

– Mogłam to zrobić. Mogłam zmusić go do posłuszeństwa i kazać mu odrąbać sobie nogi toporem. Ale ta kobieta tam była i byli służący, zauważyliby to.

Cordelia przełknęła ślinę.

– Ech. – Jej matka podeszła do schodów, wciąż mamrocząc do siebie. – Powinnam była kazać Faladzie kopnąć skurwysyna w głowę… Ale nie, chcieliby go za to zabić, a jaki to byłby bałagan…

Wizja białych nóg Falady pokrytych krwią wywołała u Cordelii falę mdłości. Wiedziała, że powinna czuć coś podobnego o wiele silniej na myśl o mężczyźnie, który zostałby zabity – ale on był obcy, a Falada był jej przyjacielem. A gdyby matka zmusiła go do zabicia kogoś… Gdyby zmusiła go do posłuszeństwa, tak jak mnie… to byłby niebezpiecznym koniem i ludzie zażądaliby, żeby go zabić.

Wymknęła się do stajni. Czuła się, jakby była chora. Falada stał w ciemnym boksie, świecąc w ciemności jak latarnia morska.

– Nie wiedziałam, że ciebie też zmusza do posłuszeństwa – wyszeptała Cordelia. – Przepraszam. Powinnam była się domyślić.

Odwrócił głowę w jej stronę, a ona niezręcznie objęła go ramionami, tak jak robiła to od dzieciństwa.

– Przepraszam. Nie wiedziałam, a ty nie mogłeś mi powiedzieć.

Nagle poczuła się bardzo mała i samolubna.

– Nie pozwolę, żeby cię skrzywdziła – wyszeptała, chociaż wiedziała, że nie ma siły, by to powstrzymać, a Falada przycisnął chrapy do jej ramienia i westchnął głęboko.

***

Tego wieczoru podczas kolacji jej matka była w dziwnie wesołym nastroju. Gdy Cordelia zeszła, by zabrać się do gotowania, na blacie kuchennym czekało najlepsze mięso, a jej matka nawet zaoferowała pomoc.

Kiedyś z dobrymi nastrojami jej matki trudniej było żyć niż z tymi złymi. Cordelia ośmielała się bowiem wtedy mieć nadzieję, że wszystko się zmieni – że będzie lepiej, że nie będzie już posłuszeństwa – i ciężar tej nadziei ją przytłaczał. Teraz nie miała już takich złudzeń. Chwile wytchnienia były mile widziane, nawet jeśli były tak krótkie. No i mogły oznaczać, że wcześniejszy nastrój matki i pragnienie przemocy minęły.

***

Kiedy tego wieczoru zasiadły do kolacji, matka westchnęła.

– Nie ma żadnej nadziei. Teraz będzie bezużyteczny.

Cordelia często miała wrażenie, że kiedy matka do niej mówi, tak naprawdę rozmawia sama ze sobą. Jej zadaniem było tylko kiwanie głową w odpowiednich momentach.

– Ponieważ nie będę już marnować czasu z moim dobroczyńcą, a nie ma tu wielu innych bogatych mężczyzn, wkrótce będziemy musiały się przeprowadzić.

– To będzie ciekawe – powiedziała Cordelia, co było niemal równie neutralne jak milczenie.

Kiedy jednak odwróciła się z powrotem do stołu, matka na nią patrzyła. Wpatrywała się w nią, a nie tylko przebiegała wzrokiem, jak to czasami robiła. Cordelia znieruchomiała, jakby spojrzenie matki było osą, która wylądowała na jej skórze, i każdy ruch mógł wywołać użądlenie.

– Ile masz teraz lat? – zapytała nagle matka.

– Czternaście i pół.

– Czternaście i pół… – Matka zabębniła długimi palcami po stole. – Chciałam poczekać, aż trochę podrośniesz. Mężczyźni nie lubią, gdy kobiety chcą brać ślub, mając niedojrzałego bachora. Ale nic na to nie poradzę. Nie młodnieję, jak raczył mi przypomnieć mój dobroczyńca.

Cordelia wiedziała, że nie należy zgadzać się z takim stwierdzeniem, więc nic nie powiedziała.

– Ale prawdopodobnie nadal mogę przyciągnąć kupca. Nie z żadnego wielkiego domu… tam wszyscy chcą młodej krwi. Ale takiego, który ma wystarczająco dużo pieniędzy, by zapewnić nam komfort życia, dopóki ty pewnego dnia nie wyjdziesz za mąż za bogatego mężczyznę… – Pokręciła głową. – To takie frustrujące. Potrzeba tyle pieniędzy, by się wyposażyć, by móc się dostać do odpowiednich kręgów.

– Ale na pewno bogaci mężczyźni chcieliby się z tobą ożenić – powiedziała Cordelia.

To był komplement, nie pytanie, więc stwierdzenie powinno być bezpieczne i mogłoby skłonić matkę do podania większej ilości informacji.

– Och, z pewnością by chcieli – odparła matka niedbale. – Ale ich rodziny by tego nie tolerowały. Samolubne bestie. Gdybym mogła używać magii, tak jak bym chciała, mogłabym mieć każdego mężczyznę w kraju. Ale ceremonie ślubne łamią czary.

– Nie wiedziałam o tym.

– O, tak. – Matka zacisnęła usta, wyraźnie zirytowana. – Woda, sól i wino, poświęcona ziemia… To dla czarownic bardzo niewygodne. Dlatego nigdy nie marnowałam czasu, próbując zaczarować odpowiednio bogatego męża.

Czarownica.

Cordelia siedziała całkowicie nieruchomo, a ta myśl wisiała jej w głowie jak prześcieradło na sznurku. Moja matka jest czarownicą.

Wiedziała, że jej matka różni się od innych ludzi, że jest zdolna do rzeczy, których inni nie potrafią robić, ale słowo „czary” nigdy nie przeszło jej przez myśl. Czarownice i czarownicy, o których uczyła się w szkole, byli uważani za godnych pogardy – za słabe istoty, szarlatanów, którzy parają się magicznymi oszustwami – a to w ogóle nie pasowało do jej matki. Czarownik może spróbować podsunąć komuś suszone liście jako monety albo sprawić, że krowie mleko skwaśnieje. Żadne historie nie opowiadały o tym, że może też uczynić kogoś posłusznym.

– Znacznie łatwiej jest zdobyć dobroczyńcę – mówiła jej matka. – Ale oczywiście, jeśli zaklęcie się nie uda albo głupiec wybierze się na wesele, to… no cóż. Dobroczyńcom jest o wiele łatwiej odejść niż mężom. Mężczyźni są niewierni. – Postukała się palcem w usta. – Może powinnam poślubić wiejskiego giermka z tytułem i odrobiną pieniędzy… tak, myślę, że to może być najlepsze rozwiązanie. Dałoby wystarczająco dużo pieniędzy, żeby wystawić cię na małżeński rynek, tak jak zawsze planowałyśmy. A masz siedemnaście lat i wkrótce wyjdziesz za mąż i opuścisz dom. Pamiętaj o tym.

– Tak, matko – powiedziała Cordelia, pochylając głowę.

Zastanawiała się, czy odważy się zapytać Ellen o czarowników i czy jej matka może jakoś się o tym dowiedzieć – oraz jak straszna będzie kara, jeśli się dowie. Poszła na górę, żeby opatrzyć ranę, lecz głowę miała pełną trupów i pokrytych krwią kopyt, a nie mogła zamknąć przed nimi drzwi.

A Sorceress Comes to Call

Copyright © 2024 by Ursula Vernon

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Copyright © for the translation by Ewelina Zarembska 2025

Redakcja – Anna Strożek

Korekta – Jagoda Kubiesza, Julia Młodzińska, Paulina Stoparek

Projekt typograficzny i skład – Natalia Patorska

Przygotowanie e-booka – Natalia Patorska

Adaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Ilustracja na okładce – Christina Mrozik

Okładka – Esther S. Kim

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN mobi: 9788384060414

ISBN epub: 9788384060421

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Martyna Całusińska, Ola Doligalska, Magdalena Ignaciuk-Rakowska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce i it: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl