Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzy kobiety, które los zaprowadził do Wenecji. Każda z nich przekona się, jakie tajemnice skrywa to miasto zakochanych.
Tajemnica starego portretu
Po śmierci ojca Sophia Jordan postanowiła zorganizować wystawę jego obrazów. Tuż przed wernisażem przypadkowo spotyka przystojnego mężczyznę bardzo podobnego do nieznanego młodzieńca z portretu, który przed wielu laty namalował jej ojciec. Jest jeszcze bardziej zaskoczona, kiedy następnego dnia mężczyzna pojawia się w galerii. Okazuje się, że posiada on sporą kolekcję obrazów. Proponuje Sophii wyjazd do Wenecji, aby przygotowała jego kolekcję do aukcji. Sophia przyjmuje zaproszenie, nie przeczuwając, że nowy znajomy zna fakty z jej przeszłości, o których ona sama nie ma pojęcia.
Szantaż po włosku
Sophie Rutherford zrobi wszystko, aby uratować ojca przed bankructwem. Nawet jeśli oznacza to konieczność zamieszkania w weneckim pałacu z Maksem Quintano, włoskim milionerem, który ją przed laty zranił. Kiedyś łączył ich krótki namiętny romans. Teraz Maks bez skrupułów wykorzystuje okazję, aby zemścić się na Sophie. Czy wspólne życie w Wenecji zakończy fatalne nieporozumienie, którego oboje są ofiarami?
Wakacje w Wenecji
Plac Świętego Marka w Wenecji, przytulna trattoria i lampka czerwonego wina, to jest dokładnie to, o czym marzy teraz Laura. Kiedy przyjeżdża do Włoch na krótkie wakacje, nawet się nie spodziewa, jak bardzo oczaruje ją tomiasto i przystojny Domenico Chiesa. Zachwycony Laurą, nie opuszcza jej ani na krok aż do końca pobytu, odkrywając przed nią prawdziwy urok Wenecji. Cudowne wakacje dobiegają jednak końca, a zakochana Laura wraca do Anglii. Dopiero tam odkrywa, jak wiele Domenico przed nią zataił.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 425
Tłumaczenie: Małgorzata Winkler
Przełożyła
Czerwcowy wieczór był wilgotny, niebo zachmurzone. Sophia Jordan szybkim krokiem zmierzała do domu. Miała na sobie szary płaszcz z paskiem podkreślającym talię, w ręku niosła ciężką plastikową torbę.
Mieszkała przy Roleston Square, w wynajmowanym mieszkaniu na parterze, które do niedawna dzieliła z ojcem. Niestety ojciec zmarł.
Myśl o pustym mieszkaniu ciągle napełniała ją smutkiem. Ojciec chorował przez ostatni rok, ale jego śmierć – dwanaście tygodni temu – była nagła i nieoczekiwana.
Pani Caldwell, właścicielka domu przy Roleston Square, była wdową i mieszkała po drugiej stronie korytarza ze swoją kuzynką Evą. Starała się pomóc Sophii choćby miłym słowem.
Tego ranka Sophia zapukała do niej, by spytać, czy staruszka potrzebuje czegoś ze sklepu. Pani Caldwell, siwowłosa, pochylona, ale zawsze pogodna, odparła:
– Przyjdź do mnie po pracy, moja droga, zjemy razem kolację. Eva wyjechała na kurs – dodała – więc będziesz musiała sama sobie poradzić z gotowaniem, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Oczywiście, że nie. Czy chciałaby pani, żebym ugotowała coś specjalnego?
– Może paellę. Jeśli to nie kłopot…
Sophia pochyliła się, żeby pogłaskać rudego kota, który ocierał się o jej nogi.
– Żaden kłopot.
– Cudownie! – wykrzyknęła uradowana staruszka. – Nie jadłam paelli od czasu, gdy Arthur zabrał mnie na wakacje do Hiszpanii. Eva nie lubi potraw z ryżem.
– W takim razie zrobię zakupy po pracy, przebiorę się i przyjdę do pani.
– A ja nakryję do stołu – obiecała uśmiechnięta staruszka. Wręczyła Sophii listę zakupów i pieniądze. – Cudownie będzie spędzić z tobą wieczór i… zjeść świeżo przygotowaną potrawę – dodała.
Sophia opowiedziała o swoich wieczornych planach Davidowi Rentonowi. Był znanym marszandem i właścicielem prestiżowej galerii sztuki A Volonté, w której pracowała.
– Dlaczego nie wyjdziesz półtorej godziny wcześniej? – zaproponował. – Joanna sobie poradzi, a ty pracowałaś po godzinach przy wystawie prac ojca. Świetnie się spisałaś.
Peter Jordan był utalentowanym malarzem amatorem. David – jego wieloletni przyjaciel – wyznał po jego śmierci:
– Te prace są wspaniałe. Szkoda, że nie pozwolił mi ich pokazywać. Był zbyt skromny. Próbowałem go przekonywać, by wystawiał swoje płótna. Mogłyby inspirować innych malarzy amatorów. Jednak był uparty.
– Myślę, że pomału skłaniał się do twoich sugestii – powiedziała Sophia. – Mówił o tym kilka dni przed śmiercią.
– W takim razie urządzimy wystawę wspomnieniową, retrospektywę, podsumowanie twórczości. Jeśli dołączymy też jego miniatury, to zapełnimy antresolę.
Sophii spodobał się ten pomysł.
Zebrała wszystkie obrazy ojca, z wyjątkiem niewielkiego płótna wiszącego w jej sypialni. Był to portret przystojnego młodego mężczyzny o jasnych włosach i ciemnych oczach. Grymas jego ust zawierał w sobie jednocześnie ascetyzm i zmysłowość. Zawsze robił wrażenie na Sophii.
Od dzieciństwa ten tajemniczy portret był źródłem jej dziwnej fascynacji. Jako nastolatka miała na jego temat nawet romantyczne sny.
Ojciec, widząc, że Sophia lubi ten obraz, podarował go jej na szesnaste urodziny.
Peter Jordan czuł wielką radość, gdy malował. To mu wystarczało. Skończone portrety często wręczał swoim modelom, obficie szafując talentem. Co znaczyło, że jego dzieła znajdowały się u wielu osób.
David zebrał to, co mógł znaleźć, i sprowadził do galerii. Sophia spędziła wiele godzin na wieszaniu obrazów, przygotowywaniu katalogu i pisaniu materiałów dla prasy. Teraz wystawa retrospektywna Petera Jordana była gotowa i czekała na otwarcie następnego ranka.
Sophia przyjęła uprzejmą propozycję Davida i wyszła z pracy o wpół do siódmej. Zatrzymała się w lokalnym sklepie, żeby zrobić zakupy.
W piątkowy wieczór sklep był pełen ludzi. Gdy w końcu szczęśliwie dobrnęła do kasy wśród tłumu klientów i sklepowych wózków, miała oczko w pończosze, a włosy, wcześniej ciasno upięte, opadły jej na plecy. Chciała je ponownie spiąć, ale klamra gdzieś przepadła.
Gdy wreszcie wyszła ze sklepu, na dworze mżyło.
Sophia westchnęła, postawiła kołnierz płaszcza i wepchnęła za kołnierz ciemne gęste włosy.
Gdy ruszyła w stronę domu, pomyślała, że byłoby wygodniej, gdyby zakupy – choćby mleko i puszkowane jedzenie dla trzech kotów pani Caldwell – spakowano jej do dwóch toreb, nie do jednej. Co parę kroków musiała przekładać ciężar z ręki do ręki, a plastikowe rączki wpijały się w palce.
Gdy kolejny raz przekładała torbę do drugiej ręki, jedno ucho pękło. Zawartość wysypała się wprost pod stopy wysokiego jasnowłosego mężczyzny, który szedł kilka kroków za Sophią.
Inni przechodnie przepływali obok obojętnie, ale nieznajomy zatrzymał się, kucnął i zaczął sprawnie zbierać rozsypane zakupy.
Sophia zauważyła, że miał gęste włosy, które pod wpływem mżawki zaczynały się kręcić.
Gdy wrzucił do torby ostatnie warzywa, powiedział ze śmiechem:
– Dobrze, że nie było tu jajek. – Miał przyjemny głos. I ciekawy akcent, którego nie potrafiła rozpoznać.
Trzymał torbę jedną ręką, drugą podtrzymywał ją od spodu. Wstał. Był wysoki.
Gdy Sophia popatrzyła mu w twarz, poczuła…
Szok? Zaskoczenie?
Podczas gdy rozsądek mówił jej, że to nie może być on, oczy i serce twierdziły coś przeciwnego.
Chociaż nie była pewna, jakiego koloru są jego oczy w otoczeniu ciemnych rzęs, to wyraziste męskie rysy, piękne ascetyczno-zmysłowe usta i podbródek były jej tak bardzo znajome jak własna twarz w lustrze.
Poczuła radość i zachwyt. Była oczarowana, ogarnęło ją dziwne uczucie spełnienia – jakby podświadomie czekała na to spotkanie. Jakby zostało przepowiedziane.
– Obawiam się, że torba może się całkiem podrzeć. Jak daleko musi pani iść? – przerwał milczenie.
– Niedaleko – wymamrotała, nadal oszołomiona. – Wzdłuż Roleston Road.
– W takim razie niech pani prowadzi – zasugerował, chwytając torbę mocniej.
Przypomniała sobie o zasadach dobrego wychowania.
– Bardzo dziękuję, ale nie chcę zabierać panu czasu… – odparła i czekała z niepokojem na odpowiedź. Jeśli on teraz odejdzie, nigdy więcej go już nie zobaczy.
Jednak nieznajomy nie miał zamiaru odchodzić.
– Tak się składa, że idę w tę samą stronę – powiedział z uśmiechem.
Sophia była tak zachwycona, że go spotkała, i tak oczarowana jego uśmiechem, że całkiem zapomniała o smutku, który towarzyszył jej niezmiennie od wielu tygodni.
– Czy na pewno nie sprawiam panu kłopotu? – zapytała po kilku sekundach.
– Na pewno – potwierdził. – Mieszka pani przy Roleston Road?
– Nie, obok, przy Roleston Square. W jednym z tych starych domów z widokiem na ogrody.
– Mieszka pani sama? – Uniósł brwi.
– Teraz tak.
– Jest pani za młoda na to, żeby mieszkać sama.
– Nie jestem aż tak młoda.
Popatrzył na jej twarz o jasnej cerze i orzechowych oczach. Miała mały nos i pełne usta. Długie falujące ciemne włosy wymykały się zza kołnierza.
– Wygląda pani na szesnaście lat – ocenił.
– Mam dwadzieścia pięć.
Uśmiechnął się, jakby ta wiadomość go zadowoliła.
– Od jak dawna mieszka pani sama?
– Odkąd zmarł mój ojciec… parę miesięcy temu.
Usłyszał smutek w jej głosie.
– Czy to się stało niespodziewanie?
– W pewnym sensie. Chorował jakiś czas, ale zmarł nagle. – Sophia znowu poczuła łzy napływające do oczu, ale odpędziła złe wspomnienia.
– A pani mama?
– Zmarła, kiedy miałam około siedmiu lat.
– Ma pani rodzeństwo?
– Nie, jestem jedynaczką.
Zmarszczył brwi.
– Pani ojciec chyba nie był stary?
– Skończył sześćdziesiąt dwa lata. Późno się ożenił. Miał trzydzieści sześć lat.
– A po śmierci mamy nie ożenił się ponownie?
– Nie. – Pokręciła głową. – Nigdy nie rozumiałam dlaczego. Był przystojny, utalentowany, wrażliwy, miły w kontakcie i miał wspaniałe poczucie humoru.
– Utalentowany…?
– Malował obrazy. – Sophia uśmiechnęła się.
– To był jego zawód?
– Nie. Był dyplomatą. Malowanie to jego hobby. Po wypadku, kiedy zakończył pracę w dyplomacji, malował więcej.
– Pejzaże?
– Czasami, ale głównie portrety. Jeden z nich bardzo pana przypomina.
Posłał jej zaskoczone spojrzenie. Sophia się zaczerwieniła.
– Mnie? – Był wyraźnie zdumiony.
– Tak.
– Naprawdę? Czy to dobry obraz?
– Opisywano go jako „wspaniały”.
Zauważyła, że mężczyzna skrzywił się sceptycznie.
– W galerii, gdzie pracuję, będzie wystawa jego malarstwa – dodała szybko.
– W której galerii? – zapytał grzecznie.
– A Volonté.
– Czy pani też jest artystką?
Pokręciła głową.
– Chciałabym, skończyłam nawet akademię sztuk pięknych. Niestety, nie mam takiego talentu jak on.
– A co właściwie pani robi w galerii?
– Wyceniam obrazy i je sprzedaję, organizuję wystawy, przygotowuję fotografie i katalogi wystaw, konserwuję i magazynuję obrazy, robię wszelkie inne konieczne prace. – Widząc, że unosi brwi, wyjaśniła: – Wcześniej przez dwa lata pracowałam w muzeum. Zajmowałam się czyszczeniem i konserwacją zniszczonych obrazów. Miałam do tego dryg, naprawdę lubiłam to zajęcie.
– Bezcenne zdolności.
– Ojciec też tak mówił.
– Bardzo go pani brakuje…
– Bardzo. Nie mogę się przyzwyczaić, że zostałam sama. – Do tej pory Sophia rzadko mówiła o swoich uczuciach. Zachowywała rezerwę, nawet wobec przyjaciół.
Dlaczego więc otworzyła serce przed nieznajomym? Dlatego, że wydało jej się, że go znała. Zawsze go znała.
– Na pewno ma pani chłopaka?
– Już nie. Miałam narzeczonego, planowaliśmy ślub. Jednak kiedy mój ojciec zachorował, zajmowałam się nim wieczorami, nie miałam czasu dla narzeczonego. Pojawiły się problemy. Philip nie rozumiał, że nie mogę już być na każde jego zawołanie; w końcu oddałam mu pierścionek.
– To musiało być trudne…
– Nie tak trudne, jak mogłoby się wydawać – wyznała szczerze. – Kiedy się rozstaliśmy, uświadomiłam sobie, że bardzo go lubiłam, ale to nie była miłość.
– A potem nikt się nie pojawił?
Pokręciła głową.
– Byłem pewien – sądząc z wielkości zakupów – że karmi pani armię konkurentów – powiedział z uśmiechem.
– To dla staruszki, która jest właścicielką domu. Zaprosiła mnie na kolację.
– Nie można tego odwołać? Właśnie sam chciałem zaprosić panią na kolację.
Sophia czuła, że serce zaczyna jej bić szybciej. Jednak nie mogła przyjąć jego zaproszenia.
– Przykro mi, ale nie – odparła. – Ona bardzo czeka na ten wieczór i obiecałam jej, że przygotuję ucztę.
– Szkoda.
Nie dodał nic więcej. Sophia była ciekawa, czy żałował tego spontanicznego zaproszenia i czy odetchnął z ulgą, gdy odmówiła.
Skręcili za rogiem w spokojną uliczkę. Zatrzymali się przed zdobionym wejściem do domu numer 12. Światło latarni przy drzwiach i z jednego okna na parterze rozlewało się na chodniku. Okna na piętrze były ciemne. Całe piętro zajmowało małżeństwo prawników. Mieli jacht i wyjechali na weekend, żeby pożeglować.
Sophia spojrzała w oświetlone okno na parterze i zauważyła, że jedna z zasłon się poruszyła. Pani Caldwell na pewno na nią niecierpliwie czekała i już ją dostrzegła.
Zaczęła szukać kluczy w torebce. Miała nadzieję, że mężczyzna poprosi ją o spotkanie w innym terminie.
– Mieszka pan w tej dzielnicy? – zapytała.
– Nie, w ogóle nie mieszkam w Londynie. Jestem tu w interesach.
– Ach tak… – Nie ucieszyła jej ta informacja.
Trzymając torbę jedną ręką, wziął od niej klucze i od razu wybierając właściwy, otworzył drzwi frontowe. Gdy mijali korytarz, pani Caldwell pojawiła się w drzwiach.
– O, jesteś, moja droga! Już myślałam, że będziesz musiała pracować do późna!
– Wyszłam wcześniej, ale dużo czasu zajęło mi robienie zakupów – wyjaśniła Sophia.
– W piątkowe wieczory zawsze są kolejki – potwierdziła staruszka i dodała, lustrując wzrokiem przystojnego nieznajomego: – Jeśli chcesz odłożyć naszą kolację i masz inne plany na wieczór, nie ma problemu…
Sophia czuła, że mężczyzna na nią patrzy. Czy oczekiwał, że ona jeszcze zmieni plany?
– Przyjdę do pani, jak tylko się przebiorę – powiedziała.
– Nie spiesz się, kochanie. Naleję nam po szklaneczce sherry. Zamykam tylko na klamkę – poinformowała i zniknęła za drzwiami.
Sophia otworzyła drzwi i zapaliła światło w małym korytarzu. Po chwili przeszli do przestronnego pomieszczenia, które było połączeniem kuchni i salonu.
Sophia zdjęła płaszcz, a jej towarzysz postawił torbę z zakupami na stoliku. Rozejrzał się wokół.
– Jestem zaskoczony tą ogromną przestrzenią – stwierdził.
Kiedy popatrzył wprost na nią, mogła zobaczyć, że jego oczy są szare, ale tak ciemne, że niemal czarne. Oczy, które wyglądały bardzo dziwnie przy naturalnie jasnych włosach.
Z trudem oderwała od niego wzrok.
– Kiedy pani Caldwell urządzała tutaj trzy mieszkania, wprowadzono sporo zmian.
Pokiwał głową z aprobatą.
– Naprawdę wygląda to imponująco. Na pewno dobrze się mieszka w takim wnętrzu.
– Zawsze lubiłam to mieszkanie – potwierdziła. Nagle uświadomiła sobie, że nadal nic o nim nie wie. – A gdzie pan mieszka?
– Różnie, głównie w Nowym Jorku.
Czy to znaczy, że nadal tam mieszka? Rozczarowana, wzięła głębszy oddech.
– Zainteresował mnie pański akcent… Nie jest typowo amerykański.
– Nie – potwierdził. – To raczej mieszanka. Jako dziecko wychowywałem się w Stanach, ale zgodnie z tradycją rodzinną studiowałem w Anglii.
– Ma pan angielskie korzenie?
– Ze strony ojca, mama jest Włoszką.
Dlatego ma taką oliwkową skórę mimo jasnych włosów… – pomyślała Sophia. I ten delikatny, intrygujący akcent…
Lekko podekscytowana, że mają ze sobą coś wspólnego, powiedziała:
– Moja mama też była Włoszką.
– Dziwny zbieg okoliczności – zauważył lekko. – Jak miała na imię?
– Maria.
Czekała na dalsze pytania o mamę, ale – ku jej zdziwieniu – przerwał temat:
– Czy zamierza pani zmienić mieszkanie?
– Jeszcze nie wiem. Trzy pokoje to trochę za wiele jak dla mnie. Gdy żył tata, było idealnie. Wykorzystywał trzeci pokój od północy jako pracownię.
– Czy ma pani jeszcze ten portret…? Wspomniała pani, że przypominam kogoś z portretu.
– Tak.
– Czy mógłbym go zobaczyć? Jestem bardzo ciekawy…
Sophia lekko się zmieszała.
– Wisi w mojej sypialni.
Gdy spojrzała w jego oczy, tym razem wydały jej się ciemnozielone. Ze złotymi refleksami.
– Nie będę tym skrępowany, jeśli i pani nie będzie – powiedział z uśmiechem.
Sam fakt, że portret wisi w sypialni, nie był dla niej krępujący. Problem polegał na tym, że tak bardzo lubiła ten obraz. Nie chciała, by ten mężczyzna to dostrzegł.
– Jeśli jednak to pani przeszkadza… – Zauważył jej wahanie.
– Nie, nie, w porządku – zapewniła.
– Może pokaże mi pani inne prace ojca? – zasugerował.
– Niestety, wszystkie są już na wystawie.
– A dlaczego właśnie ten obraz tam nie jest?
– Bo nigdy nie został ukończony. Proszę zobaczyć – dodała już bez wahania.
Serce zaczęło jej szybciej bić, gdy prowadziła go szerokim korytarzem do swej sypialni. Zapaliła światło i wprowadziła go do środka.
Pokój był skąpo umeblowany; na podłodze leżał ciemnoróżowy dywan, ściany były białe. Obraz – jedyny w tym pomieszczeniu – wisiał pomiędzy dwoma oknami.
Mężczyzna stanął naprzeciwko i oglądał portret w milczeniu.
Szerokie ramiona, szyja i koszulka były zaledwie naszkicowane, ale cała głowa, jasne włosy, uszy, twarz o ciemnych oczach i brwiach i piękne usta były skończone.
Gdy Sophia spoglądała na przemian na swego gościa i na portret, stwierdziła, że podobieństwo jest uderzające. Jedyne różnice, które zauważała, były minimalne: mężczyzna, który stał obok niej, miał krótsze włosy niż ten na portrecie, a brwi i rzęsy o kilka tonów ciemniejsze.
Pomijając szczegóły, śmiało można go było wziąć za modela, który pozował do tego obrazu. Gdyby nie wiek portretu.
Obraz musiał zostać namalowany przed urodzeniem Sophii albo kiedy była bardzo mała.
– Ten obraz też mógłby trafić na wystawę – odezwał się mężczyzna po kilku chwilach milczenia.
Mógłby. Jednak Sophia nie chciała dzielić się nim z nikim. Odczuwała to tak, jakby obcy ludzie mogli poznać jej tajemnicę albo czytać pamiętnik.
Milczała, więc ponownie się odezwał:
– Pani ojciec był wspaniałym artystą. Te oczy są jak żywe… I miała pani rację, jest do mnie podobny. Jakbym się przeglądał w lustrze. Kiedy ten obraz został namalowany?
– Nie wiem. Chyba powstał, zanim się urodziłam. Pamiętam go od zawsze.
– A kto był modelem?
Sophia pokręciła głową.
– Nie wiem. Raz o to zapytałam. Ojciec odpowiedział, że ktoś, kogo znał krótko i dawno temu.
– Rozumiem… Dziękuję, że mogłem go zobaczyć.
Sophia oczekiwała, że powie coś więcej na temat podobieństwa, niezwykłego zbiegu okoliczności, dziwnego przypadku czy coś w tym stylu. Jednak on odwrócił się i zobaczywszy szkatułkę na stoliku, skomentował tylko:
– Ta szkatułka to wspaniałe dzieło sztuki.
– Tak, to ostatni prezent od ojca. Znalazłam ją schowaną w jego biurku.
– I wypełnioną klejnotami – zażartował, chociaż dostrzegł jej smutek.
Uśmiechnęła się.
– Niestety, pustą.
– Kiedy wystawa będzie otwarta? – zapytał, gdy szli z powrotem do salonu.
– Jutro rano. Można ją oglądać przez cały miesiąc. Chociaż David – właściciel galerii – obiecał, że będzie dostępna, dopóki będą się pojawiać zainteresowani zwiedzający. – Sophia uświadomiła sobie, że on zaraz wyjdzie i może nie ponowić swojego zaproszenia. – Jak długo zostaje pan w Londynie?
Straciła resztki nadziei, gdy usłyszała:
– Jutro wyjeżdżam. – I zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, dodał: – Zabrałem pani i tak sporo czasu. Musi się pani przebrać.
– Nie wiem, jak panu dziękować za pomoc…
– Nie ma za co – odparł. – Życzę miłego wieczoru. Arrivederci. – Po tych słowach wyszedł.
Kilka sekund później usłyszała stuknięcie drzwi frontowych.
Odszedł.
A Sophia nawet nie poznała jego nazwiska.
Dlaczego pozwoliła mu tak odejść? A co innego mogła zrobić?
Na przykład zaprosić go na kolację. Pani Caldwell nie miałaby żadnych obiekcji – Sophia była tego pewna – a jedzenia starczyłoby dla trojga.
W ten sposób zyskałaby godzinę lub dwie.
Jednak straciła tę szansę. Wyszedł, za późno na żale.
Była rozczarowana i myślała o tym, co mogłoby się stać, gdyby zachowała się inaczej.
Dlaczego los postawił go na jej drodze, a potem pozwolił mu odejść?
Poczuła się, jakby ukradziono jej coś cennego, coś, do czego miała prawo… Uświadomiła sobie, że stoi jak kołek i gapi się na drzwi, a przecież ktoś na nią czeka. Otrząsnęła się i ruszyła do sypialni, by się przebrać. Starała się nie zerkać na portret, chociaż z trudem mogła się powstrzymać.
Zakupy dla pani Caldwell przełożyła do drugiej torby i rozejrzała się w poszukiwaniu kluczy.
Nigdzie ich nie było.
Mężczyzna otwierał drzwi, więc może zostawił klucz w zamku. Niestety nie.
Co zrobił z kluczami?
Nie było ich również w torbie z zakupami.
Sophia wyjęła z szuflady zapasowy komplet, zgasiła światło, zamknęła drzwi i ruszyła do mieszkania pani Caldwell.
Dobiegły ją dźwięki płynące z telewizora. Staruszka oglądała jakąś operę mydlaną.
– To ja! – zawołała Sophia i weszła do salonu.
To mieszkanie też było wysokie i przestronne, tutaj także kuchnię połączono z salonem.
Kominek dawał przyjemne ciepło. Dwie szklaneczki sherry czekały na stoliku.
Pani Caldwell stała przy oknie i zerkała zza firanki na ulicę.
– Rozgość się, moja droga – powiedziała.
Sophia położyła pieniądze na stoliku, a następnie zaczęła wypakowywać zakupy. Sam, najśmielszy z trzech rudych kotków, ocierał się o jej nogi, mrucząc jak mały motorek.
Pani Caldwell wyłączyła telewizor pilotem i usiadła na kanapie.
– Usiądź i napij się sherry, kochanie – zaproponowała.
– Może najpierw przygotuję paellę. Kolacja nie będzie wtedy tak późno – powiedziała, myśląc o tym, że starsza pani pewnie wcześnie kładzie się spać.
– Masz rację.
Sophia wyjęła z torby wszystkie produkty, nigdzie nie znalazła kluczy. Wypiła łyk sherry.
Sprawnie pokroiła cebulę, paprykę, pomidory, dodała zmiażdżone ząbki czosnku i zaczęła wszystko lekko przysmażać.
– Paella zaczyna pięknie pachnieć – ucieszyła się pani Caldwell. – Muszę się przyznać, że ślinka już mi cieknie.
– W takim razie dobrze, że kupiłam kilka gotowych składników. Zrobię danie w krótszej wersji.
– To świetnie – oznajmiła staruszka, po czym zapytała z ciekawością: – Kim był ten piękny młody człowiek, który tu przyszedł?
– Obawiam się, że nie wiem – odparła Sophia szczerze.
– Nie znasz go?
– Właściwie nie. Na ulicy pękło ucho od mojej torby. Pomógł mi.
Pani Caldwell była wyraźnie rozczarowana.
– Niczego się o nim nie dowiedziałaś? Gdzie mieszka. Czym się zajmuje. Czy ma dziewczynę. Ja bym się zapytała, gdybym była w twoim wieku.
Sophia musiała się uśmiechnąć.
– Wiem tylko, że przyjechał do Londynu w interesach.
I że jego ojciec pochodzi z Anglii. Dlatego kończył tu studia. Mama jest Włoszką.
– O, więc macie ze sobą coś wspólnego. Już dawno chciałam cię zapytać, czy masz jeszcze we Włoszech jakichś kuzynów?
– Jeśli nawet, to chyba daleką rodzinę. Podobnie jak ja, moja mama była jedynaczką. Jej rodzice szybko zmarli.
– Zapytałam, bo ten mężczyzna, który przyszedł do twojego ojca, był Włochem.
Sophia była zaskoczona.
– Ktoś odwiedził ojca? Kiedy?
– Nie pamiętam dokładnie… Ojciec nie powiedział ci o tej wizycie? – Staruszka była wyraźnie zakłopotana. – To dziwne… Tamten mężczyzna przyjechał pewnego dnia taksówką. Byłaś wtedy w galerii.
– Jak wyglądał?
– Zadbany, niezbyt wysoki i korpulentny, podobnej budowy jak mój Arthur; miał gęste siwe włosy. Musiał mieć około sześćdziesiątki, ale wyglądał młodziej, bo jego bujne brwi były nadal czarne. Wasz dzwonek u drzwi frontowych nie działał, więc zadzwonił do mnie. Mówił bardzo słabo po angielsku. Wyjaśnił, że szuka signore Jordana, bo ma dla niego przesyłkę.
– Jaką przesyłkę?
– To była paczka, całkiem duża. – Pani Caldwell zaznaczyła rozmiary w powietrzu. – Skierowałam go do waszych drzwi. Twój ojciec otworzył i wpuścił go do mieszkania. Niedługo tam zabawił. Odjechał tą samą taksówką, czekała na niego.
Sophia zmarszczyła brwi. Dlaczego ojciec nic jej nie wspomniał o tej wizycie? To było niepodobne do niego. Jego życie toczyło się tak monotonnie, że nie mógł przecież zapomnieć…
– A wracając do tego młodego człowieka – pani Caldwell przerwała jej myśli. – Dziwię się, że cię nigdzie nie zaprosił.
– Po prostu minęliśmy się jak statki na morzu – westchnęła Sophia.
– Wpadłaś mu w oko. – To było stwierdzenie, nie pytanie.
– Skąd pani wie?
– Kochanie, to oczywiste.
– On jest żonaty – odparła Sophia nieprzekonująco.
Miał około trzydziestki i na pewno był w stałym związku, stwierdziła. A może nie…
– Zauważyłam, że nie miał obrączki – powiedziała z uśmiechem pani Caldwell. – Najwyższy czas, żebyś rozejrzała się za mężem – dodała nieśmiało.
Sophia wrzuciła ryż na patelnię i zaczęła mieszać składniki.
– Nie wiem, gdzie szukać.
– Znasz to powiedzonko: miłość jest w powietrzu. Trzeba tylko chcieć ją rozpalić. Wiesz, ten mężczyzna patrzył na ciebie w taki sposób… Nietrudno było się zorientować, że bardzo mu się spodobałaś. Widziałam was razem tylko przez moment, ale byłam pewna, że gdzieś cię zaprosi. Może jutro…
– Jutro wyjeżdża – wtrąciła Sophia.
– To wstyd. Jedna randka mogłaby wystarczyć, by powstał transatlantycki związek. Interesujące określenie, nie sądzisz? – Zanim Sophia zdążyła odpowiedzieć, rzuciła: – Szkoda, że go nie zaprosiłaś na naszą kolację.
– Pomyślałam o tym dopiero wtedy, gdy wyszedł. Może by odmówił…
– Wprost przeciwnie. Patrzyłam przez okno, kiedy wychodził na ulicę. Nie odszedł od razu. Stał pod drzewem i patrzył w twoje okna. Zniknął dopiero wtedy, gdy pogasiłaś światła i wyszłaś do mnie.
Sophia była poruszona tą informacją. Gdyby wiedziała… Mogłaby się zebrać na odwagę i go zaprosić, ale teraz na wszystko już za późno.
– Czy na wystawie będą miniatury ojca? – Pani Caldwell zmieniła temat.
– Tak, wiele z nich to jego najlepsze prace.
– Moja ulubiona to ta przedstawiająca ciemnowłosą dziewczynę w pięknej niebieskiej sukni balowej. Na szyi ma perły, a w ręku coś, co wygląda na maskę karnawałową. Zawsze trochę przypominała mi ciebie.
To był kolejny obraz, który szczególnie podobał się Sophii. Szata i fryzura kobiety na obrazie wskazywały, że musiał być kopią jakiegoś starego malowidła. Gdy Sophia spytała ojca, gdzie jest oryginał, odparł, że widział go bardzo dawno i nie pamięta.
– Kiedy wspomniałam Peterowi, że to mój ulubiony – odezwała się staruszka – przyznał się, że jego też. Tęsknię za nim… Popołudniami zwykle grywaliśmy w karty… – Po chwili otrząsnęła się i wyprostowała na krześle. – A kiedy otwarcie wystawy?
– Jutro rano.
Paella była gotowa i pani Caldwell zaproponowała do niej butelkę wina marki Rioja.
– Udawajmy, że jesteśmy w Hiszpanii.
Po posiłku oświadczyła, że to najlepsza paella, jaką kiedykolwiek jadła. Rozmawiały, śmiały się i grały w karty, aż Sophia zorientowała się, że dochodzi jedenasta.
– Dziękuję za miły wieczór, ale muszę już iść. Pani na pewno chce się położyć spać.
Ruszyła korytarzem do swojego mieszkania, a gorące podziękowania staruszki nadal dźwięczały jej w uszach.
Otworzyła drzwi i zapaliła światło. Pierwsza rzecz, którą zauważyła, to jej klucze leżące pod stolikiem. Musiały tam spaść, gdy przepakowywała torby…
Nagle zesztywniała. Ogarnęło ją dziwne uczucie. Wszystkie przedmioty znajdowały się na swoim miejscu, torebka leżała tam, gdzie ją zostawiła, ale szóstym zmysłem wyczuwała, że coś było nie w porządku.
Rozejrzała się dokoła. Tak! Oba okna – frontowe i kuchenne z boku domu – zostawiła otwarte, gdy wychodziła. Teraz były zamknięte, a zasłony zasunięte!
Poczuła, jak jeżą jej się włosy na karku. Na rękach miała gęsią skórkę. Zasłony same się nie zasunęły, ktoś to zrobił z jakiegoś powodu. Włamywacz nie chciał być zauważony.
Drzwi do ogrodu były zamknięte na zasuwę, a gdyby ktoś chciał wejść od ulicy, musiałby zadzwonić… lub mieć klucze.
Jednak ktoś tu był. I może nadal jest!
Sophia zadrżała. Powoli ruszyła w głąb mieszkania, zapalając wszystkie światła.
Łazienka była pusta. Otworzyła drzwi do pracowni ojca. W nozdrzach od razu poczuła zapach farb i terpentyny. Wszystko leżało tam tak, jak zostawił – farby, pędzle, palety, nieużywane płótna. Sypialnia ojca też była pusta. Jakby niedawno stamtąd wyszedł. Pewnego dnia będzie musiała przejrzeć jego papiery i notatki, oddać ubrania pomocy społecznej, ale na razie nie mogła się na to zdobyć. Jeszcze nie.
Jedyną rzeczą, jaką zabrała z jego biurka, była ukryta w głębi paczka. Miała wielkość pudełka na buty, ale wydawała się dość ciężka. Była owinięta w pozłacany papier, z drukowaną karteczką: Dla Sophii, z miłością. Najlepsze życzenia z okazji 25. urodzin.
Gdy Sophia to przeczytała, zalała się łzami.
W środku znajdowała się przepięknie rzeźbiona szkatułka z kości słoniowej. Ta, na którą zwrócił uwagę jej dzisiejszy gość. Szkatułka miała lekko wypukłe wieczko, na nim dopiero po chwili rozpoznała misternie i niekonwencjonalnie wyrzeźbiony jej znak zodiaku: Ryby. W skłębionych falach unosiły się dwa koniki morskie. Jeden wyraźnie wesoły, drugi pełen melancholii, co świetnie symbolizowało podwójną naturę Ryb, skłonnych do zmiennych nastrojów.
Sophia rozpłakała się wtedy. Jakim sposobem ojciec – który prawie nie opuszczał domu – mógł zdobyć tak piękny i idealny na tę okazję prezent? Jej serce przepełniała miłość i wdzięczność. Umieściła szkatułkę na stoliku w sypialni… W tym momencie wróciła do rzeczywistości. A jeśli szkatułka zniknęła?
Wzięła głęboki oddech i ruszyła do sypialni. Zapaliła światło.
Odetchnęła z ulgą. Szkatułka stała na miejscu. I ani śladu intruza, ale Sophia wyczuwała, że coś było jednak nie w porządku. Jedynym miejscem, gdzie mógłby się jeszcze ukryć, była garderoba, więc tam się skierowała. Tu też nic, tylko ubrania i znajome drobiazgi. Pomyślała z rozbawieniem, że gdyby zobaczyła tam włamywacza, na pewno umarłaby ze strachu.
Spojrzała ponownie na szkatułkę. Pomyślała, że jej wielkość odpowiada rozmiarom paczce, którą widziała pani Caldwell.
Może było to specjalne zamówienie na telefon? Dlatego ojciec nie wspomniał jej o niczym. Ale kto dostarcza paczki taksówką?
No dobrze, szkatułka znajdowała się na miejscu, a co z jej zawartością? Większość to niedroga biżuteria. Jakąś wartość przedstawiał tylko sygnet ojca i parę pierścionków.
Jeden rzut oka wystarczył – nic nie zginęło. Może cała ta koncepcja włamania to tylko jej wybujała wyobraźnia?
A co z zasłonami?
W tym domu nikt nie zasłaniał okien. Nie było takiej potrzeby. Ogród z tyłu był otoczony wysokim murem, więc nikt nie mógł się tam wkraść. Bo i po co?
Nagle wzrok Sophii padł na szufladę, gdzie przechowywała bieliznę. Była niedomknięta.
Sophia otworzyła ją. Zauważyła, że jedna z pończoch zamiast w opakowaniu leży na wierzchu. Dreszcz przeszedł jej po plecach. Była pewna, że nie zostawiła jej w ten sposób.
Otworzyła inne szuflady – ktoś przeglądał ich zawartość, starając się nie naruszać porządku. Ale czego szukał?
Sophia wzięła prysznic i położyła się do łóżka, jednak niespokojne myśli długo nie pozwalały jej zasnąć.
Spała fatalnie. Obudziła się z bólem głowy, na dworze było szaro. Spojrzała na zegarek przy łóżku – zaspała!
Najszybciej jak mogła umyła się, upięła włosy w oficjalny kok i włożyła kostium. Zrobiła szybki makijaż i wypiła parę łyków kawy. Wybiegła z domu, wkładając płaszcz.
Chociaż szła szybkim krokiem, dotarła do galerii spóźniona pół godziny.
Główna sala za drzwiami z dymnego szkła miała owalny kształt. Wystrój zaprojektowano w kolorze białym, ze złotymi i ciemnozielonymi zdobieniami i dodatkami. Wygięte schody prowadziły na antresolę. Klasyczne kolumny przydawały wnętrzu spokoju i elegancji. A Volonté była mekką świata sztuki.
Sophia zerknęła na antresolę. Kilka osób już tam spacerowało, oglądając obrazy jej ojca. W jednym końcu wysoki jasnowłosy mężczyzna i drobna kobieta o ciemnych włosach do ramion przyglądali się miniaturom.
Sophia weszła do pokoju biurowego. Przywitała się z Davidem i przeprosiła za spóźnienie. Potem zajęła swoje miejsce przy biurku w dyskretnym miejscu na sali. Zobaczyła Joannę siedzącą w pobliżu na jednej z ciemnozielonych sof. Rozmawiała z łysiejącym mężczyzną, w którym Sophia rozpoznała znanego kolekcjonera i krytyka sztuki z Paryża.
Kobieta na antresoli nadal oglądała miniatury, jej towarzysz odszedł parę kroków i stał przed cyklem scen z Wenecji, które wisiały obok siebie.
Coraz więcej ludzi spacerowało, podziwiając obrazy. Zwyczajem galerii było pozwolić klientom i zwiedzającym na swobodne poszukiwania. Jeśli chcieli coś kupić lub o coś spytać, musieli sami podejść do pracownika galerii.
Sophia zaczęła przeglądać katalog z ostatniej aukcji.
– Scusi signorina… – usłyszała kobiecy głos.
– W czym mogę pomóc? – Uniosła głowę i odłożyła katalog.
Sądząc po fryzurze, przed nią stała kobieta, która przed chwilą oglądała obrazy na antresoli. Była piękna i dobrze ubrana. Miała duże czarne oczy, kremową cerę, prosty nos, pełne czerwone wargi. Długie szkarłatne paznokcie. Na pulchnych palcach lśniło kilka pierścionków, w tym jeden z wielkim brylantem, i obrączka. Z bliska wydawała się trochę starsza, niż Sophia początkowo sądziła. Miała trzydzieści kilka lat.
– Chciałabym dowiedzieć się czegoś o tym obrazie… – powiedziała po angielsku, ale z silnym obcym akcentem.
Trzymała w ręce miniaturę, o której wcześniej wspominała pani Caldwell. Tę, którą Peter Jordan lubił najbardziej.
Sophia była skonsternowana. Starała się zachować spokój.
– Proszę dać mi ten obraz – powiedziała i wyciągnęła rękę.
Mimo starań, by odezwać się grzecznie, kobieta odebrała polecenie jako rozkaz. Zmarszczyła brwi.
– Mówi pani do markizy d’Orsini.
– Przykro mi, ale nikomu nie wolno zdejmować obrazów ze ścian.
– Pani nie zrozumiała. Ja chcę go kupić.
– Niestety, nie jest na sprzedaż.
– Co pani wygaduje?! – Markiza podniosła głos. – Galeria utrzymuje się ze sprzedaży obrazów, prawda?
Sophia pochwyciła kilka zaciekawionych spojrzeń osób znajdujących się w pobliżu.
– Oczywiście – powiedziała spokojnym tonem – ale na sprzedaż są tylko obrazy wiszące w tej sali, w tym również wspaniałe miniatury.
– Ale ja chcę kupić właśnie tę.
– Niestety ten i inne obrazy prezentowane na antresoli są częścią kolekcji Petera Jordana. Nie są na sprzedaż.
– Bzdura! Jak pani śmie…
Sophia już nie słuchała. Do jej biurka zbliżał się bowiem przystojny jasnowłosy mężczyzna. Nie odrywał od niej wzroku.
Czy to zbieg okoliczności, że się tu pojawił? Na pewno nie.
Uśmiechnęła się z radości. On też się lekko uśmiechnął.
Markiza zorientowała się, że Sophia już nie zwraca na nią uwagi. Odwróciła się, złapała mężczyznę za ramię i zaczęła szybko mówić po włosku:
– Ona śmie mnie pouczać, że nie powinnam zdejmować tego obrazu…
– Przecież to ci właśnie mówiłem – odpowiedział również po włosku.
– Mam dość cudzych rad! – wybuchnęła. – Mężczyźni zawsze myślą, że mają rację! Ciągle powtarzają: Przecież ci mówiłem! Powinieneś stanąć po mojej stronie, a nie tej zuchwałej dziewczyny…
Położył palec na jej ustach, przerywając szybki potok słów.
– Uspokój się. Ona może znać włoski. Jest…
– Wiem, kim jest. Nikim, ale ma wysokie mniemanie o sobie. Robi błąd, jeśli myśli, że może…
– Cara, to ty robisz błąd. Radzę ci, żebyś się uspokoiła.
– Nie potrzebuję rady! Będę mówić to, co chcę!
– Dobrze.
W jego głosie nie było gniewu, ale jakaś dziwna nuta, która sprawiła, że kobieta zmieniła ton:
– Stefano, kochanie, przepraszam… bardzo przepraszam… Nie powinnam tak na ciebie napadać… – Kiedy nic nie odpowiedział, jej oczy napełniły się łzami. – Wybacz mi. Nie miałam racji, złoszcząc się na ciebie…
Sophia dostrzegła, że jego twarz łagodnieje. Czy on jest mężem tej pięknej kobiety?
Ta myśl wywołała podobny efekt, jakby otrzymała niespodziewany cios w splot słoneczny.
Jeśli nawet nie był mężem, to na pewno łączyła ich bliska więź. Świadczył o tym sposób, w jaki na niego patrzyła… jak trzymała go za rękaw… i ten miękki, poddańczo-żebrzący głosik:
– Powiedz mi, co mam zrobić…
– Przeproś panią i oddaj jej ten obraz.
– Przeprosić! Ależ Stefano…
– To może się opłacić – zasugerował.
Po chwili milczenia kobieta odwróciła się do Sophii, podała jej obraz i niechętnie mruknęła po angielsku:
– Przepraszam.
– Nic się nie stało. – Sophia zdobyła się nawet na lekki uśmiech.
– Malarz już nie żyje, prawda? – zapytała markiza chłodno.
– Zmarł w marcu.
– Czy pani wie, kiedy został namalowany ten obraz i kto był modelką?
– Niestety, nie wiem.
Markiza patrzyła na Sophię takim wzrokiem, jakby ta celowo robiła trudności.
– Proszę dać mi katalog, sama sprawdzę.
– Opis znajdzie pani na stronie dwunastej. Tytuł obrazu: „Portret wenecjanki podczas karnawału”. – Podała jej katalog.
Markiza przejrzała go i ze złością rzuciła na biurko.
– Tylko tracę czas! Chcę kupić ten obraz i…
– Już mówiłam, że nie jest na sprzedaż.
– Mam dość tych impertynencji… – Mężczyzna, którego nazywała Stefano, położył jej dłoń na ramieniu, ale strąciła ją ze złością. – Chcę rozmawiać z właścicielem galerii albo z kimś kompetentnym.
– Proszę bardzo. – Sophia wzięła słuchawkę, a kiedy odebrał David, poprosiła: – Czy mógłbyś tu na chwilę przyjść?
– Jakieś kłopoty?
– Niestety tak. – Odłożyła słuchawkę.
Tymczasem burza przybierała na sile.
– Jeśli myślisz, że możesz mnie tak traktować i odesłać z niczym, bardzo się mylisz! – krzyczała wściekła markiza. – Możesz być pewna, że stracisz pracę i…
– Dosyć tego, Gino – wtrącił się mężczyzna. – Robisz z siebie widowisko.
W tym momencie nadszedł David, elegancko ubrany, z kremowym goździkiem w butonierce. Miał pięćdziesiąt parę lat i był kawalerem. Miał siwe, nieco długie włosy i łagodne jasnoniebieskie oczy. Był wybitnym koneserem sztuki, a jego maniery i artystyczna aura, która go otaczała, sprawiały, że nikt na pierwszy rzut oka nie dostrzegał w nim sprytnego biznesmena.
– Pojawił się jakiś problem? – zapytał przyjaźnie.
– Owszem. Jestem markiza d’Orsini, a ta bezczelna…
David lekko się skłonił, przerywając jej.
– A ja nazywam się David Renton, jestem właścicielem tej galerii. Może pani i markiz…
– Nie jestem markizem – wtrącił jej towarzysz. – Nazywam się Stephen Haviland.
Obaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
– Zapraszam do mojego gabinetu – powiedział David. – Jestem pewien, że sprawy ułożą się po państwa myśli. – Markiza posłała Sophii spojrzenie pełne triumfu. Tymczasem David dodał: – Sophio, ciebie również zapraszam, moja droga.
Gestem przekazał Joannie, by usiadła przy biurku, a następnie poprowadził gości do swego sanktuarium.
Gabinet Davida był luksusowo urządzony. Stały tam dwie zabytkowe sofy obite skórą, a w rogu znajdował się półokrągły barek. Na ścianach wisiały obrazy, każdy z nich kosztował fortunę. Na podłodze leżał orientalny dywan. Zapach kwiatów wypełniał pokój.
– Zechcą państwo usiąść.
Markiza zajęła miejsce na najbliższej sofie i spojrzała na Stephena.
Sophia usiadła na drugiej sofie. Dopiero wtedy Stephen usiadł obok markizy.
– Czy mogę zaproponować kieliszek sherry? – zapytał David i wyjął cztery kieliszki.
– Z przyjemnością się napijemy – odparła markiza.
Gdy kieliszki zostały rozdane, David usiadł koło Sophii.
– W czym mogę pomóc? – zapytał.
Markiza już się zorientowała, że David darzy Sophię specjalnymi względami, więc zmieniła taktykę.
– Pańska pracownica i ja… – zaczęła ostrożnie – jak by to powiedzieć… doszło do nieporozumienia. Pomyliłam się i chciałabym przeprosić… Zdjęłam ze ściany jedną miniaturę. Chciałam ją kupić, ale powiedziano mi, że nie jest do sprzedania.
– Mogę wiedzieć którą?
– W katalogu jest opisana jako „Portret wenecjanki podczas karnawału”.
– Ten obraz jest częścią wystawy czasowej. To depozyt. To znaczy, że nie jest własnością galerii – wyjaśnił.
– A może mi pan powiedzieć, do kogo należy?
David popatrzył na Sophię.
– Ten obraz należy do mnie – oznajmiła.
– Do pani? – powtórzyła zaskoczona markiza po chwili milczenia. – Więc dlaczego nie chciała mi pani powiedzieć, kto był modelką i kiedy został namalowany? – zapytała z gniewem.
– Bo nie wiem. Ojciec namalował go dawno temu, zanim się urodziłam.
– Ojciec… Więc pani musi być…
– Nazywam się Sophia Jordan.
Markiza odwróciła się gwałtownie do Stephena.
– Dlaczego mi nie… – zaczęła po włosku, ale widząc jego wzrok, zamilkła.
Po kilku minutach markiza popatrzyła na Sophię i odezwała się już po angielsku:
– Signorina Jordan, bardzo pragnę mieć ten obraz w mojej kolekcji. Dobrze zapłacę.
– Przykro mi, że muszę panią rozczarować, ale – tak jak mówiłam wcześniej – nie jest na sprzedaż.
Markiza przygryzła wargę.
– Wszystko przez to nieporozumienie…
– To nie ma nic do rzeczy – odparła Sophia. – Obrazy ojca są mi bardzo drogie i nie mam zamiaru sprzedawać żadnego z nich.
Markiza miała minę skrzywdzonego dziecka. Sophii zrobiło się niemal żal tej wybuchowej kobiety.
– Może obejrzy pani miniatury, które są na sprzedaż? – zaproponował David. – To znakomite dzieła. Dwie z nich bardzo przypominają „Wenecjankę”.
– Dziękuję, ale nie.
– W takim razie… – David wstał z sofy, kończąc spotkanie.
– Wracamy dzisiaj do Wenecji – powiedział Stephen, podając mu rękę na pożegnanie – co oznacza, że musimy zaraz jechać na lotnisko, ale byłbym wdzięczny, gdyby poświęcił mi pan jeszcze kilka minut.
– Oczywiście – odparł grzecznie David. – W czym mogę pomóc?
– To pilna sprawa, o której chciałbym porozmawiać z panem… – W tym momencie Sophia wstała. – …Proszę zostać, panno Jordan. Pani obecność jest konieczna – dodał szybko.
Sophia spodziewała się, że czeka ją druga tura perswazji i nacisków, tym razem z jego strony. Utwierdziło ją w tym pełne nadziei spojrzenie markizy, którym obdarzyła Stephena.
– Moja ciotka zmarła w tym roku – zaczął, patrząc na Sophię – i zostawiła mi rodzinny dom w Wenecji. Palazzo Fortuna jest piękny, ale przez ostatnie wieki majątek rodziny stopniowo topniał, więc pałac został w dużym stopniu ogołocony z cennych przedmiotów. Kiedy moja ciotka zorientowała się, że jedno skrzydło zostało podtopione, postanowiła zacząć gruntowny remont. Poprosiła mnie o pomoc finansową, którą od razu otrzymała. Wynajęła ludzi do pracy, ale wkrótce okazało się, że koszty remontu będą o wiele wyższe, niż początkowo szacowano. Ostatecznie renowacja już się zakończyła.
Ciotka miała kolejne wydatki, ale nie chciała przyjąć już ode mnie żadnych pieniędzy. Postanowiła sprzedać kilka obrazów, które były w rodzinie od pokoleń. Kilka muzeów i paru bogatych kolekcjonerów wyraziło swoje zainteresowanie. Ciotka wynajęła więc eksperta z Mediolanu, który zgodził się wycenić obrazy, wyczyścić i zrobić niezbędne naprawy. Ciotka zaplanowała nawet serię prywatnych pokazów tych dzieł dla zainteresowanych. Wszystko było w toku, ale niespodziewanie zachorowała i wkrótce potem zmarła. Ostatnim jej życzeniem było, żebym doprowadził do końca to, co zaczęła. Pierwszy pokaz obrazów ma się odbyć za sześć tygodni. Ekspert, którego ciotka zaangażowała, miał zacząć pracę w poniedziałek i przygotować pierwszą partię obrazów. Dziś rano otrzymałem wiadomość, że miał wypadek samochodowy i nie może wypełnić swoich zobowiązań. Dlatego natychmiast potrzebuję kogoś, kto go zastąpi. – Zwrócił się teraz do Sophii: – Kiedy rozmawialiśmy wczoraj, wspomniała pani, że oprócz wyceny obrazów zajmuje się też ich konserwacją… Jest pani więc osobą, jakiej szukam. Jeśli oczywiście pan Renton zaakceptuje pani wyjazd na kilka tygodni, a pani zechce pojechać do Wenecji.
Ta propozycja rozpaliła wyobraźnię Sophii, ale skrzywiona mina markizy podziałała jak kubeł zimnej wody.
– Co ty mówisz, Stefano? – znów podniosła głos. – Nie możesz znaleźć kogoś na miejscu?
– Być może, ale to wymaga czasu, a właśnie czasu mi brakuje. – Popatrzył na Sophię. – Zapłacę tyle, ile pani zażąda, i pokryję wszystkie koszty podróży. Zatrzyma się pani oczywiście w Ca’ Fortuna. Czy była pani w Wenecji?
Pokręciła głową.
– Moja matka urodziła się w Mestre, ale nigdy nie miałam okazji tam pojechać.
– W takim razie to doskonała okazja, żeby połączyć interesy z przyjemnością – powiedział i odwrócił się do Davida. – Jeśli pan się zgodzi, chciałbym jakoś zrekompensować nieobecność panny Jordan. Będzie miał pan pierwszeństwo kupna obrazów i dziesięć procent zniżki w stosunku do ceny rynkowej.
– To bardzo hojnie z pana strony – odparł David. – Nie mam nic przeciwko tej propozycji, ale wszystko zależy od decyzji Sophii.
– Może potrzebują państwo trochę czasu na rozmowę? – zapytał Stephen.
– Znakomity pomysł – podchwycił David. – Zechcą tu państwo zaczekać.
Gdy opuszczali pokój, Sophia usłyszała słowa markizy wypowiadane po włosku:
– Chyba oszalałeś! Chcesz ją przywieźć do palazzo?! Ona nie potrafi… – Reszta słów została za zamkniętymi drzwiami.
David usiadł za wielkim biurkiem.
– Wybacz mi ciekawość – zaczął – ale jak długo znasz pana Havilanda?
– Spotkaliśmy się wczoraj, przypadkiem. – Krótko wyjaśniła okoliczności. – Powiedział mi, że dzisiaj wyjeżdża. Nie przypuszczałam, że się ponownie spotkamy.
– Ale byłaś zadowolona, że go widzisz – rzucił David z domyślnym uśmiechem. – A markizę?
– Dzisiaj zobaczyłam ją po raz pierwszy.
– I nie zapytam, czy ją polubiłaś – skomentował. – A co sądzisz o tym wyjeździe do Wenecji?
– Zawsze o tym marzyłam. Ojciec dobrze znał Wenecję, często powtarzał, że kiedyś tam pojedziemy… ale tak się nie stało.
– Czy to znaczy, że zamierzasz przyjąć propozycję Havilanda?
– Tak… ale waham się. Z powodu markizy.
– Może nie będziesz musiała jej spotykać – zauważył David.
Sophia pokręciła głową.
– Mam wrażenie, że ona mieszka w tym pałacu. I nie chce mnie tam widzieć.
– Ale on wprost przeciwnie – powiedział David z uśmiechem. – Poza tym możesz zażądać, by mieszkać w hotelu. Coś cię jeszcze niepokoi?
– Ona jest bardzo piękna…
– I zamężna. Moim zdaniem są tylko przyjaciółmi. Na pewno dobrze się znają. Ale jeśli mogę wyciągać jakieś wnioski, zwłaszcza z jego nastawienia do niej… to nie sądzę, żeby było między nimi coś więcej. Czy ty jesteś nim zainteresowana?
– Tak – przyznała otwarcie.
– Hm… Myślę, że zmiana klimatu i włoskie słońce dobrze ci zrobią. Wrócisz jako całkiem nowa kobieta.
– Oby nie ze złamanym sercem – mruknęła.
– Ty też jesteś bardzo piękna – powiedział David, który znał ją od dawna. – I masz wspaniały charakter – dodał. – To liczy się najbardziej. Chciałbym, żebyś była szczęśliwa, moja droga, więc jeśli czujesz, że Haviland to mężczyzna dla ciebie, jedź i daj szansę szczęściu. Być może, że przy bliższym poznaniu on może się okazać nieznośny i nie będziesz chciała go znać. Ale na razie radzę ci nie zwracać uwagi na markizę, zamieszkać w pałacu i stanąć do walki, jeśli trzeba.
– Jest jeden problem… Nie wiem, jak walczyć o mężczyznę.
David roześmiał się tak serdecznie, że Sophia też w końcu musiała się uśmiechnąć.
– Po prostu bądź sobą, to wystarczy – poradził. – A teraz chodźmy przekazać Havilandowi dobrą wieść.
Gdy weszli do pokoju, Stephen i markiza byli pogrążeni w cichej rozmowie.
Na ich widok Stephen wstał i popatrzył Sophii w oczy.
– Jaki jest werdykt?
– Z przyjemnością pojadę do Wenecji… – zaczęła.
Haviland uśmiechnął się, co nieco zaburzyło jej myśli. – …Ale pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Chciałabym zamieszkać w hotelu, a nie w palazzo Fortuna.
– Oczywiście, jeśli takie jest pani życzenie. Czy będzie pani gotowa do wyjazdu do poniedziałku?
– Tak – odparła bez wahania. – Jeśli będą miejsca w samolocie.
– Z tym nie powinno być problemu. Czy mam zrobić rezerwację czy woli pani sama?
– Wolę sama – odparła po chwili namysłu.
– Czy chce pani mieszkać w jakimś konkretnym hotelu?
Pokręciła głową.
– W takim razie może zaproponuję Tre Pozzi? Nie ma tam luksusów, ale jest wygodny i w dobrym punkcie. Przypuszczam, że zna pani włoski?
– Tak. Mama mówiła do mnie po włosku, a po jej śmierci ojciec dbał, żebym kontynuowała naukę.
Markiza wyglądała na zmieszaną. Stephen z aprobatą kiwnął głową.
– W takim razie dam pani numer telefonu… – Wyjął pióro i mały notes, zapisał numer i wyrwał kartkę. Podał ją Sophii. – Jeśli będzie pani znała termin przylotu, proszę do mnie zadzwonić.
– Dobrze.
Wyciągnął rękę na pożegnanie. Sophia podała mu dłoń.
To był pierwszy raz, kiedy jej dotknął. Serce zaczęło jej walić jak szalone.
Po kilku sekundach Stephen odwrócił się do Davida.
– Dziękuję, że wypożyczył mi pan pannę Jordan. Zapraszam do Wenecji na prezentację obrazów. Będzie pan miłym gościem w Ca’ Fortuna.
David wymruczał podziękowanie i skłonił się przed markizą.
Markiza spojrzała na Sophię.
– Do zobaczenia w Wenecji, signorina Jordan – pożegnała się sztywno.
Sophia odprowadziła gości do wyjścia.
– Gdyby zmieniła pani zdanie co do sprzedaży obrazu, zapłacę każdą sumę – powiedziała markiza przy drzwiach.
– Przykro mi, ale nie zmienię zdania.
Markiza odwróciła się gniewnie i wyszła bez słowa na ulicę.
– Proszę jej wybaczyć ten upór – odezwał się cicho Stephen. – Ginę zachwycił ten obraz. Nie znosi przegrywać. Zawsze na wszystko reaguje gwałtownie… Gdy czegoś chce, zachowuje się jak dziecko. Ale proszę się nią nie przejmować. – Uśmiechnął się i dodał: – Arrivederci, do poniedziałku.
– Do zobaczenia.
Jego słowa były uprzejme i oficjalne, ale w spojrzeniu szarych oczu dostrzegła coś głębszego, specjalnego. Obietnicę? Marzenie, które może się spełnić?
Zadzwoniła do niego, gdy już znała szczegóły wyjazdu.
– Pan Haviland? Mówi Sophia Jordan.
– Skoro będziemy razem pracować przez kilka tygodni, może będziemy sobie mówić po imieniu?
– Dobrze.
Podała mu datę i godzinę przylotu. Obiecał, że ktoś będzie na nią czekał na lotnisku.
– Mamy w Wenecji falę upałów – powiedział. – Weź letnie rzeczy i koniecznie kostium kąpielowy. Umiesz pływać?
– Tak, ale niezbyt dobrze. Nie pływałam od czasów szkolnych.
– W takim razie pojedziemy do Lido. Będziesz mogła potrenować. – Jego głos stał się bliższy i cieplejszy: – Czekam na ciebie. Arrivederci, Sophia.
– Arrivederci… Stephen.
Na łóżku leżały ubrania i szkatułka na biżuterię, z którą nie chciała się rozstawać. Sophia wyjęła z garderoby jeszcze kilka letnich sukienek i kolejną parę sandałów. Wszystko porządnie ułożyła w walizce.
Jej stary kostium kąpielowy nie nadawał się już do noszenia. Musiała kupić nowy.
Gdy skończyła pakowanie walizki, postanowiła podzielić się nowinami z panią Caldwell.
Chciała jej tylko powiedzieć, że dostała ciekawą propozycję pracy w Wenecji podczas wakacji. To wystarczyło. Pani Caldwell nie kryła podniecenia.
– Cudownie! – piała z zachwytu. – Włosi są tacy romantyczni… Poznałam tam Rossana Brazziego. Był wspaniały! Co za uroczy akcent… No i ten, który tu był… Pamiętam twarz, ale zapomniałam nazwisko… – Staruszka na pewno dalej by drążyła temat, ale zjawiła się Eva i Sophia zaczęła się zbierać do wyjścia. – Nie pracuj za wiele, kochanie. Miej z tego jak najwięcej zabawy – żegnała się pani Caldwell.
– Zostawię wam klucze do mieszkania.
– Zaopiekujemy się nim. Nie zapomnij wysłać nam pocztówki.
W poniedziałek było chłodno i znowu padał deszcz, gdy Sophia wczesnym popołudniem jechała na lotnisko. Lot przebiegał rutynowo i wkrótce usłyszała komunikat, że za chwilę będą lądować na lotnisku imienia Marco Polo.
Włochy, oślepiające słońcem i upałem, wydawały się odmiennym światem w porównaniu z zimną i szarą Anglią.
Sophia odebrała bagaż i przeszła do zatłoczonej hali przylotów.
– Ciao – usłyszała znajomy głos. Obok zmaterializował się Stephen Haviland.
Miał na sobie jasne spodnie i jedwabną koszulkę z krótkimi rękawami. Był opalony i uśmiechnięty. Wyglądał tak niesamowicie przystojnie…
Zaskoczona Sophia gapiła się na niego bez słowa.
– Wyglądasz na zdziwioną, że mnie widzisz – powiedział żartem.
– Nie mówiłeś, że to ty po mnie wyjdziesz. – Zaczerwieniła się.
– Nie byłem pewien, czy zdążę.
Wziął jedną ręką jej walizkę, a drugą objął ją w pasie i poprowadził do wyjścia.
– Mam nadzieję, że miałaś przyjemną podróż.
– Taaak, dziękuję – wydukała.
Czuła miły zapach jego wody po goleniu. Bliskość Stephena sprawiała, że nie mogła się skupić. Poprowadził ją do białego samochodu z otwartym dachem i włożył walizkę do bagażnika.
Gdy prowadził, ukradkiem spoglądała na jego twarz. W pewnym momencie odwrócił głowę i popatrzył na nią. Wydało jej się, że jego szare oczy przez moment stały się zielone.
– Zbliżamy się do Mestre – powiedział po chwili. – Wenecja jest na drugim końcu grobli.
Sophia rozglądała się wokół i nie mogła uwierzyć, że marzenie o zobaczeniu Wenecji ziści się już za chwilę.
– Po raz pierwszy powinnaś zobaczyć miasto z laguny – stwierdził Stephen, jakby czytał w jej myślach. – To najpiękniejszy widok. Niestety na razie musimy skorzystać z samochodu.
– Sądziłam, że w Wenecji nie ma aut.
– Bo nie ma. Piazzale Roma to najdalsze miejsce, gdzie możemy dojechać. Potem przesiądziemy się na łódź. Za minutę będziemy już na grobli – jej nazwa to Ponte della Liberta.
– Ile ma kilometrów?
– Około trzech i pół kilometra długości. Oprócz drogi są tu też tory kolejowe.
Wjechali na jeden z zatłoczonych pasów dla samochodów. Szyny biegły po lewej stronie.
– Dobrze znasz Wenecję? – zapytała Sophia.
– Bardzo dobrze. Urodziłem się w Palazzo del Fortuna i mieszkałem tu przez siedem lat. Zawsze kochałem Wenecję i chciałem tu zostać, ale kiedy w Stanach zmarł mój dziadek i zostawił ojcu cały majątek, rodzice zdecydowali się na wyjazd do Ameryki. A to jest właśnie Piazzale Roma – zmienił temat. – Po prawej główny parking dla samochodów.
Zatrzymał się przed budynkiem, który wyglądał na blok prywatnych garaży. Pomógł Sophii wyjść i wyjął jej walizkę z bagażnika.
Obok pojawił się parkingowy w uniformie. Skłonił się uprzejmie. Stephen dał mu kluczyki.
Potem poprowadził Sophię na drugą stronę zatłoczonego placu, pełnego ludzi i autobusów. Na obrzeżach znajdowało się kilka stoisk, gdzie sprzedawano pizzę, kanapki, zimne drinki i kawałki pokrojonych arbuzów.
Zeszli po schodkach na kamienną platformę, fondamenta. Teraz przed ich oczami roztaczał się widok zapierający dech w piersiach. Canale Grande i Wenecja jak ze snów.
Kanał był dużo szerszy, niż Sophia sobie wyobrażała. Na lśniącej błękitnej wodzie unosiło się mnóstwo łodzi różnych kształtów i rozmiarów – od czarnych gondoli i różnych motorówek do dużych zatłoczonych vaporetto. Wzdłuż fonda znajdowały się drewniane przystanie dla wodnych autobusów i kolorowe stoiska z jedzeniem, owocami, lodami, szklanymi wyrobami i wszelkiego typu pamiątkami dla turystów. Sophia była oczarowana. Oto Wenecja i jej niepowtarzalna atmosfera…
Sophia uniosła twarz i zorientowała się, że Stephen ją obserwuje. Kiwnął głową, jakby zaakceptował jej odczucia. W milczeniu, żeby czar nie prysł, zeszli po kamiennych schodkach do jednej z małych motorówek.
Stephen umieścił tam bagaż i pomógł wejść Sophii. Potem odcumował łódkę, włączył motor i ruszyli.
Po chwili wskazał wielki, stosunkowo nowoczesny budynek.
– To dworzec Santa Lucia. Wielu turystów dociera tu pociągiem.
Po chwili przepłynęli pod jedynym kamiennym mostem w zasięgu wzroku.
– Zawsze myślałam, że na kanałach jest mnóstwo mostów – zauważyła.
– Tak, są ich setki. Ale na Canale Grande tylko trzy, w tym Rialto.
Sophia podziwiała fasady pięknych starych budynków, rzeźbione marmurowe ozdoby pałaców i wspaniałych kościołów. Oboje rodzice znali to niezwykłe miasto, a ona ogląda je dopiero teraz.
Wszystko było dziwne i trochę egzotyczne, ale czuła się tu jak w domu, jakby była na swoim miejscu.
– Jak daleko jest do hotelu? – zapytała.
– Niedaleko, ale mam nadzieję, że może jeszcze zmienisz zdanie.
– Już zamówiłam pokój. Trochę za późno na zmianę.
Stephen posłał jej lekki uśmiech.
– Byłaby to dla mnie przyjemność, gdybyś zechciała zatrzymać się w Ca’ Fortuna.
– Dziękuję, ale wolę hotel. – Przypomniała sobie markizę.
– Dobrze. Oto i on. Tre Pozzi.
W recepcji okazało się, że nie ma rezerwacji na jej nazwisko. I nikt nie wiedział, jak to się mogło stać. Nie było żadnych wolnych miejsc. Zirytowana Sophia opuściła hotel.
– Jeśli nadal nie chcesz zamieszkać w Ca’ Fortuna – zaczął Stephen – pojedźmy do Biura Turystycznego, może znajdą ci jakiś pokój. Albo do Ca’ d’Orsini. Do domu Giny – wyjaśnił, widząc jej zdziwione spojrzenie. – Na pewno chętnie cię przyjmie.
– Sądziłam, że markiza mieszka w Ca’ Fortuna…
– To był jej dom, zanim poślubiła markiza d’Orsini. Czy nadal masz coś przeciwko, żeby się tam zatrzymać? – zapytał z lekką ironią. Szare oczy znowu wydały jej się zielone. – Pałac jest moją własnością i ja decyduję, kogo zapraszam.
Sophia wzięła głęboki oddech.
– Dobrze. W takim razie przyjmuję zaproszenie.
– Znakomicie, chociaż długo trwało, żeby wydobyć z ciebie prawidłową odpowiedź. – Lekko pocałował ją w usta, zanim usiadł za kierownicą motorówki.
Tytuł oryginału:
The Padova Pearls;
The Italian’s Blackmailed Mistress;
A Venetian Passion
Pierwsze wydanie:
Harlequin Mills & Boon Limited, 2007
Harlequin Mills & Boon Limited, 2006
Harlequin Mills & Boon Limited, 2005
Opracowanie graficzne okładki: Kuba Magierowski
Redaktor prowadzący: Małgorzata Pogoda
Korekta: Jolanta Rososińska
© 2007 by Lee Wilkinson
© 2006 by Jacqueline Baird
© 2005 by Catherine George
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2009, 2008, 2007, 2011, 2015
Opowiadanie Tajemnica starego portretu ukazało się poprzednio pod tytułem Wenecka przygoda, a opowiadanie Szantaż po włosku ukazało się pod tytułem Spotkanie w Wenecji.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i serii Opowieści z Pasją jest zastrzeżony.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-1382-0
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com