Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Summer żyje w cieniu pewnego tajemniczego wydarzenia.
Ryzykowna misja może okazać się szansą uwolnienia się od przeszłości. Dziewczyna musi skorzystać z niezwykłej siły swego umysłu, która pozwoli jej wytropić cel i odkryć prawdę.
Wtedy na jej drodze pojawia się Hal Robinson – młody, odważny żołnierz, który także skrywa pewien sekret. Muszą połączyć siły, aby uratować społeczność sawantów.
Czy będą umieli sobie zaufać w tej niebezpiecznej grze?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 360
Tytuł oryginału: SUMMER SHADOWS
Copyright © by Joss Stirling
This translation is published by arrangement with Oxford University Press
Copyright © for the Polish translation by Akapit Press Sp. z o.o.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Tłumaczenie: Emilia Kiereś Korekta: Adam Hemer Skład: Witold Kowalczyk
Wydanie I, Łódź 2018
ISBN 978-83-66106-26-0
Wydawnictwo AKAPIT PRESS Sp. z o.o. 93-410 Łódź, ul. Łukowa 18 B tel./fax: +42 680-93-70www.akapit-press.pl [email protected] [email protected]
Skład wersji elektronicznej: [email protected]
Dedykuję tę książkę Wam (tak, Wam!), moim wspaniałym Czytelnikom z całego świata, którzy wiernie podążają za braćmi Benedictami, za ich przeznaczonymi i przyjaciółmi, towarzysząc im w dobrych i złych chwilach.
Dziękuję, że wraz ze mną bierzecie udział w tej przygodzie.
Słońce wpadało przez okna do wnętrza kaplicy i rozlewało się w barwnie cętkowane jeziorka tuż obok mojej ławki. Miałam ochotę zdjąć buty i popluskać się w słonecznych promieniach.
Summer, powiedziałam do siebie, pamiętaj, gdzie jesteś. Wszyscy by pomyśleli, że oszalałaś. Pasaż zagrany na organach ponownie skierował moją uwagę na ceremonię ślubną, która zaraz miała się zacząć. Przestań chodzić z głową w chmurach.
Kaplica King’s College w Cambridge nigdy nie wyglądała tak pięknie. Bujne kwiaty przy ołtarzu buchały błękitem i szkarłatem. Siedziałam sama nieopodal ambony i patrzyłam, jak ławki zapełniają się przyjaciółmi i członkami rodziny. Mimo że pan młody pochodził ze Stanów, a krewni panny młodej rozsiani byli po całym świecie, szykowało się wielkie zgromadzenie. Nigdy nie widziałam tak wielu ekstrawagancko ubranych ludzi w jednym miejscu. Przyjaciele panny młodej, wywodzący się ze świata kostiumologów i projektantów mody, prześcigali się w zabawnej konkurencji na najniezwyklejszą kreację. Jak dotąd na laur zasługiwała kobieta w kapeluszu przypominającym startującą rakietę.
Podążając za wyimaginowanym torem jego lotu, podziwiałam światowej sławy sklepienie, wachlarze wycyzelowane w jasnym kamieniu, które wyglądały jak najdelikatniejsza koronka. Taką formę przybrałyby sonety Szekspira, gdyby nadać im materialną postać. Przez myśl przepłynął mi ulubiony fragment: Jako fale dążące ku żwirom wybrzeży – Tak nasze chwile spieszą ku odległej mecie…[1]
Uważaj, Summer! Co z ciebie za świr. Po raz kolejny sprawdziłam porządek nabożeństwa i upewniłam się, że tekst mam opanowany. Oczywiście wybrano nie Sonet 60, tylko 116: Nie ma miejsca we wspólnej dwojga serc przestrzeni[2]. Państwo młodzi poprosili mnie, bym go przeczytała, w mylnym przekonaniu, że prawdopodobieństwo zepsucia czegoś przeze mnie jest mniejsze niż w przypadku moich przyjaciółek. To prawda, że dzięki swojemu sawanckiemu darowi Misty miała skłonność do wyjawiania niewygodnej prawdy, a znów Angel łatwo się rozpraszała. Nie byłam jednak pewna, czym zasłużyłam na opinię opanowanego mówcy. Zwykle czułam się, jakbym chodziła po linie, a od katastrofy dzielił mnie jeden fałszywy krok.
Mój wzrok napotkał mosiężne oczy orła, który na rozpostartych skrzydłach podpierał ogromną Biblię. Spartaczysz to czytanie, mówiło jego spojrzenie, zatniesz się albo pomylisz linijkę.
Odwróciłam wzrok; nie powinnam pozwolić staremu orłu, żeby mnie onieśmielał. Taką padlinę mogłabym zjeść na śniadanie, ha! Pochodziłam z rodu Whelanów, a nasze nazwisko po irlandzku oznacza „Mały wilk”.
Nastrój mi się poprawił, kiedy Angel weszła między ławki. Z pozoru wyglądała jak istny anioł, ubrana w cudną sukienkę z morelowego szyfonu i odpowiednio dobrane sandałki na koturnie; jasne włosy przystrzyżone miała w boba sięgającego ramion. Kiedy weszła, obejrzało się za nią więcej niż kilka osób. Nie było to dla mnie zaskoczeniem, bo odkąd jej muzyczna kariera nabrała rozpędu, wizerunek Angel często pojawiał się w prasie muzycznej i plotkarskiej. Na szczęście ani trochę jej to nie zmieniło.
Usiadła na ławce obok mnie.
– O, Summer, powinnam była cię posłuchać. Już teraz strasznie bolą mnie stopy – jęknęła. – Ale te sandały wyglądały w sklepie tak bosko, że nie mogłam się oprzeć.
Zatknęłam jej za ucho pasemko włosów, które wciąż przylepiało jej się do ust pomalowanych błyszczykiem.
– Myślałam, że miałaś wskazywać miejsca gościom. – Był tu cały szwadron osób wskazujących miejsca, ponieważ zaangażowano do tego nie tylko przyjaciół, ale też wszystkich siostrzeńców i bratanków.
Angel parsknęła śmiechem.
– Miałam, ale Margot mnie zwolniła, bo ewidentnie rozpraszałam Marcusa.
– W jaki sposób?
Angel znacząco poruszyła brwiami.
– Nie mogłaś się pohamować? – spytałam żartobliwie surowym tonem. – Jesteśmy na ślubie.
Angel przycisnęła dłonie do piersi.
– Wiem. A czy może być coś bardziej romantycznego niż patrzenie, jak jeden z braci Benedictów w końcu bierze ślub ze swoją cudowną przeznaczoną? Oczywiście, że musiałam pocałować swojego przeznaczonego tylko po to, by mu przypomnieć.
Uśmiechnęłam się zadowolona, ale zarazem odrobinę zazdrosna o szczęście przyjaciółki. Po pewnych poważnych problemach, które pojawiły się, kiedy Angel i Marcus odkryli łączącą ich więź, ten związek przeszedł w łagodniejszą fazę – chociaż przy takiej mieszance charakterów nigdy nie było trudno o eksplozję. Oboje byli sawantami, jak wielu z obecnych na tym ślubie. Bycie sawantem oznacza, że mamy szczególny dar superczułej percepcji. Moc każdego z nas jest inna. Poza telepatią, którą umiemy się posługiwać wszyscy, Angel ma zdolność panowania nad wodą, a Marcus potrafi bezpośrednio wpływać na ludzkie nastroje poprzez muzykę. Mój dar jest zupełnie inny: czytam w myślach. Umiem też wyśledzić daną osobę poprzez sygnaturę jej umysłu, a nawet przejąć nad nim panowanie, jeśli mam wolę silniejszą niż ta osoba. Jeszcze nie spotkałam nikogo, kto miałby tę samą umiejętność. Wielu sawantów słusznie darzyło nieufnością tych, którzy potrafią wniknąć do wnętrza umysłów, nie była to więc cecha, o której chętnie rozmawiałam z innymi.
Angel mnie szturchnęła.
– Patrz, Summer, gwiazdy przybyły!
Obejrzałam się. Do kaplicy weszło właśnie sześciu braci Benedictów, którzy odprowadzili swoich rodziców na miejsca.
– To jakiś boysband. Myślałam, że na ślubie to panna młoda powinna być główną atrakcją.
– Nie dla dziewczyny, której puls jeszcze bije. Wyglądają doskonale, prawda?
Pan młody nie mógł wybrać jednego spośród swoich braci, więc jego drużbami zostali wszyscy. W pierwszym rzędzie będzie więc ciasno! Ubrani byli w garnitury o współczesnym kroju, w różnych odcieniach granatowego i szarego.
Angel poruszyła się na swoim miejscu.
– Gdybym nie była już połączona z najseksowniejszym chłopakiem na tej planecie, chyba rzuciłabym się na nich z beznadziejnym uwielbieniem.
– Myślę, że Diamond, Tarryn, Margot, Crystal, Phoenix i Sky mogłyby mieć zastrzeżenia – rzuciłam, odliczając na palcach kolejne przeznaczone Benedictów. – Bardzo bym nie chciała, żeby krew z twojego rozkwaszonego nosa splamiła suknię panny młodej.
Angel zachichotała.
– No dobrze, w takim razie to musiałby być Victor.
Mój wzrok przesunął się na trzeciego z braci, najbardziej powściągliwego z całej siódemki. Włosy miał dłuższe niż pozostali, ale na tę uroczystą okazję zaczesał je do tyłu. Nowością u niego była zadbana broda – pasowała do niego. Miał trzyczęściowy, srebrno-szary garnitur i krawat niebieski prawie jak nocne niebo. Misty, Angel i ja uważałyśmy Victora za zagadkę i często snułyśmy domysły na jego temat. Przyznawałyśmy, że kiedy o nim rozmawiamy, czujemy przyjemny dreszcz na plecach, stanowił bowiem doskonałe połączenie mężczyzny niebezpiecznego i bardzo miłego dla oka. Pracował dla FBI jako łącznik ze światem sawantów, praca wymagała więc od niego, by nie odkrywał wszystkich kart – było w nim jednak coś niepoznawalnego. Był najpotężniejszym kontrolerem umysłów, jakiego kiedykolwiek spotkałam, trzymał swój dar na krótkiej smyczy. Tak jak ja. Zostaliśmy ulepieni z tej samej gliny, ale Victor nie był blisko ani ze mną, ani, o ile wiedziałam, z nikim innym.
– Nie jestem pewna tej brody… Hmm, no dobra, może. Będę musiała się do niej przyzwyczaić. Nie wygląda na zbyt wesołego, co? – odezwała się Angel, która również przyglądała się Victorowi.
– A ty byś była wesoła? Wszyscy jego bracia znaleźli szczęśliwą przystań u boku swoich przeznaczonych, a on jeden został sam.
Teraz, kiedy moje przyjaciółki miały swoje pary – Angel Marcusa a Misty Alexa – i ja wiedziałam co nieco o tym, jak to jest być samotnym.
– Ten ślub musi być torturą dla każdego, kto nie znalazł przeznaczonego – dodałam.
Angel rzuciła mi przenikliwe spojrzenie.
– Jak myślisz, poradzi sobie? To był trochę niefart, kiedy Crystal mu powiedziała, że jego przeznaczona siedzi za kratkami w Afganistanie.
Nikt nie powinien czuć się nieszczęśliwy na tym ślubie. Na sekundę sięgnęłam po swój dar, szukając sposobu na pocieszenie Victora. Chronił swój umysł przed większością ludzi, utrzymywał energię na niskim poziomie; nigdy mu się nie przyznałam, że umiem przeniknąć przez tę blokadę. Skupiał się na tym, by inni go nie odczytali, ale moja zdolność polegała na przedostawaniu się do wnętrza niezauważalnie – była jak nocny desant za liniami wroga. Nie spotkałam jeszcze nikogo, kogo nie umiałabym odczytać.
– Och. – To, co znalazłam, było przygnębiające: bezmiar szarych wód pod burzliwym niebem. – Och. On jest w bardzo mrocznym miejscu.
Angel spojrzała na mnie szeroko otwartymi niebieskimi oczami.
– O mój Boże, umiesz zajrzeć do wnętrza Victora? Nie, to niemożliwe!
Przyznanie się do moich umiejętności zawsze jest krępujące. Nie chciałam wyjść na podglądacza.
– Odbieram tylko ogólne wrażenia, nie grzebię w tajemnicach.
– W mrocznym miejscu? W jakim sensie?
Delikatnie się rozłączyłam, nie chcąc, by Victor się zorientował, że go odwiedziłam. Nie zniósłby tego, zresztą może nie powinnam była myszkować, nawet z najlepszą intencją.
– Tak jakby zaraz miała się rozpętać burza.
Organy zaintonowały Przybycie królowej Saby na znak, że panna młoda jest gotowa. Wszyscy wstali.
– Potem powiesz mi więcej – szepnęła Angel.
Roztarłam gołe ramiona.
– Nie ma nic więcej do opowiadania. Nie zajrzę głębiej bez pozwolenia, wiesz o tym. Po prostu bądźmy dziś dla niego bardzo miłe, OK?
– Miłe dla Victora? Dla mnie to oznacza schodzenie mu z drogi. Jego zdaniem ja tylko przeszkadzam. – Angel trąciła mój but sandałkiem. – Ale ciebie uważa za wartościową. Ty z nim pogadaj.
Nie mogłam odpowiedzieć, bo u końca nawy pojawiła się Crystal, wsparta na ramieniu swojego ukochanego brata, Petera, i w otoczeniu innych bliskich. Ich ojciec umarł kilka lat temu i Brookowie wyprawili ślub w jego dawnym college’u, chcąc w ten sposób sprawić, by rodzina czuła jego bliskość w tej szczególnej chwili.
– Ojej! Tak chcę wyglądać na swoim ślubie – westchnęła Angel, kiedy Crystal stanęła na miejscu, w którym było ją dobrze widać.
Miała wąską, długą suknię, jak kolumnę, uszytą z białego jedwabiu. W poprzek gorsetu wiązanego na szyi biegły pliski, spódnice opadały od klamry na biodrze, przechodząc w obfity tren. Kręcone ciemnoblond włosy Crystal spięła leciutkim welonem, który spływał jej na plecy. Wyglądała klasycznie i nowocześnie zarazem, jak ożywiona, piękna grecka rzeźba. W ręce miała nastroszoną wiązankę egzotycznych kwiatów – czerwonych i niebieskich. Łagodne różyczki i kwiaty pomarańczy były nie dla niej.
– Więc to trzymała w tajemnicy – powiedziałam, podziwiając jej dzieło. Sama uszyła sobie suknię i zaprojektowała stroje dla druhen oraz dzieci niosących welon. Szły za nią jak mała flotylla, od najniższych do najwyższych. Najmniejsza dziewczynka była w niebieskiej sukience, jak do baletu, a kolory pozostałych przechodziły przez wszystkie odcienie niebieskiego aż do przytłumionej, zimnej szarości, w jaką ubrane były starsze druhny: Misty, Phoenix i Sky. Wszystkie trzy wyglądały elegancko w sukniach bez ramion, powtarzających krój sukni panny młodej.
Angel stawała na palcach, żeby wyjrzeć zza mnie.
– Xav oniemieje.
Przeniosłam uwagę na rząd braci Benedictów. Xav wpatrywał się w ołtarz, z miną zdradzającą zniechęcenie, ale kiedy stojący obok niego Zed go szturchnął, obejrzał się. Wyraz podziwu i zachwytu na jego twarzy był tak piękny, że łzy napłynęły mi do oczu. Nie wstydziłam się ulegać uczuciom: kiedy miałabym się rozklejać, jak nie na ślubie przyjaciółki?
– A ja chciałabym, żeby tak patrzył na mnie mój przeznaczony – powiedziałam cicho.
Angel współczująco uścisnęła moją dłoń i odezwała się telepatycznie:
Tak będzie.
*
Po wspaniałej ceremonii i wystawnym poczęstunku w namiocie na trawnikach u brzegów rzeki Cam uroczyste przyjęcie zaczęło się przeradzać w zabawę. Peter wygłosił urocze, płynące z głębi serca przemówienie, w którym opowiadał, jak wyjątkowa jest Crystal dla rodziny Brooków i jak bardzo wszyscy są z niej dumni. Jak można było przewidzieć, Xav nas rozśmieszył, kiedy tylko się odezwał. Crystal nalegała, żeby zerwać z tradycją i także pannie młodej pozwolić na kilka słów, po czym odwzajemniła się Xavowi równie pięknie. Drużbowie przemawiali na stojąco: najpierw bracia nieco popsuli reputację Xava, a następnie serdecznie ją odbudowali. Tylko Victor nie brał udziału w żartach, zachowując dla siebie przywilej wzniesienia toastu za druhny.
Nie umiałam się całkowicie odprężyć. Nastrój Victora stawał się coraz bardziej posępny; nawet kiedy nie starałam się go wyczuć, unosił się na obrzeżach mojej świadomości.
A potem na scenę za parkietem do tańca weszła kapela. Nie był to zwykły zespół złożony z muzyków grających dorywczo, jakie wynajmuje się na tę okazję. Na wiele tygodni przed ślubem Angel i Marcus posprzeczali się, który z ich dwu zespołów będzie miał zaszczyt grania na weselu. W końcu Margot, przeznaczona Willa, brata Xava, wtrąciła się i zadecydowała, że zagrają oba zespoły, ale głównym wokalistą będzie Kurt Voss, legenda rocka. Sky towarzyszyła im na klawiszach i saksofonie, Zed na perkusji. Ten zaimprowizowany zespół okazał się wspaniały – bez wątpienia pomogła mu też szczególna chemia, którą kipiała muzyka, kiedy Marcus używał swojego daru. Gdyby wszyscy troje nie mieli już podpisanych kontraktów, ta grupa – nazywająca się „Tropicielami” na cześć daru Crystal – miałaby przed sobą oszałamiającą przyszłość.
– Dopilnujcie tylko, żeby żaden fragment nie znalazł się na YouTubie – zastrzegł Kurt, zagrawszy cover Hej, Soul Sister na życzenie Xava.
Napełniwszy szklankę po raz kolejny, kręciłam się po obrzeżach parkietu, szukając Victora. Znalazłam go przy wyjściu, skąd obserwował swoich braci i rodziców tańczących z przeznaczonymi. Sawanckie dary wiążą się z pewnym ryzykiem: w chwili twojego poczęcia ktoś gdzie indziej na świecie otrzymuje odpowiednią połowę twojej mocy. Na ogół związek dwóch takich osób jest niesamowity, jak w przypadku Misty i Alexa: jej prawdomówność łączy się z jego darem perswazji, a jeden dar kształtuje i ulepsza drugi. Ale istnieje też ciemniejsza strona. Można nigdy nie znaleźć swojego partnera albo spotkać go i odkryć, że jego dar został zaprzepaszczony. To przytrafiło się matce Alexa i… nie pozwoliłam sobie na dokończenie tej myśli.
– Hej, Victor – stanęłam obok niego niezobowiązująco. Inaczej by mu się to nie spodobało.
Odwrócił się do mnie i odrobinę się rozpogodził.
– Summer. Wszystko w porządku? – Wskazał głową tańczące pary. Diamond, siostra Crystal, kołysała się rozmarzona w ramionach Trace’a, najstarszego z braci Benedictów. Czy pod jej błękitną jak niebo jedwabną sukienką rysował się mały brzuszek? Kiedy zamierzali nam o tym powiedzieć?
Zamrugałam, żeby cofnąć łzy. To niedorzeczne tracić mowę w obliczu nowego pokolenia Benedictów.
– W porządku, dziękuję. Na pewno cieszysz się z ich powodu, co?
– Miło widzieć, że moi bracia związali się tak dobrze. O żadnego z nich nie będę się już martwił.
– Oczywiście, że będziesz. Może i jesteś trzeci z kolei, ale masz zakodowaną w DNA mentalność starszego brata.
Uśmiechnął się.
– A ty? Niewiele wiem o twojej rodzinie. Masz rodzeństwo? Wydajesz się bardzo odpowiedzialna jak na siedemnastolatkę.
To była rola, od której nie mogłam się uchylić.
– Mam starszego brata. – Nie lubiłam rozmawiać o swojej rodzinie, ale trudno byłoby przekonać Victora, by mi zaufał, gdybym nie odpowiadała na najzwyklejsze pytania.
– Jest sawantem?
– Tak, ale ma się nie najlepiej.
– Czy to poważne?
– Można tak powiedzieć. – Widziałam, że czeka, aż rozwinę temat. – To choroba umysłu. Słyszy różne rzeczy, echa głosów, które kiedyś rozbrzmiewały w danym miejscu. To część jego daru, którego nigdy nie nauczył się kontrolować. W jego głowie powstaje taki hałas, że niezbyt umie odróżnić rzeczywistość od wszystkich tych widmowych głosów. Tak jakby nie miał filtra.
Victor lekko uścisnął moje ramię i puścił.
– Przykro mi. Myślę, że oboje wiemy, jak bardzo ciężko mają sawanci obarczeni chorobą psychiczną.
– Dziękuję. Trudno mi o tym rozmawiać. Chciałabym umieć mu pomóc, ale on ma ze mną szczególny kłopot.
– Bo umiesz zaglądać do środka.
– Tak. Wie, że widzę, jak małą kontrolę ma nad głosami, które słyszy, i go to zawstydza. Nie powinno, ale tak się dzieje.
Victor skinął głową, jak gdyby wiedział, jak to jest.
– Dla twoich rodziców to też trudne.
Gdyby tylko miał pojęcie!
– Więc jak, wszystko w porządku? – Skoro powiedziałam coś od siebie, czułam, że mam prawo spytać.
– Jesteś urocza, wiesz? Wszystko jest w porządku… albo będzie. – Spuścił wzrok na piwo, które wcześniej pił i o którym zapomniał. – Wznieśmy toast za nas: za niezrozumianych. – Uniósł szklankę.
Poczułam gęsią skórkę, kiedy dotarło do mnie, że Victor umie odczytać mnie tak samo jak ja jego. Z promiennym uśmiechem stuknęłam szklanką z gazowanym napojem z czarnego bzu o jego szklanicę. Naszym dzisiejszym zadaniem było udawać, że wszystko gra.
– Za niezrozumianych.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 William Szekspir, Sonet 60, tłum. St. Barańczak.
2 William Szekspir, Sonet 116, tłum. St. Barańczak.