Crow - A. Zavarelli - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Crow ebook i audiobook

A. Zavarelli

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pierwszy tom legendarnej zagranicznej serii o irlandzkich i rosyjskich mafiosach!

Myślała, że był zwykłym żołnierzem w szeregach mafii.

A on wkrótce mógł rządzić irlandzkim podziemiem.

Mackenzie Wilder jest zdesperowana. Jej przyjaciółka zaginęła, a policja nie robi nic, żeby ją odnaleźć. Talia była dla niej jak siostra, jak rodzina, której Mack nigdy nie miała. Kobieta postanawia, że zrobi wszystko, żeby dowiedzieć się, co się stało z przyjaciółką, nawet jeśli będzie musiała zapłacić za to najwyższą cenę.

Mackenzie ma pewne podejrzenia, gdzie może znaleźć odpowiedzi, których szuka. Musi wniknąć w szeregi jednej z najniebezpieczniejszych organizacji przestępczych w mieście i uzyskać informacje na temat tego, co się stało z Talią.

Jednak już pierwsza próba zdobycia uwagi mafiosów kończy się katastrofą i – co gorsza – kobietą zaczyna się interesować Lachlan Crow – drugi w kolejce do tronu mafijnego królestwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 421

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 10 min

Lektor: A. Zavarelli
Oceny
4,5 (3371 ocen)
2219
732
310
88
22
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwina1111

Całkiem niezła

średnia , ale sięgnę po kolejną część. Tylko nie cierpię tego ANO , ciężko przy dorosłych ludziach takie monotonne zwroty czytać . Ogólnie ciekawa książka
10
tea_girl_books

Całkiem niezła

serio muffiny całkiem spoko natomiast było kilka braków i nigdy tego jak była jakaś akcja to ja pomijałam klika stron bohaterka często myli się co myśli a robi co innego jest niezgodna samą sobą
10
Kaska99

Z braku laku…

Średnia
10
Aguska38

Całkiem niezła

Przeczytałam w odwrotjej kolejności bo zaczęłam od Ghost jednak gdyby było na obrót nie wiem czy bym się zdecydowała na 2 cześć
10
MonaLisa7005

Z braku laku…

Nie dokończyłam...
10

Popularność




Tytuł oryginału

Crow

Copyright © 2016 by A. Zavarelli

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2020

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Anna Strączyńska

Korekta:

Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska

Joanna Kasprzyk

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-467-2

PROLOG

Mackenzie

Nienawidzę gliniarzy.

Naprawdę, naprawdę ich nienawidzę. Szczególnie tutejszych gliniarzy. Człowiek nigdy tak do końca nie wie, na czyjej liście płac się znajdują. Użeranie się z nimi przez ostatnie pół roku wcale nie poprawiło ich wizerunku w moich oczach.

Pieprzeni gliniarze.

Wcale nie chcieli ze mną rozmawiać. Gdy zgłaszałam raport o zaginięciu, ledwo przyjrzeli się szczegółom sprawy. Podjęte czynności? Brak. Za każdym razem, kiedy widzą mnie na posterunku, przewracają tylko tymi pieprzonymi ślepiami. Gówno ich obchodzi zaginiona kobieta o wątpliwej reputacji. Tak jak tysiące jej podobnych w tym kraju została wessana w czarną dziurę i już nikt nigdy o niej nie usłyszy ani nie zobaczy. Ich rodziny i przyjaciele zdani są na łaskę systemu, który rozdziela śledztwa na podstawie tego, kto najładniej prezentuje się w gazetach lub kto najgłośniej krzyczy o nich w radiu lub telewizji. Na temat Talii nie krzyczy nikt poza mną, a to oznacza, że ode mnie zależy odkrycie tego, co się z nią stało.

Taka sama historia była z moim ojcem. Zapomnijcie o tym, że został brutalnie zamordowany. Zasłużył na ten los, bo był niezrzeszonym bokserem, który brał udział w podziemnych walkach. Zadawał się ze złymi ludźmi i musiał za to odpokutować. Tak właśnie działali tutejsi gliniarze. W ten sposób poradzili sobie ze sprawą śmierci mojego ojca oraz z trzynastolatką, którą zostawił. Zamietli to pod dywan i odłożyli na dno sterty spraw, które naprawdę mają znaczenie.

Byłam wtedy dzieciakiem, więc nie miałam nic do gadania. Teraz jestem dorosła – mam dwadzieścia dwa lata i niech mnie szlag, jeśli pozwolę, żeby to się powtórzyło. Ostatnie dziewięć lat mnie zahartowało, sprawiając, że stałam się kobietą o sercu ze stali. Tym razem nie dam za wygraną. Zrobię wszystko, co będzie trzeba, aby odnaleźć Talię. Podchodzę do tej sprawy bardziej osobiście niż którakolwiek z tych małp w mundurach.

I właśnie dlatego teraz tkwię w biurze jakiegoś tumana pracującego dla FBI. Mimo to i tak współczuję siedzącej naprzeciwko mnie kobiecie. To agentka Cameron – o czym informuje tabliczka i inne propagandowe przedmioty porozrzucane po całym biurku. Jeśli się im bliżej przyjrzeć, można z nich wyczytać coś o wewnętrznym funkcjonowaniu ich właścicieli. A biuro pani Cameron mówi mi, że ta kobieta pragnie czuć się kimś ważnym. Prawdopodobnie poświęciła pracy najlepsze lata swojego życia. Mimo to i tak utknęła, przerzucając papiery w biurze, i jedynym świadectwem jej kariery jest ta cholerna tabliczka.

Na jej zmęczonej twarzy dostrzegam zmarszczki goryczy. Wygląda tak, jakby przez całe życie nie miała ani jednego dnia radości. No ale z drugiej strony, czy ja taki miałam? Może właśnie to w niej nie daje mi spokoju. W jej oczach dostrzegam swoje odbicie. Pustą przyszłość, w której tylko koty będą czekały na mnie pod koniec dnia, aż wrócę do domu.

Wyobrażam sobie, że ma całkiem sporo tych sierściuchów. Jej nijakie, rude włosy zdają się nadal tkwić w latach osiemdziesiątych, a szary garnitur, który ma na sobie, w ogóle nie pasuje do bladej cery. Wsuwa okulary wyżej na nos i upija łyk z kubka oznajmiającego, że była w Disneylandzie. Wydaje mi się, że chociaż tyle ją spotkało w życiu.

– Proszę posłuchać, eee… – Spuszcza wzrok na leżące przed nią papiery, chcąc odnaleźć moje imię. To samo, które już powtórzyłam jej dwukrotnie.

– Mackenzie – odpowiadam.

– Tak, Mackenzie. – Prostuje plecy i wzdycha. – Rozumiem pani frustrację. Naprawdę, rozumiem. Wiem, że na to nie wygląda, ale śledztwo cały czas jest w toku i obiecuję ci, rozwiążemy tę sprawę.

Złość gotuje się we mnie niczym lawa, grożąc, że w każdej chwili się rozleje, niszcząc wszystko wokół mnie. Jak Boga kocham, te dupki są zaprogramowane tak, aby w kółko powtarzać jedno i to samo. A ja mam dość słuchania tej samej, starej śpiewki. Przez całe życie karmiono mnie takimi bzdurami. Rodziny zastępcze, pracownicy socjalni, policja i wszyscy inni zawsze mówili, że wiedzą, co jest dla mnie najlepsze. Odbijałam się od poszczególnych elementów systemu niczym piłeczka pingpongowa tak często, że ledwie wystarcza mi sił na dalszą walkę.

Właśnie tego chcieli: żebym wróciła do domu i się poddała. Zakładają, że gdy w końcu miesiące staną się latami, ból w końcu zniknie i zapomnę o tym, że Talia kiedykolwiek istniała. Jednak tak się nie stanie. Nigdy z niej nie zrezygnuję.

Biorę głęboki wdech i przesuwam zniszczoną fotografię po blacie biurka. Zdjęcie o wymiarach dziesięć na dwanaście i pół przedstawia rzadki oraz niepozowany obraz. Talia uśmiecha się, patrząc przez ramię najczystszymi oczami, jakie kiedykolwiek widzieliście. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie była bardziej uśmiechnięta. Nawiedzało ją zbyt wiele demonów, ale udało mi się uchwycić ten moment na kliszy; jest on dla mnie najcenniejszy. Chcę, żeby wiedzieli, że była prawdziwą osobą, o prawdziwych uczuciach. Co więcej, jeśli moje własne śledztwo mnie czegoś nauczyło, to tego, że media uwielbiają mówić o dziewczynach z uroczym uśmiechem.

– Pani spojrzy na jej twarz – błagam. – Pani spojrzy na tę dziewczynę. Nie na numer jej sprawy, tylko na jej twarz. Nie jest żadną ulicznicą, dziewczyną na telefon czy kimkolwiek, do cholery, pani myśli, że jest, i to czyni ją mniej ważną osobą. Nie bierze narkotyków, nie jest żadną kryminalistką. Nazywa się Talia Parker.

Moje usta zaczynają drżeć, lecz mówię dalej. Nie jestem płaczką. Gdyby był tu mój ojciec, powiedziałby, żebym pozbierała się do kupy. Emocje są luksusem, na który Wilderowie nie mogą sobie pozwolić. Ta filozofia stała się nieodłączną częścią naszej relacji, będąc jej wzmocnieniem albo skazą na niej, w zależności kto jak na to patrzy. Mówił, żebym nie płakała, więc nie płakałam. Powtarzał, żebym nikim się nie przejmowała, więc się nie przejmowałam. Stłamsiłam to wszystko i zamknęłam głęboko w sobie. Prawdę mówiąc, to czuję zbyt wiele, lecz nie zauważylibyście tego po mnie. Nikt tego nie robi.

Bo zawsze nad sobą panuję.

Jednak po sposobie, w jaki agentka Cameron na mnie teraz patrzy, moglibyście pomyśleć, że jestem histeryczką. Ale mam gdzieś to, co ona myśli. Muszę tylko do niej dotrzeć.

– Dorastałyśmy w jednej rodzinie zastępczej. – Z mojej piersi wyrywa się zduszony śmiech. – To takie banalne, prawda?

Mój głos brzmi teraz jak głos wariatki, tak samo wyglądają oczy wytrąconej z równowagi agentki Cameron. Tak czy siak brnę naprzód.

– Będzie to pani wiedziała, jeśli przeczyta jej akta. Pani wie, że ona już raz wymknęła się spod kontroli. Proszę…

Trzeba przyznać, że agentka Cameron spojrzała na twarz Talii. Przynajmniej przez dobrą minutę słuchała moich słów. Ten maleńki akt dobroci sprawił, że czuję się lepiej. Większość innych ludzi nie potrafiła zrobić nawet tego.

– Jest bardzo ładna – odchrząkuje agentka Cameron i przesuwa zdjęcie w moją stronę. – Jeśli się czegoś dowiemy, obiecuję, że się z panią skontaktujemy, panno Wilder.

Ściany zbliżają się w moją stronę. Wszystko zaczyna blaknąć i się kurczyć. Mam ochotę krzyczeć. Uderzyć w coś. Zachowywać się jak kompletna wariatka. Mam ochotę rozwalić to żałosne biuro i wdeptać tabliczkę z jej nazwiskiem w podłogę.

Zamiast tego, raz jeszcze nabieram powietrza. To by wcale nie przysłużyło się mojej sprawie.

– A co z dowodem, który wam dostarczyłam? – żądam odpowiedzi.

Agentka Cameron marszczy brwi i wertuje wyciągi bankowe Talii oraz wszystkie informacje, które do tej pory zdołałam zgromadzić, choć i tak nie ma tego dostatecznie wiele. Wiem o tym, że chwytam się brzytwy.

– To tak naprawdę nie są dowody – oznajmia. – To wszystko dowodzi temu, że co dwa tygodnie wpłacano gotówkę na jej konto bankowe. Nie mając czeku, nie mamy żadnego śladu, od kogo pochodziły te pieniądze.

– Są od nich. – Zaciskam dłonie w pięści. – Przysięgam to pani.

Jej wargi opadły i wiem, że za chwilę wywali mnie z gabinetu.

– A co z innymi dziewczynami? – naciskam. – Nie uważa pani za dziwne tego, że w ciągu minionego roku w okolicy wzrosła liczba zaginięć? I dotyczą one młodych, atrakcyjnych dziewczyn. One gdzieś muszą być.

– Mogę panią zapewnić, że przyglądają się temu nasi najlepsi agenci – oznajmia. – Ale na chwilę obecną nie widzimy związku między tymi dziewczynami a Slainte. Pani przyjaciółka jest jedyną osobą, która ma związek z klubem, i jeśli to, co pani mówi, jest prawdą, i tak nie mamy na to dowodów.

– Wyślijcie agenta pod przykrywką – nalegam. – Przekonacie się.

– Nie mamy wystarczających środków, żeby zrobić coś takiego – oświadcza. – Mamy związane ręce w przypadku braku cienia dowodu.

Dowód.

Wszystko się do tego sprowadza. A oni oczywiście nie będą ich zostawiali. To jebana mafia. Czego policjanci oczekują? Wielkiego neonu mówiącego: „robimy tu podejrzane interesy”? Jestem pewna, że federalni są tego świadomi. Wszyscy w mieście są. I na tym polega problem. Człowiek nigdy nie wie, który z tych dupków gra w ich drużynie.

Tupię nogą i strzelam oczami po biurze jak jakaś ćpunka. Nienawidzę ograniczeń. Tych szarych ścian oraz smrodu nieświeżego powietrza. Dowód. A skąd ja go wezmę?

Wzbijam wzrok w oczy agentki Cameron i składam najodważniejszą propozycję:

– Wyślijcie tam mnie – oferuję. – Pójdę pod przykrywką. Nie musicie mi płacić. Możecie ze mną współpracować czy jakkolwiek, do cholery, to określicie.

Jej usta przypominają wąską linię, a powieki przysłaniają oczy.

– Nigdy byśmy nie wyrazili zgody na coś takiego, panno Wilder – stwierdza stanowczo. – Więc niech pani nie wpada na żadne genialne pomysły.

Chwyta nieodzowną białą wizytówkę, z którą zamierza mnie odesłać, po czym wstaje. Idę w jej ślady, bo oczywiste jest to, że nie znajdę tu pomocy.

– Jeśli przyjdzie pani do głowy cokolwiek, co mogłoby pomóc w sprawie, proszę dzwonić na ten numer.

Biorę od niej karteczkę i zgniatam ją w pięści, jednocześnie posyłając jej lodowaty uśmiech.

– Dziękuję, za poświęcenie mi czasu – mówię.

Wychodzę na zewnątrz i wskakuję do taksówki, dochodząc do własnych wniosków. Agentka Cameron jest w błędzie. Siedząc na skrzypiącej winylowej kanapie w taryfie śmierdzącej salami, uśmiecham się pusto. Bo czy jej się to podoba, czy nie, uważam swój pomysł za dobry. W rzeczywistości to najlepszy, pieprzony, pomysł, jaki miałam w ciągu minionego pół roku.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Lachlan

Miasto wydaje się wyblakłe, gdy stoimy pod szarym bostońskim niebem, uczestnicząc w irlandzkim pogrzebie dziadka, którego nigdy tak naprawdę nie miałem okazji poznać.

Chłopaki jeden po drugim wychodzą na przód i wygłaszają mowę pożegnalną. Stojący obok mnie Niall i Ronan milczą. Jesienny wiatr niesie słowa kondolencji wypowiadanych słabym, ledwo słyszalnym głosem. Mam kompletnie przemoczone ubranie, a powietrze jest rześkie po burzy.

Gdy przychodzi moja kolej, staję przy trumnie i – jak często bywa – brakuje mi słów. Kiedy staruszek był jeszcze na tym świecie, żaden z nas nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Jak więc teraz mogłoby być inaczej?

Biała lilia, którą trzymam w ręce, więdnie na moich oczach. Poza mną Carrick był jedynym Crowem. Jego ostatnia wola jest obciążeniem mojej duszy. To brzemię, by był ze mnie dumny, brzemię kontynuowania jego spuścizny i przedłużenia linii naszego rodu. Jak mógłbym odmówić umierającemu człowiekowi, który wygłaszał swoje ostatnie nadzieje, krztusząc się każdym cholernym haustem powietrza?

I to nie były puste obietnice. Każde wypowiedziane przeze mnie w ostatnich chwilach jego życia słowo było przysięgą. Sprawię, że będzie ze mnie dumny. Jeśli będzie trzeba, będę kroczyć jego śladami aż do samych bram piekła, tylko po to, by dotrzymać danego mu słowa. Człowiekowi, który mnie wychował. Człowiekowi, który dał mi wszystko.

Pośród szeptów katolickiej modlitwy zebrani rzucają kwiaty na drewniane wieko trumny, która po chwili zostaje opuszczona na dno dołu. Razem z Niallem wykonujemy ponownie znak krzyża, recytując przy tym słowa kodeksu, którym Carrick kierował się przez ostatnie trzydzieści lat. Tego samego kodeksu, którym również my wszyscy się kierujemy.

– Rodzina, lojalność, honor i krew. Tylko te rzeczy są prawdziwe.

Niall pozwala mi spędzić chwilę nad grobem, a potem pochyla głowę.

– Chodź, przejdziemy się.

Na cmentarzu panuje ponura atmosfera, całe to miejsce przesiąknięte jest śmiercią i towarzyszącym jej żalem. Trawę pod naszymi stopami pokrywa warstwa jesiennych liści. W moim sercu nie ma miejsca na smutek. Dawno temu pogodziłem się ze śmiercią. Żaden człowiek nie przychodzi na ten świat, oczekując nieśmiertelności. Carrick – tak samo jak ja – byłby zaszczycony, oddając życie za syndykat.

Nie zamierzam jednak teraz tego rozpamiętywać, później przyjdzie na to czas. Posłusznie wchodzę za Niallem po kamiennych stopniach kościoła świętej Marceliny z Trewiru. Masywne dębowe drzwi otwierają się bez najmniejszego problemu. Drewniane ławki stoją ustawione wzdłuż nawy, powietrze wypełnia skrucha oraz woń wina. Dochodzę do końca nawy, klękam, po czym odmawiam modlitwę za zmarłych.

Nie uważam się za dobrego człowieka, jak w przypadku każdego katolika grzechy ciążyły na moim sumieniu. Gdy miałem osiem lat, mama powiedziała mi, żebym nie był taki, jak ojciec. Więc oczywiste jest, dlaczego pragnąłem takiego życia. Wybrałem, jaką życiową ścieżką chcę kroczyć, i wybrałbym ją ponownie. Idea naszej ekipy opiera się na lojalności, honorze i rodzinie – są to wartości, które cenimy najbardziej. Dbamy o siebie, chronimy się nawzajem i kierujemy się moralnością, mimo że nie prowadzimy uczciwych interesów. Jeżeli mam splamić duszę jakimś złym uczynkiem, będzie to moja decyzja. A jeśli za popełnione na ziemi grzechy będę musiał zapłacić, idąc do piekła, niech tak będzie.

Ta rodzina jest jedyną, jaka mi pozostała.

Po chwili Niall siada obok mnie i wyjmuje z wewnętrznej kieszeni marynarki piersiówkę. Nie przejmuje się formalnościami czy kwestiami religijnymi. Ten człowiek dawno temu dał sobie spokój z Bogiem. Dzisiejszego dnia modlił się jedynie po to, by okazać szacunek Carrickowi.

Podaje mi piersiówkę, którą od niego odbieram, po czym pociągam mały łyk. Niall zawsze ma dobre trunki. Cały czas siedzimy w kompletnej ciszy, skupiając wzrok na znajdującym się przed nami ołtarzu. Jako przywódca, Niall swoją stoicką postawą wzbudza większy strach niż kiedykolwiek jakiś pyskaty półgłówek.

Wkłada rękę do kieszeni, a gdy ją wyjmuje, przez dłoń obleczoną skórzaną rękawiczką ma przewieszony należący do mojego dziadka medalik świętego Antoniego.

– Chciał, żebyś go dostał, synu.

Przesuwam palcami po pokrytej wzorem złotej powierzchni, a wewnątrz mnie narasta ból, jakiego nigdy nie czułem. Mógł wybrać każdego innego świętego, lecz zdecydował się właśnie na tego. Carrick nigdy nie bał się śmierci, bardziej lękał się utraty duszy.

– Wiem, że cierpisz, Lachlanie – mówi Niall. – Nie miałeś wystarczająco czasu, żeby go poznać.

– Nie, nie miałem.

Piętnaście lat nie wystarczyło, aby poznać człowieka takiego jak mój dziadek. Biorąc pod uwagę naszą relację, nie wydaje mi się, że można by było to osiągnąć nawet w ciągu pięćdziesięciu lat. Sprawy nie ułatwiał też fakt, że był bardzo cichym mężczyzną. Był co prawda silny i pełen dumy, lecz zawsze skryty. Nigdy nie widziałem w nim ojcowskiego wzorca. Nigdy go za niego nie uważałem, odkąd w wieku szesnastu lat pojawiłem się na progu jego domu, a on mnie przyjął.

Tak naprawdę nigdy mi to nie przeszkadzało. Mój dziadek należał do zupełnie innego pokolenia: takiego, które wierzyło, że potomstwo powinno być silne i wierne. A ja byłem szczęśliwy, mogąc pójść w jego ślady. W wieku szesnastu lat wprowadzono mnie do Syndykatu MacKenna. Dzień, w którym złożyłem przysięgę krwi, był najbardziej wzniosłym dniem w całym moim życiu. Carrick nigdy tego nie przyznał, ale również był dumny.

Zaczynał w starym stylu. Napady na banki oraz opancerzone furgonetki. Narkotyki i hazard. Na tym się znał. To były jedyne metody, jakie znał. To on wprowadził mnie do grupy, niemniej to siedzący obok mnie człowiek sprawił, że jestem tym, kim jestem. Przez ostatnie dziesięć lat był moim mentorem. Przyjął rolę, której Carrick nie potrafił sprostać. Wspólnymi siłami doprowadziliśmy do tego, że nasza ekipa wkroczyła we współczesność. Carrick walczył z tym na każdym kroku. Dzisiejszy syndykat nie jest już mafią mojego dziadka. Niall wierzył, że jedynym sposobem, abyśmy mogli się rozwijać, jest naprawienie naszych błędów. Ostatecznie Carrick się uspokoił.

Teraz to i tak już nie ma znaczenia. Carrik odszedł. Medalik świętego Antoniego pali mnie w dłoń. Mój ród jest martwy. Jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek zawarcia sojuszu z Rosjanami, lecz straciliśmy jednego z nas. To nie było zbyt sprawiedliwe poświęcenie.

Teraz zaczną się zmiany. Od jakiegoś czasu da się je zauważyć w relacji między mną a Niallem. Ciężar odpowiedzialności. Obowiązek udowodnienia lojalności mężczyźnie siedzącemu obok oraz potwierdzenia swojego oddania syndykatowi. Ciężko będzie zająć miejsce Carrika, jednak nie ma nikogo bardziej chętnego ode mnie, aby to zrobić. Niall nie podda się tak łatwo. Sean rzuci mi wyzwanie, żeby walczyć o tę pozycję. Przez urodzenie ma większe prawo, niż ja kiedykolwiek będę miał, by zostać następcą Nialla, niemniej chcę to osiągnąć. Tak bardzo tego pragnę, że czuję w ustach smak tego pragnienia.

– Sądzisz, że jesteś gotowy na to, co będzie dalej? – pyta Niall.

– Ano.

Krew zostanie przelana. Polecą głowy, a w przyszłości zabiją weselne dzwony.

Jedynie przed tym ostatnim się wzbraniam, ale zrobię to, jeśli Niall mnie wybierze. Nie istnieje coś, czego bym nie uczynił dla syndykatu. Aby przypieczętować ten sojusz i zrobić dla Carricka to, co należy, wezmę Rosjankę za żonę, a wraz z nią zajmę należne miejsce prawej ręki Nialla.

Nikt ani nic nie stanie mi na drodze.

– Chciałbym się tym zająć – oświadczam.

Wpatruje się we mnie ciemnymi oczami, w których połyskuje szacunek. Wszystko w Niallu jest mroczne, począwszy od włosów aż po rysy jego twarzy. Ludzie kulą się i radują w jego obecności. Jest okrutny, ale również sprawiedliwy. Właśnie dlatego wiem, że przystanie na moją prośbę.

– Nie spodziewałbym się niczego innego. – Zapada cisza, a ja przez ten czas mam moment na przemyślenie sprawy. – Możesz wyruszyć jutro.

– Dzisiaj – nalegam. Ocenia mnie wzrokiem, próbując wybadać, czym się kieruję. – Dzisiaj jest pogrzeb – zauważam. – Nie będą się nas spodziewali. Już i tak poczynili pewne kroki, żeby zmienić termin dostawy na niedzielę. Szykują się na oczywiste.

Niall bębni palcami o piersiówkę, a potem kiwa głową.

– Niech Ruscy się nimi zajmą. Niech to będzie dowód naszej wdzięczności.

Zaciskam palce na medaliku z siłą wpompowanej do moich żył adrenaliny. Żądzy krwi. Zemsty.

Dzisiejszej nocy poczuję jej smak.

Niall zerka na zegarek, a potem wstaje.

– No cóż, powinieneś się streszczać, jeśli masz wyjechać wieczorem.

Razem ruszamy w kierunku frontowych drzwi. Przed rozejściem się każdy w swoją stronę klepie mnie w ramię i zaciska na nim palce.

– Straciłeś dziadka – mówi. – Ale wiedz, że zawsze będę uważał cię za syna.

***

– A więc to tu? – Rory patrzy, z zajmowanego przez nas miejsca, na ścieżce na zniszczony dom. – I pomyśleć, że pizdy tu mieszkają.

Nikt z nas nie ma wyrzutów sumienia z powodu tego, co się za chwilę wydarzy. Ten ormiański gang z każdym dniem rośnie w siłę. Nadepnęli nam na odcisk, a będąc dokładnym, to nadepnęli na odcisk również Rosjanom. Nie chodzi jednak tu tylko o nas. Słyszałem, że Włosi też mają z nimi jakieś problemy.

Nadepnięcie na odcisk to jedno, ale strzelanie do sklepu, w którym mój dziadek spotykał się z Rosjanami? To coś zupełnie innego. Tylko w jeden sposób mogą za to zapłacić.

Ronan zajmuje miejsce przy moim boku, a reszta chłopaków idzie za jego przykładem.

– No to jak zamierzasz to zrobić? – pyta.

– Właśnie, boss – naśladuje go Sean. – Jak chcesz to zrobić?

Wchodzimy na ganek i wydaję im tylko jeden rozkaz:

– Zabić wszystkich.

ROZDZIAŁ DRUGI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZECI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

EPILOG

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

PLAYLISTA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

O AUTORCE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.