Cygański Diabeł - Melisa Bel - ebook + książka
BESTSELLER

Cygański Diabeł ebook

Bel Melisa

4,4

65 osób interesuje się tą książką

Opis

Sara Stewart nie ma łatwego życia. Zależna od swego brutalnego kuzyna liczy dni, kiedy wreszcie się od niego uwolni. Sprawa jednak się komplikuje, gdy ten oznajmia jej, że zamierza się z nią ożenić.

Gdy któregoś dnia omal nie pozbawia jej cnoty, dziewczynie z trudem udaje się uciec. Ma już dość bezsilności, prosi więc o pomoc zawodowego pięściarza Marcusa Huntera, znanego jako Czarny Diabeł.

Choć Marcus uczy samoobrony tylko mężczyzn, pod wpływem chwili zgadza się trenować Sarę.

Co sprawiło, że ten znudzony życiem, cyniczny człowiek złamał zasady, którymi się od zawsze kierował?
Czy była to odwaga i determinacja, które ujrzał na twarzy dziewczyny?

A może chodziło o niezwykłe przyciąganie, które poczuł, gdy tylko jego ciemne oczy spotkały się z fiołkowym spojrzeniem Sary…?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 276

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (661 ocen)
400
140
83
33
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agafuczylo

Całkiem niezła

Czyta się dobrze, lekka lektura, ale zdecydowanie najsłabsza z dotychczasowych. Niby coś się dzieje, a jednak akcji mało. Po poprzednich książkach spodziewałam się czegoś lepszego.
40
AgaWiktoria

Nie polecam

Nudna… zero emocji
40
RomansOczamiKochanka
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Na książkę Melisy Bel trafiłem niespodziewanie, błądząc w zakamarkach Internetu podczas poszukiwania doznań płynących z nowych dla mnie form twórczości. Opis okładki przyciągnął moją uwagę niczym zaintrygowane oczy bohaterów jej powieści, gdy pierwszy raz napotkały swoje spojrzenie. Brnąłem w to dalej, postanawiając odkryć co ma mi do zaoferowania wnętrze. W pierwszej chwili uderzył mnie sposób przekazywania myśli i emocji autorki, współgrający z łatwością jaką przenika do mojego umysłu. Skuszony tajemnicą bezgranicznej, spełnionej miłości kolejny raz otworzyłem przed sobą wizję głębokiej tęsknoty i pożądania :) Decydując się na romans historyczny chciałem porównać moje własne doświadczenia, konfrontując je z romantyczną stroną kobiety. To nie będzie tylko typowa recenzja, a przede wszystkim odczucia towarzyszące czytaniu tej książki z perspektywy mężczyzny w którego życiu ważną rolę odgrywają, zarówno aspekty świata duchowego jak i zmysłów. Udajmy się do XIX-wiecznej Anglii, gdzie ...
10
Stream_of_consciousness

Całkiem niezła

Czyta się nawet dobrze, ale postaci są płytkie, trudno uwierzyć w ich motywację (zwłaszcza Marcusa). Większość książki to budowanie napięcia erotycznego ;) a motyw "kryzysu" tak naciągany, że myślałam, że rzucę książką ;)
10
anetamariaczajkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze cudowna!
10

Popularność




Re­dak­cja i ko­rektaPau­lina Pa­rys
Pro­jekt okładkiMe­lisa Bel
Zdję­cie na okładce© D-Ke­ine, © ku­pi­coo
Skład i ła­ma­niePan­Da­wer DtP Stu­dio, www.pan­da­wer.pl
Co­py­ri­ght © by Me­lisa Bel
Wy­da­nie I, Wro­cław 2023
ISBN 978-83-965763-4-7
Strona in­ter­ne­towawww.me­lisa-bel.pl
ZNAJ­DZIESZ MNIE TEŻ TU­TAJ: Fa­ce­book: @me­lisa.bel.au­torka In­sta­gram: me­lisa.bel.au­torka E-mail: me­lisa.bel.au­[email protected]

Układy z Dia­błem

[...]

– Je­śli to znowu hra­bina Thomp­son, prze­każ jej ode mnie, że je­stem za­szczy­cony jej pro­po­zy­cją, ale grzecz­nie od­ma­wiam. I nic nie wpły­nie na zmianę mo­jej de­cy­zji, na­wet je­śli bę­dzie so­bie urzą­dzać co­dzienne piel­grzymki do mo­jego klubu. Nie mam czasu na ko­biece gierki – po­wie­dział sta­now­czo i już za­mie­rzał odejść do swo­jego pod­ziem­nego kró­le­stwa, gdy Amar znów się ode­zwał:

– Ale to ra­czej nie jest ona. – Po­dra­pał się po po­liczku do reszty zmie­szany. Nie lu­bił wpra­wiać swego pana w zły na­strój. Do­brze wie­dział, że Hun­ter nie apro­bo­wał ko­biet w klu­bie, gdyż są­dził, że tylko roz­pra­szają ćwi­czą­cych. Chyba że sam je do sie­bie za­pra­szał. To zu­peł­nie co in­nego.

– Nie ona? – Mar­cus za­trzy­mał się. – Przed­sta­wiła się?

– Tak. Tak zro­biła. – Amar ski­nął za­pal­czy­wie głową i za­milkł.

De­vil uniósł do góry ciemną brew.

– Czyli? Jak się na­zywa? – spy­tał znie­cier­pli­wiony.

– Ach! No... eee.... Sara... ja­kaś tam... Nie pa­mię­tam już. Wy An­glicy ma­cie ta­kie skom­pli­ko­wane na­zwi­ska. – Za­śmiał się, lecz wi­dząc nie­za­do­wo­loną minę pra­co­dawcy, prze­stą­pił nie­spo­koj­nie z nogi na nogę. – Ale tam sie­dzi! – Wska­zał ręką, jakby to miało w czymś po­móc. – W tym po­ko­iku, zna­czy się w biu­rze. Musi pan do niej pójść, bo ina­czej bę­dzie tam cze­kać w nie­skoń­czo­ność!

Mar­cus wes­tchnął prze­cią­gle.

Miał dzi­siaj ochotę po­tre­no­wać, jed­nak naj­wi­docz­niej musi zmie­nić swoje plany.

Sara, Sara... Nie przy­po­mi­nał so­bie, by znał ko­go­kol­wiek o tym imie­niu.

Bez słowa ru­szył do nie­wiel­kiego po­miesz­cze­nia, w któ­rym spo­rzą­dzał wszyst­kie re­je­stry i spo­ty­kał się z no­wymi klien­tami. Kim­kol­wiek była ta „Sara”, za­mie­rzał po­zbyć się jej jak naj­szyb­ciej. Je­śli to ko­lejna ślicz­notka, która chciała za­znać dresz­czyku emo­cji z Czar­nym Dia­błem, to szybko ostu­dzi jej za­pały.

Już od dawna prze­stały go ba­wić prze­lotne zna­jo­mo­ści z przed­sta­wi­ciel­kami płci pięk­nej. Więk­szość ko­biet trak­to­wała go jak ja­kieś eg­zo­tyczne cudo, które do­star­czy im, znu­dzo­nym wdo­wom czy żo­nom, roz­rywki. Jemu jed­nak tego typu za­bawy się znu­dziły. Oczy­wi­ście wciąż po­do­bał się ko­bie­tom, miał za­le­d­wie trzy­dzie­ści dwa lata i był w do­sko­na­łej for­mie, lecz z cza­sem wszystko zda­wało mu się nie­warte wy­siłku.

Kiedy wszedł do środka, za­uwa­żył, jak dziew­czyna drgnęła nie­spo­koj­nie.

Nie na­le­żała do wy­so­kich, wy­star­czył je­den rzut oka, by to stwier­dzić. Sie­działa na sa­mym brzegu wy­słu­żo­nego krze­sła, jej syl­wetka była wy­pro­sto­wana i smu­kła. Na ra­miona opa­dały ja­sne, gę­ste włosy, które były dłu­gie aż do pasa. Sam ich po­ły­skliwy, złoty ko­lor spra­wiał, że chciało się za­głę­bić w nich dło­nie i spraw­dzić, czy rze­czy­wi­ście są tak je­dwa­bi­ste, na ja­kie wy­glą­dają.

De­vil dawno nie po­my­ślał cze­goś tak ab­sur­dal­nego. Na­tych­miast przy­wo­łał się do po­rządku.

– Po­chle­bia mi pani przy­by­cie, jed­nak z ja­ką­kol­wiek pro­po­zy­cją pani przy­szła, nie je­stem za­in­te­re­so­wany – po­wie­dział su­ro­wym to­nem, otwie­ra­jąc drzwi na oścież, tak by mo­gła jak naj­szyb­ciej wyjść z jego biura.

Do­strzegł, że jej plecy się usztyw­niły. Wciąż sie­działa do niego ty­łem, lecz cała jej po­stawa świad­czyła o tym, jak bar­dzo jest spięta.

Je­śli zra­nił jej dumę, miał tylko na­dzieję, że nie za­cznie pła­kać lub krzy­czeć. Nie zno­sił hi­ste­ry­czek.

– Kilka lat temu po­wie­dział mi pan, że je­śli będę po­trze­bo­wała po­mocy, mogę się o nią do pana zwró­cić – usły­szał jej głos. Czy­sty, bar­dzo ko­biecy i za­ska­ku­jąco miły dla ucha.

Za­wa­hał się. O czym ona mó­wiła?

– Kilka lat temu? – spy­tał, bo choć jego pa­mięć nie na­le­żała do naj­gor­szych, nie przy­po­mi­nał so­bie ta­kiej sy­tu­acji.

– Tak. Przy­cho­dzi­łam tu­taj cza­sem z... moim ku­zy­nem. On... – za­częła, lecz po chwili urwała, jakby z tru­dem przy­cho­dziło jej o tym mó­wić.

De­vil po­czuł się za­in­try­go­wany. Je­śli to była ja­kaś zmyślna gra, dziew­czyna z pew­no­ścią wy­róż­niała się na tle in­nych ko­biet, które za­zwy­czaj ocze­ki­wały, że sa­mym swoim za­in­te­re­so­wa­niem spo­wo­dują, że z wdzięcz­no­ści pad­nie przed nimi na ko­lana.

Wszedł do środka i za­mknął za sobą drzwi. Był bar­dzo cie­kaw wy­glądu jej twa­rzy, a ona spra­wiała wra­że­nie, jakby nie­ko­niecz­nie chciała mu ją po­ka­zać.

Sta­nął przy jej krze­śle, chcąc zo­ba­czyć ją z bli­ska, lecz ko­bieta tylko łyp­nęła na niego wzro­kiem, po czym opu­ściła wzrok na sple­cione na po­dołku ręce.

Mu­siała być młod­sza, niż po­cząt­kowo są­dził, ale w po­miesz­cze­niu nie było na tyle ja­sno, by mógł do­strzec wiele wię­cej. Wi­dział je­dy­nie za­rys jej po­liczka, nie­wielki, zgrabny nos i smu­kłą szyję.

Nie uznałby też, że jest wy­zy­wa­jąco ubrana. Jej suk­nia była ładna, ciem­no­zie­lona, lecz bar­dzo skromna.

Je­śli przy­szła tu­taj, by go uwieść, bez wąt­pie­nia ro­biła to w nie­kon­wen­cjo­nalny spo­sób.

Pod­czas gdy ona mil­czała, on oce­niał krzy­wi­znę jej piersi, zde­cy­do­wa­nie peł­nej, choć ukry­tej pod zgrzeb­nym ma­te­ria­łem bez ozdób.

Być może wła­śnie ten skromny ubiór i ta­jem­ni­czość nie­zna­jo­mej obu­dziły w nim eks­cy­ta­cję. Dziew­czyna z pew­no­ścią wie­działa, jak za­in­try­go­wać męż­czy­znę!

– Wspo­mniała pani o po­mocy... – zni­żył głos, ob­ser­wu­jąc jej pro­fil. – Ja­kiego ro­dzaju mia­łaby to być po­moc?

Doj­rzał, jak z tru­dem prze­łyka ślinę. Ta roz­mowa mu­siała ją wiele kosz­to­wać, ale skoro chciała zo­stać jego ko­chanką, to chyba wie­działa, na co się de­cy­duje?

– Chcia­ła­bym, aby... – od­chrząk­nęła – aby na­uczył mnie pan sa­mo­obrony – wy­krztu­siła w końcu.

Znów go za­sko­czyła. Przy­po­mniał so­bie jed­nak, że już kie­dyś sły­szał po­dobne oświad­cze­nie i wcale nie było ono praw­dziwe.

Uśmiech­nął się szy­der­czo i przy­siadł na brzegu biurka.

– Wy­bacz mi, ko­cha­nie, ale nie brzmisz zbyt prze­ko­nu­jąco. Poza tym nie uczę ko­biet. To klub dla męż­czyzn, a ja nie mam czasu na ko­biece in­trygi. – Kiedy wy­ko­nał gest, jakby za­mie­rzał wstać, dziew­czyna zła­pała go za rę­kaw i unio­sła ku niemu twarz.

– Pro­szę – po­wie­działa tylko bła­gal­nym, peł­nym roz­pa­czy gło­sem. Jed­nak to nie jej słowa spra­wiły, że Mar­cus zu­peł­nie osłu­piał.

To jej twarz o de­li­kat­nych ry­sach, drżące, zmy­słowe usta i fioł­kowe oczy, tak nie­zwy­kłe, że nie spo­sób było je wy­ma­zać z pa­mięci.

Pa­mię­tał ją! Nie spo­dzie­wał się tylko, że kie­dy­kol­wiek się jesz­cze spo­tkają. Przy­po­mi­nała mu za­gu­bioną wróżkę, nie­re­al­nie piękną i ete­ryczną, która przez po­myłkę tra­fiła do bru­tal­nego świata lu­dzi. Sa­mym swoim spoj­rze­niem ła­mała jego nie­chęć i ocza­ro­wy­wała swym uro­kiem.

Była tak uro­dziwa, że na­wet duży si­niak wid­nie­jący na jej po­liczku nie zdo­łał jej oszpe­cić. Mar­cus mo­men­tal­nie przy­po­mniał so­bie ten smutny dzień, w któ­rym ich ścieżki się skrzy­żo­wały. Za­ci­snął dło­nie w pię­ści na myśl o jej opie­ku­nie, We­sleyu Crum­pie. Ten su­kin­syn naj­wi­docz­niej nie wziął so­bie do serca lek­cji otrzy­ma­nej lata temu.

Wez­brała w nim złość tak wielka, że na­wet nie sta­rał się jej stłu­mić.

Jego spoj­rze­nie zsu­nęło się na szyję dziew­czyny. Zo­ba­czył ko­lejne sińce, ich kształt do złu­dze­nia przy­po­mi­nał od­cisk du­żej dłoni.

Te­raz ro­zu­miał, dla­czego była taka roz­trzę­siona. Mu­siała wiele przejść i naj­wy­raź­niej nie miała do kogo zwró­cić się o po­moc. Nie mie­ściło mu się w gło­wie, jak można krzyw­dzić ko­goś tak de­li­kat­nego i nie­win­nego. Naj­chęt­niej udu­siłby każ­dego, kto był na tyle podły, by pod­no­sić rękę na bez­bronną ko­bietę.

Zdzi­wiła go gwał­tow­ność tych my­śli, więc szybko od­su­nął je na dal­szy plan.

Nie zda­jąc so­bie sprawy, że wszyst­kie emo­cje ma wy­pi­sane na twa­rzy, na po­wrót spoj­rzał przy­by­łej w oczy, a wtedy doj­rzał w nich strach i nie­pew­ność. Pod wpły­wem im­pulsu uniósł dłoń, chcąc ją po­cie­szyć, lecz wtedy ona szarp­nęła się do tyłu i osło­niła dłońmi.

De­vil za­marł w pół ru­chu prze­ra­żony. Dziew­czyna są­dziła, że i on za­mie­rza ją ude­rzyć!

– Na li­tość bo­ską, prze­cież nie zro­bię pani krzywdy! – wark­nął ro­ze­źlony do­dat­kowo tym, że na­wet nie jest w sta­nie za­pew­nić jej zwy­kłego, ludz­kiego po­cie­sze­nia.

Od­szedł parę kro­ków i zmierz­wił dło­nią opa­da­jące na czoło ciemne włosy. Czuł się jak zwie­rzę w klatce. Bu­rzyło się w nim od emo­cji, ale nie mógł roz­ła­do­wać ich w zwy­cza­jowy spo­sób.

Ta młoda ko­bieta ewi­dent­nie po­trze­bo­wała te­raz de­li­kat­nego trak­to­wa­nia, a on nie na­wykł do tego typu za­cho­wa­nia. Nie znał się na dam­skich uczu­ciach. Wie­dział je­dy­nie, że temu by­dla­kowi Crum­powi na­leży się na­uczka.

Spoj­rzał ką­tem oka na dziew­czynę. Wi­dział, z ja­kim tru­dem przy­cho­dzi jej za­cho­wa­nie spo­koju. Co po­wi­nien z nią zro­bić?

– Ile ma pani lat? – spy­tał bar­dziej szorstko, niż za­mie­rzał.

Unio­sła głowę.

– Nie­długo skoń­czę dwa­dzie­ścia je­den – od­parła po chwili.

– Naj­le­piej by było, gdyby wy­szła pani za mąż – do­dał, choć z nie­wia­do­mego po­wodu wi­zja tej dziew­czyny u boku ja­kie­goś mło­dzika nie bar­dzo mu od­po­wia­dała. Dys­kret­nie prze­biegł wzro­kiem po jej ciele. Ubie­ra­jąc się w sa­tyny i mięk­kie fu­terka, wy­glą­da­łaby zja­wi­skowo. Była zbyt piękna, by no­sić ce­ro­wane i wy­tarte ubra­nia; za­słu­gi­wała na klej­noty, które pod­kre­śli­łyby ko­lor jej oczu, i ma­te­riały naj­wyż­szej ja­ko­ści. Gdyby na­le­żała do niego, otu­lałby ją nimi każ­dego dnia i roz­bie­rał każ­dej nocy.

Ta ostat­nia wi­zja nieco go za­sko­czyła i roz­ba­wiła. Skąd u niego ta­kie ab­sur­dalne fan­ta­zje? Chyba sta­rzał się szyb­ciej, niż mu się wy­da­wało... Od­chrząk­nął zmie­szany.

– A pan ile ma lat? – Jej głos wy­rwał go z za­my­śle­nia.

– Ja?

– Nie ma tu ni­kogo in­nego – mruk­nęła kwa­śno.

– Oczy­wi­ście. – Zmarsz­czył brwi. – Mam trzy­dzie­ści dwa lata, je­śli ko­niecz­nie musi pani wie­dzieć.

– W ta­kim ra­zie pan też po­wi­nien się już oże­nić – stwier­dziła lekko i jak gdyby ni­gdy nic, za­częła ukła­dać poły spód­nicy.

– Że co, pro­szę? – zdzi­wił się.

Unio­sła na niego nie­winny wzrok.

– Panu wolno czy­nić uwagi o moim za­mąż­pój­ściu, a mnie już nie?

– Za­raz, za­raz – wy­pro­sto­wał ręce. – To pani przy­szła pro­sić mnie o po­moc, więc znaj­duję naj­prost­sze roz­wią­za­nie.

Po jej twa­rzy prze­mknął nie­smak, który za­raz ukryła pod ma­ską obo­jęt­no­ści. Jej nie­śmia­łość i wra­że­nie kru­cho­ści gdzieś znik­nęły.

– Ach, więc jest pan tego typu osobą, która idzie po li­nii naj­mniej­szego oporu i za­do­wala się byle czym – od­parła su­cho.

– Byle czym? Gdyby miała pani męża, wszyst­kie pani pro­blemy zo­sta­łyby roz­wią­zane – za­czął się iry­to­wać.

– A pan dla­czego wciąż nie ma żony? – Sara im­per­ty­nencko unio­sła brew.

– Bo ta­ko­wej nie po­trze­buję. Do­brze mi z tym, jak żyję, dzię­kuję bar­dzo – od­parł bez cie­nia uśmie­chu. Nie po­do­bało mu się, że ta smar­kula po­zwala so­bie na ta­kie ko­men­ta­rze wzglę­dem jego osoby.

– No wła­śnie – kla­snęła w dło­nie – mnie także. – Chyba nie uważa pan, że to działa tylko w jedną stronę?

– Co działa w jedną stronę?

– Że je­dy­nie męż­czy­zna wy­biera nie­za­leż­ność i wol­ność?

Mar­cus za­mru­gał kom­plet­nie zbity z tropu. Panna wróżka ja­kimś spo­so­bem za­mie­niła się w wiedźmę.

– Nie wy­gląda mi pani na ko­goś, kto byłby w sta­nie... – za­czął się tłu­ma­czyć, lecz za­raz urwał, do­my­śliw­szy się, jak bar­dzo roz­zło­ści­łyby ją jego słowa.

– Kto nie jest w sta­nie co? Po­ra­dzić so­bie bez męż­czy­zny, tak? – No cóż, wście­kła się i tak, w mig od­ga­du­jąc jego nie­wy­po­wie­dziane my­śli. De­vil po­krę­cił głową z kon­ster­na­cją. Gdzie się po­działo to de­li­katne, prze­ra­żone dziew­czę, które przed chwilą bła­gało go o po­moc?

Te­raz pa­trzyła na niego ko­bieta pełna de­ter­mi­na­cji i we­wnętrz­nej siły. Gdyby wszy­scy jego ucznio­wie mieli choć po­łowę jej hartu du­cha, od­no­si­liby znacz­nie więk­sze suk­cesy w spo­rcie!

Z ro­snącą fa­scy­na­cją Mar­cus przy­glą­dał się roz­iskrzo­nym od gniewu fioł­ko­wym oczom. Nie­spo­dzie­wana prze­miana w jej za­cho­wa­niu i na niego po­dzia­łała za­ska­ku­jąco. Ką­tem oka wy­ła­pał uno­szące się pod znisz­czo­nym ma­te­ria­łem pełne piersi. Usta, z któ­rych już znik­nęła bla­dość, roz­chy­lały się za­chę­ca­jąco w cięż­kim od­de­chu.

Nie­ocze­ki­wa­nie po­czuł na­pię­cie w lę­dź­wiach. Miał nie­od­partą chęć przy­lgnąć do jej warg, a po­tem... Jego spoj­rze­nie ucie­kło w stronę pu­stego biurka. Za­klął w my­ślach.

Niech to dia­bli! Co w niego wstą­piło!?

Ode­tchnął po­woli i głę­boko, pró­bu­jąc ze­brać te nie­cnie roz­bie­gane my­śli.

– Taki układ mię­dzy ko­bietą a męż­czy­zną byłby dla pani ko­rzystny... – po­wie­dział, chwy­ta­jąc się bez­piecz­nego te­matu.

– Nie są­dzę – ucięła ostro. – Na­wet je­śli kie­dyś wyjdę za mąż, nie bę­dzie to czyn po­dyk­to­wany stra­chem i ucieczką przed in­nym męż­czy­zną. Poza tym, jaką da mi pan gwa­ran­cję, że po­dobna krzywda nie spo­tka mnie z rąk męża? – przy­szpi­liła go sen­sow­nym ar­gu­men­tem.

– To po pro­stu mu­siałby być ktoś, kogo zna pani od lat, kto po­siada nie­zszar­ganą re­pu­ta­cję i kto brzy­dzi się prze­mocą – wy­ja­śniał w po­śpie­chu. Sam nie wie­dział, od kiedy stał się ta­kim en­tu­zja­stą mał­żeń­stwa. Czuł się jak ja­kaś cho­lerna swatka!

– Och, ktoś taki jak pan? – Za­śmiała się szy­der­czo, wy­rzu­ca­jąc dłoń w po­wie­trze.

– Jak... Słu­cham??? – Mar­cus aż cof­nął się o krok, zda­jąc so­bie sprawę, że w za­sa­dzie opi­sał sam sie­bie. Spoj­rzał na nią, jakby na po­waż­nie to roz­wa­żał, i przez uła­mek se­kundy wy­obra­ził so­bie, jak świet­nie by­łoby po­skro­mić tę se­kut­nicę w prze­bra­niu wróżki. Och, zro­biłby to z wielką przy­jem­no­ścią!

Po­trzą­snął głową, chcąc wy­rzu­cić z głowy te głu­pie my­śli.

– Oczy­wi­ście, że nie! Jak już wspo­mnia­łem, nie in­te­re­suje mnie stały zwią­zek. – Od­chrząk­nął.

– A nie­stały już tak? Ja­kie to ty­powe dla męż­czyzn pana po­kroju – od­parła ką­śli­wie.

Mar­cus za­czer­wie­nił się nie­znacz­nie.

– Nie to mia­łem na my­śli, pro­szę mi wy­ba­czyć... – Już był w po­ło­wie ukłonu, gdy do­tarł do niego sens jej słów. Męż­czy­zna jego po­kroju? Co to ma zna­czyć?!, de­ner­wo­wał się w du­chu.

– Jak na czło­wieka o „nie­zszar­ga­nej” re­pu­ta­cji mówi pan wiele rze­czy, któ­rych nie ma pan na my­śli – do­cięła mu.

Mo­men­tal­nie się wy­pro­sto­wał.

– A pani jest bar­dziej zło­śliwa, niż można by się było spo­dzie­wać po tej słod­kiej apa­ry­cji wróżki – wy­pa­lił, chcąc się szybko od­gryźć, jed­nak po­nie­wcza­sie zdał so­bie sprawę z wła­snej lek­ko­myśl­no­ści.

Słod­kiej apa­ry­cji? Był skoń­czo­nym idiotą!

Ja­sne brwi wy­strze­liły w górę i już tam zo­stały.

Dziew­czyna zda­wała się zszo­ko­wana jego wy­po­wie­dzią.

– Wróżki? – upew­niła się. – Przy­po­mi­nam panu wróżkę?

Mar­cus od­chrząk­nął i zro­bił po­ważną minę.

– Jest pani tro­chę... Pani oczy są dość nie­zwy­kłe... i przez to ca­ło­kształt... spra­wia ta­kie wra­że­nie – wy­mam­ro­tał nie­skład­nie, z każ­dym sło­wem co­raz bar­dziej się po­grą­ża­jąc.

– Aha – po­wie­działa tylko. Zda­wała się skon­ster­no­wana jego wy­po­wie­dzią, jakby nie na­wy­kła do tego, by ją kom­ple­men­to­wano. Po­tem zro­biła coś, czego Mar­cus się nie spo­dzie­wał.

Wy­bą­kała ci­che „dzię­kuję”, po czym za­ru­mie­niła się uro­czo.

Męż­czy­zna po­trze­bo­wał chwili, by zdać so­bie sprawę, że wła­śnie roz­broił tę prze­klętą, słodką se­kut­nicę naj­bar­dziej nie­udol­nym kom­ple­men­tem w ca­łym swoim ży­ciu.

Dziew­czyna była wy­raź­nie za­wsty­dzona. Przy­gry­zała nie­śmiało usta i pa­trzyła wszę­dzie, tylko nie na niego. Mu­siała bar­dzo rzadko sły­szeć po­chwały.

Ale... jak to było moż­liwe?! Prze­cież każdy głu­piec do­strzegłby, że ta młoda ko­bieta po­siada urodę nie z tej ziemi!

Prze­tarł dło­nią twarz, po­czuł się na­gle bar­dzo zmę­czony.

– Nie zna więc pani ni­kogo, kto nada­wałby się na męża? – spy­tał. – Prócz mnie, oczy­wi­ście – do­dał zna­cząco.

Dziew­czyna wstała. Wes­tchnęła ciężko, po czym unio­sła dłoń do ust i w za­my­śle­niu za­częła stu­kać w nie pal­cem.

Mar­cus zsu­nął spoj­rze­nie na jej wargi i prze­łknął z wy­sił­kiem ślinę. Na Boga, czy ona zda­wała so­bie sprawę z tego, jak ku­sząco te­raz wy­gląda? Cze­ka­jąc na jej od­po­wiedź, za­czął so­bie wy­obra­żać jej re­ak­cję, gdyby ją te­raz po­ca­ło­wał. Czy w ogóle do­strze­gała go jako męż­czy­znę, czy może wi­działa w nim tylko star­szego wu­jaszka? Osta­tecz­nie róż­niło ich je­de­na­ście lat...

– Jest ktoś taki, ale nie są­dzę, że­bym ja... To chyba nie naj­lep­szy mo­ment – po­wie­działa w końcu z wa­ha­niem.

– Jest? – Po­ru­szył się nie­spo­koj­nie, jakby nie po­do­bała mu się ta od­po­wiedź.

– Neil i ja je­ste­śmy w tym sa­mym wieku, znamy się nie­mal od chwili, gdy mój ku­zyn wziął mnie do sie­bie. Jest moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, ufam mu i wiem, że ni­gdy by mnie nie skrzyw­dził. – Ostat­nie słowa do­dała tro­chę gło­śniej, jakby sama chciała się w tym utwier­dzić. – Są­dzę, że on... któ­re­goś dnia chciałby się ze mną oże­nić.

– Przy­ja­ciel? – Zęby De­vila bły­snęły w nie­przy­jem­nym uśmie­chu. – Ko­cha­nie, ty po­trze­bu­jesz cze­goś wię­cej niż przy­jaźni. – Pod­szedł do niej nie­spiesz­nie i uniósł pal­cami jej pod­bró­dek.

Sara spoj­rzała za­sko­czona w jego twarz. Przy­po­mniał jej się mo­ment, gdy kilka lat temu przy­glą­dał jej się z bli­ska, a ona czuła się taka mała i za­gu­biona. Zda­wał jej się wtedy bo­giem i wy­ba­wi­cie­lem.

Te­raz jed­nak czuła coś zu­peł­nie in­nego. Coś, czego nie po­tra­fiła na­wet do­brze na­zwać.

Pa­trzyła w jego oczy, szu­ka­jąc cie­pła w ciem­nych źre­ni­cach, ale te błysz­czały ta­jem­ni­czo, jakby nie chciały, by od­ga­dła, co się za nimi kryje.

– Nie ro­zu­miem, o czym pan mówi – wy­mam­ro­tała, usi­łu­jąc po­wstrzy­mać drże­nie ko­lan. Samo to, że od­wa­żyła się pro­sić o po­moc Czar­nego Dia­bła, kosz­to­wało ją wiele od­wagi. Jed­nak to jego bli­skość dzia­łała na nią za­ska­ku­jąco in­ten­syw­nie.

Kiedy jego wzrok zsu­nął się na jej usta, ciało Sary prze­szedł na­gły dreszcz.

Co się z nią działo?

– Nie ro­zu­miesz, że zwią­zek mał­żeń­ski nie po­wi­nien opie­rać się je­dy­nie na przy­jaźni? – za­mru­czał ni­skim to­nem, od czego mo­men­tal­nie za­schło jej w gar­dle.

Na­raz zdała so­bie sprawę z tego, że wcale nie czuje się przy nim bez­piecz­nie. On jest dziki i nie­prze­wi­dy­walny, prze­mknęło jej przez myśl. Wra­że­nia z dzie­ciń­stwa gdzieś się ulot­niły na rzecz cze­goś, czego nie mo­gła do końca roz­szy­fro­wać. Ni­czym zła­pane... zwie­rzę. I choć prze­cież trzy­mał ją lekko, nie była w sta­nie się od­su­nąć, co wię­cej, miała ochotę zro­bić krok w przód, pro­sto w jego ra­miona.

Za­częły na­pły­wać do niej co­raz to now­sze wra­że­nia, sub­telny za­pach wody ko­loń­skiej, szorstka fak­tura pal­ców na jej pod­bródku i za­pra­sza­jące cie­pło jego ciała.

Stał tak bli­sko, że nie­mal sty­kali się czub­kami bu­tów.

– Przy­jaźń... – szep­nęła, lecz za­raz urwała, by prze­łknąć ślinę. – Przy­jaźń to naj­lep­sza pod­stawa do mał­żeń­stwa, sta­bilna i... – ucięła, by wcią­gnąć gwał­tow­nie po­wie­trze, gdy bez ostrze­że­nia prze­je­chał kciu­kiem po jej dol­nej war­dze.

Za­dy­go­tała bez­wied­nie. Szu­kała w jego oczach od­po­wie­dzi na tra­wiące ją py­ta­nia.

– Je­steś pewna? – spy­tał ci­cho, za­trzy­mu­jąc kciuk na jej roz­chy­lo­nych war­gach i piesz­cząc kra­wędź, która pro­wa­dziła do cie­płego wnę­trza.

Sara za­marła w bez­ru­chu, gdy na­chy­lił się ku niej nie­znacz­nie. Jej od­dech stał się ciężki, piersi uno­siły się jakby z tru­dem. Choć w po­miesz­cze­niu było chłodno, ogar­niała ją dziwna go­rączka.

Wi­działa, że przy­gląda się jej ba­daw­czo, le­ni­wie, jakby chciał prze­nik­nąć na wskroś jej my­śli.

Te­raz już ro­zu­miała, dla­czego mó­wią na niego Czarny Dia­beł. Tkwiło w nim coś grzesz­nego, ciem­nego i nie­od­gad­nio­nego. Był jak za­gadka, któ­rej nikt ni­gdy nie zdo­łał roz­wią­zać.

Jako dziecko pa­trzyła na niego z uwiel­bie­niem i po­dzi­wem. Te­raz, w tym mo­men­cie był dla niej po pro­stu męż­czy­zną.

Nie chłop­cem, jak jej przy­ja­ciel Neil, lecz doj­rza­łym męż­czy­zną. Kon­trast mię­dzy tym dwoj­giem po­ra­ził ją na­głym zro­zu­mie­niem.

Miała chęć przy­lgnąć do jego du­żej dłoni i po­czuć szorst­kie cie­pło na po­liczku.

– Nie – ode­zwała się, od­naj­du­jąc w so­bie resztki roz­sądku.

Nie wy­ko­nała jed­nak żad­nego ru­chu, a on uśmiech­nął się ze znaw­stwem.

– Nie? – za­mru­czał przej­mu­jąco, nie prze­ry­wa­jąc piesz­czoty.

Zni­żyła wzrok na jego usta. Jakby to było, gdyby po­ca­ło­wał mnie sam Dia­beł, po­my­ślała.

Prze­łknęła z tru­dem ślinę i spoj­rzała mu z wy­rzu­tem w oczy. Z pew­no­ścią miał wiele ko­biet, więc do­sko­nale wie­dział, jak owi­nąć ją so­bie wo­kół palca. A ona nie miała w za­sa­dzie żad­nego do­świad­cze­nia.

– Ro­zu­miem, co ma pan na my­śli, jed­nak przy­jaźń to coś wię­cej niż... niż... – za­jąk­nęła się.

– Niż co? – Jego dłoń zsu­nęła się piesz­czo­tli­wie z ust na szyję. Była de­li­katna ni­czym ła­bę­dzie piórko, a jej zdra­dliwe ciało wy­gięło się ku niemu w od­ru­cho­wym po­szu­ki­wa­niu za­spo­ko­je­nia.

– Niż co? – do­py­ty­wał.

– Niż prze­lotne... prze­lotne... – wy­mam­ro­tała, nie mo­gąc ze­brać my­śli.

Za­gląd­nął jej głę­boko w oczy.

– Po­żą­da­nie? – do­koń­czył le­d­wie sły­szal­nie.

Oczy Sary roz­sze­rzyły się gwał­tow­nie, a kiedy przy­cią­gnął ją do sie­bie, krzyk­nęła za­sko­czona.

Och, jak bar­dzo my­liła się w jego oce­nie. Był znacz­nie bar­dziej nie­bez­pieczny niż jej ku­zyn. Nie zmu­szał, nie do­pusz­czał się prze­mocy, lecz wa­bił i ku­sił. A ro­bił to tak prze­ko­nu­jąco, że ła­two było mu ulec.

Pa­trzyła na niego oszo­ło­miona. Czarne ko­smyki opa­dły mu na czoło i choć zda­wały się mięk­kie, ani tro­chę nie ła­go­dziły twar­dego ob­li­cza.

Je­śli wcze­śniej czuła przy­spie­szone bi­cie serca, to te­raz wa­liło w jej piersi ni­czym młot.

Pa­trzyła ku gó­rze, zda­jąc so­bie nie­ja­sno sprawę, że sięga mu le­d­wie pod­bródka.

– Nic nie wiem o... po­żą­da­niu – zdo­łała wy­szep­tać – i nie chcę wie­dzieć – za­koń­czyła sta­now­czo, usi­łu­jąc wy­rwać się spod uroku Dia­bła.

Za­uwa­żyła, że wstrzy­mał od­dech i na­prę­żył wszyst­kie mię­śnie, jakby się za­sta­na­wiał, czy po­zwo­lić jej na od­wrót. Po chwili jego ra­miona roz­luź­niły się. Zwa­żyw­szy na jego nie­wąt­pli­wie bo­gate do­świad­cze­nie z ko­bie­tami, pew­nie wy­dała mu się zbyt ła­twą ofiarą, nie­wartą uwagi.

– Ktoś po­wi­nien cię na­uczyć... Ale z pew­no­ścią nie będę to ja, tylko twój przy­szły mąż – po­wie­dział i pu­ścił ją tak na­gle, że le­d­wie zdo­łała utrzy­mać się na wła­snych no­gach.

– Dla mnie naj­waż­niej­sze są te­raz prze­trwa­nie i bez­pie­czeń­stwo – od­parła. Unio­sła głowę, usi­łu­jąc ze­brać resztki god­no­ści. Co też w nią wstą­piło, żeby dać się w ten spo­sób oma­mić? – I nie za­mie­rzam w naj­bliż­szym cza­sie wy­cho­dzić za mąż. Już mi wy­star­czy pro­po­zy­cji mał­żeń­stwa.

– Ja­kich pro­po­zy­cji? – Dia­beł groź­nie zmarsz­czył brwi. – Czyżby ten twój przy­ja­ciel tak się spie­szył?

– Nie, mój ku­zyn – wy­znała kwa­śno.

Głu­cha ci­sza za­pa­dła w po­koju. Po chwili wy­peł­nił go pod­nie­siony głos męż­czy­zny:

– Ten stary idiota pro­po­nuje pani mał­żeń­stwo?! – Mar­cus wy­glą­dał na au­ten­tycz­nie zszo­ko­wa­nego.

– Nie pro­po­nuje. On po pro­stu to po­sta­no­wił. Zu­peł­nie nie ro­zu­miem dla­czego... On ni­gdy wcze­śniej... – Opu­ściła wzrok na dło­nie, nie­spo­koj­nie za­częła sku­bać brzeg wy­strzę­pio­nego rę­kawka. – ...tak się nie za­cho­wy­wał, do­piero dziś...

– Jak się nie za­cho­wy­wał? – do­cie­kał Dia­beł, a ona bar­dziej wy­czuła, niż usły­szała, że znów le­d­wie wstrzy­my­wał wy­buch gniewu.

– On... dzi­siaj... on chciał... pró­bo­wał... – wy­rzu­cała z sie­bie nie­skład­nie. Jej ra­miona za­częły się trząść, w pier­siach na­gle za­bra­kło tchu. Gar­dło miała cał­ko­wi­cie za­ci­śnięte, gdy przy­po­mniała so­bie, co się wy­da­rzyło, gdy wró­ciła z za­ku­pów do domu.

– Czy on pró­bo­wał pa­nią... – spy­tał ci­cho Mar­cus, a ona po­ki­wała głową, nie mo­gąc wy­do­być z sie­bie słowa.

De­vil nie mu­siał koń­czyć swo­jej wy­po­wie­dzi, by ro­zu­mieć, w jak roz­pacz­li­wej sy­tu­acji zna­la­zła się dziew­czyna.

Ob­cho­dził się z nią tak szorstko, pod­czas gdy ona nie tylko była ofiarą prze­mocy, ale nie­mal zo­stała zgwał­cona przez wła­snego ku­zyna!

Mar­cus naj­chęt­niej od­na­la­złby tego opa­słego dur­nia i za­strze­lił go na miej­scu.

Tacy lu­dzie jego zda­niem nie po­winni w ogóle cho­dzić po ziemi. Zmełł w ustach prze­kleń­stwo i za­ci­snął dło­nie w pię­ści. Z ja­kie­goś po­wodu sprawa stała się dla niego per­so­nalna, a on bar­dzo po­waż­nie trak­to­wał oso­bi­ste po­ra­chunki.

– Pro­szę się nie mar­twić – po­wie­dział przez za­ci­śnięte zęby. – Za­ła­twię sprawę, jak na­leży.

Dziew­czyna po­krę­ciła głową.

– Nie. Nie o to pana pro­szę – za­opo­no­wała, ścią­ga­jąc na sie­bie jego wzrok. – Ze­msta na­leży do mnie, nie może mi pan jej ode­brać.

Mar­cus przy­glą­dał się przez chwilę dziew­czy­nie, do­strze­ga­jąc w jej ślicz­nej twa­rzy sta­now­czy upór.

– I jak za­mie­rza pani tego do­ko­nać? – prych­nął nie­za­do­wo­lony. – Gro­żąc mu pal­cem?

– Jesz­cze tego nie wiem – przy­znała spo­koj­nie. – Jed­nak to nie jest pań­ska sprawa.

– Ko­cha­nie, w chwili gdy przy­szłaś po­pro­sić mnie o po­moc, ta sprawa stała się moją. – Pod­szedł do niej, pa­trząc na nią z góry.

– Nie wi­dzę po­wodu, by zwra­cał się pan do mnie tak fa­mi­liar­nie, tak na­prawdę le­d­wie się znamy. – Sara zu­chwale od­wza­jem­niła jego spoj­rze­nie.

– Wszystko może się zmie­nić – do­dał nieco ci­szej, pa­rząc na jej usta.

– Nie są­dzę. Tak jak wspo­mi­na­łam, po­trze­buję te­raz przede wszyst­kim bez­pie­czeń­stwa. Są­dzi­łam, że bę­dzie mnie pan mógł wes­przeć w tej kwe­stii, jed­nak je­śli się my­li­łam, znajdę drogę do wyj­ścia. – Dziew­czyna po­ru­szyła się nie­znacz­nie.

– Jest pani bar­dzo dumna jak na tak młodą osobę. – Mar­cus za­trzy­mał ją ru­chem dłoni.

– Cza­sem duma to je­dyne, co nam po­zo­staje – stwier­dziła smutno.

Dia­beł uśmiech­nął się pod no­sem. Ta wa­leczna i za­twar­działa osóbka bar­dzo przy­po­mi­nała mu jego sa­mego sprzed lat. Mu­siał przy­znać, że dziew­czyna miała za­sady, a on, czy tego chciał, czy nie, szcze­rze ją za to po­dzi­wiał.

– Po­mogę pani – po­wie­dział, do­sko­nale wie­dząc, że już wcze­śniej pod­jął taką de­cy­zję.

– Na­prawdę? – Sara unio­sła brwi.

– Wy­gląda pani na au­ten­tycz­nie zdzi­wioną – skrzy­wił się Mar­cus. – Prze­cież nie je­stem po­two­rem.

– Prze­pra­szam – zmie­szała się. – Chyba zbyt dużo czasu spę­dzi­łam z jed­nym.

Ski­nął głową, nie było sensu za­prze­czać.

– Czy po­siada pani ja­kieś lo­kum? Chyba nie za­mie­rza pani wró­cić do swo­jego opie­kuna? – spy­tał, bio­rąc sprawy w swoje ręce.

– Nie... ni­gdy tam nie wrócę. – Za­ci­snęła dło­nie w pię­ści i wy­glą­dała przy tym tak bez­bron­nie, że Mar­cus mu­siał po­wstrzy­mać chęć wzię­cia jej w ra­miona.

– Wy­gląda na to, że je­stem w tej chwili bez­domna. – Wzru­szyła ra­mio­nami i za­śmiała się gorzko. – Ale by­łam przy­go­to­wana na tę chwilę. Mam pewne oszczęd­no­ści i przy­ja­ciół, któ­rzy po­mogą mi coś zna­leźć – tłu­ma­czyła po­spiesz­nie.

– Ma pani na my­śli tego Ne­ila? – De­vil uniósł brew.

Spoj­rzała na niego zdzi­wiona szorstką nutą w jego gło­sie.

– Tak. Neil wie, jaka jest moja sy­tu­acja w domu...

– I nic z tym nie zro­bił? – prych­nął z od­razą. – Też mi obrońca.

– To nie ta­kie pro­ste – bro­niła go. – Dla mnie za­wsze naj­waż­niej­sze było to, że mogę na niego li­czyć. Do­brze zna oko­licę i lu­dzi, po­może mi zna­leźć ja­kiś po­kój – za­koń­czyła sta­now­czo.

– Wy­star­czy jedno słowo, a sam je dla pani znajdę – za­ofe­ro­wał się. Nie wie­dzieć czemu draż­niło go, że dziew­czyna nie za­mie­rza po­le­gać tylko na nim.

– To nie wcho­dzi w grę. – Sara po­krę­ciła głową. – Tak jak mó­wię, pra­gnę po­zo­stać nie­za­leżna, na ile tylko bę­dzie to moż­liwe.

Dia­beł nie był za­do­wo­lony z tego ob­rotu spraw.

– A co, je­śli We­sley bę­dzie pani szu­kał? Ra­czej nie zre­zy­gnuje tak ła­two ze swo­jego planu ma­try­mo­nial­nego?

Dziew­czyna prze­stą­piła z nogi na nogę i za­mil­kła.

– Czy cze­goś mi pani nie mówi? – spy­tał, kie­ru­jąc się in­stynk­tem. Wy­czu­wał, że coś jest nie tak.

– Cóż... wła­śnie w tej kwe­stii przy­szłam pana pro­sić o po­moc. Żeby na­uczył mnie pan się bro­nić, je­śli zaj­dzie taka po­trzeba – po­wie­działa nie­pew­nym gło­sem.

– Co on pani po­wie­dział? Do­kład­nie – na­ci­skał Mar­cus, czu­jąc, że znów wzbiera w nim gniew. Na Boga, niech tylko ten drań wpad­nie w jego ręce...

– Wła­ści­wie to nic – wes­tchnęła. – Jed­nak mam pewne prze­czu­cia... Znam go na tyle, że po tym, co mu zro­bi­łam, nie od­pu­ści mi tak ła­two. Wi­dzi pan, oba­wiam się, że zra­ni­łam jego dumę.

Mar­cus osłu­piał, sły­sząc to tłu­ma­cze­nie.

– Zra­niła pani jego dumę, nie da­jąc się zgwał­cić? – do­py­tał dla pew­no­ści.

– To też, jed­nak ja go... ude­rzy­łam. Dość mocno, a ni­gdy wcze­śniej tego nie ro­bi­łam.

– No tak, do tej pory tylko on pa­nią bił i to było w po­rządku – mruk­nął z prze­ką­sem.

Dziew­czyna znów wzru­szyła ra­mio­nami.

– To była moja co­dzien­ność od kilku lat, wie­dzia­łam, że nie mogę się z nim mie­rzyć.

– I co pani ta­kiego zro­biła? – spy­tał, spo­dzie­wa­jąc się, że taka de­li­katna ko­bieta spo­licz­ko­wała męż­czy­znę lub zro­biła coś rów­nie nie­efek­tyw­nego.

– Chcia­łam ude­rzyć go w po­ty­licę, tam gdzie jest punkt wi­talny, jed­nak nie je­stem na tyle wy­soka i tra­fi­łam go złą­czo­nymi pię­ściami w kark. Sztuczka za­dzia­łała i na chwilę stra­cił rów­no­wagę, a ja zdo­ła­łam ode­pchnąć go od drzwi i uciec – zre­la­cjo­no­wała z prze­ję­ciem.

Mar­cus za­mru­gał osłu­piały.

– Skąd pani wie­działa...? – wy­mam­ro­tał tylko.

– Z „Uży­tecz­nej sztuki o obro­nie” God­frey’a oczy­wi­ście – po­wie­działa, jakby ten ro­dzaj lek­tury na­le­żał do stan­dar­do­wego re­per­tu­aru każ­dej mło­dej ko­biety.

– Czy­tała pani ten trak­tat? – zdzi­wił się.

– Czy czy­ta­łam? – prych­nęła. – Znam go pra­wie na pa­mięć! Może być pan z sie­bie dumny, że rada, którą dał mi pan lata temu, dzi­siaj ura­to­wała mi skórę. Cóż, chyba panu nie po­dzię­ko­wa­łam. – Przy­tknęła pa­lec do ust, jakby do­piero te­raz przy­szło jej to do głowy. – W ta­kim ra­zie dzię­kuję. – Uśmiech­nęła się pro­mien­nie i wtedy Dia­beł wstrzy­mał od­dech.

Twarz dziew­czyny zu­peł­nie się od­mie­niła. Pa­trzyła na niego tak szcze­rze i otwar­cie, jak gdyby to on ją uszczę­śli­wił. Jej uśmiech zu­peł­nie go ocza­ro­wał. Zmarsz­czył brwi, bo­wiem zdał so­bie sprawę, że gdyby chciała, zdo­ła­łaby owi­nąć go so­bie wo­kół palca.

Całe szczę­ście, że nie miała ta­kich pla­nów...

– Nie po­doba mi się pani po­mysł – do­dał twardo, usi­łu­jąc zdu­sić w so­bie dziwne uczu­cie od­po­wie­dzial­no­ści za tę dziew­czynę. – Sama, na uli­cach Soho nie bę­dzie pani bez­pieczna.

– Nie będę sama, a poza tym nie py­ta­łam pana o radę – za­cie­trze­wiła się. – Nie szu­kam opie­kuna, tylko po­mocy w na­uce sa­mo­obrony.

– Cóż... wielka szkoda – mruk­nął, przy­glą­da­jąc jej się za­gad­kowo.

Dziew­czyna od­wró­ciła wzrok. Pa­trzył na nią w taki spo­sób, że nie mo­gła spo­koj­nie od­dy­chać. Chyba bar­dzo się de­ner­wo­wała.

– To jak bę­dzie? – spy­tała, prze­łknąw­szy z wy­sił­kiem ślinę.

– Czy zdaje so­bie pani sprawę, jak wy­ma­ga­jące są tre­ningi, o które pani za­biega?

– Nie – po­wie­działa szcze­rze. – Ale je­stem w sta­nie zro­bić wszystko, by uwol­nić się od swego ku­zyna i od­zy­skać swoją god­ność.

Dia­beł przy­glą­dał się jej chwilę w mil­cze­niu.

– Wszystko? – Prze­chy­lił nie­znacz­nie głowę.

– Tak – od­parła gor­li­wie, nie ma­jąc po­ję­cia, co wła­śnie cho­dzi męż­czyź­nie po gło­wie.

– Niech więc tak bę­dzie – zgo­dził się i wy­cią­gnął ku niej mocną dłoń.

Za­mru­gała i spoj­rzała na niego py­ta­jąco.

– To na po­twier­dze­nie na­szej umowy.

– W ten spo­sób pie­czę­tuje pan umowy? – po­de­szła bli­żej.

– Z męż­czy­znami za­zwy­czaj tak – przy­tak­nął.

Sara ujęła jego dużą dłoń.

– A z ko­bie­tami?

– Z ko­bie­tami ro­bię to ina­czej – do­dał i jed­nym ru­chem przy­cią­gnął ją do sie­bie.

[...]

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki